piątek, 14 października 2016

20. Rozsądek


"Popełniłam wiele błędów, wiem. Ale dzięki nim nauczyłam się, że życie nie jest takie proste i trzeba nauczyć się walczyć z każdą przeciwnością losu. Być silnym, nie poddawać się. Tylko wstać i walczyć o to by było nam jak najlepiej. Walczyć o swoje szczęście"

Harry rozejrzał się po pomieszczeniu w którym aktualnie się znajdował. Była to przestronna sala o beżowym odcieniu wypełniona kosztownościami i porcelanowymi wazonami w których znajdowały się bukiety białych kwiatów, których gatunku Potter nie potrafił zidentyfikować, po raz pierwszy widząc tak fikuśne rośliny. W pokoju poza nim był mężczyzna, który właśnie przestał przeglądać jakąś grubą książkę i na niego spojrzał a Potter rozpoznał w nim księdza. Tylko... co ksiądz robił w tym miejscu?... Co sam Harry tam robił?!
Kapłan przeszedł przez pomieszczenie i przystanął przy nim witając się uprzejmie a w chwili kiedy Potter mu odpowiedział pokój wypełnił się ludźmi. Zupełnie obcymi Potterowi ludźmi.
— Co jest grane? — zapytał, po czym zastygł widząc na przeciwko siebie uśmiechniętą brunetkę o kręconych włosach i całkiem uroczych piegach na nieco zaokrąglonej twarzy.
— Romilda — powiedział cicho po czym odskoczył nieco do tyłu widząc w co ta jest ubrana. — Vane bierzesz ślub!?
— My bierzemy Harry.
— Że jak?!
— Czy ty, Harry Jamesie Potterze, bierzesz sobie Romildę Sabrinę Vane za żonę i obiecujesz miłość wierność i uczciwość małżeńską? —Odezwał się uradowany kapłan a Potter spojrzał na niego z szokiem.
— Że niby co?
— Harry wszyscy czekają.
— Nie. Nie biorę! O co tutaj chodzi ?! Romilda. Znamy się może dzień...
— Przecież mi obiecałeś
— Nic ci nie obiecywałem
— Właśnie, że obiecałeś — zmarszczyła brwi. — Powiedziałeś, że jestem niesamowita!
— Niby kiedy? — warknął a dziewczyna zdarła z siebie sukienkę a pod nią miała wyzywającą czarną koronkową bieliznę. Potter rozejrzał się w poszukiwaniu ratunku. Jednak ludzie zupełnie ich ignorowali. —Nie wiem co sobie ubzdurałaś ale nigdy nie powiedziałem...— Nagle ujrzał widok tak dziwny, że nawet się zaśmiał, bo to uświadomiło go iż nie jest w prawdziwym świecie. Bowiem, Voldemort żonglujący sklątkami tylnowybuchowymi nie był z całą pewnością realny. Później jedynie poczuł kojący zapach szałwii i tymianku.
Potter otworzył oczy, budząc się z tego zwariowanego snu i dotknął się lewą dłonią o głowę, która bolała go jak diabli. Wiedział, że dopicie z Blaisem, McLaggenem i Vane ostatniego wina Sluthorna nie było dobrym pomysłem. Czuł się jakby ktoś bił go olbrzymim młotem w głowę. Spojrzał na baldachim łóżka. Nie miał pojęcia jak trafił do swojego dormitorium. Właściwie, to niewiele pamiętał. Wiedział, że rozmawiał o czymś z również, nieźle wstawioną Romildą. To wyjaśniało jego dziwaczny sen. Ponoć sny uwarunkowane są myślami lub sytuacjami, których było się uczestnikiem chwilę przed zaśnięciem. Dobył różdżki, która leżała na szafce i machnął w swoje oczy wypowiadając formułę zaklęcia, freshoklumis, a cały świat stał się znów przyjemnie wyraźny. Potter odstawił różdżkę i znów spojrzał w sufit zastanawiając się nad tym co powinien zrobić. Była sobota, dlatego też wstawanie z łóżka o wczesnej porze nie miało żadnego sensu. Jednak leżenie w nim do dwunastej, również nie było zbyt ciekawe, jeśli podobne sny mają zamiar nawiedzać go podczas drzemki. 
Poczuł jak nagle coś dotknęło go w okolice klatki piersiowej, przez co wyraźnie się spiął, wystraszony tym iż wcześniej nie dostrzegł jak ktoś do niego podchodzi. A później ostrożnie spojrzał w dół. I prawie wydał z siebie pisk przerażonego dziecka, kiedy to ujrzał, że owe coś. Jest pogrążoną we śnie dziewczyną! I to nie jakąś przypadkową, Potter po poprzednim śnie pamiętał doskonale te ciemne, kręcone pasma włosów właścicielki. Romilda spała w jego łóżku... Nie... Romilda spała pół naga w jego łóżku! Poprawił kiedy to zorientował się, że na jego nagą skórę naciskają dwa całkiem mocne wybrzuszenia ocierając się swoim gorącem o jego ciało, przez co Potterowi zrobiło się gorąco. Spojrzał po pokoju. Nie było w nim ani Alexa. Był tylko on i Romilda... Potter jęknął w myślach, zdając sobie sprawę z tego iż i on nie ma na sobie żadnego ubrania.
"Boże!" krzyknął w myślach, zastanawiając się co się właściwie wczoraj wydarzyło, i co ma w tej chwili zrobić. Nie mógł udawać, że nic nie zaszło skoro sam nie wie czy coś zaszło, i czy ona pamięta czy coś się wydarzyło. Nie pamiętał nic, poza tamtą rozmowę a potem snem..."Jestem niesamowita!" Krzyk dziewczyny ze snu sprawił, że Potterowi pociemniało w oczach. To... To mówiło mu jednoznacznie, co się w nocy wydarzyło.
— Strasznie płytko oddychasz Harry  — Potter ocknął się z zamyślenia i spojrzał w brunetkę, która podniosła się nieco i spojrzała mu w oczy. — Wszystko dobrze?
— Niezupełnie. — Powiedział zachrypniętym głosem. Odchrząknął i odsunął wzrok, bał się, że zobaczy w jej oczach żal, lub rozczarowanie. Że będzie musiał się tłumaczyć z nocy, której nie pamiętał. Że powie coś nie tak. Jej wzrok go parzył, patrzyła na niego i chyba czegoś oczekiwała. Ale on nie wiedział czego.
— Nie pamiętasz, prawda? — Harry spojrzał na podłogę, nie umiejąc podać odpowiedzi na to pytanie. Po chwili dziewczyna westchnęła ciężko i usiadła na łóżku owijając się w pościel. — Ja też niezbyt wiele. — Potter drgnął po czym na nią spojrzał. Również usiadł i patrzył ten sam punkt. W życiu nie przeżywał tak dziwnej sytuacji. — Nie ważne. Udajmy, że sprawy nie było... Raczej ja tak udam. Ty i tak niczego nie pamiętasz.
— Jesteś zła? — Nawet nie wiedział kiedy wypowiedział te słowa. Dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego jaką gafę popełnił. Jednak Gryfonka zaśmiała się lekko.
— Nie mam o co — odparła po chwili i na niego spojrzała a jej oczy wydawały się być rozbawione. — Zwyczajnie dałam się ponieść pijackiej wariacji. Choć jak się okazało, mam nieco mocniejszą głowę do alkoholu od ciebie. — Wzruszyła ramionami i rozejrzała się po pomieszczeniu, jej sukienka leżała niedbale na oparciu fotela przy kominku. — Nieco się wygłupiliśmy.
— Czyli jednak się przespaliśmy — wypuścił powietrze a brunetka zaśmiała się i spojrzała na niego ponownie kiwając głową po bokach, na co Harry poczuł, że kamień spada mu z serca.
— Z tego co pamiętam graliśmy z Zabinim na rozbieranego. Przegrałeś jako pierwszy — powiedziała Potter przytaknął. Zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio. — Nie przejmuj się. Byłam zaraz za tobą. A, że graliśmy we czwórkę a byliśmy najbardziej wstawieni to nas tu zaprowadzili z pokoju wspólnego a potem — zmarszczyła nieco brwi. — Potem raczej zasnęliśmy... Ale nie mam pojęcia kiedy konkretnie urwał mi się film
— To jednak coś nas łączy — uśmiechnęła się przelotnie i odwróciła do niego głowę, a on ujrzał w jej oczach coś dziwnego. Ni to rozbawienie, ni politowanie. Coś pomiędzy. Czego nie potrafił zdefiniować. — Tylko szkoda, że nie pamiętam gdzie właściwie w to graliśmy. I gdzie wywaliłem wszystkie ubrania — parsknęła cicho a on również lekko uśmiechnął, w tej chwili ta sytuacja stała się nieco groteskowa. Co naprawdę go uradowało. Przekształcili to w dowcip. Potrafili się śmiać z tego co się wydarzyło. To był dobry znak.
— Miałam nieco przyćmiony umysł, ale wydaje mi się, że twoje spodnie Blaise gdzieś tu... — rozejrzała się a Potter po chwili dostrzegł swoje spodnie blisko ubrań Romildy. — Dobrze, że nie postanowił zrobić ci żadnego psikusa. Mógł powiesić je na przykład w pokoju wspólnym pod sufitem, tak jak zrobił to z bokserkami Cormacka.— Oboje się roześmiali. Bo co innego mieli robić? Śmiech to zwykle ukryta rozpacz. Coś co tuszuje wszystkie żale człowieka.
— W takim razie cieszę się, że to nie ja jestem skończonym frajerem — ukłonił się lekko a gryfonka zaśmiała ponownie a jej policzki pokryły delikatne rumieńce. Za to Potter musiał przyznać, iż Vane jest naprawdę urocza. Odwrócił wzrok szukając zegara i ze zdumieniem stwierdził, że jest już po dziesiątej. — Przegapiliśmy śniadanie.
— Na kaca to chyba dobrze. — Potter przytaknął, przyznając jej rację. Pamiętał swoje żołądkowe ekstazy po tym jak najadł się jajecznicy na skacowany żołądek. W toalecie spędził wtedy prawie dwie trzecie dnia. — Ale masz rację. Lepiej już pójdę.
— Nie o to mi chodziło — oznajmił szybko i odruchowo chwycił jej nadgarstek. Brunetka lekko się speszyła następnie spoglądając na niego pytająco. Potter odsunął rękę i przygryzł delikatnie dolną wargę. Po czym odpowiedział — Możesz zostać jak długo chcesz — powiedział powoli a Gryfonka zamrugała ze zdziwieniem. — Zwyczajnie stwierdziłem fakt.
— Rozumiem — przytaknęła i uśmiechnęła się lekko po czym to ona odwróciła wzrok . — Ale i tak jest nieco niezręcznie. Niezbyt wiem jak powinnam się w tej chwili zachować. Nie za dobrze się znamy a... — Zamilkła i spojrzała na siebie a potem na niego.
— Nie jesteś jedyną — westchnął i położył się na poduszki znów patrząc w sufit. Był zupełnie nagi a obok siebie miał pół nagą, piękną dziewczynę. W tej chwili przeszło mu przez myśl, że tylko idiota przegapiłby taką okazję. Ale on miał swoje zasady, dlatego też... Był takim idiotą. — Przepraszam, że niczego nie pamiętam.
— Nic nie szkodzi — powiedziała po chwili ciszy. — Ja pamiętam tylko kilka momentów. Także nie masz o co przepraszać. — Podniosła się z łóżka i pozbierała swoje rzeczy z fotela jak i podłogi. — Naprawdę nie czuję do ciebie żalu. Nie myśl o tym. — Rzuciła po czym zniknęła za drzwiami łazienki. Harry w tym czasie podniósł się z łóżka i podszedł do szafy wyjmując z nich ubrania i ubrał się szybko w pierwsze lepsze ciuchy które rzuciły mu się w oczy. Mianowicie. Ubrał się na czarno. Przeczesał włosy grzebieniem, i zanim się obejrzał. Romilda wyszła z łazienki. Bez rozmazanego makijażu wyglądała bardziej atrakcyjnie, mimo iż jej twarz bez jakiegokolwiek makijażu wyglądała nieco dziecinnie, a sukienka w tej chwili zupełnie nie pasowała do tej delikatnej dziewczyny jaka przed nim stała. W tej chwili wydawała mu się niesamowicie drobna. — Pasuje ci w czerni — przyznała a Potter spojrzał na siebie po czym wzruszył ramionami i podszedł do szafki po różdżkę, którą schował w kieszeni spodni. — Pierwszy raz jestem w Slytherinie — przyznała po chwili i rozejrzała się po dormitorium. — Macie dwójki.
— Też mnie to zdziwiło kiedy tu trafiłem — odpowiedział i do niej podszedł, wkładając dłonie do kieszeni spodni. — Różni się ten dom zupełnie od Gryffindoru. Nie tylko w wyglądzie.
— Chyba wiem o czym mówisz — przytaknęła mu, kierując się wraz z nim do wyjścia. — Ludzie stąd są bardziej zdystansowani i zdyscyplinowani. Są. Hmmm... Czarodziejską arystokracją z krwi i kości, nawet jeśli ich rody nie są specjalnie słynne.
— Coś w tym stylu — poparł ją otwierając drzwi i razem z brunetką opuścił swój pokój. A w chwili kiedy ujrzał Notta kierującego się w ich stronę miał wrażenie, że zaraz zapadnie się pod ziemię. — No to teraz mi się oberwie.
— Niby za co?
— Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że nie mają prawa przebywać tu ludzie spoza Slytherinu? — Mruknął brunet przystając przy nich i spojrzał na Pottera złym wzrokiem — Naprawdę sam się pchasz w kierunku 46.
— Przestań zrzędzić. Przecież w nie przyprowadzam ludzi do twojego pokoju, także powinieneś się tym nie interesować. — Harry wiedział, że przegiął. Widział to w spojrzeniu Ślizgona. Jednak nie miał zamiaru ustąpić. Nott za dużo narzekał. Jednak Theodor nie zwrócił już na niego uwagi, patrząc na Romildę.
— Nie marszcz się. To Malfoy wystawił Florę. A ty jak widać, znalazłaś sobie pocieszenie. — Harry chciał go teraz przekląć lub uderzyć. — Także nie masz o co być zła małolato.
— Za dużo dla was robię, żebyś traktował mnie w ten sposób. Zapłata za pracę była banalna. Teraz będę chciała czegoś... — Harry zastygł kiedy Nott bez zbędnych ceregieli chwycił dziewczynę za rękę, pociągnął do siebie i ostro pocałował. Było to jednocześnie tak przedmiotowe potraktowanie dziewczyny, jak i namiętne, że Potter zmuszony był odwrócić wzrok, nie mając pojęcia co ma zrobić. Po spędzeniu nocy z Romildą, Nott po prostu mu ją zabrał... Nie żeby Potter to pamiętał ale mimo wszystko, spała z Harrym w łóżku... Czy coś... Dobra nieważne, wróćmy do aktualnej sceny... Bez pytania o zgodę, ani jego ani jej. Po prostu, ją sobie wziął. Jak zabawkę. Minęła sekunda, potem pięć, dziesięć, dwadzieścia. Aż w końcu ją puścił. Brunetka oddychała szybko, jej oczy były powiększone a policzki bardzo silnie zaróżowione. Była odzwierciedleniem niewinnej istotki, która po raz pierwszy zgrzeszyła. Chłopak uśmiechnął chłodno.
— Wystarczy? — zagadnął a ona nie odpowiedziała. — Wezmę to za odpowiedź — mruknął po czym skierował się do swojego pokoju.
— Jesteś kanalią — powiedział ktoś powoli a chłopak przystanął. Harry za to spojrzał na Draco stojącego teraz przy nich. Nikt wcześniej nie zauważył jak się pojawił. A wyglądał na złego.
— Słucham?
— Wpadłem na... — Spojrzał na Harry'ego i Romildę po czym zamilkł. Podszedł do Notta, i po chwili obaj zniknęli w ich pokoju. Za to Potter wymienił zszokowane spojrzenie z Gryfonką. Nie wiedzieli czy Draco powiedział to widząc tą sytuację, czy może, miał inny powód, dla którego wypowiedział takie słowa.
— W porządku? — zagadnął a dziewczyna powoli przytaknęła. — Nie przejmuj się tym kretynem. Bawi się dziewczynami jak lalkami. — Machnął ręką kierując się z nią do wyjścia. — Z Greengrass robił to samo co z tobą przed chwilą. Najlepiej będzie jeśli niczego nie będziesz dla niego robiła. Wtedy sobie odpuści.
— Nie lubicie się, mam rację?
— To on nikogo nie lubi — mruknął patrząc przed siebie. — Gardzi ludźmi. Nikogo nie traktuje poważnie. Nawet Carrow.
— Odnoszę wrażenie, że właśnie tylko na niej mu zależy — Potter uśmiechnął się przelotnie. Też tak do niedawna myślał. Jednak słowa Hestii go przekonały a on przypomniał sobie wiele sytuacji gdzie to Nott zwracał się do Carrow z głosem pełnym, prawie niewyczuwalnej ironii lub traktował ją przedmiotowo, jak zwykłe pocieszenie za sytuacje związane z Lauren.
— Nie daj się zmylić pozorom. — przestrzegł ją. — Theodorowi nie zależy na nikim. Nawet informację o skazaniu jego ojca na pocałunek dementora, przyjął jakoś dziwnie spokojnie. A przecież powinien być zrozpaczony. — Gryfonka nie odpowiedziała. Przeszli spokojnie przez pokój wspólny, gdzie kilku ślizgonów odwróciło za nimi wzrok, i w milczeniu odprowadziło ich spojrzeniami do wyjścia. Za to kiedy opuścili pokój wspólny, dziewczyna odetchnęła z lekką ulgą.
— Strasznie macie tam duszno — przyznała nabierając powietrza pełną piersią a Harry wzruszył ramionami.
— We wrześniu było tu znowu nieco zbyt chłodno — oznajmił po chwili namysłu a dziewczyna przytaknęła. — Słuchaj... — Zaczął powoli, kiedy byli już na schodach, wychodząc dzięki nim, z lochów.— Mogę zadać ci kilka pytań?
— Pytaj o co chcesz. A ja w miarę możliwości ci odpowiem — powiedziała uprzejmie a Potter, pozytywnie się zdziwił. Wcześniej Romilda nie wydawała mu się być taka... Miła. Ani urocza. Wcześniej zdawała się być zarozumiałą, rozpuszczoną przez rodzinę paniusią, która uważa się za lepszą od reszty, bo jest czystej krwi. Pozory mylą jak widać i Potter po raz kolejny tego doświadczył.
— Nie traktujesz mnie jak wroga. Czemu?
— Niby dlaczego miałabym cię za niego uważać? — Odpowiedziała pytaniem po czym zmarszczyła brwi kiedy przeszli obok dwóch Gryfonek, które zaraz po tym jak ich minęły, zaczęły coś między sobą szeptać. —To, że jesteś Ślizgonem nie powinno zmieniać nastawienia ludzi do twojej osoby. Ślizgoni to też ludzie. A arystokraci to nie kukły, tylko żywe istoty, które równie co inni; czują. Takie jest moje zdanie, i raczej go nie zmienię. — Wyjaśniła a Harry przytaknął na znak iż rozumie. był zdziwiony tym wyznaniem, jednak w bardzo pozytywnym sensie. — Jeszcze coś?
— Na czym polega twój układ z Nottem? — Zamilkł na chwilę. — Ze ślizgonami. — Uzupełnił a dziewczyna uśmiechnęła się przelotnie, jednak po chwili nieco zmarkotniała.
— Zauważyłeś, że odkąd zniknąłeś z Gryffindoru, wszyscy się od ciebie odsunęli a nawet uznali za zdrajcę, prawda?
— Nie da się tego nie zauważyć — odparł ponuro a ona przytaknęła.
— Wiesz doskonale kto za tym stoi i dlaczego. — Westchnęła cicho .— Nie wiem co zaszło między tobą a Weasleyem, McLaggen również nie chce tego wyjawić. Ale to sprawiło, że rudzielcowi padło na resztki mózgu. Wyzywa ciebie i ślizgonów, buntuje gryfonów, wpaja wszystkim swoje chore hipotezy na temat wszystkich, którzy chociażby z tobą lub ślizgonami raz rozmawiali! Wiesz co zrobiły Granger. Wiesz co robią całej reszcie. — Zamilkła na chwilę. — Weszłam w układ z Nottem, który zrobił to na zlecenie Malfoya.— Oznajmiła w końcu — Mimo wszystko wolałam być w układzie z nim niż z tą zdradziecką fretką. — Harry parsknął cicho, prawie zapomniał o przezwisku, Malfoya, które pojawiło się na czwartym roku, gdy to fałszywy Alastor Moody, zamienił go we fretkę.— Ja daję im informacje o tym co aktualnie planuje Weasley, oni to niwelują, by nie było: "wojny domów". Za to ja w zamian otrzymuję to czego zwykłam potrzebować, a co do zdobycia w Gryffindorze jest całkiem ciężkie.
— Alkohol. — Przytaknęła.
— Między innymi. — dodała po chwili namysłu. — Dostaję to co pragnę. Nie chodzi tylko o ognistą czy wino. Ale i o eliksiry, halucynogeny, dobrej jakości składniki do mikstur. Wszystko to czego potrzebuję by przeżyć w szkole jako nastolatka — uśmiechnęła się do niego po chwili. — To dostaję od ślizgonów. Za to Nott robi dla mnie dodatkowe rzeczy, w zamian za to, że wywiązuje się z umowy. — Zamilkła na moment. — Smok w ciele niewinnej owieczki. — Westchnęła cicho. — Nie pyta, co ja bym chciała w zamian. Robi wszystko po swojemu. Wysyła kwiaty, różne podarunki, zaprasza do różnorakich miejsc, na przyjęcie. — Parsknęła zimno. — W ostateczności posunął się nawet do takiego czynu jak przed momentem. — Przewróciła oczami. — Czy mi to przeszkadza? — Zapytała zanim zdążył zadać pytanie. — I tak i nie. Bo wiesz… Każdej dziewczynie jest miło kiedy bez okazji dostanie kwiaty lub jakiś podarek. Kiedy wchodzi do swojego dormitorium a na jej łóżku leży pudełko w środku , którego znajduje się bielusieńki rasowy kot z owiniętą czerwoną wstążką wokół szyi zawiązanej na kokardę — uśmiechnęła się przelotnie. — Lubię romantyków Harry. A mało jest książąt z bajki w tych czasach. —Spojrzała na niego przelotnie. — Każda rozpłynęła by się po czymś takim. Każda od tego roku wzdycha do niego zza książek. Każda pragnęłaby dostać coś takiego jak ja. Za to ja czuję się potrzebna. Wiem, że mnie nie lubi. Sądzę nawet, że mną gardzi. Jednak jestem jedynie samotną dziewczyną w okresie dojrzewania. Potrzebuję tego. A on bez zobowiązań mi to daje.
— Dlaczego nie znajdziesz sobie chłopaka? Przecież jesteś piękna, mądra i masz charakter. — zagadnął a Gryfonka parsknęła cicho.
— Do tego jestem zarozumiała i zadufana w sobie — przedrzeźniła kogoś, a Potter miał wrażenie, że naśladowała głos Lavender. — Wiem o tym doskonale —uśmiechnęła się przelotnie. — Odrzucam zaloty Harry. Bo znam swoją wartość. Nie dam sobą pomiatać. Nawet jeśli przed momentem w sytuacji z Nottem, wyglądało to zupełnie inaczej. Zwyczajnie byłam zszokowana tą bezpośredniością.— Potter po raz kolejny przytaknął na znak zrozumienia.— Układ jest korzystny dla obu stron. Dlatego też go nie zerwę. Choć masz rację, że nie powinnam niczego robić dla Theodora. To jednak cały ten teatr przekłada się na wydarzenia, dziejące się w szkole. Zaprzestanie go mogłoby być nawet drastyczne.
— Tak sądzisz? — Przytaknęła nieznacznie po czym przystanęła a Harry ocknął się z zamyślania i ze zdumieniem stwierdził iż są już przy portrecie Grubej Damy. Stali tak przez chwilę, po czym Potter uznał, że musi być mężczyzną, i zacząć jako pierwszy... Wcale nie dlatego, że ta cisza stresowała go niewyobrażalnie, a postaci z obrazów sugerowały, że ma się ruszyć i jej coś powiedzieć! — Także...— Zamilkł na chwilę. —Dzięki i... Wiesz... Przepraszam za wszystko. — Brunetka lekko się zarumieniła i przytaknęła, po czym wypowiedziała hasło a obraz Grubej Damy odchylił się nieco, ukazując przejście do Gryffindoru.— Nie boisz się mówić hasła na głos przy Ślizgonie? — Spytał jeszcze a dziewczyna odwróciła się do niego i uśmiechnęła nieznacznie.
— Jest w tobie tyle samo gryfona co ślizgona. Także nie. — Odpowiedziała uprzejmie— Do zobaczenia — oznajmiła i uśmiechnęła się do niego, a zanim zdążyła zrobić krok. Harry postanowił zrobić coś spontanicznego. Coś, co możliwe, że go pogrąży. Ale on również miał dosyć bycia samemu!
— Może przeszłabyś się ze mną do Hogsmade po świętach?— Brunetka zamrugała zdziwiona, a drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając ich samych na schodach. — Znaczy...— Zaciął się — Gdybyś miała ochotę. Bo... Tak sobie pomyślałem... Że w sumie całkiem miło byłoby się nieco poznać czy...— Wypuścił powietrze i spojrzał w podłogę karcąc się w myślach. Wcześniej rozmawiał z nią normalnie. Wcześniej nie bał się z nią rozmawiać. Nie czuł bariery chłopak—dziewczyna. Teraz dostrzegł, że się jąka... A dłonie mu się spociły!
— Z wielką chęcią. — Potter podniósł do Vane wzrok, brunetka uśmiechnęła się do niego po czym ponownie wypowiedziała hasło. — Ustalimy datę w listach dobrze? — Przytaknął. Dziewczyna podeszła do niego po czym pocałowała go krótko w policzek —Trzymam cię za słowo. — Powiedziała cicho po czym obraz się zatrzasnął. Harry pozostał w korytarzu zupełnie sam. Sam. Z setkami tysięcy pytań bez odpowiedzi!


*
— Przesadziłeś. — Theodor zmarszczył brwi, nie bardzo wiedząc o czym mówi jego kumpel. Miał wrażenie, że nie chodzi mu o Vane. Ponieważ wątpił by Draco tak mocno zirytowałby się z powodu jakiejś tam gryfonki...
— Możesz sprecyzować wypowiedź? — Mruknął opierając się o drzwi, które z takim impetem poprzednio zamknął jego przyjaciel, który nawiasem mówiąc, nadal wyglądał na wściekłego.— Jeśli chodzi o Vane...
— Nie udawaj! — Syknął i machnął różdżką wyciszając pokój. —Wiesz dobrze o kogo chodzi!
— Właśnie niekoniecznie —odparł spokojnie chłopak, cała ta sytuacja stawała się dla niego nużąca. Irytowało go, że Malfoy nie mówi mu wprost o co chodzi, tylko każe mu się domyślać.
— W takim razie może Granger w 46 ci coś przypomni? — Chłopak zamarł patrząc na niego z szokiem. — O! Czyli jednak wiesz o co mi chodzi — udał zdziwionego, patrząc na niego ze złością. — Coś ty sobie myślał? — Warknął.
— Dlaczego wrzuciłeś szlamę do 46?
— Dlaczego ją całowałeś? — odpowiedział pytaniem a chłopak odwrócił wzrok. — Mówię do ciebie Nott! — Przejechał dłońmi po twarzy po czym opadł bezwładnie na łóżko patrząc w sufit. — Czemu się tak zapomniałeś? — Spytał już spokojnie, za to Theodor sam zaczął zastanawiać się dlaczego to właściwie zrobił. W tej chwili powody zniknęły. Teraz wiedział jedynie, że złamał zasady Ślizgonów, a co ważniejsze. Złamał swoje własne zasady etyczne i moralne.— Zastanawiałeś się kiedyś, co pomyślałaby Flora gdyby was razem zobaczyła? — Znów zadał pytanie. — Co ja sam bym zrobił gdybym przyszedł tam nieco wcześniej...?
— Co do tego ma Carrow? — Mruknął cicho. — Jesteśmy przyjaciółmi.
— I naprawdę sądzisz, że ujrzenie takiego widoku zupełnie nie wywarłoby na niej żadnego wrażenia? — Parsknął cicho. — Przecież całowałeś się ze szlamą! Ty! — Znów podniósł głos.— Możesz mieć każdą, a z powodu jemioły pocałowałeś akurat tą, której tak nie znoszę! Tą która nas wszystkich zwyzywała! — Warknął. — Vane miała rację — Dopomniał kiedy tamten mu nie odpowiedział. — Jesteś kretynem. — Nott zaśmiał się cicho, jednak nie minęły dwie sekundy, gdy znów stał się ponury i… Smutny. Zaczął czuć poczucie winy. Nienawidził tego.— Odpowiesz?
— Granger za dużo powiedziała wtedy w Wielkiej Sali — zaczął powoli, ważąc każde słowo. Wiedział, że jeśli zrobi nieostrożny ruch, Malfoy może sprawdzić mu umysł. A on nie był mistrzem oklumencji, nie mógł tego zatrzymać, a okularów zapomniał w dormitorium Flory.— Carrow była wściekła. Chciała jej zrobić krzywdę... Sam widziałeś jak na początku ostro zareagowała. — Malfoy przytaknął, przypominając sobie zaklęcie Flory, które uderzyło Granger w twarz, pozostawiając na jej policzku bardzo silne zaczerwienienie. — Gdyby Granger trafiła do skrzydła, sprawa z Gryffindorem wymknęłaby się spod kontroli. I nawet Vane z McLaggenem nie byliby w stanie przemówić im do rozsądku. Weasley jest szalenie o nią zawistny. Zbuntowałby Gryffindor tak bardzo, że raz po raz, trafialiby do skrzydła uczniowie. Z tego również zdajesz sobie sprawę prawda? — Znów przytaknął. Theodor usiadł na ziemi opierając głowę o drzwi i wypuścił z cichym gwizdem powietrze. — Obiecałem Florze, że Granger nie obrazi już żadnego Ślizgona. — Blondyn zmarszczył brwi. — Jeśli mi nie wierzysz zapytaj się jej. Potwierdzi moje słowa.
— Wierzę ci na słowo — "twój błąd" pomyślał chłopak i popatrzył na kumpla. — Dlatego ją pocałowałeś?— Przytaknął. — I naprawdę sądzisz, że to coś zmieni?
— Widziałeś jej myśli. To zmieniło wiele w jej postrzeganiu Slytherinu. Widzi swój błąd. Już nas nie obrazi.
— Skąd ta pewność? — Zapytał podejrzanie a Nott parsknął cicho. — Theo?
— Zaufaj mi. Znam się na tych idiotkach. Jedyne czego potrzebują, to księcia z bajki.
— Który je wykorzystuje przy każdej możliwej okazji. — Obaj parsknęli śmiechem, jednak po chwili Theodor przytaknął.
— Są głupie ale na swój sposób mnie bawią. Biegają tam gdzie chcę, robią to co chcę, załatwiają sprawy, które chcę by zrealizowały. To lepsze niż skrzaty domowe. — Uśmiechnął się chłodno. — Jedyne czego chcą w zamian to głupie przedmioty bądź czyny, które nie mają w rzeczywistości żadnego znaczenia, ale dla nich są bardzo istotne, bo są tylko głupimi nastolatkami. Wmówienie im czegokolwiek jest banalnie proste. A one… Zwyczajnie naiwne. Granger nie różni się chociażby od Dafne, niczym. Jest naiwna i wierna. Wierzy w dobrych ludzi. Wierzy w moją szczerość! — roześmiał się krótko, po czym spoważniał. — To ją zgubi.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Theodor zastanawiał się czy był wystarczająco wiarygodny... W zasadzie powiedział prawdę. Nie całą, ale większość jego słów się zgadzała z rzeczywistością. Dlatego też jego obawy, iż Malfoy jednak sprawdzi jego umysł, nieco się zmniejszyły. Miał wiele tajemnic do ukrycia od tych wakacji. Wolał by Draco żył wciąż w tej nieświadomości. Żeby wciąż widział w nim kumpla... Bo sam Nott wbrew pozorom, również go potrzebował.
— Nie ma i nie było jej w 46 — powiedział w końcu Malfoy i spojrzał gdzieś w bok. — W trakcie śniadania sprawdziłem jej umysł kiedy przypadkiem na mnie spojrzała. — Nott przytaknął. — Natknąłem się tam na jeszcze jedną niecodzienną sytuację związaną ze Ślizgonami. — Podniósł się i usiadł na łóżku. — Mianowicie natknąłem się na Dafne, Pansy i Mosby'ego.
— Faktycznie ostatnio, często ze sobą przebywają — przyznał chłopak. — Ale co to ma wspólnego z Granger?
— A no właśnie. — Oznajmił nieco tajemniczo, a Nott pomyślał, że nie będą to dobre wieści. — Ta trójeczka na swój sposób postanowiła, tak jak ty, ochronić Granger.
— Nie chciałem jej chronić!
— Oczywiście — mruknął chłopak, a Theodor spojrzał na niego jak na wyjątkowo paskudnego robaka. Irytował go ton Draco. — Wracając jednak do Ślizgonów — dodał natychmiast, kończąc tą potyczkę. — Weszli z nią w pewien układ. Oni będą chronić ją przed ślizgonami, a ona w zamian wyciągnie od McLaggena informacje. O dziwo. Na twój temat. — Nott wyglądał jakby ktoś uderzył go w twarz. Za to Malfoy spojrzał na niego z dziwnego rodzaju zastanowieniem. — Dlaczego twierdzą, że Cormack wie o tobie więcej niż reszta? — Brunet wzruszył ramionami. — Co więcej. Dlaczego twierdzą, że chcesz zrobić coś złego Florze? — Theodor nie odpowiedział. Draco patrzył na niego przez chwilę, po czym zwlókł się z łóżka i usiadł naprzeciwko niego. — Theo? — Chłopak zacisnął dłonie w pięści. — Nott. Co się dzieje?
— Nic — mruknął nieco zachrypniętym głosem a Malfoy wyczuł w tym, nutę zawahania. Theodor milczał przez chwilę, po czym odezwał się swoim normalnym nieco suchym i oziębłym, tonem — Co konkretnie chcieli wiedzieć?
— Mosby; czy planujesz coś złego względem Flory. Z jakiegoś powodu znów mu na niej zależy — odpowiedział nie podejmując się poprzedniego tematu. Wiedział, że zmuszanie go do mówienia nie ma sensu. Nott był uparty jak osioł, a Draco nie chciał sprawdzać mu myśli. Wolał żeby ten był z nim szczery i powiedział mu prawdę sam. — Dziewczyny; co cię ciągnie do Carrow. Traktujesz ją nieco osobliwie Theo. Każdy to zauważył. A Dafne wyglądała na bardzo zranioną kiedy rozmawiała z Granger. Z resztą ostatnio dziwnie się względem ciebie zachowuje. Jest podenerwowana... O tym również nic nie wiesz? — spytał a chłopak wypuścił ze świstem powietrze.
— Ostatnio obiecałem jej, że przy najbliższej okazji potraktuję ją jak dziewczynę a nie dziwkę— powiedział cicho i spojrzał w podłogę. — Tego samego dnia, ktoś mnie wkurwił — zastukał palcami o podłogę. — Chciałem odreagować. Była pod ręką także...— Zamilkł na chwilę. — Wtedy potraktowałem ją jak prawdziwą wywłokę. Upokorzyłem i zostawiłem, bez nawet słowa wyjaśnień. — Stukanie nasiliło się. To był jego tik nerwowy. Draco zauważył to kiedy byli dziećmi. Theodor zawsze kiedy się denerwował wystukiwał palcami ten sam rytm. Szybko uderza dwa razy paznokciem środkowego palca o podłoże, po czym jeden raz palca wskazującego. I tak w kółko Raz dwa raz. Raz, dwa, raz.  Raz, dwa, raz... — Nic więc dziwnego, że jest zła. Każda by była.
— A Flora? — Zapytał cicho. — Co cię do niej tak ciągnie?
— Carrow jest moją przyjaciółką. Reszta nie ma znaczenia.— Malfoy przytaknął na znak zrozumienia po czym podniósł się z podłogi podchodząc do biurka i wyjął z niej płaskie pudełko.  — Ale sądzę, że... — Zamilkł na chwilę — byłbym w stanie żyć bez jej ciągłej obecności.
— Ciągłej, czy w ogóle bez jej istnienia? — Nott podniósł do chłopaka zszokowany wzrok. Malfoy opierał się o biurko patrząc na niego zimno. Ale nie była to złość, tylko żal. Wielki smutek. Ale nie to go tak bardzo go dotknęło. Tylko to co Malfoy trzymał w ręce. Krótkie ostrze wypełnione u rączki czarnym płynem. — Jad trupojada. Mam rację? — Zwrócił się do niego spoglądając na przedmiot. —  Jedno draśnięcie, w ułamku sekundy następuje śmierć, nawet moc Flory nie zdążyłaby się tego wyprzeć z organizmu w tak szybki sposób. Tym bardziej, że drasnąłby ją tym ktoś, komu ufa bezgranicznie. — Rzucił mu pod nogi złoty sztylet, patrząc na niego z rozczarowaniem. Nott nie wytrzymał tego spojrzenia opuszczając wzrok na ziemię. — Chcesz ją zabić. — stukanie palców, ustało. — Tylko dlaczego?
— Skąd to masz?
— Paczka przyszła wczoraj. Auroży o dziwo jej nie sprawdzili, a to oznaczało iż musi być od ludzi wyżej postawionych... Wiedziałem, że jesteś w CODE. Ty z resztą też wiedziałeś, że zdaję sobie z tego sprawę.— Nott nadal nie podniósł do niego wzroku. — Leżała na moim łóżku. Sądziłem więc, że to dla mnie. Ale ja nie zamawiałem czegoś takiego u Borgina i Burka — wzrok bruneta pojechał na rączkę sztyletu gdzie to były cienki pismem wygrawerowane inicjały B&B. — Także wszystko skierowało się na ciebie. Wydarzenie z myśli Granger nico mi naświetliło sprawę, a myśli McLaggena całkowicie to potwierdziły. Chcesz zabić Carrow.
— Nie powtarzaj tego!— Krzyknął chwytając się za głowę. — Nie masz pojęcia co to za uczucie! Hestia jest normalna! — Zerwał się na równe nogi patrząc mu w oczy ze złością. — Nie musisz każdego dnia przed nikim udawać kogoś kim nie jesteś! Robisz to z wyboru! Niektórzy go nie mają Malfoy! — Chłopak odsunął się o krok w tył, uderzając biodrem o krawędź mebla. Nigdy w życiu nie widział Notta tak wstrząśniętego, zirytowanego... Wystraszonego. — Sądzisz, że co ja czuję przebywając z nią każdego dnia wiedząc, że zdradzam i ją i samego siebie!? Znam ją kurwa od zawsze! I co!? I muszę ją zabić kurwa! Muszę to zrobić! By zaoszczędzić większej ilości cierpienia! By zaoszczędzić śmierci w męczarniach z finałowym pochłonięciem duszy przez dementora! To gorsze niż zabójstwo! — Osunął się znów na ziemię a jego oczy lśniły od łez. Nie rozumiał tego. Nie pamiętał kiedy płakał... Czy w ogóle kiedykolwiek o robił? Czy w ogóle był kiedyś dzieckiem? — Muszę — powtórzył po raz kolejny. — Inaczej Ona zniszczy Florę. Tak samo jak ojca. — Szepnął a Draco nie wiedział co ma mu odpowiedzieć. Nott był jego najlepszym przyjacielem, a nigdy nie powiedział mu czegoś takiego... Nigdy tak naprawdę się sobie nie zwierzali. Zawsze zatrzymując ważne sprawy dla siebie. Nie chcąc zawracać sobie nawzajem głów, problemami. Oboje cierpieli. Ale Draco teraz uświadomił sobie, że jego ból, jest mniejszy niż ten Notta. Wiedział dokładnie o kim mówił chłopak. Wie kim jest Ona. I współczucie, to za małe słowo by określić co aktualnie czuł Malfoy względem Theodora.
 Malfoy ukląkł na podłodze i wyjął do niego dłoń. Nott popatrzył na nią z niezrozumieniem, ale i strachem. Teraz tylko strach odbijał się w jego, na co dzień pustych i znudzonych, oczach. Draco go rozumiał. Oboje byli siebie warci. Udawali kogoś kim nie byli, nie potrafili już inaczej żyć. Wszystko postrzegając jako teatr. Jednak była po między nimi przepaść. Bo on sam robił to z wyboru. A Theodor z przymusu.
— Nie powiem, że będzie dobrze ale... Spróbujmy coś z tym zrobić. — Nott popatrzył na niego z powątpiewaniem. — Możliwe, że nie wyjdzie. I wszystkich nas pozabijają. Ale jesteśmy Ślizgonami Theo. Pozostajemy sobie wierni. Do końca. — Nott spojrzał na bladą dłoń Draco. On również się bał. Widział to, teraz bardzo wyraźnie. Bowiem ręka Malfoya drżała. Wyjął do niej swoją i przyjął ten gest. A w tej chwili rozległo się pukanie do drzwi.

*



Harry przystanął na moście prowadzącym na błonia biorąc głęboki wdech i wydech. Miło było się wyciszyć i odetchnąć świeżym powietrzem. Zastanowić się nad wszystkim spokojnie. Pomyśleć nad przyszłością. Nad teraźniejszością i przeszłością. Połączyć je w całość. Zaplanować, krok po kroku. Zwyczajnie wytyczając sobie każdego dnia nowy cel podróży, zwanej życiem. Dziś ruszył na przód. A przynajmniej tak mu się wydawało. Nie wiedział dokąd doprowadzi go znajomość z Romildą. Nie znał jej. — Chłopak parsknął cicho — Jeszcze wczoraj uważał ją za pustą dziewuchę, która kombinuje jak wlać w niego eliksir miłosny a rano koszmar ze snów! Teraz miał przed oczami piękną gryfonkę, która jest zwyczajnie samotna. — Ślizgon i Gryfonka. Jak to głupio brzmi. — Powiedział cicho Potter i spojrzał w krajobraz rozciągający się przed nim. Zakazany las, jezioro i wyspa, pośrodku niego, a potem góry, strzeliste i groźne, choć nie tak wielkie. Wszystko to pokryte delikatną puchową pierzyną śniegu, wyglądało jak z prawdziwej mugolskiej bajki dla dzieci. Jak wyobrażenia ludzi tworzących animacje dla najmłodszych. Piękno dające poczucie bezpieczeństwa... którego w rzeczywistości nie było. Nie byli tak naprawdę ani bezpieczni, ani wolni. Wojna się zbliża. Potter to wiedział... Wszyscy to wiedzieli. A on. Harry Potter, ma w tej opowieści odegrać bardzo ważną rolę. — Harry oparł się o barierkę spoglądając w ptaki szybujące po niebie i pomyślał, że chciałby być takim stworzeniem. Wolnym, szybującym hen wysoko po niebie, zupełnie niezależnym od świata, który jest tutaj na dole. Dotknął swojej blizny po czym opuścił dłoń na dół i sposępniał. — Możliwe, że nie dożyje końca wojny. W końcu przepowiednia mówiła o tym, że jeden, będzie musiał zabić, drugiego. A co jeśli tym, który zabije, będzie Voldemort? Co jeśli Potterowi nie uda się ocalić świata przed potęgą Toma Riddle'a? Co wtedy?
— Pięknie dziś — Harry odwrócił wzrok do Luny stojącej teraz przy nim i patrzącej w kierunku, gdzie wcześniej Harry. — Sirensy — oznajmiła cicho a Potter zwrócił uwagę na ptaki, wcześniej wydawało mu się, że to łabędzie, jednak dopiero teraz dostrzegł iż ich głowy były zupełnie inne a pióra nie białe tylko bardzo jasno błękitne, mieniące się podczas ruchu i powiewu wiatru. Głowy miały podłużne, jednak dzioby długie jak u żurawi, zaś oczy były olbrzymie jak u sowy, ale nie żółte, tylko srebrzyste. A długie falowane ogony błyszczały różnorakimi barwami.  Widział je po raz pierwszy w życiu i musiał przyznać, iż nawet feniks Fawkes Dumbledore'a nie jest tak piękny, jak ta grupa stworzeń.— To dobry znak Harry — powiedziała Luna i również oparła się o barierkę przyglądając się ptakom, które z sekundy na sekundę były dalej.
— Skąd ta pewność? — Zagadnął. Blondynka wzruszyła ramionami nadal uśmiechając się z rozmarzeniem. Luna była tą z osób, które nie zmieniły do niego nastawienia, z powodu tego iż stał się Ślizgonem. Fakt. Nie rozmawiali zbyt wiele, ale powodem nie była niechęć a zwyczajny brak czasu. Harry nie miał czasu na myślenie o dawnych przyjaciołach, za dużo się działo. W tej chwili tego żałował, ale wiedział również, że Luna nie jest na niego zła z tego powodu... Rozumie go.
— Sirensy od setek lat uznawane są za symbole szczęścia i pomyślności. — Wyjaśniła spokojnie. — Rzadko widuje się je na wolności, dlatego też to, że się pokazały akurat tu, akurat teraz, tobie, w chwili kiedy twoją głowę wypełniają ponure wizje przyszłości, musi zwiastować coś dobrego — odwróciła na chwilę do niego głowę uśmiechając się delikatnie po czym znów spojrzała przed siebie.
— Skąd wiedziałaś, że akurat o tym myślałem? — spytał, po czym przypomniał sobie jedną z rozmów, które przeprowadził z Florą. Gdzie powiedziała mu, że Lovegood jest nadzwyczajną. Blondynka spojrzała w dół, w przepaść pod mostem nadal się uśmiechając w ten sam sposób. Nieco szalony, groźny, ale pełen wiary. Jej oczy zawsze były zdziwione, zawsze ukazywały zachwyt do świata, nawet wtedy, kiedy powinna się go bać lub nienawidzić. — Luna czy... — zamilkł na chwilę. — Czy ty jesteś nadzwyczajną? — Spytał powoli a blondynka nieznacznie przytaknęła. Harry zastanawiał się co ma zrobić dalej z tą informacją. Czy wyciągnąć od niej więcej? Dowiedzieć się co w niej siedzi? Czy może zwyczajnie przytaknąć i wrócić do kontemplacji nad sensem istnienia. Po chwili westchnął a po ptakach Sirensy, nie pozostał już ślad. — Masz taką samą moc co Malfoy?— pokiwała przecząco głową — W takim razie skąd wiesz, że...
— Gnębiwtryski mi powiedziały. — Harry sądził, że się roześmieje. Dziwactwa i zmyślone stworzenia Luny zawsze go bawiły, ale jej ton sprawił, że Harry'emu nie było do śmiechu. Luna nie mówiła swoim normalnym głosem. Była smutna.
— Luna? — Spytał cicho a jej oczy zabłysły łzami. — Luna. Wszystko w porządku? — Zaniepokoił się patrząc w jej bladą twarz. Milczała przez chwilę, aż w końcu odpowiedziała mu bardzo cicho.
— Nie jestem szalona. — Oznajmiła a Harry zamrugał z szokiem, nie rozumiejąc o co jej w tej chwili chodzi.
— Oczywiście, że nie jesteś. Po prostu inaczej postrzegasz świat. Przecież nie ma w tym nic złego.
— Nie rozumiesz — pokiwała głową i na niego spojrzała. — Nie jestem pomylona — oznajmiła poważnie a Potter zamarł. Jej ton... Nie był rozmarzony! — A one istnieją — dodała wzdychając i spojrzała w dół. — Wszystkie te istoty istnieją.
— W takim razie dlaczego nikt ich nie widzi? — Zapytał cicho. — Dlaczego nikt w nie nie wierzy?
— Problem tkwi w tym, że wierzą tylko nie chcą tego przyjąć do wiadomości. — Harry zamrugał, w tej chwili już niczego nie rozumiał. — Mój tata stworzył Żonglera, by to zataić. Stworzył go by ukryć je wszystkie pod nazwami wymyślnych stworzeń. By sprawić, że ludzie nie będą się mnie bali.
— Dlaczego mieliby się bać? — Blondynka uśmiechnęła się przelotnie, ale był to smutny uśmiech. Z jakiegoś powodu była smutna. — I co cię tak smuci?
— Jesteś moim przyjacielem Harry. — Powiedziała zamiast odpowiedzi. Potter przytaknął na to stwierdzenie. — Jesteś chyba jedyną osobą, której mogę to powiedzieć. — powiedziała prawie szeptem. Harry rozejrzał się po moście. Byli tutaj całkowicie sami. W sumie nic dziwnego, była już prawie zima. — Ja...

*


Draco otworzył drzwi i syknął z bólu kiedy otrzymał niespodziewane uderzenie w twarz z liścia. Zaklął szpetnie, po czym spojrzał na Florę stojącą naprzeciwko niego. Wyglądała na złą... Na bardzo złą.
— Coś ty sobie myślał!? — Malfoy zamrugał nie mając pojęcia o co chodzi. Brunetka weszła do pokoju a on zamknął drzwi. Theodor w tym czasie był w łazience. Draco uznał, że lepiej żeby tam doszedł do siebie, bo kilka chwil wcześniej Nott wyglądał bardzo źle. Malfoy zamknął drzwi, wciąż lewą ręką trzymając się za prawy policzek. Uderzenie Carrow było naprawdę bolesne.
— O czym ty mówisz?
— O czym mówię! — syknęła odwracając się do niego. — Wymazujesz notorycznie pamięć Hestii i się jeszcze pytasz o czym mówię!? — Krzyknęła a chłopak poczuł ból głowy. Dziś za dużo ludzi wyrzucało z siebie to co myśleli. Znów machnął różdżką wyciszając pomieszczenie. — Przez cały czas nią pomiatałeś. Przemilczałam to. — Zaczęła mówić przechodząc przez pokój tam i z powrotem. — Płakała przez ciebie co chwila. Również siedziałam cicho. — Ciągnęła spokojnym głosem — W ciągu wakacji diametralnie schudła za twoją sprawą. To również przeżyłam. Tak jak i to że grzebałeś jej w myślach i robiłeś wiele rzeczy by tylko postawić na swoim. — Zatrzymała się gwałtownie. — Ale tego. Że zniszczyłeś jej jedyną pamiątkę po rodzicach, ci nie wybaczę. — Spojrzała na niego a Malfoy zamknął usta, które przed momentem otworzył chcąc jej przerwać. Obronić się jakoś, przed wymierzanymi w jego stronę oskarżeniami, które... Były prawdziwe. Jednak po ostatnim zdaniu, nie mógł jej już nic odpowiedzieć. — W przypływie złości mogłeś zrobić cokolwiek. Ale musiałeś akurat zrobić coś tak paskudnego? — Syknęła z nienawiścią. —Wiedziałeś doskonale, jaką ma dla niej wartość ta pieprzona zawieszka! Dlaczego ją nosi, dlaczego jest taka religijna! A mimo to bez żadnego problemu się jej pozbyłeś bo kurwa nie mogłeś już żyć w tym niewinnym związku?!—Chłopak spojrzał w podłogę — Bo chciałeś znów nałogowo się pieprzyć? — Spytała już cicho. — Wiedziałeś jaka jest Hestia. Wiesz jaki jesteś ty. Po co w ogóle to zacząłeś, skoro wiedziałeś od początku, że nie wytrzymasz? — Zacisnął dłonie w pięści. — Brzydzę się tobą Malfoy. Po raz pierwszy w życiu czuję do kogoś tak niewyobrażalny wstręt i odrazę. — Oznajmiła chłodno i skierowała się do wyjścia. — Daj jej już spokój. To koniec.
— Sądzisz, że wszystko ci wolno? — Chwycił jej nadgarstek kiedy już chciała otworzyć drzwi.— Nagle stałaś się idealną siostrą? — Prychnął zimno. — Gdzie byłaś kiedy cię potrzebowała? — Zadał pytanie.— Gdzie byłaś właśnie w momentach kiedy nią pomiatałem, kiedy płakała czy popadła w anoreksję? — Warknął. — Nie było cię nigdy. Nawet kiedy wasi zginęli spłonęli nie byłaś dla niej prawdziwą siostrą. A teraz masz czelność mówić mi, że się mną brzydzisz? — Spojrzał jej w oczy a Carrow zacisnęła usta w wąską linię. — Nigdy nie miała w tobie oparcia. Również zdajesz sobie z tego sprawę. Teraz postanowiłaś udawać prawdziwą bliźniaczkę? Po szesnastu latach? Jest na to chyba nieco za późno nie sądzisz? —Puścił jej rękę, ale ona wciąż stała w miejscu. — Tak. Zniszczyłem ten wisiorek. Owszem. Zrobiłem to w przypływie złości. Masz rację, że miałem dosyć tej niewinności. Ale mylisz się mówiąc, że nie widzę w tym problemu. Tak jak i twierdząc, że zacząłem to wiedząc, że nie ma to żadnego sensu. Nie byłem z nią bo chciałem ją zaliczyć idiotko! — Warknął tak zimno, że po jej ciele przeszły dreszcze. — Ale ty tego nie zrozumiesz — powiedział cicho. — Nie wiesz czym są uczucia.
— Nie przesadziłeś ponownie? — oboje odwrócili wzrok do Notta, który opierał się o drzwi łazienki i patrzył na nich z rozczarowaniem. Teraz już wyglądał normalnie. Był opanowany i spokojny, a jego głos nieco znudzony i chłodny. — Z resztą ty też — zwrócił się do Flory. — Jesteście przyjaciółmi. — Oboje odwrócili od siebie spojrzenia, a Theodorowi wydawało się, że się roześmieje. Zachowywali się jak dzieci. — Wiecie co. Dobrze będzie jeśli od siebie odpoczniecie. — Oznajmił podchodząc do nich — Przemyślicie swoje słowa. I po świętach na spokojnie porozmawiacie.
— Przecież święta spędzamy razem — mruknęła Carrow piorunując Malfoya wzrokiem. — Hestia się uparła, żebyśmy wszyscy razem je spędzili. Cassy również tego chciała.
— Cassy pojawi się dopiero ostatniego dnia świąt — oznajmił spokojnie chłopak. — Do tego czasu możecie przecież się unikać.
— Spróbuj tylko zrobić to w jednym domu — teraz odezwał się Malfoy. — Nie jest znów aż tak wielki, żebyśmy się w ogóle nie widywali.
— W takim razie Flora spędzi święta ze mną — oboje spojrzeli na Notta ze zdziwieniem. — I tak mieszkam teraz sam — wzruszył ramionami. — Nie robi to chyba większej różnicy, w końcu oboje jesteśmy ateistami. — Przytaknęła i uśmiechnęła się przelotnie. — W takim razie ustalone... Draco... Mógłbyś na chwilę wyjść? —Malfoy spojrzał na kumpla po czym przytaknął i w milczeniu opuścił pomieszczenie, a kiedy drzwi się zatrzasnęły. Chłopak podszedł do biurka, chowając pudełko ze sztyletem, który przed wejściem do łazienki odłożył na miejsce. — Zdziwiłaś mnie tą otwartością. Naprawdę musiało cię to zirytować.
— Z Hestią również miałam dziś dosyć ciężką rozmowę.
— Czyli nie jestem jedynym — westchnął, brunetka spojrzała na niego z zastanowieniem nie wiedząc o czym mówi ale po chwili pokiwała głową odganiając się od siebie te myśli i wzruszyła ramionami. Spojrzał na nią. Chciał powiedzieć jej prawdę. Prawdę o tym co robi... Ale strach go sparaliżował. Strach przed tym jak zareaguje. Co się stanie gdy, jej to powie. Kiedy powie jej, że przez lata ją zdradzał, mówiąc wszystko ludziom dla których pracował... Wszystko... a raczej dużą część. Omijał wiele rzeczy by ją chronić. Omijał rzeczy albo przekształcał ich słowa tak by brzmiały jak najbardziej niewinnie. Pisanie sprawozdań pod wpływem eliksiru prawdy było jedną z najgorszych świństw jakie kazali mu robić. Dlaczego to robił? Musiał. Inaczej już dawno gryzłby piach. A w rzeczywistości był tchórzem. Nie chciał umierać. Tak jak i nie chciał by ona umierała z rąk tych ścierw. Jego wzrok bezwiednie pojechał do biurka. To było jedyne racjonalne wyjście. Zabić. Zaoszczędzić cierpienia im obojgu...

*

— ...widzę dusze potępione. — Potter zamarł słysząc te słowa. Luna za to poprawiła swój płaszcz i otuliła ciaśniej szalem, następnie kontynuując wypowiedź. — To znaczy, że widzę zmarłych, którzy nie stali się duchami, bo nie bali się śmierci, jednak nie trafili do tych dobrych, spadając w otchłań piekła... Hadesu — dodała po chwili i wyjęła dłoń nieco do góry spoglądając w przepaść. — Dusze, które są skazane na wieczny smutek i cierpienie. — Uścisnęła powietrzu dłoń, a Potter ujrzał jak jej nadgarstek coś chwyta... nie widział tego czegoś, ale rękaw jej prawej ręki się zacisnął i pomarszczył, zupełnie jakby ktoś ją tam chwycił. — Ludzie się ich boją, bo wiele pragnie wrócić do żywych by odpokutować swoje winy. Pragną opętywać innych na różnorakie sposoby— zwróciła się do niego a Potter przypomniał sobie o gnębiwtryschach. Niewidzialnych stworzeniach, które wlatują do mózgów i mieszają ludziom w głowach. — Ludzie się ich boją. I boją się tych, którzy je widzą. Odtrącają... często mordują — westchnęła cicho i dotknęła swojego ramienia a jej rękaw się wyprostował. — Tata chciał mnie chronić. Dlatego też. — Spojrzała na niego z uśmiechem i rozmarzeniem w oczach. — Wymyślił Żonglera — powiedziała z rozmarzeniem i się do niego uśmiechnęła. Znów była Luną jaką znał na co dzień, i która rozglądała się dookoła z wielkimi, zdziwionymi oczami. — Za to udawanie szczęśliwej sprawia, że naprawdę taka się staję. — stwierdziła po chwili ciszy —To naprawdę miłe uczucie. Być normalnym. Śmiać się, mieć znajomych, przyjaciół... ale nie mogę wiecznie taka być. Muszę znajdować sposoby na ich odpokutowanie — uśmiechnęła się do sufitu.— Ich grzechów. Bo ten smutek wręcz pali. A dusz jest coraz więcej — odwróciła się do Harry'ego. — Nie mów nikomu bardzo cię proszę.
— A kto wie?
— Nadzwyczajni i Hestia — oznajmiła spokojnie .— Z nimi możesz rozmawiać.
— Hestia? — Zapytał powoli a dziewczyna przytaknęła. — Nigdy jakoś was razem nie widziałem.
— Ostatnio rzadko ze mną rozmawia, tak jak z resztą ty — powiedziała i wzruszyła ramionami. — Jednak tak. Rozmawiamy... Mogę nawet powiedzieć, że jest moją przyjaciółką. Od dzieciństwa uważała mnie za całkowicie normalną. Nie ocenia po pozorach. Zwyczajnie mnie poznała by potem móc cokolwiek o mnie powiedzieć. Jest naprawdę dobrą oso…
— Luna! Szukam cię wszędzie! — Harry razem z krukonką odwrócili wzrok do Ginny, która szła w ich stronę, i która zatrzymała się w połowie drogi dostrzegając Harry'ego. Potter patrząc na córkę państwa Weasley już nie czuł przyspieszonego bicia serca jak to zwykł, w przeciągu ostatnich kilku miesięcy, zawiódł się na niej jak i na jej bracie. Ginny przestała z nim rozmawiać, uśmiechać się kiedy go widzi, a nawet często unikać, kiedy w pobliżu jest jej brat. Zwyczajnie przestała go lubić. A Harry zdawał sobie z tego sprawę. I wiedział, że jego niedawne słowa, mogły do niej dotrzeć. Przez co Ginny była jeszcze bardziej na niego zła. Z resztą, która by nie była, gdy osoba, którą się lubiło, nagle nazywa cię dziwką, szmatą, i puszczalską...
— Ja już pójdę — powiedział spokojnie Harry zwracając się do Lovegood, która przytaknęła — I dziękuję ci za radę.
— A ja, że mnie wysłuchałeś — Potter przytaknął uśmiechając się do niej przelotnie, po czym skierował się w kierunku szkoły, gdy minął Ginny, zrobiło mu się dziwnie ciężko na sercu. Zatrzymał się. Po czym odwrócił do Ginewry, która już była przy Lunie.
— Ginny. — Rudowłosa odwróciła do niego głowę. — Przepraszam — oznajmił po czym odszedł, nawet nie dając jej odpowiedzieć. Zwyczajnie stwierdził, że tak powinien się zachować. Przeprosić za swoje słowa, przeprosić za to, że ją zranił. Nie był Ronem. Potrafił schować na chwilę dumę do kieszeni i przyznać swój błąd. Potrafił przepraszać jak i przebaczać. Bo ludzie słabi nigdy nie przebaczają, wybaczanie jest atrybutem silnych. I może, gdzieś tam daleko jest osoba, która właśnie jest tak słaba, że nie potrafi przebaczyć. Tak nikła, która czuje jedynie nienawiść, skrzywdzona przez los i życie. Osoba która chce go zabić. Osoba nazywająca się, Tom Riddle.

Nie porzucajcie mnie ;_;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz