środa, 15 października 2014

2. Zagrajmy w grę

Jutro będzie nowy, długi dzień. Twój własny, od początku do końca. To przecież bardzo przyjemna myśl. ~ Tove Jansson


Harry wbiegł po schodach, trzaskając drzwiami. Osunął się na podłogę, biorąc głębokie wdechy, by się opanować. Nie mógł zrozumieć, jak mogli mu to zrobić. “Wszystko było nie tak!”, krzyczał w myślach. „Przecież to tak, jakbym mieszkał z Voldemortem!”. „Wydadzą mnie”. Jego myśli mieszały się. Krzyczał w nich o Syriuszu i Dursleyach, o rodzicach i Dumbledorze, a także o Malfoyach i jego przyjaciołach. W pewnym momencie — nie wiedząc kiedy — krzyczał to na głos, rzucając w ścianę wszystkim, co nawinęło mu się pod rękę, wyładowując w ten sposób frustracje. Słyszał głos Hermiony zza drzwi, ale nie otworzył jej. Nawet nie odpowiedział. Przymknął oczy i myślał nad tym, co ma robić dalej. Po chwili spojrzał na kufer oraz porozrzucane ubrania.
— Przynajmniej jego tam nie ma — powiedział cicho do siebie, powoli wstając. Jednak kiedy to zrobił, po sekundzie upadł na łóżko, gdy drzwi pokoju zostały wyważone. I to dosłownie.
— O BOŻE, HARRY, NIC CI NIE JEST?! — krzyknęła Hermiona, pomagając mu się podnieść. Potter spojrzał na drzwi, które wisiały teraz na jednym zawiasie, a potem na Rona, który za to patrzył na swoje ręce z szokiem.
— Nie wiedziałem, że mam tyle siły — powiedział, unosząc głowę, a następnie cała trójka parsknęła śmiechem. — Coś ty tu robił? — zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu. — Już myśleliśmy, że coś cię tu zabija. — Rzucił, a jego głos pełen był obaw. 
Potter wstał, biorąc z łóżka sweter i rzucił go do kufra.
— Bo coś zabija — mruknął. — A raczej czyjaś obecność — wyjaśnił, wrzucając do torby pelerynę niewidkę i Mapę Huncwotów. Pozostali wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia.
— Co to znaczy? — zapytała cicho Hermiona. Harry westchnął, zastanawiając się nad odpowiedzią. — Harry, kto to jest?
— Osoba z pierwszej linii rodziny Syriusza — mruknął. — Żyją tylko trzy z tej linii. — Zapadła cisza, w której słychać było tylko rzeczy opadające na dno kufra Pottera oraz tykanie zegara gdzieś w głębi pokoju. Ron patrzył na niego z niezrozumieniem, a Hermiona z zagadkową miną. Najwyraźniej się nad czymś zastanawiała…
— Czy ty mówisz o siostrach Black? — zapytała panna Granger, a jej mina wyrażała szok. — O kuzynkach Syriusza? — sprecyzowała z lękiem w głosie.
— Co to za jedne? — zapytał Ron, kiedy Harry nie odpowiedział.
— Najstarsza to Bellatriks Lestrange. — Cała krew odpłynęła nie tylko z twarzy Rona, ale i Harry’ego. — Później jest Andromeda Tonks. Mama Nimfadory. — Ron nieco się rozchmurzył. — A najmłodsza siostra to Narcyza Malfoy. Chyba nie muszę ci mówić, kim jest. — Skrzywiła się, widząc jego wściekłą minę.
— Przebrzydła, tleniona starucha — warknął, a Harry wymienił z Hermioną szybkie spojrzenie. — Niech zgnije razem ze swoim przegranym mężem w Azkabanie — syczał, a Potter tylko pokiwał głową, wrzucając kolejne rzeczy do kufra. — Powiedziałbym jej prosto w twarz, co o niej sądzę, gdybym tylko miał okazję. Szkoda, że nie wykorzystałem szansy wtedy u Madame Malkin.
— Harry dał jej już jasno do zrozumienia, co sądzi o…
— Masz okazję. — Przerwał jej Harry. Oboje na niego spojrzeli. — Stoi na dole — rzucił z o wiele większym opanowaniem, niż przypuszczał. 
W pokoju po raz kolejny zaległa głucha cisza. Zegar przestał tykać, jakby idealnie wczuł się w sytuację. Jedynie wciąż wrzucane do kufra rzeczy robiły wiele szumu, obijając się o niego. Ubrania, książki, teleskop, kociołek, kilka zdjęć Syriusza, Remusa i jego ojca z czasów szkolnych, które leżały niedbale na biurku...
Nie przeszkadzała mu ta cisza. A powinna. Powinna denerwować go ta głucha cisza i wlepione w niego oczy przyjaciół. Jednak pozostał spokojny. Nagle przestał odczuwać zdenerwowanie i gniew. Nie było już żalu i złości, tylko opanowanie i brak niepotrzebnych myśli. Jakby te zupełnie wyparowały. 
Odetchnął głęboko i zamknął kufer zaraz po wrzuceniu w niego szczoteczki i pasty do zębów. 
— C… Powiedz, że to żart. — Pierwszy odezwał się Ron, a jego głos był dziwnie zachrypnięty.
— Zejdź na dół. Chyba że mi się przywidziało — odparł spokojnie, patrząc na Hedwigę, która w tej chwili chwytała dziobem pręty swojej klatki, chcąc opuścić ją jak najszybciej.
— Ale jak to w ogóle możliwe?! — zapytał głośniej rudzielec, a Harry wzruszył ramionami, odwracając się w jego stronę.
— Dumbledore tak ustalił, a Zakon się z tym zgodził. Sama dała mi jednoznacznie do zrozumienia, że ta sytuacja również się jej nie podoba.
— ALE JAK!? — krzyknął Weasley. — Przecież oni wszyscy… zdradzieckie szumowiny i… jak Zakon mógł zachować się tak nieodpowiedzialnie, oddając cię prosto w szpony tych…!
— Ron... — powiedziała cicho Hermiona, patrząc na niego z niepokojem.
— Śmierciożerców! Kanalii! Zdrajców!...
— Ronald! — powiedziała trochę głośniej Hermiona, ale Weasley jej nie słuchał.
— Wszyscy postradali zmysły! I może powiesz mi jeszcze, że będziesz mieszkał z tą paskudną fretką!? Harry, jak ty to sobie wyobrażasz?! NIENAWIDZIMY GO, a on nas! Pojedź do nas. Tata na pewno coś wymyśli. Albo zostań tutaj, albo… — zająknął się. — Nie chcę, żeby ci się coś stało…
— Och, naprawdę wzruszyłam się twoją przemową, Weasley. — Rudzielec wzdrygnął się, słysząc za sobą cichy i opanowany kobiecy głos. Kiedy odwrócił głowę do tyłu, od razu odskoczył w bok. — Spakowany? — zapytała, nie zwracając uwagi ani na Rona, ani Hermionę, ani nawet na samego Harry’ego. Jej wzrok skupiony był na całym pokoju.
Wyminęła rudzielca i nadepnęła leżącą na ziemi ramkę. Nie było to celowe, ale na takie wyglądało. Wyglądało, jakby chciała wbić obcas swojego buta w twarz Syriusza, który na tamtym zdjęciu spał pod jakimś drzewem i odsunął się w ostatniej chwili.
— Świetnie — powiedziała, zanim zdążył odpowiedzieć i przyjrzała się fotografiom na ścianie. Jej usta wykrzywiły się w drwiący uśmieszek, kiedy spojrzała na tą, na której znajdował się Syriusz, Remus, jego ojciec i Glizdogon. — Ironia losu — mruknęła, wciąż się uśmiechając i pstryknęła palcami. W pokoju pojawił się młodziutki skrzat domowy ze świeżym ubrankiem na biodrach i wziął kufer Harry’ego, po czym zniknął z pokoju. Potter dostrzegł zmartwione spojrzenie Hermiony, kiedy stworzenie się pojawiło i uśmiechnął się w myślach. Jej obsesja na punkcie WESZ zawsze go rozśmieszała. Oczywiście kiedy nie wplątywała w to samego Harry’ego. 
Kobieta przyjrzała się jeszcze raz całemu pomieszczeniu i pokiwała głową, kierując się do wyjścia. Harry był pewien, że ten cichy dźwięk, który usłyszał, kiedy obok niego przechodziła, układał się w słowa „Nic tu się nie zmieniło”. Stanęła dopiero, gdy przeszła przez próg pokoju.
— Masz pięć minut — powiedziała, nawet się nie odwracając i zeszła po schodach.
— T-to była… To była ona — wydukał Ron, spoglądając na przyjaciół. — Hermiona, to była matka tego gnoja! — Wskazał ręką miejsce, w którym zniknęła. — WIDZIAŁAŚ?!
— Tak, widziałam — powiedziała cicho i wstała z łóżka, podchodząc do Harry’ego. — Więc widzimy się pierwszego września. — Uśmiechnęła się pocieszająco, a następnie go przytuliła. — Pisz na bieżąco, co się dzieje. Jeśli będzie coś nie tak, od razu poinformuj Dumbledore’a, Zakon, Rona i mnie.
— Z nimi ogólnie jest coś nie tak — odparł, a ona westchnęła, puszczając go. Uśmiechnęła się i podeszła do drzwi. Ron chciał coś powiedzieć, jednak co chwila zamykał usta, nie będąc w stanie wydobyć z nich słowa.
— Do września — powiedział Harry, a rudzielec przejechał ręką po karku.
— Do września — powtórzył machinalnie i przybił z nim piątkę, a następnie brunet skierował się do wyjścia. — Harry — odezwał się jeszcze. Potter i Granger odwrócili się do niego. — Przywal ode mnie tej tlenionej fretce. — Powiedział poważnym tonem, a następnie wyszczerzył zęby.
— Nie ma sprawy. Zrobię to z przyjemnością — odpowiedział, biorąc swoją szarą kurtkę i zarzucił ją na ramiona, przypominając sobie, że na zewnątrz leje. Zbiegł na dół, gdzie czekały na niego dwie osoby. Pani Malfoy, w przeciwieństwie do Lupina nie stała w korytarzu, a w salonie, przyglądając się książce leżącej na fortepianie.
— Ufasz nam? — zapytał po raz kolejny Remus, patrząc na Harry’ego. Przytaknął. — To tylko miesiąc. — Harry skrzywił się na te słowa, jednak nie skomentował tego. 
Blondynka wyszła z salonu i przyjrzała mu się uważniej. Po jakiejś sekundzie spojrzała na drzwi wejściowe i wyjęła ze stojaka szarawą parasolkę, rzucając mu ją niedbale. Złapał natychmiast. 
— Pamiętasz umowę? — zapytał Lupin, przyglądając się uważnie kobiecie. Prychnęła, wysuwając zza szaty czarny parasol i skierowała się do wyjścia. — Żadnych numerów.
— Jakbym śmiała. — Jej głos był zimny i opryskliwy. Przesiąknięty drwiną i wyższością. Otworzyła drzwi w tym samym momencie, gdy na niebie pojawiła się błyskawica i zagrzmiało.
— Będzie dobrze. — Usłyszał jeszcze głos Hermiony, zanim wyszedł na deszcz, otwierając parasol i poszedł za kobietą.

Nie odzywała się do niego. Po prostu szła przed siebie i tam również spoglądała. Nie odwracała wzroku ani nie poprawiała szaty, co zwykła robić McGonagall, pani Weasley, Tonks, Hermiona i cała reszta kobiet, które Potter znał. Właściwie nie wiedział, czemu kobiety zawsze muszą się poprawiać. Jakby myślały, że gdy patrzysz na ich ręce lub ramiona, musi być tam coś nie tak. Ona tak nie robiła. Nie miała również żadnych innych kobiecych odruchów. Nie poprawiała włosów, kiedy kosmyk wysunął się z jej fryzury. Nie zmieniała ręki, w której trzymała parasol, co zwykły robić dziewczyny, kiedy uważały, że „nie wiedzą, w której ręce lepiej się trzyma”. To samo z torebką. Nie strzepywała kropel deszczu, które pojawiły się na jej płaszczu. Dziewczyny często tak robiły, co jego zdaniem było bez sensu, bo i tak były już mokre. Nie omijała kałuż, co było dla niego najdziwniejsze. Sam nie lubił w nie wdeptywać, bo wtedy jego buty przemakały i źle się czuł. Taka dziewczyna, jak wdepnie raz, to marudzi, że jest cała mokra i musi się przebrać. Według Harry’ego mogłoby się tu palić, walić i Bóg wie, co jeszcze robić, a ona przeszłaby obok tego, jakby nigdy nic... 
Skręcili w jakąś uliczkę, w której domy były pozabijane dechami, a droga dziurawa jak ser szwajcarski. Nie było na niej nikogo.
— Teleportowałeś się już z kimś? — zapytała, przystając. Założyła kaptur, po czym zamknęła parasolkę.
— Tak — odpowiedział chłodno, a ona spojrzała na jego parasol, który również złożył. Poczuł krople deszczu na głowie. Zimne i dające ukojenie.
— W takim razie chwyć mnie za przedramię — poleciła, wyciągając rękę. 
Harry rozejrzał się dookoła, a następnie ją chwycił. Cały obraz się rozmazał. Czuł zimne powietrze i wymioty podchodzące mu do gardła, ale powstrzymał je ostatkiem sił. Chwilę potem uderzył nogami o twardy bruk i pewnie by się wywrócił, gdyby nie to, że nadal trzymał ją za ramię. Kiedy w końcu złapał równowagę, a wszystko dookoła przestało wirować, wyprostował się i puścił kobietę, która od razu ruszyła przed siebie. 
Znajdowali się w długiej alejce, po obu stronach której rósł wysoki żywopłot. Potter szedł za nią, przyglądając się wszystkiemu uważnie. Drgnął, gdy na żywopłot nagle wskoczył biały paw. Przyspieszył tempo, zrównując się z kobietą. 
Tutaj nie padało, nie umiał więc określić, w jakim miejscu się znajdują, ale z pewnością nie w Londynie. Tu chmury były minimalne, a słońce delikatnie przedzierało się przez nie, oświetlając to, co znajdowało się przed nimi, a co było poza zasięgiem oczu Pottera.
Zbliżali się coraz bardziej do kutej, żelaznej bramy, a kobieta ani nie zwalniała, ani nie przystawała. Byli coraz bliżej, a ona wciąż nic. W pewnym momencie chwyciła go za ramię, a Harry zamknął oczy, wyobrażając sobie spotkanie żelaznej bramy z jego głową. Jedyne, co poczuł, to lekkie łaskotki, jakby podmuch wiatru, a kiedy otworzył oczy, puściła go. Byli już po drugiej stronie wejścia. Spojrzał za siebie i dotknął bramy. Była twarda i zimna, więc jak… Odgonił od siebie te myśli, znów idąc za kobietą. Skręcili w prawo, a potem w lewo, a przed oczami Harry’ego wyrósł olbrzymi, trzypiętrowy dwór z kolumnami i wieżyczkami o skośnym dachu. Przewyższało to jego wyobrażenia. Wiedział, że Malfoy jest bogaty, ale żeby aż tak?! Spojrzał na boki, widząc z obu stron różany ogród ciągnący się przez chyba dwieście stóp. 
Podeszli do drzwi, które same się otworzyły, a z jej ramion zniknął płaszcz. Harry poczuł powiew i kiedy spojrzał w dół, zauważył, że jego kurtka również zniknęła. W środku było ponuro, ale nie przerażająco, co go zdziwiło. Bardzo przeszkadzały mu za to obrazy, które nie patrzyły na nich. Poruszały się, ale nie odzywały. Jakby ktoś je przeklął.
— To tak dla bezpieczeństwa, jakby kiedyś Lucjusz wrócił — odezwała się kobieta, a Harry spojrzał na nią ze zdziwieniem. — Z pewnością ta chwila nadejdzie — dodała ciszej, jakby ze smutkiem. Sądził, że prychnie. Jej mąż został skazany na dożywocie w Azkabanie. Nie było mowy o ucieczce stamtąd. Z tego, co czytał, podwoili straże i zabezpieczyli specjalistycznymi zaklęciami całą wyspę… 
Weszli na szerokie schody i skierowali się do góry.
— Śniadania są o jedenastej, obiady o piętnastej, a kolacje podają równo o dwudziestej w jadalni. Jeśli chcesz zjeść coś pomiędzy tymi posiłkami, zajdź do kuchni, a skrzaty ci coś przygotują. Deser otrzymujesz w miejscu, w którym aktualnie się znajdujesz… poza łazienką oczywiście — dodała szybko. — Zazwyczaj przynoszą go o szesnastej, ale zdarzają się również o siedemnastej — rzuciła sucho i machnęła różdżką. Wszystkie zasłony w korytarzu odsłoniły się, a okna pootwierały, wpuszczając do domu świeże powietrze i promienie słoneczne. 
Harry zdziwił się jej tonem. Nie był zimny, opryskliwy czy nieprzyjemny. Zdawał się po prostu… znudzony. A jej zachowanie zupełnie różniło się od tego na Grimmauld Place 12 lub u Madame Malkin. Zachowywała się raczej jak na Mistrzostwach Świata w Quidditchu dwa lata temu. No… może trochę inaczej. Nie krzywiła się, jakby ktoś kazał jej zjeść cytrynę, a była obojętna, przez co wydała mu się być naprawdę piękna. Jakkolwiek abstrakcyjnie to nie brzmi, kiedy opisuje kogoś o nazwisku Malfoy.
W pewnym momencie kobieta przyspieszyła, jakby obawiając się drzwi, które się tam znajdowały. Harry spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale i obawą. Skoro ona ominęła to miejsce tak szybko, bał się, że było tam coś przerażającego. Zatrzymała się kilkanaście metrów dalej. Dogonił ją i stanął obok. 
— Biblioteka znajduje się tam. — Wskazała ręką drzwi na końcu korytarza. — Kuchnia jest piętro niżej, a boisko do quidditcha tam. — Podeszła do okna i wskazała ogród, a on spojrzał na nią zdziwiony. Nie sądził, że pozwoli mu latać, narażając krzewy róż. — Widzisz tę altanę? — zapytała, pokazując białą altanę pośrodku wschodniej części ogrodu. — Schodami w dół. Miotłę zapewne masz, ale w razie co, jest tam kilka i te inne rzeczy potrzebne do gry. Draco z nich nie korzysta, więc nie powinien się wściekać. — Odwróciła się, zostawiając go skołowanego.
„ŻE NIBY POD ZIEMIĄ MA WŁASNE BOISKO!?”, krzyknął, chcąc jak najszybciej się tam dostać. 
— To twoja sypialnia. — To wyrwało Pottera z zamyślenia. Odwrócił się, a kobieta wskazała drzwi, przy których stali. — Twoje rzeczy już tam są — poinformowała, a on przytaknął. — Możesz wchodzić wszędzie poza pięcioma miejscami — powiedziała bez wyrazu. — Pierwsze to pokój, obok którego przechodziliśmy. Drugie, pokój mojego syna, który znajduje się piętro wyżej, ostatnie drzwi w korytarzu po lewej. Trzecim jest mój gabinet, pokój na parterze zaraz przy głównym wejściu. Czwartym gabinet Lucjusza tuż obok biblioteki, a piąte to pokój na samej górze — wyliczyła, nawet na chwilę nie robiąc przerwy na wzięcie oddechu. — W razie pytań, najczęściej znajdziesz mnie w bibliotece, a jeśli jest pochmurny dzień, na zewnątrz. — Odwróciła się, kierując się do pierwszego z wymienionych miejsc. — Ach tak, zapomniałabym. — Stanęła, odwracając się w jego kierunku. — War i Pice lubią w nocy wchodzić do pokoi, więc nie zdziw się, jeśli rano obudzisz się z tymi bydlakami śpiącymi ci na nogach. Możesz oczywiście zamknąć pokój na klucz, ale wtedy zaczynają drapać drzwi - skrzywiła się lekko. - A te mają ponad sto pięćdziesiąt lat i zaklęcia na nie nie działają, więc...
— Mam nie zamykać drzwi — dokończył za nią.
— Właśnie.
— Co to za bydlaki? — zapytał, bo miał jakieś dziwne przeczucie, że to nie są zwykłe zwierzęta. Kobieta klasnęła w dłonie, a Harry usłyszał szybki bieg po schodach i dziwaczny dźwięk jakby potykania się. A po chwili zza zakrętu wybiegły dwie olbrzymie poczwary, ślizgające się na marmurze. Zaraz po tym, jak dotarły na miejsce, wcisnęły głowy pod dłonie pani Malfoy, która pogłaskała je i usiadły pod nogami. Po ciele Harry’ego przeszły ciarki. Już wolał smoki, bazyliszki, nietoperze, a nawet sklątki tylnowybuchowe, ale nie…
— To psy? — wydukał, a kobieta spojrzała na niego z zagadkową miną.
— A na co to wygląda? — odpowiedziała z rozbawieniem. — Dokładnie charty — wyjaśniła, ale widząc jego minę, westchnęła. Harry wciąż patrzył na nie z powątpiewaniem. — Nie gryzą, jeśli o to ci chodzi. — Przewróciła oczami. — Większy to Pice, a druga War. — Wskazała na nie. — Nienawidzą, jak chwyta je się za ogon, więc radzę uważać — powiedziała jak do małego dziecka, a Harry zmarszczył brwi. — Hmm… — mruknęła, prostując się i przyjrzała mu się uważniej. — Severus mnie uprzedzał, że masz problem z tymi zwierzętami. 
Potter drgnął, spoglądając w jej zimne oczy. A w jego własnych pojawił się ogień i chęć mordu. Informacje z zajęć oklumencji miały pozostać między nimi. To, że Snape wiedział o wstrętnych psach ciotki Marge, które go nienawidziły, nie oznaczało, że miał prawo mówić o tym komu popadnie! 
— Taaak… - przeciągnęła ze znudzeniem. - Buldogi to paskudne stworzenia. — Stwierdziła nagle, co zdezorientowało Harry'ego. Ona... próbowała prowadzić normalną rozmowę? — On nie ma do ciebie cierpliwości. — Odwróciła się. — Nasze zajęcia będą się odbywać codziennie o dwunastej — stwierdziła na odchodnym, a Harry poczuł, jak ściska mu się żołądek.
— Słucham? — zapytał z niedowierzaniem, ale i złością. Dlaczego dowiadywał się ostatni!?
— Historia Magii i Oklumencja, Potter — powiedziała, nawet się do niego nie odwracając i zniknęła za drzwiami biblioteki. Podtrzymał się ściany, słysząc to ostatnie. O co tu właściwie chodziło?!

Harry patrzył z obawą na psy, które nie ruszyły się z miejsca, nawet kiedy ich pani odeszła. Wlepiały w niego te wielkie gały, a Wybraniec miał nadzieję, że nie widzą jego lęku. Podobno zwierzęta, kiedy wyczuwają strach, robią się odważniejsze i o wiele bardziej agresywne.
Potter drgnął, kiedy Pice zrobił krok w jego stronę. Zaraz też odetchnął z ulgą, gdy wyminął go i poszedł przed siebie, ale War wciąż się w niego wpatrywała. Patrzyła na niego, jakby czegoś oczekiwała, a Harry nie wytrzymał i otworzył drzwi, chcąc uciec przed spojrzeniem tych wielkich, czarnych oczu. Ale gdy tylko je uchylił, zwierzę wbiegło do pokoju, szczekając. Potter stanął, wpatrując się w bydle, które położyło się wygodnie na łóżku i jakby nigdy nic, zamknęło oczy, chcąc najwyraźniej iść spać. Harry westchnął i również wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi i rozejrzał się.
Pomieszczenie było o niebo większe niż to, w jakim mieszkał u Dursleyów, a nawet niż dormitorium w Hogwarcie! Było pomalowane na szaro, a podłoga wyłożona czarnym marmurem, który przy łóżku i kominku był przysłonięty dywanami. A właśnie, kominek… Wielki, kamienny, ale bez zbędnych ozdobników, a nad nim srebrzyste lustro. Choć lepszym określeniem byłoby zwierciadło, ponieważ było naprawdę wielkie, ze srebrną ramą. Właściwie większość rzeczy w pokoju była czarna, szara bądź srebrna. Jedynie firany, szafy i łóżko były białe, co dawało przyjemną odmianę do całego wystroju. 
Harry uśmiechnął się blado. Mimo iż czuł się w tym domu jak więzień, dziwnie się cieszył z tego pokoju. Na chwilę obecną jego pokoju. Miał tu szachy i regały pełne książek. Miał jedzenie, kiedy chciał i boisko do quidditcha, z którego mógł korzystać o każdej porze dnia i nocy. 
Spojrzał na komodę obok okna, na której stała jego klatka z Hedwigą. Podszedł tam, otwierając ją, a ptak obleciał pomieszczenie dookoła i wyleciał przez okno. Potter uśmiechnął się i spojrzał na kopertę przy klatce. Wziął ją do ręki i spojrzał na pieczęć. Dumbledore. Otworzył list i zaczął czytać.

Drogi Harry!
Jeśli to czytasz, jesteś już w domu Malfoyów — czytając to nazwisko, Harry skrzywił się lekko. — Zastanawiasz się pewnie, dlaczego akurat tam. Otóż, jak zapewne wiesz, Narcyza Malfoy była jedną z trzech najbliższych kuzynek Syriusza. Jej najstarsza siostra została wykluczona z opieki nad Tobą z oczywistych względów. Andromeda, po pewnej sprawie z Bellatriks, ukrywa się w nieznanym nam miejscu. Patrząc na to, właśnie ona była ostatnią deską ratunku.
Z pewnością nie uszło Twojej uwadze na Grimmauld Place, że pani Malfoy nie jest osobą, którą łatwo było przekonać do tego pomysłu. Dlatego piszę do Ciebie z prośbą. Zważając na to, że nie pałasz ani do niej, ani jej syna dobrym uczuciem… Proszę, byś zbytnio jej nie denerwował, ponieważ w każdej chwili może zerwać umowę. Pewnie było dla Ciebie niespodzianką jej oświadczenie o lekcjach w czasie wakacji. 

— Wbił mi pan nóż w plecy, prychnął Harry. 

Ale to wyjaśni Ci osobiście. W razie jakichkolwiek pytań, pisz do mnie śmiało. Tylko proszę, abyś nie wysyłał ich poprzez Hedwigę. Twoja sowa jest bardzo charakterystyczna, a korespondencja bywa przechwytywana, więc proszę Cię o wysyłanie wszelakich listów przez sowę Malfoyów.
A.P.W.B. Dumbledore

PS. Na terenie posiadłości możesz używać czarów. Ministerstwo nie obejmuje go zaklęciami nadużywania magii przez niepełnoletnich czarodziejów. Mugole nie mają pojęcia o jego istnieniu, tak jak o Hogwarcie, więc nie krępuj się.

Harry odrzucił list z powrotem na komodę i wziął dwa uspokajające wdechy. Cóż... Przynajmniej wiedział, dlaczego trafił tu, a nie do matki Tonks. Jego wzrok padł na walizkę, a następnie na drzwi garderoby. Były otwarte, gdy Harry wszedł do pokoju. Wyciągnął z kieszeni spodni różdżkę. Uśmiechnął się szeroko. Był w miejscu, w którym mógł używać czarów. Machnął nią, a wszystkie ubrania zaczęły wlatywać do garderoby. Przez wakacje nauczył się kilku praktycznych zaklęć i chciał je wypróbować.
— Może zagramy partyjkę? — Usłyszał obok siebie i wzdrygnął się. Odwrócił się w prawo z wyciągniętą różdżką, jednak nikogo tam nie było. — Tutaj!
Zamrugał, patrząc na portret około czternastoletniej dziewczynki o średnio długich blond włosach i niebieskich oczach. Ubrana była w krótkie, szare spodenki i miętową koszulę z kołnierzykiem, zapiętą pod samą szyję. Oraz naszyjnik z białego złota. A siedziała… leżała bokiem na jakimś czarnym fotelu, machając nogami w górę i dół, jakby chcąc w ten sposób zdjąć z nich trampki. Odwróciła do niego głowę, a po ciele Pottera przeszedł dreszcz, kiedy spojrzał w jej niesamowicie błękitne oczy. 
— Nie znam cię — mruknęła, przyglądając mu się bez wyrazu. — Ale zagrać możemy — zaproponowała, pokazując gestem ręki szachownicę pod obrazem. Potter zamrugał po raz kolejny. — No chyba, że nie chcesz...
— Kim jesteś? — zapytał zamiast odpowiedzi. Zaśmiała się dźwięcznie.
— Obrazem — odparła tajemniczo, a on przymrużył oczy. — A tak na poważnie, to mieszkanką pokoju obok. — Spojrzała w lewo, a Harry zdziwił się. — Ale mnie tam już nie ma. — Przeciągnęła nonszalancko sylaby i usiadła normalnie w fotelu. Chociaż nie. Zsunęła się z niego, siadając obok na podłodze. — To co, gramy? — Harry chciał zapytać „jak?”, ale ugryzł się w język, przypominając sobie, że w szachach czarodziejów nie muszą dotykać figurek, wystarczy powiedzieć…
— Możemy zagrać. — Wzruszył ramionami i podszedł do szachownicy, siadając na krześle naprzeciwko, ale nie spuszczał wzroku z dziewczyny. Zdawała się być Malfoy. Wygląd oczu, włosy, cera. Nawet protekcjonalne przeciąganie sylab, ale nie emitowała tym jak inne obrazy czy żywi Malfoyowie, wyglądała na… normalną. W jego mniemaniu normalną. Tylko... Jej ubrania wyglądały na współczesne, a Malfoy był jedynakiem, więc dlaczego tutaj była?
— Chcę czarne — powiedziała, kiedy tylko usiadł. Przekręcił szachownicę. — Dać ci fory, czy chcesz grać na poważnie? — Zagadnęła uprzejmie i zerknęła na niego, a Harry prychnął.
— Nie masz szans, mała — stwierdził. Dziewczynka zaśmiała się dźwięcznie, po raz kolejny ukazując równe, białe zęby.
— To dajesz, stary — parsknęła. Była bardzo pewna siebie.
— Pionek na A3 — powiedział, a gdy jego figurka stanęła, dziewczyna zachichotała z uciechy. 

Grali dobre pół godziny. Żadne nie dawało za wygraną. Potter chciał za wszelką cenę wygrać, ale z każdym ruchem tylko się pogrążał. Była w tym naprawdę dobra.
— Szach, mat! — zaśmiała się, klaszcząc w dłonie, a Harry spojrzał na szachownicę z otwartymi ustami. Jak mogłem przegrać z obrazem? — Jednak nie jesteś tak dobry, jak mówiłeś. — Stwierdziła z uśmiechem. — Z Draco gram co najmniej dwie godziny jedna partię. — Oparła się o fotel, poprawiając kosmyk włosów, który oderwał się od jej fryzury, a Harry spojrzał na nią ze zdziwieniem. — Tak. Nie przesłyszałeś się. Dwie — powiedziała, najwyraźniej myśląc, że o to mu chodzi.
— On tu przychodzi z tobą grać? — zapytał, a ona spojrzała na niego badawczo.
— Nie — odparła po chwili. — Głównie siedzę w jego pokoju i z nim gram, ale wyjechał, więc przechodzę z pustych ram tam i siam, szukając kogoś do gry albo chociaż pogadania — mruknęła i przyjrzała mu się uważniej. — Nosisz okulary, bo musisz, czy tak z wymysłu? — zapytała nagle, a on spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Co za kretyn nosi okulary z wymysłu? — odpowiedział pytaniem, a ona zachichotała.
— Ci, co idą z duchem czasu — odparła. — Na przykład taki Theo. Ostatnio miał okulary. A nie musi ich nosić. Tak zwane zerówki. Według mnie pasowały mu.
— Theo?
— Theodor Nott. Jest kumplem Draco — odpowiedziała natychmiast. — Często zmienia styl, bo szuka własnego… Wiem. Nie wygląda na takiego — dodała, widząc jego minę. „Czy ona przypadkiem wie wszystko o Malfoyu i jego bandzie?”, zapytał siebie w myślach, a potem uśmiechnął się. Ta mała coraz bardziej mu się podobała.
— Jak masz na imię? — zapytała, kiedy on zbierał myśli, jak ją podejść. Nie wyglądała na głupią, żeby opowiadać o nie swoich znajomych byle komu. Potter drgnął, słysząc jej głos, a kiedy na nią spojrzał, uśmiechała się w jego stronę.
— Harry — odpowiedział bez entuzjazmu, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — A ty?
— To nie jest ważne — mruknęła, odsuwając fotel, robiąc miejsce na podłodze i położyła się na brzuchu twarzą do niego. — Jestem namalowana. Moje imię jest tak ważne, jak tamten wazon. — Spojrzała za ramię Harry’ego. — Choć nie. On jest z czasów wiktoriańskich. — Pokiwała głową.
— To jak mam się do ciebie zwracać? — zapytał, a ona zaśmiała się lekko.
— Niech ci będzie. — Machnęła ręką. — Casandra, ale mów do mnie Cassy. — Wzruszyła ramionami. — Ale nie wiem, po co chcesz się do mnie zwracać w jakikolwiek sposób. Pewnie masz coś innego do roboty niż gadanie z obrazem.
— Właściwie to nie — odparł zgodnie z prawdą. — Możemy się lepiej poznać.
Blondynka zaśmiała się teraz głośno.
— Nawet nie wiesz, jak dziwnie musiałeś zabrzmieć. Chcesz się poznać z obrazem! — Prychnęła, ale on nie poddawał się.
— Raczej postacią na nim uwiecznioną. Chcę poznać twoją historię.
— Nie — powiedziała z uśmiechem na czerwonych ustach.
— Nie? — zapytał. — Dlaczego?
— Bo to nic ciekawego. — Ułożyła ręce przed głową i oparła na nich podbródek. — Już wolałabym gadać o znajomych Draco — burknęła. — Chociaż to też nie jest takie ciekawe.
"BINGO!"
— Więc możemy o nich porozmawiać.
— A ty ich znasz? — zapytała, przyglądając mu się uważnie.
— Kojarzę — przyznał, a dziewczyna przyjrzała mu się uważnie.
— Nie wyglądasz na Ślizgona — powiedziała w końcu. — Bardziej przypominasz Gryfona albo Puchona. Jesteś strasznie roztrzepany — zachichotała.
— A ty mi wyglądasz na Ślizgonkę — mruknął, a jej usta otworzyły się w niemym „O”.
— Pudło — zaśmiała się po chwili. — Nie chodziłam do Hogwartu… A ja trafiłam?
— Gryffindor — powiedział, odsuwając szachownicę i przysunął kanapę, siadając na niej. Krzesło może i było wygodne, ale lepiej się czuł na czymś bardziej miękkim.
— W takim razie co robisz w tym domu? — zapytała ponownie.
— Odpowiem, ale potem ty odpowiesz na moje pytanie.
— Jeśli nie jest związane ze mną, to w porządku. — Uśmiechnęła się. — Ale…
— Ale?
— Jeśli nie będziesz chciał odpowiedzieć na jakieś pytanie, zdejmujesz część ubrania — powiedziała z błyskiem w oczach, a on spojrzał na nią ze zdziwieniem. — Oczywiście idzie to w obie strony. Gra musi być fair — dodała, a Harry zastanowił się. „Mam grać z obrazem na rozbieranego?”. To była jedna z myśli, które co chwilę go nękały. W końcu przytaknął.
— Niech będzie. — “Idiota!” — Zagramy, ale ja też mam warunek.
— Jaki? — zapytała z entuzjazmem.
— Po grze nie mówisz nikomu o tym, co ci powiedziałem. Liczę na to, że dotrzymasz tajemnicy.
— Oczywiście. — Wyszczerzyła się. — Więc co tu robisz? Nie żeby coś, ale rzadko widuję tu ludzi spoza domu węża.
— Jakby to określić… Chowam się.
— Chowasz? — powtórzyła z rozbawieniem. — W moim domu? Niby przed kim?
— Teraz moja kolej — odparł zamiast odpowiedzi. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale potem westchnęła.
— Niech ci będzie. — Machnęła ręką. — Co chcesz wiedzieć?
Co chcę wiedzieć?”.
— Kto najczęściej pojawia się u Malfoya?
— W sensie u Draco? — zapytała, a on przytaknął. Zrobiła zamyśloną minę. — Theodor Nott, Alex Seijuuro, Max Mosby, Blaise Zabini i ostatnio pojawiła się tu także Story, co mnie samą zdziwiło, bo nigdy beze mnie tu nie przychodziła.
Harry był zdziwiony. A Parkinson, Crabbe, Goyle? Co z nimi? Coś tu było nie tak.
— Teraz ja. Przed kim się chowasz?
— Przed Voldemortem — powiedział bez wyrazu, a dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
— Co Sam-Wiesz-Kto od ci… Ach tak. Twoja kolej — przerwała, spoglądając na niego z oczekiwaniem.
— Parkinson, Crabbe i Goyle tu nie przychodzą? — Dziewczyna spojrzała na niego z krzywą miną, a potem usiadła na drewnianej podłodze na swoim obrazie.
— Ta trójka to raczej jego pomagierzy niż znajomi. Widziałam ich tu może raz… lub dwa. Draco przyciąga ludzi. Naprawdę sporą liczbę, a potem ich sobie podporządkuje. Tak już ma i tak raczej pozostanie. Nieliczni dowiedzą się o nim więcej, niż chce, żeby wiedzieli. Takimi osobami są tylko wybrani.
— Nott i Zabini się do nich zaliczają. Mam rację?
Przytaknęła.
— I coś czuję, że Story dostąpi tego zaszczytu. Zachowują się dość dziwnie — powiedziała, jakby była to jej tajemnica.
— Story to jakaś je… twoja znajoma?
— Och tak. — Uśmiechnęła się. Harry również to zrobił, ale w myślach. Odpowiadała na trzecie pytanie, zupełnie jakby zapomniała o swojej kolejce. — Znamy się od zawsze. Nikt nie wie o niej więcej niż ja. — „Wyśmienicie”. — W końcu chodziłyśmy razem do Akademii Magii Beauxbatons… Oczywiście do czasu, jej rodzice postanowili ją przepisać do Hogwartu, by była bliżej domu i rodziny. Dafne chodzi do Hogwartu. Jest na roku Draco. Może kojarzysz? Krótkie blond włosy, niebieskie oczy…
— Tak. Kojarzę — mruknął, przypominając sobie Ślizgonkę, która wyżywała się kiedyś z jakimś innym Ślizgonem na Nigelu.
— Moja kolej — powiedziała z chytrym uśmieszkiem. — Odpowiedziałam na więcej niż jedno pytanie, więc ty również mi na tyle odpowiesz.
— Niech ci będzie. Co chcesz wiedzieć?
— Jeden. Dlaczego chowasz się przed Czarnym Panem?
— Bo chce mnie zabić.
— Dlaczego uważasz, że tylko ciebie? — zaśmiała się, przyglądając mu się badawczo.
— Bo jestem Harry Potter.
— Naprawdę? — Jej oczy rozszerzyły się, a usta otworzyły w zdziwieniu. — Hmm… To dlatego chcesz tyle wiedzieć o Draco? — Zamarł. — Tak czy nie? — Zachichotała, a Harry westchnął, zdejmując koszulkę, na co uśmiechnęła się szeroko. — Twoja kolej — rzuciła od niechcenia.
— Jakie jest imię tej całej Story?
— Astoria — rzuciła sucho. — Jest w moim wieku. — Wyprzedziła jego pytanie. — A ja miała… mam czternaście lat — poprawiła się. — Czyli na lata nauki w Hogwarcie, przypada to na czwarty rok. Do Beauxbatons chodzi się od dziewiątego roku życia. — Wyjaśniła, widząc jego minę. — Story ma długie, brązowe włosy i czekoladowe oczy. Całkowicie różni się od Dafne. Jej cera jest blada jak u porcelanowej lalki. Poza szkołą chodzi wyłącznie w pastelowych barwach, przypominając prawdziwą lalkę. Wydaje się, że gdy się ją dotknie, może się rozpaść na setki kawałków, ale to tylko pozory. — Zaśmiała się. — Story jest bardzo mądra, sprytna, a co najgorsze nad wyraz ambitna. Kiedy czegoś chce, zawsze, ale to zawsze, to otrzymuje…
— Jak Malfoy — mruknął, a ona pokiwała głową.
— Draco w porównaniu z nią to nic. Astoria jest skłonna zrobić wszystko, by uzyskać efekt, jaki chce. Penelopę Walerby posłała do Skrzydła Szpitalnego na kilka miesięcy, by zająć jej miejsce jako szukającej w naszej drużynie quidditcha. Penelopa bała się wejść na miotłę do czasu, aż Story nie opuściła Akademii. Zrobi wszystko, nie obawiając się o konsekwencje, a wiesz dlaczego? — Harry zastanowił się przez moment. Wiedział, że to pytanie retoryczne, ale chciał na nie odpowiedzieć, bo znał odpowiedź.
— Bo jest zbyt delikatna, żeby zrobić komuś krzywdę — powiedział w końcu, a ona zachichotała.
— Jednak jesteś bardziej spostrzegawczy, niż sądziłam. Masz rację. Nikt nie podejrzewa, że taka krucha i czuła dla zwierząt osóbka może być w rzeczywistości tak bezwzględna i groźna. Nauczyciele postrzegają ją jako wzorową uczennicę. Mądrą i pomocną. Ale to tylko pozory. Bawi się ludźmi jak marionetkami. Mało kogo traktuje na równi ze sobą. Mnie traktowała, bo się przyjaźniłyśmy, ale do reszty podchodziła z dystansem. Nie musiała się nawet długo starać o to, by połowa się jej nieświadomie podporządkowała. Jest naprawdę piękna, przez co ponad połowa chłopaków z Beauxbatons do niej wzdychała i robili wszystko, by ich zauważyła… Nie zmyślam! — Dodała, widząc jego minę. — Story taka jest. — Zaśmiała się. — Nie wiem, jak zachowuje się w Hogwarcie, ale jeśli trafiła do Slytherinu, trochę mogło się zmienić. Jeśli jest tam osoba, która ma kontrolę…
— Taki Malfoy — dodał Harry, a ona znów się zaśmiała.
— …nie odda jej łatwo — dokończyła z uśmiechem. — A jeśli tą osobą jest Draco, to nieważne jakich sztuczek będzie próbować, on władzy łatwo nie odda… jeśli w ogóle to zrobi. — Znów położyła się na ziemi. — Moja kolej. Skoro jesteś Harry Potter, to co robisz w domu Malfoyów? Draco cię nie znosi i, jak stwierdzam... — Przyjrzała mu się uważnie. — Z wzajemnością.
— Dumbledore mnie tu umieścił. Niedawno zginęła moja rodzina, a chrzestnego zamordowała Bellatriks Lestrange.
— Ciotka Bella go nie zabiła — mruknęła. — Sam się potknął. Zdarza się.
Harry zacisnął pięści, powstrzymując się od powiedzenia jej czegoś bardzo niemiłego.
— Skąd to wiesz? — zapytał po chwili, kiedy zdołał się opanować.
— Podsłuchałam jej rozmowę z wujkiem Rudolphem, jak tu byli. — Ziewnęła ze znudzeniem.
— A gdzie teraz są? — Zadał kolejne pytanie, a ona uśmiechnęła się i zdjęła buty. Pomyślał, że też mógł to zrobić, zamiast zdejmować koszulę, przez co było mu teraz trochę chłodno.
— Nie gniewaj się — powiedziała uprzejmie. — Ale miałam jakieś dziwne przeczucie, że nie dotrzymasz naszej umowy. — Mrugnęła do niego, a on westchnął. — Dlaczego tak nie znosisz Draco? — zapytała, a Harry spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Przecież to oczywiste — prychnął. — Nienawidzę go, bo…
— Bo? — Powtórzyła, a on zamrugał. Powód? Jaki był? Zapomniał…
— Od pierwszego spotkania mi się nie spodobał — mruknął. Dziewczyna przechyliła głowę nieco w prawo, a jej usta wykrzywiły się w zagadkowym uśmiechu.
— Przypominał ci kogoś?
— Zarozumiałego dupka, którym zresztą okazał się być i… co cię tak bawi? — zapytał zirytowany, kiedy blondynka zaczęła się śmiać.
— Ale wy jesteście dziecinni — prychnęła. — Wiesz, dlaczego on ciebie nie znosi?
— Bo odrzuciłem jego przyjaźń?
— To też. — Machnęła ręką. — W końcu Malfoyom się nie odmawia — zachichotała. — Ale przede wszystkim nie znosi cię dlatego, że jako Chłopiec-Który-Przeżył masz względy u każdego, kogo spotkasz. Przykład? Żaden pierwszoroczny nie może posiadać miotły! Uważasz, że inni uczniowie by tego nie chcieli? Każdy ci pobłaża, Potter. Nawet teraz. Spójrz, gdzie się znajdujesz. — Wskazała pokój. — Sądzisz, że każdemu dziecku z rozbitej rodziny Dumbledore załatwia coś takiego? — Zasypała go pytaniami bez odpowiedzi. Poczuł się źle. Parszywie… — Wyobraź sobie, jak się czują inne dzieciaki, którym wymordowali rodziców, a Dumbledore nic z tym nie zrobił. Nienawidzą cię. A Draco jest tylko jedną z takich osób, tylko on ukazuje to światu, a reszta milczy. Wszyscy milczą, klnąc na ciebie, ponieważ jesteś Chłopcem-Który-Przeżył. Równość, o której wciąż powtarza ci ten stary głupiec, nie istnieje. Jeśli w jego mniemaniu nie jesteś kimś ważnym, nic nie zdziałasz.
— Wszyscy Malfoyowie mają o nim takie samo zdanie? — warknął.
— Wszystkie osoby, które rozumieją, w co on gra. — Uśmiechnęła się zimno. — Przemyśl to, Harry. Jeśli kojarzysz Milicentę Bulstrode, to porównaj ją do siebie. Ta sama sytuacja. Zabito jej matkę, a w bitwie w Departamencie Tajemnic schwytano i skazano jej ojca. Gdzie jest teraz? W mugolskim sierocińcu. Dumbledore nawet nie starał się sprawdzić, czy istnieje jakieś powiązanie liniami krwi… Ba! Nawet nie pomyślał o tym, czy dziewczyna posiada chrzestnych. Nie zwrócił uwagi. Tylko potwierdził urzędasowi z ministerstwa, że jest uczennicą Hogwartu, by mogła wrócić we wrześniu do szkoły. Czy ona jest winna temu, że jej ojciec jest śmierciożercą? Przemyśl to. — Dziewczynka wstała, zakładając buty. — Jest już późno — stwierdziła, ziewając. — Na mnie czas. Pogramy jutro w szachy? — zapytała, a Harry, nawet jej nie słuchając, przytaknął machinalnie. Uśmiechnęła się i zniknęła za ramą obrazu. 
— Milicenta Bulstrode w mugolskim sierocińcu — mruknął cicho, a jego głos zdawał się być dziwnie odległy. — Dumbledore nic dla niej nie zrobił — dodał i wzdrygnął się niekontrolowanie. — Gdzie jest sprawiedliwość i równość, Harry? — zapytał sam siebie, a potem poczuł pod ręką coś włochatego i spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na psa, który szturchał go głową. — Głaszczę War… Zaraz, co?! — krzyknął, uświadamiając sobie, co robił, ale zaraz się opanował. — W sumie, to nawet miłe. — Uśmiechnął się do zwierzęcia, które pomerdało zadowolone ogonem. War położyła mu głowę na kolanach, oddając się niewyobrażalnej pieszczocie drapania za uchem.

tekst poprawiła: NAELE ze strony http://betowanie.blogspot.com/
A także moja najwspanialsza Jasmine!


Pozdrawiam!

4 komentarze:

  1. Uważam, że to całkiem niezła historia i przykro mi jak nie widzę komentarzy :<
    Ze strony technicznej:
    Są błędy, szczególnie moją uwagę przykuły także zaznaczone na czerwono kropki i przecinki w poprzednim rozdziale. Myślę, że to uwagi bety, których nie poprawiłaś na normalny kolor. Ja bardzo zwracam uwagę na brak przecinków, kropek czy zły zapis dialogów, więc mnie to razi. Jednak ogólnie nie przeszkadza to w odbiorze treści. Znaczy to tyle, że jeśli ktoś się kiepsko zna lub/i mu to nie przeszkadza, to będzie uważał, że tekst jest w porządku, bo może zrozumieć przekaz. (Przepraszam za chaotyczną wiadomość, zwykle nie piszę komentarzy, ale te pustki zachęciły mnie do działania.)
    Pod względem merytorycznym jest całkiem OK. Nie mogę za bardzo rozgryźć pani Malfoy, ale sądzę, że i ją poznamy lepiej z czasem. Czekam na postać Draco, bo jestem prawie pewna, że pojawi się wcześniej niż miał. Harry jest w porządku, dziewczyna z obrazu (zmarła siostra Draco?) też. Ogólnie Malfoyów bardzo lubię, więc nie mogę się doczekać kontynuacji :)
    Życzę weny i czasu :)
    Tosia

    OdpowiedzUsuń
  2. "Ja również nie mogę się doczekać" - super piszesz
    dagna1688@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkiem nieźle. Fajnie się zaczyna.
    Czekam oczywiście na samego Malfoy'a i lekcje z Narcyzą.
    Masz przyjemny styl, miło się czyta.
    Czekam na więcej - później postaram się pisać dłuższe komentarze. ;) Teraz bowiem nie ma tego jeszcze tak wiele - a przynajmniej w mniemaniu mojego zmęczonego umysłu. ;)
    Życzę weny!
    Pozdrawiam, Sakk. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawie sie zaczyna, mam nadzieje na dalsze aktualizacje bo opowiadanie zaslugune zeby byc w ulubionych.
    Pozdrawiam, Rome :)

    OdpowiedzUsuń