piątek, 10 października 2014

I. Napięcie


Są chwile, by działać, i takie, kiedy należy pogodzić się z tym, co przynosi los. ~ Paulo Coelho

Hermiona zapukała do drzwi pokoju Syriusza. Harry, odkąd pojawił się na Grimmauld Place 12, nie opuszczał go i nie wpuszczał prawie nikogo. Nie zamieniła z nim nawet słowa, a jak mówiła, to odzywała się raczej do drzwi, nie będąc pewna, co chłopak robi. Odczekała „rytualne” trzydzieści sekund i westchnęła z zamiarem odejścia.

Jego stosunek nie zmienił się przez ten tydzień nawet o cal. Martwiła się o jego zdrowie, bo również przez tyle samo nic nie jadł. Nie mogła tam wejść sama, bo drzwi zabezpieczał zaklęciem. Wpuszczał  czasem Remusa, jednak gdy Lupin wychodził z pokoju, tylko kręcił głową. Bała się, że jej przyjaciel coś sobie zrobi...

Dodatkowo media nie odpuszczały. Wieść o śmierci rodziny Wybrańca rozniosła się w błyskawicznym tempie, będąc na nagłówkach gazet już od kilku dni. W większości były to wyssane z palca bzdury napisane przez Ritę Skeeter czy Teofinę Macerby, dwie najbardziej denerwujące dziennikarki na terenach całej Wielkiej Brytanii. Wścibskie i kłamliwe, w których artykułach znajdowało się mniej niż jedna dziesiąta faktów.

Już była na schodach, kiedy usłyszała przekręcanie klucza w zamku, a drzwi do pokoju się uchyliły. Stanęła jak wryta, patrząc w wejście, a gdy się otrząsnęła, wpadła do środka , przy okazji potykając się o jakąś część do motocyklu. I z pewnością by upadła, gdyby nie Harry, który złapał ją w ostatniej chwili przed zetknięciem jej twarzy z podłogą. Puścił ją dopiero, kiedy była w stanie sama utrzymać się na nogach, jednak gdy to zrobił, został wyściskany przez nią tak mocno, że aż brakowało mu oddechu, przez co przed oczami pojawiły mu się mroczki, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Wyślizgnął się z jej uścisku, upadając na łóżko.

Hermiona zaczerwieniła się. Nie powinna go tak ściskać w tym stanie. Dopiero po chwili Gryfon zwrócił na nią uwagę a ona spojrzała na niego ze smutkiem. Wyglądał raczej jak cień Harry’ego. Jego nędzna imitacja. Nawet kiedy wracał do szkoły od Dursleyów, nie wyglądał tak koszmarnie. Wychudzony, blady, z cieniami pod oczami i przekrwionymi oczami.
Był chodzącym trupem a nie Harrym Potterem.
— I jak się czujesz? — wyszeptała, a on ledwo widocznie wzruszył ramionami.
— Jakoś — odparł bez wyrazu, a po ciele Hermiony przeszedł deszcz, kiedy nie dostrzegła w jego oczach żadnego błysku. Były puste. Wyprane z uczuć jak u zabitej ryby, która patrzy w jeden i ten sam punkt, a wszystko tylko odbija się w jej źrenicach…
— Musisz coś zjeść — powiedziała stanowczo, a on pokiwał głową, siadając na łóżku. Powtórzyła jego ruch. — Może chociaż kanapkę? — zaproponowała, ale nie odpowiedział, przez co postanowiła odpuścić. Wcześniej miała do niego setki pytań, teraz ani jednego.
— Mam zawołać Rona? Ucieszy się na twój widok. — Uśmiechnęła się, ale on pokręcił głową, więc zrezygnowała. — Harry, to nie była twoja wina. —  powiedziała poważnie i chwyciła jego dłoń, na co drgnął. — Terroryści nie mają nic wspólnego z naszym światem. Musimy w końcu nauczyć się je rozróżniać.
— Wiem, że nie, ale… miałem jeszcze do nich tyle pytań. Tyle kłótni, wyzwisk i krzyków. — Dziewczyna uśmiechnęła się. Ach, ta rodzinna miłość…
Zapadła cisza. Nie spoglądał na nią. Nawet raz nie odwrócił wzroku, patrząc na część motocykla Syriusza, o którą dziewczyna się potknęła.
— Czujesz to? — zapytał nagle, a Hermiona rozejrzała się i wyostrzyła zmysły. Nie czuła nic prócz smaru, prochu, siana i… czekolady?
— Co takiego? — spytała cicho, a on przygryzł dolną wargę, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
— Nie wiem jak to określić… stres? — odpowiadał. — Dziwnie się czuję. Jakby zaraz miało się wydarzyć coś złego bądź niespodziewanego. Coś… niedobrego — wyznał swoje obawy, a Hermiona westchnęła. Wiedziała, o czym mówił. Od pani Weasley dowiedziała się tylko tyle, że Snape znał osobę, która byłaby w stanie pełnić prawną opiekę nad Harrym, jednak nie powiedział im, kto jest tą osobą i wszyscy czekali na nią z niecierpliwością. Jakieś trzy dni temu Snape poinformował Zakon, że tajemniczy gość zgodził się na spotkanie w sprawie Harry’ego, ale tylko w towarzystwie trzech osób: Dumbledore’a, Lupina i oczywiście Snape’a. Nikt nie wiedział, kiedy się pojawi. Nawet ten przerośnięty nietoperz, który zdawał się tym bardzo zirytowany, ponieważ musiał pojawiać się tu codziennie wcześnie rano, by około północy wyjść.
— Takie… napięcie — powiedział na jednym wdechu, a ona przytaknęła.
— Boisz się? — zapytała, a on nie odpowiadał przez pewien czas.
— Tak — wyszeptał. — Boję się, co będzie dalej. — Spuścił głowę, a ona wtuliła się w jego ramię.
— Wszystko się jakoś ułoży — powiedziała, ściskając przyjaciela, ale on nie odpowiedział. I wcale nie dlatego, że nie chciał albo nie wiedział, co ma powiedzieć, a dlatego, że Fred i George pojawili się w drzwiach sypialni, a ich twarze nie wyrażały smutku czy żalu, kiedy patrzyli na Harry’ego za co Hermiona była pewna, że jest im wdzięczny tylko podniecenie i radość.
— Przyszła — oznajmił Fred, cały trzęsąc się z podniecenia. Harry wstał na równe nogi, a Hermiona zaraz za nim, puszczając jego ramię. Bracia weszli do sypialni, zamykając za sobą drzwi.
— Ona? — zapytała Granger. — Kto to? — Zadała od razu drugie pytanie, a bliźniacy wzruszyli ramionami.
— Bo ja wiem. Miała płaszcz z kapturem na głowie — powiedział George, opierając się o drzwi.
— W końcu pada — mruknął Fred. — Ale jestem pewien, że to kobieta — dodał, uśmiechając się. Hermiona nie widziała w tym niczego śmiesznego.
— Skąd? — zapytała. — Skoro był…
— Bądź była — dodał George.
— …w pelerynie — zakończyła, a Fred zrobił minę, jakby się nad czymś zastanawiał.
— Stwierdziłem po… — przejechał ręką w powietrzu, rysując palcem kreskę w dół, później falę i znów linię w dół — …sylwetce — zakończył, szczerząc zęby, a Hermiona prychnęła. „Chłopaki! Im tylko jedno w głowie”, przeszło jej przez myśl. — No i damskim płaszczu. — Uśmiechnął się cwanie, a Hermiona przewróciła oczami.
— Harry, stresujesz się? — zagadnął chłopaka George, a brunet spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.
— Rzuciło się wam coś w oczy? — zapytał zamiast odpowiedzi, a bliźniacy zrobili zagadkowe miny.
— Rękawiczki — powiedział po pewnym czasie George. — Białe rękawiczki — uzupełnił po głębszym zastanowieniu.
— Dość dziwne, ponieważ płaszcz i buty miała czarne. Torebka z wężem również była tej barwy — opisał Fred.
— Wężem? — zapytała jednocześnie Hermiona z Harrym.
— Tak. Są teraz bardzo modne — powiedział Fred.
— I w cholerę drogie — dodał George. — Wiem, bo Bill kupował ostatnio taką Fleur na urodziny. — Skrzywił się. — Ile to było?
— Jakieś pięćset galeonów — dokończył Fred, a Hermiona wytrzeszczyła na niego oczy. — Czy jakoś tak. — Machnął ręką lekceważąco.
— Zresztą nie powinno was to dziwić. W końcu ma być Black. U nich ponad połowa rodziny to Ślizgoni… Może trafisz na jakąś przyrodnią siostrę Syriusza czy coś. — Poklepał Pottera po ramieniu, a on uśmiechnął się przelotnie. Ale nie był to jego normalny uśmiech. Był zimny i wyprany z emocji. W tej chwili przypominał Hermionie Malfoya.
— No. Albo jakąś rodzinę Dursleyów — dodał drugi bliźniak, a Harry zbladł. — Wybacz. — Skrzywił się.
— W porządku — mruknął. — Może uda nam się coś podsłuchać? — zaproponował żywszym głosem, a bliźniacy zaśmiali się i wybiegli z pokoju, kilka sekund potem wracając z gumo-uchem.
    — Czy tylko ja czuję zapach Hardodzioba? — Rozległo się ziewnięcie Rona, a wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. — No co? — mruknął. — On tak wali… Harry! — Ucieszył się, podchodząc do niego. — Jak dobrze cię znowu widzieć! — Klepnął go w plecy, a tamten drgnął. Po tygodniowej głodówce nie miał siły, by utrzymać się na nogach, więc dziękował balustradzie schodów, której się chwycił, by nie upaść.
— Dobra, to teraz zobaczmy, o czym nasi dorośli rozmawiają. — Uśmiechnął się George, kiedy Fred rozwinął linkę w dół. Niestety niczego nie usłyszeli. — Cholera — mruknął.
— Wyciszyli pokój — zakończył za niego Fred, zwijając z powrotem linkę. — Beznadzieja. — Westchnął.
— Wyjąłeś mi to z ust, braciszku — dodał George, jednak, kiedy tylko jego brat schował do kieszeni gumo-ucho, drzwi salonu otworzyły się i wyszedł zza nich Remus, który natychmiast podszedł do schodów.
— Narka — powiedzieli jednocześnie bliźniacy i wbiegli na górę do jednej z sypialni.
— Harry — powitał go uprzejmie Remus, jednak w jego oczach nie było widać radości. Były raczej jakoś dziwnie przygaszone. — Lepiej się już czujesz? — zagadnął, a Potter natychmiast przytaknął.
— I co? — zapytała Hermiona, nie mogąc wytrzymać.
— Ustalają szczegóły — powiedział mężczyzna nadal uprzejmym tonem.
— Czyli jednak ten ktoś się zgodził? — zapytał Ron, a Remus przytaknął.
— Nie była przekonana, ale w końcu się udało — odpowiedział spokojnie. „Czyli jednak ona”, pomyślała Hermiona. — Zaraz zejdziemy na dół. Chcesz tam iść w spodniach od piżamy, czy może…?
— Już się przebiorę — mruknął Potter, wchodząc do pokoju.
— Kto to jest? — zapytał od razu Ron, a Remus odwrócił głowę.
— Ostatnie koło ratunkowe — powiedział tajemniczo, a Hermiona i Ron wymienili zaniepokojone spojrzenia. — Naprawdę ostatnie — westchnął ciszej, najwyraźniej nie będąc świadomym, że go słyszą. Po karku Hermiony przeszedł dreszcz. Te słowa jej się nie spodobały.

Harry wyszedł z sypialni kilka minut później, ubrany w zwykłe jeansy, flanelową koszulę w szkocką kratę i tenisówki. Nie chodził po korytarzu czy schodach Grimmauld Place na boso, bo kiedy ostatnim razem to zrobił, wbiła mu się w stopę spinka do krawata, która zapewne leżała tu od czasów, gdy żył brat Syriusza bądź jego ojciec. Syriusza nie podejrzewał o posiadanie takiej biżuterii, jego chrzestny nie znosił eleganckich strojów. Harry zresztą też. Hermiona uśmiechnęła się na widok przyjaciela, tak jak i Ron, jednak Remus nie wyglądał na przekonanego.
— Tak — powiedział spokojnie. — Spakowany? — zapytał, a Potter zamrugał. — Zapomniałem, prawda? — Westchnął, przecierając dłonią skronie. — Dzisiaj opuszczasz Grimmauld Place — wyjaśnił, a cała Złota Trójca spojrzała na niego z szokiem. — Zależy nam na czasie, Harry. Voldemort wie o wszystkim. To tylko kwestia czasu, jak cię tu znajdzie — stwierdził z nieodgadnioną miną. — Spakujesz się później. — Zmienił temat i spojrzał na zegarek z nadgarstka. — Już powinniśmy tam być — oświadczył, kierując się na schody. — Ron, Hermiona, tylko Harry — dodał, spoglądając za siebie, gdzie zaraz za Wybrańcem szli jego przyjaciele.
— Dam sobie radę — powiedział Potter i poszedł za Lupinem, czując narastający stres. Żołądek mu się ściskał, a wymioty podchodziły do gardła.
— Będzie dobrze, Harry — pocieszył go Lupin, a Potter się skrzywił.
— Czułbym się lepiej, gdybyś mi powiedział, kto to jest — wybełkotał.
— Ufasz nam? — zapytał, nawet się nie odwracając. — Czy ufasz Zakonowi, Harry? — sprecyzował. Gryfon westchnął zrezygnowany. Przecież Lupin wiedział, jaka była odpowiedź.
— Tak — stwierdził. — Ale co to ma do rzeczy?
— Jednym z naszych celów jest twoje bezpieczeństwo. Możemy przystać nawet na najbardziej absurdalne pomysły, byleby mieć pewność, że jesteś bezpieczny. Więc mam nadzieję, że zrozumiesz nasze postępowanie.
— Po co mi to mówisz? — zapytał, kiedy stanęli przy drzwiach. — Czy ta osoba jest wyklęta? — zapytał, a Remus uśmiechnął się blado.
— Tylko przez Syriusza — szepnął i otworzył drzwi, wchodząc do pomieszczenia. Tak jak i Harry, któremu serce zabiło szybciej.
Kiedy znaleźli się w pomieszczeniu, Potter zobaczył samego Dumbledore’a i Snape’a. Ten pierwszy uśmiechał się do niego, a drugi miał minę, jakby połknął cytrynę, co go nie zdziwiło. Mistrz Eliksirów zawsze tak się krzywił, kiedy go widział, i z wzajemnością.

Drzwi zamknęły się, a on rozejrzał się po pokoju, napotykając osobę w czerni zasiadającą przy stole. Kaptur nadal zasłaniał jej twarz, jednak białe rękawiczki leżały na blacie zaraz obok czarnej torebki.
— Harry — odezwał się uprzejmie Dumbledore.  — Dobrze, że już jesteś. Nasz gość się niecierpliwił. — Od stołu dosłyszał prychnięcie. Harry nie mógł spojrzeć na dyrektora Hogwartu, wpatrując się jak zahipnotyzowany w postać. Chciał wiedzieć, z kim ma mieszkać. — Tak więc może przejdę do rzeczy — zagadnął uprzejmie.
— Och, przestań, Dumbledore, ta sytuacja i tak jest już dla nas obojga wystarczająco krępująca — odezwała się kobieta, a Harry zamarł. Kojarzył skądś ten głos. Zimny i opanowany. Przesiąknięty jadem i wyższością. Kobieta wstała i oparła się o stół. — Twoje sztuczne uprzejme gadanie jest nie do zniesienia — warknęła.
— Nie jest sztuczne — odparł spokojnie Albus. — Jednak zgodzę się z tobą. To dość stresujące dla was obojga. A to, że nosisz kaptur, z pewnością nie polepsza jego stanu — dodał mniej uprzejmie. — Harry, zapewne kojarzysz panią…
Harry nie musiał już słuchać, co mówi do niego dyrektor, ponieważ kobieta zdjęła kaptur, a jego oczy rozszerzyły się ze złości, zaś nogi ledwo co utrzymały się w pionie. Nie wierzył w to. Po prostu nie wierzył.
— … Narcyzę Malfoy.
Zemdlał.

Kiedy się ocknął, leżał na kanapie salonu Blacków, wpatrzony w stolik tuż przy niej.
— Tylko ty pozostałaś? — Rozległ się cichy głos Remusa, a Harry szybko przymknął powieki... Może dowie się czegoś konkretnego o czym jemu samemu z pewnością nie powiedzą...
— Ta ściana ci wszystko mówi. — Doszedł drugi głos. Znudzony i zimny, a Harry wyobraził sobie gobelin rodu Blacków. — Jestem jedyną osobą z pierwszej linii rodziny tego idioty. — Prychnęła. — No, chyba, że chcecie poprosić Bellę. — Po ciele Harry’ego przeszły dreszcze, a dłonie ścisnęły się w pięści.
— Nie wiesz, gdzie jest A…
— Słowo, a przestanę być taka uprzejma — warknęła kobieta, a Potter był wręcz pewien, że wysunęła różdżkę. — Nie mam innej siostry — syknęła zimno, następnie Harry usłyszał kroki w swoją stronę.
— Przecież on z tobą nie wytrzyma — westchnął Remus, a później kobieta parsknęła.
— Mam poważniejsze problemy — mruknęła, a Harry dosłyszał szelest i powiew, co oznaczało, że przeszła obok niego. Zapach jej perfum uderzył go w nozdrza.
— Nie wątpię, ale…
— Żadnego ale, Lupin. Podpisałam dokumenty. Opieką nad nim zajmuję się ja. — Jej lodowaty i stanowczy głos wywołał kilkuminutową ciszę.
— A twój syn? — odezwał się cicho Remus, a Harry drgnął. SYN. Dopiero teraz przypomniał sobie o jedynym dziecku pani Malfoy. O sukinsynu, którego nienawidził najbardziej zaraz po Voldemorcie. — Nie będzie miał zastrzeżeń? Z tego co pamiętam, jak ich uczyłem, niezbyt za sobą przepadali.
NIEZBYT?! Krzyknął Harry w myślach. Zabiję go, jak tylko zobaczę na oczy!
— Wróci dopiero pod koniec wakacji — powiedziała spokojnie. — Więc na chwilę obecną nie ma.
— Nie powiedziałaś mu?
— Nie ma takiej potrzeby — mruknęła cicho. — Dowie się w swoim czasie.
— Będziesz tego żałować. Nie znasz swojego dziecka tak dobrze, jak ci się zdaje. — Głos Lupina był pewny i dość nieuprzejmy, co dla Harry’ego było nowością. Stoicki spokój Remusa Lupina zachwiany? Niemożliwe.
— Bo go nie kontroluję? — odpowiedziała pytaniem. — Proszę. — Prychnęła. — Nie rozśmieszaj mnie…
Umilkła, a Harry znów poczuł jej drogie perfumy obok siebie.
— Nie znasz się na dzieciach, Lupin — powiedziała chłodno, a Gryfon czuł na sobie jej wzrok. — Nie wiesz na przykład, że on tylko udaje.
Harry otworzył oczy, kiedy go szturchnęła. Nie mógł uwierzyć w to, że się domyśliła. Dursleyowie zawsze się nabierali.
— Harry — powiedział Lupin, patrząc na niego z zaskoczeniem. Stał przy fotelu obok kanapy ze skrzyżowanymi dłońmi na piersiach. Chłopak szybko podniósł się do pozycji siedzącej, patrząc na Narcyzę Malfoy z narastającą złością i wstrętem, ale i zdziwieniem jej opanowaniem i spokojem. O tak. Umiała przybrać dobrą minę do złej gry. W dodatku musiała pamiętać, tak jak on, sytuację sprzed kilku tygodni w sklepie Madame Malkin.
— Spakuj się — powiedziała chłodno, odchodząc od kanapy i podeszła do stołu, biorąc z niego torebkę i rękawiczki. — Twoje zdanie nie ma w tej chwili żadnego znaczenia — stwierdziła, nawet się do niego nie odwracając, a Potter zamknął usta. — Chcesz żyć, przystaniesz na warunki — mruknęła, zakładając białe rękawiczki. — Masz dziesięć minut — rzuciła zimno, odwracając się, a Harry nie ruszył się z miejsca.
— Idź — powiedział cicho Lupin, a Potter spojrzał na niego ze złością. Patrzył na wszystko ze złością, jednak posłuchał. Mimo iż serce krzyczało, że ma się sprzeciwić, zrobił to, co radził mu były nauczyciel. Jednak coś musiał jej powiedzieć.

— Myli się pani — stwierdził, stając przy drzwiach i odwrócił się w kierunku kobiety, która patrzyła na niego bez wyrazu. — To, że go pani nie kontroluje, tylko pogłębia fakt, że nic o nim nie wie. — To mówiąc, odwrócił się i odszedł z dziwną satysfakcją, że zranił tym kobietę. A następnie zrzucił ze schodów jakiś wazon, wyładowując na nim złość, która narosła, kiedy tylko opuścił pomieszczenie. Portret matki Syriusza zaczął krzyczeć.

1 komentarz:

  1. Dość ciekawy rozdział.
    Zastanawiałam się właśnie czy to nie pani Malfoy ma przejąc nad nim opiekę, i cóż trafiłam.
    Co do tekstu.
    Znalazłam kilka błędów, gdzieniegdzie brakuje przecinka. I zdaje się,że sa pozjadane niektóre wyrazy jak i literki.
    Oprócz tych drobnych błędów tekst dość przyjemnie się czyta. Zaciekawiła mnie ta historia. Czekam na kolejny rozdział.
    Weny,
    Anuii.

    OdpowiedzUsuń