piątek, 9 grudnia 2016

23. Dzień. 23. Miesiąc 12. Rok 1996.


"Nikt nie dos­trze­ga kiedy od­chodzi­my, kiedy nap­rawdę pos­ta­nawiamy odejść w naj­lepszym ra­zie słychać szmer al­bo cichnące echo szme­ru..."

Nie masz czasu na zastanawianie się nad tym kim jesteś. Bo to kim jesteś, jest tym co robisz, co mówisz, jakie podejmujesz decyzje. Nie masz czasu na myśli, bo wkrótce ich już nie będzie, nie masz czasu na życie. Bo świat ci je zabiera. I ty, znikniesz szybko. A on pozostanie. Tak jak stoi już setki milionów lat. W tym samym miejscu, taki sam. A ludzie przychodzą, i odchodzą. Statystycznie co sekundę umiera półtora człowieka, a co dwie rodzi się dziecko. Statystycznie. Bo praktycznie mało kto o tym wie. Nikogo nie obchodzi śmierć, do czasu aż nie dotknie ona jego samego lub kogoś z jego bliskich. Wtedy to ma znaczenie. Wtedy, jest ból, płacz i krzyk. Okropny krzyk niezrozumienia. Dlaczego on? Dlaczego musiał zginąć? Czemu umarł? Czemu nie ktoś inny?... a w sumie dlaczego by miał nie umierać? Śmierć to naturalny etap życia, tak jak dorastanie i starzenie się. Nie ma na to wpływu nikt ani nic. Istnieją istoty, które w naturze mają zatrzymanie się w czasie po ukończeniu pewnego wieku dorastania. Istoty które żyją tysiące lat, pozostając pięknymi. Elfy, Wile, Wampiry... Jednak prędka śmierć jest czymś zwyczajnie ludzkim. Nie ważne czy jesteś mugolem, czarodziejem czystej czy półkrwi. W twojej Naturze jest Śmierć. A tym dwóm paniom nie warto się przeciwstawiać. Bo są mściwe. I to bardzo.

*


— Dziękuję, że mi pomagasz — przyznał cicho Potter idąc wydeptaną ścieżką w kierunku Nory. W tym regionie Anglii nie było śniegu. Także atmosfera świąt nie była aż tak bardzo wyczuwalna. Choć jeśli znał Weasleyów, w domu była ona z całą pewnością. W końcu była to najbardziej zżyta ze sobą rodzina jaką Potter znał! Wszyscy zawsze ze sobą, nigdy przeciwko... nie licząc Percy'ego, ale on ma swój świat. Ciężko go zrozumieć.
— To drobiazg. Mówiłam ci. Lubię pomagać innym — oznajmiła cicho i podała mu kwiaty, które do tej pory niosła ona.
— Możesz jeszcze chwilę je potrzymać? Chciałbym się najpierw przywitać z jej rodzicami i...
— Pewnie — powiedziała nieco za szybko a Harry przyjrzał się jej z zastanowieniem. Teraz wyglądała się być nieco zawstydzona. — Mam nadzieję, że wszystko się uda.
— Ja też — oznajmił patrząc na dom na wzgórzu. I przypomniał sobie to o czym zapomniał. — A właśnie. Jak to u ciebie wygląda? Dlaczego właściwie nie masz chłopaka? 
— Mam chłopaka... Znaczy. Tak jakby. Kochamy się ale...Nie możemy być razem...  — Touka zatrzymała się, przez co i Harry przystanął.— Masz rację — powiedziała cicho a chłopak zamrugał. — W sumie nie wiem po co jeszcze tu jestem. — Uśmiechnęła sie przelotnie do siebie. — Wtrącam się w nie swoje sprawy.
— Nie przeszkadza mi to...
— Nie chodzi o ciebie. — Przerwała mu i zwróciła uwagę na swoje dłonie podając mu kwiaty a Harry powoli je odebrał. — Miło mi było cię poznać.
— Przecież widzimy się w domu. — powiedział a Kirishima uśmiechnęła się przelotnie.
— Jeszcze raz przepraszam, że weszłam ci z butami w życie. Do zobaczenia. — stwierdziła, i zanim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób. Deportowała się.
— Arry? — Potter drgnął słysząc kobiecy głos obok siebie i odwrócił się do Feur, która stała przed nim ubrana w piękny błękitny płaszcz. — Miło cię widziec! — uradowała się i go uściskała po czym odsunęła się na długość wyciągniętych ramion i się mu przyjrzała — Wypiekiłeś.— przyznała a Potter parsknął cicho, dopiero przypominając sobie co we Fleur tak bardzo przeszkadzało pani Weasley "ta żabojadka nie umie mówić normalnym angielskim".
— Dziękuję. Ty również wyglądasz pięknie — oznajmił a Francuska posłałą mu przepiękny uśmiech
— Te kwiaty to, do , Inny? — zagadnęła patrząc na niego z rozbawieniem a Potter zapomniał w tej chwili jak się nazywa. Jakoś tak... ciężko mu było się odezwać. Co wywołało śmiech u Dealcour.— Czyi tak. — oznajmiła i przyjrzała się kwiatom — Lilie sa idealne do jej gustu. Ale to dziwni zi na swinta kwiaty.
— Właściwie to na przeprosiny. W przypływie złości powiedziałem słowa których teraz żałuję. — wyjaśnił a blondynka przytaknęła.
— Rozumim. — oznajmiła i spojrzała w kierunku Nory. — W sumi przyszedles w porę — oświadczyła idąc w kierunku budynku. — Wlaśni zwołali zebranie Zakonu — oświadczyła a Potter zamrugał zdziwiony.
— Tutaj?
— Ni. Tutaj nikogo nie ma poza wlaśnie Inny. — oświadczyła wskazując dom. — Ja zapomiałam torebkę. A mam w niej wszystki moi raporti.
— Dlaczego tak nagle są im potrzebne?
— Mami nową ws.. wsprzy...mieniezniczke. — powiedziała z wielkim trudem. Potter zastanawiał się przez moment o jakie słowo jej chodziło aż w końcu, tylko jedno odpowiadało.
— Wsprzymierzeńca?
— Dokładni! — oznajmiła z radością iż zrozumiał jej słowa. — A ona jest, bardzo stanowcza... i mądra! Naprawdi. To bardzo madra kobieta.
— Znasz ją? — zapytał cicho a dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Tylko z banku — oznajmiła spokojnie, a Potter przypomniał sobie, że Fleur pracuje w gringocie.— Jako jedyna umi mowic po francuski, wiec jest mi prosci. — dodala a Potter przytaknął na znak zrozumienia. — Zakon jej nie liubi. Mowi ze zdradzi. Ze nie mozna ufac... ze zona zlego czlowieka. — Potter miał coriaz poważniejsze przeczucie, że i on zna tą czarownicę.— ale zostawila. Zostawila i jego i szysko. Dla zakonu. Wiec powinni to docenic — oświadczyla spokojnie a podejrzenia Haryyego rozwiały się, przez moment wydawało mu się , że Fleur mówi o Pani Malfoy, ale teraz zdawało mu się tak niedorzeczne, jak to, że Ron z sam siebie przefarbuje swoje włosy na zielono.
— Polubiłaś ją, mam rację? — przytaknęła.
— Ostra ale wi co mowi. Doswiadczona w czarnym swiecie. Dobra bedzie pomoc. — oznajmiła a Potter zastanowił się przez chwilę i musiał przyznać jej rację. Potrzebowali kogoś kto miał długi czas styczność z czarną magią.
Weszli do domu po czym przeszli do salonu, a Potter rozejrzał się po ustrojonym na czerwono pomieszczeniu w którym czuć było domowe ciastka pani Weasley a atmosfera świąt wisiała w powietrzu.
— Powodzenia Harri — powiedziała i uśmiechnęła się a chwilę później zniknęła z hukiem z domu państwa Weasley.
— Ciekawe co to za jedna — mruknął do siebie Potter zastanawiając się nad opisem osoby, która dołączyła do zakonu. Jego rozważania jednak nie trwały długo bowiem usłyszał z góry głos Ginny.
 — Mamo! To wy? — uśmiechnął się przelotnie po czym po jego ciele przebiegły dreszcze a wątpliwości pojawiły się w jego głowie. — Mamo? — usłyszał głos powątpienia po czym kroki na dół. Ginny schodziła po schodach. Spojrzał na kwiaty. "Co ja tu kurwa robię?!" spytał siebie w myślach patrząc za miejscem gdzie mógłby szybko czmychnąć a potem uciec do domu... "jak ja właściwie wrócę skoro nie ma tu nikogo, kto mógłby mnie deportować?!" spytał siebie po czym spojrzał na kominek. "Jaki tam jest właściwie adres?!" kolejne myśli zawaliły mu głowę. —Kroki były coraz głośniejsze a on stał jak ta ciota, i nie wiedział co ma ze sobą począć. Ostatnio wolał Romildę, teraz pojawiła się ta dziewczyna. Która całkowicie poprzestawiała jego myślenie, i znów chciał Ginny. Touka... dziwna postać, która pojawiła się znikąd.— Zwrócił uwagę na kwiaty. —Której bardzo zależało na tym, żeby Potter pogodził się z Ginny.— Ginny była już na parterze. — Która bez wyraźnego powodu, chciała jego szczęścia. Drzwi otworzyły się.
— Jeśli to jakiś głupi kawał Fred to was zabi...
  Ginny zatrzymała się z wyciągniętą różdżką, patrząc na zielone płomienie, które właśnie gasły. A potem rozejrzała się z po wątpieniem po pomieszczeniu a jej wzrok pojechał na bukiet kwiatów, leżący na kanapie. Podeszła do nich powoli i chwyciła je do dłoni te lilie były wyjątkowo piękne. Zwróciła uwagę na kominek, gdzie ogień znów miał purpurowy kolor. A uśmiech zakwitł na jej malinowych ustach. Tylko kilka osób miało wstęp do Nory. A lilie to jej ulubione... ktoś wiedział, że lubi lilie. A jedyna osoba której by na niej zależało. To Potter.
*
Po deportacji do szpitala, Potter szybko poszedł do Hestii. Mając nadzieję, że zastanie tam również Toukę. Dziwnie się zachowywała. A on nawet nie zdążył się zapytać, jak może jej pomóc.
Harry powoli wszedł do sali w której leżała Hestia. Była to przestronna sala w kolorach turkusu i bieli, która jak na Szpital, była dziwnie za duża jak dla jednej osoby, wyglądało to raczej jak przestronny pokój, niż sala szpitalna, i gdyby nie magiczne urządzenia sprawdzające stan pacjenta 24 na dobę, to naprawdę pomyślałby, że coś ewidentnie jest tu nie tak.
— Mówiłam, że chcę zostać sa...Harry — jej wyraz twarzy zmienił się natychmiast, przez ten ułamek sekundy Potter zdążył dostrzec wyraźny smutek a nawet złość i zirytowanie, jednak kiedy tylko zorientowała się, że Potter nie jest Malfoyem, od razu uśmiechnęła się do niego uprzejmie.
— Jak się czujesz? — spytał podchodząc do łóżka i powstrzymał się od pytania, co jest grane? Bo zachowanie Carrow było bardzo osobliwe... Wręcz aktorskie.
— Bywało lepiej. Ale stabilnie — powiedziała uprzejmie i wzruszyła ramionami. Potter przytaknął na znak zrozumienia.
— Myślałem, że Draco tu jeszcze jest — powiedział patrząc po pomieszczeniu. —Albo ktoś inny. Na chwilę musiałem wyjść i... Chyba się minęliśmy — westchnął z rezygnacją a Carrow przez moment posmutniała spoglądając na swoje dłonie, jednak chwilę później wzruszyła ramionami uśmiechając się delikatnie.
— Pewnie pojechał z powrotem do Cassy — oznajmiła cicho. — W końcu mamy święta.To normalne, że chce je spędzić z rodziną.
— Mam zawiadomić Florę? — Parsknęła cicho kiwając głową po bokach.
— Nic mi nie jest. Naprawdę. — "Kłamiesz" przeszło Potterowi przez myśl widząc jak stara się schować swoje emocje. Jednak Hestia nie jest ani Draco ani Florą. Nie jest wstanie ukryć wszystkiego... dlatego też odrywa wzrok innych od swoich oczu. Jak? —A co do innych gości. Jesteś jedynym, który mnie do tej pory odwiedził.
— Twój uśmiech jest smutny a nie szczery, mam rację? — zapytał a Hestia drgnęła, i przestała się uśmiechać a następnie odwróciła wzrok w bok. — Udajesz, że wszystko jest w porządku, a wszystko zakrywasz tym uśmiechem. Który wszyscy kochają, który wydaje się im być niesamowicie szczery i radosny... — Zamilkł na chwilę — A jest to najbardziej fałszywa rzecz w twojej osobie.
— Trudno mi zaprzeczyć — powiedziała cicho. — Jesteś chyba pierwszym który to rozgryzł Harry — dodała przerywając ciszę, która na moment zaległa.
— Co cię trapi?
— Nic czego mógłbyś się pozbyć. To mój problem. Nie potrzebuję zbawiciela świata. — Pottera dotknęły te słowa, Carrow zabrzmiała niesamowicie sarkastycznie w tej chwili...
— Chcę ci tylko pomóc.
— Nie potrzebuję pomocy. — Mruknęła chłodno, nie patrząc mu w oczy. — To mój problem.— Powtórzyła.— Muszę uporać się z nim sama. Nikt za mnie niczego nie zrobi... Ludzie są podli. Kiedy przychodzi co, do czego, możesz liczyć tylko na siebie —  Potter ujrzał w niej kogoś zupełnie innego niż widział ją zawsze... Pokazała siebie. I Potter nigdy nie spodziewał się iż pod skorupą tej niesamowicie grzecznej i niewinnej istotki, siedzi ślizgonka. — Chcesz mi pomóc? Wyjdź. — Stwierdziła cicho. — To… To jedyna rzecz jakiej potrzebuję. Samotności.
— Hestia...— Zamilkł na chwilę po czym przytaknął. On nie mógł jej pomóc... nie był dla niej nikim ważnym. Miała rację mówiąc, że z tym musi poradzić sobie sama... ale Malfoy musi jej w tym pomóc.
— Widzimy się potem — rzucił a ona mu nie odpowiedziała. Potter podszedł do drzwi, po czym wrócił na korytarz, gdzie czekał na niego Zgredek.

*


— Jesteś pewna, że odnalezienie Fridy wszystko naprawi? — Spytał Draco patrząc na Lunę, a ona wzruszyła ramionami, zamykając drzwi kostnicy.— Zabini mówiła, że przeniosą ją dziś wieczorem. Nie mam dużo czasu by ją znaleźć.
— Jesteś nadzwyczajnym Draco. Dysponujesz kimś kto jest w stanie znaleźć każdego. Nawet zmorę. — chłopak skrzywił się lekko. Nie lubił wzywać strażników, zawsze się go czepiali. — Poza tym są święta. Zdarzają się cuda.
— Nie dla takich ludzi jak my — Luna uśmiechnęła się i spojrzała w sufit.
— Może te będą inne?
— Skąd ten wniosek?
— Widzę dziwną postać... Niewyraźną, równie smutną co ty — Chłopak spojrzał w sufit jednak niczego tam nie widział.— Wygląda niecodziennie. Jest... Przerażony ... Ale się uśmiecha... to chyba postać wariata.
— I to cię tak cieszy?
— To twoja zmora — powiedziała po prostu a Draco nie zrozumiał jej słów. — Nie ma siły przebicia. Ale teraz mam potwierdzenie... Że ty potrafisz czuć to uczucie.
— Niby jakie?
— Miłość. — Chłopak zamrugał z szokiem. — Miłość tak potężną, że jest wstanie zniszczyć absolutnie wszystko — jej oczy zabłysły. — Toksyczną ale prawdziwą. Przecież to niesamowite.
— Raczej przerażające — spojrzała na niego i uśmiechnęła się do niego.
— Ale przynajmniej wiemy, że to co czujesz do Hestii jest prawdziwe — wyminęła go. — Wesołych Świąt.— Oznajmiła machając dłonią, po czym zniknęła za zakrętem, zostawiając go samego, z pytaniami, bez odpowiedzi.

*


Black przetarł zaspane oczy rozglądając się po salonie. Rudolphus przyniósł mu wczoraj całkiem niezłą ognistą… Po czterech szklankach stracił kontakt z rzeczywistością. Lestrange oczywiście nie pił nic i zapewne świetnie się bawił widząc go w takim stanie.
— Pieprzony abstynent – mruknął drapiąc się w głowę i ziewnął przeciągle. – Zdzira! – warknął a tuż przed nim pojawiła się skrzatka domowa w średnim wieku, kłaniająca się mu nisko – Przynieś mi eliksir na kaca – oznajmił znów kładąc się na kanapie. Stworzonko jedynie ukłoniło się i zniknęło. – Boże dlaczego akurat ja… — coś upadło. Black spojrzał w stronę drzwi ale nie było tam Rudolphusa tak jak się spodziewał. Nie był to również Remus….
— Ty kretynie ostatni! – Mężczyzna usiadł na kanapie jak na rozkaz, patrząc w rozwścieczone płomienne włosy Tonks, której oczy również paliły się żywym ogniem – Zabiję cię! – syknęła a Black w ostatniej chwili zrobił unik przed drętwotą. – Jak! – kolejne zaklęcie. — Mogłeś! – Black pobiegł szybko w kierunku barku gdzie dostrzegł swoją różdżkę. – Nam to zrobić?! – Wrzasnęła a Syriusz zachwiał się niebezpiecznie. Tak gwałtowne ruchy na kacu nie były dla niego korzystne… bo przez to czuł jak wielki dzwon rozsadza mu głowę.
— Syriusz? – I Black i Tonks jak na znak, spojrzeli w kierunku innych drzwi, frontowych. Patrząc na blondynkę stojącą u ich progu. Nie widział jej odkąd urodziła swoje pierwsze dziecko i musiał przyznać, że jak na jej wiek to wyglądała naprawdę dobrze. Ale to nie miało teraz znaczenia. „Co ona tu robi?!” krzyknął w myślach patrząc w postać Narcyzy – Zabiję cię – oświadczyła a jej oczy błysnęły przez co Black poczuł się osaczony. Dwie wściekłe kobiety uzbrojone w różdżki patrzyły na niego ze złością a on sam— w dodatku z wielkim kacem i bólem głowy— stał ledwo co o własnych siłach na nogach.
— Może być gorzej? – mruknął pod nosem i właśnie w tej chwili -jakby pieprzony los chciał właśnie zrobić mu na złość - płomienie w kominku rozbłysły i wyszedł z nich Lupin, Dumbledore i Szalonooki Moody, ten ostatni wyglądał jakby również chciał go zabić– Remus coś ty narobił! – Powiedział ostro. Brakowało mu tu teraz jeszcze Croucha i Lestrange’a z żoną! „ Błagam żeby się nie pojawił!” jęknął w myślach. I coś trzasnęło a Syriusz podskoczył wystraszony. Jednak okazała się to tylko Zdzira z jego eliksirem. Szybko wziął fiolkę i wypił ją na jednym łykiem. Przez co od razu poczuł się pewniej. Wziął wdech i zaczął po kolei… Czyli od osoby najmniej wtajemniczonej. Ale zanim zdążył się odezwać z wyjaśnieniami ktoś mu przerwał.
— Narcyzo co ty tu właściwie robisz? – Zapytał Remus a kobieta prychnęła odwracając wzrok. Pewnie żeby zamaskować zaczerwienione oczy, które Black dostrzegł u kuzynki.
— To mój dom rodzinny. Więc to ja powinnam zapytać co wy robicie tutaj – prychnęła jak rozdrażniona kotka i w tej chwili przypominała Syriuszowi, Narcyzę którą znał kiedy byli młodzi. – Ale skoro już musisz wiedzieć, bo oczywiście zamiast być wczoraj na spotkaniu zajmowaliście się swoimi sprawami… — podniosła prawą dłoń a Lupin zamrugał jakby nie rozumiejąc. Za to Syriusz pojął natychmiast. I nie umiał w to uwierzyć. Narcyza… — Skoro nie jestem już żoną śmierciożercy dostałam prawo być w tym pieprzonym zakonie –warknęła zimno a Remus otworzył szeroko usta, Tonks wyglądała jakby ktoś uderzył ją w twarz, Moody zmarszczył brwi a Dumbledore westchnął cicho. Jednak tutaj to Black wydawał się nie wierzyć w to co widzi najbardziej z nich wszystkich. Cissy zostawiła Lucjusza po tylu latach… Bez problemu… Fakt że był w Azkabanie nie miał znaczenia. Cassy miała i w tym rację! Narcyza mając z nim dwójkę dzieci go zostawiła!
— Jeśli uważasz, że uwierzymy w tą baje…
— To prawda Remusie. – Przerwał Lupinowi Dumbledore a reszta popatrzyła na niego z szokiem – Najważniejszy jest Harry. A dzięki Narcyzie, wiemy gdzie obecnie się znajduje i możemy pilnować jego bezpieczeństwa. Kiedy wróci do zakonu pewnie się ucieszy na twój widok – uśmiechnął się delikatnie a Syriusz popatrzył najpierw na starego Dropsa a potem na Narcyzę ze zdziwieniem. Harry ma ucieszyć się na jej widok?!
— O co tu kurwa chodzi!? – Krzyknął – Ty! Jak… Przecież masz dzieci! Zostawiłaś je żeby tu być? Oszalałaś!?
— Są dorosłe…
— Za to ty nadal jesteś gówniarą! – Warknął.
— Wiem że nie powinienem się wtrącać, ale jeśli chcecie się kłócić w sprawach rodzinnych to może gdzieś in…
— Zamknij się! – przerwali Remusowi jednocześnie a ten jedynie westchnął. Czuł się w tej chwili jakby mieli nadal po szesnaście lat.
— W takim razie my przejdziemy do innego z salonów – oznajmił po chwili i pozostała trójka również opuściła pomieszczenie. Za to Syriusz został razem z Narcyzą mierząc się wzrokiem. Dopiero kiedy drzwi się zamknęły Black wziął uspokajający wdech i wydech opanowując się.
— Wybacz. Trochę mnie poniosło – mruknął podchodząc do fotela i usiadł w nim patrząc na pustą butelkę ognistej, sam nie wiedząc, że ; on ją przeprosił! „Dorośnij Black” powiedział sobie w myślach „Jesteś za stary na mszczenie się na niej za wszystko co dzieje się w twoim życiu”. – Tylko twój widok sprawił, że po prostu musiałem się na kimś wyżyć. Ostatnio dość dużo się dzieje wokół mnie.
— Bella mówiła, że wpadłeś za zasłonę śmierci…— Nie podjęła się tematu. — Uznali cię za zmarłego.
— Nie tylko mnie – prychnął zimno myśląc o Bartym. – Jednak nadal nie rozumiem słów Dumbledore’a. Harry… Dlaczego miałby się cieszyć z tego że cię widzi? Przecież nienawidzi twojego syna, twojego męża i wszystkiego co się łączy z twoją rodziną.— Kobieta również podeszła do kanapy siadając obok i westchnęła ciężko.
— Wiesz pewnie, że po tym jak zniknąłeś zabili tych mugoli, którzy się nim zajmowali – przytaknął – musieli znaleźć kogoś kto otrzyma prawa opiekuńcze, jednak musiała to być osoba z najbliższej rodziny Pottera. – mruknęła jakby z rezygnacją. — Z rodziny Potterów nikt już nie żyje, od tej szlamy również, więc cała odpowiedzialność przeszła na chrzestnego… Który również nie żyje – popatrzyła na niego z wyrzutem a Syriusz przygryzł delikatnie dolną wargę –  ostatecznie przechodzi ten obowiązek do najbliższej rodziny chrzestnego. W tym wypadku z oczywistych względów na mnie. – Stwierdziła spokojnie .– Więc do czasu, aż nie osiągnie pełnoletności jestem za niego odpowiedzialna… Jak za własne dziecko – dodała spokojnie i popatrzyła na swoje dłonie. Black również spojrzał na jej palce… Nie mające żadnej ozdoby. – W sumie to ironia z mojej strony – dodała zimno. – Obce dziecko traktowałam lepiej niż kiedykolwiek swoje własne… I sama nie umiem uzasadnić dlaczego tak się stało.— Prychnęła. – Nigdy się do tego nie przyznałam przed nikim ale byłam koszmarną matką. – Black podniósł do niej swój wzrok. – To Lucjusz powinien mnie zostawić a nie ja jego. – Stwierdziła lodowatym głosem. – Ale teraz to już nie ma znaczenia… Odpowiedz na moje pytanie. – Były gryfon wyciągnął się na kanapie i wygiął głowę do tyłu patrząc w sufit.
— Twój szwagier mnie ocalił tuż przed tym jak wpadłem. W końcu zmienił się w czarną mgłę więc nikt przy tym całym zamieszaniu nawet nie zauważył, że zniknąłem w niej a nie za zasłoną. – Mruknął bez wyrazu. – Zdziwiona jak widzę – zaśmiał się lekko. – Nie. Rudolphus nie jest dobry.— Dodał natychmiast. — Jest chamem, zgrywusem i dupkiem tak jak dawniej… Nawet teraz wygląda jak komediant!— Parsknął z rozbawieniem. – Ale słucha się z jakiegoś powodu twojej córki… Tak jak wszyscy zresztą – nie podjęła się tematu. – Wspominała o tym, że chcesz zostawić Lucjusza – nadmienił a Narcyza drgnęła. – Nie uwierzyłem ale teraz to muszę przyznać, że masz naprawdę niezwykłe dziecko Narcyzo. Umie przewidywać wiele rzeczy… Nawet to że umrze.
— Nie mówmy o niej – powiedziała nagle a Black zamrugał zaskoczony. Cissy była zła z powodu wspominki Cassandy? Dlaczego? – Rudolphus jest naiwny skoro jej zaufał. Wszyscy inni z resztą też – oznajmiła zimno a ten zdziwił się jeszcze bardziej. – Jest tylko dzieckiem z wybujałą ambicją. Niczym więcej. – Stwierdziła chłodnym tonem i wstała. Teraz już nie przypominała mu starej Narcyzy. Była zimna i dumna. Dorosła…
— Przypomniałaś mi teraz moją matkę – oznajmił a kobieta nie odpowiedziała opuszczając pomieszczenie. – Mówiła dokładnie to samo o mnie. – Mruknął podnosząc się z kanapy. – Jakbym był przeszkadzającym dodatkiem w jej domu.— Zakończył patrząc w lustro i zrobiło mu się smutno. Rozumiał jak nikt inny to co czuje Cassy… Wiedział czemu czeka i mówi o śmierci bez żadnego problemu… Ona chce zniknąć. By przestać zawadzać. – Cassandra jest tobą Cissy… Tylko odważniejszą wersją – powiedział do siebie i wyszedł z salonu. Teraz czekała go jeszcze rozmowa z Tonks, Dumbledorem i Moodym. Miał tylko nadzieję, że znikną zanim przyjedzie Rudolphus z wizytą — był Weekend czyli czas kiedy Lestrange przyjeżdża co wieczór by pograć w karty, pogadać, zapalić najlepsze cygara i popić… a raczej popatrzeć jak robi to Black w chwili gdy przegrywa w karty – bo przez to miałby wiele kłopotów nie tylko Lestrange ale i on. W końcu Syriusz jako członek Zakon Feniksa chcący wyzbyć się Śmierciożerców i jeden z najwierniejszych sługusów Czarnego Pana to kontrowersyjne połączenie… przez które mogliby go oskarżyć nawet o zdradę!.. Tym bardziej że Rudolphus wspominał coś o Bartym… Którego z pewnością przyprowadzi mimo iż Black mówił, że kategorycznie nie chce widzieć tutaj tego szczyla… Czasem nawet zastanawiał się co Bellatrix sądzi o wypadach męża ale szybko porzucał tą myśl twierdząc że przecież Bella już dawno wyzbyła się ludzkich emocji i jedynie chce zabijać w imię pana… jest tak jak mówił Rudolphus. Zabiłaby nawet męża jeśli Czarny Pan by tego chciał.

*

Zanim Potter deportował się ze Zgredkiem do domu, postanowił odbyć z nim jedną z bardziej nieprzyjemnych dla Zgredka rozmów... Mianowicie, na temat Malfoyów. Zgredek nigdy nie był chętny do rozmów na temat swoich dawnych panów. Potter nigdy mu się nie dziwił. Malfoyowie byli okropnymi ludźmi. I nie traktowali swojego skrzata dobrze. Harry doskonale pamięta kiedy biedak uderzał się głową o szafkę nocną w skrzydle szpitalnym, ponieważ tak musiał się karać za złe wyrażanie się o właścicielach. Coś było z nimi zawsze nie tak. A po opowieści Touki wiele rzeczy zaczęło mieć większy sens... Jednak kilku rzeczy Potter nadal nie potrafił pojąć. Dlatego też potrzebował odpowiedzi. Odpowiedzi na niedopowiedziane zdania..

— Harry Potter nie chce wiedzieć tych złych rzeczy.
— Właśnie, że chcę — odpowiedział Harry kiedy Zgredek oznajmił to z największym strachem jaki mógł tylko istnieć. On wciąż się ich bał. A był przecież już Wolnym Skrzatem.— Zgredku proszę powiedz co takiego wydarzyło się u Malfoyów, że się ich tak bardzo lękasz.
— To zła rodzina...
— Zgredku. — Stworzonko westchnęło i spojrzało w kierunku zamarzniętego stawu po środku parku.
— To zła rodzina. Zła pani, zły pan i złe dziecko.
— Dziecko? — Powtórzył Harry. — Przecież Malfoyowie mają dwójkę dzieci. — Zgredek odwrócił do niego wystraszony wzrok. — Cassandra. Siostra Draco.
— To nie dziecko tylko aniołek — powiedział a Harry zamrugał zdezorientowany. — Ta rodzina nie zasługuje na tak dobrą istotkę... Cassandra Malfoy nie może być zwykłym dzieckiem przy takiej rodzinie... Nie może być taka dobra jak zawsze jest.
— W każdej rodzinie zdarzają się wyjątki. Może Cassy jest Nadzieją swojej?
— Ta rodzina nie ma nadziei ani szczęścia — powtórzył a jego małe rączki zadrżały. — To drugie... Draco to nie dziecko tylko potwór — Potter zamarł .— Cassandra nie może być ich dzieckiem. Jest za dobra... Za dużo czuje.
— Czemu tak uważasz? Draco nie zdaje się wiele czuć, ale mimo wszystko czegoś się obawia.— Zgredek przytaknął. — Wiesz cze...
— Harry Potter źle zrozumiał — przerwało stworzonko Potterowi. — Cassandra jest dzieckiem, bardzo dobrym... Za dobrym jak na tą rodzinę. Pani nie lubiła najbardziej tego dziecka... Temu zabraniała się zbliżać do dobrej dziewczynki... Była na nią zła od zawsze, a ona nigdy nic złego nie zrobiła. Pan za to uwielbia dziewczynkę, Draco Malfoy również. Oni potrafią czuć różne emocje... Są ludźmi... Tylko zepsutymi przez Panią.
— Mówiąc Pani, masz na myśli Narcyzę? — Zgredek przytaknął. — Co takiego zrobiła?
— Nie kochała ich i nie kocha — Potter zamilkł. — Przez to dom stał się zły — powtórzył Zgredek.— Oni wszyscy tacy się stali. Zgorzkniali, źli, zmęczeni życiem... Żyjący w ciągłej nienawiści.
— Nie kocha ich? — zapytał cicho. — Tak własne dzieci... Można ich nie kochać?
— Najwyraźniej — powiedział Zgredek. — Kiedy Zgredek pojawił się po raz pierwszy w domu Malfoyów, zauważył od razu, że coś jest nie tak. Pani nigdy nie chodziła karmić dzieci, nigdy się z nimi nie bawiła, częściej czas poświęcając psom niż własnym dzieciom — Potter rozchylił z szoku usta. — Pani mówiła do męża bezosobowo. Jakby ten nie miał imienia... Pani mało kiedy nawiązywała kontakt ze swoją rodziną, kiedy nie było gości... Jedyne co robiła to wymagała. Bardzo dużo, od wszystkich domowników... Od Draco Malfoya najwięcej. Była bardzo niedobra do swojego dziecka. Często krzyczała, narzekała i porównywała go do jakiegoś człowieka, którego Zgredek nie zna. Ale kiedy, Zgredek podsłuchał jedną jedyną kłótnię Pana i Pani, poznał powody Pani... Pani kiedyś była młoda... i pani kochała ale ta osoba zginęła— Potterowi przed oczami stanęła postać Narcyzy przed kobiercem ślubnym, który widział w myślodsiewni. Evan Rosier. — Jeśli Zgredek dobrze zrozumiał, zginął z winy Pana. — Potter spojrzał na stworzonko z szokiem. — Pan, zawsze był ostry dla skrzatów... Jeden błąd i czekała nas poważna kara. Pan, nigdy nie był zły dla swoich dzieci czy żony... Wyładowywał się zawsze na skrzatach... Jak teraz o tym Zgredek myśli to musi przyznać, że Zgredek również musiałby się na kimś wyładowywać przy takiej żonie. Ale to nie znaczy, że Pan był dobrym człowiekiem. Pan jest bardzo niedobrym człowiekiem. Pan chciał się pozbyć Ginny Weasley, Pan chciał by Zły Człowiek powrócił. Pan był święcie przekonany, że to będzie dobre... A Zgredek wiedział, że Pan źle myślał. I chyba Pan, to również wie. Ale kiedyś Pan nie słuchał. I tylko karał za wyrażanie swojej opinii przez Zgredka. Nie lubię Pana.
— A Draco? Co on ci zrobił?
— To samo co Pan. Wyładowywał się na słabszych od siebie, już jako dziecko. Draco Malfoy to zły chłopiec. Zły i skrzywdzony... Ale powiem ci Harry Potterze, że Draco Malfoy może jeszcze się zmienić. Draco Malfoy ma Dobrą Dziewczynkę. Zgredek myśli, że gdyby Draco Malfoy z nią został. To byłby dobrym czarodziejem.
— Dobrą Dziewczynkę? — spytał Harry. — Masz na myśli Cassy? — Stworzonko pokiwało przecząco głową. — Hestię?
— Tak... Tak się nazywa. To bardzo dobra dziewczynka. Zawsze miła do Zgredka. Zawsze uśmiechnięta. Zawsze mówiła, że Draco Malfoy nie może krzywdzić Zgredka.
— Słuchał?
— Czasami tak. Ale nie zawsze. Bo czasami nawet Dobra Dziewczynka nie umiała mu pomóc... Ale kiedyś to się zmieniło. I Draco Malfoy zaczął być dobrym chłopcem... Ale tylko dla dziewczynki.
— Co się zmieniło?
— Tego Zgredek nie wie. Ale kiedy kiedyś Draco Malfoy przyszedł do domu. Pani była wściekła, bardzo zła na Draco Malfoya, ale on się nią już nie przejmował. Ponadto. Był wtedy pewny siebie. Bardzo pewny... i powiedział do Pani rzeczy, które nigdy w wcześniej ani nigdy później nie zostały wypowiedziane w tamtym domu. Bardzo złe słowa. Przez które Pani, uderzyła swoje dziecko. Na jej nieszczęście, w chwili kiedy Pan wrócił do domu. Ale to inna bajka. Zgredka zastanawia dlaczego Harry Potter tak interesuje się Malfoyami. — Spojrzał na Pottera. — Zgredek myślał, że Harry Potter nie lubi Draco Malfoya.
— Trochę się pozmieniało.
— Zgredek zauważył. Harry Potter się martwi. Harry Potter jest dobry, tak samo jak Dobra Dziewczynka. — Uśmiechnął się do niego a Potter zaśmiał się cicho, tak dobry jak Hestia chyba nie potrafił być.— Dlatego Zgredek powie Harry’emu Potterowi to, czego nigdy w życiu nie chciał mówić o Malfoyach. — Potter spojrzał na stworzonko zdezorientowany — To jest informacja którą znają tylko oni. I Harry Potter musi obiecać, że nigdy nikt inny nie dowie się o tym co Zgredek powie.
— Obiecuję — Zgredek wypuścił ze świstem powietrze po czym wstał i pochylił się nad uchem Pottera, a potem powiedział coś tak cicho, że gdyby tylko zawiał wiatr, nie usłyszałby... ale teraz usłyszał. Wyraźnie, to co powiedział do niego Zgredek. I właśnie to go tak przeraziło.

*
— Dziękuję że mi pomogłeś — Blaise zrzucił z siebie marynarkę,przytakując nieznacznie i podszedł do łóżka Cassandry, która wydawała mu się w tym wielkim pomieszczeniu tak niewielka. Była pyłkiem, we wszechświecie, a właśnie ten mały pyłek. Mógł przesądzić o losach setkach tysięcy istnień.
— To jedyne co mogłem zrobić — odparł cicho a blondynka posłała mu delikatny uśmiech. I spojrzała na zaczarowany sufit.
— Bardzo cię lubię wiesz? — Spytała a chłopak westchnął cicho, bał się od dawna, że odwzajemni to co on czuje... że będzie musiał przez to cierpieć jeszcze bardziej. —Zawsze starałeś się o moje dobro. A przecież nie jesteśmy sobie bliscy. Ciężko było mi pojąć powód twoich działań względem mnie. Ale kiedy rozgryzłam tą łamigłówkę, odetchnęłam z ulgą, wiesz? — powtórzyła i zwróciła na niego uwagę, on nie miał tyle odwagi by podnieść do niej swój wzrok.— Każdy powinien za życia poczuć choć odrobinę miłości. — drgnął. — Dziękuję, że mi to umożliwiłeś. — Uniósł do niej swój wzrok. Dziewczyna pochyliła się nad nim a...
Zegar wybił północ.
— Wesołych Świąt Blaise — szepnęła cicho patrząc mu w oczy. — Dreamet  — zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować,  zachwiał się i runął na jej łóżko pogrążony w głęboki śnie. Cassy uśmiechnęła się delikatnie i pogładziła go po głowie — Nawet nie wiesz jak się cieszę, że w tym świecie jesteś cały i zdrowy — dodała jeszcze ciszej i spojrzała w kierunku wejścia do sali gdzie stał Barty wraz z Panią Zabini a także Bellatrix, której oczy błyszczały, ale nie był to blask szaleństwa ani radości. Był inny... smutny.
— Wszystko gotowe Cassy — oznajmił mężczyzna a dziewczynka przytaknęła wychodząc spod kołdry i poszła w kierunku dorosłych, z którymi następnie opuściła salę, zostawiając w niej pogrążonego w śnie chłopaka. Który po przebudzeniu, miał już nigdy nie ujrzeć swojej pierwszej, i jedynej, miłości.





Długo mnie tu nie było... dziękuję za komentarze!
Rozdział objaśniający wybrany spośród 6 wytypowanych kandydatów, pojawi się w najbliższych dniach!
Kocham was, i jeszcze raz dziękuję za komentarze a także to, że jesteście! Dobiliśmy już do 13 066 wyświetleń!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz