niedziela, 22 marca 2015

4. Nie wszystkie zmiany są złe.



Ludzie tęsknią za całkowitą odmianą, a jednocześnie pragną, by wszystko pozostało takie jak dawniej. ~Paulo Coelho

– Koniec spania, Potter! – Harry naciągnął kołdrę na głowę chcąc ukryć się przed promieniami słońca, które nagle zaatakowały jego oczy. Ktoś rozsunął zasłony. Mruknął coś niewytłumaczalnego i obrócił się na drugi bok, jednak kiedy to zrobił ciepła i miła kołdra została z niego zrzucona. Syknął siadając i poszukał okularów, następnie je zakładając. Przed jego oczami – z jego kołdrą przy boku – stała wysoka brunetka, patrząca na niego z rozbawieniem.


– C—co pani tu robi? – wybełkotał, zakrywając się poduszką i rozglądając się dookoła dezorientacją, przez tą nagłą pobudkę przez...w zasadzie obcą mu kobietę, przez moment zapomniał gdzie się znajduje.
– Czas na zakupy, panie Potter – powiedziała, a jej wargi wygięły się w dziwny uśmiech satysfakcji. – Duże zakupy. – Zaśmiała się rzucając mu kołdrę.
– Ubierz się, za pięć minut chcę cię widzieć w jadalni. Może zdążymy przed pobudką tej blond—marudy – dodała wychodząc z jego sypialni, a Harry wymienił spojrzenie z psem który, który przez cały ten czas chodził przy jego nogach. Następnie westchnął i zaczął się szybko ubierać. Kiedy tylko zawiązał sznurówki swoich trampek wybiegł z sypialni, wpadając jednocześnie na osobę idącą korytarzem, ale nie była to Narcyza jak również babka Draco. Była to osoba której nie znał i nie kojarzył. Drobna dziewczyna o dużych zielonych oczach i ciemnobrązowych włosach oraz śnieżnobiałej cerze, a także malinowych ustach, które coś do niego mówiły. Wyszedł z szoku i włączył myślenie.
– ...Powtórzę ostatni raz. Złaź ze mnie – syknęła i zanim Harry zdążył się zorientować, do jego gardła był przyciśnięty biały koniec różdżki dziewczyny. Szybko z szedł z dziewczyny i podał rękę by pomóc wstać na co dziewczyna prychnęła, wstając samodzielnie i otrzepała swoją kremową sukienkę. Harry nagle przypomniał sobie opis Cassy, która opowiadała o swojej przyjaciółce tak ślicznej i delikatnej, a zarazem tak przebiegłej i groźnej, że nikt nie umiałby uwierzyć, że to ta sama dziewczyna. O dziewczynie, która poza szkołą nosi wyłącznie ubrania w pastelowych barwach – Astorii Greengrass. Młodszej siostrze Dafne Greengrass. Dziewczyna zmierzyła go uważnym spojrzeniem, a zaraz po tym przez jej śliczną twarz przeszedł cień uśmiechu.
– Co w dworze Malfoy’ów robi Harry Potter? – zapytała chłodnym głosem, a Harry przełknął ślinę. Nie wiedział dlaczego ta… mała „dziewczynka” go przerażała.
– A ty? — mruknął, a ona prychnęła z rozbawieniem.
– Odpowiedź na odpowiedź – stwierdziła beznamiętnie. Harry nie odpowiedział. – Świetnie. – Odwróciła się. – Ciekawe jak Draco zareaguje gdy się dowie? – Potter był wręcz pewien, że gdy to mówiła – uśmiechała się.
– Nie powiesz mu o tym Astorio. – Odezwał się trzeci głos, a obydwoje nastolatków odwróciło się w stronę skąd dochodził. Zza zakrętu właśnie wyszła Narcyza, która właśnie w tej chwili stanęła naprzeciwko nich. – I co tu robisz ?– powtórzyła pytanie Harry’ego, patrząc na dziewczynę, która nie wyglądała na speszoną tym pytaniem. Stała wyprostowana i uśmiechnęła się blado w stronę starszej kobiety. – Wiesz dobrze, że Dracona nie ma do końca wakacji.
– Co natychmiast daje pani prawo wprowadzania tu Harry’ego Pottera, tak? – powiedziała dość nieuprzejmie dziewczyna, a Harry uznał, że jest z pewnością typowa Ślizgonka, a co za tym idzie, nie polubił jej. – Jestem tu ponieważ Cassy prosiła, bym przyniosła jej z domu podręcznik do magii bezróżdżkowej.. – Teraz nie wyglądała na niewinną i uroczą dziewczynkę. – ...oraz dlatego, że Draco chciał, bym wzięła stąd jego rzeczy.
– Co masz konkretnie na myśli? – zapytała Narcyza, patrząc na brunetkę z zagadkową miną. Na usta nastolatki wkradł się szaleńczy uśmiech. Teraz – nie wiedzieć dlaczego –Harry’emu przypomniała się Bellatrix Lestrange.
– Wszystkie jego ubrania, buty, książki, fiolki... – wyliczała, a Harry uznał to za żart– ...kufry, podręczniki, teleskopy… w skrócie – wszystkie jego rzeczy. Kazał to przekazać.
Podała Narcyzie kopertę, a następnie wyminęła ich i pstryknęła palcami. Obok niej pojawiły się trzy skrzaty domowe, którym wydała rozkazy przeniesienia rzeczy Malfoy’a w jakieś miejsce, którego nie zdołał ani wymówić ponieważ  była to bardzo długa i skomplikowana – z całą pewnością francuska — nazwa.
– Nie zgadzam się na to. – Odezwał się zimny głos, a dziewczyna i Harry odwrócili się do Narcyzy, która stała wpatrując się w otwarty list. Następnie uniosła do głowę spoglądając z mordem w oczach na dziewczynę. Po ciele Pottera po raz kolejny przeszły ciarki, ale tym razem ich powodem był palący wzrok pani Malfoy. – Nie wyrażam na to zgody. Nie masz prawa wynieść z tego domu jego rzeczy. On sam nie ma do tego prawa! – syknęła, a dziewczyna posłała jej promienny uśmiech.
– Pani Malfoy, ja wypełniam jedynie warunki umowy po między mną a pani synem, jeśli chce się pani denerwować lub żądać wyjaśnień, proszę zwrócić się z tym do Draco lub pani Lestrange. – Kiwnęła im głową i zniknęła za zakrętem zza którego wcześniej wyszła Narcyza. Harry patrzył na panią Malfoy z zaniepokojeniem. Pierwszy raz widział ją w takim stanie. Wyglądała jakby w środku walczyła o to by nie wybuchnąć niczym bomba. Jej paznokcie wbiły się w kopertę z listem, a jej oczy błysnęły dziwnym blaskiem. Jakby złości, żalu, smutku, wściekłości. A gdyby jeszcze tego było mało...
– Och Harry! Długo jeszcze mam czekać? – Blondynka drgnęła, wychodząc z zamyślenia  rozejrzała się, a jej wzrok padł na Harry’ego.
– Chyba cię woła – stwierdziła popychając go lekko do przodu. – Idź, bo takie zakupy z pewnością prędko się nie powtórzą. – Uśmiechnęła się do niego, ale Harry wiedział doskonale, że to fałszywy uśmiech. Zdążył ją już trochę poznać przez te tygodnie, które tu spędził. I jedno wiedział – pani Malfoy nie jest osobą, która szybko okaże słabość. Tak jest również z jej mężem, synem, siostrą...
Potter przytaknął i poszedł na dół, nie oglądając się za siebie, będąc pewnym, że gdy tylko zniknął za zakrętem, ona skierowała się do pokoju syna, gdzie powinna znajdywać się młoda Greengrass.


W holu czekała na niego druga pani Malfoy, która w przeciwieństwie do tej młodszej tryskała energią, a na jej ustach wciąż pałętał się uśmiech.
– Chyba nie chciałeś, bym się tu zestarzała, co? – Zaśmiała się, a Harry nie odpowiedział na pytanie. – Nie ma czasu na śniadanie. Na miejscu odwiedzimy jakąś restaurację — Machnęła ręką, wychodząc z rezydencji, a Harry pobiegł za nią. Strasznie szybko chodziła w tych szpilkach. Kiedy tylko wyrównał z nią krok, został chwycony za ubranie i zebrało mu się na wymioty. Nie wiedział co się działo, kiedy jego nogi uderzyły o podłogę, ale zanim świat zdążył przestać wirować – znów został deportowany. Jedyne co zdążył usłyszeć, to głos proszący o  dokumenty. Po minucie wirowania w powietrzu jego nogi ponownie uderzyły o podłoże Był szturchany przez wiele osób. W chwili obecnej jeszcze wszystko wirowało, do jego uszu dochodziły dźwięki stukotu obcasów i szelestu szat.


Jednak miał wrażenie że nie znajduje się na Pokątnej. Zapach, który unosił się na ulicy za Dziurawym Kotłem charakteryzował się mieszaniną wosku do mioteł z wonią sowich piór. Tutaj czuł drogie perfumy i charakterystyczną woń nowych ubrań, a kiedy wszystko wreszcie przestało wirować stwierdził, iż to na pewno nie Pokątna.


Ulica, na której obecnie przebywał skąpana była w bieli i srebrze, a także lekkim odcieniu szarego, a ludzie się po niej poruszający byli jak...  Malfoy' owie. Dumni i z pewnością straszliwie bogaci, z nadprzeciętną urodą oraz manierami. Nie pasował tu. W szczególności dlatego, że był ubrany w stare znoszone ubrania Dudleya, a nie modne szaty. Spojrzał w dół. Nie stał na bruku, lecz na marmurze. A budynki wokół wyglądały jak małe pałacyki pełne wzorów i wieżyczek.
– Zacznijmy może od fryzjera, co ty na to? – Usłyszał obok siebie i spojrzał na babkę swojego wroga, która patrzyła przed siebie, a jej krwistoczerwone usta wykrzywiały się w uśmiech.
– Fry... proszę zaczekać! – prawie krzyknął, gdy pociągnęła go w stronę budynku, na którym wisiał szyld w kształcie olbrzymich srebrnych nożyc rozkładających się i składających. Na jednym z uchwytów było napisene Amelie Poluette. Chwilę później został wepchnięty przez panią Malfoy do środka salonu.


Uderzyły go czerwień i złoto. Wystrój był utrzymany w całkowicie innej stylistyce niż fasada budynku. Było tu pełno przepychu i bogactwa, a ludzie których strzyżono mieli na głowach raczej dzieła sztuki niż fryzury.
– Pani Malfoy, jest pani pewna, że chce się tu pani st...
– Ja! – zaśmiała się. – Ja mam wizytę dopiero za dwa dni. Kochanie, ty tu będziesz się strzygł. – Posłała mu ciepły uśmiech.
– Że niby c...
– Ah, bonjour, madame Malfoy! – Rozległ się kobiecy okrzyk, a zaraz po tym zza drzwi zaplecza wybiegła młoda dziewczyna o kruczoczarnych włosach i ustach pomalowanych na jeszcze bardziej krwisty kolor niż te od Amandy Malfoy. Uścisnęła ją, a następnie jej wzrok padł na Harry’ego, klasnęła w dłonie.
– Ty to Arry Potter, oui? – zapytała z takim samym akcentem jak Fleur Delacour na Turnieju Trójmagicznym, co utwierdziło go w przekonaniu, iż trafił do Francji.
– Tak – odpowiedział niezbyt pewnie, a kobieta zachichotała po raz kolejny, następnie spojrzała na panią Malfoy.
– Mam wolna ręka? – zapytała, a ku przerażeniu Harry’ego pani Malfoy kiwnęła głową i zanim zdążył choćby otworzyć usta, już siedział wbity w fotel pomiędzy jakimiś dwoma dziewczynami wyglądającymi na modelki, którym inni fryzjerzy robili z włosami dziwactwa. Spojrzał w odbiciu lustra na dziewczynę, która zapinała mu pod szyją kołnierz fryzjerski, a następnie uśmiechnęła się do niego.
– Bien.  So by si tu srobici Harry. Masi sa wiele włosów, wiesi? – Harry zrobił przerażoną minę. Jeśli włosy obetnie się nożyczkami dla czarodziejów, będą rosły tak samo, jak u mugoli. – Podetniemy tutej na bardzo krótko. – Chwyciła jego głowę po bokach. –potem podetniemy jesicie na górzie i srobimy grzywecskę. So ty na to? – Uśmiechnęła się i chwyciła do dłoni nożyczki, a Potter pobladł.
– Siwietinie – zachichotała. Potter poszukał w odbiciu lustra pani Malfoy i znalazł, zaraz za jego fryzjerką siedzącą na czerwonej kanapie i czytającą kolorowe czasopismo. Harry wrócił wzrokiem do swojego odbicia, gdzie spostrzegł, że nie ma już jednej piątej swoich włosów. Z niewyjaśnionych przyczyn nie umiał się rozluźnić, mimo iż jego fryzjerka powtarzała mu to co trzy sekundy. Na wygodnym i miękkim fotelu fryzjerskim siedział jak na szpilkach, a delikatnie spięty kołnierz fryzjerski był jak ciasna obroża. Z każdym obciętym włosem czuł, że zimny pot zlewa mu się po plecach, jednak kiedy zaczął widzieć efekty, to powoli mijało. Jednak serce Pottera stanęło, kiedy zadźwięczał dzwonek wejścia, a on usłyszał krzyk radości swojej fryzjerki, która prawie obcięła mu przez to kawałek ucha. Gdyby nie zrobił uniku, bóg wie, jakby się to skończyło. Jednak nie tylko to wprawiło go w taki stan.
– Monsieur Lestrange! – Słowa wykrzyczane przez panią Poluette sprawiły, że Harry zamarł w bezruchu. Szybko zdjął okulary, chowając je w rękawie i spojrzał w lustro przed nim. Mimo iż widział niewyraźnie w tej chwili sam nie poznałby siebie, a co dopiero ktoś, kto widział go raz w życiu... Spojrzał na odbicie wejścia w lustrze, gdzie zasadniczo powinien znajdować się nowoprzybyły. Harry zrobił te rzeczy machinalnie, nawet nie zastanawiając się nad zbieżnością nazwisk, czy po prostu innej wymowie nazwisk w języku francuskim, więc nie był pewien, czy osoba stojąca w wejściu jest Śmierciożercą, czy też nie. Stwierdził, że nie może to być mąż Bellatrix, przecież nie posiada on: długich czerwonych włosów i nie nosi cienkich prostokątnych okularów na nosie. Westchnął i już chciał zakładać swoje okulary, gdy do jego uszu znów dotarły słowa fryzjerki. Mówiła po angielsku.
– Po samówinia, oui? – zapytała, a zaraz po tym Harry poczuł powiew obok siebie i nie widział jej już w odbiciu lustra. Za to  mężczyzna podszedł trochę bliżej lady, dzięki czemu Potter dostrzegł i jego. Harry dostrzegł coś w jego dłoniach. Korzystając z nieuwagi założył na kilka sekund okulary, by móc się upewnić tożsamości mężczyzny.
Był to mąż Bellatrix – tego szaleńczego uśmiechu nie dało się zapomnieć, oraz po przyjrzeniu się  zauważyć tatuażu z Azkabanu na szyi, który mimo iż zakryty włosami pod pewnym kątem widoczny. Tylko... nie wyglądał jak on. A z pewnością nie tak, jak go Harry zapamiętał. Jako psychopatę o szarej cerze i wyblakłych, brązowych włosach sięgających do ramion i zaroście, ubranego w czarną szatę Śmierciożercy lub, gdy sięgał pamięcią do momentu, gdy widział go w myśloodsiewni Dumbledore’a, w koszulę więzienną z Azkabanu. Jego oczy były praktycznie puste i tępo wpatrywały się w jeden punkt. Teraz jego skóra miała barwę jasnokremową, włosy sięgały aż do pasa i były ciemnoczerwone, zarost znikł, a czarne szaty zastąpiły ubrania, po których Potter mógł spokojnie stwierdzić, że są z Fracji. Biała koszula z dziwnymi czerwonymi przepaskami zaraz pod ramionami i cienka, pasiasta, czerwono—biała wstążka zawiązana pod szyją na kokardę, do tego ciemnobrązowa kamizelka z przypiętym zegarkiem kieszonkowym i czarne obcisłe spodnie oraz czarne błyszczące buty, a do tego czerwony wyglądający na damski (ale co tam Harry wiedział o modzie) płaszcz z kokardą, który wyglądał jakby zsunął mu się z ramion, aż do łokci, jednak mężczyzna nie poprawiał go. Najwyraźniej tak miał być. Okulary w czerwonych oprawkach na jego nosie posiadały charakterystyczny łańcuszek ze srebrnymi czaszkami, który ciągnął się od jednego końca jego okularów za szyją aż do drugiego. Za nimi nie było już tępych pustych oczu, a soczyście zielone tęczówki błyszczące szaleństwem i energią, jak oczy jego żony. W dłoniach trzymał bukiet pięknie ozdobionych, krwiście czerwonych róż, co było dla Pottera największym szokiem. Harry szybko zdjął okulary – kiedy mężczyzna odwrócił głowę w jego stronę – i schował je tak jak poprzednio do rękawa. Harry już bał się, że ten tu podejdzie, ale Lestrange jedynie poprawił okulary i schylił głowę patrząc na bukiet róż. W czasie jego poprawiania, pani Amelie wróciła z dwiema torbami na zakupy z logiem jej salonu i podała je mężczyźnie.
– Jesicie ras pszieprasziam sa spózinienie z samówiniem. Sablokowali import ostrzi z kilku krajów przies so paniskie spinki musiały byci wisłane aż ze Stanów.
– Nic nie szkodzi. Przynajmniej przyszły – odparł mężczyzna, biorąc torby. – Miałem większy problem z biżuterią Belli. – Pokiwał głową, a po ciele Pottera przeszedł dreszcz. Teraz miał pewność, że to Rudolphus Lestrange.
– Te różie to pewinie dla niej – zagadnęła Amelie, a mężczyzna przytaknął. – Z jakiej okazyi? – zapytała z zachwytem, a Harry mimo, iż widział niewyraźnie, dostrzegł, że usta Lestrange’a wyginają się w uśmiech.
– Bez okazji. – Wzruszył ramionami – Czy już mężczyzna nie może kupić ukochanej kwiatów? – dodał konwersacyjnym tonem, a Harry dosłyszał westchnienia modelek i ich fryzjerek pomiędzy Harrym.
– Ocsywisicsie żie tak – zaśmiała się Amelie – Tylko takich jak pan, to se si...siwiecsą sziukaci.
Tamten tylko przytaknął i żegnając się opuścił salon, a gdy to zrobił wybuchnął gwar rozmów kobiet przebywających w środku. Harry miał ochotę stamtąd wyjść, ale nie mógł ponieważ Amelie znów dobrała się do jego włosów.
Potter słyszał tylko: „Boże, ta jego żona to czczęściara!", "Jakie z niego ciacho!", "Merlinie dlaczego nie jest singlem!" , "Co ty, on stary jest!", "Skąd wiesz?!", "Teraz mężczyźni ro próżne chamy!", "Gdzie się podziali romantycy?!?!", "Gdzie prawdziwi dżentelmeni?!" i tym podobne, jednak większości z tych jak i innych rozmów Harry nie zrozumiał, ponieważ w wszystkie plotkowały po francusku z czego Harry wyłapywał tylko kilka słów, których nauczył się w czasie turnieju Trójmagicznego od uczennic Beaubatons. A były to pojedyncze słowa z których nie był w stanie złożyć choćby jednego zdania.
– Voila! – krzyknęła jego fryzjerka, odpinając jego kołnierz i strzepnęła pędzelkiem ucięte włosy, które mimo to przedostały się na jego ubranie. Potter założył okulary i spojrzał na siebie, a potem jeszcze raz. Wyglądał... inaczej. Mimo iż patrzył w własne odbicie, Harry’ego w ubraniach Dudley’a i okularach na nosie, fryzura sprawiła, że nie poznawał w tym wszystkim samego siebie.
– I jak? – zapytała Amelie patrząc na Amandę, która właśnie złożyła gazetę i wstała by mu się przyjrzeć.
– Nareszcie wyglądasz na swój wiek. – Uśmiechnęła się, dając fryzjerce do ręki klucz, a ta zniknęła, po chwili wracając z kluczem i kartką wyglądającą na rachunek.
– Merci! – Uśmiechnęła się, oddając rzeczy pani Malfoy. – I saprasiam ponowinie. – Zwróciła się do Harry’ego. – My mamy wisytę sa dwa dni pani Malfoy– powiedziała, kiedy Harry był już przy wyjściu, a pani Malfoy zaraz za nim.
– Do zobaczenia! – Machnęła dłonią brunetka, otwierając drzwi i opuścili salon fryzjerski, będąc odprowadzanymi radosnymi krzykami fryzjerki. – Mamy szczęście Harry, że Rudolphus cię nie poznał. –Odezwała się, idąc z nim wzdłuż ulicy. Potter spojrzał na kobietę, dopiero teraz przypominając sobie kim ona właściwie jest, i zdał sobie sprawę z tego, że kobieta nawet raz się nie odezwała, gdy pan Lestrange był w salonie. – Że też dzisiaj postanowił sobie pochodzić po Niedźwiedziu – mruknęła rozeźlona.
– Niedźwiedziu? – zapytał Harry, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. Kobieta spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale zaraz potem westchnęła.
– Ours Blanc to Niedźwiedź Polarny. Tak nazywa się ta ulica, Potter.
Nagle zrozumiał, dlaczego wszystko wokoło było białe.
– Teraz może pójdziemy do m—okosteka co ty na to? – Uśmiechnęła się wskazując na również biały — jak każdy znajdujący się na tej ulicy—  budynek z dwoma wieżyczkami i oszklonymi drzwiami wejściowymi, na których był szyld okularów i podpis m—okostek Thomas VanGot.
– To taki czarodziejski okulista, tak? – zapytał Harry, a kobieta spojrzała na niego z niezrozumieniem.
– Co to okulista? – odpowiedziała pytaniem, a Harry przypomniał sobie, że przecież jest ona czarownicą, która nie ma styczności z mugolami. A co za tym idzie, nie ma pojęcia o ich kulturze i zawodach.
– W mugolskim świecie wydaje on okulary i leczy oczy ludziom – wyjaśnił, a ona wyglądała na zdziwioną.
– Mugole mają m—okosteków?! – prawie krzyknęła z niedowierzania. – I jeszcze nic nie widzą? To naprawdę muszą mieć ich kiepskich – Pokiwała głową, a Harry dopiero po chwili zrozumiał, co miała na myśli. Chodziło jej o to, że mugole nie widzą czarodziejów i magii mimo iż posiadają okulistę.
– Tak to coś w tym stylu – potwierdził w końcu i weszli do zakładu gdzie było – jeśli to możliwe – jeszcze bardziej biało niż na zewnątrz. W środku, w przeciwieństwie do salonu fryzjerskiego Amelie Poluette, nie leciała muzyka ani nie było ludzi. Jedyne osoby, które znajdowały się w środku, to on i pani Malfoy w otoczeniu setek par okularów o różnych wielkościach, kształtach i kolorach.
– Halo? – zapytała pani Amanda. – Thomas jesteś tu?
– Jestem, jestem kochana! – Rozległ się męski głos, a zaraz po tym zza białych drzwi wyszedł blondyn ubrany w kitel lekarski, trzymający w ręce jakąś szarawą podkładkę. – Znów oczka ci się psują? – zagadnął, a Harry stwierdził, iż nie jest on Francuzem ani Anglikiem, ponieważ nie brzmiał jak oni. Wygląd i akcent wskazywały na niemieckie bądź austriackie pochodzenie.
– Nie mnie, tylko Harry’emu. – Wskazała gestem dłoni Pottera, na którego natychmiast spojrzał blondyn.
– Stare okrągłe – mruknął, zabierając mu okulary. – Pordzewiałe[KB1] . Chyba nie za bardzo o nie dbałeś, co Harry? – Spojrzał na bruneta, który nie za dobrze go teraz widział. – Ale ty też nie wyglądasz najlepiej. No, może poza włosami. Są w porządku.[KB2]
Amelii[KB3]  zna się na rzeczy, nie uważasz? – zagadnęła Amanda, a on prychnął jakby nieco rozdrażniony.[KB4]
– W rzeczy samej – powiedział chłodno. – Czyli masz zamiar zrobić totalną metamorfozę tego chłopca, tak? – zaśmiał się, a kobieta westchnęła.
– Dlaczego zawsze psujecie niespodzianki? – zapytała z rezygnacją.
– Kochana, on już to na pewno wiedział od początku, prawda Harry? – Potter przytaknął. Odkąd wyszedł od fryzjera czuł, że dziś ta kobieta zmieni go nie do poznania.
– No dobrze, siadaj. – Podsunął mu jakiś fotel, na którym Harry zasiadł, a zaraz po tym zobaczył oślepiające światło. – Nie zamykaj oczu. – Usłyszał nakaz i mimo iż bolały go one okropnie, to starał się nie zamykać powiek. Po kilku sekundach, które dla Harry’ego wydawały się wiecznością, światło zgasło, a Harry mógł zamrugać.
– Tak, jak przypuszczałem – genetyczne problemy wzrokowe. Rodzice nosili okulary?
– Ojciec – odpowiedział, przecierając oczy, które zaczęły łzawić. – Co mi pan zrobił? – warknął, lecz nie dostał odpowiedzi na pytanie.
– Niestety tego tak łatwo się nie da pozbyć. Oczywiście mógłbym użyć zabiegu Herkinsa, ale to zbyt ryzykowne w twoim wieku. Gdybyś był noworodkiem to może by się powiódł ale w takim wypadku musisz nosić okulary lub zaklęcia.
– Zaklęcia? – zdziwił się Gryfon, a mężczyzna do niego podszedł, rozchylił palcami powiekę na siłę , żeby widzieć całą gałkę oczną a następnie puścił by po chwili zrobić to samo z drugim okiem.
– Tak. Zaklęcie Oreksa, polega ono na nałożeniu do twoich gałek ocznych pewnego rodzaju szkła, które mają takie same właściwości poprawiające widzenie jak szkło w okularach. Nie jest to bolesne, a zaklęcie kończy się samo, gdy idziesz spać. Wtedy szkło się topi i wchłania w wydzielinę gruczołół łzowych znajdujących się w twoich oczach. Za pierwszym razem oczy łzawią przez parę sekund, ale z kolejnymi razami ten proces znika. Wolisz okulary czy może zaklęcie? – Zapytał uśmiechając się do niego. Harry przemyślał wszystkie za i przeciw, jednak kiedy przypomniał sobie kilka sytuacji, w których okulary spadły mu z nosa, a był w warunkach, w których mógł stracić życie, wybrał...
– Zaklęcia. – Mężczyzna kiwnął głową i zapisał coś na podkładce. Następnie wymierzył długopisem pomiędzy jego oczy.
– Freschoklumis – powiedział wyraźnie, a zaraz po tym Harry poczuł nacisk w okolicach powiek takie samo, jak gdy tamten chwytał i puszczał jego powieki. Kiedy zamrugał kilka razy, widział wszystko wyraźnie. A rzecz która zdawała mu się wcześniej długopisem okazała się być różdżką – krótką, poręczną różdżką z wyrytym na trzonku imieniem i nazwiskiem właściciela, które dostrzegł natychmiast. Spojrzał w głąb pomieszczenia i był w stanie przeczytać nazwy i ceny okularów z wystaw. Wszystko nagle było takie łatwe.
– I jak się czujesz? – zapytał VanGot. – Bolą lub pieką cię oczy? Nie każdemu odpowiadają zaklęcia, więc jeśli coś się dzieje – mów teraz.
– Wszystko jest w porządku – odparł Harry, odruchowo unosząc rękę by poprawić okulary, których jednak nie miał na sobie.
– Widzisz wszystko wyraźnie, tak? – zapytał Thomas, na co Potter od razu przytaknął. – Gdybyś miał jakieś problemy, pisz lub przyjeżdżaj. Wtedy poszukamy dla ciebie odpowiednich okularów. Zaklęcie pamiętasz, czy może ci je gdzieś zapisać?
– Freschoklumis – powiedział Harry, na co tamten przytaknął.
– Do tego różdżka musi być przystawiona centralnie pomiędzy oczy, możesz ją również oprzeć o nos, jeśli będzie ci tak łatwiej. Nie próbuj jednak używać tego zaklęcia najpierw na jednym oku, a potem na drugim ponieważ otrzymasz na nie podwójne warstwy i będziesz w punkcie wyjścia. Rozumiesz?
– Tak. Wyśmienicie – odparł Harry, wstając, a mężczyzna podał mu swoją wizytówkę, na odwrocie której i tak było zapisane zaklęcie.
– Tak na wszelki wypadek – stwierdził blondyn, znów zapisując coś na podkładce i tak jak fryzjerka wziął od kobiety złoty kluczyk, wracając z nim i rachunkiem. Harry nie wiedział za co ten rachunek. Za podanie mu zaklęcia? Czy może powiedzenie, że genetycznie ma zepsute oczy?


– Pani Malfoy, muszę się z panią potem rozliczyć – powiedział Harry, kiedy opuścili m—okosteka. Po tym stwierdzeniu kobieta zaczęła się śmiać.
– Chyba nie mówisz o pieniądzach, chłopcze? – zaśmiała się. – Nie musisz mi nic zwracać. To co tu wydałam na chwilę obecną, nie porównuje się nawet do mojego jednego buta – prychnęła, a Harry wytrzeszczył na nią oczy i spojrzał na jej obcasy. Ile takie coś może kosztować?
– Teraz coś zjemy, bo zapewne jesteś głodny, a potem zostanie nam jeszcze tylko Claide Clavier! – Klasnęła w dłonie, a Harry zamrugał kilkakrotnie.
– Kto taki? – zapytał, a kobieta mruknęła coś o ignorancji w stosunku do mody, a potem spojrzała na niego z uśmiechem.
– Jeden z najlepszych projektantów w tym kraju! – stwierdziła oczywistym tonem. – Zajmuje się jedynie ubraniami dla młodzieży, przez co każdy w Hogwarcie, kto choć trochę zna się na modzie, będzie się za tobą oglądał... Dokąd by tu pójść? – Stanęli na środku ulicy, a kobieta rozglądała się po różnych lokalach, zastanawiając się gdzie mogliby coś zjeść, za to w umyśle Harry’ego pojawiło się pytanie.
Kto w Hogwarcie zna się na modzie? I im więcej się zastanawiał, tym częściej przychodzilo mu do głowy jedno słowo. Ślizgoni Jako jedyni według Harry’ego przypominali ludzi z tego otoczenia. Gdy sięgnął pamięcią zaliczyłby do tego grona jeszcze kilkoro Krukonów oraz dwie dziewczyny z Gryffindoru i Huffylpufu, ale największa ilość takich osób skupiała się właśnie w Domu Węża.
„Będą się za tobą oglądać”. Tego nie chciał. I tak się już na niego wszyscy patrzą i szkalują imię za jego plecami. Miał już wystarczająco dużo gapiów.
– Może pójdziemy do „Dans l'obscurité”? – Głos pani Malfoy wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na nią i przytaknął nie za bardzo wiedząc o czym mówiła. Jednak, kiedy skręcili do jednej z kamienic, od razu zrozumiał. Weszli do prawie całkowicie pustego pomieszczenia pomalowanego na ciemnogranatowy kolor, na jednej ze ścian było zdjęcie czarownic poubieranych w dziwaczne stroje, które szły w jego stronę bez końca, a na suficie jakby z gwiazd ułożona była nazwa restauracji.
– Harry idziesz czy nie? – Chłopak oderwał wzrok od fotografii i poszedł za kobietą, zeszli po schodach w dół i znaleźli się w podziemnej sali przybranej w czerń i srebro, gdzie było ciemno, jednak kiedy tylko weszli na czerwony dywan, obok nich pojawił się kelner trzymający poza menu małą świetlistą kulkę, taką samą jakie lewitują w ogrodzie Malfoy’ów kiedy zapadnie zmierzch.
– Rezerwacja? – zapytał, a kobieta uniosła rękę, pokazując pierścień, na co mężczyzna uśmiechnął się, jednak skrzywił się zaraz po tym jak sprawdził podkładkę z listą gości, którą trzymał w ręce.
Boże, dzięki ci umie po angielsku– przeszło Potterowi przez myśl, gdy kelner po raz kolejny się odezwał.
– Pani stolik jest już zajęty, pani Malfoy – powiedział, przenosząc na nią wzrok, a Amanda wyglądała na zaskoczoną.
– To niemożliwe – stwierdziła z rozbawieniem. – Ten stolik stoi pusty, nawet gdy są największe tłumy. Jest wykupiony jedynie...
– Dla rodziny Malfoy – dokończył za nią. – I w tym momencie zasiada przy nim pan Draco Malfoy wraz ze znajomymi, co zostaje zatwierdzone jako zajęcie stolika – stwierdził, a teraz nie tylko mina pani Malfoy była zszokowana ale i Pottera. Malfoy jest tutaj? Wcześniej Rudolphus Lestrange, teraz on. Może jeszcze Bellatrix u tego projektanta?!
– Mój wnuk tutaj jest? – zapytała jakby do niej nie dotarło, kelner przytaknął odwracając podkładkę w jej stronę i wskazał palcem podpis.


— Tutaj ma pani wypisanych wszystkie osoby — Kiedy Amanda to przeczytała, zastanowiła się przez chwilę.
– Proszę pani, zmieni...
– W takim razie proszę o stolik po drugiej stronie sali. Jak najbardziej oddalony od stołu mojego wnuka, jednak z dobrym widokiem na scenę. Płacę podwójnie – stwierdziła spokojnie i wyjęła złoty kluczyk z torebki. Kelner ukłonił się i jedyne co powiedział, to „proszę za mną”. Skierował się w głąb korytarza.
– Nie wiem, czy pani wie, ale pani wnuk i ja...
– Nie znosicie się. Tak, wiem – przerwała mu spokojnie. – Ale nie masz się czego obawiać Harry, jeśli jest w towarzystwie osób, których nazwiska wyczytałam tuż pod jego podpisem, to nawet nie będzie unosił wzroku znad loży.
– To znaczy jakich osób? – zapytał, a kobieta uśmiechnęła się do niego.
– Theodor Nott, Alex Seijuuro, Blaise Zabini, Astoria Greengras, Flora Carrow i oczywiście jej urocza bliźniaczka Hestia. – Mówiąc to ostatnie, westchnęła z rozmarzeniem. – To takie wspaniałe dziecko.
Wspaniałe? – zdziwił się Harry w myślach. Chyba nie widziała jej pani w szkole – dodał, przypominając sobie zimną i opryskliwą dziewczynę, która zachowywała się zazwyczaj ozięble w stosunku do McGonagall. A co do reszty osób z którymi był tam Malfoy... Cassy się nie myliła, no może poza siostrami Carrow. Ich nie wymieniała.
Kiedy weszli do sali i skierowali się do wyznaczonego stolika, Harry zauważył tą grupę przy jednym ze stolików pośrodku sali. Brakowało tam jedynie Greengrass. Ale i oni nie wyglądali jak zwykle…
Przeszli przez salę siadając przy jednym z najbardziej oddalonych stolików w lokalu, skąd – tak jak chciała pani Malfoy – mieli wyśmienity wgląd na scenę, gdzie przy fortepianie siedział mężczyzna w okularach grający na nim i jednocześnie śpiewający.
Here comes the night
Here come the memories
Lost in your arms
Down in the foreign fields
Not so long ago
Seems like eternity
The sweet afternoons
Still capture me...


Harry usiadł naprzeciwko pani Malfoy i odebrał jedną z kart menu od kelnera jak i Amanda, która nawet na nią nie patrząc zlożyła zamówienie. Harry otworzył kartę i w końcu zdecydował się na mocną kawę i moussake*, ponieważ było to jedyne danie, które był w stanie prawidłowo przeczytać i wymówić. Kelner skinął i odszedł, a pani Malfoy spojrzała na muzyka i wsłuchała się w muzykę. Harry za to spojrzał w stronę stołu Malfoy’a, gdzie gdyby nie to, że poznał Zabiniego nie poznałby nikogo.
Nott wyglądał jak wyciągnięty z gazety o hipsterach, miał na nosie okulary o których mówiła kiedyś Cassy, przez co był już do siebie całkiem niepodobny. Malfoy nie był już tlenioną fretką jak jeszcze kilka tygodni temu. Teraz wyglądał dojrzalej i o wiele poważniej, a jego włosy ułożone i były przycięte na mniejszą niż zapamiętał długość. Po grzywce została tylko niewielka część, która była teraz zaczesana do tyłu i w bok, a ich odcień nie był już dziedziczną platyną, a zwykłym ciemnym blondem. Według Harry’ego podchodziło to już do brązu. Nie był również już taki blady, a jego oczy były dziwnie przygaszone. Doliczając do tego ubiór Harry nie czuł się jakby patrzył na Malfoy’a. Czarne rurki i jazzówki, elegancka, z pewnością bardzo droga, czarna marynarka oraz niedopięta na ostatni guzik koszula jakoś nie pasowały mu do tej tlenionej fretki, Malfoy nie wyglądał jak on. Był bardziej kimś po między rodziną  Black a Lestrange, gdyby Potter nie znał Draco, nigdy nie nazwałby go Malfoy.
Flora Carrow nie wyglądała tak samo jak jej bliźniaczka i w sumie tylko tyle mógł o nich powiedzieć, ponieważ nie znał i szczerze mówiąc – nigdy nie zwracał na nie większej uwagi.
Jedynie Zabini wyglądał tak jak zwykle. Jego również nie znał zbyt dobrze. Właściwie to tylko kojarzył z widzenia. Czarnoskóry chłopak z wystającymi kośćmi policzkowymi, zawsze ubierał się na czarno i w skurzane kurtki. Dziś miał na sobie właśnie jedną z takich kurtek. Z czaszką ułożoną z ćwieków na plecach.
Szóstą osobę widział pierwszy raz w życiu. Wyglądała ona na bardzo ładną blondynkę o srebrzystych oczach i delikatnym uśmiechu. Ubrana była w żakiet i jakąś delikatną bluzkę z kokardą przy szyi, a także spodnie szersze przy kieszeniach i zwężające się im były niżej. A na jej nogach były buty z lekkim obcasem. Brakowało jedynie...
– Oto państwa zamówienia. – Głos kelnera wyrwał Harry’ego z zamyślenia. Jak długo się na nich patrzył?
Nie wiedział, ale jego żołądek po wyczuciu jedzenia w pobliżu natychmiast zaburczał. Potter spojrzał na swoje tajemnicze danie zwane moussaką i stwierdził iż jest to cukinia zapiekana z wołowiną i bakłażanem a także z sosem beszamelowym oraz pomidorowym. Zamówieniem pani Malfoy były owoce morza. Potter podwinął rękawy koszuli, wyprostował się i zaczął jeść. Pani Malfoy zdawała się być pod wrażeniem jego kultury i etykiety jaką zachowywał przy stole. Sam zdążył już przywyknąć do zasad panujących w trakcie posiłku, które tak długo tłukła mu do głowy Narcyza Malfoy. W trakcie ich posiłku zmieniali się na scenie artyści i instrumenty, a kiedy kończył padło na nijaką Ayake Hirahara – japonkę, która śpiewała dość smutną i trudną do wymówienia piosenkę, w czasie, której Harry popijał wino i obserwował Malfoy’a. Blondyn przestał pić swój napój i odwrócił się do dziewczyny.
– Po raz pierwszy widzę, by coś mu się tak spodobało. – Usłyszał głos Amandy, która również przypatrywała się Malfoy’owi. – Zwykle ignoruje występy.
– Wie pani co ona śpiewa? – zapytał, spoglądając na babkę Draco, ale kobieta tylko pokiwała głową.
– Ja nie uczyłam się japońskiego, Harry. Gdyby była tu Narcyza, może by ci powiedziała, ale ja nie mam pojęcia.
Harry przytaknął, znów spoglądając na stół Malfoy’a i jego kumpli, gdzie reszta jego kompanów rozmawiała ze sobą, a Draco i Flora patrzyli na wokalistkę z dziwnym zastanowieniem. Kiedy ta zeszła ze sceny wrócili do rozmowy.
– Skończyłam. – Harry odwrócił wzrok do pani Malfoy która już wstawała od stołu a następnie poszedł za jej przykładem.


Skierowali się do wyjścia trasą najbardziej oddaloną od stolika Malfoy’a. – Nie wiem, co to była za piosenka, ale jestem pewna, że jeszcze kiedyś ją usłyszę – powiedziała jakby od niechcenia Amanda, będąc już z Harrym na schodach. On nie odpowiedział, idąc za kobietą, ale chwilę potem stanął jak wryty.
– Witam pani Malfoy. – Był to głos cichy, słodki i niewinny, ale dziewczyna stojąca naprzeciwko nich wcale taka nie była. Śliczna, krucha dziewczyna ubrana w pastelowo miętową sukienkę do kolan i balerinki uśmiechająca się słodko w stronę starszej kobiety.
– Astoria. Jak zwykle uroczo wyglądasz – stwierdziła z uśmiechem babcia Draco.
– Nie spodziewałam się tu pani – powiedziała równie uprzejmie co wcześniej, ale jej wzrok tym razem padł na Harry’ego. Jej oczy błysnęły złowrogo, co wcale się mu nie spodobało.
– Wpadłam tylko na chwilkę, jesteśmy na zakupach. – Wskazała Harry’ego. – Draco nie wie, że..
– Oczywiście, rozumiem. – Uśmiechnęła się uprzejmie do kobiety, a tamta odetchnęła. – Życzę udanych zakupów.
Dygnęła jak mała dziewczynka, a następnie zeszła w dół.
– Do zobaczenia w szkole, Potter – dodała zupełnie lodowatym i wypranym z emocji głosem, kiedy obok niego przeszła, a po ciele Harry’ego przeszły lodowate dreszcze. Kiedy chciał odpowiedzieć jej już tam nie było.
– Cóż za cudowne dziecko – westchnęła Amanda, wychodząc wraz z Harrym z lokalu. – Aż trudno uwierzyć, że koleguje się z Draconem. Jest przecież dla niego zbyt delikatna. On potrzebuje kogoś kto nad nim zapanuje. Takie jest moje zdanie – wyraziła swą opinię, prychając po zakończeniu zdania. Harry wyobraził sobie dziewczynę rządzącą Malfoy’em i stwierdził, iż takiej nigdy się nie znajdzie. A jedynym powodem było to, że Malfoy chce mieć przewagę.
– W takim razie został nam tylko Claide – stwierdziła stając przy jednym z większych budynków, gdzie znajdywał się „Dom mody Clavier”. Kiedy Harry tylko przeszedł przez próg tego budynku, dostrzegł kogoś, kogo by się tu nigdy nie spodziewał. I ku jego uldze, nie była to Bellatrix Lestrange, jednak dla Harry’ego niekoniecznie była to osoba od niej lepsza...
– Pansy Parkinson. Dawno cię nie widziałam słonko. – Brunetka odwróciła się, uśmiechając jednocześnie do pani Malfoy, nie zauważając nawet Harry’ego.
– Pani Malfoy! – pisnęła, podchodząc do starszej kobiety i obie uścisnęły się przyjaźnie
– Wypiękniałaś – oznajmiła Amanda, gdy się puściły. – I rysy ci się wyostrzyły.
– A jak na moje oko, pani nie zmieniła się wręcz w ogóle. – Kobieta uśmiechnęła się do dziewczyny. – Ale co pani robi tutaj? Chce się pani ubierać jak nastolatka?
– Zabawna jak zwykle – zachichotała starsza. – Przyszłam zrobić zakupy... dla Dracona. – stwierdziła, wciskając Harry’emu gazetę do ręki a ten szybko usiadł w fotelu i zaczął udawać, że czyta. I śmiejąc się w myślach z Pansy , która tego nawet nie zauważyła.  – Za to ty, co tu robisz? Poza Anglią i tamtymi projektantami? Przecież nie znosisz francuskiej mody.
– Ja nie, ale Dafne ją kocha i mnie wyciągnęła na zakupy. Jestem wyrocznią. Mam jej mówić w czym jej dobrze, a w czym niekoniecznie. Wie pani jaka ona jest.
– Tak. Miałam okazję ją poznać – odparła pani Malfoy, a Harry wyczuł w tym nutkę sarkazmu. – Cóż... Dafne pewnie na ciebie czeka, więc zobaczymy kiedy indziej?
– Tak oczywiście, do zobaczenia. Proszę pozdrowić Draco. – Machnęła jej ręką, kierując się do jakiś drzwi.
– Ależ oczywiście kochana… – Zniknęła – Że tego nie zrobię – dodała zmęczonym głosem. Odwróciła się do Harry’ego, który złożył gazetę i wstał.
– Że też wszyscy nagle postanowili odwiedzić tą ulicę. – Pokiwała głową, kierując się w stronę schodów. – Wybacz, że tak okrutnie cię potraktowałam, ale Pansy z pewnością przy pierwszej okazji powiedziałaby Draconowi z kim widziała mnie u Grega, a on szybko skojarzyłby fakty, przez co jestem pewna, że nieprzyjemności mielibyście oboje – i Narcyza, i ty – westchnęła kierując się do ostatnich drzwi, gdzie widniał podpis Claide Clavier.
– Zanim zaczął zajmować się modą był korespondentem międzynarodowym tutejszego ministra więc co do języka nie musisz się przejmować. Powiedziała naciskając jednocześnie klamkę. – Claide! – krzyknęła wyższym niż zwykle głosem.
– Amanda! – Harry zastanawiał się czy wszyscy we Francji mający coś wspólnego z modą muszą witać się takimi okrzykami. Wcześniej Amelie Poluette, teraz on. Oszaleć można. – Kobieto z każdym rokiem jesteś piękniejsza! – Claide okazał się być dość pretensjonalnym mężczyzną z głosem, który brzmiał jakby połknął gwizdek i kobiecym typie kroku. Ubrany był w czarno—białą koszulę w rąby i spodnie z dość dziwnym wycięciem na kolanach, a na jego palcach było pełno pierścionków, głowę za to przyozdabiał fikuśny czarny kapelusz.
– A ty to pewnie Harry! – Powitał Pottera zamykając za nim drzwi. – Masz piękne włosy. – Przejechał po jego fryzurze, która w ogóle się nie zmieniła po dotknięciu po niej ręką. Włosy natychmiast wracały idealnie na swoje miejsce. – Byliście u Amelie? – zapytał, przyglądając się Harry’emu jak jakiejś układance.
– Och tak. Wspaniała fryzura, czyż nie?
– Istotnie. Pasuje mu do oczu i kości. – Przejechał palcem po kości policzkowej Harry’ego. Potter starał się hamować odruch odsunięcia się.
– Skupmy się może na twoim ubiorze, chłopcze. – zaproponował. machając przy tym rękami i wskazując jego ubrania, a następnie chwycił z biurka metr krawiecki. – Nie obraź się, ale stylu to ty nie masz. – Stwierdził, rzucając w powietrze metr. Ten przyczepił się do nadgarstka Harry’ego, a samopiszące pióro zaczęło zapisywać wymiary. – U kogo się ubierałeś?
– Em... u nikogo. To mugolskie ubrania – powiedział, patrząc na metr. Usłyszał syk, a kiedy uniósł wzrok, ujrzał skrzywioną twarz Grega. Czystokrwisty przeszło mu przez myśl.
– Mugole nie znają się na ubraniach. – Machnął ręką, a następnie odszedł od biurka, wymijając Harry’ego i zaczął przeszukiwać kufry pełne materiałów. – Zaraz zrobimy z ciebie ciacho, chłopcze. – kiedy to mówił , pod nogami Harry’ego rozwinął się rulon szarego materiału. – Pytanie moje brzmi: wolisz dziewczynki czy chłopców? – Harry spojrzał na niego ze zdziwieniem. Co to za pytanie?
– Oczywiście, że dziewczyny! – Tamten westchnął, znajdując się ponownie przed nim, wziął z biurka plik jakiś papierów i zaczął je przeglądać.
– Hipsterem to ty nie będziesz. – Odrzucił jedną z kartek. – Hipis odpada. – Kolejną. – Punk kategorycznie nie! – Ten sam ruch. – Metal? Fe!, Rock? Merlinie chroń!, Elegancki ale bez przesady? Możliwe, ale nie sądzę byś lubił garnitury. – Harry skrzywił się na ten dźwięk.Garnitury ograniczały ruchy. A on lubił się ruszać.
– Dresy są już niemodne. Hmmm... nie wyglądasz na miłośnika bi—models…
– Czego?
– Tych samych ubrań dla dziewcząt i chłopców – wyjaśnił w taki sposób  jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Amanda również popatrzyła na Harry’ego z powątpieniem. – Ale to w tej chwili nieważne. Styl raperów również odpada, luźne spodnie nie są dla ciebie. Wśród młodzieży japoński styl jest najlepszy, jednak dla ciebie proponowałbym bardziej popowy. Mianowicie: rurki, bejsbolówki, skurzane kurtki, marynarki, trampki od esrevnoc, dużo gadżetów, t—shitry, i koszuule! Och tak, w nich będzie ci najlepiej.
Lantiuri wziął do dłoni różdżkę i machnął nią kilka kółek. Śnieżnobiała gazela popędziła przed siebie, znikając za drzwiami. Zaraz potem do gabinetu weszła młoda dziewczyna, przywożąc za sobą dwa złączone stojaki wypełnione wieszakami z dobranymi do siebie ubraniami i butami.
– Dzięki Pauline. To wszystko. – Machnął na nią ręka, podchodząc do przywiezionych „szaf” i zaczął je wszystkie przeglądać przemieniając niektóre stylizacje. Dziewczyna wyszła, a Greg wyjął z tego pliku ubrań jeden wieszak i buty.
– Przebierz się słodziaku. – Uśmiechnął się, podając Harry’emu rzeczy i wskazał drzwi po drugiej stronie pokoju. Harry chciał mu powiedzieć, że ma tak się do niego nie zwracać, ale w końcu zrezygnował z tego pomysłu i wykonał polecenie. Wszedł do jakiejś małej sali wypełnionej lustrami. Merlinie! Nawet stał na lustrze! Na wieszaku znajdywało się wszystko. Dosłownie wszystko, ponieważ bieliznę też dostał całkowicie nową. Przewrócił oczami i zaczął zdejmować swoje ubrania, a kiedy je zrzucał one znikały. Harry rozglądał się dookoła, ale już ich niebyło. Zaczął się nawet obawiać, że ktoś tam z nim jest. Zamachał rękami chcąc się na coś natknąć, ale nic nie znalazł. Za to zrobił wiele hałasu, przez co Greg i Amanda pytali się go dwukrotnie czy wszystko w porządku.
Harry założył szybko nowe ubrania i dopiero wtedy spojrzał na siebie w lustrze. Gdy to zrobił – zdębiał. Nie umiał siebie poznać. Od kiedy był taki... przystojny? I czy jego oczy zawsze miały taką intensywną barwę? Nigdy nie zwracał na to większej uwagi, ale teraz gdy się przyjrzał, zaczął zauważać wiele rzeczy, których wcześniej nie dostrzegał. Na przykład, że posiada pieprzyk tuż pod szyją albo że są u niego widoczne kości policzkowe. Spojrzał w bok i w tył oglądając się z każdej perspektywy i sprawdzając czy nowe ubrania są wygodne.
Mógł się w nich swobodnie poruszać, wiedząc, że nie wygląda w nich jak włóczęga bądź ktoś, kto wyszedł ze śmietnika. Jego ubrania były idealnie dopasowane do jego sylwetki i czuł się w nich dobrze. Wszystko było idealnie dobrane i dopięte na ostatni guzik. Właśnie, Harry dopiął ostatni guzik koszuli i – o dziwo – nie czuł się jakby się dusił, jak zwykł się czuć przy zakładaniu takich rzeczy.
Czuł się dobrze. I po raz pierwszy w życiu wyglądał naprawdę dobrze. Wziął swobodny wdech i jeszcze raz na siebie spojrzał. Był ubrany w czarne dżinsowe rurki podwinięte lekko za kostkę, czarne trampki, na górze miał za to dość elegancką koszulę szarawej barwy której rękawy również były podwinięte, do tego dorzucony był czarny kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Na nadgarstku posiadał Xelor'a, a na ramieniu zawieszoną miał czarną skurzaną aktówkę. W środku której znajdowała się jego różdżka —którą wyciągnął i postanowił schować w rękawie— , portfel ze smoczej skóry w środku którego znajdywały się wizytówki miejsc, które dziś odwiedził, a także woda kolońska i jego stare okulary, które wydawało mu się, że zostawił w sklepie Thomasa VanGota.
– Harry, ile nam jeszcze każesz czekać? – Doszedł go głos właściciela. Potter poprawił okulary przeciwsłoneczne na nosie i wyszedł, kiedy to zrobił zobaczył minę pani Malfoy która wyglądała jakby wygrała na loterii. Jej oczy błyszczały a uśmiech rozciągał się od ucha do ucha, a następnie  został dźgnięty w plecy przez co odwrócił się do osoby która to zrobila.
– Prostuj się – mruknął Claide, a następnie poprawił zagięcia na koszuli. – Tak. Popowy styl przeważył szalę. A już zastanawiałem się nad modą dla wybranych – wskazał stojak z jaskrawymi ubraniami z których większość wyglądała jakby wyszła z szafy Luny. – Ale w tym jest ci świetnie.
Odwrócił się robiąc bardziej piruet niż zwykły obrót, a następnie podszedł do pani Malfoy.
– I jak?
– Perfekcyjny – westchnęła. – Żałuję, że Draco nie chce się u ciebie ubierać. – Zwróciła się do mężczyzny, który zrobił zawiedzioną minę.
– Tak. Twój wnuk, Amando, byłby moim klejnotem koronnym, ale z tego co wiem, ubiera się on u projektantów wyłącznie z Nowego Yorku. Mają zupełnie inne wyczucie mody niż my tutaj, a poza tym jeśli mają Draco, to szybko nie puszczą. Chyba nie mam czym mu zaimponować. Słyszałem, że jest wymagający.
– Wybredny jakich mało. – Skrzywiła się. – Ale to wina Narcyzy, nie umiała go...
– Harry, nie zdejmuj kapelusza! – Przerwał kobiecie Greg, machając rękami. Potter westchnął zrezygnowany i z powrotem go założył.
To nie tak, że nakrycie głowy było niewygodne bądź brzydki, ale wolał jak jego włosy są wolne i układają się gdzie żywnie im się podoba. To przepadło po wizycie u fryzjera…
Po wizycie w Domu mody Claide Clavier’a Harry sądził, że wrócą do domu, jednak pani Malfoy miała co tego dnia zupełnie inne plany. Zabrała Pottera jeszcze do... magicznego dermatologa, kosmetyczki, masażysty, kawiarni, galerii sztuki, muzeum, księgarni, jubilera, jakiegoś innego projektanta, którego nazwiska nie zapamiętał i teatru, a kiedy wrócili do dworu około pierwszej nad ranem, czekała na nich dość dziwna sytuacja.


Tekst poprawiła Alicja ze strony http://betowanie.blogspot.com/2014/06/alicja.html


Tak wiem jestem okropna! Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na ten ( i tak niezbyt dobry) rozdział! Postaram się kolejny dodać szybciej :* A jak nie to możecie mnie zabić Avadą lub czym tam tylko chcecie! Pozdrawiam i dzięki za czytanie moich wypocin ~ Dorothy

3 komentarze:

  1. Wow. Nie wiem, czy trzeba być geniuszem, czy znać się pieruńsko dobrze na modzie i francuskim, żeby pisać takie cuda, które normalną osobę wprawiają w konsternację. Nie żebym miała coś złego na myśli! Cały rozdział bardzo mi się podobał. To, że umarłam na opisie ubrania pana Lestrange'a dowodzi jedynie, jak wiele pracy umysłowej włożyłaś w wymyślenie tego wszystkiego. Opis mnie dosłownie powalił. Pamiętam, że zgubiłam się gdzieś przy kieszonkowym zegarku, ponieważ mój umysł nie był w stanie sobie tego wyobrazić i zwyczajnie postanowił umrzeć. Szkoda, że nie masz obrazka. Pomógłby mi to sobie zwizualizować.

    Bardziej chciałam się skupić na samym pomyśle z robieniem zakupów we Francji. Wszystko wydaje się takie.. prawdziwe. Przez chwilę zastanawiałam się, czy czasem nie czytam opisu, który wyszedł bezpośrednio spod ręki Jo. Zachwyciłaś mnie! Ujęła mnie oryginalność nazw i zachowań sklepikarzy. Dosłownie wielbię cię w tym momencie! I jednocześnie trochę ci zazdroszczę, bo wiem, że mnie by się nie udało tak tego napisać. Duma pisarza, sama rozumiesz. Tak czy inaczej było genialnie. Zdradzisz, jak wpadłaś na nazwy, które brzmią zupełnie jak wyjęte ze świata magii Jo? Jestem ciekawa, w jaki sposób zrodziły się w twojej głowie pomysły na nie. Ach, nie mogę przestać się zachwycać!

    Cieszę się, że znalazłam tego bloga, bo jest naprawdę dobry, a twoje pomysły oryginalne. Nigdzie indziej nie widziałam podobnej wizji, ale to dobrze. Przynajmniej zapewnisz sobie tym fanów.

    Zastanawia mnie zachowanie Draco. Bardzo. Tak bardzo, że pewnie się będę niecierpliwić przez kolejne tygodnie. Chciałabym już wiedzieć, do czego zmierza ta historiaaaa! Wybacz, że marudzę i jęczę, ale taka prawda!

    No dobra, koniec pisków. Powodzenia i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoko rozdział. Niedawno znalazłam twój blog i naprawdę mnie zainteresowałaś. Czekam na następny i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe opowiadanie i rozdział. Mam nadzieję że będzie ciąg dalszy tej historii

    OdpowiedzUsuń