czwartek, 9 listopada 2017

42. Listy do zmarłej

"Sometimes hours can feel like minutes; and sometimes a single second can last a lifetime." ~ Ted Mosby



Droga Cassy!
Jak się masz? Teraz życie jest dla mnie dość trudne, w końcu mam dopiero piętnaście lat. Wiem, że dla Ciebie to już przeszłość, ale dla mnie to teraźniejszość…
Gratuluję ukończenia Akademii Czarnego Orła! Jeśli z jakichś przyczyn jest inaczej, nie martw się. Spróbuj jeszcze raz! Chcę zobaczyć Cię na stołku Ministra Magii! A może już studiujesz magomedykę.? W końcu zawsze o tym marzyłaś. Akademia dała ci wiele możliwości.
Nie zapomnij, że dziś są 17 urodziny Blaise’a. Jego? Tego niedojrzałego dupka? Zabawne, że jest od nas starszy, prawda?! Niestety nie poszłam na przyjęcie, bo byłam na szlabanie u profesor Sprout. Dlaczego? Na przerwie prawie pobiłam jedną uczennicę. Tak, znów staję się agresywna. Tak jak za czasów, gdy byłyśmy w Beauxbatons! Wróciłam dopiero teraz, bo jeszcze zagadałam się z Maxem w pokoju wspólnym. Zabawne, że ma problemy z astronomią, przecież to taki łatwy przedmiot.
A co z Bogiem? Modlisz się i rozmawiasz z Nim? Czytasz Biblię? Jeśli nie, to rób to!
Teraz! Nie obchodzi mnie, w jakim momencie życia się znajdujesz. Zrób to! Bo zawsze powtarzałaś, że Jezus umarł za nas. Bezgrzeszny człowiek, który nigdy nie uczynił nic złego!
Gdzie jeszcze byłaś w ciągu ostatnich miesięcy? Czy byłaś w Rosji? Leciałaś już na testralu? Czy masz już swoje mieszkanie albo dom?
Teraz mam zamiar sprzedać swoją sowę i kupić orła. Lata szybciej i dalej. Mam nadzieję, że do Ciebie również dotrze.
Pamiętaj, że minął już prawie miesiąc od naszej ostatniej rozmowy. Żałuję, że nie miałam czasu się z Tobą spotkać w tamtym czasie. Wydarzyło się na pewno dużo rzeczy – dobrych i złych. Życie właśnie tak działa. Nic z tym nie zrobisz. Nie zawsze jest piękne. W sumie to smutne…

Kocham cię
Astoria



Cassy!
Ja już tego nie wytrzymam! Wczoraj wróciłam z zajęć i cały dzień płakałam. Zaczynam obawiać się ludzi. Wszyscy wydają mi się tak przerażający i fałszywi.
Widziałam wczoraj Hestię, która wygląda jak duch. Jest cała blada i smutna. Nie mam pojęcia co się dzieje, ale martwi mnie jej stan.
Draco za to zachowuje się dziwnie. Ostatnio często ją unikał, wiem, że pewnie teraz myślisz: ,,Nareszcie!”, ale nie wykorzystałam tego, jak zapewne zrobiłabym to jeszcze niedawno. Odpuściłam. Pogodziłam się z faktem, że on mnie po prostu nie jest w stanie pokochać. Nie teraz. Nie w tym świecie…
Do szkoły przyjechała twoja koleżanka Touka. Wydaje się miła ale nie podoba mi się to, że Harry tak świetnie się z nią dogaduje. Martwi mnie, że go zrani, bo jej magia na niego wpływa.
Nott zaczął rozmawiać z Hestią. Świat się wali! W ogóle po świętach oboje z Florą bardzo się do siebie zbliżyli. Tylko ja zostałam sama jak palec.
Mam wrażenie, że coś się popsuło. Kontakt utrzymuję głównie z Maxem, reszta mało kiedy ze mna rozmawia… A może to ja ich unikam? Sama nie wiem. Jednak czuję się zraniona.
Minęły dwa tygodnie od mojego ostatniego listu. Rozumiem, że pewnie jesteś teraz zajęta i nie masz czasu, by na niego odpowiedzieć, ale wiem, że zawsze niesamowicie martwiłaś się, kiedy przez dłuższy czas nie pisałam, więc daję znać, że żyję!

Tęsknię
Story


Kochana Cassy!
Piszę ten list, ponieważ mogą to być ostatnie słowa, które mogę Ci przekazać. Wczoraj ledwo co uszłam z życiem. Śmierciożercy wdarli się do szkoły! Cudem ich stąd przepędziliśmy. Bałam się, ale już wszystko dobrze…
Nie! Nic nie jest dobrze. Boję się. Pomóż mi…

Astoria


Cassy!
Zapomniałam ci wczoraj napisać, o jeszcze jednej rzeczy jaka miała miejsce, wybacz mi chaotyczność moich słów, ale sama nie wiem, jak mam się już zachować.
Mam dość! Chcę być z tobą!
...
Och, chyba już się opanowałam… Nie wiem od czego zacząć...
wczoraj….
po walce ze śmierciożercami...
Po bitwie, spotkałam się z Harrym. Była to jedna z najcięższych rozmów, jakie kiedykolwiek przeprowadziłam, ale nie żałuję jej. Wybrałam. Nie chcę być złym człowiekiem. Nie chcę mieć nic wspólnego ze Śmierciożercami. Chcę być tą dobrą!
Powiedziałam mu to… i wtedy cały świat jakby zwolnił. Nagle poczułam się wolna, jakby wielki ciężar spadł z mojego serca. W życiu nie czułam się tak wspaniale… ale to trwało tylko kilka chwil. Później inne nieznane uczucie przyćmiło mi umysł. Byliśmy sami, on przybliżył się - zupełnie jak w romansach, które czytam. I pocałowaliśmy się.
Harry to nie Draco. Wiem. Pewnie jesteś zawiedziona, ale odkąd uświadomiłam sobie, że twój brat zwyczajnie mnie nie chce, przestałam z tym walczyć. Zaczęłam bardziej przejmować się kimś innym… Zupełnie innym niż on.
Potter. Wiele już o nim słyszałaś ode mnie i reszty. Poza tym sama wiesz najlepiej, kim jest….
Stwierdziłam, że spróbuję. W końcu nie mam nic do stracenia.
Trochę nas poniosło, bo z pocałunku potem przeszliśmy do bardziej… grzesznych czynów.
Pewnie masz mnie za wywłokę… W sumie tak się teraz czuję, bo… on tego nie odczytał w ten sposób, co ja.
To przykre, że mój pierwszy raz był po prostu przyjacielską przygodą. Planowałam to nieco inaczej. Zresztą wiesz jak. Jestem romantyczką pod każdym względem!
Chciałabym, żebyś tu była.  
Twój uśmiech dawał mi szczęście. Jesteś jedyną osobą godną zaufania. Zawsze mi pomogłaś, chociaż czasami były to tylko słowa (dla mnie bardzo wiele znaczyły). Bardzo bym chciała, żebyśmy nie musiały się pożegnać, żeby to wszystko trwało jak najdłużej. Abyś ciągle była moją przyjaciółką, jednak wiem, że tak niestety będzie. Nie zawsze bowiem w życiu można mieć to, czego się pragnie. Twoje oczy – ukazywały mi prawdę... prawdę i szczerość, której wcześniej nie zaznałam. Mam nadzieję, że twoje marzenia się spełnią. Nie zawsze miałam na tyle odwagi i siły, aby o wszystkim Ci powiedzieć. Żałuję, że nie zawsze mogłam Ci pomóc. Ale chcę, żebyś kojarzyła mnie z osobą, która była gotowa poświęcić dla Ciebie wszystko.
Wiesz? Myślę, że nadszedł czas na mnie. Nie chce już cierpieć...
Podjęłam ostateczną decyzję. Chcę odejść, bo nie mam sił dłużej walczyć z przerastającą mnie rzeczywistością. Nie potrafię być w nieustannym strachu, bać się następnego uderzenia, a przed ludźmi udawać, że jestem szczęśliwa. Z pewnością potraktujesz mój krok jako ucieczkę. Masz rację, pragnę raz na zawsze uciec od wszystkiego. Rozpaczliwie potrzebuję ulgi, dlatego... poddaje się. Jesteś naprawdę wielka! Z każdym dniem zbliżamy się do śmierci. Proszę nie mniej mi za złe, że postanowiłam iść na skróty, drogą którą każdy z nas będzie musiał pokonać prędzej czy później. Nigdy Cię nie zostawię, wciąż będę z Tobą myślami. Wiedz, że Cię mocno kocham i jestem Ci wdzięczna za każdy dzień naszej przyjaźni. Pewnego dnia na pewno spotkamy się w innym, lepszym świecie, dlatego nie mówię "Żegnaj" tylko do zobaczenia.

Twoja Astoria


  —  Wiesz do kogo —  szepnęła i wypuściła orła w powietrze. Zwierzę zatrzepotało skrzydłami i poszybowało w górę. Greengrass stała na zboczu, spoglądając, jak jej zwierzę znika w przestworzach za kolejną chmurą. Westchnęła, gdy powietrze muskało jej twarz i przymknęła oczy, czując jak łzy się w nich zbierają. Stała tak w ciszy, wsłuchując się w to, co dzieje się wokół. Gdzieś z głębi lasu wydobywał się szum drzew i ciche odgłosy stworzeń w nich mieszkających, mieszając się razem ze sobą, tworząc cicha melodię, która dawała ukojenie. Zapach lasu sprawiał, że się uspokoiła, a jej oddech nieco zwolnił. Rozchyliła powieki i uśmiechnęła się blado, widząc testrala, który właśnie wyleciał zza koron drzew i poszybował w tylko sobie znanym kierunku. Kiedyś uważała te stworzenia za obrzydliwe, teraz jednak wydawało się jej, że nigdy w życiu nie widziała czegoś piękniejszego. Odwróciła się i poszła w kierunku zamku, pozostawiając za sobą Zakazany Las, który również pierwszy nie wzbudzał w niej lęku.
                          ***
— Tu jesteś. — Harry spojrzał na Toukę, która cała w skowronkach podbiegła do niego. Wyglądała na naprawdę czymś przejętą. —  Już się bałam, że nie zdążyłam przed długą przerwą.
—  Coś się stało?
—  Rozmawiałam z Theo. —  Oświadczyła i wyjęła z torby kilka kopert. —  Doszliśmy razem do wniosku, że nie można pozwolić na takie szaleństwo wśród domów. Hogwart to nie pobojowisko, tylko szkoła i skoro nauczyciele nie robią nic, by to wszystko naprawić,to obowiązkiem uczniów jest dogadanie się
—  Nott tak uznał? —  zdumiał się Potter. —  To do niego niepodobne. Sam zawsze zaznaczał, że nie chce mieć doczynienia z nikim, kto nie jest czystej krwi. Opanowywanie tego do czego dąży Lauren, nie powinno, więc  leżeć w jego interesie.
— A jednak leży — oświadczyła i podała mu jedną z kopert. —  Zapomniałam ci to przekazać. To list od Steve’a Gerkinsa – zarządcy Proroka Codziennego. Obiecał wyciszyć sprawę tamtego pamiętnego artykułu.
—  Naprawdę? —  Potter nie pamiętał, kiedy tak energicznie zareagował na jakąś wiadomość… Pewnie dlatego, że to pierwsze od bardzo dawna dobre wieści. — Wspaniale. Jesteś wielka!
—  Och, ja to wiem — oświadczyła z rozbawieniem, chowając koperty do torby. —  Co do Theo. Powiedział, że pomoże. Tylko najpierw musimy porozmawiać z w miarę wpływowymi osobami z innych domów. Jeśli nie będą chcieli współpracować, mamy się do niego zgłosić.
—  Czyli ma zamiar pracować w cieniu?
—  Zawsze tak pracował — zaśmiała się, a on po chwili jej przytaknął. —  Proponuję zacząć od razu. Im szybciej wszystko zaczniemy, tym prędzej zażegnamy konflikt.
—  Nie sądzę, by było to takie banalne — oświadczył, ruszając w kierunku wieży Krukonów. — Ich będzie najłatwiej mi przekonać —  powiedział cicho i schował kopertę do kieszeni spodni. —  Tak z ciekawości… Dlaczego akurat z Nottem o tym rozmawiałaś?
—  Jego znam tu najdłużej. Odkąd Draco odszedł, jest to najbliższa mojemu sercu osoba w szkole. — Uśmiechnęła się do niego i poprawiła szaty. — Wspiera mnie, kiedy tego potrzebuję, a ja jego. Choć on zwykł twierdzić, że nie potrzeba mu pomocy. — Zamilkła na chwilę. — Po kolacji widziałam cię z Hestią. —  podjęła, kiedy dłuższy czas milczeli. — Udało ci się z nią porozumieć?
— Nie do końca — przyznał cicho. — Rozmawialiśmy całkiem sporo. Jednak niewiele udało mi się zdziałać. Co prawda, nie jest zła na mnie. Gorzej jest z relacją pomiędzy nią a Florą. Nie jest zbyt stabilna. Właściwie Hestia nie chce już mieć do czynienia z siostrą. Czuje się zdradzona.
— Ivan wyprał jej mózg — powiedziała zirytowana. Potter pokiwał głową.
— Bathory nie chce jej odsuwać od przyjaciół. W sumie gdyby nie on, nawet nie zamieniłbym z nią zdania, więc nie wydaje mi się, by chciał ją… nie wiem… wykorzystać? W sumie ciężko określić, co mu chodzi  po głowie. Ale nie sądzę, by było to coś, co mogłoby Hestii zaszkodzić. Luna powiedziała, że w tej chwili tylko Bathory potrafi ją zrozumieć, i tylko on jest w stanie jej… pomóc lub sprawić, by się pogodziła z tym, kim jest… Wiem, że to wszystko brzmi pewnie niesamowicie egocentrycznie, ale tak właśnie myślę. Nie starałbym się jej od niego odciągać. Bo tylko stracicie czas i jej zaufanie.
— A Draco? —  spytała cicho. —  Czy Draco się z nią kontaktował?
— Wątpię. Zresztą nawet gdyby, to raczej by mi o tym nie powiedziała. Jest wściekła na Draco… Nawet bardziej niż na Florę. Jej miłość do niego chyba już umarła… To coś… postępuje. Mówiła mi, że zatraca się. Gubi emocje. Nie jest wstanie ich określać. To musi być paskudny stan.
— Uczucie, którego nie jest się w stanie określić przestaje istnieć — powiedziała cicho Touka i na niego spojrzała, a jej oczy zabłysły smutkiem. — To takie powiedzenie.
—  Bardzo mądre.
— Smuci mnie sprawa Carrow, ale skoro nic nie możemy na to poradzić to trudno. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś się to poprawi.
— Pewnie masz rację — oświadczył równie cicho. — Znam kilka takich przypadków.
— Jak zapewne każdy. — Roześmiała się, jednak nagle zaprzestała, a jej oczy zabłysły. Nim Potter zdążył się zorientować w sytuacji, został pociągnięty w dół, a chwilę później coś nad nim świsnęło i po uderzeniu w ścianę zniknęło, pozostawiając przez chwilę w tamtym miejscu niebieski dym. Potter odwrócił wzrok i zdębiał. Weasley stał ze swoją bandą, wpatrując się w nich z uśmiechem.
— Nie mówiłem, że macie się nie wtrącać? — spytał rudzielec i spiorunował ich wzrokiem. — W szczególności ty, Potter. To ciebie nie dotyczy. Nie masz po co zgrywać obrońcę uciśnionych. Nie jesteś Wybrańcem. Nie jesteś zbawicielem świata, więc przestań w końcu bawić się w gierki, do których nie jesteś powołany.
—  Twój ubogi słownik językowy nie ma w zanadrzu synonimów słów “Nie jesteś”? — spytała dziewczyna, przez co Ron zapłonął czerwienią. — Och, zapomniałam, zapewne nie wiesz, co oznacza słowo synonim — ironizowała, podnosząc się z ziemi i otrzepała swoje szaty z prochu.
—  Uważaj, bo…
— Bo co? — przerwała mu z uśmieszkiem na twarzy. Potter dostrzegł lekko wysuniętą spod rękawa szaty różdżkę. Lewą dłoń miała zaciśniętą. Wciąż ciężko mu było uwierzyć w to, że Kirishima potrafi korzystać z magii ręcznej. Tylko wybitni czarodzieje umieli się nią posługiwać. —  Uderzysz dziewczynę? — spytała z urazą, a Harry z szokiem dostrzegł, jak twarz rudzielca łagodnieje, za to jego kumple chowają swoje różdżki… Magia willi zaczęła działać. — Słucham? —  warknęła, a gdy tylko to zrobiła, Ron nagle się ocknął i znów stał się cały czerwony na twarzy.
— Mam trochę szacunku do kobiet.
— Och, czyżby? — prychnęła. — Jakoś nie dostrzegłam tego, kiedy godzinę temu wyzywałeś Granger i prawie ją pobiłeś, bo powiedziała, co naprawde o tobie sądzi. —  Harry odwrócił wzrok do Touki, która patrzyła z nienawiścią na Gryfona. Był zszokowany jej słowami. Hermiona postawiła się Ronowi? — Nie mam pojęcia, o co chodziło, ale jedno wiem na pewno. Nie umiesz kontrolować złości. I powiem ci Weasley, że cierpieć przez to będziesz tylko i wyłącznie ty — syknęła. po czym odwróciła się. — Chodź Harry. Nic tu po nas.
— Ty przemądrzała kurwo! — Dziewczyna zacisnęła pięści. — Sądzisz, że możesz mówić wszystko, co ci się tylko podoba?! Tak sądzisz?! To zobaczysz, że do tygodnia nikt, powtarzam nikt, nie będzie z tobą rozmawiał. Staniesz się wyrzutkiem. A twoja kariera się skończy!
— Pozycja to coś co trzeba sobie wypracować. Nie zrozumiesz tego. Żerujesz na sławie kogoś innego. Więc życzę powodzenia na rozprawie, po niej to tobie już nikt nie będzie wierzył. — Wyprostowała się i odeszła, a Harry poszedł za nią. Mimo iż chciał zmiażdżyć Ronowi szczękę, by ten już nigdy więcej nie mógł się odezwać. Odszedł w milczeniu i z godnością. Bo w końcu do tego dążyli. Do załatwiania konfliktów bez użycia siły. Pokojowo.


                                  ***

—  Co jeśli się zorientują, że to wszystko blef?
—  Nic. Świat się nie zawali… W każdym razie nie od tego.
— Czasami mam wrażenie, że jednak będzie inaczej. Czas to coś z czym nie powinno się igrać. Nawet posiadając moc podróżowania w nim do woli.
— Po co więc moc, z której nie można korzystać? — zaśmiała się dziewczyna i pogłaskała czarnego kota po grzbiecie. — Jesteś jednym z tych, którzy znają swój potencjał. Wykorzystuj go, bo czas bywa kapryśny. — Odłożyła zwierzątko na łóżko i posłała mu czarujący uśmiech. —  Za to twój się kończy. Postaraj się tym razem przeżyć.
—  Łatwiej powiedzieć niż zrobić.
— Z całą pewnością coś wymyślisz — oświadczyła i rozpłynęła się niczym duch, który przybiera niewidzialną formę, by później znów pojawić się w najmniej spodziewanym momencie i przerazić niczego nieświadomego mugolskiego dzieciaka, który włamał się dla żartów do nawiedzonego domu.
Ivan za to popatrzył na swojego kota i westchnął cicho, miał jeszcze mnóstwo czasu. Jednak wydawało mu się, że nie wystarczy mu go do tego, by spełnić swoje przeznaczenie… Ale jeśli nie da rady będzie jednym z pierwszych, który się do tego przyczyni. Nagle poczuł dreszcze ‒ zimne i nieprzyjemne. Skrzywił się, po czym machnął ręką na lustro i spojrzał na to, co się w nim działo. Nie lubił rozlewu krwi… Chwilę później białe światło wydostało się z jego dłoni i wleciało prosto w scenę rozgrywająca się w środku niego. A kiedy to przeszło przez powłokę lustra, ono było już tylko zwykłym zwierciadłem, które odbijało jego postać. Patrzył na siebie przez chwilę, a potem uśmiechnął się. Przez jego ciało przeszła niespodziewanie duża dawka energii.


                                   ***
—  Shacklebolt! — krzyknał ktoś, a Kingsley, odwracając się, nagle poczuł coś niczym wbicie sztyletu między łopatki. Cruciatus uderzył idealnie w jego plecy. Upadł, jednak trzymał różdżkę w dłoni, zanim reszta przybiegła do niego, zdołał nawet zablokować tarczą kilka innych klątw Śmierciożercy. Co ja tu robię? Zapytał cicho siebie w myślach, wyczarowując kolejne zaklęcie. Ach… To moja praca. Zapomniałem… ale o czym? Nagle poczuł senność i zdał sobie sprawę z tego, że nie trzyma już różdżki a jaskrawozielone zaklęcie leci prosto na niego. Ktoś znów coś krzyknął, a ostatnie co zobaczył przed utraceniem widoku rzeczywistości, to oślepiające białe światło, które formowało się w postać ptaka… olbrzymiego ptaka… który wchłonął klątwę  wymierzoną w niego. Zdążył uśmiechnąć się blado, a potem upadł i zasnął. I wtedy nic już nie miało znaczenia.


                                 ***
— Jeśli tylko coś będzie nie tak, informuj mnie. Może nie będę w stanie ci pomóc, ale spróbuję. — Hestia uśmiechnęła się lekko do Theodora i przytaknęła, przyciskając książkę do piersi.
Po opuszczeniu sali muzycznej skierowali się w kierunku pokoju wspólnego Ślizgonów. Hestia chciała odrobić kilka zadań z Historii Magii, za to Theodor szedł do łazienki Prefektów. Twierdził, że chce odpocząć, a tylko tam jest prawdziwy spokój od wszystkich. Dziewczyna zgodziła się z nim. Było to miejsce, gdzie naprawdę wszystkie troski odchodziły w zapomnienie, a na czas przebywania tam, czuło się niewyjaśniony spokój w umyśle i sercu. Tam problemy przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie.
—  Mimo wszystko się o ciebie martwię.
—  Zabawnie to słyszeć od kogoś, kto mnie nie znosi.
—  Powiedzmy, że przekonałaś mnie do siebie, mówiąc, że nie znosisz Mosby’ego.—  mruknął, przez co Carrow zaśmiała się lekko. — Naprawdę mi tym zaimponowałaś. A uwierz, to nie takie proste.
—  Domyślam się —  przyznała z rozbawieniem. Popatrzyła na niego, a jej oczy zabłysły. —  Byłeś o niego zazdrosny?
—  Słucham?
— Kiedy jeszcze nie byłeś blisko z Florą. Czy mu jej zazdrościłeś? —  sprecyzowała pytanie. — Od dzieciństwa byłeś zawsze blisko mojej siostry. Ivana nie znosiłeś, a Max pojawił się w takim momencie, że mogłeś czuć złość. W końcu wydawało mi się wtedy, że sam chciałeś coś Florze zaproponować. Sam Zabini o tym mówił.
—  Naprawdę tak to wyglądało? — zdumiał się a ona przytaknęła. —  Dziwne. Raczej nie przypominam sobie, bym w tamtym czasie zwracał na nią większą uwagę niż wcześniej. Byliśmy przyjaciółmi. I tyle. Poza tym byłem wtedy w związku.
— Ach... faktycznie. Wybacz, zupełnie o niej zapomniałam. A przecież byliście piękną parą — powiedziała, patrząc przez chwilę na swoje dłonie. — Szczerze mówiąc, zazdrościłam wam tych podchodów. Były na swój sposób niesamowicie urokliwe. Jak w jakimś romansie… Nie lubię tego typu literatury, ale książkę o was przeczytałabym z chęcią. — Chłopak parsknął rozbawiony jej słowami. Brzmiała jak jedenastolatka zachwycona faktem, iż dostała list z Hogwartu.
—  Przecież Malfoy w stosunku do ciebie był wręcz książkowym przykładem Księcia z Bajki. Nie rozumiem czym się tak zachwycałaś w moim związku.
—  Protestowałabym — przyznała już mniej pogodnie. — Czułam się jak meblel przez prawie całą nasza znajomość. Tylko my w przeciwieństwie do was nie mieliśmy podchodów z obu stron. Tylko z jednej. Mojej. —  Wzruszyła ramionami. —  Draco się nie starał. Wiedział, że i tak będę więc nie musiał tego robić. Zresztą po co ci to mówię. Sam wiesz, jak to wyglądało naprawdę. Tylko w towarzystwie zachowywał się jak książę z bajki. W rzeczywistości daleko mu do takiej postaci… Nie to co tobie.
— Nie jestem królewiczem.
— A jednak z jakiegoś powodu pocałowałeś Hermionę, byle tylko się nie popłakała. —  Oboje zatrzymali się na korytarzu. Carrow posłała mu uśmiech, ale chłopak na niego nie odpowiedział. Patrzył na nią z szokiem wymalowanym na twarzy, która diametralnie zbladła. — Gdybyś nie był księciem, nie pocieszałbyś dam w rozpaczy i nie ratował ich przed złem tego świata, jak robisz to dla Flory. Gdybyś nie był księciem z bajki, nie oferowałbyś mi pomocy. Zostawiłbyś mnie tak jak Draco, zupełnie nie interesując się tym, co się ze mną stanie. Porzucając, nie zważając uwagi na to, że zabija tym mnie jak i moją miłość. Gdybyś nie był księciem z bajki — powtórzyła po raz kolejny — nie zakochałbyś się w niemej dziewczynie. Ale nim jesteś, bo ci zależy. I możesz to ukrywać przed wszystkimi, ale ja to widzę. Naprawdę uważam, że to coś wspaniałego… Podziwiam cię, Nott. — Uśmiechnęła się delikatnie i znów ruszyła przed siebie. Dogonił ją, ale nie odezwał się ani słowem. Nie wiedział co powiedzieć i jak zareagować. Chciał zaprzeczyć… ale przecież to robił. Bawił się w księcia z bajki, nieświadomie się nim stając. Dlatego milczał. Naprawdę nie wiedział, co miałby jej na to odpowiedzieć.
— Draco nie chciał cię zranić — wydukał cicho. —  Po prostu uznał, że tak będzie lepiej.
— Dla niego z całą pewnością — powiedziała, mocniej przyciskając podręcznik do piersi. — Może masz rację. Tak jest lepiej. Ja znalazłam kogoś, kto rozumie to, co czuję. A on uwolnił się od bólu jaki go tu trzymał. To dobrze. —  Wiedział, że sama siebie oszukuje, słyszał kłamstwo w jej słowach, żal w jej głosie i złość w każdym słowie jakie wypowiedziała. — Mam nadzieję, że odnajdzie szczęście. — Teraz wszystkie tamte emocje odeszły. Głos miała cichy i miękki, ale pełen ulgi. Theodor uśmiechnał się blado, Hestia teraz zabrzmiała zupełnie jak dawniej, nie wiedział dlaczego. Ale ucieszył się z tego powodu. Do czasu aż nie dostrzegł Ivana. Bo to oznaczało, że jej zachowanie nie jest zależne tylko i wyłącznie od jej woli.  Znając Bathoryego dobre kilka lat, Nott to wręcz czuł.
—  Już martwiłem się, że gdzieś przepadłaś — oświadczył z uśmiechem Krukon, a jego oczy dziwnie zalśniły.
Bathory był w tej chwili nad wyraz żywiołowy. — Mieliśmy skończyć utwór.
—  Och, faktycznie! Zupełnie o nim zapomniałam —  przyznała i podeszła do blondyna, a jej postura ze zgarbionej stała się wyprostowana, za to blada skóra nabrała lekko różowej barwy. Z całą pewnością, magia Bathory’ego oddziaływała na Hestię. I to całkiem mocno. —  Tylko musimy to załatwić w miarę sprawnie, mam sporo zadań na jutro.
— Pomogę. — Uśmiechnął się do niej i spojrzał na Theodora. —  Dziękuję, że się nią zająłeś…
—  Zbędne podziękowanie — prawie wysyczał to zdanie. Bathory uśmiechnął się ponownie, a kiedy Hestia już poszła przed siebie, podszedł nieco bliżej Notta.
—  Mam nadzieję, że nasza umowa wciąż jest aktualna? —  Zagadnął, a Nott przypomniał sobie o swoim układzie z Ivanem. —  Oddałem ci Florę. W sumie nie jest tak wspaniała, jak myślałem wcześniej, ale mimo wszystko to wyjątkowa dziewczyna. Wiesz o tym i nie chcesz dla niej źle, prawda?
—  Mówiłeś, że to ode mnie zależy, kiedy wykonam zadanie.
— Mówiłem — powtórzył i przytaknął. —  Ale nie możesz tego odwlekać w nieskończoność. Prędzej czy później oni was dopadną i wtedy będzie za późno, by cokolwiek próbować robić. A ten blondyn, który jest tak blisko przewodniczącej, węszy i jeśli coś zrobicie nie tak, wszyscy wpadniemy.
—  Co znalazł Alex?
— Jeszcze nic — powiedział, odwracając się za Hestią, która była już przy końcu korytarza. — Ale za dużo czasu spędza z przewodniczącą. Umie owijać sobie ludzi wokół palca. To kwestia czasu kiedy powie mu nazwiska. A wtedy może być źle z nami wszystkimi, więc masz wybór. Albo twoja mamusia, albo my wszyscy, będziemy na twoim sumieniu —  oświadczył i odszedł, pozostawiając Theodora z bardzo nieprzyjemnym uczuciem niepokoju, który bynajmniej nie był spowodowany słowami Bathory’ego, lecz tym że kiedy to mówił, nie miał źrenic. Jego oczy wypełniało samo świetliste białko… Był przerażający.
                               ***
Syriusz ziewnął, zalewając wrzątkiem ziarna kawy w kubku. Zasnął dopiero koło czwartej, przez co śniadanie musiał jeść w porze obiadu. Dzisiejszej nocy dręczyły go koszmary o przeszłości. Śnił o Jamesie i Lily, o czasach młodzieńczych lat spędzonych w Hogwarcie, o Roxanne. Ostatnimi czasy często była bohaterką jego snów. Zastanawiał się, jaka teraz jest. Czym się zajmuje, jak wygląda… Poczucie winy, ale i tęsknota zżerały go od środka. Odkąd po raz kolejny został uwięziony w Kwaterze Głównej Zakonu, znów przestał sypiać spokojnie. Gdy nikt nie wiedział, że żyje, był wolny. Naprawdę wolny. Spotykał się z ludźmi, grał w karty z Rudolphusem tak jak kiedyś. Żył pełnią życia. Czy tęsknił za Harrym? Tak. Oczywiście. Jednak jeśli fakt, iż się z nim chwilowo nie spotka, może zmienić losy ludzkości, to poczeka. Musi.
— Wylewasz. — Usłyszał i drgnął, spoglądając w dół. Kawa, którą wlewał wcześniej do kubka lała się obok niego.. Zaklął szpetnie i odłożył czajnik. Jednym machnięciem różdżki wytarł stół, a kubek wrzucił do zlewu
— Dlaczego bawisz się w mugola? — mruknęła Narcyza. Leniwie machnęła różdżką, by po chwili stały przed nimi dwa kubki aromatyzującej kawy.  Syriusz zmierzył kuzynkę zirytowanym  spojrzeniem, po czym opadł na krzesło i westchnął zmęczony.
— Gdy zwiałem z Azkabanu, przez długi czas żyłem jak mugol. To kwestia przyzwyczajenia — wyjaśnił niechętnie. Black patrzyła na niego przez chwilę, po czym skierowała swój wzrok do okna, za którym padał deszcz.
— Sądziłam, że jak pies.
— Tak też. — Machnął lekceważąco ręką. — Ludzie mają więcej empatii do zwierząt niż ludzi, więc było łatwiej.
— Ironia losu.
— I to jaka — mruknął.
Siedzieli przez chwilę w ciszy, niespecjalnie zwracając na siebie uwagę. Zresztą zwykli tak się do siebie odnosić. Tak wyglądały ich śniadania, obiady i kolacje. Kiedy pozostawali sami w siedzibie Zakonu, panowała tu idealna cisza. Bardzo rzadko zamieniali ze sobą kilka słów. Z jednej strony po to, by się nie kłócić. Z drugiej nie czuli chęci rozmowy ze sobą. Nawet nie wiedzieli, o czym mogliby rozmawiać…
— Widziałam kiedyś czarnego psa przy rezydencji. Charta, który nie należał do Lucjusza. — Black spojrzał na swoje dłonie. — Nawet raz pomyślałam, że to byłeś ty. Ale potem porzuciłam tą myśl. W końcu mnie nienawidzisz.
— To za duże słowo. Zwyczajnie nie lubię — powiedział, blondynka uśmiechnęła się krótko i skinęła głową. Syriusz za to zwrócił uwagę na jej dłonie, nadal miała ślad po obrączce. — Malfoy swojej nie zdjął — stwierdził cicho. Narcyza popatrzyła na swoją rękę i westchnęła.
— I to mnie właśnie martwi — powiedziała. — Powinien to zrobić. Nie jesteśmy małżeństwem. Nic nas nie łączy.
— Nie obchodzi cię to, co się z nim dzieje? — Odpowiedziało mu milczenie. Zastanowił się przez chwilę i przypomniał sobie o pewnej rzeczy, która go intrygowała od pewnego czasu. — Mówiłaś, że to Lucjusz zabił Rosiera… a przecież pamiętam, że Evan zginął w walce z Szalonookim Moodym w trakcie jednej z akcji w Ministerstwie Magii.
— Trwałe uszkodzenie a dobicie to różnica — przyznała cicho i przygryzła lekko dolną wargę. — Moody sądził, że go zabił, bo Evan się nie poruszał, ale to Malfoy go wykończył.  Dla mnie? Dla siebie? Dla spokoju? Ciężko stwierdzić. Evana zabili po zniknięciu Czarnego Pana. Nikt by nawet nie wiedział, że Rosier ma do czynienia z Czarnym Panem, gdyby nie Lucjusz.
— Wydał go? — Skinęła głową. — W sumie nie dziwię się. Musiał się bronić przed więzieniem… Powinien być wiarygodny.
— I był. W końcu powiedział wszystkim szczerą prawdę — westchnęła ponownie. — Rosier był zbrodniarzem. Fanatykiem, który stanowił niebezpieczeństwo dla społeczeństwa… Lucjusz współpracował z Aurorami, by go dorwać. Kilka listów, ze względu na starą “przyjaźń”, kłamstw, o tym że wie, gdzie zniknął Voldemort, i Evan wpadł w sidła Aurorów jak pierwszy lepszy Śmierciożerca. Walczył jak lew, ale noga mu się potknęła. I skończył jak bohater z jakiegoś dramatu ‒ zabity przez własnego przyjaciela.
— Mówisz tak, jakby to była wina Malfoya.
— On go dobił. Zdradził przyjaciela.
— I kto to mówi — warknął, Narcyza mu nie odpowiedziała. Oboje wiedzieli dlaczego. — Nieważne. Po prostu byłem ciekaw, jak do tego doszło. To wszystko. — Pokiwała głową. — Co do Rosiera. Domyślasz się, jak przeżył?
— Tylko hipotezy.
— Grindelwald twierdzi, że jest on wspomnieniem, które nie chce odejść. Nie jest ani duchem, ani demonem. Ale potrafi ranić… Zresztą sama doskonale to wiesz.
— Nie ufałabym czarnoksiężnikowi. Nawet tak inteligentnemu jak Gellert.
— Nie mówię, że mu ufam. Tylko powtarzam to, co powiedział… Chociaż jego zainteresowanie tym tematem wzbudza we mnie obawy.
— Szuka tematu, który go zaciekawi. Te podejmowane przez Zakon są zwyczajnie dla niego zbyt banalne. To wizjoner, prymitywy takie jak my mało go obchodzą.
— My? — powtórzył a Narcyza na niego spojrzała. — Powtórz, bo muszę to nagrać. Nazwałaś się takim samym prymitywem jak reszta… Nie czujesz się lepsza? Ty?
—  Widać, że mnie nie znasz — prychnęła —  Nie mam się za kogoś lepszego. Wiem więcej, ale nie jestem geniuszem. Nie mogę więc porównywać się do postaci takie jak Gellert Grindelwald, Tom Riddle czy Freja. Jestem zwyczajnie za głupia, by równać się z ich umysłami.
— Z umysłami elfów żaden z nas nie ma szans. A co do tych drugich, kłóciłbym się co do ich inteligencji. Wykuli na pamieć kilka czarnomagicznych ksiąg i potrafią wykorzystać swoją wiedzę. Łatwizna. Gdybym chciał, też zostałbym magiem godnym tytułu czarnoksiężnika.
— Naprawde twierdzisz, że to takie banalne?
— Dlaczego by nie? Jeśli ma się predyspozycje do bycia kimś wielkim, to łatwiej zostać złoczyńcą niż bohaterem. Więcej ludzi o tobie pamięta.
— Istotnie — potwierdziła. — Ale to nie oznacza, że zostanie magiem porównywalnie wielkim do tych dwóch to prosta sprawa… Trzeba mieć talent i pomysł. A także siłę do tego, by wcielić swoje plany w życie.
— A do tego mieć zwolenników, o których w dzisiejszych czasach bardzo trudno. —  Oboje odwrócili wzrok do Grindelwalda stojącego w drzwiach. Black zmroził blondyna wzrokiem, co mag przyjął z uśmiechem.— Czarna Magia to coś, co od wieków przykuwało uwagę waszej rodziny. Może…
— Żadnego może — przerwał mu ostro Syriusz.
— Sam powiedziałeś, że gdybyś chciał, zostałbyś kimś wielkim. Po co być szarakiem zapomnianym w historii, skoro można zapisać się na jej kartach?
— Do sławy po trupach— uzupełnił animag. — Wolę nie zapisać się w niej wcale. Jestem raczej wyznawcą tego luźnego stylu bytu. Niepotrzebna mi sława.
— Wielki Syriusz Black aż tak się zmienił? Ktoś tak popularny, buntownik, że tak to określę, nagle postanowił być całkowicie neutralną postacią tej opowieści? Chyba coś mi tu nie gra.
— I nie musi. To nie twoja sprawa.
— Może i nie. — Mag odszedł od drzwi i spokojnym krokiem przeszedł przez kuchnię, przystając przy oknie, w które poprzednio wpatrywała się Narcyza. — Jednak nie powiesz, że nie mam racji.
— Niby w czym?
— Tym, że nie jesteś i nigdy nie byłeś zwykłą szarą postacią. Potrzebujesz uwagi innych, to jedno z twoich przekleństw. Bo gdyby było inaczej, odesłałbyś Remusa Lupina, tam skąd przyszedł i nigdy więcej nie pojawił się w Zakonie Feniksa.
— Brednie — prychnął Black — Nie potrzebuję uwagi. Jestem tu dla Harry’ego i…
— Który nie ma pojęcia o tym, że żyjesz — przerwał mu starszy mag. — I którego nawet nie możesz ochronić.  Bo w końcu jesteś tylko głupim animagiem, który nie ma wystarczająco dużo siły, by móc chronić tego dzieciaka. Równie dobrze mógłbyś być martwy. I tak Potter nie ma z ciebie pożytku.
— Udawanie miłego dziadka już ci się znudziło? — zakpił ojciec chrzestny Pottera, po czym spojrzał na Narcyzę. Ona siedziała spokojnie i piła kawę. W przeciwieństwie do kuzyna nie reagowała zupełnie na jego obecność w tym pomieszczeniu.
— Z natury jestem dosyć uprzejmy. Jednak nie zwykłem zajmować sobie głowy innymi… ludźmi — mówiąc to, uśmiechnął się chłodno, przez co Syriusz zmroził go wzrokiem. — Chodziło nie tyle o zdenerwowanie pana domu, co uświadomienie mu, że Czarna Magia, jest w stanie pomóc mu w ochronie chrześniaka. — Znów spojrzał na Syriusza, a jego złote oczy zabłysły. — Jeśli tylko zechce, nauczę go jak zostać kimś wielkim. — W kuchni zapanowała długa i wymowna cisza.
                               ***
                                                                           Muzyka
Łazienka Prefektów była jednym z tych miejsc, do których lubiła przychodzić w wolnej chwili. Jak dziś pamiętała, kiedy pierwszy raz weszła do tej świątyni ukojenia przeznaczonej jedynie dla wybranych. Woda lejąca się z kilkudziesięciu kranów wprost do basenu pełnego krystalicznie czystej wody, dawała samym dźwiękiem ukojenie od dręczących myśli codzienności. Okazałe, skomplikowane mozaiki i witraże, cieszyły oczy swoją barwnością. Zaczarowany sufit wyglądający, jak letnie niebo dawał przyjemne poczucie łączności z naturą. Za to olejki zapachowe, które wlewały się wraz z woda do basenu po zaczerpnięciu ich zapachu relaksowały. Nic się nie zmieniło…

Wdech, wydech.
Wszystko będzie dobrze.

Dziewczyna przymknęła oczy i westchnęła głęboko. Zmęczona tym wszystkim. Była młodą kobietą, a czuła się niczym staruszka, która za życia przeżyła tak wiele, że jest gotowa położyć się i umrzeć. Ot tak po prostu zniknąć. By zapomnieć o bólu,  zmęczeniu i troskach. Po prostu przestać czuć.


Wdech, wydech.
Wszystko będzie dobrze.

Rozchyliła delikatnie powieki, a w jej czekoladowych oczach odbijało się zaczarowane słońce, przez co tęczówki wydawały się karmelowe. Jej brzoskwiniowa skóra  zamoczona w wodzie i oświetlona promieniami słońca zabłyszczała, a zwykle nieco suche, malinowe usta, zabarwiła krwista barwa.

Wdech… Wydech
Wszystko będzie dobrze.

Krztusi się krwią i nie może się poruszyć. Spogląda w magiczne słońce i uśmiecha się w myślach. Jest przepięknie. Słyszy śpiew, nie wie czy to ptaki na zewnątrz, czy chór szkolny, który ma próbę pomieszczenie wyżej. Muzyka jest cudowna, jakby aniołowie zaczęli śpiewać pieśni na jej powitanie. Nie czuje wody na ciele, nie czuje nic poza biciem serca i uświadamia sobie, że zapomniała powiedzieć rodzicom, że ich kocha. “Będą się martwić” Myśli, ale nie wychodzi z wody. Nie… ona wpada do niej. Osuwa się powoli w dół, jednak nie jest jej smutno, bo widzi piękne słońce, które spod tafli wody, pod którą się znajduje, jest jeszcze piękniejsze. Uśmiecha się, a gdzieś obok dostrzega krew, która miesza się z wodą, po czym jej czerwona barwa znika. Jakby została wchłonięta. Tak jak ona. “Ciekawe czy też tak skończę?” Pyta siebie. I jest to ostatnia myśl, jaka przychodzi jej do głowy.

Wydech.
Już wszystko jest dobrze.




Hej hej. Dawno mnie tu nie było.
Rozdział krótki ale udany. Szczerze mówiąc jest to jeden z tych które lubię najbardziej, sama nie wiem dlaczego...
Pozdrawiam moją betę NoellieCotto, która poprawiła tekst z błędów.
Piszcie co wy sądzicie o tym rozdziale.
Widzimy się za niedługo
Pozdrawiam
Dorothy

1 komentarz: