sobota, 31 grudnia 2016

25. cz1 i 2 Życzę Ci Harry: Wesołych Świąt i Bolesnego Nowego Roku


"Zastanawiałeś się kiedyś jaki jest sens egzystencji?"

Potter padł na łóżko zamykając oczy i wypuścił ze świstem powietrze. Już było po wszystkim... Czy żałował , że poszedł na ten pogrzeb? Nie. Nie miał czego żałować. Był tam nie dla samej Touki, był tam przede wszystkim dla Draco.  W końcu Malfoy był jego kumplem. Należało mu się wsparcie w tak ciężkiej chwili. Nie tylko od rodziny ale i przyjaciół. Rodzina... — Harry otworzył oczy przypominając sobie rodzinę Draco, jego ojca, ciotkę, wujostwo... Wszystkich zupełnie innych niż zwykł ich widzieć. Zupełnie nie wyglądających na zbrodniarzy, a zwykłych ludzi, którzy utracili w życiu ważną osobę. Wszystkich pogrążonych w żałobie. Ale najdziwniejszy a jednocześnie najsmutniejszy dla Pottera był fakt iż Bellatrix się nie myliła. Narcyza nie pojawiła się na pogrzebie własnej córki.

*
— Narcyzo? — Syriusz uchylił lekko drzwi pokoju kuzynki po czym wszedł do środka. Cissy siedziała na łóżku w tej samej pozie, w tym samym ubraniu i z takim samym wyrazem twarzy, jak kiedy zostawił ją w pokoju wczoraj wieczorem. Chyba nie spała. Musiała nie robić nic innego poza siedzeniem tak i myśleniem... Albo właśnie nie myśleniem. Szok musiał być tak silny, że zupełnie zapomniała o wszystkim. Teraz nawet nie drgnęła kiedy do niej podszedł. — Narcyzo. — Powtórzył i przykucnął przy niej. Nie płakała ani teraz ani wcześniej. Jej oczy nie były nawet trochę zaczerwienione od łez... Za to bardzo zmęczone. Nic dziwnego, całą noc nie spała. Z jednej strony, było mu żal kuzynki, straciła swoje dziecko, i nawet nie została o tym poinformowana... Dowiedziała się wczoraj, w sumie przypadkiem, kiedy Rudolphus potwierdził obawy Syriusza… Tym bardziej, że powiedział to kiedy było już po pogrzebie. A Narcyza... Wpadła w ten dziwny stan. Najpierw tracąc czucie w nogach, a potem zamilkła. Całkowicie. Black pomógł jej dojść do pokoju i zostawił na łóżku. Sądził, że to stan przejściowy. Ale teraz zaczął mieć obawy... Choć z drugiej strony, gdzieś głęboko w środku skakał z radości krzycząc :"masz za swoje szmato!". Bo dla niego porzucenie dzieci a także wcześniejsze traktowanie ich jak zwierzęta, to coś nie do pomyślenia. I nie wyobrażał sobie jej nawet odrobinę współczuć, bo była okropną osobą, żoną i matką, ale mimo wszystko, jego jedyną rodziną... A już kiedyś nie pomógł w potrzebie swojemu bratu... I żałuje tego do teraz. — Powiesz coś? — Nie odpowiedziała. Westchnął i spojrzał na jej dłonie, dziwnie blade. Dotknął ich, były lodowate. — Cissy! — Kobieta drgnęła wyciągnięta z tego stanu i na niego spojrzała a jej oczy zabłysły. — Boże... Myślałem, że ci się coś stało — mruknął wstając i puścił jej dłonie. — Jak się czujesz?
— Pusto — powiedziała patrząc dookoła, jakby nie wiedziała gdzie właściwie jest i jak tu trafiła.
— To wiem od zawsze — spróbował zażartować, ale nie przyniosło to skutku. W tej chwili wydawała mu się być małą dziewczynką, która nie wie co ma ze sobą zrobić. Jak się zachować w obliczu tragedii jaka ją dotknęła. Nie wie jak żyć, póki ktoś jej nie powie.— Potrzebujesz czegoś?
— Nie — wstała i przygryzła dolną wargę, a kiedy jej oczy przestały błyszczeć, Black wiedział, że wypróbowała sztuczkę Malfoya. Schowała emocje, gdzieś do środka siebie. Bo w chwili kiedy się odezwała, już brzmiała tak samo jak zwykle. Znudzona, zmęczona życiem i nudna. Jakby od dawna nic ciekawego się nie działo. — W tej chwili musimy skupić się na tym co kazał nam Dumbledore — oświadczyła wymijając go. — Wiesz gdzie jest Harry. Pilnuj go. Ale pamiętaj, że nie może wiedzieć, że żyjesz.
— Przestań — oświadczył a kobieta przytaknęła. — Narcyzo — zamilkł na chwilę. — Nie możesz udawać przed światem kobiety z żelaza.
— Reszta dzieciaków również nie może cię zobaczyć.
— Zmarła ci córka do cholery!— Drgnęła a Black zacisnął dłonie w pięści. — Twoje dziecko! — Opuściła głowę w dół. — Nie mów w sposób jakby to nie miało żadnego znaczenia! Jesteś matką! Nie wiesz ile bym dał żeby móc mieć dzieci! Żeby...
— Patrzeć jak umierają?! — Zamilkł kiedy syknęła a jej głos drżał. — Żyć ze świadomością, że twoje dziecko umrze a ty nic nie możesz zrobić!? Że twoja własna córka, zmarła przed tobą?! — Odwróciła się do niego z impetem a jej oczy lśniły od łez. — Rodzice nie powinni grzebać swoich dzieci — szepnęła drżącym głosem. — A jeśli już... To powinni przy nich być. Dbać o nie do samego końca — spojrzała w górę przełykając z trudem ślinę. — A nie udawać, że nie istnieje bo tak jest prościej... Teraz nie jest! Teraz to tak strasznie boli — osunęła się na kolana a łzy spływały po jej bladych policzkach strumieniami. — Bo mogłam być dla niej matką... Mogłam być kimś innym dla swoich dzieci i Lucjusza... A oni mnie nienawidzą, bo ja ich nienawidziłam... Zniszczyłam wszystko tylko dlatego, że myślałam o martwej osobie. — Black drgnął, nigdy nie spodziewał się, że Narcyza przyzna się do błędu. — Bo w kółko w głowie mam tylko jedną postać. I nie ważne jak się staram. Nie potrafię się go z niej wyzbyć! — Wrzasnęła wściekła. — Mogłam być Żoną — oznajmiła cicho. — Mogłam być Matką — dodała jeszcze ciszej. — A stałam się Nienawiścią. I już nic tego nie zmieni... Teraz muszę cierpieć — spróbowała się podnieść, Black jej pomógł kiedy znów się zachwiała. — Bo każdy musi odpokutować swoje winy. — Spojrzała na niego a Black poczuł ucisk w sercu, naprawdę czuł ból z jej powodu. — By potem... Sama nie wiem... Móc ruszyć dalej?

*

— Dzień dobry — Touka odwróciła się do Pottera i uśmiechnęła blado po czym wróciła do przygotowywania śniadania. Harry podszedł do blatu, na którym kroiła warzywa i przypomniały mu się czasy kiedy to sam gotował wszystkie posiłki dla Dursleyów. Kiedyś tego nienawidził, ale teraz w sumie miał ochotę ugotować coś dla kogoś... Z tą różnicą, iż tym razem nie naplułby nikomu do talerza przed podaniem.— Pomóc ci jakoś?
— Możesz nakryć do stołu. Dla dwóch osób. Nikt inny raczej dziś już nie przyjdzie. — Odparła po prostu a Potter przytaknął i zaczął szukać naczyń. — Dobrze spałeś? — spytała kiedy Potter odnalazł już wcześniej wymienione przedmioty i zaczął kłaść je na stole.
— Nie najgorzej. A ty? — Odparł. Ona nie odpowiedziała od razu, będąc wyraźnie czymś zmartwioną. Ale kiedy tylko skończyła siekać ostatnie warzywo i wymieszała sałatkę, podała mu odpowiedź.
— Nie za dużo... Często się budziłam.
— Koszmary?
— Można to tak nazwać — przyznała smętnie. — Raczej wspomnienia — oznajmiła cicho. — Cassandra była dla mnie jak młodsza siostra. Ciężko mi... Wiesz... Się z tym…
— Co jemy? — Harry drgnął odwracając się szybko w kierunku osób których tu nie powinno być. Tym bardziej w takim stanie... Draco wydawał się mu być całkowicie neutralny. Taki jak zwykł go widywać kiedyś, z dziwnym uśmiechem na ustach. Za to Hestia zachowywała się jak co dzień. — Kirishima, nie jesteś weganką. Zrób coś z mięsem.
— Co ty tu robisz?
— Eee… Mieszkam? —Odpowiedział jej pytaniem patrząc jak na skończoną idiotkę. — To mój dom jakbyś jeszcze nie zdążyła zapamiętać.
— Co z tobą?
— A co ma być? — Odparł ponownie pytaniem tym razem patrząc na Pottera i pstryknął na palcach. — Właśnie — przeciągnął cicho i zwrócił uwagę na Toukę. — Potter to twoja genetyczna bliźniaczka. Macie się dogadać. A jak nie... To oboje wypadacie, rozumiemy się?
— Nie.
— To już twój problem. — Ziewnął i wziął do ręki jabłko —Idę spać. Hestia... Dołącz za chwilkę.
— Tylko coś zjem — przytaknął po czym wyszedł z kuchni a Carrow uśmiechnęła się w kierunku drzwi za którymi zniknął.
— Co z nim? — Spytał Harry a Hestia na niego spojrzała — Jest ledwo po pogrzebie siostry. — Carrow przeszła przez kuchnię chwytając do dłoni butelkę mleka i płatki, które również były ustawione na jednym z blatów.— A zachowuje się jakby znów był na trzecim roku.
— Jak twoim zdaniem ma się zachowywać? — Odparła siadając i chwyciła za pustą miskę do której wlała mleko. — Nie rozpamiętujemy. To blokuje umysł i powstrzymuje czystość myśli. Osłabia barierę mózgu. A uwierz. Nie tylko ty masz problem z mieszaniem ci w myślach przez pewną osobę.
— Voldemort...
— Znęca się nad nim? Tak. Dosyć często. — Powiedziała całkiem spokojnie, Potterowi wydawało się, że i Hestia się pozmieniała. Była spokojniejsza, nie podchodziła tak emocjonalnie do wszystkiego co się działo... Była zwyczajnie, neutralna. — Po co mam ci opowiadać bajki? Taka jest rzeczywistość. — Dodała płatki do miski. —Do swojej śmierci Cassy nas przygotowywała już dawno. To musiało nastąpić. — Coś huknęło o blat. Potter spojrzał z szokiem na Toukę, która patrzyła na Hestię z mordem w oczach.
— Musiało nastąpić?! — Warknęła zimno zaciskając dłonie w pięści. — Nie gadaj głupot! Nie musiało! Cassy zrobiła to dla ciebie! Wiesz o tym doskonale. I jeszcze masz czelność mówić, że...
— Cassy nie zrobiła tego dla mnie, możesz być tego pewna Touka. — Przerwała jej Hestia ostro, Potter nigdy w życiu nie słyszał by Hesia do kogokolwiek odniosła się tak lodowatym tonem—Nie znosiła mnie. Za każdym razem starając się zniszczyć to co stworzyłam z Draco lata temu. W imię swojej przyjaźni z pewną osobą, wyniszczyła i jego i mnie psychicznie — wstała zostawiając jedzenie.— Nie masz prawa mówić, że zrobiła to dla mnie. Bo to kłamstwo. A jeśli chcesz je zarzucić mi. Podaj faktyczne dowody — wyminęła ją po czym zniknęła również za drzwiami pomieszczenia.
— Co się im stało? — spytał z szokiem Harry i spojrzał na Toukę. — Kirishima?
— Oni... — Zamilkła i uśmiechnęła się delikatnie. Potter nie zrozumiał tego dziwnego wykrzywienia warg. Przed momentem była wściekła, smutna, pełna żalu, wyrzutów. A teraz... Teraz się uśmiechała? Dlaczego? — Wierzysz w cuda Harry? — Spytała a on spojrzał na dziewczynę z niezrozumieniem.— Nie tylko te świąteczne... Tylko ogólne. Czy wierzysz w to, że ktoś nagle może zmienić nasze życia na lepsze?
— Zwykłem być realistą — powiedział powoli i do niej podszedł. — Jednak tyle w życiu widziałem, że tak. Wierzę i w zrządzenia losu i w cuda.
— Właśnie jeden się spełnił.
— Co masz na myśli?
— Oboje stali się sobą. — Uśmiechnęła się delikatnie, jakby do siebie. Potter chciał w tej chwili wiedzieć co myśli dziewczyna obok. Bo w tej chwili wyglądała naprawdę uroczo.
— Czyli Draco wrócił do bycia dupkiem i zgrywusem? — Dziewczyna roześmiała się i wzruszyła ramionami.
— Chyba tak — przyznała cicho. — Ale skoro przywykłeś do tego ponuraka, to z całą pewnością przywykniesz również do tej egoistycznej świni.
— Skąd ta pewność?
— Bo to twój przyjaciel. — Potter naprawdę w to uwierzył.

*


— Sądzisz, że w to uwierzyli? — Hestia zamknęła drzwi i westchnęła cicho odwracając się do chłopaka. Draco leżał na łóżku, spoglądając w sufit wzrokiem pełnym łez a dziewczyna przytaknęła. Następnie podchodząc do niego i położyła się obok, również spoglądając w sufit. Często to robili, kiedy byli parą. Potrafili w ten sposób spędzić czasami nawet godziny, nie robiąc nic innego. Rzadko kiedy rozmawiając. W ogóle przez ostatnie lata mało rozmawiali. Głównie popołudnia spędzając na bezcelowym gapieniu się w kawałek ściany. Hestia często zastanawiała się nad czym on właściwie tyle myśli. Czemu nie chce się z nią podzielić nawet kawałkiem swojego serca skoro, jak zawsze twierdził, mu na niej zależy. — Wiesz nad czym teraz myślę?
— Nad Cassy?
— Nad tym, by porzucić to wszystko i gdzieś uciec — parsknął. — Jak tchórz. Zrezygnować z Czarnego Pana, zrezygnować ze szkoły, przyjaciół, rodziny i wszystkiego tego, co sprawia, że czuję się jak w kolejnej głupiej klatce. A przecież nie jestem już dzieckiem... Powinienem być wolny — zamilkł na chwilę. — Skoro bycie rozsądnym to bycie tchórzem. To jeśli popełnię coś tak nierozsądnego i stąd zniknę... To znaczy, że nim już nie będę? Przecież to również ucieczka. A ucieczka to tchórzostwo.
— Myślę, że to zależy tylko od nas, co uważamy za tchórzostwo a co za rozsądek. — Powiedziała spokojnie i westchnęła cicho. — Od serca.
— A ty jak myślisz? — Podniósł się i na nią spojrzał. Carrow również usiadła i przez moment na niego nie patrzyła, uśmiechając się do siebie w myślach a jej oczy zabłysły. Już nie pamiętała kiedy, Draco pytał się ją o jej opinię w jakiejkolwiek sprawie.
— Nic się jeszcze nie wydarzyło Draco. Wszystko jest niepewne— dodała ciszej. — Uważam, że... To ta pora — spojrzała na niego. — Póki możesz, uciekaj stąd jak najdalej. — Oznajmiła drżącym z emocji głosem. — Wiem, że dasz sobie radę — przejechała delikatnym ruchem po jego włosach. — Porzuć życie, które nie ma przyszłości i daje ci jedynie ból. Przecież jeśli się rozmyślisz. Zawsze możesz wrócić. Ktoś, zawsze będzie na ciebie czekał.
— Nie mam zamiaru cię do niczego zmuszać.
— Nie mówiłam o sobie — puściła go po czym wyjęła dłonie do swojego naszyjnika i zdjęła go, oddając mu go, a chłopak zamilkł. — I tak nie mogłabym z tobą być, nawet jeślibyś został.
— Dlaczego?
— Jadę do ośrodka świętej Birny — oświadczyła spokojnie. — Zaraz po szkole. Nie wiem ile tam zostanę... Ale nie sądzę by to krótko trwało.
— Hestia...
— Ci... — Uśmiechnęła się do niego ponownie.— Wszystko się jakoś ułoży. Zobaczysz — zamknęła jego dłonie w pięści, zamykając w nich naszyjnik. — Jakbyś... Chciał kiedyś pogadać. Wyślij patronusa. — uśmiechnął się do niej kiwając głową a ona tego nie zrobiła. Była bardzo smutna.
— Nigdzie nie jadę — oświadczył i wyjął do niej dłonie zapinając jej znów naszyjnik na szyi. — A ty nie jedziesz do żadnego ośrodka.
— Muszę. Zabini powiedziała, że...
— Nic nie musisz — drgnęła. — Hestia popatrz na mnie — uniosła do niego wzrok. Patrzyli tak przez chwilę po czym chłopak uśmiechnął się lekko i pogładził ją po włosach a ona uśmiechnęła się przelotnie, kochał ten uśmiech. Fałszywy pod każdym względem. — Do niczego się już więcej nie zmuszaj — dodał spokojnie. — Bo jeśli ty wrócisz do mnie, to ja wrócę do ciebie.
— To tak nie działa.
— Próbowałaś? — Nie odpowiedziała. — Pójdę do Pottera. Porozmawiam z nim o tym wszystkim szczerze. Pamiętasz co mówiłaś? Nie jest jeszcze za późno. Jeszcze niczego nie zniszczyłem... Moja przyszłość jeszcze nie jest przesądzona — jej oczy zabłysły. — Tylko proszę Cię. Wróć do mnie. — Wziął głęboki wdech. — Potrzebuję cię... i kocham.
— To tylko puste słowa, tak jak to twoje głupie przepraszam — mruknęła a on zaśmiał się cicho, choć w sumie dlaczego? Przecież miała rację. To wszystko nie miało sensu. — Umiesz je uzasadnić? —Spytała spoglądając mu w oczy. — Umiesz uzasadnić to słowo?
— A muszę?
— Tak. — uśmiechnął się szerzej. Tego właśnie potrzebował. Stanowczości i zdecydowania z jej strony. Chciał Hestii ,która wyrażała swoje zdanie a nie tylko mu potakiwała i odpowiadała w sposób jaki tylko jemu odpowiadał. By była sobą.




— Po co chciałaś się spotkać? — spytał Ivan kładąc płaszcz na oparcie krzesła i usiadł na nim.
— Coś dla pana?
— Poproszę wodę — odparł po prostu a kelnerka przytaknęła i odeszła a chłopak przyjrzał się dziewczynie z zastanowieniem. Naprawdę nie wiedział jaki jest cel ich spotkania.
— Mam do ciebie sprawę — odparła po prostu i napiła się swojej kawy po czym spojrzała w okno za którym padał śnieg. — Cassy...— Zamilkła na chwilę — Cassy przy moim ostatnim spotkaniu z nią powiedziała, że będziesz odgrywał decydującą rolę. Chcę wiedzieć co miała na myśli. Rolę w czym? Nie uśmiechaj się.
— A dlaczego miałbym ci cokolwiek mówić? — Odparł a Astoria zmarszczyła brwi na co uśmiechnął się szerzej. — Greengrass, jesteś tak naprawdę nikim w starciu z magią jaka nadchodzi. Nie powstrzymasz tego nawet jakbyś chciała. Przyszłość już została zapisana.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — oświadczyła zimno. — I skąd niby miałeś kontakt z Cassy? Jakoś nie przypominam sobie by o tobie wspominała.
— Pewnie dlatego, że wykorzystywałaś ją jako lalkę na żale, a nie żywą istotę, która również ma coś ciekawego do powiedzenia. — Oczy Greengrass zalśniły łzami. — Wiesz. Cassy miała swoje problemy, ale czy kiedykolwiek pomyśleliście o tym co ona czuje?
— Mówiła, że to nieistotne.
— To był krzyk rozpaczy. —  Astoria spojrzała na swoje dłonie. — Z resztą... Dziękuję bardzo— dodał kiedy kelnerka przyniosła mu woda, zarumieniła się lekko i odeszła. — To już nieistotne. — zakończył zdanie.
— Cassy była dla mnie istotna!
— Nie każ mi mówić czegoś przez co zaczniesz płakać.
— Słucham? — Syknęła patrząc na niego z oburzeniem. — Sądzisz, że wszystko ci wolno?
— Właściwie to tak. Wolno mi — dziewczyna otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.— Jestem silniejszy i mądrzejszy Greengrass. A ty jesteś kim? Nawet nie wiesz po której chcesz stać stronie w wojnie — odparł patrząc na nią chłodno. — Nie wiesz kim jesteś i nie potrafisz zdefiniować tego co czujesz. Więc nie widzę powodu by przekazywać ci jakiekolwiek informacje. Nie mam powodu by ci ufać.
— Tak jak ja tobie — mruknęła zimno. — Jednak chodzi o przyszłość — Ivan zmarszczył brwi. Story posmutniała. — Chcę tylko wiedzieć jedną rzecz, którą ci powiedziała — Bathory spojrzał na nią podejrzanie po czym uśmiechnął się lekko i przytaknął.
— To zależy tylko od powagi pytania.— Oświadczył po czym napił się. — Ciekaw jestem co takiego masz mi do powiedzenia. — Oparł dłonie o blat a jego oczy zabłysły z ekscytacji, nowością dla niego było, że ktoś chce od niego informacji.
— Dała mi kiedyś książkę — zamilkła na chwilę.— Była w niej przyszłość... Wydarzenia z niej wydawały mi się nierealne, do czasu aż nie zaczęły się dziać... Nie skończyłam tej opowieści. Oddając jej księgę.
— Dlaczego?
— Bo w niej umarłam— odparła cicho.— Umarłam jako ktoś, kim nie wiem jak się stać teraz— szepnęła. — Poza tym... Znam twoje moce i... Chciałabym, żebyś mnie wyleczył...
— Znam tą książkę — powiedział spokojnie. Astoria spojrzała na blat stołu, w tej chwili było mu jej nawet żal. Znała swoją przyszłość... Swoją dawną przyszłość, teraz historia toczyła się inaczej. Cassy namieszała, teraz stworzyli coś zupełnie innego. — Nie musisz w tym świecie umierać tak młodo. — Podniosła do niego swój wzrok a on uśmiechnął się do niej. — I nie umrzesz.W tej opowieści odgrywasz inną rolę.
— Ale tamta była...
— Dobra? — Przerwał jej i uśmiechnął się z rozbawieniem. — Pomyśl. Miałaś męża, z którym nie miałaś wielu tematów. Miałaś syna, który nie potrafił tak jak Draco wyrażać swoich emocji. Miałaś życie, w którym nadal ludzie krzywo na ciebie patrzyli. Miałaś dzieciństwo, które było puste i wyprane z radości, a na końcu miałaś śmierć. Żałosną i pustą. A twoje imię nie było zupełnie istotne na kartkach tej książki. Byłaś tam tylko matką. Która szybko zmarła. Nie pozostawiając po sobie zbyt wiele...
— Ale miałam miłość — powiedziała ledwo słyszalnie. — Miłość osoby, którą kocham.
— Kilka dni temu oddałaś ją Hestii — Astoria zamilkła. — Spójrz na to z tej strony Greengrass. Jedna zmiana spowodowała już tak wiele w twoim życiu. Jedna osoba, zmieniła twoje postrzeganie rzeczywistości. Jeden ruch, sprawił, że zaczęłaś wyrażać siebie. Więc, może to twoja szansa? — Spytał , dziewczyna przygryzła delikatnie dolną wargę. — By nie być tylko wymienioną z imienia w jakiejś głupiej książce, a stać się całą serią powieści? W końcu to co teraz się dzieje to więcej niż jedno życie. Możesz spróbować być sobą. Podróżować, zmieniać świat.
— Tak się tylko mówi. Nie mogę sama zmienić świata...
— I właśnie przez takie myślenie stajesz się postacią, której nikt nie zapamięta — przerwał jej — Spróbuj żyć tak, byś ty nie żałowała żadnej decyzji. Byś... Stała się wzorem, bohaterką, legendą. — Wstał kładąc pieniądze tuż obok szklanki z wodą. — Byś nie musiała umierać jako Astoria Malfoy.— Oświadczył po czym opuścił kawiarnię, zostawiając, dziewczynę całkowicie zszokowaną.

*

— Słuchaj... Właściwie to niewiele o sobie wiemy — Touka spojrzała na Pottera mrugając jakby nie rozumiała. Popołudnie spędzili w swoich pokojach, dopiero po podwieczorku zaczynając robić coś wspólnie... Choć nie wiem czy można nazwać w ten sposób siedzenie w jednym pokoju i robienie czegoś zupełnie innego przez dwie osoby... A raczej przez jedną ponieważ Touka czytała książkę, a Potter najzwyczajniej w świecie się nudził. Z Ronem zawsze mieli co robić,  czym rozmawiać, z kim się powygłupiać. Brakowało mu tego w Slytherinie. W tym domu... Dodatkowo w tej chwili był nieodpowiedni czas na wygłupy. Zresztą nikomu nie było do śmiechu w trakcie żałoby. Potterowi też nie.
— Chcesz zagrać w pytanie czy wyzwanie? — Spytała a Potter prawie się uśmiechnął. Pierwszy raz w to grał z obrazem Cassandry... Na rozbieranego. Spojrzał na Toukę "w sumie..."— Coś nie tak?
— Nie. Nic… Tylko przypomniała mi się głupia sytuacja z wakacji. — Kirishima zamknęła książkę i spojrzała na niego z zaciekawieniem. Potter uśmiechnął się nieporadnie i przejechał dłonią po włosach. — To trochę krępujące... Grałem w to z obrazem Cassy w domu Draco.
— Współczuję — odparła ale uśmiechnęła się lekko. — Zawsze z Cassy się w tą grę przegrywało. Zwykle kończyło się tak, że każdy poza nią zostawał tak jak go Pan Bóg stworzył — parsknęła cicho.
— Na całe szczęście nie dotarliśmy do takiego momentu — odparł a ona zaśmiała się lekko i na niego spojrzała.
— Chcesz zagrać na tych zasadach?
— Słucham?! — Potter zapłonął czerwienią a Touka parsknęła nieco głośniej. — Ty tak poważnie?
— Sama nie wiem — odparła spoglądając w sufit. — Nie jest chyba pora na radość... Choć Cassy nigdy nie przeżywała długo smutku. Zabawnie się teraz o tym mówi. Kiedyś nie do pomyślenia mi było, proponować tego typu gry w chwili żałoby... W ogóle proponować takie gry! — Uśmiechnęła się lekko. — Ale w sumie dlaczego byśmy mieli nie grać ? — Spytała nadal patrząc w sufit. — To przecież nic złego. Ludzie kiedyś się nie zakrywali ubraniami. Nikt nie wstydził się swojego ciała. Teraz wszyscy się siebie wstydzą... Bo tamta ma większą miseczkę, bo tamten ma sześciopak, bo ktoś ma gruby brzuch, a ktoś inny szerokie biodra. Ludzie porównują się do innych a najczęściej nie muszą. W końcu ty masz dobrze czuć się w swoim ciele. A jeśli twoja postura ci nie odpowiada musisz zrobić wszystko by było inaczej. Nic nie daje porównywanie się do innych... Przepraszam — spojrzała na niego. — Rozgadałam się.
— Nie przeszkadza mi to — przyznał Potter po czym spojrzał na siebie. — Skoro chcesz... Możemy zagrać.
— Teraz to ja wyjdę na zboczoną!
— Przecież powiedziałaś...
— Żartuję — parsknęła cicho i spojrzała po salonie. — Zmieńmy pokój. Tu chodzą ludzie.
— Zgodzę się... Dziwnie grałoby się w tym miejscu… Tym bardziej przy kominku, z którego w każdej chwili może ktoś wyjść.— Dziewczyna roześmiała się cicho
— To byłoby żenujące
— Nawet bardzo.

*


Co to za uczucie być z zupełnie obcą sobie dziewczyną w jednym pokoju, poprawka z prawie nagą zupełnie sobie obcą dziewczyną? Cóż... Ciężkie do opisania. To z całą pewnością. W końcu Potter jest chłopakiem. Ekscytuje go to, cieszy i dodaje miłych doznań w środku, z drugiej strony stresujące. Dlaczego? Po pierwsze strach, wielki strach przed tym, że zrobi nieświadomie coś głupiego, że jego ciało na widok tak pięknej dziewczyny zacznie się pobudzać, a on będzie musiał przeżyć ten wstyd, kiedy to zrobi coś naprawdę głupiego, na jej oczach. A ona... Ona pewnie uzna go za totalnego zboczeńca. "Po co się zgadzałem?" zapytał siebie w myślach, a dziewczyna napiła się i uśmiechnęła w jego kierunku, jemu pozostałą jedna część garderoby... chyba powinni kończyć. Bo jeśli jeszcze raz ona spasuje i zdejmie jedną z dwóch części bielizny, może stać się to dla nich niewygodne.
— Więc? — Spytała spokojnie .— Pytanie czy wyzwanie Harry? — Potter spojrzał na swoje dłonie, miała lekko zachrypnięty głos, cichy i seksowny. — Jak nie odpowiesz w ciągu pięciu sekund, musisz się rozebrać — dodała i oparła o ramę łóżka. Potter naprawdę nie rozumiał po co właściwie siedzą na ziemi.  — Jeden...Dwa...Trzy...
— Prawda — oświadczył a Kirishima westchnęła cicho i się mu przyjrzeć.
— Jesteśmy już na półmetku Harry — Potter na nią spojrzał, patrzyła na niego z wyzwaniem— Schodzimy na intymne tematy.
— Zaraz...C...
— Ile razy musiała ci po stosunku obciągać bo nie skończyłeś w niej ? — Spytała cicho odkładając butelkę na ziemię i spojrzała mu w oczy. — Nie wstydź się Harry. Przecież zawsze możesz przegrać. Oświadczyła a on przygryzł nieco dolną wargę. — Kłamać nie mógł, był pod wpływem eliksiru prawdy, skąd go wzięła, pojęcia nie miał, ale nie mógł również, zgodzić się na przegraną w grze. Ona tego chciała. Chciała znów wygrać. W końcu całe jej życie to zwycięstwa. Ale przyznanie się do tego, że jeszcze nie uprawiał seksu, będąc za kilka miesięcy dorosłym, to również wstyd.
— Nigdy nie zdarzył mi się tego typu przypadek. — Powiedział a dziewczyna zagwizdała z uznaniem. — Twoja kolej.
— Już dawno nie brałam wyzwania, także wybieram właśnie je — oświadczyła i uśmiechnęła się do niego. A Potter zastanowił się przez chwilę. To nie tak, że chciałby przegrała... Ale tak. Chciał jej dopiec. Zwycięstwo ponad wszystko.
— Wyzywam cię na opisanie swojego ostatniego związku, z naszych poprzednich rozmów wywnioskowałem, że owe istniały. — Powiedział a dziewczyna przestała się uśmiechać, ponad to, zrobiła się smutna. A Potter również przestał się szczerzyć, teraz jakoś nie było mu do śmiechu... "mówiłem ci że masz nie podejmować tego tematu kretynie!" Krzyknął do siebie w myślach. — Wybacz... Jeśli to...
— Nic nie szkodzi — parsknęła cicho i rozpięła stanik a chłopak spojrzał w podłogę — Harry nie wstydź się. I tak wyglądam jak chłopak — oznajmiła a Potter nadal nie uniósł wzroku. Usłyszał ruch obok siebie a po chwili podniosła jego podbródek każąc spojrzeć sobie w oczy. — Czy ty jesteś jeszcze prawiczkiem? — Spytała cicho
— Nie wybrałem prawdy.
— Więc wyzywam cię żebyś mi to powiedział. — Oświadczyła poważnie a Potter spojrzał na swoje bokserki. "nie przegram". — Więc?
— Jeszcze jestem — odparł cicho i zimno, szczerze mówiąc zdziwił się sam swoim tonem, nie spodziewał się, że się tak tym zirytuje. Dziewczyna usiadła obok niego i westchnęła jakby zrezygnowana. — Pewnie masz mnie za frajera.
— Raczej chciałabym być na twoim miejscu — odparła a on zamrugał zdezorientowany. Nie brzmiała jakby stroiła sobie z niego żarty. — Popełniłam w życiu kilka błędów Harry. Kilka bardzo głupich błędów. Których żałuję, za które jest mi wstyd, i których nie mogę cofnąć. Jak będziesz wybierał sobie kiedyś dziewczynę. Lepiej upewnij się trzy razy czy naprawdę chcesz z nią być... Chociaż, wy nie przywiązujecie do tego takiej wagi. Możecie mieć dziewczyn na pęczki, uprawiać seks często, i każdej wmawiać to samo. Że to też twój pierwszy raz.
— Ktoś cię skrzywdził? — Parsknęła cicho i pokiwała przecząco głową.
— Sama się skrzywdziłam. Głupie decyzje doprowadziły mnie do tego — wskazała na siebie.— Wyglądam jak chłopak. Płaska jak decha, włosy ścięte jak u faceta, za chuda i nieatrakcyjna.
— Wcześniej mówiłaś, że wstydzenie się samego siebie to głupota, i że trzeba dobrze czuć się ze samym sobą i nie patrzeć na opinię innych.
— Tyle, że ja nie czuję się dobrze sama w sobie — powiedziała po prostu. — Tęsknię za tym, który to akceptował, ale jestem zbyt dumna by to przyznać — zamilkła. — Nie lubię o nim mówić. — Dodała zamykając temat.
— W porządku — odparł a ona wypuściła ze świstem powietrze i położyła się na podłodze.
— Chyba popsułam tym całą zabawę — mruknęła. — Zawsze zaczynam smęcić a najmniej odpowiednim na to momencie.
— Moja wina bo zadałem pytanie.
— Fakt. To wszystko twoja wina.
— No wiesz! — Parsknął — Chyba się obrażę — mruknął odwracając głowę w bok a ona zaśmiała się cicho i podniosła znów do pozycji siedzącej.
— Harry — oświadczyła nachylając się nad nim. — Obrażasz się na mnie?
— Tak — oświadczył ledwo ukrywając uśmiech a dziewczyna westchnęła i pociągnęła go a on nieprzygotowany na tego typu atak upadł na ziemię a ona pochyliła się nad nim.
— A co muszę zrobić byś się już nie gniewał? — Spytała a jej oczy zabłysły. — Twoja dziewczyna już dostała kwiaty, może zorganizuję wam randkę? — Uśmiechnęła się lekko za to on pokiwał głową. — Coś poszło nie tak?
— Nie spotkałem się z Ginny — Touka zmarszczyła brwi. — Stwierdziłem, że popełniłbym błąd gdybym tam poszedł.
— Dlaczego?
— Bo ty chciałaś mi pomóc bezinteresownie, a potem się wycofałaś. Tak nagle. Bez słowa. Uświadomiłaś mi, że istnieje ktoś kto mnie w tamtej chwili bardziej potrzebował niż Ginny. — dziewczyna spłonęła rumieńcem. On usiadł i uśmiechnął się do niej lekko.— Że potrzebujesz kogoś, kto cię wysłucha.
— Ale... Ja nie jestem...Nie jestem dla ciebie nikim ważnym... Właściwie jestem dla ciebie nikim. Nawet się nie znamy...
— A mimo to siedzimy przed sobą pół nadzy —dziewczyna znów się zarumieniła. — Nie grałabyś ze mną w taką grę gdybyś się mnie obawiała — oświadczył z rozbawieniem. — Poza tym. Mam wrażenie, że mnie rozumiesz — spojrzała na niego zdziwiona. — Wiem, że to głupie. Ale naprawdę wydaje mi się, że właśnie tu teraz powinienem być.
— To urocze — przyznała a jej twarz rozjaśniła się, wydawała się być szczęśliwa. — Dziękuję.
— Naprawdę nie masz za co. Robię to co uważam za słuszne.
— Mimo wszystko... To miłe — oświadczyła a jej policzki przybrał delikatny rumieniec. — Sama nie wiem jak powinnam zareagować. Co zrobić. Jak się odwdzięczyć.
— Ty chyba naprawdę mało przebywasz wśród ludzi — powiedział z rozbawieniem. — Za miłe rzeczy się nie odpłaca. Nie wszyscy ludzie pragną czegoś w zamian za bycie miłym.
— Przywykłam do czegoś innego.— Potter zastanowił się przez chwilę, po czym uśmiechnął się do niej sprytnie.
— Teraz moja kolej prawda? — spytał a ona spojrzała na niego zdezorientowana jednak po chwili przytaknęła. — W takim razie pytanie czy wyzwanie? Uprzedzam. Zadam ci bardzo niewygodne pytanie.
— W takim razie wezmę wyzwanie — odparła z rozbawieniem.— Cokolwiek by to nie było, nie...
— Wyzywam cię na pojechanie z nami do Hogwartu — przerwał jej a dziewczyna zamilkła. — Jesteś młoda, sławna, piękna. Ale nie masz pojęcia jak funkcjonują ludzie — spojrzała na podłogę. — Wyzywam cię więc, żebyś chociażby na pół roku pojechała z nami do Hogwartu i ujrzała jak to jest żyć jako ta normalna dziewczyna.
— Nigdy nie będę do końca normalna.
— Ja też nie — wzruszył ramionami a ona zaśmiała się cicho. — W końcu jestem Harry Potter — wykrzyknął unosząc ręce ku górze a jej śmiech wzmocnił na sile. — Złoty Chłopiec! Ten Który Ma Moc Pokonania Czarnego Pana! Bla, bla, bla... ludzie mnie nie znoszą — machnął ręką lekceważąco. — I właśnie przez to, jestem tym, kim jestem. Nie obnoszę się z tym, że jestem sławny, bo tego nie lubię. A bycie kimś próżnym, zupełnie do mnie nie pasuje...choć mój nauczyciel eliksirów twierdzi inaczej — dodał z ironią, za to Touka teraz zaśmiała się głośno, na co uśmiechnął się w jej kierunku. Miała naprawdę piękny uśmiech. — To jak? — spytał. — Przyjmujesz wyzwanie czy zdejmujesz ostatnią część bielizny? — Nagle spoważniała spoglądając w dół i zarumieniła się mocno.
— Nigdy nie kończyłam tej gry aż tak naga... I nie mam zamiaru kończyć — podniosła do niego wzrok a jej oczy zabłysły. —Zgoda — oświadczyła .— Jeśli tylko obiecasz, że w szkole będziesz się ze mną kolegować. Nie chcę być sama— dodała ciszej.
— Kochana. Jak się nie dogadamy, Malfoy nas wywali. — Oświadczył z uroczystym tonem a ona znów parsknęła cicho. — Poza tym. Nie jesteś sama i nie pozwolę byś była. W końcu jesteśmy tacy sami...— Zamilkł na chwilę po czym podniósł z ziemi swoją koszulę i nałożył jej na ramiona — musimy się wspierać — kiedy dotknął przypadkiem skóry jej szyi poczuł miłe ciepło w żołądku. — W końcu jesteśmy bliźniakami.
— Bliźniaki czy nie, przestańcie — Potter odwrócił się z Touką w kierunku drzwi gdzie to stał Nott z ponurą miną. — Zaraz się porzygam z tej słodyczy.— Touka zaśmiała się lekko zapinając koszulę i wstała.
— Co cię tu sprowadza Theo?
— Gdzie Malfoy z Carrow? Mam do nich sprawę.
— U siebie.
— No właśnie niekoniecznie — mruknął chłopak smętnie. — Zresztą, wy też się nadacie. — dodał ponuro. — Potrzebuję, żeby któreś z was ściągnęło tu Florę.
— Carrow? — Zdziwił się Potter. — Niby po co? I dlaczego sam... — Zamilkł na chwilę, a potem zastanowił przez chwilę. Nott nie przyszedł z Florą na pogrzeb, w trakcie ani po nim również ich razem nie widział. — Zaraz… To nie jest u ciebie?
— Mieliśmy małą sprzeczkę — oznajmił wymijająco wchodząc do pokoju. —To jak?
— Jeśli mogę to pomogę  — oświadczyła dziewczyna. — A ty Harry?
— Chciałbym najpierw znać powód waszej kłótni — powiedział również podnosząc się z podłogi i spojrzał na Notta, który był jakiś dziwny. Blady, jakby niewyspany i... Schorowany. Coś go wyraźnie gnębiło.
— Muszę z nią porozmawiać. Reszta to nie wasza sprawa.
— Skoro mamy ci pomóc to jest jak najbardziej nasza sprawa — powiedział Potter nadal się mu przyglądając. Ten zacisnął dłonie, jednak po chwili je rozluźnił, i westchnął.
— Dowiedziała się o mnie czegoś niepowołanego.
— Ale prawdziwego?
— Tak. — Mruknął nie podnosząc do nich wzroku. — Nie chce mnie słuchać, ale ja muszę z nią porozmawiać. On, nie jest dla niej wyjściem.
— Chwila moment. Jaki on? Przed chwilą mówiłeś że coś zepsułeś a teraz dodajesz do tego wszystkiego nową osobę — przerwał mu Harry — Nott, coś kręcisz. Powiedz jasno o co chodzi i będzie po sprawie.
— Jasno?— Warknął a Harry przytaknął, za to Touka usiadła na łóżku przyglądając im się z zastanowieniem. — Chcę się z nią pogodzić. To tylko powinno was obchodzić. Resztę sama wam powie, jeśli zechce.
— Ale…
— Harry, zgodzę się z Theodorem — Potter spojrzał na Kirishimę która spoglądała na nich po kolei. — W końcu najważniejsze jest to, żeby się pogodzili. Mamy koniec świąt, a jutro Sylwester, miło byłoby Nowy Rok zaczynać w zgodzie. — Uśmiechnęła się delikatnie a Potter po chwili westchnął i przytaknął.
— Zgoda. — Mruknął — Czego od nas oczekujesz?
— Niczego specjalnego. Wystarczy, że wymyślicie coś, przez co tu przyjdzie. Z resztą poradzę sobie sam... Bathory’ego nie ma teraz w domu, także nie mamy zbyt wiele czasu by ją tu zwabić.
— Merlinie, mam nadzieję, że nam to wszystko potem wyjaśnisz — warknął Harry podchodząc do szafy. — Coś jeszcze? — mruknął zimno kiedy Nott patrzył na niego w tej chwili jak na wariata.
— Widać ci — oznajmił po czym wyszedł a Potter zapłonął czerwienią, szybko zapinając bokserki. Nie miał pojęcia kiedy te zostały rozpięte!
— To żaden wstyd Harry — oświadczyła Touka kładąc się na łóżku. — Ty przynajmniej masz rozmiary ponadprzeciętne w intymnych częściach ciała .— Potter zapłonął większą czerwienią a dziewczyna uśmiechnęła się blado. — Chyba Theo pomyślał sobie coś nieprzyzwoitego o tym co zobaczył tutaj.
— Pewnie tak — oświadczył cichym, nieco zachrypniętym, głosem, po czym odchrząknął. — Nie sądzę by pomaganie mu było słuszne.
— Możliwe ,że nie jest — poparła go patrząc w sufit. — Ale to pewnie tylko głupia różnica zdań. Szybka do pogodzenia.
— Wyglądał na zdesperowanego. Sądzisz, że on się zakochał? — spytał zakładając bluzę a ona jedynie wzruszyła ramionami
— Kto wie. — podniosła się i spojrzała na niego z uśmiechem.— W końcu każdy zasługuje na miłość. — Potter znów poczuł ciepło w żołądku. Brunetka uśmiechnęła się do niego i machnęła dłonią, a z niej wystrzeliła jaskółka, która przeniknęła przez ścianę i zniknęła. — Zaraz powinna się zjawić.

*

— Co jej niby wysłałaś?!— Harry wstrzymał oddech kiedy Nott się wydarł na Toukę, jak nigdy. Szczerze mówiąc nigdy nie spodziewał się, że Theodor potrafi krzyczeć. Tym bardziej z taką mocą. Dziewczyna skrzywiła się lekko. — Prosiłem cię o jedną rzecz! A ty wysłałaś jej akurat to!? Przecież się zorientuje! — Uderzył dłonią o twarz i usiadł zrezygnowany na krześle w kuchni. — Zorientuje jak nic. A miała przecież nic nie wiedzieć idiotko!
 — Ej... Grzeczniej trochę.— mrukął Harry ale zamilkł kiedy zobaczył mrożący krew w żyłach wzrok Notta.
— To może wyjaśnisz, dlaczego nie może wiedzieć, że to od ciebie? — Spytała Kirishima a on i ją spiorunował wzrokiem. Wytrzymała to spojrzenie. — Przecież nie może być to aż tak okropne, że nie chce cię znać.
— A jednak jest — mruknął wyjmując różdżkę i machnął nią a butelka do niego podleciała. Potter zastanawiał się, jakim cudem właściwie Nott może posługiwać się magią będąc jeszcze nieletnim i nie przejmuje się ministerstwem, które przecież zaostrzyło niedawno kary za używanie magii przez niepełnoletnich czarodziejów. — To nie powinno was obchodzić... Bez względu na wszystko Touka —  to mówiąc patrzył jej w oczy, a Harry wyczuł pomiędzy tą dwójką dziwnego rodzaju napięcie. Patrzyli na siebie jakby potrafili rozumieć się bez słów. Bo właśnie tak to wyglądało. Kiedy o tej chwili odwrócił wzrok. Kirishima już się nie odezwała jedynie uśmiechając bez wyraźnego powodu, i usiadła na krześle.  
— Warunkiem naszej pomocy, były późniejsze wyjaśnienia. Więc ich oczekujemy. My wykonaliśmy swoją część umowy.
— A widzisz tu gdzieś Florę? — spytał zimno a Harry zamilkł. — Więc wasza pomoc jest nie ważna. Mieliście sprawić, że tu przyjdzie, a jakoś jej tutaj nie widzę, także i ja nie muszę odpowiadać na wasze pytanie. — Otworzył butelkę — Jesteście tak samo bezużyteczni co ja. Więc może się napijemy? — Spojrzał na nich a Potter naprawdę miał wrażenie, że alkohol nie jest trunkiem odpowiednim do Notta w tym stanie. Jest w tej chwili jakiś dziwny, niestabilny emocjonalnie. spokojny, a jednak w każdej chwili może wybuchnąć, zimny a jednak jego oczy są zmęczone i smutne... Coś niedobrego się z nim działo. Coś bardzo niepokojącego. — Potter? — Harry spojrzał na Toukę, która już siedziała przy Theodorze z napełnioną szklanką i spoglądała na Wybrańca z równym oczekiwaniem.
— W porządku — machnął ręką również siadając a Nott nalał mu do szklanicy po czym sam się napił. — Jesteś pewien, że możesz teraz pić?
— Dlaczego miałbym tego nie robić? — Odpowiedział pytaniem spoglądając na złoty płyn w swojej szklance. — Jak Draco przyjdzie to pewnie napije się z nami. Hestią się nie trzeba przejmować bo ma depresję a nie ma tu nikogo kto miałby prawo mi rozkazywać... 
— Kiedy ostatnio spałeś?
— Zamknij się już — mruknął i wypił za jednym razem pół szklanki. Potter sądził, że gdyby on spróbował tak zrobić, z całą pewnością by zwymiotował.— Zrzędzisz jak McGonagall. Touka, mogłabyś się nim jakoś zająć, żeby przestał już mnie irytować?
— Theo. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że ja i Harry prawie się nie znamy.
— Jakoś nie przeszkadzało to wam, wcześniej — dziewczyna spłonęła rumieńcem.
— Nott o czym ty myślisz?!
— Wiesz. Do tej pory tylko w burdelu obcy ludzie przesiadywali razem nago w jednym pomieszczeniu.
— Theo! — Znów się oburzyła — To była tylko...
— Gra? — Parsknął. — Znamy się nie od dziś. Nigdy nie dopuściłaś, żeby zdjąć bluzkę. A byłaś tam tak samo naga jak i on... No. Może Potter nieco bardziej — zaśmiał się a Potter również się zaczerwienił. — Jakie z was jeszcze dzieci — westchnął kładąc szklankę i nalał sobie znów do pełna i uśmiechnął się do nich gorzko. Nott po alkoholu był całkiem miły. Co naprawdę kazało Potterowi myśleć, że ślizgon powinien odstawić tą butelkę.
— Raz dopuściłam — wymamrotała Touka i również się napiła a on zaśmiał się cicho
— Tak. Pamiętam, i musiałem cię ratować — mruknął cicho i zgarnął opadający kosmyk włosów Kirishimy za ucho dziewczyny, po czym wrócił do picia. Dla Harry'ego ten ruch był nieco osobliwy. Delikatny, spokojny, wyważony... Touka nie zareagowała na to w ogóle, również skupiając się na swoim piciu, ale Harry to dostrzegł. Coś ich łączyło...
— Co niby zrobiłem źle?
      — To chcę wiedzieć ja — chłopak odwrócił się, a Potter podniósł wzrok do góry i uśmiechnął się lekko. Flora stała w wejściu do kuchni, patrząc na Theodora, który za to zdawał się być jednocześnie szczęśliwy jak i zrozpaczony... Jakby zaraz miał paść na kolana i płakać. Nie przypominał Potterowi w tej chwili chłopaka, którego Harry widywał w szkole. — I znów butelka — westchnęła patrząc na alkohol. I do nich podeszła odsuwając whisky od chłopaka. — Masz słabą wątrobę — dodała a Potter spojrzał na Toukę, która westchnęła jakby z rozmarzeniem. W sumie Potter się jej nie dziwił. Wszystkie tak reagowały widząc tą dwójkę... Zachowywali się jak: "stare dobre małżeństwo".— Choć. Dam ci eliksir — poklepała go w ramię a chłopak natychmiast wstał i razem z Carrow opuścił kuchnię.

*

Mówią, Nowy Rok, Nowe Życie. Czas na zmiany. Na lepsze zmiany i postanowienia, postanowienia których zwykle się nie dotrzymuje. Mówią. Schudnę, Będę się lepiej uczyć, Nie będę takim dupkiem jak w poprzednich latach. Rzeczywistość zwykle jest groteskowo odwrotna. Kiedy pod koniec roku uświadamiasz sobie, że jesteś o pięć kilo grubszy niż w poprzednim, że twoje stopnie pogorszyły się a ty nie byłeś dupkiem tylko skurwielem. Awansowałeś na wyższy poziom sukinsyna. Dlaczego tak się dzieje? To nasza wina? Możliwe... może faktycznie coś robimy źle... a może zwyczajnie zapominamy o tych postanowieniach? Ciężko stwierdzić.

*

— Draco! Nareszcie! — Touka podniosła się z podłogi podbiegając do blondyna. — Jeśli już jesteś może łaskawie...
 — Chcę pogadać.— Przerwał jej Malfoy zupełnie się nią nie przejmując a Harry drgnął kiedy zdał sobie sprawę z tego, że Draco kieruje to stwierdzenie do niego. — Na osobności. — Dodał a Potter również wstał z podłogi. Za to Touka poczerwieniała na twarzy.
— Draco! Mówię do… —  drzwi zatrzasnęły się. 

*

Potter przystanął w szklarni... tak. W szklarni. Sam nie wiedząc, że coś takiego jest przyłączone do domu. Ponieważ nikt wcześniej mu o tym nie powiedział...  Kiedy weszli do środka uderzył go zapach róż... A przepiękne białe kwiaty wręcz mieniły się  ciemności wyłaniając swoje delikatne płatki z mroku który już zapadł na niebie. — Hestia lubi róże — oznajmił sucho Malfoy zrywając jedną z nich. — Są delikatne i bardzo kruche, jednak jej kolce są ostre i mogą zadać ból... twierdzi, że pokazują ludzi. Każdego.
— Co masz na myśli? — on spojrzał na niego sucho
— Patrząc na pąk róż w całym bukiecie widzisz delikatne kiaty... bezbronne, słabe. Jednak kiedy zerwiesz jedną bardzo łatwo możesz się skaleczyć jeśli nie uważasz — położył kwiat na stole który znajdował się pośrodku oszklonego pomieszczenia i odszedł nieco dalej. Potter po chwili podniósł kwiat i poczuł szorstkie kolce które odzierały lekko jego dłoń, gdyby tylko zacisnął dłoń na łodydze, przebiłyby one jego dłoń, raniąc. — Jeśli boisz się i martwisz o kogoś widząc jedynie pąk to radzę powierzyć w niej więcej wiary bo umie o siebie zadbać... i da sobie radę... bo nadejdzie chwila  której będzie musiała odejść sama... a ty musisz się z tym pogodzić. — Harry patrząc na niego wiedział że mówi o swojej relacji z Cassy... tak jak i o Hestii albo nawet o samym Harrym i Syriuszu... że mówi o setkach ludzi, którzy nie chcą się pogodzić ze stratą bliskiej twojemu sercu osoby.
— Powiedziałeś kiedyś, że Cassy wrzuciła mnie do Slytherinu w konkretnym celu — oznajmił zmieniając temat a on przytaknął. Potter wiedział, że to Draco miał do niego sprawę. Ale ten nie kwapił się do zaczęcia więc to Potter postanowił rozpocząć konwersację. — Jak mam to odbierać?
— Przepowiednię znasz — oznajmił spokojnie patrząc na kwiaty a Harry spojrzał na niego zdziwiony, nie spodziewał się rozpoczęcia tematu przepowiedni — a raczej jej mały fragment.
— Co masz na myśli?
— Dumbledore nie usłyszał całej przepowiedni — powiedział spokojnie a Harry spojrzał na niego z szokiem — Trelawney mówiła przez wiele lat rzeczy, które ją kończyły, bo w miarę upływu lat ona się przeistaczała. Jednak martwi mnie... Nie... Nie mnie. — zamilkł na chwilę — Cassandrę martwiło to jedno zdanie...— Powiedział bardzo cicho. — Zdanie, które odebrałeś bardzo dosłownie. Jak pewnie wszyscy.
— Które?
— Bo żaden nie może żyć jeśli drugi przeżyje. — Oświadczył jeszcze ciszej — Czyli sądzisz, że jeden musi zabić drugiego? — Potter zmarszczył brwi. — Zabójstwo to najgorsza ze zbrodni Harry. — Jego oczy błysnęły. — Nieważne jaki masz cel. Zabójstwo robi z ciebie zabójcę. A zabójca to ktoś z brudną duszą... Nie można pozwolić by dusza ludzka się zabrudziła.
— Czyli... Mamy siedzieć bezczynnie jak on morduje resztę?!
— Dziecko urodzone pod koniec lipca ma moc pokonania czarnego pana — oznajmił a Harry znów się zdumiał. — Urodzone pod koniec lipca — powtórzył a on nie wiedział do czego dąży — Ma taką moc... Umiesz coś takiego?
— Zniszczenie zła jest dobre.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — odparł spokojnie, Harry zamilkł na chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy potrafił pokonać Voldemorta? Czy miał taką moc? siłę? odwagę? Czy potrafi zabić człowieka dla spokoju reszty ludzkości? Czy ma powód by to robić? Potter parsknął słysząc swoją ostatnią myśl miał powód. I to nie jeden. Przez niego był sierotą... przez niego nie miał rodziny, przez niego stracił szansę na normalne życie... — te powody nie są zbyt przekonujące — Harry podniósł do niego swój wzrok. Nie patrzył na niego a mimo to wiedział o czym myślał? Jak?!
— Skąd wiesz o czym myślałem?
— Nie trudno się domyśleć — oznajmił spokojnie. — Tak jak i nie jest wyczynem stwierdzić, iż wszystkie twoje argumenty opierały się na twojej osobie. Jesteś takim samym egoistą jak on jeśli sądzisz, że go pokonasz bez żadnych konsekwencji na swojej duszy — powiedział a chłopak zmarszczył brwi. Znów twierdził, że popełni zło pokonując tego złego.
— Nie jestem taki jak on — uśmiechnął się przelotnie co go zdenerwowało... — Też jesteś egoistą twierdząc, że wszystko o mnie wiesz.
— Nawet mędrzec wszystkiego nie wie… A jeśli nim jest, pamięta o tym — mruknął patrząc na róże a Harry miał wrażenie, że już gdzieś to słyszał. — Nie powiedziałem tego bo chciałem wyjść na inteligentnego — podniósł do niego wzrok. — Powiedziałem to bo martwi mnie droga którą idziesz Harry... Którą obaj idziemy — dodał a na jego twarzy wymalował się smutek , nikt nigdy nie patrzył na Harry’ego w taki sposób...  — I proszę cię... Przestań.
— Chcesz nas wszystkich zgubić. — Mruknął a Malfoy westchnął jakby z rezygnacją— Chcesz bym zboczył z drogi mi powierzonej... Żeby Voldemort wygrał!
— To nie twoja czara...
— Moja! — Syknął a Draco wyglądał na wystraszonego, patrząc w te błękitne oczy Harry mimo mroku widział w nich strach... Wziął głęboki wdech uspokajając się i wypuścił powietrze by następnie przemówić .— Nie proś mnie o coś czego zrobić nie mogę. Wiesz gdzie są horkruksy... Wiem o tym. Wiesz, że chcę je zebrać. Ale mimo to coś cię blokuje — odwrócił wzrok. — Dlaczego?
— To nie jest twój obowiązek — powiedział nadal nieco zdenerwowany. — Twój też nie — oznajmił cicho a Harry odwrócił się spoglądając na Toukę, która stała przy wyjściu do oranżerii i patrzyła na nich ze zmartwieniem... A raczej na Malfoya.
— Zaprzątasz sobie głowę zbyt wieloma sprawami . — Oznajmiła a on uśmiechnął się delikatnie w jej kierunku. — Znów zasłabniesz.
— Zabawne ,że akurat ty to mówisz — oznajmił i uśmiechnął się następnie do niej podchodząc do niej.— Możesz sprawdzić co z Hestią?
— Zbywasz mnie?
— Właśnie tak — odpowiedział na co dziewczyna prychnęła cicho. — Nie obrażaj się! —rzucił za nią kiedy wyszła z pomieszczenia trzaskając szklanymi drzwiami. Kiedy kroki ucichły zapadła między nimi niezręczna cisza, która jednak nie trwała długo, bo Harry nie miał zamiaru milczeć.

                                                                      muzyka

— Nie pomożesz mi się go pozbyć prawda? — Draco popatrzył mu w oczy i westchnął przytakując a Harry nie mógł powiedzieć, że zdziwiła go ta reakcja. Malfoy robił wszystko na przekór. Słuchał się kogoś... To mówili Harry’emu odkąd pojawił się w Slytherinie i to sam Harry zauważył będąc razem z nim w jednym domu. — Dlaczego Cassy chciała by on był przy władzy?
— Słucham? — Zapytał patrząc na Pottera a Harry zmarszczył brwi
— Dlaczego Cassy chciałą by Voldemort był przy władzy — powtórzył. — Dlaczego ty tego chcesz?
— Nie zrozumiałeś co ci powiedziałem?
— Zrozumiałem każde słowo! — Warknął. — Dlaczego jednak chcesz bym się nie wtrącał! Przepowiednia mówiła o mnie! Wiesz o tym! Dumbledore tak powiedział!
— Dumbledore może się mylić. Sam tak powiedział.
— Nie w takiej sprawie! — Wybuchnął a następnie zamilkł kiedy zauważył, że krzyczy. — Wiem że dla was, ta chora krew jest najważniejsza ale są granice Malfoy — syknął.— To co zrobiłeś dla niej jest niewybaczalne! Zdradziłeś nas wszystkich tylko po to żeby...
— Nie radzę ci tego kończyć — przerwał mu zimno. Harry zamilkł, w tej chwili Malfoy zatrzymał go w odpowiedniej chwili. Powiedziałby naprawdę coś strasznego gdyby blondyn nie wszedł mu w zdanie... Naprawdę mimo całej złości, głęboko w środku był mu za to wdzięczny.  — Cassy nie chciała dla nikogo źle — powiedział a Harry nie wierzył w jego słowa... Według niego Malfoy po prostu ślepo wierzył w słowa siostry tak jak i śmierciożercy w to co powie Voldemort... Sparzy się na tym. — Ona wie... Wiedziała po prostu więcej... Widziała więcej. Tylko głupiec nie bierze na poważnie jej słów... Dlaczego mówiła szyframi? Nie mam pojęcia... Po prostu pojmowała wszystko jak zabawę... Może ciężko ci w to uwierzyć ale mało który ślizgon miał rodzinę tak jak my... Dobrze jest jak jest chociaż jedna osoba przy wychowaniu... Więc jeśli podważyłem twoje argumenty co do chęci zabicia Czarnego Pana były one trafne... Pomyślałeś tylko o tym jak to tobie jest źle. Ale z naszego pokolenia naprawdę na palcach można zliczyć ślizgonów posiadających pełną rodzinę. — Spojrzał w bok — Nie jesteś i nie byłeś jedynym który ucierpiał przy rządach Czarnego Pana. Więc po co Cassandra miałaby chcieć zaszkodzić swoim przyjaciołom?
— Wszystkie mugolaki zginą jeśli szybko nie zaczniemy działać.
— Cassy radziła poczekać.
— Dlaczego!
— Gdybym to wiedział już dawno bym ci to powiedział — warknął a Harry zamilkł. — Chcę poruszyć naprawdę ciężki dla mnie temat. Więc schowaj na chwilę do kieszeni swoje uprzedzenia do Cassy i nas wszystkich bo jesteś częścią naszej społeczności Potter. Jesteś taki sam jak my wszyscy...
— Nie je...
— Przynajmniej na czas pobytu w tym domu — zakończył. Harry popatrzył mu w oczy... Czy mógł mu ufać? — Naprawdę chcę naprawić kilka błędów.
— Zrobię to tylko dlatego, że wiszę ci przysługę — oznajmił a ten przytaknął i wypuścił ze świstem powietrze. Następnie spoglądając w podłogę a jego oczy zabłysły.
— Mam zabić Dumbledore’a — Potter zamarł z szoku. — Tego ode mnie wymaga Czarny Pan. — Potter wysunął swoją różdżkę, a Malfoy uśmiechnął się przelotnie. — Mówiłem jej, że to nie ma sensu — westchnął kucając na ziemi a Potter ujrzał coś, przez co ręka mu drgnęła na chwilę, łzy... Draco, płakał. — Rzucaj. Tak będzie lepiej. Dla nas wszystkich.
— Dlaczego? — Spytał cicho a Malfoy uśmiechnął się blado — Dlaczego w ogóle zgodziłeś się do niego służyć?
— Mówiłem.
— Nie wierzę, że tylko Cassy była powodem.
— Nie wiesz co to znaczy kochać kogoś kto umrze!— Wrzasnął a Potter odsunął się o krok w tył, a z szoku prawie wypuścił różdżkę. Malfoy trząsł się po całym ciele ale nie to było w tym wszystkim najstraszniejsze. Jego oczy... One świeciły... Nie łzami. Tylko blaskiem, dziwnym białym blaskiem.— Malfoy chwycił się za głowę biorąc głębokie wdechy. — Nie masz pojęcia co się czuje... — oświadczył łamliwym głosem. — Chcesz się chwytać chociażby żyletek by tylko nie utonąć w tym cholernym oceanie rozpaczy... by jakoś to zmienić. Sprawić, że może jednak to się nie stanie. Że ona będzie żyła... To moja mała siostrzyczka — Potter opuścił rękę w dół, a jego oczy zalśniły łzami. "Co ja robię?" pomyślał i schował różdżkę. On go potrzebował... Potrzebował teraz przyjaciół, wsparcia, ciszy... A dostał wymierzenie różdżką w twarz, krzyk i wyzywania... Tak się nie zachowują przyjaciele.— To ona powinna żyć. — Zadrżał ponownie a Potter również ukląkł. Nie wiedział co ma powiedzieć. Nie wiedział co ma zrobić. — Ona wniosłaby w końcu coś dobrego do tego pieprzonego świata! — Potter spojrzał wokoło... Wszystkie kwiaty zaczęły tak dziwnie świecić... — Sądziłem, że on... On sprawi, że Cassandra...— zacisnął dłonie na ziemi i skulił się jeszcze mocniej. Drżąc po całym ciele a jego oczy lśniły jeszcze bardziej tym dziwnym światłem.
— Przepraszam. — Oświadczył cicho Harry a chłopak spojrzał na niego ale sekundę później chwycił się mocno za głowę i krzyknął. Za to Potter drgnął, poczuł strach i niepokój. Malfoy nie potrafił tego przerwać... Nie chodzi o płacz a o jego moc... Stracił kontrolę. — Draco?
— Wynoś się! — Wrzasnął spoglądając nagle w górę a Potter chwycił się blizny, która zaczęła go niesamowicie boleć. — Wiej — szepnął Malfoy. Potter zastygł — On... Wie... Uciekaj Harry! — krzyknął a Potter chwycił za różdżkę. — Zabierz ich stąd... Proszę... Zabierz... — Oczy Malfoya znów zalśniły a on zaczął krzyczeć. Tak strasznie głośno, i boleśnie.
 — Draco! — Potter chwycił Hestię zanim zdążyła podbiec do chłopaka. — Puść. Draco! Dra...
— Co się dzieje?! — Touka wbiegła do szklarnii a po niej pojawił się Nott z Florą. — Draco!
— Nie podchodźcie do niego! — Odkrzyknął Potter nadal trzymając Hestię — Nott. Weź ją stąd... Musimy wiać.
— Ale dlaczego?
— Nigdzie bez niego nie idę!— Szkła w nagle oranżerii trzasnęły a Potter szybko rzucił Hestię na ziemię, kiedy to szkło zaczęło upadać. A krzyki przerażenia rozniosły się wokoło. Ale nic ich nie dotknęło. Potter spojrzał na górę. Flora zablokowała wszystkie odłamki. Potter podniósł się z ziemi podnosząc różdżkę, a kiedy moc Carrow opadła, oni wszyscy zamarli w bezruchu. Nie było tu dwóch, czy trzech śmierciożerców...O nie... Było ich o wiele więcej... Tylu, że Potter z miejsca w którym stał nie był w stanie ich wszystkich zliczyć. Ale nie to było najgorsze... Z przodu stała Bellatrix, jej mąż... Rowle, Rockwood i kilku innych najgorszych zbrodniarzy jakich tylko znał świat magii.
— Mówiłam ci, że coś z nim ostatnio było nie tak — oświadczyła Bella z zadowoleniem i spojrzała na swojego siostrzeńca, który nadal wił się na ziemi. — Grzeczny chłopiec w końcu odpuścił. — Pogładziła go po głowie niczym matka swoje dziecko a Potter poczuł jak strach i złość się w nim zbierają. Czarny Pan nie dręczył Malfoya bez powodu... Wiedział co się stało... A on teraz z jego winy przestał się kontrolować a jego bariera umysłu, została zniszczona! — Theodorze. Nie wygłupiaj się — Potter zamarł i spojrzał na Notta, który obok niego stał. — Wiesz kto wrzucił twojego ojca za kratki. Wiesz przez kogo lada moment dopadną go dementorzy — chłopak spojrzał w podłogę. — Wiesz doskonale, co się stanie jeśli teraz nas zdradzisz.
— Ty... Ty jesteś z nimi? — Zapytał Potter, chłopak mu nie odpowiedział. — Ty…
— Draco! — Potter spojrzał na Hestię, która wyrwała się z uścisku i padła na kolana przed chłopakiem — Draco... Proszę. Ocknij s...
— Czyli mamy trójkę — oświadczyła Bella wysuwając różdżkę. — Reszta zostaje? — zagadnęła z kpiną a Potter zagryzł dolną wargę prawie do krwi, nie byli w stanie ich pokonać... Nie byli wstanie uciec... Śmierciożercy nałożyli barierę ochronną... Potter widział ją tuż pod chmurami... Cienka czarna powłoka otaczająca ich ze wszystkich stron. — Cóż. Wasz wybór. Wybić wszystkich poza Potterem. Czarny Pan chce pozbyć się go sam.
— Wiać…
— Słucham?! — Touka powiedziała to tonem jakby sobie z niej kpił.
— Uciekajcie! — Krzyknął Potter do nich, a Bella roześmiała się głośno.
— Sądzisz, że masz jakiekolwiek szanse ?
— Sam ich nie ma — Potter spojrzał na Notta z szokiem. Spodziewał się naprawdę różnych zbiegów akcji. Ale nie tego, że Nott mu pomoże. — Jest tylko głupim szczeniakiem — "chcesz mi pomóc czy tylko się nabijasz?" mruknął w myślach Potter ale ujrzał, coś bardzo dziwnego... Ani Flora, ani Touka nie wyglądali na przerażonych, one... się uśmiechały. — Nie wie co to wierność swoim. Ufność ponad życie... Jest egoistą. Tak jak jego rodzice.— "gadasz jak Snape". — Tyle, że wiesz... Zanim podniesiesz różdżkę na Ślizgona. Lepiej się zastanów. Bo możesz się poparzyć. — Carrow uśmiechnęła się szerzej a Potter przełknął z trudem ślinę. Coś w słowach Notta sprawiło, że dreszcz przebiegł po plecach Harry'ego.
— Ty gówniarzu, chcesz mi mówić jak zachowują się prawdziwi ślizgoni?! — Wrzasnęła a śmierciożercy również wyglądali na oburzonych, ale Potter dostrzegł uśmiech u Rudolphusa, widział ten błysk w oczach. Zgadzał się z Nottem.
— To wasze pokolenia zniszczyły szansę by Slytherin był szanowanym domem...
— Zabiję cię sama... Najboleśniej jak się da! — Chłopak uśmiechnął się a wśród ludzi nagle rozszalał popłoch... Kiedy to wokół nich wybuchł ogień.
— Jaki plan? — Zapytała Flora a Potter dopiero teraz pojął, że pożar wywołał Nott!
— Bierzesz tych z lewej, ja zajmuję się Belletrix a Touka całą resztą. Potter. — Nott spojrzał na niego chłodno. — Zabierz stąd Hestię.
— Draco...
— Nic mu nie będzie... Po prostu go zostaw.
— Przecież nie można...
— Rób co mówię! — Wrzasnął a w tej chwili koło nich przeleciało zaklęcie uśmiercające. Ogień nieco opadł, a śmierciożercy natychmiast zaczęli dywersję. Potter uskoczył od jakiegoś obcego mu zaklęcia i rozejrzał się, Hestia cały czas była przy Draco... Niby kilka metrów. A jednak w tej chwili ten odcinek wydawał się Potterowi być nieskończenie długi. Coś huknęło a Potter ujrzał jak jakaś dziesiątka śmierciożerców odleciała w tył powalona przez piorun, który ni stąd ni zowąd pojawił się na niebie. Zwrócił uwagę na Toukę, która uśmiechała się szeroko. Była w swoim żywiole. Tytuł mistrzyni pojedynków, należał się jej jak nikomu innemu!
— Drętwo... — Potter szybko czmychnął w bok, unikając zaklęcia Rowlea... Może i miał z pozorów najłatwiejsze zadanie... Ale wokół Hestii stali ci najgorsi... Fakt, że Bellatrix skupiła się na Nottcie nie był wielką pociechą, skoro Potter miał przed sobą ośmiu, porównywalnie groźnych śmierciożerców. "Biegnij" pomyślał celując różdżką w Rockwooda — Sectumsempra! — "udało się?!" zdumiał się kiedy tamten padł na ziemię wrzeszcząc z bólu. Kolejnym było rodzeństwo Carrow: "ciekawe czy są spokrewnieni" Potter nie wiedział dlaczego w tej chwili akurat pomyślał o bliźniaczkach, miał wiele innych spraw na głowie. Na przykład... Ocalenie życia! Ale kiedy celował w nich różdżką, naprawdę nie wiedział o czym innym ma myśleć. Oni również upadli... I coś w tym wszystkim zaczęło Potterowi wydawać się dziwne... Za łatwo mu szło. Zbyt łatwo ich powalał. Kolejny huk. A ogień rozprzestrzenił się na większą skalę. Ktoś krzyknął, potem coś znów huknęło a bariera opadła. I zanim Potter się obejrzał wiele białych świateł pojawiło się wśród nich... Zakon Przybył. Korzystając z nieuwagi kilku śmierciożerców, Potter podbiegł do Hestii ale zanim zdołał ją dotknąć ona odskoczyła do tyłu, a Potter zamarł w bezruchu kiedy nagle wrzask Malfoya nasilił się tak, że i śmierciożercy i zakon a nawet Bellatrix, zamarli... ludzie zatkali sobie uszy, a po chwili rozjaśniało światło. Białe, zimne, światło, które oślepiło na ten moment wszystkich.... "co się dzieje!?" Wrzasnął w myślach.
— To go rozsadzi! — Usłyszał głos Hestii, gdzieś obok. Nie wiedział gdzie, nie umiał tego zidentyfikować. Nie wiele myślał. Zrobił krok do przodu, coś go uderzyło prosto w twarz, nie wiedział co, nie był w stanie tego dostrzec. Padł na ziemię i dotknął czegoś... Chyba ramienia Malfoya.
— Obudź się! — Wrzasnął ale ten nadal był w takim samym stanie... Ludzie zaczęli wrzeszczeć, gdzieś w oddali widział czarne ledwo widoczne smugi które wzbijały się w górę ale upadały równie szybko. Moc Malfoya ich blokowała. — Draco! Malfoy! Cassandra nie chciałaby żebyś tak skończył! — Wrzasnął a łzy poleciały mu po policzkach, coś znów huknęło. — Malfoy! Cholera Hestia się boi! — Poczuł jak to co trzymał drgnęło a wrzask ucichł. — Bardzo się boi — nagle krzyki innych ucichły, wiatr ustał a blask zmalał. — Ona cię potrzebuje... Cassy z całą pewnością nie po to oddała jej swoje serce, żebyś teraz skończył w ten sposób... Kochała cię tak bardzo, że oddała swoje życie dla twojego szczęścia... To nie ma znaczenia? Przepraszam... Słyszysz!? Przepraszam za to co mówiłem! Masz rację. Nie rozumiem co czujesz... Ale Hestia cię rozumie... A teraz się boi. Boi się, że cię straci. — Potter poczuł powiew, a kiedy otworzył oczy, światła już nie było, a Malfoy klęczał przed nim patrząc mu w oczy ze strachem. Bał się czegoś. Harry spojrzał po ludziach, wszyscy, śmierciożercy i zakon, a nawet jego przyjaciele, patrzyli na nich w ten sam sposób. Większość z nich została powalona na ziemię.
— Idź. — Potter spojrzał na Rudolphusa, który mierzył w niego różdżką. Potem podniosła się Bella, następnie inni śmierciożercy, Zakon i cała reszta. — Walka znów się zaczęła. A nikt nie zwracał na nich uwagi. — Idź Harry — powtórzył Rudolphus. — Weź Hestię.— Potter nie wierzył w to co widzi. Lestrange... Nie miał zamiaru go atakować. — Zobaczycie się w szkole. — Oświadczył a Malfoy spojrzał w ziemię. — Teraz. Już pora na odwrót. Czarny Pan zaraz tu przybędzie.
— Idźcie — Harry spojrzał na Draco, który zaciskał dłonie na ziemi. — Nic mi nie będzie.
— Nigdzie...
— Masz iść! — podniósł głos a Hestia zamarła. — Widzimy się w szkole. — Jej oczy zalśniły. Potter przytaknął i chwycił ją za rękę. "grimlund place 12" huk. I już ich nie było. — Bella cię zabije.
— Nie zrobi tego teraz — odparł po prostu i wyjął do niego dłoń, pomagając mu wstać.
— Zabierz stąd resztę.
— Dokąd?
— Domu Notta. — Rudolphus przytaknął i zniknął w czarnej mgle, a po chwili nastąpił pisk... Był to głos Touki. Pierwszy huk, drugi, trzeci... Zabrał wszystkich. A potem wycofali  się śmierciożercy, Rowle krzyknął, że koniec akcji.
— Draco?
— Zostaję — Rudoplphus przytaknął po czym zniknął. A chłopak wziął wdech i spojrzał na Zakon. A konkretniej, na Remusa Lupina. Który jako jedyny, nie mierzył w niego różdżką.
— Gdzie Harry? — spytał podchodząc do niego a Draco spojrzał w niebo... Znów zaczął padać śnieg.
— Chcę porozmawiać z Dumbledorem.
— Kolejny Malfoy! — mruknął jakiś czarodziej a Tonks machnęła na niego ręką, że ma się zamknąć. Draco nie zwrócił na to uwagi nadal patrząc w niebo.
— W porządku — oświadczył Remus. — Jeśli tylko powiesz gdzie jest Harry.
— W domu Blacków. To jedyne miejsce do którego mógł się deportować. — Oświadczył i spojrzał na psa. Czarnego pasa, który teraz stał obok niego, chłopak uśmiechnął się lekko. — Nic mu nie jest. Gorzej z Hestią. Chciałbym, żebyście podali jej wywar z trupojada.
— To silna trucizna.
— To zależy tylko od serca — odparł po prostu i spojrzał na zwierzę następnie przy nim kucając. — Chcę się spotkać z Dumbledorem — powtórzył. — Macie w Zakonie Przeciek. I to dość spory.— Mruknął wyjmując rękę do stworzenia, które spojrzało na niego nieufnie, ale dało się dotknąć w głowę.
— Skąd ten wniosek?
— Zaufaliście nieodpowiednim osobą — spojrzał na psa który cofnął się nieco do tyłu.— A przepowiednia została źle odczytana — wszyscy zamarli a on podniósł się z ziemi. — Chcę się spotkać z Dumbledorem.


Sama się sobie dziwię, że zdążyłam z tym rozdziałem równo na Sylwestra! Naprawdę jestem zdziwiona, że zdołałam to uczynić...
Co do rozdziału. Cóż... chyba jednak będę wprowadzać daty przed każdym nowym akapitem. Jednak to dopiero od nowego rozdziału.
Wszystkiego najlepszego w nowym roku! Dziękuję, że jesteście! Pozdrawiam! ~ Dorothy

1 komentarz:

  1. WOW!
    No nieźle! Tego się nie spodziewałam. Serio.
    Nie mogę doczekać się czym zaskoczysz nas w nowym rozdziale. Czekam z niecierpliwością! Pozdrawiam M.J

    OdpowiedzUsuń