piątek, 4 listopada 2016

21. Bo koniec jest tam, gdzie zaczyna się zwątpienie


Miłość łatwiej znosi nieobecność lub śmierć niż zwątpienie lub zdradę



— Zaczekaj! Pomogę ci! — Potter chwycił za obie strony kufra Hestii wyciągając go z pociągu. Ślizgonka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, następnie wychodząc z pociągu.

— Dziękuję Harry.

— Znowu ją podrywasz co Potti? — Harry zignorował słowa Zabiniego, który opuścił pociąg zaraz za dziewczyną i wyciągnął się wyginając w łuk. — Pospałbym jeszcze.

— Przespałeś całą drogę — oznajmił Potter przewracając oczami a Blaise prychnął

— Spania i ruchania nigdy za wiele.

— Wyrażaj się Zabini — Chłopak roześmiał się i zwrócił uwagę na Florę, która razem z Theodorem opuściła pociąg. — Niektórzy przynajmniej udają wychowanych.

— Masz na myśli siebie? — Odpyskował na co brunetka jedynie pokiwała głową patrząc po peronie.

— Olivera jeszcze nie ma?— mruknęła zimna Carrow.

— Pewnie gdzieś tu jest — powiedziała z zakłopotaniem Hestia rozglądając się wokoło. — Jak ten tłum odejdzie to pewnie się znajdziemy. — Uśmiechnęła się ale tamta nie odpowiedziała jej na to jedynie mocniej zaciskając dłonie na rączce swojego kufra.

— Wolałabym was już z nim zostawić. Jestem zmęczona. — Harry zamrugał zdziwiony tym stwierdzeniem. Zostawić? To oznaczało, że Flora nie jedzie z nimi?

— Tak, tak. Chcecie zostać sami, to zrozumiałe papużki — Carrow i Nott spojrzeli na Zabiniego jak na skończonego idiotę. — No co? Musiałem się poznęcać. W końcu widzimy się dopiero w Sylwestra! Do tego czasu... Rzymie nadchodzę! Ciau! — Posłał im przesadne buziaki w powietrzu po czym zniknął w tłumie, a po chwili Harry dostrzegł go w towarzystwie przepięknej czarnoskórej kobiety, która przypominała mu modelkę z mugolskich czasopism o modzie, które często widywał na różnorakich straganach. Dlatego też ciężko było mu pojąć, że właśnie tak wygląda matka Blaise’a.

— Przynajmniej jego się pozbyliś…

— Harry! — Potter odwrócił się i zaniemówił, Pani Weasley wołała go wesoło, nakazując machaniem rękami, że ma podejść. Harry poczuł przez to miłe uczucie w żołądku. Ta kobieta zawsze była do niego uprzejma. Rozejrzał się. Rona ani Ginny nie było jeszcze w pobliżu.

— Zaraz wracam — oznajmił a Hestia przytaknęła chwytając rączkę jego kufra, za to Flora wymieniła spojrzenie z Theodorem. Potter widział, że niezbyt spodobał im się ten ruch ze strony Harry'ego. On również zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest to najlepszy pomysł. W każdej chwili może pojawić się tutaj dwójka najmłodszych dzieci państwa Weasley, a wtedy sytuacja może się zrobić bardzo nieprzyjemna.

— Harry jak ty wyrosłeś! — Kobieta wzięła go w uściski, całując po policzkach i sprawiając, że ślizgonowi zabrakło powietrza. — Prawie cię nie poznałam bez okularów! Strasznie się pozmieniałeś! I wyprzystojniałeś! Mój drogi chłopcze, musisz mi wszystko opowiedzieć, co u ciebie słychać! Z resztą opowiesz mi wszystko już w domu!

— Mamo nie duś go.

— Jeszcze wybrańca nam zabijesz i kto świat ocali? — Potter spojrzał na bliźniaków, którzy wyłonili się z tłumu i uśmiechnęli go niego zgrywusko. Wyglądali identycznie, dlatego też Potterowi ciężko było domyśleć się, który jest ,który. Byli bliźniakami z krwi i kości. Nawet ubierali się wciąż tak samo. Byli zupełnym przeciwieństwem bliźniaczek, z którymi zwykł spędzać czas. One były niczym yin i yang. Niby takie same, ale zupełnie inne. — Dobrze cię widzieć.

— Mi was również — powiedział również lekko się uśmiechając. — Ale Pani Weasley. — dodał spoglądając w wielkie orzechowe oczy Molly. —Chyba zaszło nieporozumienie. Nie spędzam tych świąt u państwa.

— Nie pleć głupstw! Dumbledore powiedział, że nie ma żadnego problemu, żebyś...

— Ron nie wspominał pani o naszej... Aktualnej relacji?

— Spokojnie już my mu za to dokopiemy — zaśmiał się George. — Hermiona nam wszystko wyjaśniła. Nie masz się czym przejmować Harry. Nora jest bezpiecznym miejscem.

— W to nigdy nie wątpiłem — odparł z uśmiechem i przejechał szybkim ruchem po włosach. Czuł się nieco niezręcznie. — Ale zostałem już zaproszony na święta przez znajomą i ciężko mi odmówić. — Rudowłosa spojrzała na Hestię a jej oczy zalśniły.

— Harry! Piękna ta twoja dziewczyna!

— To nie jest moja...

— No całkiem niezła.

— O której mówisz Freedie? Ja tam widzę dwie identyczne.

— Bliźniaczki! — Wykrzyknęli obaj i zaśmiali się przybijając piątkę a Potter nie wiedział już co ma robić. Czy opanować panią Weasley, która zaczęła mu gratulować pięknej dziewczyny. Czy powstrzymać Freda i George’a przed podejściem do sióstr Carrow. Czy może po prostu pożegnać się i odejść.

— Tak czy inaczej pisałem Remusowi żeby Pani przekazał ,iż niestety muszę odmówić.

— No mówił, mówił — powiedziała kobieta i westchnęła smutno. — Jednak musisz przyjechać! Chociaż na jeden dzień!— Przytaknął. — Ale to nie jest chyba nie za dobre Harry! — dodała kiedy ten już chciał się odwrócić i odejść. — Dumbledore zapewnił ochronę na cały dom. Byłbyś tam całkowicie bezpieczny! Rozmawiałeś z nim o tym, że jedziesz gdzieś indziej?

— Eee...

— Nie rozmawiałeś?! — Wybuchła ze zdziwieniem. — W takim razie drogi chłopcze nie masz wyboru. Musisz jechać do…

— Zabawne. Bo to ja mam nad nim prawa opiekuńcze Weasley.— Harry odwrócił wzrok w prawo i zaniemówił. Spodziewałby się tu każdego. Ale nie Narcyzy! która nawiasem mówiąc, wyglądała dzisiaj wyjątkowo wytwornie. Znaczy... Zawsze tak wyglądała. Jednak dziś, jej ubiór wręcz krzyczał o tym, iż jest wysoko ustawioną arystokratką. A może wydawało się tak dlatego, iż stała obok skromnie ubranej Pani Weasley, tworząc tym niewyobrażalny kontrast społeczny? Harry nie wiedział. Ale coś kazało mu myśleć, że Narcyza wygląda o wiele lepiej niż kiedy się z nią żegnał. "Może zrobiła coś z włosami?" - pomyślał, jednak jej włosy wciąż sięgały do ramion. Tak jak pamiętał.

— Co Pani tutaj robi? — spytał cicho na co kobieta jedynie uśmiechnęła się przelotnie i pokazała mu kopertę w swojej dłoni.

— Przed kilkoma minutami otrzymałam list od Dumbledore’a, że mam cię odebrać z Kings Cross. — Potter poczuł się jakby ktoś uderzył go w twarz.

— To chyba jakieś nieporozumienie. To my mieliśmy go odebrać — powiedziała rudowłosa machając rękami a blondynka westchnęła z rezygnacją. Harry obejrzał się za Hestią, która rozmawiała pogodnie o czymś z Oliwerem Woodem - swoim kuzynem, który miał ich deportować do domu Hestii i Draco -  który już przyszedł. Za to Flora i Theodor gdzieś przepadli.

— Obie się mylicie. Harry jedzie do mnie — Potter, Molly, Narcyza, Fred i George spojrzeli na Tonks, która stała obok nich a jej włosy przybierały dzisiaj niebieską barwę.— Rozmawiałam o tym z Dumbledorem dwa dni temu. Zgodził się, żeby Harry był u moich rodziców.

— Aż dziw ,że ich znaleźli — mruknęła Narcyza. Nimfadora z wyraźnym trudem zignorowała jej słowa. Harry wiedział skąd ta niechęć z obu stron. Narcyza była siostrą matki Tonks, która zostawiła ich dla mugola, kiedy tamta miała piętnaście lat. Przez co Narcyza znienawidziła ją całą sobą. Tonks natomiast nie lubiła pani Malfoy głównie z tego powodu, iż ta obchodziła się do niej bez jakiegokolwiek szacunku. A przecież były rodziną. Co najwyraźniej również musiało być dla niej ciężkie.

— Tak czy inaczej Harry, jedziesz do mnie.

— Nie. Jedzie do nas!

— Zasadniczo to ja już się...

— To ja mam tu więcej do gadania, w sprawie gdzie jedzie…

— Ale ja już...

  — Chyba ich nie przekonasz Harry — szepnął do niego Fred a George machnął ręką — Idź, póki się kłócą. — Uśmiechnął się rudzielec a Potter popatrzył na kobiety i uznał, że tak będzie najrozsądniej. Wymknął się powoli po czym pędem pobiegł do Hestii i Olivera.

— Harry! Miło cię...

— Możemy się deportować?! — Spytał szybko odwracając się za kobietami. Oliver był wyraźnie zmieszany całym zajściem, ale szybko chwycił go za ramię, Hestię z resztą również, i w chwili kiedy cała trójka zwróciła uwagę na Harry'ego. Ten zniknął z Kings Cross z wielkim hukiem.




*

Harry odetchnął z ulgą, kiedy tylko jego nogi uderzyły o podłoże. W całym swoim życiu nie przeżył czegoś tak dziwacznego. Trzy kobiety kłóciły się o niego! Żałował jedynie, że były to już dojrzałe kobiety, a nie dziewczyny w jego wieku. Wtedy, bardzo chętnie dałby się porwać jednej z nich na święta. Potter pokiwał przecząco głową, zdając sobie sprawę z tego o czym myślał.

— Więc miło cię widzieć Harry — Potter podniósł wzrok do uśmiechającego się w jego kierunku Olivera. Szczerze mówiąc, ciężko było mu uwierzyć w to, że Wood jest kuzynem bliźniaczek. Jakoś nigdy wcześniej nie widział by on tak jak i Carrow utrzymywały z nim w szkole jakikolwiek kontakt. Unikali się raczej tak samo jak zwyczajni uczniowie konkurencyjnych domów. Ciężko było mu więc uwierzyć w to, że są oni w jakikolwiek sposób spokrewnieni.

— Mi ciebie również — powiedział i odwzajemnił uśmiech. Były Gryfon machnął różdżką a kufer Hestii tak jak i Pottera zniknęły z holu. Potter rozejrzał się po pomieszczeniu. Był on, nieco mniejszy od przedpokoju w Malfoy Manor, jednak mimo wszystko, olbrzymi. Przez co Potter już uświadomił sobie, że nie jest w zwyczajnym domu. A we dworze. W sumie ciężko było mu uwierzyć w to, że Malfoy i Hestia kupili zwyczajny dom. To mimo wszystko był zdziwiony.

— Ale innym razem powspominamy— oznajmił spoglądając na zegarek. — Ja jestem spóźniony do Eimie. Jakby się coś działo natychmiast wyślij sowę, a właśnie. — podniósł wzrok do Hestii. — Flora powiedziała, że wróci dzień przed wigilią i wszystko ugotuje. Ty nie zbliżaj się do kuchni.

— Ale...

— Mam ci przypomnieć ostatni raz kiedy to chwyciłaś się gotowania? — Zapytał a dziewczyna westchnęła z rezygnacją i pokiwała przecząco głową. — To dobrze. Skrzat rodziców będzie tu do tego czasu, żebyście nie poumierali z głodu. Jednak jeśli chodzi o resztę, musicie sobie jakoś poradzić. Baw się dobrze króliczku — poklepał po głowie dziewczynę po czym zniknął z hukiem. Hestia zaśmiała się delikatnie i spojrzała na Harry'ego z uśmiechem.

— Pokażę ci gdzie co jest — oznajmiła i machnęła na niego ręką. Potter poszedł zaraz za nią kierując się w kierunku dużych białych drzwi po prawej od miejsca w którym poprzednio stali. — Dostałam rano list, że choinka już jest, więc będziesz musiał mi przy niej nieco pomóc. Bo jak zgaduję jest zupełnie nieozdobiona — rzuciła otwierając drzwi do... Jak Harry zdążył się domyśleć, jadalni połączonej z salonem. W rogu której stała choinka o wysokości chyba czterech metrów i szerokości dwóch. — Nie chciałam przesadzać dlatego też jest, wyjątkowo niziutka.

— Że jak? — Spytał patrząc na olbrzymi modrzew, którego zapach unosił się w całym pomieszczeniu dając uczucie ukojenia. Potter usłyszał zrezygnowane westchnienie po czym zwrócił uwagę na Hestię, która podniosła z kominka coś metalowego i położyła to w pozycji pionowej. Była to mała figurka kobiety z dzieckiem na rękach.

— Draco będzie pojutrze. Flora z Theo mają być dzień przed świętami. Więc jak na razie zostaliśmy tu sami. Ale spokojnie. Nie będę cię dręczyć — posłała mu przyjemny uśmiech a Potter odwrócił wzrok. Ta myśl sprawiła, że poczuł iż się rumieni. Od pewnego czasu zaczął zauważać w Hestii wiele rzeczy które sprawiały, że czuł dziwny ucisk w żołądku. Znał to uczucie. Takie samo czuł kiedyś na widok Cho a potem Ginny... Niedawno również przy towarzystwie Romildy. Jednak tym razem wcale mu się to nie podobało. Carrow była, do niedawna dziewczyną Malfoya, który wciąż coś do niej czuł... Z wzajemnością. Dlatego też Potter karcił się w głowie za wszystkie te dziwaczne myśli na jej temat. A także sytuacje, do których często dopuszczał, wiedząc, że nie powinien tego robić. Pomagał jej nosić książki, mówił miłe słowa i chodził czasami na spacer. Draco za mniejsze przewinienia wysyłał chłopaków do skrzydła szpitalnego. Tego zdawał się jak na razie nie dostrzegać. Dlatego też , chwilowo. Harry czuł się bezpieczny. Choć wiedział, że powinien przestać. To co się działo. Nie mogło być realne.

— Właściwie dlaczego twoja siostra jest z Nottem a nie tutaj? — zapytał chcąc uniknąć pytania: "czy wszystko dobrze?" bo miał wrażenie, że odpowiedziałby: "nie".

— Powiedziała, że muszą coś załatwić. Więc nie pytałam o więcej. — Wzruszyła delikatnie ramionami — Zwykłam nie pytać o co chodzi. I nie radzę zadręczać jej pytaniami. Drażni ją to — Harry przytaknął na znak zrozumienia. — To dziwne prawda?

— Co takiego?

— Spędziła więcej życia w jego towarzystwie niż własnej siostry... Niż swojej bliźniaczki — uzupełniła ciszej. — Tak chyba nie powinna wyglądać rodzina?

— Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie — ślizgonka zwróciła na niego uwagę, Harry uśmiechnął się przelotnie i oparł o brzeg stołu, patrząc w kryształowy żyrandol.— Mój kuzyn, za życia jedyne co robił to mnie upokarzał i często używał jako worek treningowy. Za to wujostwo traktowało mnie jako służbę. Więc mam nieco zakrzywione pojęcie rodziny.

— To musiało być ciężkie.— Uśmiechnął się z rozbawieniem na wspomnienie tamtych wydarzeń. Kiedyś ich za to nienawidził, teraz wydawało mu się to wszystko miłe. Mimo wszystko byli jego rodziną. Dobrze było ją mieć. Niezależnie od tego jak okropna by nie była.

— Kiedyś było — odpowiedział po prostu. — Sądzę, że Flora martwi się o ciebie o wiele bardziej niż ci się teraz wydaje — spojrzał w jej piękne orzechowe oczy. — Zwyczajnie nie potrafi być wobec ciebie szczera. Za to Nott nie jest kimś kto zadaje zbędne pytania, dlatego też się z nim przyjaźni.— dziewczyna wzruszyła ramionami.

— Może masz rację... Często mi powtarza, że robi wszystko dla mojego dobra... Nie rozumiem czym jest to "wszystko" — westchnęła cicho i spojrzała na figurkę. — Choć mylisz się co do Theodora. Jest zupełnie inny niż go widzimy my, a Flora. — Harry zmarszczył brwi. Co to znaczyło? — Nott jest cichy. Jednak ma za skórą o wiele więcej przewinień niż może nam się wydawać. Nie traktuje ludzi poważnie, dlatego też wątpię by i ją tak traktował — posmutniała.— Mam wrażenie, że i ją do czegoś wykorzysta. Choć nie powinnam tak myśleć. Dzięki niemu żyjemy — Harry przypomniał sobie opowieść Flory. To Theodor powiadomił dorosłych o tym, że dwór Carrowów płonie.— Nie za bardzo przepadamy za sobą, wiesz Harry. — uśmiechnęła się i na niego spojrzała, on przytaknął. Draco mu już wyjaśnił niechęć Theodora do Hestii. Teraz patrząc w jej smutne oczy, chciał ją pocieszyć. Bardzo chciał coś zrobić, ale wiedział, że jeśli się ruszy, to spłoszy ją i zdradzi swojego kumpla. Hestia była nietykalna. Nie mógł jej mieć, bo wtedy zniszczy wszystko to co razem z nimi wszystkimi stworzył. Zburzy mur zaufania, który budowali przez te miesiące. Nie chciał tego.


*


Dumbledore zastygł zszokowany kiedy dłoń pani Malfoy trzasnęła o jego biurko z taką mocą, że jeden kałamarzy niebezpiecznie się zachwiał. W tej chwili miał przed sobą trzy, wściekłe kobiety, które mroziły go spojrzeniami w sposób, który mógłby zabić. Ten jednak dzielnie wytrzymał spojrzenia, by po chwili uśmiechnąć się i wyjął w ich stronę naczynko z cytrynowymi dropsami.

— Kpisz sobie prawda?! — Prychnęła blondynka prostując się i spiorunowała wzrokiem naczynko. W tej chwili chciała chwycić je i wyrzucić przez okno. Tak jak osobę, która im je podawała.

— Narcyzo , jesteś strasznie nieuprzejma. Tak przecież nie przystoi da...

— Słowo a zobaczysz jak bardzo potrafię być niemiła — przerwała mu a siwowłosy czarodziej wzruszył ramionami i uśmiechnął się do pozostałych kobiet.
— Co panie do mnie sprowadza?

— Dlaczego powiedział Pan Profesorze, każdej z nas, że mamy zabrać Harry'ego na święta? — Spytała Tonks, a jej włosy przybierały teraz krwiście czerwoną barwę. Albus milczał przez chwilę, jednak kiedy tylko oparł się wygodniej o swój fotel, podał im odpowiedź.
— Każda z was pod pewnym względem chciała go na święta zabrać. Ty Molly, bo traktujesz go jak własne dziecko — zwrócił się do Pani Weasley, która nieznacznie przytaknęła, choć tak jak i reszta wyglądała na bardzo zdenerwowaną. —  Tonks, bo od początku chciałaś się nim zająć. Lubisz tego dzieciaka jak brata więc nic dziwnego, że ci zależy. Za to Narcyza ma do tego prawo ze względu na podpisane dokumenty.

— Zapytała dlaczego powiedziałeś każdej z nas to samo, a nie jakie są nasze relacje z Potterem — mruknęła była panna Black jednocześnie piorunując wzrokiem portrety byłych dyrektorów znajdujące się w pomieszczeniu.

— Daj mi dokończyć — zwrócił się nadal bardzo uprzejmie do blondynki. — Zrobiłem to by Harry miał wybór. Wysyłanie go pod przymusem do jednej z was z całą pewnością sprawiłoby, że pomyślałby, iż traktuję go jak zabawkę którą raz rzucam tu a raz tam.— Albus dostrzegł jak Narcyza zasicka dłonie w pięści, wiedział doskonale jaką uwagę ma teraz na języku, i jak ciężko jest jej się powstrzymać od dodania :"to by się zgadzało". — Dlatego też zwróciłem się z uprzejmą prośbą do was trzech, byście pojawiły się na Kings Cross, dając mu ten wybór.

— Z tą różnicą, że sam również miał bardzo korzystną dla siebie opcję, z której skorzystał zamiast twoich wariantów Dumbledore. — Albus spojrzał na blondynkę ze zdziwieniem. — Nie ma go tu. Nie ma go również u żadnej z nas — machnęła dłonią na pozostałe kobiety znajdujące się w pomieszczeniu za to Dumbledore przestał się uśmiechać. Przez co ta parsknął cichym śmiechem. — Dzieciak uciekł ze smyczy co? 

— W takim razie gdzie jest? — spytała Tonks. — Skoro pan profesorze — zwróciła uwagę na Albusa — nie ma pojęcia o tym gdzie jest Harry. To nie ma on zapewnionej żadnej ochrony ze strony Zakonu. To nie może być bezpieczne w naszej aktualnej sytuacji.

— A ty znowu zaczynasz o tych spiskach. To tylko dziecko!— Oburzyła się Pani Weasley — Zwracaj się o nim Nimfadoro jak o dziecku a nie o jakiejś tam maszynie!

— Molly, nie unoś się. — Oznajmiła Tonks a rudowłosa stała się czerwona po twarzy ze złości.— To poważna sprawa. Może mu grozić niebezpieczeństwo. Voldemort tylko na to czeka. Mam zawiadomić Zakon? — spytała kiedy Dumbledore wstał i zaczął przechadzać się po swoim gabinecie, patrząc uparcie w podłogę.

— W obecnej sytuacji byłoby to chyba najrozsądniejsze — dodała Molly, kiedy jej twarz wróciła do jej prawowitych barw. — Szybko go znajdą. W końcu nie mógł zniknąć daleko... Co cię tak bawi? — Warknęła spoglądając na Narcyzę, która oglądała brzegi książek znajdujące się w jednej z mniejszych biblioteczek.

— Tylko ta sytuacja — oznajmiła spokojnie blondynka i po chwili machnęła różdżką i uśmiechnęła się zimno w kierunku Tonks. — Słaba jesteś w oklumencji. — Parsknęła chowając różdżkę a Nimfadora zmroziła ją wzrokiem. — Chciałaś sprawdzić czy coś wiem o tej sprawie? Urocze— zironizowała i odgarnęła złote pasma włosów za ucho. — Nie radzę ci tego powtarzać.— Mruknęła chłodno. — Chcecie wiedzieć gdzie jest Potter? —Spojrzała przelotnie na Dumbledore’a, który przystanął i na nią spojrzał. — Powiem. Ale najpierw chcę coś w zamian.

— Jesteś bezczelna — warknęła Molly a blondynka zaśmiała się cicho.

— Byłam ślizgonką. To całkowicie mówi ci o tym, że nie robię nic za darmo— oznajmiła ze znudzeniem i pomachała prawą dłonią przed twarzą Dumbledore’a a on nie dostrzegł na niej żadnej ozdoby. Przez co spojrzał na nią z szokiem.— Spełniłam warunki a do tego wiem gdzie jest Potter. Więc, chcąc lub nie, by go chronić, jesteś zmuszony przyjąć mnie do Zakonu. — W pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza.


*


— Już cię wypuścili?

— Niezbyt miłe powitanie syna z ojcem — odparł spokojnie Lucjusz, po czym zwrócił uwagę na drugą osobę. — Kto to?

— Nie powinno cię to obchodzić — oznajmił spokojnie i kiwnął głową na Anthony’ego, który chwilę później rozmył się w czarnej mgle, która po chwili wzbiła się w powietrze. Na co starszy Malfoy zmarszczył brwi. Była inna niż ta śmierciożerców... Zdawała się lżejsza. Bardziej nikła. Niczym dym. — Co ty tu robisz? — Mruknął wymijając mężczyznę i skierował się w kierunku niewielkiego białego domu na wzgórzu. — Przecież Narcyza zabroniła ci tu przychodzić — dodał ze znudzeniem kiedy ten poszedł za nim.

— Sądzisz, że jej posłucham bo ma taki wymysł? — Parsknął chłodno.

— Jak na razie tak się działo. Zawsze się jej słuchasz. Jak pies.

— Porozmawiamy o tym jak będziesz w dojrzałym związku.

— To się działo kiedy jeszcze nie byliście małżeństwem.

— Że też mam tak nadzwyczajne dzieci — westchnął jakby z rezygnacją, teatralnym gestem ręki zakrywając na sekundę twarz, choć kąciki jego ust drgnęły delikatnie do góry.— To nieco bardziej zawiłe niż widać.  Uczuć tak naprawdę nie widzisz.

— A raczej ich braku u pewnej osoby — mruknął chłopak wkładając dłonie do kieszeni. Nigdy nie miał zbyt dobrego kontaktu z ojcem. Głównie z powodu iż on w kółko był w pracy. Rzadko pojawiając się w domu. Jako dzieciak chciał się odizolować od matki tak jak on. Być jak on. Podróżować i mieć zupełnie inne priorytety niż rodzina czy cokolwiek innego. Jedynie on, pieniądze i oddalanie się od tego okropnego kraju jak najdalej. Wiedział jednak iż jego ojciec nie miał takich priorytetów. Czego więc pragnął? Odpowiedź była banalna. W końcu jakoś zaimponować Narcyzie. Najtrudniejsze zadanie w życiu każdego mężczyzny. Sprawić by kobieta, którą się kocha, to w końcu dostrzegła... Tyle że Draco wiedział iż Narcyza to widziała. Problem tkwił w niej a nie w Lucjuszu. Ona zwyczajnie go nie potrafiła pokochać. Całe życie myśląc tylko o jednej, dawno już martwej, osobie.

— Tak często temu zaprzeczałem, że w tej chwili jestem tym po prostu zmęczony — westchnął starszy mężczyzna i przyjrzał się synowi. Zmienił się odkąd widział go poprzednim razem, dojrzał i urósł. Zewnętrznie stał się dobrze zbudowanym młodym mężczyzną, i coś czuł iż w środku również coś się zmieniło. Że ten uraz z dzieciństwa wreszcie zanikł a on zaczął traktować ludzi poważnie.— Bez względu na to co powie Narcyza. Cassy jest moją córką.

— Nie pamiętam już kiedy ostatnim razem tak ją nazwało którekolwiek z was — Lucjusz spojrzał w kierunku budynku, do którego się zbliżali. I znów poczuł strach. Zwyczajnie bał się z nią spotkać. Od dwóch lat nie widział swojego dziecka. Od dwóch lat odpisywał tylko krótką notkę na każdy list... Od dwóch lat strach nie pozwalał mu się z nią spotkać. Strach... Właściwie przed czym? Przed własnym dzieckiem? Czy przed tym, że nie potrafi porozmawiać z nią całkowicie normalnie mając w głowie tylko jedną myśl. Ona zniknie. Zwyczajnie zniknie. Najgorsza myśl dla rodzica to śmierć swojego dziecka. Strach przed tym co się wydarzy. Strach przed śmiercią. — Ale chociaż ty zmądrzałeś i w końcu przejąłeś się tym, że masz dziecko.

— Dzieci — poprawił go a Draco nie skomentował tego w żaden sposób. Odkąd Lucjusz trafił do więzienia Draco po prostu zapomniał o postaciach takich jak rodzice. Elementy bez których funkcjonował zupełnie tak samo jak z nimi. Nieistotne. — Jak w szkole?

— Niby co chcesz usłyszeć? — Odpowiedział pytaniem po chwili nużącej ciszy.  — Że świetnie? Że mam dobre oceny? Że kumpluję się z Potterem?

— Co? — Zapytał mężczyzna spoglądając na niego z szokiem. Nie było powodu by chować zdziwienie. W końcu chyba każdy na miejscu Lucjusza Malfoya byłby zszokowany taką informacją. Głównie z tego powodu iż właśnie dzięki Potterowi trafił on do więzienia a jego nazwisko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie w towarzystwie.  — Kpisz sobie?

— Mówię całkowicie poważnie — wzruszył ramionami chłopak. — Całkiem nieźle się dogadujemy. Gdyby trafił do Slytherinu sześć lat temu pewnie wszystko wyglądałoby całkiem podobnie.

— Potter Ślizgonem? Świat upadł kiedy trafiłem do więzienia? — Draco parsknął nieco głośniej niż zamierzał. Jeśli się teraz nad tym zastanowił, musiał przyznać ojcu rację. Świat zwariował.

— Pewna osoba tutaj namieszała — odparł otwierając drzwi białego domu a Lucjusz natychmiast zrozumiał o kogo chodziło Malfoyowi. W końcu tylko jedna osoba była w stanie namieszać w całym świecie nawet się przy tym nie męcząc.

Dlaczego Malfoyowie zawsze byli tak wysoko w społeczeństwie? Pytanie, które zadaje sobie wiele czarodziejów od wieków, często zdaje się nie mieć odpowiedzi. A nie jest ona wcale skomplikowana. Mają to we krwi... Malfoyowie zawsze posiadali w rodzinie nadzwyczajnych. Od dziada pradziada. Posiadają moce, które wykorzystują do uzyskania swojego celu.


*

— Jesteś pewna, że to bezpieczne?

— Nie, ale warto spróbować – Hestia uśmiechnęła się do Harry’ego uroczo wchodząc na drugie krzesło, które było postawione na stole. Carrow była bardzo zdeterminowana by zawiesić ostatni element choinki na jej szczycie. Kryształową Gwiazdę wysadzaną diamentami. Przysunęła przy pomocy Pottera stół blisko drzewa a następnie stawiając na nim jedno a potem drugie krzesło podsuwając sobie na blacie jeszcze jedno żeby wejść na usadowione najwyżej.

— Może ja to zrobię.

— Daj spokój, Harry przecież nic się nie stanie— oznajmiła wyciągając rękę w kierunku czubka drzewka jednak nie sięgała. Brakowało jedynie centymetrów by dosięgnąć jej wraz z gwiazdkę do jej końca. — No dalej...

— Hestia nawet nie próbuj stawać na palcach!— Ostrzegł ją kiedy dziewczyna delikatnie podniosła się na czubkach stopy by tylko zawiesić gwiazdkę. Potter czuł że jeszcze chwila i stanie się katastrofa. Pot zalał się mu po plecach kiedy jedno krzesło delikatnie zadrżało. Jednak wszystko się udało. A Hestia uśmiechnęła do niego stając normalnie na krześle.— Oszalałaś.

— Patrz jak pięknie wygląda — wskazała na okazałe drzewo, które wspólnie ozdobili złoto czerwonymi ozdobami. Przez co Potter przypomniał sobie święta w Hogwarcie, i pokój wspólny Gryffindoru, gdzie to zawsze znajdowało się małe drzewko z ozdobami barwy ich domu. Jednak ta była najładniejsza jaką kiedykolwiek widział. Może dlatego, że sami ją ozdobili? Albo temu, że była taka olbrzymia. Sam nie wiedział. Jednak naprawdę mu się podobała.

— Dobrze. A teraz powoli.

— Harry nie jestem... — Huk! Noga dziewczyny obsunęła się z krzesła a ta przechyliła się do przodu następnie spadając. Harry szybko wyjął dłonie by ją złapać. Chwilę później razem z nią upadając na ziemię. – O rety jesteś cały?! –Zapytała nachylając się nad nim a Harry chwycił się za głowę spoglądając na jej zmartwione oczy a potem jego wzrok nieświadomie zabłądził w okolice jej dekoltu i przytaknął czując się bardzo dziwnie. Siedziała na nim okrakiem nachylając się nad nim i patrząc się w niego z taką troską iż naprawdę naszła go myśl, żeby podnieść się na łokciach i złożyć na jej malinowych ustach pocałunek. Nawet kiedy chciała wstać chwycił jej nadgarstki. Zatrzymując ją w tej pozycji przez co Hestia zrobiła bardzo zakłopotaną minę. – Harry?

— Kręci mi się nieco w głowie – skłamał gładko a brunetka zrobiła jeszcze bardziej zmartwioną minę i pochyliła się nad nim nieco bardziej, odsuwając swoją prawą dłoń od jego ręki i dotknęła jego czoła. Przez co po jego ciele przeszedł dreszcz a w ustach zaschło. Byli tu całkiem sami... Nikt się nie dowie… : “Stop! O czym ty myślisz?! Hestia wciąż czuje coś do Malfoya! Ale jest taka miła... Martwi się o mnie. Może to sygnał? Sygnał?! Czy ty siebie słyszysz?! To że ktoś jest miły nie oznacza, że od razu na ciebie leci! Gdyby nad tym pomyśleć to dosłownie na mnie zleciała. Jesteś głupim niewyżytym smarkaczem Potter! Znajdź sobie dziewczynę! Przecież mam ją na wyciągniecie ręki. Nie zajętą dziewczynę! Ona jest wolna! Ech! Rób co chcesz! Tylko żebyś potem tego nie żałował!”

— To może być coś poważniejszego. Pójdę po eliksir – oznajmiła wstając a Harry odchrząknął. Tsaa… I jego bitwa myśli poszła się paść. Hestia nawet nie załapała aluzji. 


*

Lucjusz czuł żal i smutek, niewyobrażalny ból rozdzierający jego serce na pół. A tak. Serce. Lucjusz Malfoy posiadał taki organ choć wielu ludziom wydaje się iż jest to niemożliwe. W końcu jest nieczułym, zimnym, snobem który zawsze i wszystko załatwia poprzez pieniądze. Powiedzenie, że taki człowiek posiada uczucia jest porównywalne do stwierdzenia iż Voldemort ma piękny, kształtny nos. Takie pojęcie po prostu nie istnieje. Zwrócił uwagę na Draco stojącego na korytarzu który rozmawiał o czymś z jednym z uzdrowicieli. Z niego również był dumny. Zawsze. Jednak nie był w stanie powiedzieć czegoś takiego któremukolwiek ze swoich dzieci. Gdyby ktoś zapytał się go: „Dlaczego?” nie odpowiedziałby. Bowiem sam nie wiedział czemu tak było.



Wszedł powoli do sali gdzie pozostał sam z Cassandrą i nie był już w stanie utrzymywać chłodu i obojętności na twarzy. Musiał się uśmiechnąć, spoglądając w jej olbrzymie niebieskie oczy. Wszyscy mówili, że to oczy Malfoyów. On uważał iż to bzdura. Według niego jej oczy były identyczne do tych, które ma Narcyza. Do tych, które niegdyś tak błyszczały na widok jego najlepszego przyjaciela. Niesamowicie wielkie i piękne błękitne kule, które wpatrywały się w niego z radością. Podszedł do jej łóżka gdzie natychmiast go przytuliła. Nie był przyzwyczajony do takich czynów... Choć powinien. Cassandra bardzo często go przytulała. Ale po tylu latach, zdążył już zapomnieć jakie to uczucie. A było to bardzo miłe, ciepło rozlewające się w środku żołądka, przyjemny dreszcz przebiegający po jego plecach i zapomnienie. Cudowne zapomnienie o wszystkim, skupiając się jedynie na tej jednej czynności. 
– Bałam się, że mnie już nie lubisz – szepnęła wtulając się w jego szyję mocniej a mężczyzna opuścił wzrok na pościel. – Że zapomniałeś o mnie.

— Nie mógłbym o tobie zapomnieć. Jesteś moim aniołkiem – szepnął trzymając ją w objęciach. – Przepraszam cię za wszystko – dziewczynka drgnęła i odsunęła się od niego patrząc w ojca z szokiem, on nie zdobył się na uniesienie głowy do góry. – Przepraszam, że mnie nigdy nie było. Że nie jestem dla ciebie dobrym ojcem.

— Jesteś wspaniałym tatą – sądził że się roześmieje. On wspaniałym rodzicem? Niedorzeczność. Nigdy nie poświęcił im swojej uwagi tyle co jego rodzice jemu samemu. Nie było go kiedy jego dzieci postawiły pierwsze kroki, powiedziały pierwsze słowa, po raz pierwszy latały na miotle, czy wypowiedziały poprawnie jakieś zaklęcie. Nie było go nigdy bo zawsze był w pracy. Zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego co Narcyza robiła jego dzieciom. Jak mocno niszczyła psychicznie ich syna i jak obojętnie przechodziła obok Cassandry. – Kocham cię wiesz? – Uśmiechnął się lekko i podniósł do niej wzrok. Jego aniołek zawsze wiedział co zrobić by otworzyć tą lodowatą skorupę arystokraty i wydobyć z niego człowieka.

— Wiem kochanie – odparł spokojnie a Cassandra westchnęła cicho .

— Sporo się pozmieniało od naszego ostatniego spotkania – powiedziała zakładając włosy opadające na jej twarz za ucho. – Nauczyłam się wielu nowych rzeczy, magicznych i też tych zwykłych. – Uśmiechnęła się z radością.— Poznałam wielu nowych i wspaniałych ludzi. Dzięki wujowi Rudolphusowi nawet kilku ocaliłam – popatrzyła na niego z błyskiem ekscytacji w oczach. Lucjusz zastanawiał się często jak Cassandra to robi. W jaki sposób pomaga i ocala ludzi skoro sama siebie ocalić nie może? Skoro sama nawet nie może wyjśc z ośrodka. – To piękne widzieć uśmiech na ich twarzach. Ulgę i wdzięczność. Zwykłą radość. – Powiedziała podnosząc wzrok do zaczarowanego sufitu gdzie to chmury snuły się leniwie po błękitnym niebie. – Uśmiech drugiej osoby jest cenniejszy niż wszystkie klejnoty tego świata tatusiu. A przynajmniej dla mnie – opadła na poduszki nadal wpatrując się z fascynacją w niebo. – Bo mamy dużo pieniędzy prawda?

— Bardzo – przytaknął jej a ona uśmiechnęła się blado.
— Ale jesteś z jakiegoś powodu bardzo rzadko szczęśliwy – oznajmiła cicho a jej uśmiech znikł. Teraz była smutna. Cassy była chyba jedynym z Malfoyów, która zawsze pokazywała to co czuje. Nie uległa tej dziwnej rzeczy, która „opętuje” wszystkich noszących to nazwisko. Nie jest wyniosła i chłodna. Jest zwyczajnie sobą. – Również tak sądzisz?

— Tak... Sądzę, że masz rację. Mało kiedy jestem szczęśliwy. Ale przywykłem do tego słoneczko, nie musisz się mną przejmować – przytaknął jej i pogładził lekko jej głowę lewą dłonią. Cassandra na niego spojrzała i uśmiechnęła się delikatnie.

— Może powinieneś poszukać innego sposobu na zdobycie szczęścia? –Zagadnęła przyjaźnie i spojrzała w kierunku okna gdzie to Draco rozmawiał aktualnie z kimś innym. Z kimś kogo Lucjusz już znał.

—Barty...

—Przywróciłam mu spokój. A przynajmniej on tak twierdzi – oznajmiła uprzejmie znów siadając. –Zajmuje się mną i twierdzi,że żyje jedynie dla mnie. Często powtarza, że mnie kocha – Lucjusz spojrzał na córkę ze zdziwieniem. – Oczywiście jak swoje dziecko – dodała z chichotem. – W końcu jest moim chrzestnym – zaśmiała się lekko, po czym zwróciła uwagę na jego pierścionek znajdujący się na serdecznym palcu prawej ręki i posmutniała nieco. — Wydaje mi się, że po tych wszystkich latach znalazł swój sposób na szczęście. – Oznajmiła cicho – Byłeś już u mamy po wyjściu z więzienia?— Zmieniła temat.

— Stwierdziłem, że wolę najpierw się z tobą spotkać – przytaknęła a jej oczy z jakiegoś powodu zaszkliły się łzami. – Cassy? – Spytał zdezorientowany patrząc na swoje dziecko, które zaczęło płakać. Jakby w ciągu tej rozmowy wydarzyło się coś okropnego. – Powiedziałem coś nie tak?

— Bardzo cię kocham! – Przytuliła go ponownie z niesamowitą mocą. Jakby już nigdy nie chciała go puścić. – Bardzo mocno!

— Też cię kocham kochanie – powiedział z dezorientacją. – Co cię tak smuci?

— Ona nas nienawidzi – Lucjusz nie musiał pytać o kim mówi jego mała księżniczka. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego kim jest: „ona”. – A ja ją tak bardzo kocham! – Coś ścisnęło jego serce. – Tak bardzo mocno! – Syknęła z bólem. – Jest w końcu moją mamą – wyszeptała ledwo słyszalnie. – Dlaczego tatusiu nas tak nie lubi? Co jej zrobiliśmy?

— Nie obwiniaj się skarbie. Mama po prostu już taka jest...

— Dlaczego ciebie nie kocha?! – Zastygł. – Dlaczego kochać potrafiła tylko jedną osobę?! On już jest martwy! Nie można rozpamiętywać! Bo traci się wtedy sens egzystencji, zapatrując się w to co nie wróci! Evan Rosier nie żyje! – Wrzasnęła a Draco i Barty przerwali rozmowę spoglądając w kierunku jej Sali. Cassandra wtulała się w Lucjusza a po jej bladych policzkach spływały strumienie łez, znikając w czerni jego szat. Malfoy wyjął dłoń do córki przejeżdżając spokojnymi ruchami po jej włosach chcąc ją opanować. Nie mogła się denerwować.

— Mama zwyczajnie za nim tęskni – oznajmił w końcu, przezwyciężając tą nieprzyjemną gulę w krtani, która poprzednio zabraniała mu się odzywać. – Evan był jej drogi. Zwyczajnie nie potrafiła pogodzić się z jego śmiercią.

— Moją się nie przejmie bo nie jestem dla niej cenna – mężczyzna zamilkł kiedy to powiedziała. Nie mógł jej na to odpowiedzieć. Bo sam bał się tej odpowiedzi... – Skoro tak bardzo nas nienawidzi to dlaczego nas nie zostawi w spokoju? Dlaczego utrzymuje latami swoje i nasze cierpienie? Bawi ją to? Dlaczego się nie rozwiedziecie? – Zadawała wiele pytań bez odpowiedzi. Pytań na które nie mógł jej odpowiedzieć. Jak wyjaśnić to wszystko.   
Westchnął z rezygnacją i odsunął ją od siebie spoglądając w jej zapłakane oczy. W oczy skrzywdzonego dziecka.

— Mama na pewno cię kocha słonko.

— Masz pewność? – Zapytała cicho a on pokiwał przecząco głową. – Rozumiem – przyznała cicho, Cassy spojrzała w pościel a Lucjusz dotknął swojej obrączki.

— Małżeństwa w rodzinach arystokratów trwają całe życia. Rozwód wywołałby niesamowity skandal. Pewnie dlatego tak długo to się ciągnie. Przepraszam, że musisz przez to cierpieć skarbie.

— A ty kochasz mamę? – Spytała ciszej. – Kochasz ją mimo to, że ona ciebie nie?

— Kochałem. Od zawsze – przyznał powoli. Ale uśmiechnął się przelotnie. – Wiesz... Kiedyś twoja mama była zupełnie inną dziewczyną. Kiedy żył Evan, można było nawet ją spotkać kiedy się śmiała – Cassy uniosła do niego zdziwiony wzrok. – Nigdy nie była zbyt otwarta na ludzi. Ale mimo wszystko była dobrą osobą... To się zmieniło kiedy powiedziano jej o naszych zaręczynach.

— Wiedziałeś, że cię nie kocha?

— Wiedziałem doskonale. Ale nie mogłem nic zrobić. Problem w końcu tkwił w nazwisku.

— Co to znaczy?

— Zwykle o małżeństwa z dobrą partią, starały się rodziny kobiety. Jeśli miało się syna nie musiał on brać ślubu jeśli nie chciał. – Wyjaśnił spokojnie a Cassy zmarszczyła brwi. – Twój dziadek bardzo chciał, żeby twoja ciotka wyszła za jakiegoś Blacka.

— Ciocia Roxane? – Przytaknął a Cassy zrobiła wielkie oczy. — Dlaczego więc do tego nie doszło? Przecież… Tak mi się wydaje. Ona lubiła się z jednym z wujków Black – parsknął cicho ale poparł ją.

— Lubiła. Nawet nieco za bardzo – oznajmił z rozbawieniem. – Jednak oni nie wiedzieli, że ma dojść do ich ślubu. Nawet nie wiedzieli, że są zaręczeni. – Westchnął cicho. – A kiedy mieli im owe wieści przekazać. Moi rodzice dowiedzieli się o czymś bardzo przykrym, przez co nie mogło dojść do tego wszystkiego — zamilkł na chwilę. — Ciocia Roxane nie może mieć dzieci – powiedział cicho a oczy Cassy rozszerzyły się ze zdziwienia. — Nie można wydać z przymusu za żonę kogoś kto w przyszłości nie da rodzinie potomka. Taka jest tradycja. Gdyby Roxane wyszła za kogoś z przymusu i później okazałoby się, że nie ma dziedzica, staje się to obrazą dla czarodziejów a także i plamą na honorze rodziny. –Pokiwał głową. – Kiedy rodzice dowiedzieli się o Roxane musieli wymyślić bajeczkę, dla której nie mogą jej wydać za żadnego Blacka... Padło na mnie – Cassy rozchyliła lekko usta słysząc te słowa i zaczynając wszystko rozumieć. Teraz wszystko miało sens. – Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości bardzo ją lubiłem, więc było mi to całkiem na rękę. Ale z czasem to wszystko zaczęło ją chyba przytłaczać. Kiedy się dowiedziała, z dnia na dzień była chłodniejsza, bardziej zdystansowana, obojętna i zwyczajnie pusta na wszystko co się jej mówiło czy się dla niej robiło. W dniu ślubu wydarzyło się wiele rzeczy, jednak w końcowej fazie miałem przeczucie, że jeszcze wszystko się ułoży. Że jakoś się dogadamy. Jednak po ślubie... Zamilkła na wiele miesięcy. – Blondynka rozchyliła delikatnie usta z szoku. – Za to po tym jak dowiedziała się o śmierci Evana... Popadła w żałobę. Nie dopuszczała do siebie nikogo.

— W takim razie jak to się stało, że z Draco istniejemy? – zapytała cicho a Lucjusz uśmiechnął się przelotnie jednak chwilę później posępniał. Jak...


— Pamiętasz co mówiłaś w dniu naszego ślubu? – Narcyza nawet nie drgnęła przewracając kartkę księgi, którą czytała na następną stronę.

— Mówiłam wiele rzeczy. Sprecyzuj pytanie, albo najłatwiej będzie jeśli od razu podasz odpowiedź. – Dodała zanim zdążył jej odpowiedzieć. Lucjusz westchnął wyciągając się wygodniej w łóżku i spojrzał w sufit. Narcyza zawsze zachowywała się tak samo... Chyba że spotkała się z Rosierem. Wtedy, i tylko wtedy, zdawała się być jednocześnie zrozpaczoną i najszczęśliwszą osobą na świecie.

— Niedawno Nott powiedział, że spodziewają się drugiego dziecka... – Książka zatrzasnęła się z cichym hukiem. Lucjusz zastanawiał się przez chwilę czy powinien kontynuować ten temat. Tym bardziej, że Cissy rzadko kiedy miała ochotę na stosunek... Przynajmniej z nim. Nadal wpatrywał się w sufit patrząc na niego z zastanowieniem. Wydawało mu się, że dziecko mogłoby skruszyć ten lód. Przywrócić dziewczynę, którą poznał w dzieciństwie.

— Jest wojna. – Powiedziała, przerywając wymowną ciszę ,która zaległa po tamtych słowach.– To nie czas na myślenie o dzieciach. – Odłożyła książkę i rozpuściła swoje włosy kładąc się na lewym boku, plecami do niego. – Poza tym, mówiłam ci już. Moje biodra nie są stworzone do rodzenia dzieci. – „Och, Pamiętała doskonale tamten moment” pomyślał patrząc się w jej złociste włosy i znów zwrócił uwagę na sufit. Wiedział doskonale co może zrobić by ją jednak do tego pomysłu przekonać. Byłoby to zagranie poniżej pasa. I on to wiedział.

— Evanowi to nie przeszkadza. – Narcyza podniosła się nagle, naprężona jak struna, spoglądając na niego z niedowierzaniem w oczach. Nie chciał się nią bawić, ale miał już dosyć tej ciszy panującej w tym domu. Chciał to przerwać. Chciał wracać do miejsca gdzie pisk dziecka niesie się echem po korytarzach. Gdzie psy uciekają przed dzieciakiem, który chce je ciągnąć za ogon. Gdzie tętni życie.— Był tu dzisiaj prawda? – Zarumieniła się odwracając wzrok. Lucjusz podniósł się również do pozycji siedzącej i westchnął cicho. Nawet nie musiał pytać co robili. Wiedział, że nie odpowie iż pili Herbatę.

Czy był zły? To oczywiste. Zawsze był. Ale co z tego jeśli i tak to niczego nie zmieni ? Co z tego, że w końcu ukaże swoje oburzenie, że wyklnie jej, że on jej nie zdradza, skoro to w rzeczywistości nie ma żadnego znaczenia? W końcu zawsze kochała Rosiera.

— Był – powiedziała cicho nawet na niego nie patrząc. Zaciskając paznokcie na prześcieradle. Była zawstydzona... i przestraszona. – Chwilę porozmawiali...

— Nie obchodzi mnie to co robiliście – jej oczy zabłysły. Czyżby jednak czuła poczucie winy?— Tylko to czy ci powiedział, że Dorcas jest z nim w ciąży. – Jej oczy powiększyły się z szoku. A łzy pojawiły się w jej oczach. – Rozmawiałem z nią dzisiaj w ministerstwie. Wyglądała na szczęśliwą... Czyli nie wspomniał – oznajmił spokojnie oglądając swoją obrączkę symbolizującą: Miłość, wierność i uczciwość małżeńską... — Pięć lat i dwa miesiące.

— Co pięć lat? – Mruknęła po chwili, jej głos teraz był zachrypnięty i bardzo cichy.

— Jesteśmy małżeństwem – wyjaśnił i delikatnie przejechał dłonią po jej plecach. Wyprostowała się a na jej ciele pojawiły się dreszcze. – W ciągu tego czasu uprawialiśmy seks cztery razy – opuściła wzrok na pościel.

— Po prostu tego nie lubię...

— Widziałem ciebie z Evanem kilkakrotnie – zgarbiła się nieco mocniej. – Nie musisz kłamać.

— Lucjuszu, nie chodzi o ciebie – szepnęła cicho. Widział, że czuje wstyd. Ale nie odwrócił wzroku wciąż na nią patrząc. – Naprawdę to nie twoja wina, że ja cię zwyczajnie nie...

— To nie ma znaczenia – przerwał jej i chwycił ją za nadgarstek ciągnąc w dół. A kiedy uderzyła plecami o poduszki, pochylił się nad nią spoglądając w jej teraz olbrzymie oczy — Składałaś przysięgę mnie – jej oddech przyspieszył, ten jego spokój był nie do zniesienia. Dlaczego nie krzyczał? Czemu cholera mówił to z niesamowitym spokojem i opanowaniem?! – Możesz mnie nie kochać. Ale ją złożyłaś. To nas wiąże. To jedyna rzecz której od ciebie oczekuję. Być wierną. To tak dużo?

— Lucjuszu...

— Odpowiedz czy to naprawdę jest aż tak trudne? – Odwróciła wzrok. Mężczyzna puścił ją następnie wstając i chwycił za różdżkę po czym, podszedł do szafy i ubrał się w czarne szaty a następnie skierował się do wyjścia z pokoju.

— Dokąd idziesz? – Zatrzymał się patrząc w klamkę, to pytanie było tak niesamowicie wymuszone, że naprawdę chciał się roześmiać.

— Jeszcze nad tym myślę – odparł po czym opuścił pomieszczenie i przymknął oczy wypuszczając ze świstem powietrze. Jednak zanim zrobił krok drzwi pokoju otworzyły się a Narcyza pojawiła się w nich, wyglądała jakby wybiegła z łóżka chcąc go dogonić. Odwrócił się do niej a ona opuściła wzrok otulając się rękami jakby było jej zimno.

— Zrób... Zróbmy to. — Powiedziała cicho a Lucjusz zamrugał nieco zdziwiony. Ona wciąż na niego nie patrzyła –Ja... Ja chcę tego... Znaczy się… Jego. Dziecka... Chcę je mieć... – zacisnęła dłonie na swoich ramionach. – Chcę je mieć z tobą.

— Nie chcesz – wbiła paznokcie w swoją delikatną skórę.

— Jestem ci to winna.

— Winna? – Powtórzył a w jego głosie zabrzmiało niedowierzanie. Pokiwał głową – Nie można być komuś winnym dziecka!

— Chcesz je w końcu mieć czy nie? – mruknęła a jej oczy błyszczały. Patrzył na nią przez chwilę a na usta nasunęło mu się pytanie. Którego nie potrafił nie wypowiedzieć.

— Jaką rolę w tym ma odegrać Rosier? – Drgnęła a mężczyzna nadal na nią patrzył. – Odpowiedz.

— Chrzestny – zacisnął usta w wąską linię. – Chcę żeby nim był.

— Co z Blackiem? Chciałaś jego na...

— Nie istnieje już żaden Black! – Przerwała mu zimno po czym znów się zgarbiła. – Ty chcesz dziecka, ja... Zrobię to. Postaram się. Ale chcę Evana za chrzestnego. To wszystko.

— Muszę to przemyśleć – powiedział cicho. Nie istniały słowa opisujące jak w tej chwili się czuł. Nigdy nie będąc tak mocno upokorzonym i zdradzonym... Chciała mieć dziecko tylko po to żeby jej kochanek... Nie... Jego przyjaciel! Był dla niego chrzestnym. Lucjusz odszedł w głąb rezydencji a po chwili deportował się.



— Tatusiu? – Lucjusz ocknął się z zamyślenia spoglądając w piękne oczy swojej córki. Ta dwójka była dla niego wszystkim. Nie miał pojęcia co by zrobił gdyby nie jego dzieci. Były dla niego całym światem, jedynymi światłami w życiu. Nie mógł bez nich żyć...

— Przepraszam. Odpłynąłem na chwilkę.

— Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się do niego. – Możesz odpowiedzieć mi przy innej okazji. – Przytaknął. Musi pomyśleć nad odpowiedzią na jej pytanie. – Syriusz Black razem z ciocią dużo dla mnie zrobili. – Lucjusz spojrzał na nią ze zdziwieniem nie rozumiejąc jej słów. – Poświęcili się byście z mamą mogli być razem. Jestem ich dłużniczką – uśmiechnęła się a Lucjusz uśmiechnął się przelotnie i pogłaskał ją po głowie. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Ale musiał przyznać iż on również... Jest dłużnikiem Blacka. – Tatku...

— Tak? – Podniósł do niej wzrok a chwilę później posmutniał widząc łzy w jej oczach. Znów płakała.

— Po świętach się już nie zobaczymy – zapadła między nimi długa, wymowna cisza.




Flora oparła łokcie o stół przyglądając się Theodorowi z zastanowieniem. To co dla niej zrobił... co dla niej robi. Zawsze wywoływało u niej podziw i miłe uczucie w żołądku. Jednak nigdy nie wiedziała jakby mogła mu się za to odpłacić. Próbowała naprawdę wszystkiego by jakoś mu to zrekompensować. Ale niezależnie od tego co robiła lub czego nie robiła on nie wydawał się jej nigdy szczęśliwy. Po prostu był. Tak jak każdego dnia. Nic się nie zmieniało. Nott zawsze pozostawał taki sam. Jednak to co ujrzała w pokoju z Fortepianem, z całą pewnością było inne. Zupełnie inne niż zwykle. Normalnie zjedliby kolację w kuchni, szybko, w milczeniu. Bez zbędnych rozmów. Potem wstając i idąc każdy w swoją stronę. Dziś jedli w najciemniejszym pokoju jego domu. W którym o tej porze roku było jeszcze mroczniej niż zwykle. Ale nie czuło się tego mroku. Bowiem sufit został zaczarowany na gwieździste niebo w nocy a wokół stało setki świec różnorakich rozmiarów, które dawały poczucie ciepła i bezpieczeństwa, miały w sobie swój urok. Za to w pokoju unosił się przyjemny zapach wina i róż. Których bukiet leżał na pięknym starym , rzeźbionym fortepianie mieszczącego się po prawej części pomieszczenia. Oni zaś znajdowali się po lewej, przy oknie skąd był widok na pogrążony we śnie ogród. Siedząc przy stole dla dwóch osób, popijając najdroższe wino i miło spędzając czas. Wyglądało to nieco osobliwie. Dwie osoby, mężczyzna i kobieta, spędzający czas w ten sposób nie spotykająca się ze sobą pod tym innym względem niż przyjacielskie relacje, nigdy by nie wyglądała w taki sposób. Zawsze tylko jedli i się rozdzielali. Teraz ani jej, ani jemu, nie spieszyło się by wrócić do swojego pokoju i zasnąć. Wino tylko to potęgowało... wywołując u nich różne emocje.

— Nie spodziewałam się takiej kolacji – odezwała się odkładając w połowie opróżniony, kieliszek na stół. – Jaka to okazja? Bo z całą pewnością nie przygotowałeś tego wszystkiego bez powodu.

— Co jeśli odpowiem że tak rzeczywiście jest? – Odpowiedział pytaniem a Flora uśmiechnęła się przelotnie i spojrzała w okno.

— Wtedy odpowiedziałabym, że pomyliłeś dziewczęta – oznajmiła cicho a chłopak na nią spojrzał, wydawała się być nieco smutna. – Tak nie wygląda raczej kolacja przyjaciół.

— Jest źle?

— Nie! – Przerwała szybko po czym zamilkła kiedy uświadomiła sobie, że podniosła nieco głos. Znów chwyciła za kieliszek i napiła się odkładając go na stolik. – Zwyczajnie mnie zaskoczyłeś.— Przyznała ciszej. – Nigdy nikt się dla mnie tak nie wysilał.

— Mówiłem ci już, że twoi zalotnicy to imbecyle – parsknęła cicho słysząc te słowa. Nott również się napił i uśmiechnął przelotnie. Sam nie wiedział po co to wszystko zrobił. Liczył na coś? Miał nadzieję na równie satysfakcjonujące podziękowanie? Sam nie wiedział. Zwyczajnie naszła go chęć zrobienia czegoś zupełnie innego. Czegoś, na co zwykli przyjaciele nigdy by się nie zdobyli. Bo w końcu to nieodpowiednie. Tworzenie pozorów randki... Kolacji dla dwojga. Czegoś... Czegoś co nie ma zupełnego sensu z przyjacielem.

— Pewnie masz rację – westchnęła cicho i na niego spojrzała. – Mówiłam ci już, że jesteś za dobry? –Przytaknął a Carrow odstawiła kieliszek na stół i znów oparła się łokciami o blat stołu a głowę umieściła na dłoniach znów zaczynając mu się przyglądać. – Zdjąłeś okulary.

— Nie ma tutaj Draco. Nie mam potrzeby niszczyć sobie wzroku.

— Ładniej ci bez nich.

— Czy to komplement? –Zagadnął a Ślizgonka parsknęła kiwając głową jednak jej oczy zabłysnęły. Byli przyjaciółmi. Skomplikowanymi, ale przyjaciółmi. Nie chciała robić tego samego co Draco z jej siostrą. Theodor chyba również tego nie chciał widząc jak to teraz wygląda... Wiedziała, że ich relacja jest silna. Wiedziała, że balansują na krawędzi, czasami przechylając mocniej się ku upadkowi, on też to wiedział. Przekraczali tą granicę zawsze jednak powracając na swoje miejsce. Udając, że zupełnie nic się nie wydarzyło. Bardzo lubiła momenty kiedy łamali swoje zasady. Zapominali się. Robili to, czego przyjaciele nie robią. Ale wiedzieli, że muszą wrócić na miejsca. Żeby nie zburzyć tego co tworzą wspólnie prawie całe życie.

— Może delikatny – przyznała po chwili a jej palec przejechał po krawędzi kieliszka. –Ale nie podniecaj się zbytnio. Twoje ego tego nie wytrzyma.

— Bezczelna – mruknął z udawanym oburzeniem a Carrow uśmiechnęła się przelotnie. Często udawali normalnych. Lubili to robić, odreagowując swoje smętne i smutne życia. Uwielbiała momenty kiedy szli pod wielki dąb opowiadając o szkole a tam on czytał książkę a ona szkicowała. Często krytykując siebie nawzajem, zupełnie bez powodu. Udawali, że nie są dziećmi śmierci, nie są ślizgonami, nie są chodzącymi pechami. Udawali normalnych. Czasami naprawdę normalnych, śmiejąc się a nawet czasami wygłupiając... ale czasami te wygłupy sprowadzały ich do grzechu. Sprawiały, że przekraczali granice. Tu jego ręka, podczas przekomarzania się, chwyciła ją za pierś. Tam Flora przypadkowo lądowała mu na kolanach przesuwając się w górę gdzie przypadkiem drażniła go po pewnej partii ciała. Kiedy indziej zderzali się głowami przywierając do siebie w całkiem przypadkowym i niezamierzonym pocałunku... którego czasami... ale tylko czasami, nie przerywali od razu, ociągając się z tym nieco za bardzo. Robili wiele rzeczy niedozwolonych, udając normalnych. Dlatego też od początku tego roku szkolnego zwyczajnie przestali. Uznając, że tak będzie po prostu lepiej... że nie mają na to teraz czasu... że za wiele się dzieje. Prawdę mówiąc żałując tej decyzji. Ale nigdy się do tego nie przyznają. Ponieważ są przyjaciółmi. I tylko nimi. – O czym myślisz? – zapytał a Flora otrząsnęła się z zamyślenia i na niego spojrzała. Również się jej przyglądał.

— Nie wyśmiejesz mnie?

— Dlaczego miałbym to zrobić? – odpowiedział pytaniem a Carrow wzruszyła ramionami. W sumie nie wiedziała dlaczego o to zapytała. W końcu Nott był jedyną osobą, która zawsze jej wysłuchała. Zawsze dała radę. Pocieszyła...

— Myślałam o tym co działo się w zeszłym roku

— Nad czymś konkretnym? – zagadnął nalewając sobie wina, ponieważ już opróżnił swój kieliszek.

— Nad udawaniem normalnych – zatrzymał się w połowie kieliszka , jednak po chwili wrócił do nalewania sobie trunku.

— Skąd to nagłe wspomnienie tamtych czasów? – Spytał odkładając butelkę i wypił za jednym zamachem połowę. – Przecież ustaliliśmy, że nie ma sensu do tego wracać. Nie jesteśmy normalni.

— Nie musisz mi o tym przypominać – odparła spoglądając przez chwilę na swoje ramię a potem na uśpiony pod puchową pierzyną śniegu ogród, tak spokojny w swojej samotności – Zwyczajnie wino namieszało mi w głowie i kazało przywołać akurat tamte wspomnienia. Nie mam na to wpływu.

— Nie ma sensu udawać kogoś kim nie jesteśmy, wariat niezależnie od tego jak dobre pozory sprawia i tak , zawsze, pozostanie wariatem. – Spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. Miał rację. Zegar wybił pierwszą w nocy. A Carrow zwróciła na niego uwagę.

— Chyba pora spać – oznajmiła cicho i podniosła się z krzesła – dziękuję za kolację.

— Za rzeczy mało istotne się nie dziękuje

— Dla mnie to było istotne. Dobranoc – powiedziała po czym zniknęła za drzwiami. Theodor napił się jeszcze i zwrócił uwagę na miejsce na którym siedziała. Po czym spojrzał na krótki sztylet leżący obok jego prawej dłoni.

— Dla mnie również – powiedział cicho dotykając ostrza, które zabłysło białym blaskiem – Nawet nie wiesz jak bardzo tego potrzebowałem – oznajmił i wstał by po chwili również wyjść. Nie odwracając się za siebie. A ostrze pozostało tam gdzie leżało wcześniej. Porzucone przez właściciela. Smutne bo całkowicie nieprzydatne.
—  Romeo! czemuż ty jesteś Romeo?!* — Nott zatrzymał się gwałtownie po czym odwrócił wzrok a jego oczy powiększyły się. Nie… To nie mogło się dziać. —  Stęskniłes się ? —  Zagadnęła dziewczyna podchodząc do niego i posłała mu pełen radości uśmiech, po czym najzwyczajniej w świecie przytuliła, a Theodor poczuł ciarki przebiegające po jego plecach… Zbyt długo zwlekał. —  Twoja mama się niecierpliwi —  usłyszał szept przy swoim uchu po czym przymknął oczy. To się nie działo… Po prostu nie mogło się dziać. — Zegar tyka, i ani ja ani Cormack nie możemy ci teraz pomóc Theo. 
— Ile czasu mi dała?
—  Pół roku —  odparła odsuwając się i spojrzała mu w oczy a on również lekko się uśmiechnął. Mimo strachu przed tym co mówiła. Cieszył się na jej widok. 

*



— A ty znowu smęcisz – Astoria podniosła wzrok do Dafne opierającej się o framugę jej drzwi. – Co się tym razem stało?

— Nic. Zwyczajnie mnie to przerasta – odparła a blondynka uśmiechnęła się do niej przelotnie i podeszła do niej spinając jej włosy w artystycznego koka.

— Nadal myślisz o Draco?

— Nie tylko – powiedziała cicho a Dafne przekrzywiła głowę w bok patrząc na nią ze zdziwieniem.

— To jest ktoś jeszcze? – spytała zadziornie a Story wzruszyła ramionami – Jesteśmy siostrami, możesz mi powiedzieć wszystko.

— A ty w zamian rozpowiesz to całej szkole. Wolałabym już nie próbować ci zaufać.

— W takim razie komu masz ufać? – odpowiedziała pytaniem a Astoria westchnęła z rezygnacją. Dafne miała rację. Nie miała komu innemu. Nie miała już przyjaciółek. Sama je zaprzepaściła chcąc być bliżej Malfoya. Myślała, że Draco to zaimponuje... została odsunięta od ich grupy na bok a Carrow zaczęły się odzywać. Carrow! Które do tej pory milczały zaczęły mieć olbrzymie znaczenie w całej tej opowieści!

— Harry – oznajmiła cicho a jej siostra uśmiechnęła się zimniej i położyła na jej łóżku spoglądając w swoje paznokcie – Wydawało mi się, że mnie lubi... że pójdzie ze mną na to przyjęcie a on...

— Zaprosił Hestię – zakończyła za nią. – Czyli coś nas łączy siostrzyczko – przesłodziła nieco ostatnie słowo. – Obie nie znosimy bliźniaczek. Obie przez chłopaków – Astoria spojrzała na Dafne ze zdziwieniem.

— Nott cię zostawił?

— Można to tak nazwać – powiedziała cicho i z niewiadomych przyczyn posmutniała. Astoria wiedziała, że Nott coś zrobił Dafne. Coś złego... przez co ta często chodziła smutna a na dźwięk jego imienia się spinała. Denerwowała się... Cierpiała. – Carrow jest dla niego teraz całym światem – westchnęła cicho. – A Dla Draco druga – Astoria opuściła wzrok na pościel. – Cassy dała ci świetną możliwość Story. Mogłaś wykupić jego zainteresowanie tobą gdybyś wtedy dobrze to rozegrała. Ja nie miałam takiej możliwości z Theo. Więc powinnaś się cieszyć, że przynajmniej miałaś okazję.

— Co masz na myśli?

— Kiedy Draco dowiedział się o tym że jego siostrzyczka umrze kogo Cassandra podstawiła mu pod nos. – Astoria spojrzała na swoje dłonie – Komu Cassandra kazała spędzać z nim wakacje, komu go pocieszać? Hestii? Czy tobie? – Machnęła ręką jakiś nieokreślony znak. – Wystarczyło żebyś się nieco bardziej otworzyła . Uwierz. Jesteś piękna i mądra... i mogłaś naprawdę go sobie owinąć wokół palca.

— Wystarczyłoby żeby mnie polubił – odparła brunetka a Dafne westchnęła podnosząc się do pozycji siedzącej. – Co takiego ma Carrow, czego nie mam ja?

— Nawet nie wiesz jak często zadaję sobie to pytanie – westchnęła Dafne. – Ale taki chyba ich urok. Rozkochiwać w sobie innych a potem ich porzucać.

— Hestia nigdy by tego nie zrobiła.

— To ona z nim zerwała – przypomniała jej a Astoria zamilkła, za to blondynka wstała kierując się do wyjścia. – Daj sobie spokój Story. To wszystko i tak nie ma żadnego sensu, on cię nigdy nie... – Zatrzymała się gwałtownie kiedy otworzyła drzwi i cofnęła o krok do tyłu. – Draco.

— Wiem o kim mówiłaś – mruknęła Astoria po czym podniosła do niej swój wzrok a następnie również zastygła. – Draco – powtórzyła. Malfoy stał chwilę w miejscu następnie opuszczając dłoń w dół. Wcześniej najwyraźniej chcąc zapukać. – Co ty tu robisz? – Zapytała cicho i podniosła się, następnie podchodząc do Dafne, która wciąż wyglądała na wielce zszokowaną.

— Wasza mama mnie wpuściła – odparł po chwili nadal na nie nie patrząc. Astoria przyjrzała mu się uważniej. Wyglądał na wielce zmartwionego. Nie patrzył na nie... Co oznaczało, że ma problem ze schowaniem emocji. – Możemy porozmawiać? – Astoria drgnęła kiedy podniósł do niej głowę a jego oczy zabłysły, natychmiast przytaknęła. – Dafne?

— Już idę, idę! – Rzuciła blondynka wymijając go po czym pchnęła go do środka i zamknęła drzwi. Malfoy przetarł obolałe ramiona i zwrócił uwagę na Astorię, która starała się patrzeć wszędzie, tylko nie w jego oczy. W normalnych okolicznościach uznałby to za groteskowe, ale w tej chwili zupełnie go to nie obchodziło. Podszedł do jej łóżka siadając na nim a wzrok utkwił w drewnianej podłodze.

— Coś z Cassy? – spytała cicho a on pokiwał głową przez co zamilkła na chwilę. Dlaczego przyszedł akurat do niej? Przecież miał być u Hestii na święta... Podeszła do niego i również usiadła na łóżku. Dziwnie się czuła w jego obecności. Malfoy zawsze dziwnie na nią wpływał. Nie rozumiała dlaczego czuła napady gorąca w jego obecności, skoro jego skóra zwykła być zimniejsza niż u zwykłego człowieka. Ani czemu policzki ją piekły, skoro jego zawsze były idealnie białe. – W takim razie jaki jest cel twojej wizyty? Jest już trochę późno i...

— Chcesz iść spać? – Pokiwała przecząco głową na co przytaknął nadal patrząc w podłogę. – Nie wiedziałem do kogo pójść... Dlatego też uznałem, że cię odwiedzę...— Zamilkł na chwilę.– W końcu ty zawsze mnie wysłuchasz.

— Sądziłam, że od tego masz Hestię – jego dłonie zacisnęły się na pościeli przez co Astoria zrobiła zszokowaną minę. Nigdy w życiu nie denerwował się z takiego powodu... a przecież tylko wypowiedziała jej imię. Czyżby się pokłócili? „Nie zniszcz tej szansy Astorio” powiedziała w myślach tak cicho, jakby bojąc się, że on to usłyszy. Astoria spojrzała na jego blade dłonie i po zawahaniu się. Ujęła jedną przyciskając ją lekko. Chłopak drgnął patrząc na nią ze zdziwieniem. Astoria uśmiechnęła się do niego lekko po czym zapadła między nimi bardzo długa chwila ciszy.

— Co sądzisz o Potterze? – spytał nagle i odwrócił wzrok, Astoria przygryzła delikatnie dolną wargę – Sądzisz, że jest dobrym człowiekiem?— „Nie daj się zwieść. To podchwytliwe pytanie” przeszło jej przez myśl. Zastanowiła się przez moment nad odpowiedzią po czym wzruszyła ramionami.

— Lubię go. Jest uprzejmy i uczynny. Nie muszę przy nim nikogo udawać.

— Więc po co przy innych grasz?

— A ty? – odpowiedziała pytaniem a chłopak nie odpowiedział. Uśmiechnęła się zwycięsko z wygranej potyczki, choć wiedziała, że to dopiero czubek góry lodowej.

— A o Hestii? – zadał kolejne pytanie. Astoria zdążyła się domyśleć, że chodzi mu o Pottera. Cóż nie było to tajemnicą. Tylko ślepy nie wiedział, że Potter patrzył na Hestię w ten szczególny sposób.. – Jaka według ciebie ona jest?

— Zbyt święta – odparła od razu. – Nie pasuje do Slytherinu — chłopak uśmiechnął się przelotnie. Astoria patrzyła na niego przez chwilę. Wiedziała, że kiedy wypowie to zdanie jej szanse u niego spadną na samo dno. Ale wiedziała, że tak po prostu trzeba. Być szczerym. Mimo, iż bardzo często się przez to cierpi... kiedyś karma się odwróci. I zrobi coś dobrego dla niej samej. Dlatego też nie posłuchała rady Dafne, odłożyła na bok własne uczucia. I po prostu była szczera. Ponieważ czuła, że on właśnie tego potrzebuje. – Ale jest również bardzo mądrą, piękną i inteligentną dziewczyną. Zapatrzoną w ciebie nie do opamiętania. Wiem, że to pewnie głupie. Ale wydaje mi się, że ona cię lubi aż za nadto. Nie wydaje mi się by to było zwykłe pożądanie. – Wzięła głęboki wdech – Ona cię kocha Malfoy. – Mimo iż nie pokazał po sobie nic. Wiedziała dokładnie, że jej słowa trafiły w sedno. Bolało ją to. Ale również czuła ulgę. Powiedziała coś miłego o swoim wrogu... O rywalce. Była dumna. Ale potrafiła przyjąć przegraną z uniesioną głową. – Ale dlaczego pytasz o to właśnie mnie?

— Bo jej nie znosisz – Astoria uśmiechnęła się kiwając głową i również spojrzała na podłogę. Cóż. Nie mogła zaprzeczyć. – A to już długo mnie dręczy. – Westchnął przejeżdżając wolną dłonią po włosach, niszcząc tym swoją fryzurę — Ostatnio mało sypiam. Jestem przemęczony i o wiele bardziej drażliwy.

— To przez znak? – pokiwał przecząco głową.

— Przez Cassy – przytaknęła na znak zrozumienia. Nie dziwiła mu się. Miał umierającą siostrę. Nie miała pojęcia jakby się zachowywała, żyjąc ze świadomością, że każdego dnia i każdej nocy bliska jej osoba umrze a ona nie będzie miała na to żadnego wpływu. Takie rzeczy dzieją się zwykle nagle, i ból jest olbrzymi. W takim razie co czuje ktoś, kto wie doskonale iż w krótkim czasie jego najbliższa osoba umrze... co czuje patrząc na nią. Patrząc na siebie w lustrze?! – Zabini ci coś mówił?

— Niewiele – oznajmiła cicho. – Ciężko się z nim o niej rozmawia. Czasami mam wrażenie, że się myliłeś – spojrzała na jego profil. – Blaise nie zachowuje się jakby ją chociaż w najmniejszym stopniu lubił. Nawet mam wrażenie, że nią gardzi.

— Idiota – mruknął i zwrócił uwagę na jej dłoń a Greengrass natychmiast ją odsunęła. – Lubisz mnie prawda? – Odwróciła speszona wzrok. Malfoy popatrzył na nią i westchnął. Cassy bardzo liczyła na to żeby skończył z Astorią... Były najlepszymi przyjaciółkami, więc pewnie dlatego pragnęła by fantazje Greengrass się spełniły. Zawsze się jej słuchał... Ale tej prośby spełnić nie mógł. I Cassy to wiedziała.

— Znasz odpowiedź.

— Znam. Ale zawsze chciałem żebyś mi to szczerze powiedziała – zacisnęła dłonie w pięści.

— W jakim celu? – Spytała uparcie patrząc w podłogę – Oboje wiemy, że to nie ma sensu. I tak mnie wyśmiejesz.

— Nie wyśmiewa się czyichś uczuć – zwróciła na niego uwagę , uśmiechnął się do niej. – Bądź ze mną szczera.– wzięła głęboki wdech patrząc w jego błękitne oczy, które teraz nie wydawały się jej chłodne. Były zwyczajnie... smutne.—Potrzebuję cię – dodał a Astoria poczuła jak się rumieni. Zgarnęła włosy za ucho i policzyła w myślach do pięciu.
— Silnie się w tobie zauroczyłam – oznajmiła czując że się rumieni. — To tyle… Wiem. Jestem żałosna… Ale nie masz się czego obawiać. Nie będę próbowała… Wiesz. Tego co w wakacje. Nie będę już niczego próbowała. Odpuszczam. 
—  Cierpisz.
—  To minie.
—  Nawet jeśli znasz opowieści z innych er? – Zapytał patrząc w jej wielkie, zielone oczy i uśmiechnął się. —  Jesteś w stanie odpuścić? 
—  Tak —  powiedziała i spojrzała na swoje blade dłonie. —  Bo to zupełnie inna historia. Nasza własna od początku do końca. To przecież bardzo przyjemna myśl, prawda?





* Romeo i Julia - Shakespeare


Wielki powrót Rity Skeeter !  Nie... to tylko ja.

Tęskię za wami. Nikt nie pisze.  Nikt nie komentuje. Nie wiem co mam robić ... lubie ta opowieć, ale nie wiem czy ma sens ja kontynuować choć nie dobrnelam jeszcze nawet do połowy. Proszę poradźcie mi! ~ Dorothy

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam za brak komentowania, wciąż nie mogę ogarnąć szkoły... Jednak czytam każdy rozdział i codziennie sprawdzam czy coś się pojawiło. Sens jest kontynuowania, bo jeżeli przestaniesz, to prawdopodobnie nie zdam, bo będę się zamęczać co się mogło stać, i że to w sumie przez moje lenistwo. Wiem, że nie ja jedna to czytam, gorąco zachęcam do dalszego pisania. To jedno z lepszych opowiadań, które miałam okazje czytać, a co więcej czytałam w czasie tworzenia, nie po zakończeniu. Szkoda marnować coś tak dobrego. Co do ostatnich rozdziałów: namieszałaś! Teraz już zupełnie nie wiem co się dzieje. Pisz dalej bo jestem ciekawa jak to się ułoży! Romilda zupełnie nie pasuje mi jako dziewczyna dla Harry'ego, jednak to Ty tworzysz także rób co chcesz :D chaotycznie jak zwykle mi wyszło, przepraszam :( powodzenia w dalszym pisaniu ;)

    OdpowiedzUsuń