poniedziałek, 15 maja 2017

34. Zegar tyka. Pomyłek coraz więcej, a czasu na ich naprawę, coraz mniej.


"Życie potrafi być skąpe: mijają dni, tygodnie, miesiące, lata i nic się nie wydarza. A potem uchylamy jakieś drzwi (...) i nagle przez szczelinę wdziera się istna lawina. W jednej chwili nie mamy nic, a już w następnej aż tyle, że trudno sobie z tym poradzić."


17:02 Pokój Malfoya i Notta

— Draco! — Nott westchnął zirytowany jednocześnie spoglądając na Pansy, która wtargnęła do pokoju chłopaka cała rozgorączkowana. — Ja... Przepraszam jeśli przerywam — powiedziała cicho patrząc na półnagą brunetkę siedzącą na nim okrakiem . — Wiem, że nie powinnam teraz zaprzątać ci niczym głowy Nott ale... Wiesz gdzie jest Draco?
— Nie tu — mruknął ślizgon podnosząc koszulkę z ziemi. Chyba sam diabeł nie chciał, dać mu chwili wytchnienia, po raz drugi ktoś im przerwał w chwili kiedy mieli przejść do konkretów. Nie żeby mu zależało, ale mimo wszystko, miał ochotę na seks. — O co chodzi?— Zapytał a Parkinson machnęła na niego dłonią następnie opuszczając jego pokój a chłopak zmarszczył brwi. 
— Założę się, że chodzi o Pottera.
— Pewnie masz rację — powiedziała dziewczyna również wstając i skierowała się do wyjścia — Choć sprawdzić co się dzieje — przytaknął i poszedł za nią idąc do pokoju wspólnego gdzie słyszeli wiele rozmów... Z których natychmiast wywnioskował, że ktoś niepowołany wszedł na ich teren. I tak też się okazało. Wchodząc do pokoju wspólnego od razu rzuciły mu się w oczy godła domów, które były w opozycji do Slytherinu. Jednak nie był to ani Weasley, ani też Justyn Fletchley — aktualny prefekt Hufflepuffu. Były to osoby których nigdy by się tutaj nie spodziewał.
— Longbottom i Bones? Chciałaś wołać Draco tylko po to bo na naszym terenie pojawili się oni? — Zapytał patrząc na Pansy z rozbawieniem a ona pokiwała przecząco głową. — Ktoś jeszcze?
— Nie pojawili się tu przypadkiem — powiedziała a chłopak spojrzał na nieco wystraszonych gości, którzy rozglądali się po wszystkich z niepewnością. — Chcą z nim pogadać.
— Z Malfoyem?— Znów się zdziwił na co przytaknęła. Brunet przejechał dłonią po włosach i wypuścił powietrze następnie wzdychając — Niech będzie. Jak tylko Malfoy wróci, powiem mu, że ma gości.
— Tyle, że... — Nott spojrzał na Neville'a, który zamilkł i opuścił wzrok na dół. — To nie może czekać. — Powiedział, przez co Ślizgoni nieco się zmarszczyli.
— Pójdę po Lauren...
— Ani się waż! — Rzuciła Dafne za Pansy, która przystanęła spoglądając na przyjaciółkę z szokiem. — Jeszcze jej tu brakuje — warknęła zirytowana blondynka. — Malfoy pewnie zaraz wróci. Mogą tu przecież poczekać.
— Ale...
— Jakie ale? Są czystej krwi. Nie skażą nam podłogi.— Machnął ręką Tony, kapitan drużyny Quidditcha Slytherinu. — I nie patrzcie się na nich w ten sposób. Są już wystarczająco czymś przejęci — rzucił sucho a wiele osób po prostu opuścił pokój wspólny. Inni jednak zostali mimo iż już przestali się interesować dwójką przybyszów zajmując tym co robili przed ich pojawieniem się — Nott. — Ślizgon westchnął głęboko, po czym zwrócił uwagę na jedną z największych plotkar Hogwartu.
— Dafne idź poszukać Draco. Parkinson, Pottera. W końcu to pewnie o nich chodzi.
— Mniej więcej — oświadczyła Suzan przez co Ślizgoni już nawet nie wyglądali na zdziwionych.      Kiedy Dafne zniknęła, Pansy skierowała się w kierunku terytorium chłopaków sam Nott usiadł na ostatnim schodku wzdychając z irytacją. Jego panienka na wieczór sobie poszła, a on musiał tu siedzieć i niańczyć parkę niedorajd.
— Ejże. Spokojnie — rzucił z rozbawieniem Tony do Neville'a i Suzan. — Nie gryziemy, jak wam pewnie wmówiono. Rozgośćcie się. Przecież się nie pali. — Wskazał kanapę a i Longbottom i Bonse, nie byli pewni jego słów. Jednak usiedli na kanapie, nadal milcząc. Ślizgoni o dziwo nie zasypywali ich pytaniami, można by powiedzieć, że odkąd usiedli, stali się dla nich nawet niewidzialni. Ponieważ nikt nawet nie zwracał na nich uwagi.

*
17:15 Dziedziniec Wschodni

Dafne zatrzymała się gwałtownie w korytarzu kiedy to gdzieś za oknem mignęła jej postać o blond włosach. Cofnęła się o trzy kroki i spojrzała w dziedziniec, gdzie to na fontannie, paląc papierosa siedział Malfoy. Nie wyglądał na złego, ani też szczęśliwego, przypominał raczej kogoś komu już wszystko jedno, co się stanie, bo i tak życie nie ma większego sensu.
Greengrass chwyciła za klamkę wrót po czym otworzyła drzwi a zimne powietrze uderzyło ją w twarz.
Jednak nie było ono nieprzyjemne. Było miłe, i pachnące wiosną. Pełne Nadziei. Przeszła przez dziedziniec przystając przy nim.
— Można? — zagadnęła a chłopak skinął głową. Blondynka również usiadła na fontannie, po czym wyjęła, z kieszeni szaty papierosa i podpaliła go końcem różdżki.
— Coś się stało? — Spytał po chwili ciszy. Dafne wypuściła powoli dym z ust i wygięła się lekko w łuk spoglądając w niebo po którym leniwie snuły się bure chmury .
— Mamy intruzów. Kazali po ciebie posłać.
— Jakoś nie wyglądasz jakbyś chciała bym tam poszedł od razu. — Powiedział a ślizgonka zaśmiała się cicho.
— Fakt. Nie spieszy mi się — oznajmiła spokojnie i zaciągnęła się tytoniem, a kiedy po raz kolejny wypuściła dym z ust, kontynuowała. — Po pierwsze. To tylko Longbottom i Bones, więc nie mamy czego się obawiać. Rzecz druga — machnęła ręką — oni poczekają. A trzecia jest poważna. I zupełnie niezwiązana z tym tematem.
— To znaczy? — Blondynka opuściła wzrok na ziemię i przygryzła lekko dolną wargę. Teraz zdawała się być smutna. Co u Greengrass było rzadkością. — Daf?
— Chciałam się ciebie poradzić — Malfoy zamrugał zdziwiony. Dafne rzadko używała swojej naturalnej, nieco lękliwej, barwy głosu. Zwykle zakrywając ją wyuczonym tonem panianki: lepszej od innych. — Mogę liczyć na dyskrecję?
— Wiszę ci kilka przysług, więc nie masz się czego obawiać — uśmiechnęła się lekko i znów zaciągnęła. Minęła minuta, może nieco więcej, w każdym bądź razie w tym czasie zdążyła wypalić prawie całego papierosa.
— Wiesz kim był Evan Rosier ? — Malfoy zamknął usta odwracając wzrok w bok. — Draco...
— Tak — powiedział ciszej niż zamierzał. — Wiem kim był.
— Jesteś w stanie odpowiedzieć mi na pytanie, które chcę ci zadać? — Skinął nieznacznie głową. — Rozumiem— Przyznała cicho i wrzuciła peta do Fontanny.
— Kto Ci powiedział? — Spytał po chwili, blondynka wzruszyła ramionami.
— Nie wiem — wyznała cichym, nieco smutnym głosem. — Zwyczajnie przyszedł list. Nie miał adresu ani nazwiska nadawcy. Były tylko dane odbiorcy. Czyli mnie. — Westchnęła cicho —On... Jest martwy tak?
— Tak. Od jakichś piętnastu lat. Dlatego też trafiłaś do Greengrassów.
— To właśnie podejrzewałam — przyznała powoli. — Wiesz. Zawsze się od nich różniłam. Byłam bardziej energiczna, ambitna... Lubiłam knucia i intrygi. Oni za to są bardzo stateczni i spokojni. Nawet tolerancyjni...— Zamyśliła się przez chwilę. — Teraz już wiem, dlaczego ciotki mnie tak nie lubiły — prychnęła cicho. — Po prostu jestem tą złą.
— Nie mamy wpływu na to kto jest naszą rodziną — powiedział a dziewczyna na niego spojrzała, on za to zwrócił uwagę na wschodnią wieżę. — Rodziny się nie wybiera. Nie tej pierwszej. Więc najlepiej o tym zapomnij. Jakby nigdy nic.
— To nie takie proste.
— On i twoja biologiczna matka, nie żyją od szesnastu lat — rzucił oschle. —Dlaczego niby miałabyś o nich teraz myśleć?
— Bo mnie wkopali w coś, czego się boję — odpowiedziała. Ślizgon oderwał wzrok od wieży i spojrzał na dziewczynę która drżała lekko po ciele, była czymś przerażona.
— Dafne co się dzieje? — Zapytał a ona przygryzła mocno dolną wargę. — Greengrass.
— Rosier służył Czarnemu Panu — Malfoy przemilczał tą kwestię.— Ja... Ja wiem, że chciał, żebym też tam służyła. Było to też napisane w liście, i nie wiem co mnie opętało... Po prostu w chwili kiedy przeczytałam ten list. Coś silnego zamroczyło mi umysł i... — Jej głos zadrżał. —Ja... Ja to powiedziałam. — Chwyciła się za lewe ramię a chłopak wytrzeszczył na nią oczy. — Powiedziałam tą formułę i...— Zamilkła opuszczając głowę w dół a łzy popłynęły po jej bladych policzkach. — Co ja mam teraz zrobić? — Syknęła cicho. — Jak Astoria się dowie... Nie... Jak oni się o niej dowiedzą mogą chcieć zrobić jej krzywdę. I Greengrassom też... Mogą ich o coś posądzić. Ja nie chcę nikomu sprawiać problemów i...
— Dafne opanuj się. — Zastygła kiedy chwycił ją za ramiona i nią potrząsnął. — Słyszysz mnie? Uspokój — powtórzył a ona po chwili przestała płakać, choć wciąż drżała. Twarz miała bladą, a oczy czerwone, do tego jej głos drżał. Oddech był przerywany a on teraz dopiero dostrzegł, że Dafne jeszcze nikomu o tym nie mówiła. Nawet Pansy... Że on był pierwszą osobą której wyznała to co leży jej na sercu, od nie wiadomo jak długiego czasu. — Nikomu nic się nie stanie. Musisz tylko robić to, czego od ciebie oczekują. — Wyjaśnił szybko — Tylko tyle... I wszystko będzie dobrze.
— Ale...
— Naprawdę wiem co teraz czujesz — powiedział przerywając jej, przez co Greengrass zamilkła. — Wiem. Uwierz, że cię rozumiem jak nikt inny. Więc mnie posłuchaj bo wiem — powtórzył po raz kolejny — że musisz się opanować. I spokojnie robić swoje. Bez względu na wszystko, musisz wykonać zlecenie. By nikogo nie skrzywdzili — wziął uspokajający wdech. — Nie możesz się bać. Bo lęk sprawi, że zaczniesz popełniać błędy. A one sprowadzą cię na samo dno.
— Jak mam się nie bać? Kiedy jestem tylko słabą ślizgonką — uśmiechnął się lekko puszczając ją i wypuścił z cichym świstem powietrze. Naprawdę przypominała mu teraz jego samego. — Nie dam rady.
— Musisz dać. Inaczej zginiesz i ty, i Story i twoje wujostwo — blondynka jeszcze bardziej zbladła. — Musisz być dzielna Daf... Damy sobie radę. Musimy. W końcu jesteśmy Ślizgonami— jej oczy powiększyły się z szoku. Blondyn znów posłał jej uśmiech po czym wyjął dłoń ku jej głowie i pogładził ją po włosach. — A teraz powiedz. Co takiego, kazał ci zrobić Czarny Pan.

*
17: 25 Korytarz na 4 piętrze

— Miło było znów się spotkać — powiedział a dziewczyna uśmiechnęła się do niego blado i skinęła głową. — Wiesz... Zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie nie uda nam się wszystkiego od razu naprawić, ale liczę na to, że znów zaczniemy ze sobą rozmawiać w miarę normalny sposób.
— Też mam nadzieję, że tak się stanie — odparła Hermiona spoglądając na zegarek na nadgarstku po czym westchnęła cicho. — Nigdy bym nie przypuszczała, że rozmawialiśmy tak długo. Tam zdawało się to trwać zaledwie kilka minut. A tu proszę, przegapiliśmy wszystkie zajęcia. A kolacja za kilkanaście minut.
— Tak. Już ciemno — przyznał patrząc w okno. Przeszli przez długi korytarz mijając kilka krukonów zmierzających w kierunku schodów do wieży ich domu, którzy między sobą cicho o czymś dyskutowali. Potter nie wiedział, czy dobrze słyszał, ale nazwisko Touki obiło mu się o uszy. Odwrócił za nimi wzrok, jednak po chwili pokiwał głową i znów skierował się z Hermioną ku schodom. Miał zamiar ją odprowadzić, a następnie na chwilę wstąpić do swojego dormitorium, by się przebrać i zostawić tam torbę, po czym pójść zjeść porządną kolację, bowiem kiszki mu marsza grały. — Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.
— Słucham cię Harry? — Uśmiechnęła się lekko a Potter spojrzał przed siebie.
— Ktoś cię przekonywał byś się do mnie odezwała? Czy sama od siebie stwierdziłaś, że czas zakończyć tą groteskę? — Granger mocniej zacisnęła palce na książkach. — Ron czegoś chce? — Prychnęła i pokiwała głową. — Ginny?
— Skąd ten pomysł? — Odpowiedziała pytaniem, on jedynie wzruszył ramionami.
— Często ludzie chcą odbudować czyjeś zaufanie by móc na nim na nowo pasożytować. Weasley jest do tego zdolny. Za to Ginny... Cóż. Ostatnio jakoś dziwnie się zachowuje... Ten artykuł musiał jej również nieco pomieszać fakty, przez co mogła chcieć się czegoś dowiedzieć, ale jest zbyt dumna by się odezwać pierwsza.
— Rozumiem — przyznała cicho. — Ale nie. Nikt z Gryffindoru mnie o to nie prosił. — Oznajmiła sucho choć nieco smutno. — To decyzja do której musiałam po prostu dojrzeć. Będąc popchniętą w tym kierunku przez kilka osób.
— Hestia była pierwsza mam rację? — Przytaknęła a on lekko się uśmiechnął. — Wtedy uciekłaś.
— Tak. I było mi za to bardzo wstyd. Jednak niedawno... Zwyczajnie ktoś zarzucił mi prostolinijnie, że potrzebuję kogoś, że potrzebuję kogoś kto mnie zna, rozumie i wesprze. Że potrzebuję ciebie Harry — spojrzała na niego a jej oczy znów lekko zabłysły. — Że nie poradzę sobie bez przyjaciela.
— Jedyna osoba która jest wstanie wygarnąć ci w ten sposób to Draco. — Parsknął a ona opuściła wzrok. — Bo to on, ma rację?
— On — przyznała powoli. — Ta tleniona fretka coś mi uświadomiła... Przecież to brzmi tak nierealnie, że aż zabawnie! — Zaśmiała się lekko. — Czy to nie głupie?
— Nie — Granger spojrzała na Pottera zdziwiona. — To nie jest głupie — powtórzył. — Bo wbrew temu co o nim myślisz, i co ja o nim myślałem, to on naprawdę wie co mówi.

*
17:30 Ministerstwo Magii

— Ogłaszam, że zostają państwo rozwiedzeni — młotek stuknął a Narcyza prawie się roześmiała. Cóż za oryginalność. Ironiczna gra słów. A tak. Ironiczna. Bo brzmi to prawie tak samo jak ostatnie słowa kapłana przy przysiędze małżeńskiej: Ogłaszam, że zostają państwo małżeństwem mężem i żoną. Formuła, według niej, była zbyt staroświecka i banalna. Wyuczona. Urzędnicy podchodzili do wszystkich przedmiotowo. Nie ważne kto bierze ślub, nie ważne kto rozwodzi. Jedyna istotna rzecz, to żeby jak najszybciej to wszystko zakończyć i wrócić do domu na obiad. I tylko to się liczyło.
— Narcyzo. W porządku? — Kobieta drgnęła i spojrzała na Stevensa, który spoglądał na nią z lekkim zmartwieniem. Skinęła mu i również wstała dostrzegając iż, na sali pozostała tylko ona i on. Rozejrzała się. Lucjusz gdzieś przepadł.
— Zamyśliłam się — odpowiedziała po prostu i podniosła z krzesła swoją torebkę, następnie kierując się z mężczyzną w kierunku wyjścia. — Dziękuję, że przyjąłeś moją sprawę.
— Nie ma o czym mówić. Przecież to mój obowiązek, jako twojego prawnika.— Wypiął dumnie pierś do przodu a kobiela przelotnie się uśmiechnęła. — Mogę zadać ci niedyskretne pytanie?
— Oczywiście.
— Lucjusz napisał nagle. Bez słowa wyjaśnień, ty również nie kwapiłaś się do opowiadania o powodach tej decyzji a sędzia... Cóż. Niewiele pomógł mi zrozumieć tą nagłą sytuację. Więc, zastanawia mnie co się stało. W końcu mi, wiecznemu kawalerowi — zaśmiał się lekko i podrapał po szyi — zawsze wydawaliście się być wręcz książkowym przykładem małżeństwa. Idealni pod każdym względem. A bywałem u was nie raz, co z resztą wiesz. I nigdy nie dostrzegłem kłótni pomiędzy wami.
— I widzieć ich nie mogłeś. Nigdy się nie kłóciliśmy — odparła sucho patrząc przed siebie. Blask flesza widoczny był już z początku korytarza. Tak. Jeśli sądziła, że sama rozprawa była męcząca, to wścibskie reporterki z całą pewnością staną się jej nemezis. Stevens zamrugał zdziwiony. Ciężko mu było uwierzyć w to, że rzeczywiście byli idealnym małżeństwem. — Czy to dobrze, czy źle, nie wiem. Oceń według siebie. Dlaczego nagły rozwód, pytasz? To proste. Najzwyczajniej w świecie ja go nigdy nie kochałam. — Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie z szeroko otwartymi oczami. Była Pani Malfoy przystanęła również i na niego spojrzała. — Zabawnie to brzmi prawa? — Zagadnęła i poprawiła torebkę której rzemyk lekko zsunął się z jej ramienia. — I nie. Nie ma w tym wszystkim jego winy. Bo on, w przeciwieństwie do mnie. Naprawdę mnie kochał. Pewnie masz mnie za nieczułą, i zapewne masz rację. Ale cóż. Taka jest prawda. Chciałeś ją poznać, a ja na wzgląd na naszą długoletnią współpracę, ci ją wyjawiłam. Ale jeśli dobrze go znam... One — zaakcentowała zimno —  mają w tej chwili zupełnie inaczej nakreślone w głowach wszystkie wydarzenia.
— Co masz na myśli? — Spytał znów kierując się z nią w kierunku wyjścia z korytarza, gdzie to do widoku flesza doszedł również i dźwięk aparatu go wydobywającego.
— Lucjusz nigdy w życiu nie powiedział na mnie złego słowa — odparła i zatrzymała się przed masą reporterek, które w chwili kiedy tylko się pojawiła natychmiast zostawiły Malfoya i napadły na nią. Jedyne co zobaczyła przed oślepiającym błyskiem aparatu, to moment kiedy Malfoy spokojnym krokiem wszedł do windy. Nie odwrócił się za nią, nie uniósł wzroku. Na rozprawie szukała z nim kontaktu wzrokowego, jakiegokolwiek. Nie wiedziała dlaczego tego pragnęła. Ale potrzebowała spojrzenia w tamtej chwili, potrzebowała go teraz, ale go nie otrzymała, i właśnie przez to coś ściskało jej serce.
— Pani Black! Jak to jest po latach uwolnić się z więzów dworu Malfoya!
— Pani Black! Co po dwudziestu latach skłoniło Panią do ucieczki z tego piekła?!
— Pani Black! Czy Pani rozwód ma związek z niedawną śmiercią Pani Córki?
— Pani Black! Jak Pani zinterpretuje słowa Pana Malfoya brzmiące: "Nie dziwię się jej!?"
— Pani Black! Czy Pan Malfoy, znęcał się nad panią w jakiś sposób?!
— Pani Black!
Narcyza już pamiętała, dlaczego od reporterów zawsze bolała ją głowa. Mówili chórem, wszyscy naraz. Jak dzikie rozwrzeszczane poczwary! Nierozumne bękarty bez wstydu!

*
17:35 Pokój Wspólny Slytherinu

— Takich gości nigdy bym się tu nie spodziewał — Neville podniósł wzrok ku górze, gdzie stał Malfoy z nieco rozbawioną miną. Choć poprzednich słów nie wypowiedział z ironią. Tylko spokojem. Nie wyrażał zupełnie żadnych emocji. — Więc musicie mieć powód by tak po prostu chcieć się ze mną widzieć. Nie ukrywam, że ciekawi mnie powód dla którego się tu pojawiliście.  — Rzucił i zszedł po schodach na dół, odprowadzany spojrzeniami wielu osób znajdujących się w Pokoju Wspólnym.
— Sami dziwimy się, że nas tu wpuściliście — powiedziała cicho Suzan na co Malfoy parsknął cicho.
— Jesteście czystej krwi. Nie skazicie nam podłogi — rzucił bez wyrazu, nieświadomie powtarzając słowa Tony'ego, za to Longbottom i Bones przytaknęli jednocześnie, oboje bardzo go tym bawiąc. Byli osobami, które przyjaźniły się ze szlamami i zdrajcami powoli nimi będąc. Więc taka odpowiedź była co najmniej dziwna z ich strony. — Do rzeczy może. Co za ważny powód was tutaj przygnał? Mniemam, że Weasley ze swoimi pogróżkami.
— My w sumie w sprawie odsunięcia Rona od władzy w Gryffindorze — powiedziała cicho Suzan a w pokoju wspólnym zapanowała cisza... Wszyscy patrzyli na nią i na Neville'a, który przecież się z nim kolegował ze zdziwieniem i niedowierzaniem tego co słyszą. Bones wyprostowała się spoglądając mu w oczy. — Chcemy zmniejszyć ten konflikt do momentu jakim był przed trafieniem tutaj Pottera.
— Po co miałbym się zgodzić?
— Bo uważamy, że jesteś rozsądniejszy niż Ron. — Powiedział cicho Neville na co sam Malfoy zrobił wielkie oczy a Dafne otworzyła szeroko usta. Tego oświadczenia się nie spodziewał nikt. Gryfon powiedział publicznie, że uważa Ślizgona za rozsądniejszego! — Ta bezsensowna wojna idzie za daleko. Ron zaczął się gubić i nakazuje karać już samych Gryfonów za to, że się odezwali do Ślizgona.
— Ma to pewnie duży związek z twoim dyżurem z Granger — rzucił ktoś a wzrok wielu osób pojechał do Flory, która stała teraz tuż przy wejściu do żeńskich dormitoriów przyglądając im się z zaciekawieniem. Suzan przytaknęła.
— Weasley z Brown uznali, że nawet Hermiona zasługuje na karę za to, że najpierw się do niej odezwałeś a potem zobaczyli ją z Harrym — wyjaśniła puchonka, a w tej chwili Parkinson wróciła do pokoju wspólnego.
— Pottera nigdzie nie ma— rzuciła a wiele osób westchnęło jakby z rezygnacją.
— Czego od nas oczekujecie? Poddania się w zakładzie? — Rzuciła Dafne a oboje pokiwali przecząco głowami. Wyglądali na naprawdę zdesperowanych.
— To by tylko pogorszyło sprawę — powiedział Neville. — Ron wygrywając, znów zacząłby się rządzić. Chcemy żebyście po prostu zażegnali ten konflikt.
— Trudno nam powiedzieć jak to zrobić bo sami nie wiemy — powiedziała cicho Suzan patrząc po ślizgonach.— Ale to wszystko co się dzieje jest niezdrowe... A jeśli nic nie zrobimy i ślizgoni i gryfoni zaczną lądować w Skrzydle Szpitalnym dwa razy częściej niż zwykle... Już chyba ktoś z waszych tam trafił.  Dodała a wiele osób przypomniało sobie przypadki kilku młodszych uczniów, którzy w przeciągu tego tygodnia trafili do Skrzydła Szpitalnego z połamanymi, różnymi częściami ciałą a także innymi ranami.
— My mamy tylko małą grupę McLaggena, który was popiera i buntuje się przeciwko Ronowi ale tego przecież nie da się objąć tak małą ilością osób — powiedział cicho Neville .— W końcu w Gryffindorze jest bardzo mała ilość ludzi niezgadzających się z ideologią Rona... Jest bardzo mała ilość ludzi czystej krwi — dodał ciszej a wiele osób mu na to przytaknęło. — Na rękę im jest karać za to, że jesteście zupełnie inni by wywalczyć dla siebie prawa. Chcą siłą ukazać, że to, iż nie urodzili się w rodzinach magicznych nie jest czymś przez co są gorsi... — Zamilkł na chwilę. — Chcą temu zaprzeczyć...Pragną...Pragną pokazać, że to coś lepszego niż wychowanie się w pełni magicznym społeczeństwie — oznajmił w wszyscy zamilkli słysząc jego słowa. Nawet Nott wyglądał na zdziwionego, że takie słowa wypowiedział Longbottom. Łamaga i panikara... Ktoś kogo nigdy nie podejrzewali o inteligentne myślenie, a tym bardziej, o to iż zdaje sobie sprawę ze swojego pochodzenia.
— Innymi słowy, chcecie żebyśmy ich utemperowali bez użycia siły? — Parsknął jakiś ślizgon a oni przytaknęli. — To niewykonalne! Do nich przemówi tylko różdżka i trochę mięśni.
— To tylko pogorszy sprawę — powiedziała Suzan.
— Oni odpuszczą, my nie. To nas różni — powiedziała Pansy a wiele osób ją poparło.— Brak siły nie wchodzi w grę.
— Nie zgodzę się z tobą — Parkinson zamilkła patrząc na Draco tak jak i wiele innych osób. Chłopak podszedł do kominka i spojrzał na ogień. — Problemem nie są szlamy. A ten kto nimi dowodzi, prawda Longbottom? — Gryfon po krótkiej chwili na zastanowienie się, przytaknął mu.
— Załatwimy tą rudą kupę futra i sprawa rozwiązana! — rzucił jakiś chłopak .
— Nie my go pobijemy... Ani nie będziemy z nim rozmawiać.
— W takim razie kto? Potter ani Granger nie mają na niego wpływu.
— Bo Weasley się ich nie boi — mruknął Nott.— Draco... Naprawdę chcesz ich tu ściągać?
— To i tak musi się stać — Nott przytaknął a Flora uniosła do niego zdziwiona wzrok, jednak blondyn na nią nie spojrzał, odwracając się powoli i patrząc na Longbottoma. — Jeśli to nie załatwi sprawy zastanowimy się nad dogadaniem się z Gryffindorem w brutalniejszy sposób... To wszystko co możemy zrobić.
— I tak więcej niż myśleliśmy — przyznał Neville a Suzan przytaknęła. — Dziękujemy za pomoc.
— To mało istotna rzecz — mruknął Malfoy odwracając się i wszedł na górę schodów na co tamci tylko zamrugali. — Za takie rzeczy w naszym domu się nie dziękuje. Zapamiętajcie to sobie. — Po tych słowach opuścił pokój wspólny a wśród ślizgonów wybuchł gwar rozmów. Za to Neville i Suzan zaczęli kierować się w kierunku wyjścia.

*

— Nott — Flora razem z wymienionym chłopakiem spojrzeli w kierunku Maxa, który stał teraz kilka kroków od nich spoglądając na niego zimnym wzrokiem — Chcę pogadać .
— Nie sądzę byśmy mieli o czym Mosby.
— Jednak mamy — jego wzrok pojechał do dziewczyny, która parsknęła chłodno na co Mosby zacisnął dłonie w pięści, nie podobała mu się Flora którą tworzył Nott. Zimna i sarkastyczna.— To nie potrwa długo — Theodor uśmiechnął się zimno i przytaknął a Max skierował się w kierunku swojego pokoju. Alex przepadł jeszcze rano i raczej nic nie wskazywało na to aby wrócił wcześnie więc mógł na spokojnie przeprowadzić swoją rozmowę z Nottem.
     Kiedy tylko drzwi się zamknęły Max poczuł się niepewnie. Wzrok Theodora był zimny i bezwzględny, niepokojący... Mosby nigdy w życiu nie przebywał z Nottem w jednym pomieszczeniu sam na sam, i teraz rozumiał dlaczego nigdy nie chciał tego doświadczyć. Wywoływało to u niego strach.
— Przejdę może do rzeczy — oznajmił szybko, patrząc na chłopaka z niechęcią. Nigdy się z nim nie kolegował i nigdy tego nie chciał. Nott nie był osobą, która zaprzyjaźnia się z byle kim i Mosby zdawał sobie z tego sprawę od zawsze. Theodor nie był osobą ani cierpliwą, ani spokojną jak wielu ludziom może się wydawać gdy go widzą. Jeśli się go zirytuje może być bardzo niebezpiecznym typem. Max widział to na własne oczy już kilkakrotnie i jakoś nigdy nie pragnął również spróbować poczuć jak to jest, na własnej skórze. Jednak odkąd Theodor zaczął zbliżać się do Flory , Max wręcz go nienawidził i nie mógł stać bezczynnie i patrzeć na to co się działo. — Nie pozwolę ci zaszkodzić Florze — powiedział chłodno i stanowczo choć jego serce biło jak szalone, bał się tego co się w tej chwili wydarzy. Spodziewał się wielu rzeczy ale nie tego, że Nott go wyśmieje.
— Że też ty to mówisz — Theodor uśmiechnął się do niego z wyższością. Mosby zacisnął dłonie w pięści i wypuścił ze świstem powietrze uspokajając się by dopiero po tym odezwać się ponownie
— Wiem dla kogo pracujesz — stwierdził a brunet nie wyglądał na zdziwionego tą informacją. — I jakie masz zadanie — dodał chłodno patrząc na niego ze wstrętem. — Nie dam ci jej omotać... Carrow nie jest lalką — syknął wrogo. — Nie można się nią bawić by następnie wyrzucić jak się znudzi i...
— Nie jestem tobą Mosby — przerwał mu i uśmiechnął się chłodno widząc jego minę. — Będę bawił się nią o wiele dłużej i ciekawiej niż ty — dodał z zimną satysfakcją w głosie a oczy Maxa błysnęły ogniem, w tej chwili Nott przegiął. — Coś taki czerwony? Flora nie dała ci...
— Nie pozwolę ci jej wykorzystać! — Krzyknął ruszając w kierunku ślizgona z różdżką w dłoni i zaciśniętą pięścią drugiej ręki. Działał w porywie złościm, więc nie myślał co robi, wiedział tylko tyle:  uderzyć chłopaka a następnie wybić mu z głowy Florę za pomocą najgorszych klątw jakie tylko zna... jednak jak to zwykle bywa, złość prowadzi ludzi do zguby.
Chłopak w przypływie wściekłości nie widział nic poza swoim celem, a pech chciał że pod jego nogami przyplątała się gruba i futrzasta kotka Alexa, o którą się potknął — i która oznajmiła mu o tym bardzo głośnym miauknięcie złości — następnie upadł na podłogę a różdżka wypadła mu z dłoni.
Przez sekundę panowała cisza, jednak po tym czasie Theodor roześmiał się głośno.
— Naprawdę jesteś żałosny  — stwierdził kopiąc różdżkę Maxa gdzieś w bok, tak że potoczyła się po podłodze na sam koniec pokoju, gdzie Mosby leżąc na ziemi nie mógł jej dosięgnąć. Max podparł się na dłoniach chcąc wstać ale sekundę później znów uderzył o podłogę zwijając się z bólu kiedy Nott z całej siły kopnął go w lewe żebro. — Zastanawiałeś się kiedyś ile waży pozłacany świecznik? — Zagadnął chłopak a Mosby podniósł do niego wzrok. Nott trzymał w dłoni jeden ze świeczników, które stały na szafkach nocnych przy łóżkach. — Wygląda na dość ciężki prawda?  Gdybyś przypadkiem oberwał takim w tył potylicy byłoby po tobie — jego oczy błysnęły podejrzanym blaskiem a Max wytrzeszczył na niego oczy ze strachu. Nott zachowywał się jak wariat. — Chciałeś mi zaszkodzić... A tego ci nie pozwolę zrobić — oznajmił chłodno uderzając trzonkiem świecznika o dłoń przez co po ciele Mosby'ego przebiegły dreszcze. — Więc odpuść.
— Chcesz ją tylko wykorzy... — Syknął kiedy oberwał po raz kolejny w żebro czując jak coś w środku chrupnęło — Jesteś kanalią.
— Słyszałem już gorsze epitety — mruknął zimno i przykucnął przy nim przykładając mu różdżkę do gardła. — Powtórzę po raz ostatni. Zostaw ją. — Podkreślił z mocą
— Nie pozwolę by...
— A co ty możesz? — Parsknął. — Spójrz na siebie Mosby. Leżysz bezbronny na ziemi z pękniętym żebrem i różdżką przystawioną do krtani. Daję Ci wybór. Albo powiesz, że ją zostawiasz i kończymy sprawę pokojowo albo teraz i co chwila będziesz trafiał do skrzydła szpitalnego.
— Dlaczego chcesz jej zaszkodzić!? Co takiego Ci zrobi...
— Dreamers — Max padł na posadzkę z zamkniętymi oczami pogrążony w głęboki sen. — Nie mam zamiaru jej szkodzić — położył mu pod rękę świecznik, w ten sposób iż Mosby trzymał go w dłoni, a następnie wstał i popatrzył na śpiącego chłopaka. — Gdyby nie ty, ona mogłaby żyć.— Mruknął i zamachnął się nogą uderzając chłopaka po raz kolejny w żebro które tym razem się złamało przez co blondyn zawył z bólu, jednak nie obudził się. — Przez twoje dziecinne zagrywki będę musiał albo ją zabić albo samemu umrzeć... — Pokiwał głową i opuścił pokój Mosby'ego.
  
*
17:50 Lochy, Korytarz


— Neville? Suzan? Co wy tu robicie? — Harry nie ukrywał zdziwienia widokiem Longbottoma i Bones tuż przy wejściu do Slytherinu... mianowicie... wychodzących właśnie z wejścia do domu węża. — I kto was wpuścił? — Zdumiał się. Brunet wymienił szybkie spojrzenie z dziewczyną, która mu skinęła głową, po czym powoli zaczął wyjaśniać całą sytuację, jak i resztę, którą omówili wspólnie ze ślizgonami. Z każdym kolejnym zdaniem Potter był coraz bardziej zdezorientowany tym wszystkim. Nie rozumiał dlaczego, to co mówił Gryfon, wydawało mu się niewyobrażalnie śmieszne. Przecież to słowa jak z jakiejś marnej komedii. Posądzać o zdradę przyjaciółkę tylko temu, że zamieniła parę zdań z nimi... Ba! Chcieć ją ukarać za zwykła rozmowę! W tej chwili przypomniał mu się mugolski świat, i jego stara mugolska szkoła. Gdzie to kiedyś jedną dziewczynkę z jego klasy inne, pobiły tylko temu, że odezwał się do niej najpopularniejszy chłopak z ich szkoły. Który, później okazał się być jej kuzynem... Jednak to dla tamtych nie miało wtedy znaczenia. Robiły wszystko z zawiści, żeby tylko kogoś upokorzyć, żeby zrównać z błotem, obedrzeć z godności!
— ...I wtedy Malfoy powiedział, że do nich napisze i potem wyszliśmy. — Oświadczył na zakończenie a Potter drgnął. Longbottom nie powiedział pewnej ważnej informacji.
— Do kogo napisze? — Zapytał a Gryfon z Puchonką wzruszyli ramionami. — Jak to... Nie powiedział wam?
— Nie. A my nie pytaliśmy.
— Obiecał, że pomoże. I to było naszym celem. — Dodał po Suzan, Neville. — Poza tym Harry. My nie jesteśmy na tyle odważni i wiesz... Przyzwyczajeni, do tego by zadawać komuś pytania.
— Tym bardziej komuś, kogo cierpliwość jest niestała.
— A osoba ta jest postrachem szkoły — znów zakończył za nią Longbottom. — Nie chcieliśmy się narazić. Jeszcze by zmienił zdanie, i to by było... Mam nadzieję, że to rozumiesz. — Dodał a Potter mu skinął głową. Po chwili ciszy, Suzan i Neville pożegnali się z nim, i wymijając go, skierowali się do wyjścia z lochów. Harry stał przez chwilę myśląc nad tym wszystkim, jednak w chwili kiedy ci byli już na schodach, postanowił jeszcze coś powiedzieć.
— Hej Neville! — rzucił odwracając się w ich kierunku, a Gryfon i Puchonka na niego spojrzeli. —Nie mówcie takich kłamstw o sobie. Jesteście odważniejsi niż wam się wydaje! W końcu to wy przyszliście po pomoc do diabła, a nie inni. Prawda? — Wyszczerzył się do nich. A po chwili i oni mu odpowiedzieli uśmiechami. A Potter miał przeczucie, że jeszcze wszystko się jakoś ułoży.

*
18:00 Lochy

Hestia weszła do pokoju wspólnego. Gdzie, nikt. Zupełnie nikt, nawet na nią nie spojrzał. Nie wiedziała, czy to dlatego, że byli naprawdę czymś zajęci, bo zwykle unosili głowę do góry kiedy tylko kamienna ściana przesuwała się, by sprawdzić kto wchodzi, czy dlatego, że to ona, i postanowili ją ignorować, czy może coś źle zrobiła, przez co wszyscy po kolei postanowili ją dobić, udając, że nie istnieje. Nie wiedziała tego. I w sumie nie chciała wiedzieć.
Przeszła przez pokój wspólny, następnie wchodząc do korytarza dormitorium dziewcząt. Minęła pokój Lauren, przy którym nieświadomie przyspieszyła, następnie przeszła przez korytarz i przystanęła przy swoim pokoju. Jednak nie weszła do niego. Nie nacisnęła klamki, nie dotknęła jej nawet, zatrzymując dłoń tuż przed dotknięciem jej palcami. Stała tak. W ciszy. Wahając się przed wejściem do własnego pokoju. Dlaczego? Nie wiedziała... Po prostu czuła, że nie powinna tam teraz wchodzić.
— Można wiedzieć co robisz? — dziewczyna drgnęła i spojrzała na Zabiniego, który stał przy pokoju Pansy, z którego najwyraźniej niedawno wyszedł i który patrzył na nią z niekrytym zdziwieniem.
— Em... Ja tylko... — Westchnęła i odsunęła dłoń. — Wychodziłam z dormitorium — skłamała cicho. — Coś w tym dziwnego?
— Tylko to, że nawet do niego nie weszłaś — odparł a dziewczyna lekko sią zarumieniła. Czarnoskóry podszedł do niej i zaśmiał się lekko po czym wyciągnął do niej lewe ramię i objął lekko kierując się z nią w kierunku wyjścia z żeńskich dormitoriów. — Nadal przeraża cię nakrycie kogoś na seksie? — Zaśmiał się lekko a ona nie odpowiedziała. — Nie przejmuj się. Przecież się nie nabijam. Tylko pytam. To czysta ciekawość.
— Nawet nie pomyślałam o tym, że Flora z kimś tam jest— odparła cicho przez co Zabini zamrugał zdumiony.— Nie wiem co się stało... Poczułam, zwyczajny lęk. Nie chciałam tam wejść. Sama nie potrafię uzasadnić, skąd się wziął i co oznaczał ten strach.  Dziwne prawda?
— Nawet bardzo — przyznał puszczając ją tuż przy wyjściu .— Choć do mnie. Pogadamy, napijemy się czegoś, i jestem pewien, że strach cię opuści bardzo szybko — zaćwierkał a jasno włosa lekko się zaśmiała, po czym poszła za nim. A Pansy, siedząca na jednej z kanap, obserwowała ich bardzo uważnie. Zupełnie ignorując Dafne, która chwilę później również ją opuściła, i sama skierowała się w kierunku terenu chłopaków.

*
18:14 Pokój Malfoya i Notta

— Co zamierzasz? — Draco oderwał wzrok od sufitu i spojrzał na Dafne, która zamknęła właśnie drzwi jego sypialni. Była smutna, i nieco zgarbiona. Nie pasowało to zupełnie do tej aroganckiej dziewczyny, jaką znał.
— Zależy od tego o co ci w tej chwili chodzi — odparł i znów zwrócił głowę ku białej ścianie, w którą tak często się wpatrywał. A która za każdym razem przykuwa jego uwagę. W końcu w Slytherinie panował mrok, podłogi były ciemne, meble były ciemne, tapety i gobeliny pokrywające ściany również były ciemne. Sufit w korytarzu również, był ciemny dniem i nocą, woda w jeziorze tylko czasami, w czerwcowe ciepłe dni, kiedy słońce świeciło wysoko na niebie, a promienie słońca przebijały się przez gęstą taflę jeziora, stawał się szmaragdowy. A ryby widoczne. Jednak w dormitoriach, niezależnie od wszystkiego, sufity były białe. Nie srebrne, nie szare, a białe... Nie pasujące do mroku Slytherinu. Nie pasujące do zła... bo biały to kolor niewinności, a owa cecha nie była przypisana Ślizgonom.
— Chodzi o... O to co mam zrobić — wykrztusiła z trudem.
— Wydawało mi się, że to już omówiliśmy  — podniósł się siadając w siadzie skrzyżnym na łóżku. — Nie ma czego wyjaśniać. Trzymamy się planu.
— Tak... Planu — powiedziała ciszej. — Dlaczego ty się nie boisz? — Spytała a chłopak na nią spojrzał i uśmiechnął się przelotnie.
— Zapomniałaś, że świetnie gram? — Zagadnął a ona powoli do niego podeszła. — W rzeczywistości jestem przerażony — odwrócił wzrok a głos miał zimny i szorstki. — Tylko gdybym to pokazywał. Ludzie nie mieliby do mnie szacunku... Tak jak i nie baliby się mnie gdybym nie był zimnym dupkiem bez serca, który ich szantażuje — dziewczyna zaśmiała się lekko.
— Z ust mi to wyjąłeś — odparła po czym oboje lekko się zaśmiali. — Ale czy starczy nam odwagi?
— Musi. Inaczej już teraz sami możemy się zabić — machnął ręką nieokreślony znak. — W końcu my, wyboru nie mamy — dodał ciszej. Blondynka skinęła mu głową. Siedzieli w ciszy. Gdzieś od strony korytarza słychać było podekscytowane rozmowy, uczniów przechodzących wzdłuż niego, rozprawiających na temat nadchodzącego meczu z Puchonami. W pokoju obok ktoś zachichotał. Czas nieco zwolnił, przynajmniej dla niej. Jeszcze świeże wiadomości nadal docierały do niej powoli. Miała pomóc w spisku... Spisku Śmierciożerców. Ona. Słaba blondynka uznawana za plotkarę i puszczalską. Ona. Krucha blada dziewczyna. Ona. Dafne Greengrass. — Zmieńmy może temat — Rzucił, dziewczyna podniosła na niego wzrok.— Jak myślisz jakie są szanse na to, że Weasley przestraszy się swoich braci?
— Chcesz skontaktować się z rodziną Wieprzeleja? — Spytałą zdumiona. — Przecież cię wyśmieją! Poza tym... Co niby mieliby zrobić? Nasłać na niego Wyjca z głosem ich matki tak jak kiedyś? — Zaśmiała się cicho a on uśmiechnął na wspomnienie tego wydarzenia, taaak. Weasley wtedy prawie pod ziemię się zapadł ze wstydu. — To już nie podziała — pokiwała głową. — Rudzielec już nie jest tą samą osobą co kiedyś. Szanse, że ten pomysł wypali jest według mnie jak jak 3 do 10. Niewielkie.
— Cóż. Chciałem na spokojnie — mruknął w zamyśleniu. — Potter pogadałby z jego braćmi, oni zrobiliby Wieprzlejowi awanturę, a ten by się opanował. Jednak masz rację. To marny plan. — Westchnął. — Pozostaje siła — wzruszył ramionami na co dziewczyna lekko się skrzywiła. — Chyba, że masz inny pomysł? — Spytał. Dafne odgarnęła na bok niesforne pasmo włosów, które co chwila opadało na jej czoło zasłaniając prawe oko. I zamyśliła się, gładząc wyuczonym, eleganckim gestem zagięcie na swojej spódniczce.
— Weasley jest podatny na opinię ludzi, którymi się otacza. Za to oni są łatwi do złamania przez szantaż. Jeśli większej grupie osób, dało się to czego pragną, albo zastraszyło ich grzeszkami, pomogliby go opanować.
— Nie będą chcieć ze mną rozmawiać.
— Kto powiedział, że załatwisz to sam? — Spytała i uśmiechnęła się lekko widząc jego minę. — Potter — powiedziała w końcu. — Sam chciałeś go prosić o przysługę prawda? Z tego co mi wiadomo, a informacje te są pewne — dodała prostując się dumnie na co ślizgon lekko się uśmiechnął — są jeszcze w Gryffindorze osoby, które nie przestały myśleć o nim jako o ich pobratymcy. Przekonując ich do naszej idei, popchniemy pierwszy klocek, reszta pójdzie za nimi, jak w domino.
— Nie głupi pomysł — poparł ją na co dziewczyna lekko się uśmiechnęła. Draco nie brał tego gestu jako zawstydzenie czy uznanie jego pochwały. Dafne taka nie była. Nie obchodziła ją jego osoba, widział jej myśli wiele razy, w środku swojej głowy często rzuca w niego obelgami, których pozazdrościłby jej sam Wieprzlej. Mimo to ją lubił, a ona lubiła jego, i tylko to. Żadnego zauroczenia, chęci popisania się przed nim czy podlizania. Nie. Ta Greengrass była szczera. Jeśli kogoś nie szanowała, traktowała go w sposób obojętny, jeśli kimś gardziła, pokazywała to, jeśli ktoś był dla niej nic nie wartą szlamą, mówiła o tym. Nie kryła się ze swoimi poglądami. Nie udawała kogoś kim nie jest... Choć często starała się schować swoje lęki i obawy. Tak jak teraz. Sprytnie zmieniając tematy w taki sposób, by tor przypadkiem nie zszedł na ten, który jest dla niej tak bardzo niewygodny.
— Teraz ja mam pytanie — oświadczyła a jej niebieskie oczy zabłysły. — Co ty kurwa robisz z Hestią?! — Warknęła a chłopak zaśmiał się nieco nieporadnie. Taaak... Wiedział, że o to zapyta.

*
18:14 Pokój Zabiniego i Maxa
— Więc, Boot tak? — Hestia uśmiechnęła się blado kiedy Zabini spytał o to stawiając przed nią butelkę ognistej. Wiedział, że dziewczyna zwykła odmawiać w tej kwestii , zwykle pijąc soczki nazywane drinkami, jednak on zawsze miał małą nadzieję, że to się zmieni. Kto wie. Może akurat będzie miała ochotę.— Jakoś za nim nie przepadam, jest tak strasznie podobny do ciebie — skrzywił się a dziewczyna zaśmiała delikatnie.
— Teraz nawet nie wiem czy mam to uznać jako obelgę czy komplement — oznajmiła rozbawiona. Chłopak wzruszył ramionami odkorkowując butelkę i przysunął do siebie, jednak tuż przy pociągnięciu z gwinta zatrzymał się. Uśmiechnął sprytnie i wyjął różdżkę, machając nią szybki obrót a na stoliku obok nich pojawiła się szklanka. Chłopak nalał jej i podał, w odpowiedzi na co otrzymał zdziwioną minę.
— Przecież wiesz, że nie piję.
— A mi wydaje się, że potrzeba ci się napić — odbił piłeczkę. Carrow lekko poczerwieniała, patrząc na szklankę ze złotym trunkiem. — Boisz się, że się porzygasz?
— Chciałbyś — prychnęła, jednak wciąż nie wyglądała na przekonaną. Ślizgon obserwował ją i napił się jednocześnie, kwaśno-słodki, palący w gardło trunek wpłynął do niego szybko, po chwili rozlewając się w środku żołądka, dając miłe ciepło.
— Wiesz. Nigdy nie rozumiałem tego dlaczego nagle przestałaś. Przecież na trzecim roku piłaś jak każdy, na czwartym z resztą też. I nie chodzi tu o religię — dodał przez co brunetka spojrzała na niego. — Świętoszką byłaś zawsze. Jednak zakłady o zioło, alkohol czy eliksiry były twoją domeną. Uwielbiałaś je i brałaś udział w również takich zawodach, do których nie jeden chłopak by nie przystąpił. Więc odpowiedz mi na pytanie.  Dlaczego nagle przestałaś? — Ślizgonka odwróciła wzrok na szklankę. — Przesadziłaś? Czy może, czynnikiem było coś innego. Ktoś inny — poprawił się. Hestia uśmiechnęłą się blado przez co poczuł, że trafił w sedno. — Nie gadaj, że ci zabronił! — Zaśmiał się, Carrow wzruszyła ramionami. — Nie wiedziałem, że razi go alkohol. Przypomnę mu o tym, następnym razem, jak będzie chciał się ze mną schlać w środku nocy a potem zostawi w nie moim dormitorium — warknął a dziewczyna zachichotała cicho. — Więc? Co było powodem tego zakazu?
— Nie pytałam — Blaise zamrugał zdziwiony. — Raz po prostu powiedział, że wyglądam jak Stella Zinger, pijąc tak bezwstydnie z chłopakami. Nieco mnie to dotknęło. Więc przestałam.
— Wcale Ci się nie dziwię, że cię to zraziło. Większej wywłoki Slytherin jeszcze nie widział! — Oświadczył zirytowany Zabini. — Malfoy ostro przesadził. W końcu Stella chlała jak największy alkus tylko temu, żeby nogi po kątach... Ba! Publicznie — podkreślił kiwając głową — rozkładać każdemu kto chętny — zakończył biorąc duży łyk z butelki. — Na twoim miejscu dałbym mu wtedy w pysk.
— Na moim miejscu — powtórzyła ciszej nadal patrząc na szklankę po czym prychnęła cicho i ku zdziwieniu Ślizgona, chwyciła za nią wypijając zawartość tak jak kiedyś, wszystko za jednym pociągnięciem. Dopiero kiedy to zrobiła uśmiechnęła się zimno. Tak jak kiedyś to robiła. Bo może i Carrow była niewinną, słodką, religijną dziewczynką. Ale była też ślizgonką, i kiedyś, o czym ludzie już nie pamiętają, zdarzało się jej zachowywać tak jak inni Ślizgoni. A nawet bardziej Ślizgoni niżeli Ślizgonki. — Masz rację. Powinnam go wtedy uderzyć. Może by się potem tak nie rządził. — Zabini roześmiał się ponownie.
— Święte słowa! — Parsknął. — Gdybyś mu nie pobłażała, to on biegałby za tobą jak pies!
— Byłam psem? — Spytała unosząc do niego wzrok. Chłopak polał jej ponownie i uśmiechnął się kiedy chwyciła za szklankę. — Naprawdę byłam tak postrzegana? Jako jego zwierzę?
— Czasami... W końcu robił co chciał a ty nigdy nie zwróciłaś mu uwagi. Jedynie prosiłaś — westchnął. — Słuchał się tych próśb. Owszem. Jednak nie zawsze, jeśli dobrze pamiętam.— Skinęła głową. — Cóż... Przynajmniej teraz dajesz mu o sobie pamiętać.
— Co masz na myśli?
— To nie ty go ugryzłaś? — spytał powoli ważąc każde słowo, Carrow lekko drgnęła, jednak po chwili wypuściła ze świstem powietrze.
— Ja. Owszem — poparła go ponownie. — Nieumyślnie rzecz jasna. Nie chciałam tego. To był przypadek.
— Kochana. Nie znam nikogo kto przypadkiem prawie odgryzł ludziom skórę szyi — nachylił się i spojrzał w jej oczy, zdawała się być zagubiona. — Co ci zrobił?
— Nic. Przysięgam. Mam... Małe problemy z samą sobą. Wybucham co chwila. Nie panuję nad tym. — Oświadczyła szybko. Chłopak patrzył na nią przez chwilę po czym obniżył wzrok. W jednym momencie sądziła, że gapi się jej w dekolt. Jednak po chwili przypomniała sobie, że przecież ma koszulę zapiętą pod samą szyję, poza tym, rozmiary w jej staniku zmniejszyły się tak drastycznie, że można by pomylić ją z klatką piersiową mężczyzny. Patrzył w lewą pierś.
— Masz nawroty? — Zapytał cicho a Hestia pokiwała głową. On tylko przytaknął i wrócił na swoje miejsce. — Więc? Co zamierzasz z tym Bootem? — Zmienił temat na co Carrow lekko się zaśmiała. Blaise zawsze myślał tylko o jednym.
Jednak nie dane było jej odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ drzwi pokoju Zabiniego otworzyły się z impetem i wszedł przez nie Harry.
— Czy ktoś mi wyjaśni co to wszystko ma znaczyć? — Spytał po czym zamrugał zdziwiony. — Hestia. Ty tutaj?
— Jak widać — odparła uprzejmie odkładając pustą szklankę po ognistej Whisky. A Zabini zaśmiał się lekko wyciągając się wygodnie w fotelu na którym siedział.
— A ty Potter co? Cały dzień cię dziś nikt nie widział. Zaczynałem się martwić.
— O mnie, czy moje rzeczy? — zapytał zamykając drzwi a chłopak uśmiechnął się paskudnie. Cóż. Potter wiedział, że Zabiniemu bardzo spodobała się i mapa Huncwotów  Peleryna niewidka, kilka razy już nakrywając go jak się do nich przymierza. Oczywiście, Zabini twierdził że się tylko wygłupia, ale Harry znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że chłopak bardzo chętnie pożyczyłby sobie obie te rzeczy. — Byłem z Hermioną. — Powiedział w końcu a reszta ślizgonów zamrugała zdziwiona.
— Hermioną? To już nie Granger? — zapytał Zabini pierwszy otrząsając się z szoku. — Przecież...
— Postanowiliśmy nie wracać do przeszłości — przerwał mu Potter rzucając swoją szkolną torbę na swoje łóżko i usiadł na nim. — Co tu robił Neville? — Spytał. — Jakoś nie sądzę by przychodził tu bez powodu.
— Tu się zgodzę. Miał powód. Mianowicie, zepchnięcie z tronu Weasleya.
— Nie wierzę.
— A jednak — wzruszył ramionami drugi Ślizgon. — Przyszedł tu, cały rozgorączkowany, z tą swoją puchonką. Chciał gadać z Draco. Chwilę to zajęło zanim znaleźli Maloya i go przyprowadzili do Pokoju Wspólnego, ale stało się. Zaczęli tłumaczyć swój cel wizyty, po czym najzwyczajniej w świecie poprosili nas o pomoc. Rozumiesz!? Gryfon prosił o pomoc Ślizgona! Świat się wali! — Zaśmiał się i pociągnął porządnie z butelki, dopijając ja do końca.
— Nadal nic nie wyjaśniłeś — powiedziała Hestia, która również nie była wtajemniczona w to co się działo z Nevillem i Suzan.
— Weasley postradał zmysły do reszty — rzucił w końcu. — Longbottom mówił, że Gryfoni planują "ukarać" Granger za to, że wcześniej rozmawiała z Malfoyem a potem zobaczyli cię z tobą. Szaleństwo — prychnął. — McLaggen oczywiście nie da jej tknąć. Tak się umówił z Draco, a i jemy jest to na rękę, w końcu Granger przestała przed nim uciekać — parsknął. — Umówili się więc z Draco, żeby zmniejszyć konflikt pomiędzy domami do tego, który był przed zakładem. Bo zanim się obejrzymy, po kolei będą trafiać do skrzydła szpitalnego Ślizgoni i Gryfoni. Bo szybciej się pozabijamy wszyscy, niż damy za wygraną.
— To racja — przyznała Carrow. — I Draco się zgodził? Tak po prostu? — Zabini skinął jej głową a dziewczyna zmarszczyła brwi, Harry również uznał to za podejrzane. W końcu Malfoy nigdy nie robi nic bezinteresownie.
— A haczyk? — zapytał Harry ujawniając swoje obawy. — Czego Malfoy chce w zamian?
— I tu jest właśnie największy problem — rzucił Zabini znów opierając się o oparcie swojego fotela. — Nie chciał zupełnie nic.
— To do niego niepodobne — mruknęła cicho Carrow. — Musi czegoś chcieć.
— Nie chciał niczego — powtórzył Blaise. — W sumie Longbottom już wystarczająco się upokorzył przychodząc do nas z prośbą o pomoc w odebraniu władzy jego kumplowi z dormitorium. — Dodał po chwili zastanowienia. — Powiedział na głos, że to my, Ślizgoni, jesteśmy rozsądniejsi od Gryfonów... Może to połechtało jego ego wystarczająco mocno, żeby pomóc, bez chęci uzyskania tym czegokolwiek.
— W to nie uwierzę — znów odezwała się Hestia, mimo iż wypiła te dwie szklanki Whisky, nie zdawała się być pijana. Co w sumie zdziwiło Zabiniego, wiele czarodziejów po długiej przerwie od alkoholu, zwykle odlatują po wypiciu chociażby szklanki mocniejszego alkoholu. — On nigdy nie robi nic bezinteresownie.
— Może jedna...
— Nigdy — powtórzyła z naciskiem. Potter zamilkł. Hestia znów się zdenerwowała bez powodu. — On nie ma skrupułów. W końcu nawet w najgorszych przypadkach wymuszał na ludziach przysługi. Zawsze.
— Zmienił się — spojrzała na Pottera a jej oczy zabłysły jakby ogniem. — Naprawdę. Ostatnimi czasy obchodzi go los ludzi. Nie patrz tak. Blaise to potwierdzi. — Wskazał czarnoskórego, który lekko się skrzywił.
— Ta... Niestety, muszę przyznać Potterowi rację. Choć mi wydaje się, że on po prostu się rozchorował. Temu tak się zachowuje — machnął ręką lekceważąco. — Za niedługo mu przejdzie i wszystko wróci do normy.
— A jeśli nie wróci?
— Wtedy zaczniemy się martwić — odpowiedział już poważnie a Harry pomyślał, że Ślizgoni w naprawdę osobliwy sposób pojmują słowo : "choroba".

*
03:16 Kwatera Główna Zakonu Feniksa

— Długo Ci zajęła ta rozprawa — Nacyza zatrzymała się przy drzwiach swojego pokoju i odwróciła wzrok do Blacka opierającego się o ścianę w ciemnym rogu korytarza. Wyglądało to trochę jak scena z filmu gdzie to ojciec czekał na córkę, która bardzo późno wróciła z domu ze spotkania z chłopakiem. Jednak Black nie był ojcem a kuzynem, a Narcyza nie była nastolatką tylko dojrzałą kobietą. — Można wiedzieć co zajęło ci prawie siedem godzin po ogłoszeniu rozwodu? — Zapytał podchodząc do niej i skrzywił się. — Piłaś?
— Nie. A nawet jeśli to nie twoja sprawa — mruknęła otwierając drzwi i weszła do pokoju, oczywiście klnąc na kuzyna w myślach, że poszedł za nią. Syknęła cicho kiedy zaklęciem zapalił świece żyrandolu.
Syriusz zastygł z otwartymi ustami. A tak. Zamarł. Widział Narcyzę już naprawdę w różnych stanach. Zapłakaną, wściekłą, bliską samobójstwa, zatroskaną czy nawet radosną. Jednak nie przypominał sobie by kiedykolwiek widział ją pijaną. I to niedorzecznie pijaną. Tak pijaną, że zgubiła gdzieś jeden ze swoich obcasów. A przecież, wychodziła w butach sięgających za połowę kolana.
Włosy miała rozwiane we wszystkie strony, makijaż rozmyty, ubrania pomięte jakby się z kimś szarpała lub jeśli bardzo by jej zawadzały. Garbiła się i krzywiła jakby połknęła cytrynę, a Cissy robi tą minę tylko wtedy kiedy naprawdę coś ją irytuje.
 — Oszalałeś? Zgaś to światło — warknęła opadając na łóżko a nieprzyjemna woń szkockiej whisky wymieszanej z jakimś eliksirem znów zaszczypał w oczy Blacka.
 — Jak ty wyglądasz! — Odezwał się w końcu i uchylił kiedy rzuciła w niego nieudolnie poduszką, która skierowała się na inny tor i uderzyła w drzwi zamykając je, co w sumie było dobre ponieważ Remus dziś również nocuje w kwaterze głównej zakonu. — Narcyzo co ty niby robisz? —Spytał kiedy kobieta z trudem podniosła się na nogi.
— A jak ci się wydaje? Chcę się prze… — czknęła — brać. — Zakończyła z pretensją. Black westchnął i do niej podszedł kiwając głową po bokach. I to niby on był tym lekkomyślnym i nierozważnym. Przecież mogli ją śledzić. Mogli wydobyć z niej wszystkie informacje jakie chcieli! Mogli z nią zrobić co chcieli. — Stwierdził kiedy opadła do pozycji siedzącej dając pomóc sobie zdjąć płaszcz, a potem sukienkę. Black nie miał zamiaru oglądać Narcyzy nago. Była jego kuzynką i naprawdę nie odczuwał, żadnej przyjemności z tego, że musi pomagać się jej rozbierać.
 — Najpierw to ty musisz się umyć. Śmierdzisz jak pół baru na Nokturnie.
— Też coś — prychnęła. Black przyjrzał się kuzynce. Nie była całkowicie pijana. Miała świadomość wszystkiego co się dzieje… Przynajmniej połowiczną.
— Co poza piciem robiłaś tyle czasu? Miałaś przyjść zaraz po rozprawie.
— Miałam — mruknęła i spojrzała w bok następnie znów czkając cicho — Ale lafiryndy z proroka mnie zatrzymały. Wielka sensacja oczywiście. — Skrzywiła się znów w ten paskudny sposób.
— Tego się spodziewałem. Ale wątpię, żeby to one poszły się z tobą napić.
— Gdzie tam!
— Nie zwykłaś pijać samotnie tylu ilości
— Jakiż ty doinformowany — zironizowała a były Gryfon westchnął. Tak. Cissy była co najmniej połowicznie świadoma tego co mówi. Gdyby była pijana, byłaby do niego uprzejma. A przynajmniej tak sobie wmawiał. Bo to pierwszy raz kiedy widział ją pijaną — Simon mnie zaprosił.
— Simon?
— Stevens. Mój prawnik .— Powiedziała oczywistym tonem a Black spojrzał na nią jak na wariatkę. Jeśli miała na myśli tego Simona Stevensa,o którym on myślał. To naprawdę mogło być nieciekawie.
— Simon Stevens to twój prawnik?
— Czego nie rozumiesz w mojej wypowiedzi? — Warknęła kładąc się na łóżku i znów czknęła.
— Dawny Krukon?
— Tak. Ten z naszego rocznika! — Wykrzyknęła zła. Black wstrzymał oddech, kiedy potwierdziła jego przypuszczenia. Stevens był szpiclem Voldemorta. Jednym z najbardziej zaciętych. Za to Narcyza była idealną ofiarą. Tym bardziej teraz. Załamaną kobietę bardzo łatwo złamać. Cissy nigdy się do tego nie przyzna, ale Black wiedział bardzo dobrze, że płacze po nocach i niknie w oczach. Że jest chora na coś, czego eliksir nie wyleczy. — O co ci chodzi?
— Pytał cię o coś?
— Niewiele rozmawialiśmy — odparła i zakryła głowę drugą poduszką. Syriusz zwrócił uwagę na jej pojedynczego buta.
— Narcyzo!
— Czego?  — Warknęła a on spojrzał na nią jak na wariatkę, czego oczywiście pod poduszką nie dostrzegła.
— Wiem, że to nie moja sprawa ale czy ty się z nim przespałaś? — Gdyby nie to, że miał dobry refleks z całą pewnością nie udałoby mu się uniknąć uderzenia jakie w niego wycelowała zaraz po mniej niż sekundowym podniesieniu się do pionu.
— Oszalałeś! — Wrzasnęła. — Z tym starym gamoniem?! Sądzisz, że dałabym się tknąć pierwszemu lepszemu mężczyźnie tylko temu, że postawił mi dwa drinki?!
— Uspokój się.
— Za kogo ty mnie masz?! — Nadal krzyczała. — Za dziwkę?! Wywłokę, która w tym samym dniu kiedy się rozwiodła od razu poleciała do innego?! Tak?! Odpowiedz! — Znów się zamachnęła, tym razem pięścią. Chwycił ją od razu i nieco wykręcił.
— Uspokój — powtórzył. Blondynka drżała ze złości, ale i łzy leciały po jej bladych policzkach. Bała się. Albo… — Cissy ty żałujesz tego co się stało? — Drgnęła, tym razem milcząc, siedzieli tak, co jakiś czas czkała cicho jednak nic więcej. Syriusz nie spodziewał się, tego, że ona naprawdę tak mocno zareaguje na ten rozwód. Przecież sama chciała się rozwieść. Sama twierdziła, że przecież to nie ma sensu. Że go nie kocha. Więc dlaczego płacze? Dlaczego się upiła? Dlaczego siedzi cicho?
—Nawet się nie odwrócił. — Szepnęła w końcu a Black na nią spojrzał, patrzyła w swoją dłoń którą nadal ściskał a po jej bladych policzkach spływały łzy.— Nie spojrzał. Ani razu nie uniósł wzroku. Nie popatrzył mi w oczy. — Znów się zgarbiła a jej głos załamał się.
Syriusz patrzył na kuzynkę i widział tylko małą zagubioną Cissy. Dziewczynkę która nie ma pojęcia co ze sobą zrobić. Księżniczkę, która straciła wszystko co miała. Naprawdę wszystko. Od korony zaczynając na królestwie kończąc. Straciła wszystko i wszystkich tych, którym mogłoby na niej zależeć. Wszystko to. W jej urodziny.






No to hop!
Co sądzicie o tym rozdziale?
Co wam się podoba?
Za co chcecie zabić?

Pozdrawiam i dziękuję, że jesteście!
~ Dorothy






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz