sobota, 21 stycznia 2017

26. Co nam z życia, jeśli nie potrafimy o nim decydować sami?


"Człowiek nie jest tylko sprawcą swoich czynów, ale przez te czyny jest zarazem w jakiś sposób „twórcą siebie samego”. ~ J.P.II






Potter skrzywił się mocno, czując że jego noga wykręciła się w niebezpieczny sposób, przy uderzeniu w podłogę. Przy deportacji, czuł jak Hestia co chwila chciała się wyrwać, więc to pewnie skutek, jej działań. Ponoć rozszczepienie się nie jest wcale niczym przyjemnym.
        Kiedy wszystko przestało wirować, a Harry otworzył oczy, dostrzegł, że jest cały... no, prawie. Jego noga rzeczywiście wyglądała jakby pomyliła kierunki. Ponieważ piętę miał z przodu a nie z tyłu. Poczuł szarpnięcie i spojrzał na Carrow, która wyrwała się w końcu z jego uścisku. I zaczęła rozglądać dookoła, cała przerażona, zapłakana ale i wściekła. Jej oczy lśniły ogniem złości!
— Gdzie jest tu kominek?! — spytała a Potter milczał. — Potter! Muszę do niego wrócić! On…
— Jak wy wyglądacie?! — Potter spojrzał w kierunku wejścia skąd wbiegła Pani Weasley cała przerażona. Najpierw podbiegła do Hestii — dziecinko, wszystko w porządku?
— Nie...
— Coś cię boli? Siadaj zaraz sp... zaczekaj! — krzyknęła a Potter szybko stanął na równe nogi i syknął z bólu — Harry! — oburzyła się pani Weasley — nie możesz tak..
— Ona nie może skorzystać z kominka! Stworek! Stworek wiem, że tu jesteś! — Wrzasnął — Hestia Carrow ma tu zostać! — Krzyknął. — Słyszysz mnie! — Coś huknęło a potem usłyszał pisk Hestii.                    Potter wypuścił powietrze ze świstem i opadł na najbliższe krzesło. Dopiero teraz miał czas żeby w ogóle zobaczyć gdzie się deportował. I ze zdumieniem uświadomił sobie, że wylądował w bibliotece znajdującej się w domu Blacków... do której przecież nigdy nie wchodził. Miał wylądować tam gdzie pomyślał…
"właściwie to nie zdefiniowałem do jakiego pokoju właściwie chcę trafić" — przeszło mu przez myśl — "co się właściwie wydarzyło?".
— Harry — Potter spojrzał nieco zdezorientowanym wzrokiem na Panią Weasley, która właśnie przy nim uklękła z wyjętą różdżką. — Chłopcze, co się stało?
— Ja... Znaczy się...
— Spokojnie — powiedziała cicho. — Najważniejsze, że nic wam nie jest — dodała i machnęła różdżką a Potter skrzywił się kiedy coś chrupnęło. — I po krzyku — wstała a Potter spojrzał na swoją nogę... Pięta znów była na miejscu. — Tylko jej nie nadwyrężaj przez dwie doby dobrze?
— Tak Pani Weasley. Dziękuję.
— Nie ma za co kochaniutki — machnęła dłonią. — Zaraz powinien zjawić się Remus z resztą. Wszystko na spokojnie wyjaśnisz.
— Jeśli nie będzie chciał, to nie wyjaśni. — Potter drgnął unosząc wzrok do drzwi, a jego oczy zalśniły. — Jesteś cały od ziemi — oświadczyła Pani Malfoy zamiast powitania. Potter prawie się zaśmiał. Nie obchodziło jej w tej chwili oczywiście nic innego. Zawsze na pierwszym miejscu stawiała wygląd i etykietę. — Umyj się, Carrow też się to przyda. Odpocznij. Zakon przecież poczeka.
— Zasadniczo to...
— Ja sprawuję nad nim opiekę — weszła w słowo Molly, Narcyza. A ta zamilkła. — Dobrze, że zrozumiałaś — oświadczyła. — Choć Potter. Wyjaśnię Ci pewne sprawy po drodze. — machnęła na niego dłonią i wyszła. A on natychmiast poszedł za nią. Przy wyjściu słysząc jeszcze przestrogę pani Weasley: "uważaj na tą żmiję Harry".

*

— Nie bardzo wiem jak się tu znaleźliśmy .. Co się stało? — spytała Touka rozglądając się po tak dobrze znanym sobie miejscu. 
— Mnie ktoś chwycił za ramię —  oświadczył Nott wyjmując różdżkę i machnął nią w kierunku żyrandolu, w którym zapaliły się świetliste kule oświetlając tym salon.— ale nie widziałem kto.
— Potter deportował się z Hestią. Widziałam to tuż przed naszą... Teleportacją.
— Chociaż oni są bezpieczni — westchnęła Flora . — Pytanie. Co teraz z Draco? — Spytała obserwując ruchy Notta. Który przeszedł przez pokój i nerwowym ruchem zastukał palcami o ramę kominka. — Mówiłeś, że da sobie radę. Ale skąd możesz mieć tą pewność?
— Nałóż barierę na dom — oświadczył zamiast odpowiedzi,  Flora zmarszczyła brwi. Jednak to stwierdzenie nie było skierowane do niej. Touka przytaknęła następnie wychodząc z pokoju a Nott pstryknął palcami zapalając wszystkie świece i kominek. — To nie miało tak wyglądać.
— O czym ty mówisz? — spytała z szokiem Carrow. — To ty zawiadomiłeś śmierciożerców?!
— Zgłupiałaś?! — odpowiedział zimniej a dziewczyna poczerwieniałą po twarzy i spojrzała w podłogę. — Nie. Nie ja — powiedział ciszej i spojrzał na Toukę, która właśnie wróciła.— Ile czasu będzie się utrzymywać?
— Przy mojej aktualnej kondycji, jakieś dwie doby. Może trzy.
— Wystarczy.  Drugiego wracamy do Hogwartu więc nie będzie problemu. Touka ty...
— Muszę wykonać kilka listów. I jeśli wszystko się uda, jadę z wami do Hogwartu.
— W porządku. Hestii będzie lżej — przytaknął a dziewczyna zmarszczyła brwi. A reszta spojrzała na Notta z niezrozumieniem.
— Co masz przez to na myśli? — Spytała cicho. Theodor odszedł od kominka i przeszedł przez pokój wyjmując z jakiejś szafki, kilka zwojów pergaminu.
— Ślizgoni mają taką zasadę, że nie zostawiają druhów w potrzebie — oświadczył przeglądając zwoje jakby czegoś szukał. — Wspieramy się, aż do końca.
— Twoja zuchwałość i głupota zirytowały Bellatrix Lestrange — mruknęła Flora. Nott uśmiechnął się blado.— Mogłeś przemyśleć dwa razy co powiesz tak niebezpiecznej czarownicy.
— Jestem szczery do bólu. To jedna z moich wad — mruknął jakby znudzony i odłożył pergaminy, zostawiając w dłoni jeden zwój. — Poza tym. Powiedziałem na głos jedynie prawdę, z której każdy ślizgon powinien sobie zdawać sprawę. Zresztą nieważne. — Podszedł do stołu machając różdżką a ten powiększył się, a meble przesunęły na bok. Za to on zaczął rozwijać pergamin. — Chodzi o to, że nigdy w życiu bym go nie zostawił gdyby sam tego nie chciał.
— Przecież...
— Daj mu dokończyć — przerwała Florze, Touka. Dziewczyna zamilkła, i podeszła do stołu tak jak cała reszta. Na którym była w tej chwili rozwinięta mapa... choć raczej lista. Z zaznaczonymi punktami. takimi jak: Hogwart, Ministerstwo Magii czy Siedziba Śmierciożerców czy Zakon Fenixa — Co do jasnej...
— Draco nie jest głupi. Dysponuje zbyt wielką mocą, żeby być tak nieostrożnym i po prostu poddać się Czarnemu Panu. — oświadczył Nott, patrząc na punkt Draco, znajdującego się właśnie w Hogwarcie. — Stworzenie tego zwoju kosztowało go niebezpieczną bliskość z postradaniem zmysłów.— Mruknął.
— Ile on przejrzał tych umysłów!? — spytała ze zgrozą Touka, patrząc na mapę pełną nazwisk. — I... jak to właściwie działa?!
— Potter ma coś podobnego — Flora podniosła wzrok do Theodora. — Tylko z planem szkoły.
— Tak. Wiem... Jego ojciec zrobił coś podobnego z przyjaciółmi. Ale na innych zasadach... Tamta mapa pokazuje gdzie kto jest, z kim, i kiedy... ta nieco się różni.
— Niby czym?  — spytała Touka a chłopak uśmiechnął się przelotnie.
— Dotknij jakiejkolwiek. — Powiedział a dziewczyna zmarszczyła brwi i spojrzała na mapę. Gdzie figurowały setki nazwisk. — Ujrzała wśród nich imię swojej starej znajomej. Spojrzała z obawą na Notta a potem dotknęła jej nazwiska i syknęła cicho zamykając oczy. A kiedy je otworzyła ujrzała coś co sprawiło, iż się przeraziła.
— Romildo, coś się stało? Jesteś jakaś smutna. — Touka wytrzeszczyła oczy
— Nie mamo, wszystko w porządku. Zwyczajnie myślę o szkole.
— Mam wątpliwości co do tego byś tam wracała skarbie — Jakiś mężczyzna odłożył gazetę spoglądając w jej kierunku — Coś dziwnego się dzieje a ty milczysz. Powiedz skarbie, przecież wiesz, że jedyne czego pragniemy to twoje szczę... — Touka puściła nazwisko i cofnęła się do tyłu następnie tracąc równowagę i upadła na ziemię patrząc dookoła z szokiem. Była z powrotem w salonie Theodora. — Co — Touka?
— Ja... ja widziałam... co właściwie? Wspomnienie?
— Nie. To nie było wspomnienie — Wszyscy spojrzeli na Theodora, który spoglądał w nazwiska, na mapie. — Draco sprawdzając czyjś umysł, za każdym razem odbierał im część ich tożsamości. — Wszyscy zamarli. — Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy do czasu aż, kiedyś, całkiem przypadkiem powiedział mi, że mam iść do ciebie bo coś złego się stało— spojrzał na Florę. — Był to trzeci rok. Minuta... Może nieco dłużej, po wypadku z bratem Ivana — dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy. — Byliśmy wtedy we Francji. Nie mógł przecież wiedzieć co wtedy robisz. Gdzie i z kim jesteś. — Zamilkł na chwilę. — Potem tego typu sytuacje zaczęły dziać się częściej. Wiedział co, kto, kiedy robi, z kim jest i tak dalej. — Zwrócił uwagę na dymek Hestii. — Często bolała go głowa. Musiał pozbywać się tych myśli...Nie... Nie myśli. A tożsamości innych. Siedziały w nim cząstki innych ludzi, miał jakby powielenie jaźni... Ciężko mi to nazwać — spojrzał na nazwisko Rona. — Stwierdził, że przecież nie musi się ich tak całkiem pozbywać. Każde to nazwisko, które widzicie... To cząstki ludzi, których umysły sprawdził... Dotykając jakiekolwiek, widzicie to co ta dana osoba w tej chwili. — On już wyzbył się z umysłu tych ludzi. Wkładając ich tutaj. — wskazał pergamin.
— Nie ma cię tutaj — oświadczyła Flora a Nott uśmiechnął się lekko. — Draco nigdy...
— Próbował, ale jestem nieco bardziej odporny — powiedział i spojrzał na kominek gdzie leżała jedna z par jego okularów. — Draco wie, że go widzę. Nie prosił o pomoc, bo nie jest w niebezpieczeństwie. Gdyby był. Wiedzielibyśmy o tym. — wskazał nazwisko Malfoya, które w tej chwili figurowało przy nazwie, Hogwart. — Jeśli zmieni się na "śmierciożercy" muszę sprawdzić jego pozycję. To wszystko.
— A jeśli ujrzysz tam niebezpieczeństwo?
— Wtedy zacznę się martwić — odparł Touce, a dziewczyna skrzywiła się lekko, jednak przytaknęła. — Powiedzieć o tym nie możecie nikomu.
— To jest zbyt cenne żeby mówić o tym komukolwiek — powiedziała oczywistym tonem Flora
— Tak... Draco jest bezpieczny— zmienił temat Theodor. — Potter z Hestią również. Bardziej martwiłbym się o nas samych. — Spojrzał na mapę gdzie nazwiska śmierciożerców zmieniały swoje położenie co sekundę. — Chyba ktoś nas szuka.
— Raczej na pewno — oświadczyła Flora. — Trochę się wychyliliśmy z mocami.
— Nie chodzi o moce. CODE są zbyt ostrożni, żeby atakować wprost — oświadczył Theodor a Flora przytaknęła. — Podpadliśmy śmierciożercom. Niby słabi rywale. Ale liczy się liczebność.
— Więc, aktualnie nie mamy się czego obawiać?
— Aktualnie nie… Ale radziłbym przez dobę tu pozostać. Nie wiadomo co się stanie jeśli cokolwiek opuści barierę.
— Skoro trzeba — wzruszyła ramionami Touka. — Pójdę się umyć. — Spojrzała jeszcze sekundowo na mapę. Potter figurował przy Zakonie Fenixa. Uśmiechnęła się i spojrzała na Ślizgonów. A kiedy odeszła  Theodor westchnął cicho.
— Sądziłam, że Draco sprawdził mój umysł — powiedziała Flora patrząc na mapę.
— Nadzwyczajnym nie można sprawdzić myśli. Nie można im odebrać tożsamości. — Powiedział cicho a Flora posmutniała również spoglądając na pergamin. — Wszyscy ci ludzie, są przez nas w tej chwili, w pewien sposób, kontrolowani. Możemy w każdej chwili dotknąć i zobaczyć co robią. Jeśli silnie coś odczuwają, możemy nawet to poczuć... Nigdy nie są zupełnie sami. Nigdy nie są wolni w pełni. Cząstka ich samych jest tutaj —dotknął mapy. — I właśnie tego tak bał się Draco… Że żyją w nim inni ludzie.
— Rozumiem — przyznała cicho.  
— Jesteś zła? — mruknął cicho i pogładził palcami brzeg pergaminu  
— Tak— zamilkła na chwilę. — Zaufałam ci. A ty mnie zdradziłeś.
— Żałuję… Ale to nie jest ważne.— zmienił temat — Skupmy się teraz na czymś innym. Zmęczyły mnie już te spiski .

*

— Stwierdziłam, że dla bezpieczeństwa twojego jak i Draco, lepiej będzie jeśli odetnę się od Malfoyów— Potter spojrzał na Narcyzę z szokiem, ona pozostała niewzruszona. — Sporo ryzykowałam, przyjmując cię do domu Lucjusza... Cóż... Przemyślałam potem wiele spraw. I doszłam do wniosku, że tak po prostu będzie lepiej.
— Jeśli chodzi o Cassandrę... — Oświadczył cicho Potter, a kobieta przystanęła na półpiętrze. On również to zrobił. — Bardzo mi przykro. — Narcyza milczała przez chwilę, jednak po kilku sekundach znów skierowała się w górę.
— Miło widzieć, że jednak czegoś cię nauczyłam — Potter prawie się roześmiał. — Współczujesz osobom, których nie znosisz. To naprawdę godne pochwały.
— Trochę się pozmieniało od wakacji.
— Tak... Słyszałam — przyznała. — Jak się czujesz w skórze węża?
— Całkiem dobrze. Dziękuję — blondynka uśmiechnęła się blado, ale ten uśmiech szybko zniknął, jakby nagle przypomniała sobie o tym, że nie może tego robić. — A Pani jako członek zakonu?
— Mimo wszystko miałam cichą nadzieję, że są tu ludzie inteligentni — westchnęła jakby rozczarowana. — Okazało się, że nie licząc Severusa, Lupina i Dumbledore’a, otaczają mnie wokół niekompetentni kretyni, którzy są tu tylko temu , bo Dumbledore tak chce. Idiotyzm — przejechała teatralnie palcami po skroni.
Potter uśmiechnął się lekko, brakowało mu  tego jej ironicznego tonu, którego używała tak często w wakacje.
— Jednak nie licząc tego bydła, da się wytrzymać. Z całą pewnością lepsze to, niż nudzenie się w domu. Jakaś rozrywka mi się przyda.
— Jeśli mogę spytać. Co Pani Mąż na to?— Spojrzała na niego przelotnie. Harry uznał to za ciche przyzwolenie, kontynuowania wypowiedzi. — Wie pani... To trochę dziwne, że Pani jest tu... A Pani mąż po tej drugiej stronie. Nie będzie zły jak się dowie, gdzie pani wychodzi kiedy go nie ma?— Parsknęła cicho.
— Lucjusz jest w więzieniu Harry — powiedziała spokojnie, za to Potter przygryzł dolną wargę. Spodziewał się tego już wcześniej. Narcyza nie miała pojęcia co dzieje się z jej rodziną. — Poza tym... Jeśli tylko wróci do domu nie zastanie tam nic innego jak tylko papiery rozwodowe.
— Pani...
— Przecież mówiłam, że zostawiłam przeszłość by tu być. Ty w ogóle mnie nie słuchasz? — Otworzyła drzwi do jednego z pokojów, gdzie spał czarny pies.
— War! — Oznajmił z entuzjazmem Harry, kiedy pies skoczył na niego i zaczął lizać jak szalony.— War. Spokojnie! Przestań! — Zaśmiał się a Narcyza uśmiechnęła się lekko na ten widok.
— Pokój Syriusza jest twój. Zresztą jak cały ten dom, ale uznałam, że najwygodniej będzie ci tutaj — Potter przytaknął. — Idę do Hestii. Kiedy odpoczniesz, zejdź na dół. Oni oczekują wyjaśnień.
— Dobrze. Dziękuję Pani M...
— Mów Black albo Narcyzo. Dobrze? — Harry przytaknął. —Och, zejdź już z niego. To nieetyczne! — Potter spojrzał na psa, który powoli się od niego odsunął, ze zdumieniem. War zachowała się tak jakby wiedziała czym jest etyka. A przecież była tylko psem. — Widzimy się potem — spojrzała na Harry'ego a on przytaknął. Po tym czynie Narcyza wyszła z pokoju. Za to Harry spojrzał na psa.
— Powiem Ci... Że to mój najdziwniejszy dzień jaki przeżyłem w ciągu całego mojego życia — pogłaskał psa i podniósł się z ziemi. — A uwierz. Przeżyłem naprawdę wiele dziwnych sytuacji.

*


— Chłopak ma niesamowitą moc. Nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie go jeszcze nauczyć kontroli. — Tom uśmiechnął się zimno, spoglądając w kierunku swojego rozmówcy.
— Jak zostało to wywołane? — Zapytał cicho Czarny Pan i obszedł stół gładząc przy tym swojego węża dłonią, który pełzł po meblu nie spuszczając z oczu rozmówcy Voldemorta.— Co było czynnikiem?
— Wnioskuję, że przesyt emocji. Ostatnie dni źle musiały na niego wpłynąć, kropla przepełniła czarę. A on pękł i uwolnił moce.
— Obserwuj go dalej. A teraz odejdź — mężczyzna ukłonił się i odszedł. Marvolo zmarszczył brwi zaraz kiedy drzwi się zamknęły. — Słyszałaś ? — Spytał, odwracając się. Na stole siedziała kobieta. Piękna, i bardzo blada. Odziana w czarne szaty, której długi język właśnie schował się, szybko a ona przyłożyła na moment dłoń na wargi spoglądając z rozbawieniem w postać Lorda.
— Lubię tego dzieciaka — odparła po prostu. — Ma charakter i tupet— westchnęła jakby z nostalgią.— Jest do tego bardzo pożyteczny. Szkoda byłoby go zostawić na pastwę Zakonu.
— To zależy jedynie od wyników jego zadania — odparł, a blondynka parsknęła cicho.
— Może i jest podły, ale to tylko dziecko. Boi się tak jak każdy... Nie poradzi sobie z morderstwem. I ty to wiesz.
— To jest kara. I on to wie — odparł zimno. Kobieta zeszła ze stołu przechodząc boso przez pokój i westchnęła dotykając jego dłoni, a on spojrzał w tamto miejsce. Jego dłoń miała w tej chwili nieco brązowawą, barwę.
— Każdy płaci za swoją wyjątkowość Tom — szepnęła mu do ucha, a jej głos był jak syk węża. Muzyka dla jego uszu. — On już sporo wycierpiał.
— W takim razie jeszcze nie widziałaś prawdziwego cierpienia — mruknął odsuwając dłoń, która znów była trupio blada i odszedł w kierunku kominka. — Odejdź. Muszę pomyśleć w ciszy — kobieta prychnęła, chwilę później Nagini wpełzła pod stół zwijając się tam w kłębek i przymknęła ślepia.         Czarny Pan spojrzał na swoją bladą dłoń. "Każdy płaci hm..." przeszło mu przez myśl po czym wyjął różdżkę i machnął nią przedłużone kółko a wśród niego pojawiła się swora czarnych stworzeń. — Znajdźcie nijaką Viktorię Doonge. I przyprowadźcie do mnie. Jeśli będzie oporna. Zabić. — Istoty przeleciały przez ścianę za to w miejscu gdzie poprzednio się znajdowały pozostał lód, strach i niepokój.

*


— Cytrynowego dropsa? — Draco westchnął ze zirytowaniem. Za każdym razem stary Dumbledore zaczynał tym samym, za każdym razem, proponował mu te przeklęte cukierki. A on za każdym razem odpowiadał to samo.
— Nie jadam słodyczy — starzec wzruszył ramionami i uśmiechnął się w jego kierunku.
— Co cię do mnie sprowadza Draco?
— Nie domyśla się profesor?
— Mam kilka propozycji, jednak wolałbym, żebyś to ty mi powiedział co leży Ci na sercu. — Malfoy spojrzał za siebie, Lupin wyszedł, reszta pomagierów również. Byli tu tylko oni... i prawie pięćdziesiątka portretów byłych dyrektorów, którzy po raz kolejny udawali, że śpią... Pewne rzeczy się chyba nigdy nie zmieniają.
— Oni muszą tutaj być? — zapytał a Dumbledore spojrzał na obrazy, kilku dyrektorów przebudziło się i spojrzało z oburzeniem na chłopaka. — Nie przywykłem do rozmów przy towarzystwie obrazów. Drażniące są.
— Coś ty powie...
— W porządku. Możemy porozmawiać gdzieś indziej. W końcu lepiej się myśli poruszając się, zgodzisz się chyba ze mną. — Wstał a Draco zmarszczył brwi. Jednak również to zrobił — Mamy dziś piękny dzień. Proponuję rundkę dookoła jeziora.
— To kilkanaście kilometrów. Zajmie to co najmniej trzy godziny przy tej pogodzie.
— A mi się wydaje, że to będzie i tak za mało — odparł opuszczając swój gabinet. Draco wyszedł zaraz za nim, a w jego umyśle zrodziła się myśl, iż to będzie najtrudniejsza rozmowa w jego życiu.

*
— Proszę — Hestia spojrzała na Remusa z obawą. Wciąż cała drżała i była przerażona. Bała się, że coś z Draco jest nie tak... A ona nie może mu pomóc... Nie może nawet przy nim być by współdziedziczyć choć odrobinę jego ból. By chociażby nieudolnie pocieszyć. Przestała już krzyczeć i się wyrywać. Ponieważ członkowie Zakonu znajdujący się w miejscu do którego trafiła, za każdym razem udaremniali jej ucieczkę. Nawet kilka razy wyciszyli jej usta, by przestała krzyczeć. Bo w domu było wrzasku już nad to. Pewna czarownica darła się na korytarzu co chwila, przeklinając na ludzi, zwierzęta, nawet przedmioty, powtarzając co chwila "plugawicie wszyscy mój dom szlamy!" , ale ani razu nie weszła do pokoju w którym siedziała Hestia. Najwyraźniej Carrow nie była jej największym problemem. — Spokojnie, to czekolada. — uśmiechnął się do niej życzliwie a Hestia powoli chwyciła za tabliczkę i ułamała z niej kawałek następnie przyglądając się mu uważnie. — Nie ma w niej eliksirów jeśli o to ci chodzi. Nie wyciągam informacji z ludzi w taki sposób — powoli przytaknęła, po czym zjadła. Remus westchnął cicho i usiadł obok niej na kanapie a Hestia spojrzała na niego przelotnie.
— Uczył mnie Pan Obrony Przed Czarną Magią , prawda?
— Miło, że pamiętasz — odparł i posłał jej uśmiech. — Tak. Uczyłem twój rocznik. Choć chyba nie mieliśmy okazji rozmawiać poza lekcją. Nie byłaś problematycznym uczniem — uśmiechnęła się lekko i przytaknęła. — Gorzej było z twoją siostrą. Często opuszczała zajęcia.
— Miała w swoim mniemaniu ważniejsze sprawy — odparła cicho i posmutniała. — Co się z nimi stało?
— Deportowali się zaraz po tobie i Harrym.
— Chociaż im się udało — westchnęła a mężczyzna spojrzał na nią, była bardzo zmartwiona.
— Nic mu nie jest — odparł a Carrow drgnęła. — Jesteś bardzo zżyta z Draconem prawda?— Odpowiedziało mu milczenie. — Prawdziwa z ciebie ślizgonka —powiedział opierając się wygodniej o kanapę, dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. — Milczysz kiedy zadaje się pytania nie związane z tobą. Nie chcesz się podejść, powiedzieć czegoś nadto, o kimś na kim ci zależy. To bardzo typowe dla twojego domu. Zresztą niepotrzebnie to mówię. Pewnie sama to wiesz.
— Ludzie zwykli mówić, że tiara myliła się co do mnie — oświadczyła cicho a teraz to Lupin się zdziwił. Dziewczyna założyła kosmyk włosów za ucho spoglądając teraz na swoje kolana. — Jestem miła, staram się być uczynna, tolerancyjna pod każdym względem, nie mam zbyt wielkich ambicji jak wszyscy inni, nie potrafię knuć intryg ani robić czegoś przeciw innym... Do tego jestem religijna. — dodała i spojrzała na półkę z książkami, na której wciąż stały zakazane księgi Blacków. — Nawet według mnie samej powinnam trafić do Hufflepuffu.
— Znałem kiedyś ślizgonkę, podobną do ciebie — spojrzała na niego zaskoczona. — Kiedy się uczyłem. Czyli baardzo dawno temu — przeciągnął a Hestia parsknęła cichym śmiechem. — Była jedna taka dziewczyna. Młodsza ode mnie o rok — oparł łokcie o kolana.— Wydawała się nie pasować do tego całego mroku Ślizgonów. Slytherin przez lata ukształtował sobie pewien wzór ludzi, którzy do niego pasują, i który zaczął różnić się od tego, który był początkowo — wyjaśnił a Carrow zamrugała ze zdziwieniem. —Slytherin jest mroczny, są w nim ludzie pałający się czarną magią, są sprytni, zimni, ambitni i bardzo nietolerancyjni... Kiedyś tak nie musiało być. Ponoć za czasów założycieli, Slytherin był domem szanowanym, jego idee to braterstwo, lojalność i ambicja. W naszych czasach słyszy się jedynie o tym ostatnim— westchnął cicho. — Dziewczyna ta, była właśnie tym starym wzorem Ślizgonki. Była wierna swoim, lojalna wobec przyjaciół i ambitna, ale bez przesady... Spokojna, uczynna, pomagała w potrzebie każdemu kto pomocy potrzebował, a do tego była miła... Wiele dziewczyn ją przez to gnębiło.
— Sądziłam, że Ślizgoni ogólnie, się mszczą na takich ludziach.
— Powinnaś to wiedzieć — przytaknęła i znów spojrzała w bok. — Ale tak... Powinni również Ślizgoni się na niej mścić. Tylko był mały problem, była piękną czarownicą. — Hestia uśmiechnęła się przelotnie. — A jej uśmiech olśniewał każdego. Był tak szczery, w każdym calu— Carrow zarumieniła się lekko. — Odbiegłem nieco od tematu — powiedział nagle i zastanowił się przez chwilę. — Miałem okazję z nią rozmawiać, a nawet kilka razy pracować... Kiedy już byliśmy starsi. Wierzyć się nie chciało, że tak może wyglądać Ślizgonka. Uczciwa, dobra, charyzmatyczna i bardzo, ale to bardzo wierząca.
— Mówi pan w czasie przeszłym. Co się z nią stało? — spytała a Remus spojrzał w jej oczy.
— Na to, również ty znasz odpowiedź — Hestia, zamrugała zdezorientowana. — W końcu to była twoja mama. — Oczy Hestii zaszkliły się.
— Wybacz... Nie chciałem...
— Nie szkodzi, ja tylko... — Wzięła wdech. — Dawno nie słyszałam by ktoś mówił o niej albo o moim tacie pozytywnie — Lupin zmarszczył brwi. — Więc miło poczuć ten ucisk w brzuchu... Być jeszcze bardziej dumną, z tego, że oni naprawdę tacy byli... Inni niż Ślizgoni. Mimo, że w rzeczywistości nimi byli.
— Tak... byli naprawdę intrygującą parą. Nawet Syriusz jest im wdzięczny za to, że próbowali jako jedyni go bronić kiedy trafił na przesłuchanie szesnaście lat...
— Jest?— Remus zamilkł, kiedy Hestia wyprostowała się spoglądając na Lupina zdziwiona. — Syriusz Black... Żyje?
— Tak tego bym nie określił... — Lupin spojrzał w bok starając się zbić ją z tropu. — Jest martwy. Ale... Niezupełnie... — Carrow zmarszczyła brwi.
— Dlaczego ukrywacie to przed Harrym?
— Nie ukrywamy.
— On nadal myśli, że Syriusz Black jest…
— Martwy. — Oboje spojrzeli na Narcyzę, która stała oparta o drzwi. Zupełnie nie zauważyli kiedy je otworzyła... A przecież wszystkie w tym domu niewyobrażalnie skrzypią. — Jest i niech tak pozostanie. Przynajmniej na razie.
— Nie rozumiem.
— I rozumieć nie musisz Carrow — mruknęła przechodząc przez pokój. — A ty powinieneś uważać na to co mówisz przy ludziach Lupin — Remus zmierzył ją wzrokiem. — Zwierzęta głosu nie mają. Więc z łaski swojej nie mów o nim jeśli sam się nie zdecyduje pokazać światu.
— Obraża pani w tej chwili ich obu— Narcyza przeniosła swój wzrok na Hestię, która patrzyła na nią zimno. Och, takiego spojrzenia Cissy nie widziała już dawno. Carrow podniosła się z kanapy. W tej chwili nie czuła już lęku, strachu, bólu ani niczego w tym rodzaju. Teraz, jedyne co czuła, to złość. — A to przecież Pani nie powinna mieć głosu. — Remus zamrugał z szokiem.
— Na twoim miejscu uważałabym na słowa Carrow... Co cię tak bawi?— zmieniła słowa widząc iskry rozbawienia w oczach dziewczyny.
— Nie boję się pani — odparła po prostu. — Bo Pani nie jest w stanie już w żaden sposób nas skrzywdzić.— Black cofnęła się o krok. Hestia wyminęła ją i skierowała się do wyjścia z pokoju — Dziękuję za czekoladę panie Lupin — spojrzała na Remusa — i za resztę — uśmiechnęła się po czym odeszła zostawiając ich samych w pokoju. A Lupin poczuł w żołądku ucisk... Ten uśmiech... Był identyczny co jej matki... tak samo piękny, tak samo szczery... Lupin spojrzał na Narcyzę, która patrzyła w podłogę z zaciśniętymi zębami.
      — Jakaś rada dla przyszłego rodzica? — Kobieta spięła się mocniej. Remus zwrócił uwagę na Tonks stojącą przy framudze drzwi ,która uśmiechała się lekko w kierunku Narcyzy. Jednak kiedy dostrzegła wzrok Lupina wzruszyła jedynie ramionami i odwróciła się by odejść.
— Jedna. — Nimfadora spojrzała na Narcyzę zdziwiona, że ta postanowiła odpowiedzieć. Zwykle milczała kiedy Tonks w jakikolwiek sposób się do niej zwracała. Traktowała ją jak powietrze, i do tego przywykła. Narcyza spojrzała na Nimfadorę i prawie się skrzywiła, dziś Tonks nie miała kolorowych włosów ani nosa jakiejś aktorki... Dziś, ta prawdziwa Tonks, była niesamowicie podobna do Andromedy.— Nawet jeśli któreś z was umrze. Nie pozwólcie na rozpamiętywanie. Bo potem skończycie jak ja. — Wyminęła zszokowaną Nimfadorę i zniknęła w głębi domu.
— Przecież Lucjusz...
— Nie sądzę by chodziło jej o Lucjusza — Tonks spojrzała na męża zdziwiona. On wstał i uśmiechnął się do niej lekko. — Ale zgodzę się z nią. Najważniejsze jest to by nie dać dziecku świadomości odrzucenia — włosy Tonks zmieniły barwę na czarną.
— Nie dajmy się zabić. — Szepnęła a on uśmiechnął się do niej lekko i przytaknął. Nie mogli tego obiecać kiedyś. Nie mogą tego obiecać teraz. Ale mogą wierzyć w swoje słowa i tylko to im pozostaje. Wiara, że dają swojemu dziecku pełną i szczęśliwą, rodzinę.

*

— Chciałbyś mnie o coś zapytać? — Draco uśmiechnął się przelotnie patrząc przed siebie. Szli już może piętnaście... Trzydzieści minut. W ciszy. Zupełnie nie podejmując się, żadnego tematu. Albus miał rację, obejście jeziora będzie, za krótkie, by mogli wszystko wyjaśnić, na wszystkie pytania odpowiedzieć... Wszystkie zadać. Tym bardziej, że Ślizgon czuł ucisk kiedy chociażby szedł blisko tego człowieka. Nie bał się Dumbledore’a, tylko... Zawsze nim gardził. Gardził i nim i jego decyzjami... Wszystkim co było związane z Albusem... Ciężko mu więc było z tym wszystkim w jednej chwili się pogodzić, odezwać się... Poprosić o pomoc. Bo przecież był kimś kto nie prosi o pomoc... Sam sobie da radę... Ukrywa to, że sobie nie radzi, że coś go przerasta... To zbyt wiele na jego dumę, godność.
— Przecież wie profesor o czym chcę mówić.
— Wiem... A może nie. Nawet mędrzec wszystkiego nie wie, a jeśli nim jest...
— Pamięta o tym — Dumbledore spojrzał na młodego Malfoya z uznaniem. — Ktoś mi to już kiedyś mówił— oświadczył cicho Draco.
— Możemy od tego zacząć — blondyn spojrzał na Albusa, który spoglądał przed siebie. — W końcu chcesz o tym kimś mówić... Nie... — powiedział nagle a jego oczy zabłysły. — Chcesz o niej krzyczeć.
— Skąd pan...
— Chcąc poznać człowieka trzeba go obserwować Draco. A kiedy przyglądasz się wystarczająco długo, możesz odnaleźć podobieństwa pomiędzy ludźmi, które przecież są zwykle ciężkie do odkrycia. Każdy z nas jest inny, ale mamy te same wady... Kiedy stracimy kogoś, kogo kochamy, każde nasze słowo, gest, nawet myśl odwołuje się do tej osoby — powiedział cicho a Draco odwrócił wzrok. — Wiem dokładnie jak się czujesz.
— Nie sądzę.
— Również wiedziałem, że moja siostra umrze — Malfoy drgnął. — A mimo to nie mogłem zrobić nic, by to zatrzymać— westchnął. — Ciężko przeciwstawić się przepowiedniom. Ciężko zatrzymać bieg wydarzeń, który ma nastąpić... Nawet jeśli byś to zrobił. Zniszczyłbyś coś innego. To błędne koło Draco. Nie ważne czego byś nie zrobił. To i tak coś się zmieni... I nie zawsze na lepsze. — Oznajmił spokojnie. — Straciłeś najbliższą ci osobę. Ale jeśli nadal będziesz tak siedział. Stracisz wszystkie inne.
— Tak jak pan? — Dumbledore uśmiechnął się lekko patrząc przed siebie. Milczeli przez chwilę, aż w końcu Albus podał mu odpowiedź.
— Dokładnie tak, jak ja.

*

Rudolph przystanął przy jeziorze spoglądając na swoją żonę z błyskiem w oczach. Już nie pamiętał kiedy Bella zachowywała się w tak ludzki sposób. Każda śmierć sprawiała, że zamykała się w sobie szczelniej i powierzała służbie bardziej. Czy to nic nieistotna dla niej śmierć jej ojca, czy śmierć ciotki czy kuzyna. Każdą przeżywała tak strasznie mocno... Jednak teraz. Do teraz myślał iż utracił swoją miłość. Iż utracił tą którą pokochał lata temu… A kochał ją ponad życie. 
Podszedł do niej a kobieta nawet na niego nie spojrzała nadal wpatrując się w jezioro. — To ja powinnam być martwa — powiedziała cicho a Rudolph chwycił ją za dłoń a mniej niż minutę później nad jeziorem nie pozostał już nikt, ani nic. Było tylko wielkie jezioro, ciche i szczęśliwe w swojej samotności.














Rozdział krótki, ale wydaje mi się, że właśnie nie powinnam go przedłużać.
Czasami jeden krótki rozdział, może być lepszy niż półgodzinne rozpisywanie się, w ciągu którego, zaczynasz sam gubić się w tym co właściwie chcesz przekazać czytelnikowi...
Oczywiście jeśli ktoś pisze ciekawie, to nie ma znaczenia długość, ale nie oszukujmy się, ja najwspanialszą pisarką, nie jestem... tylko snuję teraz nieistotny wywód, którego prawdopodobnie nikt nie przeczyta, ale trudno.
Dziękuję za komentarze i zachęcam do pisania opinii i uwag dotyczących mojego opowiadania.
Pozdrawiam!
Dorothy




1 komentarz:

  1. Oh nie masz się co martwić, nawet zawalona nauką znajdę chwilę aby przeczytać Twoje opowiadanie. Nie mogę się doczekać kolejnego! Wcześniej miałam jakieś przypuszczenia co do tego, teraz wszystko rozwinęło się w sposób zupełnie nieprzewidywalny. Także życzę Ci dużo czasu wolnego, aby kolejny rozdział pojawił się jak najszybciej

    OdpowiedzUsuń