piątek, 16 lutego 2018

44. Cierpliwość


"Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły"


— Nie wiem, co się z nią dzieje. — Ron westchnął i przetarł zmęczonym ruchem dłoni twarz. — Przecież Ślizgoni mydlą jej oczy! Sprzątnęliśmy Malfoya, ale ona wciąż… Cholera!
— Ron, popadasz w paranoję. To idzie za daleko — powiedział cicho Seamus. —  Mamy już wystarczające kłopoty przez Malfoya, moi rodzice są załamani. Kiedy się dowiedzieli, napisali, że jeśli nie przyznam się dobrowolnie, to prawnik Malfoya ze mną skończy.
— Bzdury! Nikt nie uwierzy Śmierciożercy.
— Jemu może nie, ale facet, który go broni to specjalista w swojej dziedzinie. Nie ma opcji, by przegrał rozprawę — mruknął Daniel Stevens, piątoroczny osiłek o mysich włosach. —  Moi starzy też są przejęci, nie możemy się już więcej wychylać. Nie teraz. Nie z takiego powodu.
—  Gdy Granger da się im omotać, to będzie koniec. Przecież zna wszystkie nasze plany! Wie o tym, co zrobiłem ze zniczem w trakcie meczu, wie o tym, co się działo za plecami Malfoya, wie, dlaczego go zaatakowaliśmy. Jeśli na rozprawie zacznie mówić... To będzie nie tylko mój, ale i wasz koniec.
— Rób co chcesz — powiedział Seamus. — Chodźcie chłopaki, nic tu po nas. On nie myśli racjonalnie… Nie potrafi już tak myśleć.
Finnegan, Blathery, Davis i Stevens wyszli z klasy, pozostawiając Rona całkiem samego w pustym pomieszczeniu. Weasley syknął wściekły i kopnął w krzesło.
—  Nikt nie rozumie —  warknął do siebie. — Jak ich uświadomić? Jak przekonać, że…
— Jesteś szaleńcem? Nie musisz. Wszyscy to wiedzą. —  Ron odwrócił się z uniesioną różdżki, a jego oczy zapłonęły żywym ogniem na widok Notta. Chłopak właśnie zamknął drzwi, a w dłoni trzymał różdżkę. — Chyba mamy do pogadania, Weasley.
—  My? —  prychnął Gryfon, patrząc wyzywająco na Notta. —  Niby o czym?
— O twoich manierach — odparł nadzwyczaj spokojnie. —  Wiesz… Chodzą po szkole plotki, że Draco ucierpiał z twojej różdżki. Nie było mnie przy tym, ale nie potrzeba mi dowodów, by wiedzieć, że tak było. — Zrobił krok na przód, a rudzielec odsunął się o tyle samo. — Do tego zaszkodziłeś mojej rodzinie, a to rzecz, której się nie wybacza.
— Twój ojciec to zawszony śmierciożerca — wysyczał Ronald. —  Na miejscu Aurorów od razu bym go zabił. Takie ścierwa nie powinny żyć!
—  Widzisz? Mówiłem, że twoje maniery są skandaliczne. —  Sam Theodor dziwił się swoim tonem. Przecież miał ochotę go teraz usmażyć. A mimo to był spokojny. Nie rozumiał tego. Przecież powinien bronić ojca. Bronić dobrego imienia swojego rodu. Ale w tej chwili czuł pustkę, jakby… to już nie miało żadnego znaczenia. — I jest jeszcze jedna rzecz, która bardzo mnie w tobie martwi. Każde nawet tak wstrętne ścierwo —  powtórzył słowa Gryfona — jak ja wie, że podnoszenie ręki na kobietę, to zbrodnia, za którą powinno się tą rękę uciąć. — Weasley zbladł diametralnie. Brunet uśmiechnął się i przewrócił różdżkę w palcach. —  Nawet nie wiesz jak wielki dół sobie wykopałeś.
— Chcesz mnie zastraszyć? — warknął a Nott się zaśmiał zimno.
—  Nie. Chcę dać ci nauczkę. —  Ron nie był przygotowany na atak.



***


— Widziałeś gdzieś Theodora?
— Sądziłem, że jest z tobą. — Blaise zamrugał zdziwiony, widząc stan Flory. Była zdenerwowana, a jej głos nieco drżał. Stało się coś złego. —  Sądzisz, że jego też mają?
—  Słucham?
— Nie widziałaś Botta? — Carrow otworzyła szeroko oczy. Zabini wskazał bramę główną. — Aurorzy go stąd wyprowadzali jak jakiegoś przestępcę. Miał skute dłonie, a oni byli katami Ktoś mówił nawet, że w ministerstwie zaczęto nagle bardzo wnikliwie sprawdzać powiązania ze Śmierciożercami. Mam nadzieję, że nic mu nie będzie… W końcu krył Draco i Notta przez prawie rok. Szkoda by było, gdyby musiał odpowiadać za nie swoje grzechy.
—  Terry w więzieniu?
—  Na przesłuchaniu —  poprawił ją i skrzywił się. —  Carrow. Co się dzieje?
— Muszę znaleźć Theo. Szybko. — Spojrzała na swoją dłoń i ścisnęła ją w pięść. —  Anthony powiedz mi, gdzie jest Nott — szepnęła, a chwilę później syknęła cicho. Zaskoczony Zabini otworzył szeroko usta, kiedy ujrzał stróżkę krwii spływającą po jej przedramieniu.
—  Flora…
—  Boże —  powiedziała i spojrzała w stronę wschodniej wieży. —  Co on wyrabia!
—  Flora! Zaczekaj! — Pobiegł za nią. Nie wiedział, co się dzieje, ale miał przeczucie… że to on będzie musiał się za nich tłumaczyć przed dyrektorem.




***


—  Myślisz nad propozycją Grindelwalda. — Syriusz prychnął rozbawiony słowami kuzynki. Nawet nie starała się zabrzmieć, jakby go o to pytała. Najzwyczajniej w świecie stwierdziła fakt. Nie odpowiedział od razu, zastanawiając się nad tym, co jej powiedzieć. Rozważał propozycję maga przez kilka godzin, ale nie wiedział, czy jest gotów na coś takiego. Zawsze stronił się od czarnej magii jak najdalej. Nie chciał być taki jak jego rodzina – wszyscy opowiadający się po stronie ciemności.
— Popełniając zło, człowiek staje się równie zły, co ten, który go tego zła nauczył — oświadczył w końcu. Narcyza podeszła do ściany i spojrzała na ich rodowy gobelin, a konkretnie na wypalony portret kuzyna.
— Powiedziałabym, że zło to pojęcie względne, jednak sam wiesz najlepiej o tym, że to bzdura — oświadczyła, spoglądając na wizerunek Belli. Najbardziej zadbany wśród wszystkich postaci widniejących na gobelinie. Stworek musiał go starannie pielęgnować. Nie to co resztę. Black westchnął, również spoglądając na płótno.
— Harry zasługuje na odpowiednią ochronę. Zawiodłem go zbyt wiele razy, by po raz kolejny przegrać i go narażać z powodu mojej słabości.
— On sam się naraża. Nie ty. Nie inni. On sam. Jedyne co możemy zrobić, to starać się go chronić. Ale to rzecz trudna, skoro sam pcha się tam, gdzie jest najgoręcej. Od zawsze… Ma to pewnie po ojcu. — Syriusz uśmiechnął się na wspomnienie Jamesa. Tak, musiał się zgodzić z Narcyzą w tej kwestii. Starszy Potter zawsze był pierwszy tam, gdzie najmniej był potrzebny. Sam Syriusz zresztą nie był inny. Remusa i Petera ciągnęli za sobą. — Ale słysząc twój ton, wnioskuję, że podjąłeś decyzję. — Odwróciła się do niego, a jej oczy zabłysły. — Przyjmiesz ofertę Grindelwalda.
— Tak — odparł ciszej, niż zamierzał. —  Jeśli tylko sprawi, że będę silniejszy, wolę zaryzykować. Poza tym… Musimy pozbyć się Evana, a żeby to zrobić, potrzeba nam zrozumieć magię z jakiej korzystał, by pozostać w tym świecie. Nikt inny nam w tym nie pomoże, więc chyba to jedyna alternatywa.
— Nie masz powodu by czuć się odpowiedzialny za pozbycie się Rosiera — oświadczyła cicho. —  To mój problem.
—  Nie tylko. Opętał mnie, może zrobić to też z innymi. Poza tym to przez niego zmarła twoja córka. —  Narcyza w sekundę zbladła. —  Poznałem Cassy — wyznał cicho. —  I nie wyobrażam sobie, że jej morderca chodzi sobie po świecie, kiedy to niesamowite dziecko…
— Zrozumiałam —  przerwała mu, a jej głos nieco się złamał. Zapadła chwilowa cisza, po czym odpowiedziała, patrząc na swoją linię zerwaną z rodem Malfoyów. Nie wiedziała, kiedy to się stało, ale w pewnym momencie dostrzegła, że złota nić, która ich łączyła z nią zniknęła. —  Sądzisz, że Lucjusz również powinien o tym wiedzieć? —  wyszeptała cicho. —  O tym, że Evan wciąż… Jest?
— Nie wiem, czy twoje spotkanie z nim byłoby dobre. Tym bardziej teraz kiedy już jesteście po rozwodzie i każde z was poszło w swoją stronę.
—  A jeśli Rosier i jego spróbuje opętać?
—  Pewnie przyjdzie do ciebie, a my się o tym dowiemy. Choć nie wiem, czy Evan byłby tak nierozważny i poszedł do swojego mordercy. Tym bardziej Lucjusza.
—  Dlaczego tak sądzisz? —  spytała i spojrzała na niego. Syriusz wzruszył ramionami i popatrzył na portret Malfoya i z niewiadomych powodów na jego usta wpłynął uśmiech.
—  Możesz sądzić o tym blond dupku cokolwiek chcesz, ale wiesz doskonale, że on cię wciąż kocha. Rosier też to wie. Dlatego robił wszystko, by zniechęcić i oddalić  go od ciebie. Nawet po śmierci, nie może znieść tego, że Lucjusz wciąż coś do ciebie czuje. To słabość Rosiera. Nie tknie się Malfoya, bo się go zwyczajnie boi.

***
—  Muszę wam powiedzieć prawdę — ten cichy głos przerwał milczenie. Harry spojrzał na Lunę. Głos miała smutny i niespecjalnie miły dla ucha. Dziewczyna usiadła na parapecie, patrząc w dziedziniec wschodni, gdzie ktoś stał. Harry powoli podszedł do okna, jako jedyny odważając zbliżyć się do Luny będącej w tym dziwnym stanie. Również popatrzył na dziedziniec, gdzie przy wielkim dębie stał Ivan. Sam.
— O czym? —  zapytał cicho, patrząc na Bathory'ego, który ni stąd ni zowąd uniósł głowę do góry prosto na nich. Potter odsunął się od okna, wydawało mu się, że zobaczył uśmiech na twarzy Krukona.
— Rozmawiałam z Nevillem, o tym co się wydarzyło. Prosił, żebym przekazała wam prawdę — oświadczyła Lovegood, nie odrywając wzroku od dziedzińca. — Ale obawiam się, że ona tylko pogorszy sprawę.
— Jest aż tak brutalna? —  zapytał niepewnie Potter. —  Dlaczego twierdzisz, że gdy się jej dowiemy, będzie gorzej? —  powtórzył z obawą jej słowa.
— Bo to już wyniszcza innych. Hermiona dziś… prawie zrobiła coś strasznego. Jej zmora mi to powiedziała — wyszeptała cicho. Harry patrzył na smutną dziewczynę i nie mógł poznać w niej Lovegood jaką znał. Zawsze rozmarzonej i uśmiechniętej.
— Luna, powiedz, o co chodzi.
— Draco zaatakowali z powodu tego, że Neville poszedł do was po pomoc — oznajmiła cicho, a Harry zamarł. — Dowiedzieli się o tym. Neville miał być następny w kolejce… Ron zareagował w taki sposób, bo Malfoy zagroził, że wezwie tu kogoś, kto wzbudza w Ronie strach. Draco wie, że Weasley w głębi siebie boi się swoich starszych braci. Bo zdaje sobie sprawę, że jest tylko słabym Gryfonem, który nigdy nie dorówna ani pogromcy smoków jakim jest Charlie, ani Billowi, który jest przecież łamaczem klątw. Nie ma żadnych talentów.
— To co opisujesz, to raczej zawiść niż strach — powiedziała Touka. Luna westchnęła.
— Nie znamy przeszłości Weasleyów, Draco za to wiedział, czym wprawić Weasleya w stan lęku. Gdyby Ron się ich nie bał, to nie przeszkadzałoby mu to, że obaj bracia pojawiliby się tu. — Harry’emu ciężko było uwierzyć w słowa Luny. W końcu Weasleyowie byli prawdziwymi altruistami, stronili od przemocy, jeśli nie była ona konieczna. Jednak słysząc jej uzasadnienie, Harry coraz bardziej przekonywał się do jej teorii. — Ron chciał go nastraszyć… Później miał iść do Neville'a. Tak przynajmniej mówi jego zmora.
— Rozmawiałaś ze zmorą Rona? — Lovegood przytaknęła, patrząc na nich ze smutkiem. Harry wciąż nie potrafił przywyknąć do tej wersji Luny. Wolał, gdy się uśmiechała.
— Neville powiedział o tym Hermionie, a ona poszła dziś do Weasleya wyjaśnić mu wszystko… Cóż… Chyba cała szkoła już wie, jak to się skończyło. Ale nie cała zna późniejszy przebieg wydarzeń.
— Co to znaczy?
— Wcześniej mówiłaś, że Hermiona chciała zrobić coś strasznego — dodała Touka, a Potter spojrzał na dziewczynę z błyskiem w oczach, a potem na Lunę, która była jeszcze bardziej smutna. — O co chodziło?
— Hermiona sobie już z tym wszystkim nie radzi. Z każdej strony ktoś na nią naskakuje, nie ma oparcia w nikim, bo straciła przyjaciół. Milczy, bo nie chce robić innym problemów. Ślizgoni ją dręczą, Pansy się już o to postarała. — Harry przypomniał sobie listy wysłane do czystokrwistych dzieciaków, przez wszystkie te wydarzenia zupełnie zapomniał o tym, że przecież Granger jest w niebezpieczeństwie. — W Gryffindorze nie ma bratniej duszy, nawet Ginny nie chce z nią rozmawiać, jakby była jakaś trędowata. Do tego zbliża się rozprawa, którą mimo zapewnień Draco, że Granger nic nie grozi, ona się niesamowicie przejmuje. Obwinia się za to, co mu się stało… Martwi się również o Hestię, widząc, co się z nią dzieje. Wydaje mi się… Nie, ja wiem, że jej psychika tego nie wytrzymała. Chciała… zniknąć.
— Co takiego?! — Harry wytrzeszczył na Lunę oczy a Touka zakryła usta ręką. — Luna! O czym ty mówisz?! — spytał i niekontrolowanie chwycił ją za ramiona i potrząsnął.— Gdzie jest Granger?
— Teraz u siebie. — Harry zamarł. — Ktoś… Ktoś zdążył ją ocalić — oświadczyła cicho. — Ale to nie znaczy, że problemu nie ma. Teraz dopiero zacznie się piekło.
— Czy tą osobą był ktoś spoza Gryffindoru? — zapytała cicho Kirishima, a Luna przytaknęła.
— Do tego ma on kilka powodów, by zrównać Rona z ziemią. A w swoim życiu widział już kogoś kto popełnił samobójstwo, nie mogąc poradzić sobie ze swoimi problemami. Nie chodzi tu o samą Hermionę. Dawniej nie mógł się zemścić na osobie przez, którą zmarła tamta dziewczyna.
— Teraz ma okazję ją pomścić, rewanżując się za to, co stało się osobie w bardzo podobnej sytuacji do jego siostry. — Harry spojrzał zaskoczony na Toukę. Znała tę osobę. Widział to w jej pełnych łez oczach i słyszał w łamiącym się głosie.
—  Nie tylko za nią —  powiedziała Luna odwracając wzrok do okna
—  Co to znaczy?
— Harry, pamiętasz Śmierciożerców, których wrzuciliśmy do więzienia rok temu? —  Potter zdziwił się tym pytaniem. Nie spodziewał się go usłyszeć w tej chwili.
—  Tak, ale co to ma do rzeczy?
— Jeden z więźniów został skazany na pocałunek dementora. —  Pod Potterem ugięły się nogi. — Dziś wykonano wyrok.
— Jeśli znajdzie Weasleya… Zabije go… Harry. Musimy znaleźć Notta. Szybko.
Potter nagle poczuł słabość, jednak szybko się zreflektował. Touka miała rację, jeśli Theodor odnajdzie Rona, nie pozostanie po nim nic. Szybko zdjął torbę i wyjął z niej mapę Huncwotów i wyszeptał: Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.


***


Theodor wyprostował się i kopnął w bok różdżkę Rona. Gryfon leżał na ziemi cały poraniony, drżąc i plując krwią. Był posiniaczony i podrapany, w niektórych miejscach poparzony. Ślizgon nie znał litości. Złamał mu prawą rękę i połamał palce w drugiej, wybił obojczyk i złamał dwa żebra. Do tego przyprawił rudzielca o wymioty i dwukrotną chwilową utratę przytomności, samemu nie zostając nawet draśniętym. W zasadzie dziwił się, że poszło mu tak łatwo. Sądził, że Weasley będzie sprawiał mu nieco więcej problemów niż podpalenie brzegu szkolnej szaty.
— Cieszę się, że sobie to wyjaśniliśmy — mruknął i spojrzał na drugą rękę rudzielca. Nadepnął nią całą powierzchnią buta i z zimną satysfakcją uśmiechnął się, gdy usłyszał chrupot kości. — Jeszcze raz choćby spróbujesz podnieść rękę na kobietę, to wyrwę ci te pieprzone dłonie i porozrzucam po całej Anglii w kawałkach tak, żebyś ich nie znalazł do usranej śmierci.
Nagle drzwi klasy otworzyły się. Odwrócił się i zamrugał zdziwiony, widząc w nich nie McLaggena a Florę. Cała drżała, a jej oczy były wielkie niczym dwa spodki. Chwilę później przybiegł Zabini, również cały zdyszany.
— Co tu robi…? — zamilkł, gdy Carrow rzuciła mu się w ramiona i wtuliła. Nott zdziwił się jej zachowaniem. Flora nigdy nie okazywała uczuć tak impulsywnie, tym bardziej przy publice. —  Blaise?
— Nie mam pojęcia, o co chodzi. Ale wiedziałem, że coś zmajstrujesz — dodał wchodząc do klasy i skrzywił się widząc omdlałego Gryfona. — Ostro — skomentował sucho. — Ale żyje, prawda?
—  Nie jestem zbrodniarzem, Zabini. To tylko… mała nauczka.
—  Za Draco?
— Między innymi — skinął głową, nadal będąc przytulanym przez Carrow. Przejechał wzdłuż jej pleców i westchnął. — Flora, co się stało?
—  Bałam się… Bałam się, że zrobiłeś mu coś strasznego — wyszeptała ledwo słyszalnym głosem. Theodor zamrugał zdziwiony, coś musiało być na rzeczy. Carrow nigdy nie brzmi jak spanikowana panienka.
—  Dlaczego tak myślałaś?
—  Sądziłam, że Snape spotkał cię gdzieś po drodze.
— Snape? — odsunął ją od siebie i spojrzał w jej duże, zapłakane oczy. —  Szukał mnie?
—  Tak…
—  W jakiej sprawie?
— Twojego taty — Nott zamarł w bezruchu. Blaise również spojrzał na dziewczynę z szokiem. Nie wierzył w to, co słyszał.

***



—  O nie, Arturze! Nie tym razem. — Molly chwyciła męża za ramię i pociągnęła do salonu.
— Molly kochanie, spieszę się. — Kobieta roześmiała się, wskazując mu zamaszystym ruchem ręki fotel, nakazując w nim siadać.
— Nie ma nagłych wyjść, ważnych spraw, rozpraw i innych głupot. Teraz usiądziesz i wszystko wyjaśnisz.
—  Wyjaśnię, ale kiedy indziej.Teraz naprawdę się spie…
— Wyjaśnisz teraz — warknęła, robiąc się czerwona na twarzy. Artur westchnął cicho i spojrzał w kominek, gdzie dogasał ogień. Milczał. — O co chodzi z Lucjuszem? Dlaczego w ogóle masz z nim jakieś układy? Na czym polega ta wasza wieczna rywalizacja!?
—  To przecież nie ma nic do rzeczy… Stare dzieje.
—  Jeśli tak jest, to nie masz nic przeciwko, by mi o tym opowiedzieć, prawda? —  Artur najzwyczajniej w świecie bał się powiedzieć żonie prawdę.



***


—  Zdecydowałeś się?
— Nie pochlebiaj sobie —  mruknął Black, siadając obok Grindelwalda na kanapie. Starszy czarodziej uśmiechnął się lekko i spojrzał na niego znad książki, którą czytał. Napawał się pełnym obrzydzenia spojrzeniem Syriusza, uwielbiał patrzeć na ofiary, które się przed nim upokarzają. — Chcę się tego nauczyć tylko dla Harry'ego… i Narcyzy.
—  Oczywiście.
— Właśnie tak... Więc? —  mruknął. —  Nauczysz mnie tego przekleństwa? Czy mam iść na nauki do Voldemorta? — Grindelwald zaśmiał się lekko i zamknął książkę, spoglądając na Blacka z rozbawieniem.
— Sam się zaoferowałem, więc to oczywiste, że ci pomogę.
—  Ale?
— Ale nie w Kwaterze Głównej. Tutaj cóż… Albus pilnuje, żeby mroczne moce się nie pojawiały. Jeśli wiesz, o czym mówię.
—  Trzyma cię krótko na smyczy… jak zwierzę.
— Powiedzmy — przytaknął mu mag, rozglądając się po bibliotece. —  Do tego jest już późno. Za niedługo zaczną się zlatywać członkowie Zakonu na kolejne zebranie.
— Nie mówiłem, że chcę zacząć już dzisiaj — oświadczył Syriusz, odwracając spojrzenie do ognia. — Choć im szybciej zaczniemy, tym więcej zdołam wkuć.
— Przyswoić. To nie historia magii. Nie mam zamiaru zanudzać cię teorią. Praktyka jest w twoim przypadku najistotniejsza —  odparł Gerrelt. —  A Narcyza?
—  Co z nią?
—  Czy ona również...  Chce się uczyć?
— Nie sądzę, by tak było. A sam wolałbym również jej w to nie wplątywać. Jeśli ma tendencje takie jak jej starsza siostra… To świat mógłby się skończyć już dziś.
—  Innymi słowy obawiasz, się że byłaby od ciebie lepsza.
— Nie. Obawiam się, że również się w tym zatraci. Brak granic to coś bardzo powszechnego w tej rodzinie. W szczególności jeśli chodzi o tę dziedzinę magii. Lepiej żebym to ja oszalał niż ona.
—  Bardzo troszczysz się o swoją kuzynkę.
— Tylko pilnuję, by kolejna kobieta nie zmarnowała sobie życia. — Gerrelt wiedział, że Black sam nie wierzył w swoje słowa. Bawiło go to, że aż tak ciężko przychodzi mu powiedzenie, że Narcyza jest dla niego rodziną.


***

                                                                         muzyka
— Zazwyczaj to ja przychodzę do ciebie w sprawie problemów z kobietami. Skąd ta nagła zmiana? — Lucjusz wyprostował się, spoglądając przed siebie i ruszył w górę schodów.
— Nie przyszedłem do ciebie, to po pierwsze — mruknął, a chłopak obok uśmiechnął się blado i pokiwał głową, zrównując z nim kroku. Cóż... mało ludzi tolerowało ich znajomość. Sam Malfoy również nigdy zbytnio go nie lubił. Choć on mało kogo naprawdę tolerował. —  A powód dla którego w ogóle podjąłem się tematu, to tak zwana kultura. Arturze, zadałeś pytanie, więc ci odpowiedziałem i również odpowiedziałem pytająco. To grzeczność. —  Weasley zaśmiał się cicho i wzruszył ramionami, idąc wraz z Malfoyem wzdłuż korytarza.
—  Czyli to czy odpowiem, czy też nie jest praktycznie nieistotne?
— Powiedzmy — odparł mu chłopak, związując włosy atłasową wstążką, by te nie uciekały na wszystkie strony. Artur w tym czasie zastanowił się przez chwilę, cóż... Nie było to proste pytanie. On nie znał się na związkach, jedyny w jakim był... W jakim jest, to jego z Molly, ale oni nie mają tego typu problemów. Można rzec, że są ulepieni z tej samej gliny.
—  Nigdy nie lubiłem tych rodowych zwyczajów —  odparł powoli, a Malfoy spojrzał na niego przez chwilę, następnie znów odwracając wzrok do korytarza. —  Autentyczną bzdurą jest branie ślubu z kimś, bo rodzina tego oczekuje. Sam przecież tak twierdziłeś, kiedy to Yaxley brał za żonę Pewwet.
—  I zdania w tej sprawie nie zmieniłem. —  Weasley zmarszczył brwi, nie rozumiejąc tych słów. Skoro Lucjusz nie chciał się żenić z przymusu, to dlaczego nie powiedział tego swoim rodzicom? Był jedynym męskim potomkiem swojego rodu, do tego nieco rozpuszczonym, miał więc pełne prawo do sprzeciwu. A jego rodzice nie mogliby na to nic poradzić.
— W takim razie w czym tkwi problem? — zagadnął, a Malfoy popatrzył na niego z ukosa. — Lucjuszu, jesteś najrozsądniejszym człowiekiem jakiego znam, do tego zawsze postawisz na swoim niezależnie od powagi sytuacji dlatego też, nie rozumiem, co cię powstrzymuje. Skoro nie chcesz się żenić z przymusu, to dlaczego tego nie przerwiesz?
—  Lubię ją —  mruknął cicho Ślizgon. —  Gdyby była to jakaś inna wiedźma, już dawno posłałbym ją w diabli. Ale to Narcyza. Jest dla mnie inna. — Artur zatrzymał się gwałtownie, patrząc na niego z wielkimi oczami i otwartymi ustami. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Prędzej tego, że się droczy albo robi coś dla zysku. Przecież posiadanie Blacka w rodzinie sprawi, że notowania jego nazwiska również podskoczą w górę. Malfoyowie byli wsławieni w brytyjskiej arystokracji, Blackowie również figurowali wysoko, więc połączenie tych dwóch rodów, było świetnym interesem dla obu stron... Jednak nigdy nie spodziewałby się tego, że Lucjusz naprawdę coś czuje do Narcyzy, która była okropną osobą. Lucjusz może i miał ciężki charakter, targował się z ludźmi na wszelkie możliwe sposoby, ale mimo wszystko nie był taki zły... Narcyza za to była kwintesencją Ślizgonki, paskudną jędzą, która jedynie udaje niewiniątko, by potem wbić sztylet w plecy. Artur nie rozumiał jak można ją polubić. Lucjusz również się zatrzymał, patrząc na zdziwionego Gryfona.
—  Kpisz sobie ze mnie?
—  Nie, mówię całkowicie poważnie — przyznał, na co Artur otrząsnął się z szoku i włączył swoje szare komórki. Jeśli tak jest to, co powinien teraz powiedzieć?
—  Ona wie?
— Niestety — odparł wymijająco, a Weasley zamrugał zdziwiony tą otwartością. Powiedzieć dziewczynie coś tak osobliwego wprost musi być ciężkim doznaniem. Tym bardziej Narcyzie, która poza tym, że ma lód w sercu, to jeszcze umawia się z najlepszym przyjacielem Lucjusza. Przynajmniej tak słyszał.
— I jak zareagowała? — znów zapytał. Nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć, dlatego też pytał. Byle tylko zyskać na czasie. Jednak wyraz twarzy Malfoya powiedział mu wszystko. Nie musiał się odzywać, by Artur poznał prawdę, wystarczyło na niego spojrzeć.
— Podziękowała mi. — Weasley zamrugał zdezorientowany. Malfoy za to parsknął cicho, patrząc w okno, za którym niebo wysypane było gwiazdami. — Podziękowała, rozumiesz? — prychnął. —  Jest taką ignorantką, że czasami chciałbym ją zabić. Udusić za te wszystkie lata życia z tą cholerną nadzieją, że może ona też coś… czuje. —  Artur pamiętał, że Lucjusz od dzieciństwa przebywał blisko Narcyzy.
— I to ma być dla niej kara? — Malfoy odwrócił do niego wzrok. —  Przez to, że cię odrzuciła chcesz, powoływać się na pakty rodów, aby tylko wyjść na swoje?
—  Za kogo ty mnie masz?
— Za kogoś kto nie przyjmuje słowa porażka. — Lucjusz spiorunował go wzrokiem. Artur zacisnął dłonie w pięści. Cóż... w końcu powiedział na głos to, co myślą wszyscy. —  Narcyza cię nie kocha. Trudno. Musisz jakoś z tym żyć i…
— Nie rozumiesz, o czym mówię — westchnął blondyn, a Weasley zamilkł. — Nie chodzi mi o mnie. Tylko o nią.
—  Możesz wyrażać się jaśniej?
— Evan na jej oczach pieprzył inną. — Gryfon wzdrygnął się na dźwięk tych słów. —  Nie, żeby kiedyś nie robił podobnych rzeczy — mruknął, znów patrząc w gwiazdy. — Jest ślepa. Nie chce widzieć tego, że on się nią bawi. Nigdy nie chciała tego widzieć.
— To zły pomysł. — Blondyn na niego nie popatrzył. — Lucjuszu za bardzo zaangażowałeś się w nie swoje życie.
—  Nie powinna już cierpieć. Miała za ciężkie dzieciństwo…
— To jej życie — przerwał mu ostrzej. —  Daj jej wybór. Zerwij pakt, bądźcie wolni i niezależni. Bo przez ten ślub nie będziecie szczęśliwi.
— Skąd niby możesz to wiedzieć?
— Nie unoś się — westchnął Artur. —  Nie chcę ci szkodzić. Tylko ostrzec, żebyś nie pakował się w coś, co od początku nie ma sensu. Powiedziała ci, że cię nie chce. Dlaczego miałoby się to zmienić po waszym ślubie? — Ten milczał. — Bądź tym rozsądniejszym i odważ się to zerwać. Wiesz dobrze, że ona nie może sprzeciwić się rodzinie.
— Kiedyś spróbowała.
— I?
— Zaklęcia — mruknął, a Weasley przytaknął powoli i westchnął. Cóż, nie spodziewał się niczego innego po Cygnusie Black. — Tylko już jej pozwoliłem zdecydować. Ona nie chce zrywać tego paktu. — Weasley przekrzywił głowę nieco w bok. Teraz to i on się pogubił. — Pytałem czy chce. Pokiwała głową. Nie kocha mnie... Mam wrażenie, że nawet mnie nie lubi, ale mimo to chce za mnie wyjść. Nie rozumiem jej. —  Artur również zamilkł, starając się ułożyć to wszystko w całość. Nie było to proste, jednak chyba znał odpowiedź na problem Lucjusza.
— Problemem nie jesteś ty. — Malfoy popatrzył na niego zdezorientowany. Weasley podszedł do niego i popatrzył w okno pełne gwiazd. Nic dziwnego, że Lucjusz zwykle na dyżurach wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w gwiazdy. Były one miodem na ich strapione dusze. Tak odległe i tak nierealne. Trudno uwierzyć, że tam wysoko istnieje wszechświat, o którym nikt nawet nie śnił. —  Tylko Narcyza... Narcyza —  powtórzył, kiedy ten chciał mu przerwać oburzony. — Nie usprawiedliwiaj jej. To co do niej czujesz cię oślepia, nie widzisz jej wad.
— Właśnie widzę jedynie jej wady. — Artur parsknął cicho, cóż. Nie kłócił się. W Narcyzie nie dało dostrzec się czegoś poza jej okropnym charakterem. Mimo iż była piękna i mądra, z jakiegoś powodu nie miała przyjaciół. To świadczy tylko o tym, że czymś musi ich wszystkich odpychać. Artur, mając nieprzyjemną okazję poczuć charakter ,,Cissy”, wcale się innym nie dziwił.
— A mimo tego traktujesz ją jak kogoś wyjątkowego.
— Black jest bezbronna przy Evanie — mruknął niby obrażony. — Tylko to chcę jej uświadomić.
— Lubisz ją.
— Właśnie to powiedziałem. Ty mnie wogóle słuchasz?
— Więc w tym ,,uświadomieniu” musisz mieć jeszcze kilka celów. Nie patrz tak, nie znamy się od dziś. Zawsze masz plan ,,b”! I ,,c”, i ,,d” też!
—  Zrozumiałem, nie wyliczaj całego alfabetu. — Weasley wyszczerzył się do niego. Lucjusz pokiwał głową zrezygnowany. — Miałeś poradzić mi co mam zrobić, a nie się nabijać. Ja nie kpiłem z twojego braku…
— Dobra! Dobra! Nie kończ tego zdania! — oświadczył zaczerwieniony chłopak. —  Wróćmy do Narcyzy —  powiedział, szybko rozglądając się po korytarzu. —  Uświadom jej to w inny sposób. Przecież nie zmusisz jej przez małżeństwo do tego, by zaprzestała bycia z Evanem w tej chorej relacji. Musi być inny sposób.
— Zabić Rosiera.
— Nawet tak nie żartuj! — podniósł nieco głos, a Malfoy westchnął z rezygnacją. Weasley, chcąc nie chcąc, zdawał sobie sprawę z tego, że Lucjusz tak jak i jego rodzina, macza palce w Czarnej Magii i takie słowa jak trucizny, tortury i zaklęcia niewybaczalne nie są u nich nowością. Jednak zawsze usilnie starał się myśleć o tym, że Malfoy mimo wszystko nie pogrąży się w tym jak ostatnimi czasy wszyscy... Idee Czarnego Pana w końcu były wszystkim dobrze znane, a Ślizgoni wydawali się być niesamowicie zaaprobowani jego postacią, Artur obawiał się, że przez tą głupią modę na Voldemorta, wszyscy oni popełnią niesamowitą pomyłkę... a potem całą ich masę. Pogrążając tym nie tylko siebie jak i ich kraj. Dlatego też nie bawiły go żarty o zabijaniu, jeśli tylko miał pewność, że dana osoba jest zdolna zrobić coś tak okropnego. —  Zajmij Cissy czymś innym. Odsuń ją od Rosiera.
— Twierdziłeś że mam się nie angażować.
— I nadal tak twierdzę. Ale czy nie można połączyć tych dwóch rzeczy? Chcesz tylko ją od niego odstraszyć. Nie chodzi ci o to, by ona cię również polubiła, prawda? — spytał powoli, a Malfoy po chwili przytaknął, Weasley współczuł mu, wyobrażając sobie to, co on teraz czuje. — Więc nie powinieneś widzieć problemu w tym wszystkim. — Malfoy uśmiechnął się chłodno, patrząc na dziedziniec, gdzie ujrzał dwójkę nastolatków. —  Lucjuszu?
—  Jestem w stanie odstraszyć ją od Evana, nie angażując się. — Artur zwrócił uwagę na Syriusza, który przechadzał się z Dorcas Meadows po dziedzińcu. Zasadniczo powinni tam teraz iść i ich upomnieć, ale słowa Malfoya za bardzo nim wstrząsnęły. Wiedział bowiem, że Syriusz jest po uszy zakochany Dorcas i są w związku od dobrych kilku miesięcy. —  Tylko potrzebuję tego zarozumiałego dzieciaka.
— Nie podoba mi się to.
— I nie musi. Zwyczajnie spraw, żeby pozostał jutro po lekcjach w klasie transmutacji razem z Dorcas. Zamknij ich tam. —  Gryfon naprawdę miał mieszane uczucia co do tego. —  Nie patrz tak. Szmata chodzi z Blackiem, jednocześnie zdradzając go z Evanem. Gdzie jest tutaj choć krzta honoru? — Artur musiał przyznać, że jej nie było. — Narcyza wie doskonale, kim jest Dorcas. W końcu ich razem widziała… —  zamilkł i po chwili spoglądania jak Meadows całuje się z Blackiem, skrzywił się mocno. — Meadows to zwykła zaszlamiona dziwka bez godności. — Artur milczał. Lucjusz bardzo rzadko używał tak ostrych słów, był kulturalnym czarodziejem z dobrego domu, nie używał wulgaryzmów, więc Weasley się nie odzywał. Wiedział, iż Malfoy musi być naprawdę zirytowany, skoro wydostał z siebie tak mocną obelgę. — Syriusz jeszcze tego nie wie. Można powiedzieć, że im obojgu wyświadczam przysługę. Przestaną być ślepi na to kim są osoby, które tak uwielbiają.
— Mam wrażenie, że zaślepia cię nienawiść.
— Może odrobinę — przyznał blondyn i wykrzywił paskudnie usta w uśmiechu pełnym satysfakcji. — Ale wiesz wolałbym, żeby Black nie zabawiał się z tą zdrajczyni krwi, jednocześnie robiąc nadzieję mojej siostrze. Roxanne bardzo go lubi.
— Macie słabość do tej rodziny. — Malfoy uśmiechnął się przelotnie, po czym ruszył przed siebie. Artur jeszcze przez moment wpatrywał się w Dorcas i Syriusza wygłupiających się na fontannie. W końcu poszedł za Malfoyem, musieli dokończyć dyżur.



***


— Weasley?
— Cześć — przywitał się i uśmiechnął, jednak Black tego nie odwzajemniła. W zasadzie nie wyglądała na specjalnie zadowoloną z faktu, iż zagrodził jej przejście. Najwyraźniej spieszyła się na zajęcia. — Wiedziałem, że tędy pójdziesz.
— Czego chcesz? — spytała ostro.
Artur zaśmiał się cicho zdenerwowany. Wiedział, że nie powinien się wtrącać w nieswoje sprawy, ale… naprawdę nie chciał, żeby Lucjusz zmarnował sobie przez nią życie. Według niego Malfoy zasługiwał na dziewczynę o wiele lepszą niż Black. A on uważał Lucjusza za przyjaciela, nie chciał dla niego źle.
— Evana nie ma? — spytał rozglądając się po korytarzu.
— O co ci chodzi? — warknęła.
— Często was razem widuję.
— To nie twój interes Weasley, a teraz zjeżdżaj — syknęła i wyminęła go, idąc przed siebie, ale on nie dał się tak łatwo spławić. Była zła. Cóż... Musiała. Plan Lucjusza przebiegł idealnie, Narcyza znienawidziła Rosiera, po tym jak dowiedziała się, iż jest on zaręczony z Meadows. Ale to nie znaczyło, że Narcyza przestała się bawić Malfoyem. I właśnie to go tak irytowało.
— Co gdybym powiedział, że to wszystko wymysł Lucjusza? — zatrzymała się gwałtownie. Artur wiedział, że Lucjusz może się na niego za to wściec, ale ta złość kiedyś przejdzie, kiedy zrozumie, że Black to błąd a nie wyjście. — A wszystko to on ukartował przeciw Evanowi.
— Ktoś cię przysłał?
— Nie. Przyszedłem tu z własnej woli — oświadczył i podszedł do niej. Nie wyglądała jakby mu uwierzyła. — Wiesz, że Malfoy cię lubi, prawda? — przemilczała tą kwestię. — I wiesz jaki jest. Zrobi wszystko, by osiągnąć cel. Nawet jeśli jego przyjaciel będzie przy tym cierpiał.
— Po co mi to mówisz?
— Bo się ze sobą wykończycie — oświadczył pewnie, a  Black drgnęła. Artur zdziwił się, że udało mu się ją czymś poruszyć. Przebić ten lód i dotrzeć do środka. — Nie dawaj mu nadziei, to w końcu odpuści. Przestań się nim bawić, Narcyzo, chcąc wzbudzić w Evanie zazdrość, bo to nie wyjdzie. Oboje będziecie się bawić ogniem i oboje się sparzycie. Evan nie będzie dla niego przeszkodą. Nie będzie patrzył na to, co on czuje. Jeśli Lucjusz sobie ciebie upodobał, to będziesz jego własnością. Jeśli — dodał szybko zanim zdążyła się odezwać — jednak się mu postawisz, to odpuści. Spełni każdą twoja prośbę. Ale jeśli będziesz bierna, to oboje będziecie cierpieć.
— To jakiś test zaufania?
— Dlaczego tak sądzisz?
— Bo zacząłeś obrażać Lucjusza, a przecież wiem, że się z nim kolegujesz. Nie masz powodu, by mnie go do niego zniechęcać.
— Mam powód.
— Czyżby?
— Nie nadajesz się dla niego — zmierzyła go złym spojrzeniem. — Zranisz go, bo widzisz tylko Rosiera. Nie chcę, by cierpiał z twojej winy.
— Nie powinieneś zajmować się swoim życiem?
— Dokładnie o to samo chciałem zapytać. — Artur nie musiał się odwracać, by wiedzieć kto za nim stoi.

***


— Udają szczęśliwych. — Artur spojrzał na pijanego Rosiera z powątpieniem. Przypadkiem spotkał go w pubie, kiedy to wracał z pracy i z kolegami z wydziału wstąpili do Brunatnego Wilka, gdzie Rosier pił samotnie. Po tym jak jego współpracownicy poszli do domu, Artur dosiadł się do niego. Blondyn nie miał nic przeciwko, choć i tak tylko mamrotał do siebie do chwili, kiedy Artur nie zapytał, czy jeszcze przyjaźni się z Lucjuszem. Od czasów szkoły nie mieli kontaktu, ponieważ Lucjusz go zerwał. Właśnie wtedy kiedy Weasley chciał go uratować przed popełnieniem największego błędu w życiu. — Zwodzą wszystkich — syknął Rosier, po czym uśmiechnął się jak maniak… którym zresztą był. Ale w tamtej chwili Artur tego nie wiedział.
— Co masz na myśli? — Blondyn zaśmiał się do kufla.
— Niewiele. — Uśmiechnął się lodowato do szklanicy. — Ale powiem tyle, ona go nie kocha. I kochać nie będzie. Cissy jest moja. I tylko moja. — Weasley poczuł obrzydzenie do Evana. Miał żonę i dziecko, a mówił z taką pasją o żonie swojego przyjaciela… O żonie swojego najlepszego przyjaciela!
— Bredzisz.
— Gdybym bredził to redził — oświadczył tonem mędrca, gubiąc przy tym kilka liter. — Wiem, co mówię, byłem u niej dziś. I wczoraj, i tydzień temu też. Jego i tak nigdy nie ma w domu. Jest zajęty, a Cissy czeka. Czarująca, piękna, zawsze gorąca… Kocha tylko mnie i tylko dla mnie taka jest. Jego nie zaszczyca spojrzeniem. Ha! Chciał mieć ją za żonę to ma… Ale tylko formalnie… Narcyza jest, była i będzie moja. Zawsze. Nie oddam jej — zaśmiał się zimno. — Tego malca też nie.
— Malca?— powtórzył Artur, po czym drgnął, przypominając sobie, że Narcyza jest w ciąży. — Chcesz powiedzieć, że ten dzieciak…
— Nie może być jego. Narcyza się brzydzi Malfoyem. Wątpię, by uprawiała z nim seks… W końcu robi to tylko ze mną — zaśmiał się znów i pociągnął z butelki. — Idiotyczne małżeństwo. On robi to celowo. Chce bym się wściekał… żebym był zły. Prowokuje mnie. Chce, żebym go zabił. Wręcz o to krzyczy!
— Niby dlaczego? — nagle Rosier zerwał się z krzesła i chwycił go za poły marynarki. Artur wstrzymał oddech, a barman spojrzał na nich zdziwiony. Evan nie chciał go zaatakować. Nie, on nachylił się i wyszeptał mu do ucha słowa, których Artur nigdy nie zapomniał
— Bo jest złym człowiekiem.


***

— Kto go wykończył?
— Moody — mruknął Kingsley, patrząc na ciało Rosiera ze znudzeniem. — Szaleniec walczył do końca… W sumie dziwne, że się potknął. Szło mu świetnie.
— W końcu pozbawił nogi Szalonookiego. Musiał być dobry — mruknęła jedna aurorka sprawdzająca zwłoki Evana. Głowiła się nad tym skąd Rosier ma przebite gardło sztyletem. Skoro walczył z Moodym tylko w sposób magiczny .
— Dokładnie — podsumował czarnoskóry i spojrzał na Artura, który również patrzył na ranę w karku mężczyzny. — Cóż, gdyby nie Malfoy nawet nie wiedzieliśmy, że taki szaleniec chodzi po ziemi. Dobrze, że się nam udało go tak szybko usunąć. Jednego mniej. — Weasley drgnął i na niego spojrzał.
— Malfoy? — powtórzył zdezorientowany. — To on wam o nim powiedział?
— Odkąd uwolnili go od Imperiusa, bardzo dokładnie współpracuje z naszym wydziałem — machnął ręką. ,,Imperiusa?” Artur prawie się zaśmiał. Cóż, bajka ta była bardzo wygodna, wielu tak się tłumaczyło… Jednak niewielu było tak bezczelnych, by dobić swoich… Chociaż jeśli chodzi o Lucjusza… On zrobi wszystko, by być wiarygodnym, więc zdradzenie kilku swoich to nic takiego.
— Mało kto w to wierzył, póki właśnie jego nam nie podsunął. Przyjaźnili się kiedyś… Ponoć — powiedziała aurorka i machnęła różdżką, sprawdzając datę zgonu.
— Nawet tu z nami przyszedł — poświadczył Kingsley. — Więc w sumie ministerstwo wiele mu zawdzięcza… — Podrapał się po karku, krzywiąc przy tych słowach. — Rosier był wariatem. Gdybyś widział tę walkę. — Pokiwał głową. — Naprawdę musiał mieć pecha, że się potknął. Bóg najwyraźniej pilnuje Moody'ego. Inaczej wybuchnąłby tak jak jego noga. — Artur nie musiał słuchać dalszej wypowiedzi Shacklebolta. Odszedł, a potem deportował się. Musiał porozmawiać z Narcyzą. Owym pechem Rosiera... był Malfoy.

***


— To Lucjusz. — Narcyza patrzyła na niego wielkimi oczami. Nigdy wcześniej nie widział, by ukazywała emocje... — To on​ ​go​ ​zabił.
— Co? Skąd… skąd masz pewność? — spytała. Głos miała cichy i wystraszony, oglądała się co jakiś czas za siebie, jakby upewniając, że nikt nie idzie. Znajdowali się w rezydencji Malfoya. Lucjusz był w pracy, a dziecko spało na górze pilnowane chwilowo przez skrzata… Jednak to nie sprawiało, że było tu cicho i bezpiecznie. Jeszcze nie teraz i Artur to wiedział.
— Rozmawiałem z aurorami — powiedział cicho. Czy czuł poczucie winy? Tak. Nie chciał rujnować jej małżeństwa. Ale bał się, że Malfoy zrobi tez coś Narcyzie… Skoro nie miał skrupułów, by zabić Evana, ona tez jest w niebezpieczeństwie… Ona i dziecko. Jeśli tylko to, co mówił Rosier było prawdą… Lucjusz może chcieć się zemścić. Może i kiedyś umiał kochać, ale teraz przerażała go postać Malfoya. Był bezwzględny. W ministerstwie pozbawiał ludzi stanowisk nawet nie ze swojego wydziału. Rządził się jak chciał, a kiedy ktoś wchodził mu w drogę mógł stracić pracę lub co gorsza zostać wyrzutkiem społecznym. Nikt się mu nie mógł postawić. Nie w ministerstwie. Tam był wpływowym, charyzmatycznym szlachcicem, który jest też tyranem i nieczułą maszyną dbającą tylko o interesy… A gdy Artur dowiedział się, o tym że Lucjusz maczał palce w schwytaniu bliskich mu osób, czyli Belli i Rudolphusa… Wiedział, że nie ma on skrupułów.
— To on wywabił Rosiera z kryjówki. Malfoy ustawił spotkanie. Sprawił, że Evan się potknął i stracił przewagę w bitwie z Szalonookim… Przez niego Evan przegrał. — Narcyza cała pobladła, a jej oczy zalśniły łzami. — To… Lucjusz wbił mu potem sztylet w gardło. By Rosier nigdy już… — zamilkł i przygryzł dolną wargę. — Nie będziesz bezpieczna. Malfoy nie jest już tym, kim był kiedyś. — Czuł się paskudnie, mówiąc prawdę. — Nie ryzykuj. On… — ,,Gdy to powiesz, będzie koniec” pomyślał, ale nie zaprzestał mówienia, mimo iż na chwilę się zaciął, czując powiew zimnego powietrza obok siebie. Powiedział to, mimo iż wiedział doskonale, że nie są już tu sami — jest złym człowiekiem.
Lucjusz wtedy pierwszy raz powiedział, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym to zrujnuje go do końca. Jego i wszystkich innych noszących przeklęte nazwisko Weasley.


***


— Oszalałeś?! — Artur skrzywił się, kiedy Molly trzepnęła go dłonią w głowę. —  Arturze, co to w ogóle za myślenie?! —  wrzasnęła, mężczyzna westchnął. Cóż. Wiedział, że powiedzenie prawdy i wyjaśnienie Molly wszystkiego będzie trudnym wyzwaniem. Jednak podjął się go i teraz musiał ponieść konsekwencje tego, co zrobił. Nawarzył sobie piwa, więc teraz je musiał wypić. — Bezpodstawnie osądziłeś go przed jego żoną, by go chronić!? To idiotyzm! Skąd w ogóle wymyśliłeś tak paskudne rzeczy?! Jak ci to przez gardło przeszło! To był twój… twój przyjaciel! —  syknęła, po chwili się krzywiąc. Konflikt trwał już dobre kilkanaście lat, wypowiedzenie takich słów nawet w czasie przeszłym było dla nich czymś trudnym. Zwłaszcza, że zbytnio się nie lubili. —  A ty chciałeś go pogrążyć!
— Narcyza nie była do niego dobra! —  próbował się obronić i podniósł się z miejsca. —  Zreszta teraz widzisz. Zostawiła go po dwudziestu latach! Nigdy go nie kochała! Nawet nie próbowała!
— A pomyślałeś o tym, że może próbowała, ale przez twoje słowa zaczęła się go bać!? — wrzasnęła. —  Przyznał się do tego, że go zabił? Powiedział ci to prosto w oczy? —  Artur cofnął się o krok i popatrzył na ziemię. Po czym pokiwał głową. — Mówił, że to zrobi? — znów zaprzeczył. — Więc dlaczego to zrobiłeś? — spytała już spokojnie. Weasley nieco przygasł. — Arturze. Nie znoszę ich… Naprawdę nie lubię tej rodziny, ale pomyślałeś kiedyś o tym, że większość tego co nam zrobił Malfoy i całe zło jakie robi to tylko i wyłącznie twoja wina?
— Myślę o tym cały czas — mruknął cicho, prawie to wyszeptał. — Tak jak o jeszcze kilku innych błędach jakie popełniłem, a z którymi teraz przychodzi mi się zmierzyć.
— Jest jeszcze coś? — Przytaknął. Molly westchnęła i usiadła na krześle w kuchni, patrząc na kopertę na stole. Nie chciała jej otwierać, to była sprawa pomiędzy Arturem a Malfoyem. A ona na dziś i tak miała już za dużo wrażeń. — Muszę to wiedzieć?
— Nie.
— Rozumiem — szepnęła i przymknęła oczy, zastanawiając się przez chwilę. — Lucjusz tą rozprawą nas pogrąży. Tak jak ci obiecał…
— Nie. — Kobieta zwróciła spojrzenie na niego. Artur patrzył na nią pewnie. —  Nie jest w stanie tego zrobić.
—  Skąd ta pewność?
— Bo nie może zrujnować mojej miłości, tak jak ja zrobiłem to z jego… Może próbować ośmieszyć mnie przy prasie, zwolnić z pracy, nawet zrównać z ziemią, ale wie, że on i tak przegrał. Bo ja mam ciebie i dzieci. On został sam.
— Zabrzmiało to niesamowicie egocentrycznie — oświadczyła, wstając, a Artur zamrugał zdziwiony. W głosie Molly zabrzmiała odraza, a jej wzrok był pełen pożałowania. — Mimo świństw jakie nam zrobił, rozumiem jego postępowanie — powiedziała, patrząc mu prosto w oczy, a Artur zamarł. — Powinieneś go przeprosić — oświadczyła i wyminęła go w ciszy, idąc w stronę schodów, gdy już na nich była. Weasley odezwał się.
— On nie chce przeprosin.—  Molly zatrzymała się i na niego spojrzała.
— Czego w takim razie?
— Odkupienia win.


***


— Jak się czujesz?
— Jakoś — odparł, wracając do czytanej książki. Czytanie było dla niego o wiele cięższe niż kiedyś. Dawniej wystarczyło, że spojrzał na stronę, a jej słowa zapisywały się w jego głowie. Nie musiał czytać. Po prostu patrzył i kopiował wszystko do umysłu. Teraz musiał się skupiać i zastanawiać nad poprawnym łączeniem informacji zawartych w księgach. Męczyło go to. — Skąd ta nagła troska z twojej strony? Chcesz nadrobić stracone lata?
— Powiedzmy. — Draco prychnął cicho i spojrzał na ojca, który właśnie odszedł od drzwi i do niego podszedł, podając mu dwie koperty. Jedna miała na sobie pieczęć Hogwartu, a druga, już otwarta, nie była zaadresowana do niego.
— Co to? — zapytał, odbierając koperty ojcu i wyjął z tej otwartej kartkę, a jego serce zatrzymało się na chwilę, gdy patrzył na tak dobrze znane mu pismo Snape’a. Spojrzał na ojca, potem znów na tekst i znów na niego. Nie wierzył w to, co czytał.
— List przyszedł przed chwilą… Uznałem, że lepiej będzie, jeśli powiem ci o tym od razu.
— Co z Theo? — Lucjusz wzruszył bezradnie ramionami. Draco zdjął okulary i ukrył twarz w dłoniach. Sądził, że najgorsze już było za nim. Teraz jednak uświadomił sobie, że wszystkie przepowiednie Cassy zaczynają dawać o sobie znać… I że cierpienie na jakie ich skazała… jest nieuniknione. Nie ma od niego ucieczki.
— Theodor jest już pełnoletni?
— Nie. Dopiero za pół roku ją osiągnie.
— Rozumiem —  odparł Lucjusz i zapadła między nimi cisza. Nigdy nie potrafili ze sobą rozmawiać tak jak prawdziwy ojciec z synem. Starali się, ale nic z tego nie wychodziło. Gdy Draco był dzieckiem, uwielbiał postać ojca. Widział w nim osobę godną naśladowania. To zmieniło się w czasie dorastania, a podziw przeradzał się w niechęć i pogardę. Nie większą niż do matki. Ale to zupełnie inna historia. Lucjusz za to nie wiedział jak powinien rozmawiać z synem. Kiedyś nie miał tego problemu. Z dziećmi o wiele prościej się rozmawia niż z dorosłymi. A jesli nie rozmową to można wiele nadrobić różnymi innymi rzeczami, wyjazdami… Dorosłemu to nie wystarcza. Jeśli więź nie jest wystarczająco silna, w pewnym momencie pomiędzy rodzicielem a jego potomkiem pojawia się przepaść. Ponieważ nie łączy ich nic innego poza nazwiskiem.
— Będzie pogrzeb?
— Ciała skazańców są własnością więzienia w jakim umierają. Ten kto zginął w Azkabanie, już tam pozostanie. Zresztą pogrzeby odprawia się dla duszy zmarłego. A Theodora jej pozbawiono.
— Po co im martwe ciało? Nie rozumiem.
— Uwierz, również wolałbym go pochować w jego rodzinnej krypcie. Jego syn pewnie też. Ale nie mamy szans by je odebrać, prawo tego zabrania.
— Zrób coś —  mruknął, zakładając okulary i spojrzał w błękitne oczy ojca.
— Draco, wiesz doskonale, że nie mogę. Tym bardziej teraz… Cudem sam się wybroniłem.
— Twój przyjaciel zgnije w ziemi Azkabanu! — syknął zły. —  Jesteś egoistą.
— Nie mogę ryzykować.
— Nie chcesz, a nie nie możesz — zirytował się, zatrzaskując książkę. Lucjusz zamilkł. — Nott się dla ciebie również poświęcał, wiesz? Pewnie tego nawet nie pamiętasz, bo byłeś zbyt zajęty sobą. Wspierał cię. Był z tobą wtedy, a może szczególnie wtedy, kiedy nie wiedziałeś, co masz ze sobą już zrobić. Dzięki niemu nie skończyłeś tak jak reszta Śmierciożerców. A teraz nie stać cię na odrobinę poświęcenia, by pochować go jak należy?! Co to za przyjaźń?!
— Nie unoś się.
— Nie masz prawa mi rozkazywać.
— Owszem. Ma. — Draco zamilkł i podniósł wzrok do kobiety stojącej w drzwiach. —  A ty miałeś się nie denerwować. Stres źle wpływa na magię. Może znów cię oślepić, mój drogi chłopcze. — Esmeralda przeszła przez pokój i zatrzymała się przy Malfoyach, patrząc na nich wzrokiem pełnym pożałowania. — Sądziłam, Lucjuszu, że chcesz naprawić swoją relację z synem.
— Powodzenia —  mruknął młody Malfoy, na co Pani Zabini zaśmiała się lekko.
— W czym tym razem problem?
— Nieistotne.
— Kiedy ty umrzesz, też tak będzie mówił —  warknął chłopak, wstając, i wyminął ich. — Zresztą nieważne kto by to nie był. Czy ty, czy ja, czy Narcyza. To wszystko jest nieistotne!
— Draco.
— Daj spokój. — Lucjusz machnął ręką na Esmeraldę, która wołała za chłopakiem. —  Musi ochłonąć. To normalne…
— Chodzi o Theodora?
— Tak. Powiedziałem, że nie dam rady zabrać jego ciała z Azkabanu… Trochę go to zirytowało.
— Nie dziwię się. W końcu Theodor był do niego jak wuj… Za to jego syna traktuje jak brata —  powiedziała, siadając na brzegu jego fotela. —  Masz rację. Ochłonie i zrozumie, że nie możesz tego zrobić. Za dużo byś ryzykował.
— I tak opuściłem Azkaban tylko dzięki tobie — westchnął. — Samemu zapewne nigdy by mi się to nie udało.
— Raczej dzięki twojemu słabemu sercu — poprawiła go, a Lucjusz prychnął cicho. Zabini również się uśmiechnęła. — Jeśli chcesz, mogę załatwić wydanie ciała. Ja nie ryzykuję niczego. Nie wyda się im to podejrzane jeśli uzasadnię, że potrzeba mi ciało do sekcji zwłok lub… chociażby eksperymentów na trupach. Azkaban dostarcza mi martwych średnio raz na tydzień, mogę sobie w nich przebierać.
— Twoja swoboda z jaką mówisz o nieboszczykach, zawsze mnie zaskakiwała.
— Poza brakiem pulsu niczym się od nas nie różnią… Przynajmniej do czasu aż nie zaczynają się rozkładać — odparła po prostu i obejrzała się za siebie, gdzie nie było nikogo. — Jeśli napiszę jeszcze dziś, do jutra je dostaniecie. Co z nim zrobicie to już wasza sprawa. Wybacz brak czułości z mojej strony, ale nigdy nie miałam z Theodorem dobrej relacji.
— Jesteś nieoceniona.
— Mój drogi, ja to wiem — prychnęła, wstając i uśmiechnęła się do niego lekko. —  Żałuję tylko, że nie widziałeś tego, gdy byliśmy w szkole. Może wtedy, nie musiałabym chować już dziesięciu małżonków.
— W szkole lataliście z Zabinim jak para papużek nierozłączek. Nawet gdybyś mnie interesowała, nie miałbym z nim szans — odparł z rozbawieniem, po czym zmarszczył brwi, uświadamiając sobie liczbę jaką wypowiedziała. — Wydaje mi się, czy niespełna tydzień temu miałaś pochowanych dziewięciu?
— A no właśnie — westchnęła i posłała mu spojrzenie zranionej dziewczynki. — Poszukaj mi jakiegoś dobrego mięsa. Ostatnimi czasy ciężko o zdrowego czarodzieja, pełnego wdzięku i charyzmy.
— Jak tak dalej pójdzie będę musiał ci szukać dwudziestolatków.
— Najwyżej zabiorę się za ciebie.
— Nie wiem czy chcę przedwcześnie umierać.
— Spokojnie. Twoje serce nie jest aż tak wadliwe. Pożyjesz do osiemdziesiątki a przy mnie… może tylko nieco krócej.
— Właśnie tego się obawiam.



cz.2
***

— To koniec na dziś. — Tym zdaniem Dumbledore zakończył zebranie i zniknął, a  reszta członków Zakonu zaraz za nim. Mało kto zostawał w Kwaterze Głównej dłużej, niż musiał. Ludzie nie przepadali za tym miejscem. Wyzywający ich obraz matki Syriusza, wcale nie sprawiał, że stawało się ono bardziej przytulne.
— Arturze. — Weasey spojrzał na swoja żonę, która kiwneła głową w kierunku Narcyzy stojącej przy oknie. Blondynka właśnie rozpoczęła konwersację z Grindelwaldem. — My jedziemy do Billa. Dołącz później — oświadczyła i razem z bliźniakami poszła w kierunku wyjścia. Obaj chłopcy zaglądali jeszcze przez ramiona za ojcem, ciekawi tego, co się wydarzy ale niestety nie dostrzegli nic innego poza stojących do nich tyłem rodzica, który nie wyglądał na przekonany do tego, co właśnie ma zrobić.
— Coś się stało? — drgnął i spojrzał na Remusa, który przerwał rozmowę z Syriuszem i patrzył na niego ze zmartwieniem. Black zresztą podobnie.
— Można tak powiedzieć — powiedział i podszedł do nich, przysiadając się. Wciąż zerkał na Narcyzę, która uśmiechnęła się zimno do Gellerta, jakby rozbawiona tym, co jej powiedział.
— Rozprawa? — spytał Syriusz ciszej, patrząc na Narcyzę. Kobieta jeszcze nie wiedziała, kto krył się za wydarzeniami z pamiętnej nocy pod Wieżą Astronomiczną. Drops zaznaczył, że ma tak pozostać. Takie było życzenie jej syna, czego Syriusz nie rozumiał, jednak tak jak i reszta stosował się do polecenia Dumbledore’a. On w przeciwieństwie do reszty robił to też dlatego, że wiedział iż kolejna tragiczna informacja do Narcyzy może być kroplą, która przeleje czarę.
— Też... — westchnął i zmęczonym ruchem zdjął okulary, przecierając dłońmi oczy. —  Malfoy chce mnie wykończyć.
— Ha! Nie ciebie jednego — parsknął Black, opierając się wygodniej o oparcie krzesła i uśmiechnął do niego w bardzo podobny sposób, jak zrobiła to przed momentem Narcyza do Grindelwalda. Chyba po raz pierwszy Artur dostrzegł po między nimi podobieństwo. —  Lucjusz to Lucjusz. Nic z nim nie zrobisz. Poza tym wszyscy wiemy, że powód tym razem ma solidny.
—  Sądziłem, że dobrze wychowałem swoje dzieci — westchnął.
— Jest coś takiego jak samozaparcie — oświadczył Black, machając lekceważąco dłonią. —  Moi rodzice też wychowali mnie nieco inaczej i patrz jak skończyłem! —  roześmiał się.
— Ty chociaż przeżyłeś — rzucił Remus, a Syriusz wzruszył ramionami.
— Cudem, ale musze przyznać ci rację. Gdybym słuchał się rodziców, też bym pewnie skończył jak Regulus. W sumie cieszę się, że nie żyłem według rodowych zasad.
— Ty nie atakowałeś innych. — Teraz Black roześmiał się głośno, a Remus nieco zarumienił z zażenowania. Cóż… Artur nie zwracał na nich większej uwagi, gdy byli w szkole, nie wiedział jak często Syriusz z Jamesem znęcali się nad innymi… a konkretniej na jednej osobie. Tak… Snape nie miał z nimi lekkiego życia w szkole. —  Zresztą —  mruknął — tu nie chodzi tylko o tę sytuację. Lucjusz zwyczajnie mnie nie znosi. Będzie się cieszył kiedy wdepta mnie w ziemię.
— W zasadzie o co się aż tak pożarliście? — Zapytał Remus. — Malfoy może i jest okropną szumowiną, ale jednak do ciebie żywi to czystą nienawiść.
— Długo by opowiadać — powiedział wymijająco i spojrzał na swoje dłonie. — To nieciekawa historia.
— Och, czyżby? — Artur uniósł wzrok do Grindelwalda, który przerwał rozmowę z Narcyzą i spojrzał na niego, a w jego oczach widział rozbawienie. Reszta zamilkła, patrząc to na niego, to na Weasleya. Za to rudowłosy poczuł, jak jego policzki czerwienią się ze złości. — Powiedz mi, Weasley — zaakcentował jego nazwisko z nutą pogardy. — Czy kiedykolwiek przez twój mały móżdżek przeszła myśl, że zmarnowałeś mu życie?
— Skąd ty…
— Mówiliśmy już o sprawdzaniu umysłów innych —  warknął Syriusz, a Gellert zaśmiał się lekko i wzruszył ramionami. Artur dostrzegł, jak Narcyza patrzy prosto na niego, po czym spojrzała na Blacka.
— W czym rzecz? — spytała sucho. Syriusz oparł się na krzesło i ziewnął cicho.
— Nie słyszałaś?
— Skupiłam się na rozmowie. Nie mam aż tak wyostrzonej podzielności uwagi. —  mruknęła, a Syriusz parsknął i machnął na Artura dłonią.
— Pytamy o jego konflikt z twoim eksmężem. Może ty wyjaśnisz, o co chodzi skoro on niespecjalnie się do tego pali?
— Zdziwiłabym się, gdyby mówił o tym chętnie — mruknęła, po czym skrzywiła się lekko. — To z jego winy zaczęłam patrzeć na Malfoya jako na mordercę a nie człowieka. —  Syriusz zamrugał zdziwiony i spojrzał na Artura. — On powiedział mi o tym, kto tak naprawdę zabił Evana… Co w późniejszym czasie zostało potwierdzone.
— Ty… Ale skąd to wiedziałeś?
— Dobre pytanie — podjął Grindelwald i posłał Weasleyowi uśmiech. Ten zgarbił się lekko. — Otóż, owy osobnik nie miał co do tego pewności. Zarzucił zabójstwo przyjaciela Lucjuszowi przy Narcyzie, nie mając pojęcia, czy właśnie taka jest prawda — parsknął. Weasley wręcz czuł te spojrzenia na swoim ciele. Było mu wstyd. —  Nie chciał, żeby Narcyza była z Lucjuszem. Twierdził, że oboje się przy sobie zepsują.
— Dosyć — Black przerwała blondynowi i zmierzyła go złym spojrzeniem. — To nie jest sprawa któregokolwiek z was — warknęła zirytowana. — Weasley, zostałeś tu, bo chciałeś o czymś porozmawiać. Także przejdź do rzeczy i wynoś się, bo nie mam ochoty już cię oglądać.
— Wstrzymaj się, Narcyzo — poprosił Syriusz, który nagle miał zmarszczone brwi. Artur miał wrażenie… że nawet jest zły. — Bo jeśli dobrze zrozumiałem. Oskarżyłeś bezpodstawnie Malfoya o to, że zabił Rosiera. — Brzmiał na złego. —  Znam zbyt dobrze tego rodzaju pochopne osądy, by siedzieć cicho — powiedział szybko, zanim Remus zdążył mu przerwać. Weasley teraz już był pewien, że Black jest zły. —  Jak przez kilka zdań można komuś zmarnować życie — oświadczył cicho i wstał, a jego głos był niczym syk. —  Bo inni nie chcą twoich wyjaśnień. Nikt nie chce cię słuchać. Nie masz prawa głosu, bo w końcu wina leży po twojej stronie! — Narcyza spojrzała na podłogę. — Chcesz powiedzieć, że z twojej inicjatywy to ledwo trzymające się na nogach małżeństwo upadło?
— Syriusz…
— Nie — przerwał kuzynce brunet. — Ty już się tłumaczyłaś. Chcę to usłyszeć od niego.
—  Po co? —  spytał cicho Remus.
— Chcę, żeby poczuł to wstrętne uczucie poczucia winy. Świadomość tego, że zmarnowało się komuś życie z  własnej głupoty! —  syknął. —  To twoja wina? —  Artur przełknął z trudem ślinę.
— Tak — wychrypiał. Nagle poczuł suchość w gardle i skrzywił się. Coś ścisnęło mu serce. — To ma się wiele do tego co działo się potem… Bo przeze mnie się go przestraszyłaś prawda? — spytał Narcyzy, która zbladła. — Znienawidziłaś go, bo zabił swojego przyjaciela… Bo zabił ojca…
—  Ojca? —  przerwała mu i uniosła energicznie głowę do góry. Syriusz odsunął się o krok zdziwiony, a Remus rozchylił usta w szoku. Za to Gellert uśmiechnął z rozbawieniem, najwyraźniej bawiła go ta wymiana zdań. —  O czym ty bredzisz?
— Daj spokój Narcyzo. Nie jesteście już małżeństwem, możesz powiedzieć, jak to było. Draco nie jest synem Malfoya.
W pomieszczeniu rozległ się dźwięk uderzenia w twarz. Kobieta uderzyła tak mocno, że mężczyzna syknął z bólu
— Nigdy więcej nie waż się mówić takich kłamstw przy ludziach — syknęła wściekła. —  Wynoś się. Nie chcę widzieć na oczy kogoś, kto mówi takie plugastwa…
— Jesteś w stu procentach pewna?
— Słucham? — drgnęła i spojrzała na Grindelwalda.
—  Tego, że twoje dziecko jest synem Lucjusza — sprecyzował blondyn.
— Co to za pytanie!? — krzyknęła, a jej oczy zabłysły.
— Reagujesz bardzo emocjonalnie na podważenie faktu, iż Draco jest synem Lucjusza — zauważył Remus. — Zbyt emocjonalnie jak na ciebie. To oznacza, że coś cię gryzie… Jesteś pewna, że Draco…
— Nawet jeśli nie, to co ci do tego? — W pokoju zapadła cisza. —  Och. Nagle jesteście cicho? Zabawne — warknęła. —  Nie. Nie jestem pewna. Nie sprawdzałam tego. I nie chcę. Draco jest synem Lucjusza. Był, jest i będzie…
— Boisz się.
— Też byś się bał — odparła Syriuszowi, a on nie zaprzeczył. Nikt nie wie, co stałoby się, gdyby nagle okazało się, że chłopak nie jest dzieciakiem Malfoya. Gdyby w wyniku tego Lucjusz go odrzucił, Draco straciłby wszystko. — To wydaje się wam takie oczywiste. — Usiadła na krześle, bo była bardzo słaba. — Gdybym zostawiła go, kiedy jeszcze byłam w ciąży, to wszystko byłoby pewne. Wyklęta ze społeczeństwa i rodu. Sądzicie, że jak patrzą na samotne ciężarne czarownice? —  Prychnęła. —  Evan miał żonę i córkę. Ja miałam Lucjusza i syna… Teraz wstawcie sobie w to jeden zgrzyt. Dziecko jest Evana. Co się więc dzieje? Nagle porzuca Dorcas, żeby zająć się ciężarną wyklęta kochanką? Nie sądzę! Nie wiem czyje to dziecko. I wiedzieć nie mam zamiaru — warknęła, zaciskając dłonie w pięści. —  Bo jeśli czarny scenariusz okazałby się prawdą, to zrujnuję życie mojemu dziecku. Nie jesteście rodzicami, nie zrozumiecie tego.
— Ja rozumiem.
— Gdybyś rozumiał, nie przychodziłbyś do mnie dzień po śmierci Rosiera — powiedziała wściekła, a Artur zamilkł. —  Nie próbowałbyś namieszać mi w myślach. Może wtedy bym po prostu przenosiła żałobę i to wszystko skończyłoby się. Ale nie! — Zakryła twarz dłońmi. — Przez ciebie to się nie skończyło. Wszędzie krew, krzyk i wizje wbijania noża w krtań! Żal, złość i nienawiść! Wszystko to czego mogło nie być, nagle zamroczyło mi umysł i nie pozwoliło się już wyswobodzić.
— Rozwiązanie — męski głos nagle przerwał ciszę. Kobieta podniosła głowę do Remusa, który patrzył na nią z miną, jakby odkrył lek na Smoczą Ospę. — To rozwiązanie sprawy Rosiera!
— Czego?
— Nie twoja sprawa — mruknęła kobieta. — Kazałam ci się wynosić.
— Ale muszę z tobą…
— Arturze, lepiej jeśli jednak tak się stanie. — Mężczyzna spojrzał zdziwiony na Syriusza, ale bez słowa wstał, przeszedł przez pokój, po czym najzwyczajniej w świecie deportował się. —  Remus, wyjaśnij.
— Rosier to wspomnienie, prawda? To oznacza, że trzymają go tu myśli, konkretniej jedna, która nie daje ci spokoju. Jego śmierć. — Położył energicznie dłonie na stole. — Mówiłaś, że odkąd Artur powiedział ci o tym, że to Malfoy zabił Rosiera coś przyćmiło twój umysł. Nie dawało normalnie żyć, ukazywało wszędzie śmierć. Czy to nie oczywiste, że akurat tego wspomnienia uczepiła się część duszy Evana?
— Co w związku z tym? — spytał Syriusz. — Nie można się go pozbyć od tak. — Pstryknął palcami. — Nie można tego naprawić. To nie jej wspomnienie tylko myśl. Zaklęcie zapomnienia nie zadziała.
— Narcyzo twoja podświadomość wciąż wytwarza te wizje? — Pokiwała głową.
— Od narodzin Cassy ustały.
— Od chwili kiedy znalazł nosiciela. — Oświadczyl Gellert, a kobieta pobladła. — Teraz Rosier musi znaleźć coś, czego się znów uczepi. Jeśli mnie pamięć nie myli, już sobie kogoś upodobał, przynajmniej chwilowo. — Black skrzywił się mocno, przypominając wspomnienie opętania. — Jednak wydaje mi się, że Rosier jest czymś uwarunkowany, a raczej kimś.
— To znaczy?
— Nęka ją myśl. Myśl o tym, że jej mąż… Jej były mąż — poprawił się —  zabił jej miłość. Stąd krwawe wizje i ciągłe myśli o mordercy. Później znienawidziła swoje drugie dziecko, które już musiało być Malfoya. Dziecko mordercy Evana — sprecyzował. —  Na końcu uczepił się ciebie, w chwili kiedy powiedziałeś, że Malfoy jest dobrym człowiekiem. — Black popatrzył na niego z otwartymi ustami, a mężczyzna posłał im szeroki uśmiech. —  Wszystko sprowadza się do osoby Lucjusza. Bo jeśli myśli Weasleya nie kłamią, Rosier chciał, by owa pani — wskazał delikatnym gestem blondynkę — nienawidziła Lucjusza. By była tylko i wyłącznie własnością Evana. Nie był głupi. Wiedział, że Weasley chciał odsunąć Narcyzę od Lucjusza w imię męskiej solidarności, którą darzył Malfoya za czasów szkolnych. Evan sam naopowiadał mu wielu innych rzeczy na temat Malfoya, przez co plany rudzielca uległy zmianie. I postanowił ją ochronić przed ,,złem” jakim jest Malfoy. Postanowił więc odsunąć Narcyzę od męża, by ten nie stał się osobą za jaką ma go Rosier.  Evan wszczepił w umysł głupiego Gryfona myśl, że Lucjusz im dłużej będzie z nią przebywał, prędzej czy później nie wytrzyma i ją zrani. Bo już przy niej staje się złym człowiekiem. — Narcyza przypomniała sobie słowa, które kiedyś powiedział jej Artur Weasley, dokładnie te same słowa padły, kiedy kazał jej uciekać z dala od Malfoya. Gelert również usiadł na krześle i uśmiechnął się. — Rosier nienawidził Lucjusza dlatego, że Narcyza wzięła go za męża. Chciał więc zrujnować to uczucie. Pragnął zabić tę miłość. Obrzydzić mu ją fizycznie. — Black pamiętała te kilka razy, kiedy Lucjusz wchodził po pracy do ich sypialni i zastawał Narcyzę z Evanem w wielu niewłaściwych sytuacjach. — Wizualnie. — Kiedyś miała pełno malinek zrobionych przez Rosiera na każdej części ciała, zwykle po bardzo namiętnym seksie. — Psychicznie i moralnie. Nie mogło mu chodzić tylko o miłość do ciebie, Narcyzo. Rosier nienawidził go i robił wiele rzeczy tylko po to, żeby zrobić na złość swojemu przyjacielowi. Wtedy cię upokarzał, a ty sądziłaś, że cię kocha. On wiedział, że tym go zrani. Sądził, że Malfoy odpuści. Tyle, że…
— Takie słowo nie istnieje w słowniku tej rodziny — dokończył za niego Syriusz. Gellert mu przytaknął. — Nawet jeśli próbował, to nie umiał. Ma to w genach tak jak swoje blond kłaki. Gdyby odpuścił splamiłby tym swoją godność… Nawet teraz nie chce się pozbyć tego uczucia prawda, Narcyzo? — Kobieta spojrzała na niego. — Kiedy tu był w sprawie rozwodu, mówiłaś, że nie zdjął obrączki. — Zarumieniła się mocno. — Niby dlaczego nie mógłby tego zrobić, gdyby sobie odpuścił? Evan nigdy nie był w stanie go do ciebie zrazić… To albo niesamowicie silne samozaparcie, albo miłość. Bo jak to szło? Nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie pamięta złego czy jakoś tak… miłość w sensie.
— Klechą to ty byś nie mógł być — zaśmiał się Grindelwald. — Choć rację ci muszę przyznać. To postać Lucjusza musi go tu trzymać. Najwyraźniej Rosier nie umie znieść faktu, iż on cię kocha mimo, że ty nie potrafisz go obdarzyć uczuciem.
— Chcecie powiedzieć, że Rosier chce po prostu, żeby Lucjusz odpuścił? — Zapytał Remus, a reszta mężczyzn mu przytaknęła.
— To tylko sugestia, ale jest to bardzo prawdopodobne — powiedział Gellert. — Ale już ustaliliśmy, że nie jest to możliwe. Nie wiem, co musiałabyś zrobić, by wyrzucić swoją postać z umysłu męża.
— Wyrzucić — powtórzyła i podniosła się z miejsca. — Nie mogę go zranić. Nie umiem już go ranić. Za dużo razy to robiłam… Nie. Muszę zrobić coś innego.
— To znaczy co? Narcyzo, dokąd idziesz? Ej! — zawołał za nią Syriusz. Jednak nieskutecznie, bo kobieta wybiegła już z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.


***


— Po co pani przyszła?
— Sprawdzić jak się czujesz.
— Dobrze jak widać. Może pani już iść.
— Draco nie zachowuj się jak dziecko — westchnęła Esmeralda, przechodząc przez balkon. Przystanęła przy balustradzie. — Martwisz tym ojca.
— Jakoś nie specjalnie mnie to porusza. Przysłał tu panią?
— Nie. Zresztą wiesz, że nie spełniam takich próśb. Byłabym złą przyjaciółką, robiąc coś takiego.
— Przyjaciółką — powtórzył i prychnął. — Radzę na to uważać. Już dwóch jego przyjaciół jest martwych… z jego winy.
— Theodor nie zginął z jego winy.
— To ojciec dyrygował nimi w Departamencie Tajemnic. Gdyby nie spaprał roboty, pan Nott by żył — odpowiedział, a Esmeralda westchnęła ze zmęczeniem. — Teraz chce udawać ojca, ale chyba trochę na to za późno.
— Wolałbyś teraz mieszkać z Narcyzą?
— Ma pani rację. Z dwojga złego lepiej, że jestem u niego. — Zabini zaśmiała się lekko i spojrzała w ocean rozciągający się za horyzontem, po czym uśmiechnęła, się słysząc jego pytanie. — Jak długo to już trwa?
— Nie będę udawać, że nie wiem, o czym mówisz — oświadczyła, nadal na niego nie patrząc, ale nie wydawała się zażenowana ani speszona. Raczej rozbawiona. — Sama straciłam już rachubę… Jednak nigdy nic między nami nie zaszło podczas jego małżeństwa z twoją matką, jeśli o to chodzi. Lucjusz zawsze był wierny Narcyzie, może to przez fakt, iż zawsze pragnął mieć pełną rodzinę, taką w jakiej wychował się on sam. A może wciąż czuje do niej sentyment… W końcu jego obrączka mówi sama za siebie. Ja wciąż szukam… czegoś, jak pewnie zauważyłeś. Odkąd zmarł ojciec Blaise’a, szukam i szukam. I zawsze wracam tu do Lucjusza. Zawsze mam w nim oparcie, niezależnie od tego czy to mój nowy małżonek zmarł przypadkiem, czy śmiercią naturalną, czy też… tak. Nigdy mnie o nic nie obwinia jak robią to inni. Jest bardzo wyrozumiały.
— Czyli ojciec i pani nigdy nie…
— Nie. Jesteśmy przykładem starej dobrej arystokracji, gdzie są damy i dżentelmeni. Gdzie jest się wiernym pani swego serca, jak i odmawia się pewnych propozycji na wzgląd pozycji społecznej oraz morali, które zostały nam wpojone do głowy. Nigdy nie odebrałabym Narcyzie męża. Niezależnie od tego jak bardzo jej nie lubię. Nawet nie próbowałam się do niego zbliżyć pod innym względem niż przyjacielskim. Zresztą on także.
— A teraz? Ojciec zachowuje się inaczej względem pani?
— Nie dostrzegłam żadnej zmiany od czasu rozwodu — oświadczyła, a Draco ze zdziwieniem stwierdził, że nie dosłyszał się w jej głosie żalu ani pretensji. — Dlaczego właściwie interesuje cię ten temat? Chcesz sprawdzić czy był Narcyzie wierny do końca? —  odpowiedziała pytaniem. Ślizgon wzruszył ramionami, patrząc w przestrzeń.
— Nie, chcę wiedzieć, czy był w stanie choć na chwilę o niej zapomnieć. W końcu jej to przychodziło bardzo łatwo — dodał z irytacją, a Esmeralda westchnęła zrezygnowana.
— Znasz ich przeszłość?
— Znam, dlatego brzydzę się matką.
— Nie dziwię ci się. — Oparła się o balustradę.
—Lubi pani mojego ojca — powiedział nagle, a Esmeralda zaśmiała się cicho i przytaknęła.
— Tak, lubię.
— To dobrze.
— Skąd ten wniosek?
— Troszczy się pani o niego. Chyba jako jedyna osoba na świecie.
— Możliwe — powiedziała z rozbawieniem. — Czyli nie masz nic przeciwko temu, że jesteśmy blisko?
— Ufam pani bardziej niż samemu sobie. Oddałem w pani ręce swoje życie. Ojciec zresztą też. To powinno wystarczyć za odpowiedź.
— Nie obawiasz się mnie?
— Dlaczego miałbym?
— Nie pomogłam Cassy.
— To była jej decyzja — powiedział krótko. — I tak dług wdzięczności do pani osoby jest nieskończenie wielki z mojej strony. Przez to wszystko… narażała się pani u C.O.D.E i Czarnego Pana. Mogli panią zabić.
— Mogli, ale zapomnieli, że morderca rozumie innego mordercę. Nie byli w stanie mi nic zrobić. I nie są nadal. Chroni mnie tutejszy rząd. Zaszkodziliby sami sobie, próbując podnieść na mnie różdżkę.
— Nie jest pani mordercą.
— Jestem — powiedziała twardo i westchnęła cicho. — Wiesz… nie powinnam tego mówić, ale kiedyś chciałam nawet zabić twoją matkę. — Draco spojrzał zaskoczony na Zabini. Ciemnoskóra kobieta uśmiechnęła się przelotnie, jakby było w tym coś zabawnego, ale jej oczy były smutne. Zupełnie inne niż na co dzień pokazywała światu. — Nie pamiętam, jak wiele razy pragnęłam ją podtruć lub skrócić jej życie w jakiś szybki sposób — wyszeptała cicho, jakby bojąc się, że ktoś niepowołany usłyszy ich rozmowę. — Nie było dla mnie tajemnicą, że ona małżeństwa z nim nigdy nie szanowała. Byłam świadkiem tego, że zdradzała Lucjusza. Od tak po prostu bez wyrzutów sumienia… Znikała w połowie przyjęcia i… Do dziś tego nie rozumiem. I nie pojmuję Lucjusza, dlaczego zabił Evana dopiero po tak długim czasie.
— Sądzi pani, że postąpił słusznie?
— Nie. Słusznie by postąpił, gdyby ją porzucił już na początku… Choć nie wiem, czy miałby takiego przystojnego syna, gdyby tak się stało. — Draco milczał, co Esmeralda odebrała jak sygnał. — Coś nie tak?
— Mam do pani pytanie… Związane z przeszczepem oczu.
— Tak?
— Dlaczego dała mi pani oczy z grupy KG41 skoro mam RH32 tak jak rodzice?
— Musisz być w błędzie Draco. Twoja grupa to KG41. Dzieci zwykle dostają grupę narządów po rodzicach — powiedziała pewna swoich słów.
— Sprawdziłem. Mają RH32 — powtórzył a Esmeralda spojrzała znów w ocean. — Jaką grupę miał Evan Rosier?
— Czy to ważne?
— Wiem, że i jego pani leczyła. A do takich rzeczy akurat ma pani świetną pamięć.
— Draco, to o niczym nie świadczy.
— Jaką miał grupę narządów?
— KG41. — Chłopak zaklął cicho. Esmeralda spojrzała na niego i przygryzła delikatnie dolną wargę. Wiedziała, co teraz nastąpi.
— Dlaczego nie powiedziała pani o tym… Lucjuszowi?
— Bo to tylko grupa narządów, a nie DNA. Zdarzają się przypadki, kiedy dziecko otrzymuje grupę od kogoś z drugiej lub trzeciej linii rodzinnej, a nie bezpośrednio po rodzicach — powiedziała cicho. — To wyjątki… A ty urodziłeś się wyjątkowy, Draco. Urodziłeś się Nadzwyczajnym, to również mogło przyczynić się to tego, że twoja grupa różni się od rodzicielskiej.
— Ale nie musiało — odparł. — Mogła to być grupa kogoś innego. Evana Rosiera na przykład. — Kobieta zamilkła. Stali tak w ciszy, aż w końcu się odezwała, a to co powiedziała, zdziwiło samego Malfoya.
— Lucjusz nie chciał sprawdzać ojcostwa — wyznała cicho. — Proponowałam mu to wiele razy. Odmawiał za każdym razem.
— Dlaczego?
—Bo się bał. — Uśmiechnęła blado. — Obawiał się, że znów pokochał istotę, która nigdy nie będzie odwzajemniać jego uczucia… — wyszeptała, a jej głos nagle złagodniał. Nie był suchy i oczywisty, lecz delikatny i pełen emocji. — Odkąd się urodziłeś kochał cię jak swoje dziecko. Nie chciał, by to się zmieniło… Gdyby okazało się, że nie jesteś jego synem… Nigdy nie traktowałbyś go jak ojca. Możesz z niego kpić, ale on cię kocha, Draco. Tak samo jak kochał Cassy. Tak samo jak kocha Narcyzę. A może nawet bardziej. — Uśmiechnęła się przelotnie. — Brzmi to jak jakaś tandetna książka z happy endem na końcu, ale tak właśnie było. Tego nie mogłeś zobaczyć w jego wspomnieniach ani we wspomnieniach Narcyzy. Nie pamiętasz swoich pierwszych sekund na tym świecie. Kiedy pojawiłeś się na świecie, a on… chwycił cię w ramiona, spojrzał w twoje wielkie błękitne ślepia i powiedział słowa, których nigdy wcześniej ani później nie wypowiedział do nikogo. Nawet gdy urodziła się Cassy, nie był aż tak przejęty i wzruszony. Nigdy nie słyszałam, by zwracał się do kogokolwiek... z taką miłością.
— Co to były za słowa?
— Niech ci sam powie.
— Wątpię, by chciał… I że w ogóle je pamięta.
— Pamięta z całą pewnością.
— Skąd to pani wie?
—Tak czuję — oświadczyła i spojrzała na niego. Teraz to on spoglądał w horyzont. —  Wszystko to, co posiadam i wszystko to... kim jestem, oddaję tobie. Na zawsze. — Po tych słowach zapadła cisza, a gdy chciał odpowiedzieć, nie miał już komu. Esmeralda deportowała się, pozostawiając go na balkonie samego. Chłopak spojrzał na swój rodowy pierścień i uśmiechnął się. Bez względu na wszystko… zawsze będzie Malfoyem.


***
— Nasz świat pochłonie ciemność.
— Kiedyś na pewno.
Ciemnowłosa kobieta uśmiechnęła się lekko i spojrzała na swojego rozmówcę z rozbawieniem. Bawiło ją, że tamten zupełnie nie przejmuje się powagą sytuacji.
— Nie obawiasz się Dzieci Końca?
— A powinienem? — odpowiedział pytaniem, a jego bordowe włosy zalśniły w świetle słońca krwistą czerwienią. Ona pokiwała głową i przeszła wzdłuż fontanny, przy której stali, po czym przystanęła przy czarodzieju.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
— Wiem, dlatego tu jestem.
— To znaczy?
— Touka Kirishima to znana ci osoba, prawda?




Rety uwierzycie, że to już 44 rozdziały? :O Strasznie szybko mi to przeleciało. Chcę wam podziękować za to, że jesteście ze mną. Za wszystkie maile jak i komentarze, jesteście naprawdę wspaniali! Dziękuję również mojej wspaniałej becie Noelli, która mimo natłoku zajęć znajduje chwilkę na moje teksty! Pozdrawiam! Dorothy!

2 komentarze:

  1. Nie ma to ja przegapić nowy rozdział o.o w sumie to nawet nieźle, bo miałam wymówkę, żeby przypomnieć sobie kilka wcześniejszych rozdziałów.
    I oczywiście teraz jestem jeszcze bardziej ciekawa niż wcześniej co się będzie działo, co dla nas planujesz a przede wszystkim co planujesz dla swoich bohaterów :)

    Mam mieszane uczucia co do wątku Hermiony, trochę jakby znienacka wyszło to co wyszło i kupiłabym to gdyby w jakimś innym momencie się wydarzyło, z jakimś wytłumaczeniem fabularnym itp. A może takie wytłumaczenie było tylko ja tego nie zauważyłam? Albo przegapiłam radując się że hurra, jest kolejny rozdział xD
    Jestem ciekawa czy wykorzystasz i jeśli już to jak wątek tego że Harry i Touka urodzili się tego samego dnia. Mam wrażenie że to ma znaczenie ale nie wiem jeszcze do końca jakie i z jakichś dziwnych powodów jestem tego ciekawa.

    Trzymam kciuki za wene, dużo czasu i żeby się dobrze pisało a nam fajnie czytało :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znalazłem to opowiadanie kilka dni temu i całkowicie wsiąkłem w tę historię. Naprawdę, lubię motyw Harry'ego jako Ślizgona, a tutaj jest to dobrze ukazane. Mam nadzieję, że nie porzuciłaś tego opowiadania...
    Zdarzają się błędy ortograficzne, stylistyczne. Czasem ciężko się połapać w mnogości wątków i zdaje mi się, że Ty sama masz czasem problem z tym.
    Sporo rzeczy mi się nie podoba, ale część zasługuje na ogromny plus.
    Co mi się podoba?
    - Harry w Slytherinie
    - Postać Cassy i jej wątek
    - Postać Draco
    - Nott i Hermiona i cały ich wątek
    - Ivan i wątek Nadzwyczajnych
    - Postać Severusa, ale ubolewam, że jest go tak mało
    - Dobre ukazanie Dumbledore'a oraz pojawienie się Gellerta, fajnie, że Albus został przekonany przez Dracona, że jego śmierć nie pomoże nikomu
    - Matka Zabiniego, bardziej ciekawsza niż jej syn (niestety)
    - Astoria, której bardzo kibicuję w tej historii i chciałbym jej więcej
    - Wątek Syriusza, Narcyza, Evana i Lucjusza
    Co mnie trochę irytuje?
    - Siostry Carrow, nie wiem jakoś nie mogę się przekonać do nich ale to jak w życiu - część osób nam odpowiada, a część nie
    - Postać Zabiniego, która dla mnie odgrywa małą rolę
    - Postacie takie jak Max, Lauren czy Alex są dla mnie tylko zapychadłem, ale domyślam się, że mają swoje role do odegrania, ale na razie pozostają w uśpieniu
    - Mało Ginny, jej stosunku do Harry'ego po tym wszystkim, co się dzieje
    - Harry. Potter, który niby jest kanoniczny - nieogarnięty i impulsywny momentami, ale czasem wydaje się ciamajdą,która sama nic nie jest w stanie zrobić. Dodatkowo, mam wrażenie, że przy wszystkich Ślizgonach jest po prostu słaby. Nie jest już tak pomocny jak kiedyś, o wszystkim dowiaduje się ostatni, a jak już coś robi to później każdy ma problemy z tego powodu... Eh, ale może taki jest Twój zamysł, więc niech będzie.
    Zobaczymy, jak to dalej się rozwinie. Czekam na więcej Harry'ego, szkoda tylko, że prawdopodobnie on i Touka skończą razem ;/ Mam nadzieję, że Draco wróci szybko do reszty i będzie odgrywał znowu większą rolę.
    No i liczę, że kilka nielubionych osób przeze mnie zginie, bo wojna się zaczyna, a wojna bez śmierci to nie wojna.
    Dużo weny życzę i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń