niedziela, 13 listopada 2016

22. Biegnij! Uciekaj od tego... dopóki masz siły. Póki twoje serce nie zaznało bólu. Nie pakuj się w miłość... Bo ona zawsze boli.


"— Dlaczego mnie zabijasz?
— Boś mnie pokochał.
— Przecież miłość jest dobra.
— Jak widać nie zawsze."

Obrona i Dywersja. Dwa podstawowe działania w życiu każdego człowieka. Każdy powinien się chronić jak najlepiej. Bowiem kiedy wszyscy inni zawiodą, pozostajesz sam na sam ze swoim strachem, ze swoim wrogiem, ze swoimi słabościami.
 Potter przewrócił się na drugi bok wbijając paznokcie w dłonie. To wszystko znów się zaczęło. Voldemort po raz kolejny postanowił podręczyć go psychicznie, jednak Harry wiedział, że nie może dopuścić go do jego wspomnień od początku sierpnia. Voldemort nie może wiedzieć niczego o Ślizgonach.
Zacisnął mocno zęby, by nie krzyknąć z bólu, ale udało się. W końcu. Po dwudziestu wyczerpujących minutach walki umysłu, zdołał wyrzucić go ze swojej głowy. A on. Był w stanie się obudzić.
Harry otworzył oczy i westchnął głęboko. To było najbardziej wyczerpujące zadanie jakiemu musiał podołać od tygodni. Już długo nie miał koszmarów... takich koszmarów jak ten. Bowiem w tamtym świecie snu wszystko było złe, brudne, brutalne i krwawe. Potter bał się tego co ujrzał, i tego co może się stać jeśli zawiedzie. Wśród Ślizgonów nie jest nikim specjalnym, jest Harrym i tylko Potterem. Przez całą tą atmosferę panującą w domu węża naprawdę często zapominał o swoim przeznaczeniu. O tym, że jest Tym Który Ma Moc Pokonania Czarnego Pana. Tym który musi ocalić świat. 
Ktoś krzyknął , a potem rozległ się niesamowity huk i dźwięk tłuczonego szkła.
Potter zerwał się na równe nogi wybiegając z pokoju w kierunku skąd usłyszał ten dźwięk. A chwilę później zamarł, stając u szczytu schodów. By chwilę później rzucić się w kierunku nieprzytomnej Hestii. Nie widział zbyt wyraźnie, bowiem zapomniał w pośpiechu założyć sobie zaklęcie na oczy, ale widział krew. Mnóstwo krwi i szkła wokół nich.
— Hestia. Hestia obudź się... Cholera — syknął wyciągając różdżkę i zastygł. Jeśli użyje teraz tak poważnej magii jak wyczarowanie patronusa. Ministerstwo go dopadnie. A sługusy Voldemorta już od dawna je infiltrują. Także i on dowie się o wszystkim. — Hestia, proszę. — szepnął rozglądając się za ratunkiem. Nie wiedział co ma robić. — Myśl Potter, myśl! Potrzebujemy pomocy!
 — Może pomóc Harry Potter sir? — Harry aż podskoczył odwracając głowę w kierunku Zgredka, który stał obok niego bujając się w przód i w tył na swoich malutkich nóżkach.
— Zgredek! Chwała ci! — wykrzyknął Potter. — Potrzebuję Uzdrowiciela. Teraz. Natychmiast! To może być coś poważnego.
— Zgredek zna jednego uzdrowiciela. Ale Zgredek nie jest pewien, czy dobrze jest wezwać.  Pani uzdrowiciel jest niedobra dla swojego skrzata.
— Zgredku proszę. — powiedział Potter a stworzonko westchnęło po czym w holu rozległ się huk. Potter spojrzał na Hestię, która była blada jak ściana a liczne rany i szkło, które wbijało się w jej skórę w kilku miejscach, sprawiło, że cała była we krwi, a jej białą sukienkę spowił szkarłat.
— To niedopuszczalne! Niech tylko dorwę twoją pan... Boże! — Harry uniósł wzrok do osoby, która właśnie przy nich uklękła. — Hestia. Skarbie. Kto ci to zrobił? — spytała cicho wyjmując różdżkę i zaczęła mówić mnóstwo nieznanych Potterowi zaklęć.
— Spadła ze schodów. — powiedział cicho Potter. — Kiedy ją znalazłem, natychmiast posłałem Zgredka po uzdrowiciela. — Wybełkotał powoli i zmrużył lekko oczy, żeby lepiej widzieć kobietę, ale nie widział tak wyraźnie. Odwrócił głowę do Zgredka, który stał nieco dalej i nadal bujał się w przód i w tył. — Zgredku, mógłbyś przynieść moją różdżkę?
— To dla mnie zaszczyt Harry Potter sir! — Zapiszczało stworzonko po czym w mniej niż sekundę zniknęło i wróciło dając mu ją z wielkim ukłonem. Potter odebrał swoją własność i nałożył na swoje oczy, szybkie zaklęcie Fresh Oklumis, a wszystko nagle stało się wyraźne... choć Potter już wolałby nadal widzieć rozmazane plamy. Hestia wyglądała jak gdyby, zaatakowała ją sfora wilków. Rany były bardzo głębokie. z ramienia wystawał jej długi kawałek szkła a wokół nich leżały setki tysięcy, rozbitych  kryształów.  Jednak jej stan się polepszał, z każdym zaklęciem tajemniczej kobiety, było już lepiej. Potter uniósł wzrok do kobiety którą przyprowadził Zgredek. Była to bardzo ładna postawna czarnoskóra kobieta o pięknych seledynowych oczach i czystej cerze, a także długich ciemnych włosach spiętych w koka. Miał wrażenie, że już gdzieś widział te rysy twarzy. Jego dłoń pojechała do pierścienia na palcu i również miał wrażenie że gdzieś widział podobny.


*
— Jesteś smutny. Coś cię trapi? — Draco otrząsnął się z zamyślenia spoglądając na swoją siostrę. Cassy wpatrywała się w niego z wielką troską i smutkiem. Jakby poprzez ukazywanie tych wszystkich emocji chciała mu zrekompensować to, iż on od dawna nie potrafi tego robić. Jakby chciała ukazywać i swoje i jego emocje.
— Martwi mnie stan Hestii. To wszystko. — powiedział cicho a blondynka przytaknęła, spoglądając w okno.
— Pogorszyło się?
— Nie — zamilkł na chwilę. — Jest stabilny.
— Gdyby coś się działo, z całą pewnością byś się o tym pierwszy dowiedział.
— Niby tak — mruknął cicho. — Jednak źle się z tym czuję... W kółko robię względem niej jakieś sceny, kłótnie, wyrzuty... a przecież nie jesteśmy już razem. To powinno się skończyć. — syknął zły. Cassandra znów spojrzała w jego kierunku, a on, ujrzał w jej oczach coś dziwnego. Jakby... strach? — Cassy?
— To moja wina.
— Nie bądź śmieszna.
— Ale to naprawdę moja wina. — powiedziała pewnie a chłopak zamilkł. — Tak bardzo chciałam, żeby Astoria była szczęśliwa, że całkowicie zignorowałam uczucia Hestii. Tak jak i twoje. Przez to, że w tym świecie się spotkaliście w takich okolicznościach, wszystko zrujnowało.
— Draco! — rodzeństwo szybko odwróciło wzrok w kierunku Blaise’a, który wparował do sali szpitalnej jak poparzony.
— Blaise, co ty tu...
— Hestia miała wypadek. — Cała krew z twarzy chłopaka odpłynęła. Zabini wziął kilka wdechów i kontynuował. — Moja matka zabrała ją do Munga. Carrow spadła ze schodów. — Zaczeka...— Malfoy zniknął — ...j. — Westchnął chłopak i pokiwał głową. — Przecież nie wpuszczą go od tak. — Jęknął i po chwili zamarł, kiedy jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem błękitnych ocząt Cassy, która uśmiechnęła się do niego delikatnie.
— To będzie miało wpływ na jej serce? — spytała dziewczynka a chłopak zmarszczył nieelegancko brwi, przez co Cassy zatkała dłońmi usta. — Przepraszam... Chyba się wygadałam.
— Co jest nie tak z sercem Carrow? — Wykrztusił po kilku chwilach ciszy a Cassandra spojrzała na swoje dłonie, teraz już się nie uśmiechała.
— Ma przypadłość Dantego. — Chłopak zamarł. — Wiesz co to jest prawda? — Przytaknął — I czym się cechuje?
— Nieproporcjonalna wielkość serca do organizmu danej jednostki... To bardzo rzadka choroba i...
— Niewyleczalna — przytaknęła Cassy mówiąc to prawie szeptem. — Można z tym żyć bez jakichkolwiek problemów, tylko kiedy człowiek nie jest poddawany żadnym wypadkom a także sytuacjom stresującym... cóż... jeśli chodzi o stres. Hestia ostatnimi czasy odczuwa go bardzo dużo... Nie ma sensu ich kryć Blaise — stwierdziła kiedy ten otwierał już usta by jej zaprzeczyć. Już dawno obiecał Malfoyowi, że nie wygada się Cassy, co do jego problemów w relacji z Hestią. — To musiało pogorszyć jej stan zdrowia... a teraz. Ten wypadek. — zamilkła na chwilę i podniosła do niego wzrok. — Uświadomił mi, że naprawdę muszę to zrobić. — Chłopak zamilkł na moment. Nie rozumiał o czym Cassy mówi.
— Co... Co takiego? — Powiedział z lękiem. Z jakiegoś powodu bał się odpowiedzi. Cassandra w tej chwili była niesamowicie poważna.
— Nie ważne — oznajmiła cicho zaciskając palce na pościeli. — Dawno cię nie widziałam — zmieniła temat podnosząc do niego wzrok. Chłopak przełknął powoli ślinę i podszedł na chwiejnych nogach do jej łóżka. Postać Cassandry zawsze wzbudzała w nim wiele niezrozumiałych emocji. — Wyprzystojniałeś. — przyznała a chłopak parsknął cicho. Zabawnie było słyszeć takie słowa... zwykle to mówią jakieś stare ciotki czy babki, które oznajmiają to szczypając go za policzki, przez co cała magia tego słowa pryska, jak bańka mydlana. Za to pierwszy raz w życiu spotkał się z tym, że dziewczyna w jego przedziale wiekowym, oznajmia mu coś podobnego. To była bardzo miła odmiana
— Jakoś nie było okazji... Za to ty, za każdym razem kiedy cię widzę, jesteś piękniejsza — odpowiedział jej, komplementem. W zasadzie zrobiłby to pierwszy, gdyby tylko odważył się odezwać prędzej. Zawsze przy niej ujawniała się jego nieśmiałość, której na co dzień nie miał. Był bezczelnym chamem i casanovą. Nie znał takich pojęć jak; nieśmiałość czy zawstydzenie.
 Blondynka uśmiechnęła się po czym oparła o poduszki przymykając na chwilę oczy.
— Jak to jest, że w stosunku do mnie jesteś taki szarmancki a w stosunku do innych dziewczyn zachowujesz się jak skończony dupek? — zagadnęła i otworzyła oczy odwracając do niego wzrok. — Z opowieści Astorii jesteś kimś, dla kogo nie ma znaczenia; z którą, gdzie, i kiedy. Za to z mojego punku widzenia, jesteś kimś, komu zależy na ludziach — westchnęła cicho, wydawała mu się być smutna. — Ale co ja tam mogę wiedzieć. Leżę w sali szpitalnej jakieś dwie trzecie swojego życia. Nie znam się na relacjach międzyludzkich. I nie mam czasu na to, aby je poznawać.
— Wyjdziesz z tego — Cassy uśmiechnęła się lekko i spojrzała w jego kierunku, zabrzmiał bardzo stanowczo. Wierzył w swoje słowa... a raczej starał się w nie wierzyć. — I... i poznasz ludzi tak jak tego chcesz.
— Blaise...
— Uczynisz to — przerwał jej a Cassy zamilkła. — Tylko... Musisz walczyć. Walczyć z całych sił.
— Tyle, że ja już nie mam sił na...
— To oddam ci moje! — Malfoy zastygła z otwartymi ustami. Nie wierzyła w to co widzi, a tym bardziej w to co słyszy. Nigdy nie widziała by Zabini zachowywał się w tak... żywy sposób. On prawie płakał. A to, że klęczał przy jej łóżku, tylko sprawiało, że jej szok był większy, a serce zaczęło bić jak szalone. Nie pamiętała już, kiedy, ktoś powiedział jej coś tak... niesamowitego. — Tylko walcz.— opuścił głowę w dół, spoglądając w jej drobne, blade dłonie. — Walcz — powtórzył — i daj mi okazję zabrać cię do tego ogrodu, o którym tyle razy opowiadałaś. Tego w Rosji. Obiecałaś mi, że tam pojedziemy, pamiętasz?
— Blaise, miałam wtedy dwanaście lat.
— Byłaś tak, szczęśliwa, że naprawdę chciałem tam wtedy pojechać... ale obiecałem ci. Że pojedziemy tam razem, jak tylko wyjdziesz po badaniach. —zamilkł a Cassandra opuściła wzrok na dół. Po tamtych badaniach, już nie wyszła ze szpitala.
— Pamiętasz to wszystko? Przecież to nic nie warte gadanie małej dziewczynki... nigdy nie brałeś na poważnie słów dzieci...
— Nie jesteś jakimś tam głupim dzieckiem. Jesteś Cassy — blondynka uśmiechnęła się przez łzy. Z jakiegoś powodu chciało jej się płakać.— Obiecałem ci coś, i chcę dotrzymać obietnicy.
— To nie jest możliwe.
— Wszystko jest. Tylko trzeba tego naprawdę chcie...
— Blaise ja umrę za trzy dni. — przerwała mu a on zamilkł. Nagle. Wszystko zamilkło. A cały świat zwolnił. Ta informacja dochodziła do niego bardzo powoli. Jakby nie do końca trafiała tam gdzie trzeba i musiała zawracać kilka razy żeby dojść tam gdzie ma dokładnie. Ale kiedy w końcu usadowiła się w odpowiednim miejscu, sprawiło to, że pociemniało mu w oczach. A serce zaczęło bić jak szalone. Chciał by wydarzyło się w tej chwili coś przez co będzie mógł zemdleć. Zapomnieć chociaż na chwilę... uciec od tego pełnego smutku spojrzenia, które posyłała mu Cassy.— Twoja mama również to wie.
— Nie wspominała...
— Prosiłam ją by milczała. — odparła cicho.
— Kto jeszcze o tym wie?
— Tata... ale tylko to, że nie dożyję nowego roku. Nie chciałam mu mówić pełnej daty śmierci. Tak jak i wujkowi Bartyemu, Rudolphusowi i cioci Roxane a także cioci Belli...
— A Draco? — pokiwała przecząco głową. — Cassy, przecież on tego nie zniesie.
— Poradzi sobie... musi. — dodała ciszej. — Tak jak i będzie musiał żyć z myślą, że pogrzeb się nie odbędzie.
— Słucham?
— Coś musi zniknąć by coś innego mogło egzystować Blaise.

*


— Gdzie ona jest?
— Malfoy. Tylko się nie denerwuj..
— Nie denerwuj? — Harry skrzywił się mocno kiedy chłopak podniósł na niego głos. Wiedział od początku, że Draco będzie wściekły. Malfoy był bledszy niż zwykle, Potter dopiero teraz dostrzegł tą dziwność, której nigdy wcześniej nie potrafił zdefiniować całkowicie. Malfoy nie spał... i to przez bardzo długi czas. Nigdy wcześniej cienie pod jego oczami nie były tak wyraźne jak teraz... co musiał zasługiwać dobrym zaklęciom bądź eliksirom. Jednak w chwili obecnej... Wyglądał jak upiór. A jego włosy znów stały się nieco jaśniejsze... Stres na niego bardzo źle wpływał.
 — Draco! Dobrze, że jesteś tak szybko — Esmeralda Zabini , która właśnie wyszła z jednej z sal, powitała chłopaka z radością, której jednak zupełnie nie ukazała w swojej mimice twarzy, która była bardzo poważna. —Blaise się spisał.
— Pogorszyło się ?
— Nie. Jej stan jest stabilny — powiedziała spokojnie a chłopak wyraźnie odetchnął i przytaknął na znak zrozumienia. Choć wciąż był bardzo zdenerwowany. — Miała mały wypadek w domu. Spadła ze schodów niosąc jakieś pudła z ozdobami... Można wiedzieć w jakim celu robiła to całkiem sama, bez użycia magii? — Spytała spoglądając w podkładkę, którą dzierżyła w dłoni a Harry'emu ni stąd, ni zowąd, przypomniała się Lauren, która nigdzie nie ruszała się bez swojej granatowej podkładki na nie wiadomo co. — I dlaczego właściwie, dwójka niepełnoletnich czarodziejów znajduje się na jakimś odludziu w środku zimy?
— Właściwie to...
— To moja wina Pani Zabini — Harry zamilkł słysząc Malfoya, który mu przerwał... a jego głos był pełen, zmęczenia, żałości i... skruchy? — Wymyśliłem sobie, że nie wracam na święta do domu. Hestia jak zwykle nie chciała mnie zostawiać samego, a reszta poszła za nami... Wie Pani o tym jak wpływam na ludzi.
— Och, wiem doskonale — powiedziała czarnoskóra poważnym tonem i podniosła do niego wzrok. — Blaise wspominał, że sam nie ma pojęcia co w tobie jest, ale po prostu musi za tobą chodzić. Przykro mi, że ci się narzuca. Wiem jak tego nie lubisz. — Malfoy wzruszył ramionami.
— Blaise jest moim dobrym kumplem. Nie przeszkadza mi to, że jest blisko — powiedział cicho chłopak i zamilkł na chwilę. Po czym podniósł wzrok do ciemnych oczu Pani Zabini, a Potter dostrzegł jak jego oczy zabłysły. — Pojechałem do Cassy. Flora i Theo postanowili pozbierać kilka rzeczy z domu Notta, a Harry został z Hestią. — Wskazał Pottera nawet na niego nie patrząc. — Mogłem przewidzieć, że już od rana będzie chciała stroić dom. Uwielbia to święto i wszystkie rytuały z nim związane. —Dodał a Esmeralda uśmiechnęła się przelotnie, mrucząc pod nosem "coś o tym wiem". — Potter nie wiedział, że Hestia jest taką fanatyczką, dlatego też nie był niczego świadomy... Nikt mu o tym nie powiedział.
— Rozumiem — przytaknęła Esmeralda i jeszcze raz spojrzała na podkładkę. — Powód dla którego cię tu wezwałam nie skupia się na samym upadku, a raczej na tym co stało się przed nim.
— Przed? — Powtórzył chłopak a kobieta przytaknęła i spoważniała jeszcze bardziej — Co ma Pani na myśli?
— Zbadałam jej stan czterdzieści osiem godzin w tył, żeby ustalić, czy było to zwykłe potknięcie się, czy utrata czucia w mięśniach, jak to bywa przy jej przypadłości. — Chłopak przytaknął na znak zrozumienia. Za to Potter z każdym słowem rozumiał mniej. Nie wiedział, że Carrow jest na coś chora. — Poziom jej stresu bardzo silnie się powiększył w godzinach nocnych. Nie wiem co było powodem, możliwe że nocny koszmar, jednak adrenalina wskoczyła na bardzo ryzykowny szczebel, i nad wyraz wolno opadała.
 — Co to znaczy? — spytał cicho Potter a matka Blaise’a zwróciła na niego chwilowo uwagę.
— Zwykle, czarodziej potrzebuje pięciu minut to zrównoważenia bicia serca, i opadu adrenaliny po wcześniej odczuwalnym stresie. U Hestii, opadała ona całe dwadzieścia minut. Napompowując do jej organizmu zbyt dużą ilość krwi. Co mogło skutkować przeciążeniem organizmu w wyniku którego po większym wysiłku fizycznym zwyczajnie, zemdlała.
— Czyli przed upadkiem ze schodów Hestia już była nieprzytomna?
— Takie są fakty — przytaknęła Potterowi kobieta. — Nie jest to groźne, dopóki bierze leki regularnie. A spoglądając na nią w tej chwili, mam wrażenie, że... Panie Potter, czy mógłby pan na chwilę...
— Niech zostanie. Hestia nie lubi tajemnic — czarnoskóra spojrzała na Malfoya po czym, powoli przytaknęła, i kontynuowała.
— Że odstawiła leki — skończyła powoli a Harry wytrzeszczył na nią oczy. — Eliksir był dość mocny. Jednak nigdy nie wchodził w żadne reakcje ani nie sprawiał czarodziejom problemu. Jest całkowicie bezpieczny. Temu odstawianie go z przyczyn zdrowotnych nie wchodzi w grę. Hestia musiała mieć inny powód by to zrobić. I stąd moja prośba, bowiem z wiarygodnych źródeł wiem,że jesteście ze sobą najbliżej — blondyn przytaknął. — Ostatni raz była u mnie z końcem czerwca. Kolejna wizyta miała być końcem sierpnia, jednak ją przełożyła na styczeń. Sądziłam, że to z powodu poprawy, ale w tej chwili widzę, że jest inaczej. — Znów spojrzała na podkładkę i zaczęła przeglądać kartki. — Od czerwca Hestia schudła prawie jedenaście kilo a już wcześniej była przy granicy niedowagi. Obwód w jej biodrach to pięćdziesiąt cali, w talii czterdzieści trzy za to w klatce piersiowej niecałe sześćdziesiąt. — Potter nigdy nie dostrzegł tego by Hestia była za chuda... Zwykle wydawało mu się, że właśnie ma proporcje idealne. — Rozumiem, że niektóre eliksiry skutecznie to zakrywały, ale nie trwają one długo, temu jestem pewna, że coś musiałeś zauważyć. — Draco przytaknął, nie unosząc wzroku do kobiety, która z resztą aktualnie na niego nie patrzyła, przewracając kolejną stronę. — Rzecz następna, która wiąże się z jej niedowagą. Brakuje jej składników odżywczych jak i witamin q36 i L99.— Potter po raz pierwszy w życiu słyszał nazwy takich witamin. — Zapiszę jej na to wywar z uryny jednorożca, tylko będzie musiał pilnować ktoś by wypijała całość trzy razy dziennie. — "uryna to mocz prawda?... czy ona powiedziała, że Hestia będzie musiała pić mocz?!" — Powinno to również nieco odciążyć umysł od zbędnych myśli i emocji. Ponieważ najbardziej w tym wszystkim martwi mnie właśnie jej podłoże psychiczne.
— Zawsze słabo radziła sobie ze stresem.
— Nie chodzi o sam stres Draco — chłopak podniósł do kobiety wzrok. Pani Zabini opuściła dłoń z podkładką niżej i również na niego spojrzała — Hestia jest w zaawansowanej depresji.
— Hestia? — spytał Harry. — Prędzej posądzałbym Florę jednak...
— Właśnie na tym zwykli, ludzie się mylić Harry Potterze — powiedziała spokojnie Esmeralda. — Jeśli jest osoba cicha i małomówna automatycznie podejrzewają ją o problemy z samym sobą. Za to jeśli widzą osobę taką jak Hestia, życzliwą, zawsze uśmiechniętą, żyjącą pełnią życia, nawet przez myśl im nie przejdzie, że może ona mieć jakikolwiek problem na tle psychicznym, a tym bardziej, nie posądzi jej o stany depresyjne. Ludzie z tak poważnym zakrzywieniem psychiki jak Hestia ukrywają to bardzo dobrze przed światem. Na tym polega ich nieszczęście. Tylko w samotności są sobą. A uwierz mi. Nie jest to widok przyjemy, radosny i pełen wdzięku.
— Można jej jakoś pomóc?
— Na tym poziomie pomoc zwykłych ludzi się kończy — Potter zamrugał z szokiem. Co oni chcieli jej zrobić? — Draco. Jesteś pewien, że mam to powiedzieć przy nim? Nie jest on z tego co wiem związany z Hestią ani rodzinnie ani jakoś emocjonalnie...
— Na jak długo?— Spytał Malfoy, Esmeralda wpatrywała się w niego chwilę, jakby zastanawiając się o czym chłopak mówi. Ale po chwili wyprostowała się, a jej mina znów była poważna. Najwyraźniej Malfoy domyślił się o co, lub o kogo chodzi. Za to Potter wciąż nie miał pojęcia, co miała na myśli matka Blaise’a.
— Dwa miesiące... Może pół roku. W zależności jak będzie reagować. — powiedziała powoli. — Najważniejsze będzie odnalezienie przyczyny tego stanu. Kiedy już to zdefiniują. Zaczną się podejścia do poprawy jej zdrowia a na końcu dopiero psychiki. Trzeba to robić stopniowo, by nie wywierać na niej jeszcze większej presji.
— Rozumiem — powiedział cicho. — Woodowie sprawują nad nią opiekę. Powiadomić ich, by podpisali jakieś dokumenty?
— Ich zgoda nie jest tutaj istotna. W przypadkach takich jak jej, uzdrowiciel nie potrzebuje zezwolenia by przenieść ją do innego ośrodka uzdrowicielskiego. Powiadom za to Dumbledore’a. Aby zakończył jej szósty stopień nauki na tym półroczu. Gdyby... jednak zajęło to więcej niż dwa miesiące, szkoda by było, by musiała od września poprawiać rok. — Blondyn przytaknął. — Wypiszę potrzebne papiery a ty w tym czasie możesz do niej pójść — wskazała drzwi zza których poprzednio wyszła — Powinna się za niedługo przebudzić. Rany nie były duże. — stwierdziła spokojnie po czym jeszcze spojrzała przelotnie na Harry'ego. — A ty pij przed snem korzenie askudelusa, dobrze blokują umysł przed niechcianymi gośćmi — powiedziała po prostu i zanim Potter zdążył zareagować, odeszła w milczeniu gdzieś przed siebie.
— Draco, jeśli to...
— To nie jest twój problem — powiedział cicho chłopak.. Draco wydawał się być jeszcze bardziej przygnębiony, niż zazwyczaj.
— Wiesz co ją mogło zdenerwować? — zapytał. —  Wieczorem nie zauważyłem by była zła. Słowo.
— Ktoś. — oznajmił wolno i podszedł do drzwi, sali Hestii — Hestia dostała list od Cassy. — powiedział a jego głos dziwnie zaskrzeczał, jednak zanim Potter zdążył zapytać, co w nim było, Malfoy już zniknął za drzwiami sali szpitalnej, pozostawiając ślizgona całkowicie samego, z kolejnymi pytaniami bez odpowiedzi.

*


— Hestia w szpitalu? — spytała Flora unosząc dziwnie brew w kierunku Anthony’ego, który właśnie przekazał jej tą informację. — Coś poważnego? — dodała odkładając sztućce, ponieważ aktualnie jedli razem z Theodorem śniadanie.
— Nie sądzę. Spadła ze schodów. Poobijała się nieco. Kiedy uzdrowicielka wyszła, rzuciłem kilka tarcz na organizm. Wyjdzie najpóźniej do dzisiejszego wieczora.
 — W takim razie po co ją straszysz? — Zapytał chłopak wskazując szybkim gestem dłoni Carrow. — Skoro Hestii nic nie zagraża to marna twoja faty...
— Uwierz. Nie przybierałbym tej formy gdybym nie miał wyraźnego ku temu powodu — mruknął Anthony i poprawił rękawy swoich czarnych szat. — Jeśli dobrze zrozumiałem z tego co mówiła Zabini, Draco. Hestia nie wróci po świętach do szkoły. — Sztućce uderzyły z brzękiem o talerz dziewczyny. A Carrow spoglądała na mężczyznę z niedowierzaniem.
— Co to ma znaczyć, nie wróci? — mruknął Nott. — Przecież powiedziałeś...
— Stan fizyczny ma się nijak do jej psychiki. Hestia jest w zaawansowanej depresji.
—Słucham? — powiedzieli jednocześnie, równie zdziwieni, ślizgoni.
— Depresji? Hestia? — Parsknął Nott — To kpiny?
— Widać, że mało ją znacie. — westchnął Anthony. — Malfoya nie zdziwiła ta informacja. Czyli wiedział o tym od dawna. Hestia ma w przeciągu najbliższych miesięcy, zostanie w jakimś ośrodku, gdzie się pozbędą tego błędu w jej umyśle. Zabini sama postanowiła ją przenieść. Zgoda Woodów, ani twoja — tu zwrócił się do Flory.— Nie jest potrzebna, ani też brana pod uwagę. Tak działają przepisy uzdrowicieli. Nikt nie ma na nie wpływu poza nimi samymi.
— Wiem jak działają przepisy — powiedział zimno Nott. — Ale skąd u Hestii depresja?
— Podejrzewam, że czynnikiem całości jest jej relacja z Malfoyem. — Wzruszył ramionami Anthony a Carrow zacisnęła dłonie w pięści. — Flora. Wiedziałaś o tym, prawda?
— Nie sądziłam, że to tak poważne.Zwyczajnie chodziła smętna... A ostatnio szybko się denerwowała.
— Odstawiła leki — ślizgoni unieśli do niego wzrok po raz kolejny. — Choć zrobiła to już dawno. Jeśli wierzyć w słowa Zabini. Przestała je łykać w przeciągu czerwca/lipca.
— I nikt nie zauważył?
— Kto, jak nie wy, miał zauważyć? — Odpowiedział pytaniem zirytowany Anthony. — Jesteś jej bliźniaczką Carrow — warknął. —Tobie powinno na niej najbardziej zależeć. A zamiast tego, siedzisz sobie jakby nigdy nic, z aroganckim gnojkiem, który…
— Anthony, to nie jest twoja....
— ...zdradza twoje zaufanie i chce ci wbić nóż w plecy! — Zakończył ignorując słowa Carrow a czarny sztylet, który pojawił się znikąd, wbił się w blat stołu. Nott wytrzeszczył oczy na jego rączkę... To był jego nóż.
— Co to jest?
— Wyjaśnij sam C.O.D.E. — Prychnął mężczyzna po czym zniknął, pozostawiając nastolatków całkowicie samych. W ciszy. Której nie ważyła się przerwać nawet poranna sowa.


*
Harry usiadł na ławce w korytarzu zastanawiając się nad tym co przed chwilą usłyszał i czego był świadkiem. Wszystko w tej chwili wydawało mu się niesamowicie nierealne. Groteskowe wręcz. Jak w jakiejś marnej komedii.
 W jednym momencie wszystko jest w porządku, jedzie Ekspresem Hogwart na swoje pierwsze święta z... z kim właściwie? Przyjaciółmi? Sam nie wiedział czy jest w stanie już ich tak nazwać. Z całą pewnością nie wszystkich.
Następnie, kiedy już są na miejscu wszystko zaczyna się walić, i to z jego powodu, za to kończy się niespodziewanym zwrotem akcji i tak oto siedzi sam w szpitalu. Malfoy go znów nienawidzi, a Hestia leży nieprzytomna w sali, ni stąd, ni zowąd, mając w sobie jakąś dziwną chorobę, a do tego wszystkiego jest jeszcze wplątana Cassandra. Te święta są chyba jeszcze bardziej szalone od poprzednich.

 — Harry Potter?— chłopak drgnął unosząc wzrok do dziewczyny, która stała przy wyjściu z korytarza, i która wydawała się wielce zdziwiona widząc go właśnie w tym miejscu. Z resztą on również. Tym, iż zupełnie obca mu dziewczyna zwróciła na niego jakąkolwiek uwagę. "Tylko sławy chcą, głupie idiotki" Pomyślał i przyjrzał się dziewczynie która do niego podeszła. Była to brunetka, piękna i postawna. Ścięta jednak krótko, i o dziwo... pasowało jej to. Nie przypominała chłopca... z resztą nawet gdyby nim była wyglądałaby pięknie. Jej śnieżna cera i delikatne azjatyckie rysy twarzy nadawały jej piękna samego w sobie. Potter kojarzył skądś te rysy... Te oczy i cerę. Nie znał tej dziewczyny, tego był wręcz pewien. Ale z całą pewnością, gdzieś już ją widział. — Ten, Harry Potter? — powtórzyła przystając przy nim a Harry podniósł się i nieufnie przytaknął.
— Z kim mam przyjemność? — zapytał uważnie przypatrując się dziewczynie. Brunetka roześmiała się krótko. Nie zrozumiał tego gestu. Dlaczego go wyśmiała?
— Czyli plotki na twój temat są prawdziwe — oznajmiła sucho patrząc mu w oczy a on spochmurniał, nie dość że go zaczepiła, to teraz jeszcze obraża.
— To znaczy?
— Nie masz pojęcia o świecie innym niż Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. A twoja wiedza ogranicza się jedynie do właśnie tej danej osoby. — oznajmiła zakładając ręce pod biustem i uśmiechnęła się do niego ciepło. Czego nie zrozumiał, dlaczego taka zarozumiała dziewczyna wykonała w jego kierunku tak... osobliwy, gest? — W porządku. Znam ten ból — powiedziała a Harry zamrugał zdezorientowany. — Pewnie o mnie nie słyszałeś. W końcu nie jestem tak sławna jak ty... ale coś wiem o życiu w strefie gdzie nie ma niczego innego poza dziedziną, do której zostałam powołana.
— Mogłabyś jaśniej?
— Touka Kirishima — wyjęła w jego kierunku dłoń a Harry zamrugał z szokiem. Już wiedział skąd kojarzył tą dziewczynę.—...
— Mistrzyni Świata w Pojedynkach Magicznych. — Powiedział zanim zdążyła się odezwać a dziewczyna zamrugała zdezorientowana. Najwyraźniej nie spodziewała się iż Potter wie kim jest.
—... Chciałam powiedzieć, Miło mi Poznać. Ale tak też można się przedstawić — stwierdziła opuszczając dłoń kiedy Potter nie zdążył w odpowiednim czasie wykonać tego gestu. — Skąd mnie znasz, jeśli można spytać?
— Z artykułu w gazecie, czyli dokładnie tak z tego samego źródła co ty.— Wzruszył ramionami a dziewczyna zaśmiała się cicho.
— Po części, jednak niezupełnie. — Powiedziała cicho i spojrzała w kierunku drzwi sali szpitalnej Hestii. — Mam przyjaciół, w Hogwarcie. Kiedyś o tobie opowiadali.
— Pewnie same nudne i nieprawdziwe rzeczy — mruknął a Touka zaśmiała się po raz kolejny.
— Możliwe — przyznała cicho. — Choć słyszałam od nich również, iż w tym roku nastąpił przełom — przyjrzała mu się. — Nie wyglądasz tak jak w gazetach.
— A ty nie przypominasz w najmniejszym stopniu Nefretete — zripostował, a dziewczyna uśmiechnęła się sprytnie w jego kierunku.
— Może... Jednak to ty trafiłeś do miejsca którego nienawidzisz.
— Łem. Nienawidziłem. — uzupełnił a brunetka nieco się zdziwiła. — Wiele rzeczy się zmieniło.
— Wspominali.
— Kto taki?
— Draco — Odparła po prostu a Harry przypomniał sobie o tym, że na przyjęciu Slughorna Pan Kirishima - ojciec Touki - zaczepił Malfoya.  — O waszej relacji też się już nasłuchałam. — dodała jakby znudzona. — Miałam nadzieję, że się poznamy w bardziej sprzyjających okolicznościach, ale cóż... Losy nieco pokrzyżowały nam ścieżki.
— Mieliśmy się spotkać? — spytał a Touka na niego spojrzała, po czym rozejrzała się po korytarzu.
— Co powiesz na kawę? — zagadnęła a Potter wyczuł w jej głosie iż, wolałaby porozmawiać na zewnątrz. Spojrzał na nią nieufnie. Wszystko było zbyt podejrzane żeby było prawdziwe... analizując; podchodzi do niego obca piękna dziewczyna i mówi mu kim on jest... potem ma czelność wytykać mu jego wady... przedstawia się, i okazuje się iż jest wielką sławą w świecie magii!, a po kilku zdaniach, twierdzi, że zna Malfoya, i że to iż Potter miał się z nią spotkać, było zaplanowane...Oraz chce go wyciągnąć z miejsca bezpiecznego od aurorów. Tylko kretyn by w to uwierzył... nie... Tylko Potter poszedłby za nią bez żadnej obstawy!

*


— Głupia jesteś — westchnął po raz kolejny i opadł na krzesło. Chodzenie tam i z powrotem po jej pokoju niczego nie zmieniało. Tylko niepotrzebnie się nakręcał, i bardziej denerwował. — Ona chce ci pomóc a ty niszczysz przez to swoje zdrowie. Robisz to naumyślnie prawda? Żebym się wściekał — warknął zaciskając dłonie w pięści.— Żebym krzyczał i się na tobie wyżywał. Lubisz zgrywać niewinną co? Udawać grzeczną i... — zamilkł po czym zamknął oczy i wypuścił ze świstem powietrze. A kiedy je otworzył, Hestia wciąż leżała przed nim nieprzytomna. — Kogo ja chcę oszukać — mruknął cicho i dotknął jej lewej dłoni. — Niczego nie udajesz. Po prostu taka jesteś. Nigdy nie robiłaś niczego przeciw mnie. Zawsze jesteś po mojej stronie... właściwie czemu? Przecież jestem okropny... jestem nieudacznikiem.
 — Sam jesteś głupi — Malfoy uśmiechnął się kiedy rozchyliła powoli powieki i na niego spojrzała, a to spojrzenie było pełne zrezygnowania. — Bardzo głupi — powtórzyła z naciskiem na pierwsze słowo. — Ile razy mam to powtarzać? — spytała tak cicho, że ledwo co ją usłyszał. — Ile razy mam zaprzeczać tym słowom, byś w końcu pojął, że masz wartość? — Spróbowała podnieść się do pozycji siedzącej, ale syknęła cicho z bólu.
— Musisz odpocząć. Eliksiry nie zaczęły jeszcze działać.— opadła na poduszkę patrząc w sufit.
— Kiedy mówisz takie rzeczy, zastanawiam się gdzie jest chłopak którego kiedyś znałam. —
kontynuowała nie podejmując się nowego tematu. — Jak ten, kto mówi o sobie jak o robalu, ma mnie niby chronić przed złymi mocami? — szepnęła, a on przypomniał sobie dzień kiedy jej to obiecał. Byli dziećmi, niewiele rozumieli, ale dotąd nigdy nie zapomnieli o tej "przysiędze".— Nigdy nie brałam cię za nieudacznika. I brać nie będę, niezależnie od tego jak dużo porażek przyjdzie nam znieść.
— Przepraszam. — Hestia spojrzała na niego ze zdziwieniem. Tego się nie spodziewała.
— Nie masz za co.
— Przestań mnie usprawiedliwiać! — Podniósł głos a Carrow spojrzała na swoją dłoń, którą mocno ścisnął. — Wiesz doskonale, że mam za co. Wiesz, że muszę się przemóc i powiedzieć za co bo to puste słowo nie ma żadnego znaczenia bez wyjaśnień!
— Dlaczego krzyczysz? — Chłopak zamilkł. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że aż tak się uniósł. — Draco. Wiemy oboje za co przepraszasz. To mi wystarcza.
— Nie rozumiem. Przecież cię niszczę. Z mojej winy twój stan tak się pogorszył... jesteś w depresji — spojrzała w bok. — Wyładowuję się na tobie. Czemu to tolerujesz?
— A masz kogoś innego kto by ci na to pozwolił? — odpowiedziała pytaniem a chłopak zamilkł.— Potrzebujesz kogoś, kto będzie milczał, kto będzie po twojej stronie, kto cię nie krytykuje. Bo masz dość krytyki wokoło. Od dzieciństwa ktoś cię do kogoś porównywał, twierdził, że się nie starasz, że nie masz za grosz wyczucia czy talentu do czegokolwiek. Że nie jesteś wystarczająco dobry, piękny czy nie wiadomo jaki. Kto ci ostatnio powiedział, że zrobiłeś coś dobrze? Że podjąłeś dobrą decyzję? — spojrzał na swoje lewe przedramię, które właśnie dotknęła. — Jesteś przez nich wszystkich zepsuty Draco do szpiku kości. — jego oczy zabłysły kiedy powiedziała mu to prosto w twarz. — Temu potrzebujesz kogoś na kim możesz się wyżyć. By ta nienawiść chociaż trochę ustąpiła.
— O czym ty mówisz? — powiedział szeptem. — Nigdy nie chciałem, żebyś to tak odbierała. Nie jesteś moim popychadłem... Ja cię kocha... — Zamilkł, uświadamiając sobie, co prawie powiedział. Jak bardzo dał się temu wszystkiemu ponieść. Siedzieli tak przez chwilę w ciszy, jednak po chwili przerwała ją Hestia. Dostrzegł delikatny rumieniec na jej policzkach, ale jej oczy nie były szczęśliwe wręcz przeciwnie. Były pełne rozpaczy, nawet na niego nie patrzyła, uparcie spoglądając w drugą stronę.
— Udajmy, że to nie miało miejsca — rozchylił usta z szoku. Mają udawać, że i on tego nie powiedział? Przecież to nie tak miało wyglądać. — Tak będzie lepiej.
— Dobrze — powiedział cicho a Carrow odsunęła dłoń, na co zamrugał zszokowany. — Hestia?
— Jutro wigilia. Musicie przystroić dom i zrobić kolację... — Zamilkła po czym westchnęła. — Z resztą to nie ma sensu. — Draco zastygł. Nie zrozumiał jej dziwnego zachowania. — Wracaj do Cassy. Dam sobie radę.
— Ale...
— Jestem zmęczona — przerwała mu a jej głos zadrżał. — Proszę. Idź.
— Zostanę póki nie zaśnie...
— Idź!— Krzyknęła a chłopak zdębiał. Była zrozpaczona.

*


— Powiedziała ci. — Blaise spojrzał na ułamek sekundy Barty’ego Croucha Juniora po czym przytaknął wracając wzrokiem do sali Cassandry, która prowadziła aktualnie rozmowę ze swoim ojcem. Dziwnie było stać tutaj przed osobą, którą uznawano za martwą, a która żyła i miała się świetnie. Świadomość tego iż wszyscy dookoła myślą iż ktoś jest martwy a on żyje musi być nieco przytłaczająca. Choć jeśli zdać się na postać Juniora, jemu to absolutnie nie przeszkadzało.
— Pan jak się dowiedział?
— Jeśli chcę, potrafię być przekonujący. — wskazał gestem głowy uzdrowicielkę, która właśnie weszła do sali młodej Malfoy. — Cassy nie chciała mówić, więc musiałem wypytać się o to kogoś innego.
— Rozumiem — powiedział cicho. — Wiem, że nie powinienem ale... co pan czuje? — spytał cicho —Co pan czuje wiedząc, że za trzy dni jej już nie będzie? — sprecyzował a Crouch milczał. Zabini znów spojrzał na Cassy. Zdefiniowanie jakiegokolwiek uczucia w tej chwili nie było możliwe. Za dużo bólu.
— Podziw. — oznajmił w końcu Crouch a Blaise zwrócił na niego po raz kolejny uwagę, on tego nie zrobił.— Jest dzieckiem. A nie boi się śmierci. To niesamowite... im bliżej tego dnia jesteśmy, tym większy szacunek do niej mam. Jest warta więcej niż niejeden "wielki!" tego świata. Jeśli wiesz o co mi chodzi.
— Sądzę, że wiem. — oznajmił cicho. Crouch spojrzał na niego ukradkiem a jego wargi wykrzywiły się w przelotnym uśmiechu.
— Nie żałuj umarłych Blaise. Też kiedyś będziesz martwy. A wydaje mi się, że nie chciałbyś by ludzie płakali nad tym co ci się przytrafiło. — oznajmił konwersacyjnym tonem. — Łzy na pogrzebach tylko w dwudziestu procentach są szczere. Reszta to łgarze. Ludzie, którzy robią to na pokaz. By nie odstawać od reszty albo wyglądać na bliskich przyjaciół zmarłego mimo, iż nigdy go na oczy nie widzieli. Kurwy za to, płaczą najgłośniej.
        — W końcu płaci się za pełną usługę — Zabini spojrzał na kogoś ,kogo nigdy by się tu nie spodziewał spotkać. Kobietę, która była postrachem magicznej wielkiej brytanii, i która stała tutaj, w szpitalu, jakby nigdy nic. A uzdrowiciele przechodzili obok, nawet na nią nie patrząc... cóż. W stanach nikogo nie obchodzą problemy Brytyjczyków. Zabini ma wrażenie, że nie wiedzą oni nawet kim jest Voldemort.
— Mówisz z własnego doświadczenia?
— Odkąd ukończyłam szkołę jestem wierną żoną Rudolphusa. — powiedziała pusto patrząc w stronę Cassy a Barty parsknął jakby z rozbawieniem, mówiąc "uważaj bo uwierzę". — Ale twoja wiedza na ten temat jest niesamowicie wielka Crouch. Wiem, że miałeś skłonności do onanizmu podczas kiedy kobieta była zwarta i gotowa, ale nikt nie wspominał o twoim hobby dawania dupy komu popadnie. Chcesz się do czegoś przyznać dzieciaku?
— Najdroższa Bellatrix. Zapewniam cię, że mój tyłek nigdy nie był zaspokajany w inny sposób niż wypróżnianie. — Zabini czuł się coraz dziwniej, słuchając tej dziwacznej wymiany zdań. — Poza tym. Wolę mimo wszystko kobiety. — zwrócił uwagę na głęboki dekolt Belli — Macie w sobie coś ponętnego. Choć, mężatce nie przystoi nosić tak głębokich wycięć. — Odwrócił wzrok a madame Lestrange uśmiechnęła się zimno.
— Nie jestem w żadnym zakonie i...
— Blaise dokąd idziesz? — Zabini zatrzymał się odwracając do mężczyzny, który patrzył na niego ze zdziwieniem. — Sądziłem, że przyszedłeś do Cassy.
— Ma gości. Przyjdę jak zostanie bez towarzystwa — Bellatrix roześmiała się cicho. — Nie o to mi chodziło, madame Lestrange.
— Wiem wiem. — Machnęła dłonią i spojrzała w kierunku Cassandry a Zabini dostrzegł w jej wyrazie twarzy coś ludzkiego. W tej chwili wyglądała jak zatroskana matka, a nie morderczyni bez serca. — Zabiorę gdzieś Lucjusza. Barty, zajmij się tą wywłoką. Damy wam trochę prywatności.
— Słucham?
— My mamy ją przez miesiące — powiedział Barty całkiem swobodnie. — Ty jesteś tu tylko na chwilę. Idź do niej. Przypilnujemy by nikt wam nie przeszkadzał. — Machnął dłonią w kierunku drzwi. — Bo mam wrażenie, że Cassy jeszcze chce cię o coś prosić.


*
— Miło odpocząć od codzienności —Powiedziała Touka przystając na jednym z mostów Tamizy. — Pięknie tu — oznajmiła patrząc w zamarzniętą taflę rzeki — W magicznym Londynie nikt nie chodzi na spacer o tej porze roku. Tym bardziej w taki mroczny czas. Czasami dobrze być nieco innym — oznajmiła cicho i napiła się gorącej czekolady, którą oboje wzięli na wynos. Kirishima nie lubiła lokali pełnych ludzi, Potter zresztą również nie.
— Może przejdziemy do rzeczy. — Powiedział opierając się o barierkę a brunetka uśmiechnęła się przelotnie i znów napiła gorącego płynu.
— Umiesz zniszczyć Atmosferę — westchnęła jakby z rezygnacją.— Co chcesz wiedzieć?
— Żartujesz sobie? — prychnął. — Zjawiasz się Bóg wie skąd, zaczepiasz i mówisz rzeczy, w które uwierzyłby tylko skończony kretyn. Kim tak naprawdę jesteś hm? — spytał patrząc na nią zimno. — Voldemort cię wynajął? Tylko skończony kretyn uwierzyłby że Mistrzyni Pojedynków od tak po prostu chodzi sobie po ulicy. Po szpitalu! I tak całkiem przypadkiem na mnie natrafia!
— Świat nie kończy się na tobie Potter — wzruszyła ramionami a Harry zamilkł. To go nieco zbiło z tropu. — Wiesz... Nie różnisz się od innych tak bardzo. Twoje oburzenie i słowa tylko to potwierdzają. Naprawdę często mówią mi to na pierwszej randce. Nie zdziwiłabym się gdybyś i ty to powiedział.
— Nie wiedziałem, że wyjście gdzieś z dziewczyną jest od razu randką — brunetka uśmiechnęła się chłodno
— Tak powiedziałam? — Zagadnęła zimno. — Dla mnie tak. Mało kiedy wychodzę poza salę treningową. Każde spotkanie z chłopakiem do którego podchodzę od tak po prostu kończy się właśnie tak. Nie wierzą, że to ja, krzyczą bez powodu, imputują wiele głupich hipotez na temat czarnego pana — przewróciła oczami. — Wy mężczyźni jesteście tacy przewidywalni. W kobietę się nie celuje bez powodu — spojrzała na niego z rozbawieniem. A raczej na jego dłoń, w której trzymał różdżkę.
— Owszem. Jeśli zagraża ona życiu — odparł i odwrócił się przodem do rzeki.— Nie mam żadnych podstaw by ci ufać.
— I tego nie wymagam.—Odparła z wysoko uniesioną głową. — A do szpitala pojechałam zaraz gdy dowiedziałam się o Hestii — dodała ciszej. — Draco musiał jej naprawdę zaszkodzić czyż nie?
— Chyba tak — przyznał po chwili ciszy, która między nimi zapadła i spojrzał w niebo. — Choć nie wiem jak to się stało. Zdawali się być zgodni we wszystkim... potem dopiero zobaczyłem prawdę... Ponoć Hestia popadła nawet w depre... — zamilkł.— Po co odezwałaś się do mnie zamiast do niej iść?
— Wyglądałeś na przybitego — powiedziała po prostu. — Cassandra z Draco zaprosili mnie na święta do domu w Szkocji — wyjaśniła cicho zaciskając palce na kubku. — Przyjechałam dziś rano i co ujrzałam? Pusty dom, i pełno porozrzucanego szkła, bombek i innych ozdób świątecznych, a na środku holu, plamę krwi.— Opisała dokładny widok holu domu Hestii i Malfoya. — Pomyślałam o czymś niedobrym. Deportowałam się do Munga, i dopytałam w recepcji. Strzał okazał się być jak zwykle celny.— westchnęła jakby zrezygnowana. Czego Potter nie zrozumiał. To źle, że ich znalazła?
— Nie brzmisz na zbyt zadowoloną z tego faktu.
— Żebyś wiedział — odparła po prostu a Potter napił się, czując jak ciepła substancja rozlewa się na dnie jego żołądka i ogrzewa go.— Gdy twoje życie to pasmo zwycięztw i wiwatów, mało co cię już cieszy — wyjaśniła spokojnie a chłopak zamrugał zdziwiony. — Gdyby tylko Draco nie zrezygnował... — Westchnęła i pokiwała głową po bokach. — Nieważne.
— Z czego? — spytał a dziewczyna spojrzała na niego przelotnie po czym machnęła dłonią a spod śniegu wyrosło średnich rozmiarów drzewo wiśni... w dodatku kwitnącej! A Harry otworzył usta ze zdziwienia. — Jak ty...
—  Magia ręczna — rzuciła cicho, wpatrując się w bladoróżowe kwiaty. — Gdy byliśmy dziećmi często widywaliśmy się na treningach magicznych. — Wyjaśniła patrząc z bladym uśmiechem w kierunku drzewa. — Zawsze byliśmy w parze, Byłam… Nieco inna dlatego też ciężko było mi znaleźć kogoś z kim mogłabym się porozumieć. Draco też nie za bardzo przypadał dzieciakom do gustu... cóż. Rodziny aurorów robią swoje. Kolegowanie się z dzieckiem śmierciożerców cztery lata po zniknięciu czarnego pana... Nadal było czymś niebezpiecznym — wyjaśniła cicho a wiatr zawiał sprawiając, że gałęzie zaczęły delikatnie się przechylać, tańcząc pod jego podmuchem.— Dogadaliśmy się bardzo szybko. Z biegiem lat, byliśmy z Draco był najlepsi w grupie, a rywalizowaliśmy między sobą dla zabawy... — Zamilkła na chwilę. — Ale pewna osoba nie chciała żebyśmy się bawili. Mieliśmy tylko walczyć, a Malfoy miał mnie pokonać. Tytuł najlepszego juniora upoważniał do podskoczenia wyżej a potem jeszcze i jeszcze... Wiesz... Potęga tylko się liczyła. — Znów zamilkła. — Udawaliśmy, że to nie ma znaczenia. Że przecież to tylko zabawa. Nauczenie się podstawowych zaklęć by nie mieć problemów w szkole i koniec. Jednak ktoś oczekiwał od niego, czegoś innego. Przypominając mu o tym przed każdym treningiem, każdym pojedynkiem konkursowym... w każdym momencie jego życia.
— Jego ojciec? — Przerwał jej cicho a dziewczyna roześmiała się cicho i pokiwała głową.
— Jego matka — Potter spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nigdy nie spodziewałby się po Narcyzie czegoś takiego. — Zaskoczony? — Zagadnęła i spojrzała w taflę lodu. —Lucjusz Mafloy jest zapracowanym człowiekiem. Praca, praca... Znalezienie chwili na rodzinę było wielkim wyzwaniem... Choć gdy ją już znalazł. Naprawdę wykorzystywał ją do każdej sekundy. — Uśmiechnęła się lekko po czym sposępniała — Narcyza, była inna...Zbyt wymagająca. Oczekująca od dziecka rzeczy niemożliwych... Psychicznie niemożliwych. Kiedy mieliśmy po osiem lat. Czekał nas najważniejszy egzamin w naszym dziecięcym życiu. Egzamin, który miał rozstrzygnąć kto jest tym najlepszym. — Napiła się swojego trunku. — Wszystko było gotowe. Jury na miejscach, publika, arena. Konkurencja... Cóż. Nie było jej. Żaden czarodziej w naszym wieku nie mógł się z nami równać. Poza nami samymi. — Znów uśmiechnęła się delikatnie.
— Pokonałeś go a on zrezygnował z walk, mam rację?
— Nie. — Oznajmiła ku jego zdziwieniu z uśmiechem. — Wiem, że bym przegrała — powiedziała cicho. — Miał lepszą technikę i refleks. — Dodała po chwili namysłu.
— Więc co się stało? — zapytał a Touka uśmiechnęła się szerzej.
— Miłość go dopadła — Potter zmarszczył brwi, nie zrozumiał tych słów.
— Ośmiolatka?
— Zabawne prawda? —Odpowiedziała pytaniem i spojrzała mu w oczy — Dziecko zakochało się na zabój w duszyczce tak czystej jak kropla rosy o poranku. — Oznajmiła z fascynacją. — Hestia... Hestia nigdy nie popierała pojedynków — odwróciła wzrok w bok. — Twierdzi, że uczy to niepotrzebnej przemocy. Martwiła się o niego bardzo mocno... Wiem to. Byliśmy wszyscy bardzo blisko siebie… No. Może poza Florą, ale to zupełnie inna bajka — wzruszyła ramionami. — Widziałam te smutne spojrzenia. Słowa otuchy i życzenia... Tak. One były najwspanialsze. — Oparła się o murek a jej oczy zabłysły — "Wytrzymaj jeszcze trochę". — Wyrecytowała szeptem. — Nie lubiła pojedynków ale mimo wszystko nigdy nie prosiła go o to by przerwał ich trening... Bo to on miał ich dosyć. —Posmutniała jeszcze bardziej. — Wiesz... lubił to, Wiem o tym doskonale. Tą iskrę w oczach gdy powalał przeciwnika, ten skryty uśmiech kiedy wyczarowywał idealną tarczę... Nie w sposób to opisać. Ale problem tkwił w tym, że jednocześnie to kochał i tego nienawidził. Bo nie robił tego z własnej woli. Musiał to robić. Bo tego oczekiwała od niego Narcyza. — Westchnęła. — Nie pokonał mnie w pojedynku tylko dlatego, że w chwili kiedy oboje mieliśmy wyjść na arenę... Pojawił się Anthony— wręcz wyszeptała te słowa a chłopak zamrugał zdezorientowany. Nie spodziewał się, że ktoś się pojawi. Raczej, że Malfoy zrezygnuje, podłoży się by przegrać ale nowej postaci? Za nic.
— Demon Flory? — zapytał powoli.
— Jeden ze strażników nadzwyczajnych. Upoważniony jest do nadawania mocy nadzwyczajnym, lub wybudzania ich energii uśpionej w ich ciałach. — Wyjaśniła spokojnie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. — Do mnie przyszła rok później, ale to nie jest istotne. Kiedy Anthony wybudza nadzwyczajnego. Nie każdy to wytrzymuje — wyjaśniła cicho a Potter przypomniał sobie opowieść Flory, gdzie mówiła jaki ból przeżywała podczas wezwania Anthony’ego. — Draco był tamtego dnia wycieńczony po walkach, i treningach, wytrzymanie tego bólu nie było możliwe... ale wiesz. Czysta dusza łagodzi każdy ból.
— Hestia? — szepnął. — Przecież ona nie jest nadzwyczajną.
— Nie jest — przytaknęła. — Nikt ci nigdy nie mówił, że uczucie miłości ma siłę chroniącą drugą istotę? Że kiedy się kogoś kocha można go ochronić przed wszystkim? — Potter zamilkł... Przypomniał sobie słowa Dumbledore’a, a potem swoją matkę. On przeżył tylko dlatego, że kochała go tak mocno, że nie była wstanie oddać go w ręce czarnego pana.— Hestia widząc jak z nieznanych jej przyczyn Draco zaczął krzyczeć z bólu, chciała mu pomóc w jakikolwiek sposób, ale nie chciał pomocy od nikogo, temu… Jak to dziecko które kogoś pokochało. Zwróciło się do samego bólu.
— Do bólu? — powtórzył a ona przytaknęła. — W jaki sposób.
— Umysł dziecka jest jedną wielką zagadką. Ale kiedy coś cię boli o co zawsze prosisz? Niech przestanie, prawda? Na pewno nawet Harry Potter kiedyś powiedział do siebie, " niech przestanie cholera boleć!" — powiedziała z emocjami a Potter lekko parsknął ale przytaknął. W końcu każdy powiedział w swoim życiu coś do siebie. — Więc zwróciła się bezpośrednio do bólu. By przestał go dręczyć. Anthony ponoć nie ma serca — powiedziała szybko spoglądając jak kwiaty opadające na powierzchnię zamarzniętej rzeki — Ale wysłuchał jej prośby. Ujarzmił ból. I zniknął... ale za to, iż Hestia wtedy ją poprosiła, musiała ponieść karę.
— Karę? — zapytał zszokowany Potter. — Za co niby?
— Nadzwyczajni muszą przeżyć inicjację sami. Bez niczyjej ingerencji w ból. Albo pocierpią i otrzymają moc, albo umrą z cierpienia. Proste rozumowanie — wzruszyła ramionami. — Trwa to jakieś dziesięć minut. Jeśli Hestia przerwała wtedy cierpienia Malfoya, spadła na nią kara.
— Możesz mówić nieco jaśniej?
— Malfoy pokochał Hestię — powiedziała po prostu.
— I to jest ta kara? — Pokiwała przecząco głową i wypiła resztę już zimnego napoju. — Miłość?
— Toksyczna Miłość — sprecyzowała smutnym tonem. — Miłość która skupia się na cierpieniu. Cierpieniu, które Carrow przerwała i za co przyszło jej płacić. Draco przez moc się zmienił, stał się zarozumiały i cyniczny, zimny i wyprany z uczuć, bo może ujrzeć myśli i emocje innych. A odcisk jaki zostawiło na nim wychowanie przez Narcyzę, był... Jest nadal w jego głowie. Im więcej umysłów Draco przegląda, tym więcej złości w nim się zbiera, bo widzi to cierpienie innych, ich najskrytsze brudne sekrety, wszystko. A ta niewinność Hestii. Zaczęła być dla niego nie do zniesienia. Powtórzył się motyw pojedynków. Kocha ją, a jednocześnie nienawidzi z każdym dniem, mocniej. Ale nie potrafi tego przerwać. A ona nie ma serca by to zrobić. — Ostatni płatek opadł na taflę lodu. — Cierpienie ich zjada, powoli, boleśnie. A oni nie potrafią sobie z nim poradzić... Tym bardziej, że dzień przeszczepu się zbliża, a po nim nie pozostanie już nic innego poza jego nienawiścią i jej miłością. Oboje staną się samotni, oboje umrą w żalu.
— Jakiego przeszczepu? — zapytał ze zgrozą Harry a Touka na niego spojrzała.
— Cassy postanowiła oddać Hestii swoje serce. — Szepnęła cicho a Potter zamarł — Jej śmierć, jest zaplanowana idealnie tylko dlatego, że Cassy przed postępem choroby chce się uśmiercić — Harry poczuł, że nogi mu zdrętwiały, a oczy zaszkliły z szoku, niedowierzania i... smutku. — Będzie całkowicie świadoma tego wszystkiego. Kiedy się położy, będzie wiedziała, że się już nie obudzi... Nie otworzy pięknych niebieskich ocząt, nie roześmieje swoim melodyjnym głosem, nie dotknie już niczego, nie usłyszy bicia swojego serca... — Zacisnęła dłoń w pięść. — A Draco znienawidzi za to Hestię najbardziej na świecie. Bo nie jest wstanie poradzić sobie z tym bólem już teraz... Więc pomyśl co się stanie kiedy Cassy zniknie? — Harry zamknął usta patrząc na teraz już "nagie" drzewo wiśni, z którego opadły wszystkie kwiaty. A jego myśli zaczęły wirować, mieszać się i tworzyć dziwne scenariusze. Jednak, żaden z nich nie przewidywał zakończenia takiego by Cassy przeżyła.Bo jeśli nie zrobi tego teraz. Choroba ją zabije. Choroba, na którą nikt nie zna antidotum...— Nie smuć się Harry. To jej wybór. Nie możemy z tym już nic zrobić — powiedziała cicho a jej oczy zabłysły. —Tak się zastanawiam… Reagujesz dosyć osobliwie na temat związany z Cassandrą. Ale czy ty w ogóle ją znasz? — Odwróciła do niego głowę.— Nie wydajesz się wiedzieć na jej temat zbyt wiele.
— Bo nie wiem prawie nic. Dopiero od wakacji wiem, że w ogóle ktoś taki istnieje. A osobiście nigdy nie miałem okazji jej spotkać. Jednak jestem osobą empatyczną. Nie mogę pogodzić się z cierpieniem ludzi. Chciałbym im jakoś pomóc— wyjaśnił i również na nią spojrzał. — Mam chyba kompleks skrzywdzonego dziecka. — Dziewczyna parsknęła cicho i przytaknęła na znak zrozumienia.
— Chyba cię rozumiem — przyznała cicho. — Ja nie znałam mamy. — Potter spojrzał na dziewczynę z szokiem, a w myślach krzyknął " ty sobie chyba żartujesz!" Ponieważ, nie dość, że urodzili się w tym samym , dniu, miesiącu i roku. To jeszcze byli w prawie dokładnie tej samej sytuacji?! — Mama po urodzeniu zmarła a ojciec poświęcił życie walką magicznym... Stąd zamiłowanie do walki. Swego czasu on dzierżył tytuł mistrza pojedynków. — Uśmiechnęła się delikatnie.
— Mówiłaś, że twoje życie to seria zwycięstw — przypomniał sobie a ona spojrzała na niego przelotnie. — Odebrałem to tak, że chodziło ci o to iż od początku twoje życie było szczęśliwe, a wszystko co robiłaś kończyło się powodzeniem.
— Nie odpowiadamy za rzeczy, na które nie mamy wpływu — odparła po prostu. — Jeśli ktoś umarł a ja mu nie pomogłam, tak musiało być. Staranie zmienić się przeznaczenie to zwykle głupota. Co ma być, to będzie, a jak będzie o trzeba się z tym zmierzyć.— "Remus mówił to samo" przeszło Potterowi przez myśl. — A jeśli chodzi o moje zwycięstwa. To nie kłamałam, wszystko co robię, kończy się powodzeniem. Wszystko, poza relacjami interpersonalnymi— parsknęła cicho. — Mam problemy jeśli chodzi o płeć przeciwną. Faceci czują się w mojej obecności słabi. A to podburza ich ego.
— Chyba wiem o czym mówisz — odparł Potter a brunetka uśmiechnęła się delikatnie.
— Burzliwa opowiastka miłosna? — zagadnęła zadziornie a Potter roześmiał się lekko.
— I tak i nie.— przyznał z rozbawieniem. — Nie byłem w zbyt wielu związkach... W zasadzie to tylko w jednym dłuższym i w czymś co przypominało zakochanie, ale prysło niedawno jak bańka mydlana.
— Co się wydarzyło? — Spytała opierając się plecami do Tamizy o murek i zaczęła przyglądać mu z zastanowieniem. — Nie wyglądasz na kogoś, kto sprawiałby wiele kłopotów kobietom… Zdajesz się być właśnie uległy... Wybacz, ale poszedłeś za mną na ślepo, a zupełnie mnie nie znasz.— Dodała a Potter westchnął cicho i przytaknął jej. W sumie miała rację. Ciężko mu było odmówić dziewczynie.
— Za pierwszym razem jakoś się nie rozumieliśmy... Wydawało mi się że robię wszystko dobrze, ale okazało się, że bycie sobą niekoniecznie zawsze oznacza, bycie dobrym chłopakiem.
— To znaczy?
— Robiła mi wyrzuty za to iż chcę o nią dbać, pilnować... często się sprzeczaliśmy, to nie było dobre.
— A ta druga sytuacja? — dopytała się a Potter westchnął cicho.
— To już nieco bardziej zawiłe — przyznał powoli przypominając sobie Ginny. — Bardzo lubiłem... bardzo ją lubię. Od dawna czułem różnorakie dziwne emocje kiedy na nią patrzyłem, jest inteligentna, miła, wysportowana i charakterna. — zamilkł na chwilę. — Ale również bardzo często zmienia chłopaków. Mówią, że jest panną lekkich obyczajów. Nigdy tak nie uważałem.
— Ale? — spytała gdy zamilkł a Potter przypomniał sobie swoją kłótnię z Ronem.
— Ale kiedy już zostałem ślizgonem, zacząłem mieć coraz większy konflikt z moimi dawnymi przyjaciółmi z Gryffindoru. Gryffindor i Slyherin to dwa z czterech domów Hogwartu, które nienawidzą się całym sercem — objaśnił a Kirishima przytaknęła na znak zrozumienia. — Złość się kumulowała. Pewnego dnia zaczepili nas z Hestią i powiedzieli coś, co bardzo ją zabolało. Chciałem tylko ją jakoś obronić, ale jedyne co przyszło mi do głowy to nazwanie dziewczyny którą lubiłem, ladacznicą, przy jej bracie.
— A ta informacja do niej dotarła i ją również to dotknęło. — przytaknął powoli. — I coś z tym zrobiłeś?
— Wczoraj powiedziałem przepraszam... Ale to nie były przeprosiny na jakie zasługiwała.— Touka spojrzała w niebo skąd zaczęły padać płatki śniegu. — Żałuję tego, ale raczej mi nie wybaczy.
— Naprawdę ci zależy.
— Chyba tak. — przyznał cicho a dziewczyna spojrzała na swoje dłonie.
— Gdybyś mógł, jak byś ją przeprosił? Jak według ciebie, robi się to; "jak należy"?
— Sam nie wiem — odparł cicho. — Wyjaśniłbym całą tamtą sytuację, poprosił o wybaczenie, powiedział co do niej czuję...  nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić.
— Lubi kwiaty?
— Chyba tak... Dziewczyny lubią kwiaty prawda?  — Przytaknęła —...Ona jest naprawdę dziewczęca. — zastanowił się przez chwilę. — Nie jest ani za niska ani za wysoka. Idealnie głowę niższa ode mnie kiedy ma obcasy. — Touka w wysokich butach na obcasie, które miała teraz na nogach, była niższa o dwa centymetry. — Ma brzoskwiniową skórę, piegi na twarzy, sylwetkę bardzo dobrze uwydatnioną — Kirishima spojrzała w bok, jej sylwetka była posturą modelki, miała długie piękne nogi, gładką alabastrową skórę barwy porcelany, wystarczająco zgrabną tylną partię ciała, ale jeśli chodzi o rozmiar klatki piersiowej, daleko jej było do ideału.— Długie rude włosy, i duże kasztanowe oczy. — Dziewczyna poprawiła swoje krótko ścięte ciemne włosy za ucho a równie ciemne oczy zabłysły, dziwnymi iskrami.
— Lilie — powiedziała spokojnie a Potter na nią spojrzał. — Rudym, zawsze podobają się lilie.— oznajmiła patrząc w bok. — Mogę nas deportować. Może zdarzy się świąteczny cud.
— Czemu chcesz mi pomóc?
— Również nie lubię gdy ludzie są smutni — odparła po prostu a Potter przytaknął z uśmiechem. — Nieopodal jest kwiaciarnia. Kupimy ładny bukiet i cię deportuję. Dobrze?
— Brzmisz na naprawdę podekscytowaną.
— Lubię pomagać ludziom — odparła po prostu a Harry uśmiechnął się. Touka naprawdę wydawała mu się być szczerą osobą.
                — Ładny płaszcz — Usłyszał Harry kiedy byli przy kwiaciarni. Potter drgnął, po czym odwrócił się szybko, wraz z Touką w kierunku człowieka, który się do nich odezwał. A cała krew odpłynęła z jego twarzy, kiedy ujrzał przed sobą te burgundowe szaty, ciemno bordowe pasma włosów i oczy. Soczyście zielone, jak zaklęcie uśmiercające. Rudolphus Lestrange stał przed nim, całkowicie sam. Bez obstawy innych śmierciożerców. Bez Bellatrix ani nikogo innego. Był sam. Ale to nie oznaczało, że nie było żadnego zagrożenia. Lestrange był zbrodniażem. Jednym z najgorszych. Mógł ich tu pozabijać! Potter natychmiast wyjął swoją różdżkę, mężczyzna tego nie zrobił.
— Harry. Czy to...
— Idź wybrać. Zaraz do ciebie dołączę.— Powiedział szybko a dziewczyna parsknęła cicho
— Umiem o siebie zadbać.
— Po prostu wybierz kwiaty — powiedział ostro nadal patrząc bacznie na mężczyznę, który stał naprzeciwko. Touka patrzyła przez chwilę na Pottera, po czym weszła do kwiaciarni mrucząc pod nosem "ale z ciebie palant Potter".
— Zbytek ostrożności — oznajmił Rudolphus a jego oczy zabłysły. —Ładna. Po zmianie wyglądu, zmienił ci się również gust Harry? Cóż ten Paryż robi z ludźmi — westchnął teatralnie i odwrócił do niego głowę a następnie uśmiechnął się szeroko a Potter drgnął. Wtedy... Na ulicy Niedźwiedzia Polarnego, Lestrange go...— Pamiętasz? Spotkaliśmy się u Amelii. Przydałaby ci się kolejna wizyta jak widzę, końcówki zaczęły ci się nieco rozdwajać.
— Czego chcesz?
— Pan. Z łaski swojej. To, że jestem mordercą nie daje ci prawa by zapominać o zwrotach grzecznościowych do starszych osób — wyjaśnił w języku elokwentnym a Potter zamrugał. Jakoś wcześniej nie dostrzegł by Lestrange wykazywał specjalne... hmm... przebłyski inteligencji. W departamencie tajemnic biegając za Bellatrix i robiąc wszystko co kazała, za to na przesłuchaniu w Myślodsiewni, siedział i gapił się tępo w podłogę, zupełnie nie starając się ani usprawiedliwić przed sądem, ani błagać o wybaczenie, ani również wykrzykiwać wiwatów na cześć Czarnego Pana czy gróźb, jak robiła to jego żona.
— Czego więc Pan chce? — Mruknął Potter a ten uśmiechnął się do niego i spojrzał w niebo. Potter mógł rzucić w niego drętwotą i uciec. Mógł rzucić na niego jakiekolwiek zaklęcie i wezwać aurorów i Zakon. Mógł zrobić cokolwiek. A zamiast tego stał i mierzył różdżką w zbrodniarza, nie robiąc poza tym nic innego. Dlaczego się nie ruszył? Czemu go nie atakował? Odpowiedź jest banalna. Lestrange nie chciał atakować jego, i właśnie w tym leżał cały problem. Bowiem Harry nie rozumiał dlaczego tak było.
— Właściwie to niczego — powiedział po prostu bordowo—włosy, a Potter zmarszczył brwi. Nie zrozumiał tych słów. — Mam kilka spraw do załatwienia. Po piętnastu latach w więzieniu nieco mi się plany przesunęły. Terminy przepadały. Muszę to w końcu uregulować.Idę właśnie do Karoliny Vengerberg po kwiaty dla Belli.— wskazał szyld kwiaciarni przed którą stali. To, że się spotkaliśmy jest przypadkiem. Szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego mierzysz we mnie różdżką.
— Żartuje sobie Pan? — Prychnął Potter. — Chce mi pan wmówić, że od tak po prostu! Chodzi sobie pan po mieście i załatwia sprawy!? Auroży są wszędzie! Nie zauważyli takiego zbrodniarza jak Pan?! — mężczyzna uśmiechnął się lekko i spojrzał na patrol aurorów, który właśnie zmierzał w ich kierunku.
— Opuść różdżkę, bo możesz mieć problemy. Z tego co wiem nie masz jeszcze ukończonego szesnastego roku życia. — powiedział spokojnie bordowo—włosy. Potter patrzył na niego przez moment, po czym opuścił dłoń i schował różdżkę w kieszeni płaszcza. A następnie czekał na rozwój wypadków. Auroży się zbliżali, Lestrange wciąż stał tam gdzie stoi, byli coraz bliżej, ten nawet nie drgnął poprawiając mankiety swojego płaszcza.
— Harry Potter! — oznajmił jeden z aurorów przystając i na niego spojrzał uważnie. — Co tu robisz chłopcze? — Potter zaniemówił. Żaden z nich nawet uwagi nie zwrócił na Lestrange’a!
— Czekam na znajomą — odparł powoli a mężczyzna zagwizdał.
— Poważna sprawa — klepnął w ramię druha. — Lepiej idźcie do jakiegoś lokalu. W dzisiejszych czasach jest tutaj bardzo niebezpiecznie.
— Wiem. Dziękuję za radę.— mężczyźni skinęli mu głowami po czym odeszli, za to Potter zastanawiał się, co właściwie się wydarzyło. Spojrzał na Rudolphusa , ten jedynie uśmiechnął się do niego sprytnie i zrobił kilka kroków w kierunku Pottera.— Jak...
— Ja nie wchodzę w drogę tobie, a ty mi. I wszystko jest w porządku, zgoda? — zagadnął uprzejmie a Potter zmarszczył brwi.
— Niby dlaczego miałbym się na coś takiego zgodzić?
— Bo wiem kto cię ukrywał w wakacje — Harry drgnął. — Nie rób problemów Malfoyom. Mają ich wystarczająco dużo — oznajmił cicho i zwrócił uwagę na wzgórze w oddali gdzie auroży właśnie rozmawiali z jakąś czarownicą. — A ja nie lubię szkodzić własnej rodzinie.
— Voldemort Pana nie sprawdza?
— Voldemort? — Parsknął z rozbawieniem a Harry wytrzeszczył na niego oczy nie wierząc w to co widzi. Sługus Czarnego Pana go wyśmiał. Wyśmiał swojego mentora! — Sądzisz, że obchodzi go ktoś tak nudny jak ja? — Prychnął. — Bella ma znaczenie. Jest wierna i aktywna. Ja robię to co ona mi każe. I tylko to go obchodzi. I to jest jego błąd — oznajmił spokojnie.
— Mówi mi to Pan tak po prostu?
— A niby dlaczego miałbym tego nie robić? — Zaśmiał się cicho. — Harry Potterze, jestem tylko pionkiem na szachownicy. Nic nie znaczę. Co zrobi Czarny Pan gdy się dowie, że stałem sobie razem z tobą. Tutaj. Tak po prostu, i nawet nie spróbowałem cię pojmać?
— Zabije Pana?
— Proszę — prychnął. — Boga się boję. Nie Voldemorta. — Potter dopiero teraz dostrzegł taki sam medalik jak u Hestii. Kojarzył go skądś jeszcze, ale nie wiedział, skąd.
— Aż dziw, że ktoś taki jest wierzący.—powiedział powoli a Rudolphus uśmiechnął się do niego przelotnie i wyminął
— Na mnie już pora — powiedział po prostu chwytając klamkę drzwi frontowych, kwiaciarni. — A ten płaszcz. Naprawdę ma świetny krój — przyznał z uśmiechem po czym najzwyczajniej w świecie, nacisnął klamkę i wszedł do środka. A Potter musiał przyznać, iż w życiu nie przeżył tak dziwnego spotkania niż to przed momentem.

*


— Powiedz, że to nieprawda— Theodor opuścił wzrok na stół. — Theo. Powiedz, że kłamał. Przecież...
— Nie będę ci opowiadał bajek…
— Nie chcę wiedzieć – również mu przerwała popatrzył na nią. Ona tego nie zrobiła. – Powiedz mi tylko czy nadal będziesz w szkole pilnował Hestii.
— To oczywiste. Przecież ci obiecałem że…
— Jadę do Hestii. Muszę sprawdzić jej stan. – przerwała mu i wyminęła go ale chwycił jej nadgarstek.
— Ja nie skończyłem tej rozmowy.
— To nie ma znaczenia.– jego dłoń odskoczyła jak poparzona kiedy tylko zaklęcie zetknęło się z jego skórą.Nie był tym zaskoczony. A kłamstwem byłoby również powiedzenie że go to zabolało. Przywykł już do klątw, i ta nie robiła na nim zupełnego wrażenia a to że ją puścił było tylko efektem zaskoczenia. Flora nigdy nie używała magii w stosunku do niego…
— Nie zostałem bo chciałem cię wspierać – zatrzymała się tuż przy drzwiach. On powoli wstał spoglądając przez moment na wbity w blat sztylet. – Zrobiłem to bo chciałem żebyś mi zaufała. Tak samo, jak byłem przy tobie tylko dlatego. Byś powiedziała mi w końcu to co tak przeraziło Mosby'ego. Takie miałem zadanie. McLaggen zresztą dostał to samo gdybym zawiódł… — Schował różdżkę patrząc w jej plecy. – Pocałowałem cię wtedy tylko temu bo nie miałem pojęcia co zrobić. Nie spodziewałem się czegoś takiego. – Jej oczy błysnęły łzami, czego nie zobaczył nadal patrząc tylko w jej plecy – Wszystko co mi powiedziałaś. Wszystko czego się dowiedziałem. Zostało przekazane do ludzi, dla których pracuję – łzy popłynęły po jej policzkach.
— Mówiłam, że nie chcę wiedzieć – powiedziała zimno a coś ścisnęło jego serce. Płakała. Jedyne wspomnienia, które pojawiały się w jego umyśle kiedy mówił prawdę to łzy… te nie powinny różnić się od reszty… a jednak wywołały na nim wrażenie. Zbyt długo ją znał, za dużo przeżył i za bardzo się wczuł w tą rolę by nie miało to dla niego zupełnego znaczenia. Rolę? Jaką rolę?! To było jego życie!  – Nie chciałam cię znienawidzić bardziej niż kogokolwiek innego. – odwróciła się do niego a on spojrzał w podłogę nie mogąc tam patrzeć. Bał się tego spojrzenia. Tych wielkich, smutnych oczu. – Czemu powiedziałeś prawdę? dlaczego, mimo iż powiedziałam, że nie chcę jej znać, ją powiedziałeś?! – po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk uderzenia w twarz. Chłopak podniósł do niej głowę. Carrow była tak strasznie załamana i jednocześnie wściekła. Była brutalna i okrutna a kilka sekund po tym delikatna i czuła. Tak jak teraz… Gdy go uderzyła, moment później przejeżdżała delikatnie palcami po zaczerwienieniu, które utworzyło się po uderzeniu.— Naprawdę cię nienawidzę – opuściła dłoń odwracając się i odeszła. A kiedy tylko drzwi się zamknęły on chwycił się za uderzony policzek i uśmiechnął przelotnie.
— Narozrabiałeś Nott – dłoń chłopaka opadła na dół a on spoważniał spoglądając na Anthony'ego opierającego się o ścianę, który patrzył na niego pustym wzrokiem – Nawet bardzo.
— Chciałem to inaczej rozegrać. Ale jak zwykle się wtrąciłeś.To nie jest twoja sprawa!
— Wszystko co łączy się z Florą to moja sprawa – oznajmił zimno. – Jestem częścią niej… choć nie wiem jak długo to jeszcze potrwa.
— Co nie zmienia faktu iż sam nią nie jesteś – mruknął.
— Po co się odezwałeś skoro tego nie chciała? – Zapytał a chłopak spojrzał na drzwi – Przecież wiedziałeś jak bardzo jej na tobie zależy. Jak bardzo jest naiwna, niewinna i bezbronna kiedy nie ma mnie tuż obok. Jak bardzo jest delikatna. Dlaczego ją zdradziłeś?
— Taka praca. Nie powinna mi ufać.
— Każda zrobiłaby to w chwili kiedy się pojawiłeś w najbardziej krytycznym momencie. Na tym polega działanie ludzi. W chwili kiedy jesteś najbardziej załamany potrzebujesz wsparcia. Wykorzystałeś to i pewnie otrzymałeś sukces ale jej kosztem. – pokiwał głową. — Sam nie chciałem wierzyć w to co sam widziałem. Jesteście przyjaciółmi od zawsze. — powiedział cicho. — Odkąd się pojawiłem, zawsze byłeś przy niej. Sądzisz, że ona chce abym z nią był? – Parsknął – Nienawidzi mnie. I każdego dnia się obwinia. Nie chciała ani mnie, ani tej mocy… chciała być normalną dziewczyną. Nie kimś kogo wszyscy się albo boją albo brzydzą. Nie chce być kimś uznawanym za najzimniejszą sukę na świecie. Chciała poczuć ciepło, które jej dałeś. I na którym się sparzyła. Nie zaryzykuje drugi raz żeby ci zaufać. żeby zaufa komukolwiek. Wiesz to prawda?
— Całkiem nieźle wyszła ci ta przemowa. Gdyby nie fakt że nie umiesz czuć może nawet bym się na nią nabrał.
— Nie chodziło o mnie.
— Dziwna troska ze strony istoty, która nawet nie ma nazwy.
— Przeginasz – mruknął a chłopak odwrócił wzrok. – Odpowiesz dlaczego jej to naprawdę zrobiłeś?
— Nie mogłem się wycofać – mruknął patrząc w sztylet, a Anthony zamrugał zdezorientowany. –Chciałem tylko prawdy i tylko to miało być zleceniem. Nie zauważyłem nawet jak szybko sprawy obrały ten kierunek, kiedy zarząd zaczął naciskać coraz bardziej i bardziej, że mam wiedzieć o niej wszystko i o tobie też. Nie obchodziło mnie to po co im te informacje… Teraz z resztą też nie. W końcu to nie moja działka. — Zamilkł na chwilę. – Mówiąc jej prawdę mimo prośby po prostu chciałem się od tego odciąć. – mruknął patrząc na drzwi i uśmiechnął się lekko. 
— Flora nie jest zabawką.— Mruknął mężczyzna – nie traktuj jej przedmiotowo tak jak robią to inni.
— Za dużo widziałem żeby móc traktować ją w ten sposób. – Oznajmił brunet i uśmiechnął się przelotnie — Nie jest pierwszą lepszą… jest Florą. Jedyną w swoim rodzaju. Musiałbym być głupi traktując ją jak zwykłą zabawkę.
— A mimo wszystko to robisz
— Okłamywałem ją. Co nie oznacza że nie traktowałem jej jak człowieka… To różnica
— Niezbyt wielka.
— Olbrzymia – warknął a tamten jedynie pokiwał głową.
— Skoro tak twierdzisz, i naprawdę chcesz z nią być to zrób dla niej coś na co nikt inny by się nie odważył – chłopak zastygł – Może wtedy wszystko naprawisz.
— O co ci chodzi?— mruknął spoglądając na niego. – Nic do niej nie czuję.
— Przed momentem twierdziłeś coś innego.
— To przyjaźń! Nie byłbym wstanie jej pokochać. .
— Powiem ci coś Nott – odszedł od ściany podchodząc do niego. – Najpierw poukładaj sobie w głowie a potem przyjmuj zlecenia które mają mieszać w głowach innym. Bo tylko się pogrążasz – oznajmił chłodno przystając i patrząc mu w oczy – Źli ludzie kończą jak ja. Nie chcesz tego prawda?
— Nie…
— Więc ogarnij się i zdecyduj co masz robić w życiu idioto. Ale jeszcze raz zrobisz coś Carrow to cię zabiję. Niezależnie od tego czy Flora mi na to pozwoli czy nie – warknął i zniknął w czarnej mgle a chłopak wypuścił ze świstem powietrze. Musiał znaleźć Florę. A kiedy to zrobi... Zastanowi się co właściwie powinien uczynić.

*


Draco przejechał dłońmi po twarzy biorąc kilka głębszych wdechów na uspokojenie. Z Hestią było źle. Bardzo. A to, że w kółko robi jej wyrzuty z całą pewnością nie sprawia, że jej stan się poprawia. Pani Zabini ma rację. Hestia musi odpocząć od ludzi. Od Hogwartu, swojej siostry, znajomych, od niego samego. Potrzebują od siebie zwyczajnie odpocząć. I może wtedy wszystko naprawią. Zbudują na nowo gałąź porozumienia. A ich zgodność w każdej sprawie powróci. Och. Jak on lubił tamte czasy, kiedy to jego największym problemem był Potter i jego banda półgłówków. A Hestia i on, żyli w idealnej zgodzie jako przyjaciele. 
Kiedy usłyszał kroki, uniósł głowę i zmarszczył brwi, kiedy ujrzał Lovegood, idącą gdzieś, przeciwnym korytarzem, która patrzyła się przy okazji w sufit, zupełnie ignorując otaczający ją świat.
— A ona, co tu robi? — mruknął do siebie, wstając. Po czym odszedł w kierunku korytarza, gdzie zniknęła Luna. Szedł za nią czasami również spoglądając na sufit w kierunku, którego  natarczywie gapiła się Looney*, jak gdyby było tam coś ciekawego. Ale Malfoy tam niczego nie widział... a raczej nikogo. Znał nieco moc Lovegood. Wiedział, że kiedy Luna "odpływa" od realnego świata, to tak naprawdę obserwuje tych, którzy są blisko niej... zmory i demony. Chłopak zatrzymał się kiedy blondynka zniknęła za drzwiami prowadzącymi do najgorszego miejsca w całym Mungu. Kostnicy.
 Chłopak skrzywił się mocno, jednak po chwili nacisnął na klamkę i również tam wszedł. Przeszedł w dół schodami , po czym przystanął na środku pogrążonego w ciemności pomieszczenia, gdzie poza trupami, nie było nikogo.
— Lovegood? — spytał powoli. — Oglądając się za siebie i wyjął różdżkę, w Mungu mógł używać magii. Machnął szybkie lumos maxima, a w pomieszczeniu rozjaśniało bladoniebieskie światło, oświetlając sterylnie białe pomieszczenie, gdzie na leżankach, spoczywały równie białe zwłoki czarodziejów. A Lovegood stała przy jednych, z nich wciąż gapiąc się w sufit. Chłopak podszedł powoli do niej a Luna drgnęła jakby wyciągnięta z transu i na niego spojrzała.
— Draco — uśmiechnęła się do niego przelotnie po czym przyjrzała zwłokom czarownicy obok. Wyglądały całkiem zwyczajnie. Bez śladów chorób czy zaklęć. — Co cię tu sprowadza?
— To samo pytanie, chciałem zadać tobie — Odpowiedział cicho patrząc po pomieszczeniu. — Skąd masz w ogóle klucz do kostnicy?
— Od Sary.
— Czy tylko ja nie wiem kim jest Sara? — Mruknął, Luna powiedziała to tonem, jakby oczywistym było iż dostała klucz od wspomnianej kobiety.
— Przecież tu leży.— Odparła wskazując zwłoki a Malfoy westchnął, nigdy nie umiał dogadać się z tą krukonką. I nigdy nie czuł potrzeby porozumienia się z nią w jakikolwiek sposób. To robiła Hestia, bo się lubiły. Jednak on... cóż. Jakoś za nią nie nadąża.— Ech... — westchnęła cicho — Mam ci to wyjaśnić?
— Rozumiem o co ci chodzi.
— Naprawdę?
— Widmo Sary pokazało ci gdzie jest klucz, abyś mogła tu wejść i sprawdzić jej zwłoki. Pomagasz tym strapionym duszą, dlatego też musisz dowiadywać się jak umarły.
— Czyli naprawdę rozumiesz — oznajmiła z uznaniem i przytaknęła. — Tak właśnie użytkuję to przekleństwo. — Powiedziała z uśmiechem na ustach. — Staram się je ocalić przed piekłem.
— Nie musisz się przy mnie uśmiechać na siłę. Doskonale wiem, jak to jest grać wciąż tę samą sztukę. — Spojrzała na niego i przytaknęła, za to jej rozmarzony uśmiech i wielkie, pełne podziwu oczy, stały się smutne i zmęczone.
— Miło, choć na chwilę przestać grać — powiedziała cicho i przyjrzała się zwłokom. — To nieco nużące — przyznała po chwili ciszy. — A co ty tu robisz? — Spytała patrząc na niego. — Twoja siostra przecież jest w Nowym Yorku.
— Hestia miała wypadek w domu. Przenieśli ją tutaj.
— Jakby mało miała bólu — mruknęła cicho dziewczyna a ślizgon zwrócił na nią swoją uwagę. Luna w tym czasie zaczęła sprawdzać ciało kobiety.
— Co masz na myśli?
— Domyśl się — odparła obchodząc leżankę i dotknęła końcem różdżki ust kobiety.
— Wiem ,że to przeze mnie. Ale skąd wniosek, że sprawiałem jej tak mocny ból?
— Zmory przestały za nią chodzić — powiedziała po prostu a chłopak zmarszczył brwi. — Za tobą nie chodziły odkąd pamiętam.
— To źle?
— Nawet bardzo — stwierdziła poważnie i włożyła różdżkę do koka, oraz podrapała się delikatnie w lewą skroń patrząc na zwłoki jak na jakąś łamigłówkę. — Każdy człowiek ma zmory, które za nim chodzą, sprawiając że odczuwają oni często nieuzasadniony smutek i nostalgię. To całkowicie normalne. Jednak jeśli przestaną one pojawiać się za plecami danej osoby, już oznacza to, że jest z nią źle. Niektórzy mówią, że to znak śmierci. Że kiedy zmora znika, człowiek w krótkim czasie ma umrzeć — ślizgon zamarł. — Ale ty jej nie masz od dawna. Więc z całą pewnością te plotki nie mają w sobie prawdy. — Oznajmiła cicho — Jest o wiele gorzej.
— Może być coś gorszego od śmierci?
— Samotność za życia — stwierdziła patrząc mu w oczy. — Jeśli człowiek jest non stop smutny i zatroskany, traci chęć istnienia i nienawidzi prawie wszystko co widzi, wtedy zostaje wyklętym nawet przez zmory. Co zsyła na nich ból i żałość.
— Przecież mówiłaś, że zmory je powodują.
— Mówiłam — przytaknęła. — Ale one są złożone z rozpaczy — spojrzała nad jego głowę i uśmiechnęła się przelotne. — Niwelują ból żywej istoty, ograniczając go do minimum. Kiedy zmora znika. Dana osoba staje się zamknięta, smutna, załamana, a każde przykre wydarzenie odbija olbrzymie piętno na jej życiu. Jest tobą. — Malfoy odwrócił wzrok. — Hestia utraciła swoją zmorę gdzieś w przeciągu wakacji, bowiem wraz z rozpoczęciem roku szkolnego, nie zauważyłam za jej plecami Fridy.
— Fridy?
— Zmory, która ją strzegła. — Objaśniła spokojnie — Przepięknej kobiety o oczach barwy fiołków. — Uśmiechnęła się przelotnie, jednak chwilę po tym znów posmutniała. — Brak Fridy sprawił, że wszystkie kłótnie, awantury i czyny, które między wami się działy, zaczęła odbierać niesamowicie mocno psychicznie jak i fizycznie. A jej odporność na tak zwane ; złe wieści. Spadła do poziomu zerowego.
— Jej uzdrowicielka powiedziała, że Hestia jest w zaawansowanej depresji.— Lovegood pokiwała przecząco głową, a chłopak zamilkł. Mina Lovegood nie wskazywała na to aby, te słowa były czymś złym. A to mogło oznaczać dwie rzeczy. Albo Zabini się myliła, albo...
— Jest z nią gorzej. — szepnęła Luna a Ślizgon zamarł. — Chcąc jej pomóc, zniszczą ją jeszcze bardziej. Nie możesz dopuścić do tego by skończyła na tamtym oddziale. Bo ona już stamtąd nie wyjdzie.
— Słucham?!
— Nie krzycz — upomniała go i podeszła do ściany siadając na podłodze. Draco patrzył na nią przez chwilę, ale ponowił jej ruch, a gdy tylko usiadł. Luna zaczęła wyjaśniać. — W Klinice Świętej Biry znajdują się osoby, które tak jak Hestia czy ty, straciły swoją zmorę. Znam kilka osób, które do niej trafiły. Jednak, żadnej nie udało się tego przezwyciężyć. — Rozchylił usta z szoku. — Gdy odsyła się osobę bez zmory twierdząc, że ma ona depresję, wbija się jej ostatni gwóźdź do trumny. Nie można im tego zrobić. Bo gdy tylko tam trafiają uświadamiają sobie pewną rzecz. Mianowicie; Porzucenie. Nie ma dla nich znaczenia to, że ludzie wysyłają ich tam by im pomóc. Nie istotnym jest fakt iż, mają tam wyzdrowieć. Ważna jest tylko myśl o tym, że ludzie którym ufałeś bezgranicznie, się ciebie pozbyli. Z czasem ta myśl zaczyna ich przerastać, sprawiać, że dłużej o tym myślą, a ich umysły stają się czarną dziurą, bez dna, złożoną z cierpienia, pretensji, bólu i żalu. Aż w końcu nienawiść ich zabija a śmierć staje się tak samo okropna, jak ich życie. W mękach... Sami tak wybierają. Nigdy nie ma szybkiego :"Avada Kedavra".
— Skąd o tym wszystkim wiesz? — spytał ze zgrozą a Luna oparła głowę o mur.
— Bo tak tworzą się zmory.









*Pomyluna w oryginalnej wersji zwana jest Looney

Daliście mi siłę do nowych działań!
Wracam! Myślę! Piszę! Dodaję!
Odkąd napłynęły do mnie wasze wiadomości a także komentarze nabrałam większego zapału i chęci do kontynuowania tej opowieści. Dziękuję wszystkim którzy pisali. Dziękuję wam za to, że jesteście i czytacie!

Pozdrawiam
Dorothy

2 komentarze:

  1. Czekamy, czekamy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz już nie wiem co myśleć... Zakręciłaś mną tak, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie co tam dalej wymyślisz. Życzę weny i czasu ;) czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń