czwartek, 19 kwietnia 2018

45. Blizny przeszłości

Hej! Witam! Dzień Dobry!
      Trochę mnie nie było ale obiecuję poprawę. Jeśli jesteś ze mną od początku to informacja dla ciebie, jeśli jesteś nowy: Witaj! - większej różnicy nie zrobi ci ta przedmowa.
Ostatnio nieco pozmieniałam naszą opowieść, ku uciesze pewnie większości z was siostry Carrow zostały sprowadzone do minimum, a wątek Flora/Nott zniknął. Całość opowieści została skorygowana. Znika rozdział objaśniający Barty'ego Crouch'a jak i usadawianie Elfów w świat Pottera (przynajmniej częściowo - znika postać Xaviera). Co natomiast się pojawia zamiast tego? Odrobinę więcej Astorii, Pan Kirishima i jego opinia o Złotym Chłopcu (rozdział z przyjęciem u starego Ślimaka), odrobinę więcej Pottera - którego nieco ostatnimi czasy zrzucałam na dalszy plan, jak i minimalnie więcej Zabini'ego, a na deser Theodor, singiel który nigdy nie był zainteresowany ani Lauren, ani Florą, ani Dafne, mając pewien... Mały problem. Owy problem... to rzecz jasna kobieta. Jednak ich wątek pojawi się wkrótce. W poprzednich rozdziałach jest jedynie blado zarysowany...
      Hm... To chyba wszystko, co chciałam zamieścić w tej krótkiej przedmowie. Dziękuję mojej becie za pracę, którą wkłada w każdy rozdział, i mimo napiętego grafiku znajduje chwilę by poprawiać kolejne. Dziękuję również was, za komentarze jak i maile, jesteście wspaniali! Napiszcie proszę co sądzicie o naszej złotej 45!
      Pozdrawiam!




"Głębokie rany zostawiają blizny, nieważne, ile sił włożysz w to, żeby je wyleczyć" ~Kami Garcia



Harry razem z Touką wbiegli do sali transmutacji, zwracając tym uwagę reszty znajdujących się w klasie uczniów. Nott stał oparty o stół, a zaraz naprzeciwko niego Flora, która, nawiasem mówiąc, patrzyła teraz na Pottera i Kirishimę ze zdziwieniem. Tak samo jak  Blaise, który po chwili podniósł się z ziemi i podszedł w ich kierunku kilka kroków.
Weasley leżał nieprzytomny na ziemi nieopodal biurka McGonnagall. Wyglądał zupełnie, jakby napadło go stado akromantul.
— Potter, ty to jak zawsze masz wielkie wejście! — odezwał się wyraźnie rozbawiony Blaise. —  Już się bałem, że to stara Lwica usłyszała o tym wypadku. — Machnął ręką w kierunku Weasleya.
— Theo. — Touka nie zwróciła uwagi na Zabiniego ani na resztę. Po prostu podeszła do Ślizgona i się w niego wtuliła. Teraz nawet Carrow wyglądała na zdziwioną. Odsunęła się o krok i zamrugała zdezorientowana. Harry, widząc jej spojrzenie chwilę później skierowane na niego, opuścił wzrok na ziemię, a w pomieszczeniu zapadła cisza. — Tak mi przykro —  Kirishima przytuliła się mocniej, a łzy opuściły jej oczy, mocząc mu ramię. Theodor w sekundę zamarł i pobladł. Nie musiał pytać, o co jej chodzi, wcześniejsze słowa Flory już go na to nakierowały. W tej chwili… czuł się, jakby był małym chłopcem. Słabym i kruchym, wrażliwym na wszystko, co się do niego mówi… Takim, jakim zawsze starał się nie być. Nawet gdy był dzieckiem. Zawsze zachowywał się jak dorosły. Jednak teraz stał po środku klasy, a czas zwolnił. Wszystko się rozmazało a jemu wydawało się, że jest tu sam. On… i tylko on. W ogromnej, pustej, ciemnej sali. Poczuł się słaby i przerażony perspektywą życia samotnie. A poczucie winy zaczęło go zjadać od środka… Gdy po raz ostatni rozmawiał z ojcem, były święta… Jeszcze przed felerną akcją w Departamencie Tajemnic. Pokłócił się z nim. I dziś uświadomił sobie, że już nigdy nie zdoła go za to przeprosić.


                                                                            ***


— Wiesz co z Bottem? — Hestia westchnęła cicho i pokiwała głową. Ivan skrzywił się lekko i spojrzał na lustro wiszące na wschodniej ścianie jego pokoju. —  Skąd podejrzenie, że on ma coś wspólnego ze śmierciożercami?
— Pomagał Draco i Theodorowi, gdy tamci planowali wypełnić misję Czarnego Pana… Ta akcja z Katie Bell. Wiesz… posądzali o to Draco.
— Tak. Nie raz i nie dwa. Ale miał alibi, był u McGonagall na szlabanie.
— Oficjalnie — odparła. Ivan zaśmiał się lekko, już nie musiał pytać o więcej. Jej mina mówiła wszystko. — Terry wisiał Draco przysługę i spełnił jej warunki bezbłędnie. Naprawdę dobry z niego aktor… Nawet pyskował McGonagall tak samo jak Draco. —  Uśmiechnęła się blado, ale szybko posmutniała. — Teraz musi za to odpowiedzieć.
— Martwisz się o niego.
— To jedna z niewielu osób, która zawsze była do mnie uprzejma. Czuję się do tego zobowiązana.
— Cieszy mnie, że wciąż coś czujesz. — Carrow odwróciła wzrok do Ivana, ten uśmiechnął się lekko i usiadł przy fortepianie, kładąc palce na jego klawiszach. —  Ja mam tylko delikatne przebłyski emocji. Wszystko już dawno przestało mnie cieszyć, jak i smucić. Nie przejmuję się… nie widzę ku temu powodu. Ale wiem, że to dobrze, jeśli wciąż coś odczuwasz. To oznacza, że twoja przemiana nie postępuje tak szybko.
— Przemiana. Utrata emocji. Zmory. Zjednoczenie dusz — wymieniła i usiadła obok, spoglądając na niego. — Powiedz mi, proszę, jak to się skończyło? W tych innych światach? Co dało to całe połączenie się Dzieci Końca? — Bathory uśmiechnął się i, patrząc w jej oczy,  przejechał lekko dłonią po jej włosach, które nabraly żywszej barwy i z matowych stały się mocne i błyszczące.
— Kres wszystkiego co istnieje… Bo nie potrafiły sobie poradzić z brzemieniem, jakie na nich spadło. Ale nie martw się. Tym razem będzie inaczej — oświadczył, dotykając klawiszy instrumentu ponownie.
— Skąd ta pewność?
— Bo w tej historii, kochamy innych zamiast siebie .


                                                                            ***
Narcyza zatrzymała się przy brzegu jeziora, owijając się szczelniej szalem. Ta wiosna była wyjątkowo mroźna, czego nikt by się nie spodziewał. Angielskie wiosny nigdy nie należały do specjalnie surowych. Jednak tegoroczna taka była. Co nie podobało się Black, nie lubiła zimna. Przypominało jej o tym, że sama taka jest. Chłodna, ponura, wprawiająca ludzi w zły humor.
— To tutaj chciałaś być pochowana? — spytała cicho, patrząc w jezioro rozciągające się kilometrami, na końcu którego wznosiły się góry, krajobraz jak z bajki. Tak właśnie wyglądała bajka... Szkoda tylko, że to miejsce nie było miejscem spotkania dwójki zakochanych, a grobem. Grobem jej dziecka, które zmarło prawie ćwierć roku temu. Dwudziestego czwartego grudnia... Miejscem, które teraz po raz pierwszy w życiu odwiedziła. — Pięknie tu i cicho. Tak jak lubiłaś — szepnęła. Stała chwilę w ciszy, aż usłyszała huk, a potem ostry powiew wiatru za sobą. Zamrugała zdziwiona, widząc płynący na jeziorze wianek. Wianek z białych jak śnieg kwiatów, w środku którego była paląca się świeca. — Pewnie mnie nienawidzisz — powiedziała już głośno, po czym spojrzała na osobę teraz przy niej stojącą, do której właśnie należał owy pływający wianek. Lucjusz uśmiechnął się przelotnie i na nią spojrzał. Nie był zły.
— Miło cię znów zobaczyć — odparł, a Narcyza odwróciła wzrok w kierunku jeziora.
— Czy to dziwne, że również cieszę się na twój widok? — spytała, sunąc spojrzeniem za oddalającą się wiązanką, prawie się uśmiechając. Już zapomniała o tym, jak wielkim tradycjonalistą jest jej były mąż. Dawniej w ten sposób czarodzieje ukazywali pamięć zmarłym. Nie tworzono cmentarzy ani nagrobków. Kiedyś paliło się zwłoki na łodziach, które tonęły później na dnach mórz, oceanów i jezior. Odwiedzając te miejsca dawano na jeziora wianki ze świecą. Narcyza nie wiedziała, jaki to ma sens. Jednak nie rozumiała również, po co zapala się znicze przy czyimś grobie. Nigdy nie pasjonowały ją rytuały religijne.  Ale musiała przyznać, że ten sposób okazywania pamięci o kimś, był naprawdę piękny.
— Chyba tak — powiedział Lucjusz, wyrywając ją z zamyślenia. — W końcu nie masz powodu, by się cieszyć. Jestem twoją smutną przeszłością. — Prawie się zaśmiała.
— Szybko zareagowałeś na moją wiadomość — powiedziała, chcąc nieco opanować emocje. Wciąż czuła strach przed tym, co zaraz powie. Obawiała się powiedzieć mu te wszystkie słowa… Bała się. Nie wiedziała właściwie czego najbardziej. Jego reakcji, przyznania się do błędu, czy tego co nastąpi po tym wszystkim. Nastanie milczenie, czy Lucjusz ją zwyzywa? A może odejdzie bez słowa? Tego  ostatniego by nie zniosła.
— Gdybyś wysłała sowę, a nie patronusa z całą pewnością byłbym później — odpowiedział cicho. Głos miał spokojny choć nieco zmęczony. Inny niż zapamiętała. Minęło trochę czasu, odkąd widziała go po raz ostatni. Wyglądał na… zmęczonego. Po prostu znużonego życiem. Black westchnęła cicho i uniosła do niego głowę, jakby chcąc pokazać, że dojrzała do wypowiedzenia tych słów… Nie. Po dwudziestu latach, odważyła się w końcu powiedzieć to, co czuje.
— Przepraszam. Za wszystko — oświadczyła, a on na nią spojrzał. Wydawało się jej, że Lucjusz przez chwilę nie wiedział, o co jej chodzi. W sumie się nie dziwiła, w końcu chwilę wcześniej zaczęła zupełnie inny temat. Popatrzyła na jego dłoń, po czym zamrugała zdziwiona. Mężczyzna szybko schował prawą rękę do kieszeni. Ale już było za późno. — Po co…
— Z przyzwyczajenia — przerwał jej, patrząc w bok. I zapadła między nimi cisza. Nie trwała ona jednak zbyt długo, bowiem po niecałych pięciu sekundach Lucjusz odezwał się. — Nie chciałaś się spotkać, żeby ze mną rozmawiać o tej kwestii, tak jak i w sprawie reszty związanej z naszym... małżeństwem — powiedział, po chwili zawahania patrząc w jezioro. — Nie bez powodu również wybrałaś to miejsce na spotkanie — dodał, a Black przytaknęła. — Jaki więc jest twój cel?
— To ci się nie spodoba — odpowiedziała, a on spojrzał na nią z ukosa. Przyglądała mu się uważnie. Machnął różdżką, a wianek odpłynął tak daleko, że widać było po nim jedynie małą kropkę światła na środku jeziora.
— Chodzi o pozew Weasleya?
— Co takiego? — zapytała zdziwiona tym pytaniem. Ten również wyglądał na zaskoczonego tym, iż Narcyza niczego nie wie. A przecież… jest teraz tak blisko rodziny Weasleya. — Pozwałeś Weasleya? Za co?
—  Syn Artura naumyślnie zaatakował i pozbawił Draco wzroku.
—  Weasleya? Żartujesz sobie, prawda?
— Nie. Mówię całkowicie poważnie. Nasz syn jest ślepy… Przynajmniej przez chwilę był — poprawił się. — Esmeralda, po tym jak wydłubali mu oko, wprawiła nowe, a drugie zregenerowała do stabilnego stanu. Musi teraz nosić okulary, ale przynajmniej widzi.
—  Dlaczego nic mi nie powiedzieliście?
— To pytanie skieruj do Zakonu — odpowiedział z ironią, przez co kobieta nieco się zirytowała. Lucjusz wiedział, że mimo tego, że są po rozwodzie, ludzie z Zakonu Feniksa jej nie ufają. I ufać raczej prędko nie zaczną. Dotarła do niej informacja o tym, że Draco miał wypadek… Ale nikt nie powiedział, że aż tak poważny! —  Poza tym, jeśli dobrze pamiętam, Draco uznał, że nie jest konieczne, byś wiedziała... Wciąż jest na ciebie zły.
— Rozumiem — powiedziała ciszej i spojrzała na jezioro, a jej oczy zalśniły łzami. —  Jego też powinnam przeprosić.
—  Powinnaś, ale marna twoja fatyga. Nie wybacza szybko.
— Nie dziwię się… Czyli zamierzasz wdeptać Weasleya w ziemię? — Widząc, jak wykrzywia usta, Narcyza zdawała sobie doskonale sprawę z tego, jaka będzie odpowiedź. Cóż... Spędziła z nim kawał życia. Ciężko było jej żyć tą nadzieją, że jeśli go poprosi będzie on tak dobroduszny i oszczędzi Artura. Nic w tym świecie nie ma za darmo. I ona to wiedziała... Mimo iż Lucjusz nigdy niczego od niej nie oczekiwał, nie oznaczało, że to się nie zmieni. Porzuciła go. Opuściła go po dwudziestu latach małżeństwa bez słowa wyjaśnienia. Takich rzeczy się nie zapomina i nie wybacza.
— Tak. Chyba tak — oświadczył, przestając się krzywić. — Po co chciałaś się spotkać? — spytał w końcu i zwrócił na nią uwagę. Narcyza po raz pierwszy w życiu poczuła, że się przy nim rumieni... Nigdy coś podobnego nie miało miejsca w jego obecności. Wcześniej nie była taka w stosunku do niego. I chyba to go zbiło z tropu. Bo widząc jej wyraz twarzy, zamrugał zdezorientowany, jednak chwilę później zreflektował się i uśmiechnął pobłażliwie. — Zakon kazał ci się czegoś dowiedzieć?
— Nie jestem naiwna. Nigdy nie wykonałabym takiego polecenia —  wymamrotała cicho.
— Miło słyszeć chociaż to. — Blondynka spojrzała mu w oczy i drgnęła. Nie były stalą, tylko srebrem... ,,Co się ze mną dzieje?!” spytała siebie w myślach i przeraziła się tym, że jej serce bije szybciej niż powinno. I to nie w negatywny sposób... To było coś innego.
— Chodzi o Evana — powiedziała, patrząc na ich nogi i znów poczuła, że się rumieni. Tym razem ze wstydu. — On żyje. — Zacisnęła dłonie w pięści. — Wiem, że po tym, co zrobiłam, nie powinnam żądać spotkania, a potem jeszcze czegoś od ciebie oczekiwać. — Czuła, jak jej głos drży. — Jednak proszę. Proszę, żebyś nigdy go nie szukał. — Mężczyzna odsunął się o krok, kiedy ta podniosła wzrok, a jej oczy lśniły od łez. Nie poznawał jej. — Bo on będzie szukał ciebie — powiedziała zrezygnowana. Prawie się roześmiała, słysząc to, co mówi. Od kiedy była taka... dziewczęca? Żywa? Od kiedy płakała? To przez to, że go widzi? Czy przez to miejsce? Stoi w miejscu, gdzie pochowano jej dziecko... Jej ukochaną córeczkę... ,,Rodzice nie powinni grzebać swoich dzieci” pomyślała i chwyciła za serce. Powoli upadła na kolana, patrząc na swoje dłonie drżące z emocji. To wszystko ją przerastało.
— Evan nie żyje. — Kobieta podniosła wzrok. Lucjusz kucał przy niej. — Zabiłem go — powiedział, patrząc jej prosto w oczy. Po raz pierwszy w życiu, przyznając się na głos do tego, co uczynił. — Nie miał prawa wrócić.
— Ale to zrobił… On… Żył w Cassy — wyszeptała, garbiąc się. —  Wykończył ją. — Jej głos był tak cichy, że ledwo co ją usłyszał. — A ostatnio… opętał Syriusza. Widziałam to. Mówił do mnie… Szuka nosiciela, a ten musi być powiązany ze mną. Dlatego cię ostrzegam. Nie szukaj go… Bo i ciebie zaatakuje. — Siedzieli w ciszy. Narcyza patrzyła na jego zniszczone i stare dłonie. Dopiero teraz dostrzegała, że nie są tak gładkie jak kiedyś. Obok jego pierścienia rodowego odcisnął się ślad. Chyba zaczął go ostatnio ściągać, bo leżał jakoś niedbale na jego palcu tuż przy obrączce, która nie była zdejmowana. Cały czas znajdowała się w tym samym miejscu od lat.
— Przysięgałem ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską — powiedział nagle, a jej oczy zabłysły. Uniosła wzrok, a on patrzył na nią spokojnie. Nie był zły, po prostu na nią zerkał, tak jak miał w zwyczaju. Jednak po raz pierwszy w życiu nie wykryła w jego spojrzeniu złowrogich intencji. Patrzyła prosto w oczy Lucjusza bez cienia strachu. — Szkoda, że tylko ja. — Kobieta drgnęła, ale nie odwróciła wzroku. Nie chciała być tchórzem. Doskonale wiedziała, co ma na myśli. Zrobiło się jej jeszcze bardziej ciężko na sercu. — Rozwiedliśmy się — oświadczył sucho. —  A wciąż jedyne co słyszę to Rosier. — Zamrugała zszokowana, gdy pokręcił głową z rozbawieniem. — Nieważne, że jesteśmy rozwiedzeni. To nieistotne czy jesteśmy małżeństwem, zawsze najważniejszy jest jedynie on… Zabiję go ponownie — powiedział i prychnął cicho. Ona nie widziała w tym nic zabawnego. Powinien być wściekły. A poza żalem słyszała w tym prawdziwą radość. Jakby ta ironia losu rzeczywiście go bawiła. — A potem jeszcze raz, i kolejny. Teraz nie będę musiał się przynajmniej usprawiedliwiać, że zrobiłem to dla dobra przyszłości, bo my już jej nie mamy. Nie jesteśmy małżeństwem. Nie mam powodu, by spełnić twoją prośbę. W tej chwili to sprawa pomiędzy nim a mną. Przez to, co zrobił z moim dzieckiem. — Wstał i spojrzał po raz ostatni na jezioro. — Naprawdę miło było cię spotkać. — Posłał jej uśmiech, po czym odwrócił się, wyjmując różdżkę, i zniknął. Pozostawił ją samą ze świadomością, że były mąż się jej przeciwstawił.
                                                                            ***

—  Co z ciałem?
— Według prawa jest własnością Azkabanu. — Theodor zacisnął dłonie w pięści. Severus nie skomentował tego. Wiedział, jak teraz musi czuć się Nott. Jednak musiał zająć się jeszcze kilkoma innymi sprawami, zupełnie niedotyczącymi śmierci jego ojca. —  Co do Weasleya…
— Profesorze czy to konieczne?
— Tak, Carrow, to bardzo ważne — mruknął, spoglądając na Florę, która wyglądała  żałośnie. Snape nie widywał jej nigdy w takiej wrażliwej wersji. Była jedną z uczennic z żelaza, skałą, której nie poruszy nic… Teraz jednak była zupełnym tego przeciwieństwem. — Chodzi o twój wybryk, Nott.
— Byłem zły… Podwinął się pod rękę.
— Kłamstwo. — Chłopak zgarbił się, patrząc w podłogę. — Wtedy jeszcze nie wiedziałeś o swoim ojcu. Nie atakujesz również wprost, jeśli chodzi o takie rzeczy. Nie patrz tak, doskonale wiem o podtruwaniu Tracy Turpin. — Flora odwróciła wzrok w stronę Notta z szokiem wymalowanym na twarzy, przez co i Snape zwrócił na nią uwagę. —  Carrow, wyjdź.
— Ale…
— To polecenie, nie prośba. — Dziewczyna powoli podniosła się z siedzenia i wyszła z pokoju, a kiedy drzwi tylko się zamknęły, zaklęcia wyciszające ponownie zostały nałożone na ściany. —  Nie wmówisz mi, że to było z zemsty za Draco. Wiesz doskonale, że pobicie oskarżonego daje mu dodatkowe motywy do ataku. Ma przez ciebie więcej opcji obrony na jutrzejszej rozprawie w Wizengamocie.
— Byłem zły — powtórzył chłopak przez zaciśnięte zęby. Severus wiedział, że stąpa po cienkim lodzie. Nott był na granicy, brakowało bardzo niewiele, by zaczął wrzeszczeć. — A on był powodem tej złości. Nie chodzi o samego Draco, nie chodzi nawet o to, że przez niego i resztę tej bandy mój ojciec jest… był w Azkabanie. Chodzi o wiele więcej… O coś czego nie powinien nigdy robić.
— Co to za rzecz?
— Łamanie zasad… Moralnych i etycznych. Dobrego wychowania.
— Czy to ma związek z Granger?
— Co? — Theodor podniósł zdziwiony wzrok na Severusa. Ten usiadł w swoim fotelu i patrzył uważnie na swojego podopiecznego, jakby chcąc przejrzeć go na wylot tymi swoimi ciemnymi oczami. Nott był na to przygotowany, oklumencja nie była mu obca. Umiał się bronić w razie potrzeby.
— Granger — powtórzył. — Przed tym incydentem widziano cię z nią przy pokoju wspólnym Gryffindoru.
— Kto tak niby powiedział?
— Obrazy — oświadczył sucho Severus. —  Wszystkie w szkole mówią tylko o tym, że widzieli was tam razem. Najwyraźniej Gruba Dama postarała się o to, by każdy portret był poinformowany o tym, że Ślizgon pojawił się gdzieś z Gryfonką… I rozmawiał z nią w sposób… jak to określają, bardzo intymny.
— Też coś — mruknął Nott, odwracając wzrok na obraz Salazara Slytherina. Ten jak zwykle był milczący, ale spoglądał na niego tak… jakby chciał mu powiedzieć, że to, co zrobił się źle skończy. — W taki sposób nigdy bym z nią nie rozmawiał — dodał chłodniej. —  Chodziło o sprawę zakładu. Tego, który Draco zawarł z Gryfonami. Miał go zażegnać, ale nie zdążył. Granger nie ma nic wspólnego z tym, co zrobiłem Weasleyowi.
— W Wizengamocie nie będziesz już mógł tak swobodnie kłamać.
— Mówię prawdę.
— Nie mówisz. Obaj to wiemy. — Theodor spojrzał wściekły na Snape'a. Ten natomiast patrzył na swoje dłonie i zdawał się Nottowi smutny. Theodor nieco się opanował, widząc wyraz twarzy Severusa. Dziwnie ludzki. — Wymyśl solidne argumenty, bo możesz sobie i jej narobić przez to masę kłopotów… A przecież ci na niej zależy.
— Nie zależy.
— Więc po co ją wyłowiłeś z wody?
— Skąd pan…
— Po co cofnąłeś się w czasie, by zapobiec tej tragedii? Jeśli zupełnie cię ona nie interesuje. Po co to zrobiłeś?
— Miała umrzeć?
— To nie odpowiedź na moje pytanie. — Theodor znów zacisnął dłonie w pięści. Milczeli przez długi czas. Nott nie należał do specjalnie rozmownych, a tym bardziej do chętnych do rozmowy o sobie i swoim życiu. Severus znał taki typ człowieka bardzo dobrze. W końcu sam nigdy nie należał do specjalnie wylewnych… Jeśli w ogóle.
— Znał ją pan, prawda? — zapytał ledwo słyszalnym głosem.  Severus milczał, wiedział, o kim mówi Theodor. — Była do niej podobna.  Wtedy… Nie mogłem niczego zrobić. Teraz tak. To nie sprawiło, że poczułem się lepiej. Bo tego nie da się zagłuszyć niczym. Ale w momencie, kiedy wszedłem do łazienki prefektów i zobaczyłem jej ciało w wodzie…  Wierzyłem w to, że może gdy jej pomogę, to wyrzuty sumienia znikną. Ta scena wyparuje z mojego umysłu raz na zawsze. Bo ani Obliviate, ani żadna inna klątwa nie wykasowała tego bezwładnie wiszącego ciała w jej pokoju. Nie pamiętam, jak miała na imię, nie pamiętam do końca, jak wygląda. Nie wiem, ile miała lat, gdy to się stało. Ale ciągle mam przed oczami widmo jej śmierci — syknął wściekły. — Pytał pan, dlaczego ocaliłem Granger —  rzekł, wstając. — To, co powiedziałem powinno wystarczyć — zakończył i, nie mówiąc już słowa, wyszedł. Severus nie zatrzymywał go, w końcu dowiedział się wszystkiego, czego chciał. Poczuł wściekłość do samego siebie, przypominając sobie przeszłość. Przed tym incydentem wiedział, że coś złego się dzieje z siostrą Notta, ale nigdy nie postanowił zapytać, co takiego. Zawsze twierdził, że wtrącanie się w życie uczniów jest niepotrzebne. Mylił się. Gdy dowiedział się o tym, że popełniła samobójstwo, uświadomił sobie, że niektórzy po prostu potrzebują tego, żeby im wyperswadować niektóre rzeczy z głowy. Byle tylko nie doszło do tragedii…
— Są podobni — cichy, miękki i miły dla ucha głos wydobył się gdzieś z boku pokoju. Severus nie spojrzał na portret Salazara Slytherina, który zza ram obrazu patrzył teraz na drzwi, za którymi zniknął chłopak. —  Jak wszyscy prawdziwi Ślizgoni.
— Co to w ogóle znaczy? Prawdziwy Ślizgon? — zapytał cicho Severus. —  Mają swój kodeks, który stworzyli setki lat po twojej śmierci. Ustalali sobie tam wszystko tak, by im pasowało. I ile z tych głupot jest prawdą? Czym miał być Slytherin? Siedliskiem czystokrwistych dzieciaków ceniących sobie ambicję i dwulicowość? Dążących do celu snobów, którzy idą do celu po trupach?
— Nie. Miał być domem ceniącym sobie ambicję, przyjaźń, męstwo i wierność. Chciałem, by uczniowie wszystkich domów byli czystej krwii. Choć brzmi to zapewne bardzo dziwnie... pragnąłem tego, bo bałem się odmieńców. Jednak gdy szkoła wbrew mojej woli zaczęła przyjmować dzieci mugolskiego pochodzenia, do tego bardzo zdolne dzieci, zdałem sobie sprawę, że mój strach był zbyteczny.
— Dlaczego więc opuściłeś Hogwart? Czemu zostawiłeś tu Bazyliszka?
— Bo chciałem zabić ucznia — powiedział Salazar, siadając w swoim fotelu. Snape uniósł wzrok na obraz. Założyciel domu był kiedyś postacią dumną i charyzmatyczną, o długich czarnych włosach, bladej cerze i oczach barwy zaklęcia uśmiercającego, soczyście zielonych ślepiach, które w tej chwili spoglądały wprost na Severusa. — Pewnie znasz opowieść o córce Roweny Ravenclaw.
— Tak, znam… Choć nie jest pełna. Wiele w niej niedomówień.
— Helena nie ukradła diademu matki bez powodu. Skradła go dla pewnego chłopaka. Nie pamiętam, jak miał na imię, ale wiem, że jego matka zmarła przedwcześnie. Helena chciała ją ocalić, dając mu diadem, który miał ultramagiczne właściwości. Kiedyś nawet śmialiśmy się z Roweną, że jest on przedmiotem boskim. Leczył każdą ranę, każdą chorobę… Jak pewnie się domyślasz, Helena nie zdążyła ocalić jego matki. On powiedział jej słowa raniące jej drobną duszę. Nazwał ją bezużyteczną... Załamana zaszyła się gdzieś w lesie. I tam ukrywała, bojąc się, że matka oskarży ją o kradzież i splamienie dobrego nazwiska. Rowena nawet na łożu śmierci nie była na nią zła. Chciała ją zobaczyć. Posłała po nią Barona. Resztę opowieści znasz.
— Chciałeś zabić tego chłopaka.
— Tak. I przysięgam, że gdyby nie Godryk, zrobiłbym to — syknął wściekły. —  Obiecałem Rowenie, że pozbawię życia tego, kto sprawił Helenie ból. Wtedy nie powiedziała nic, tylko wyrozumiale się uśmiechnęła i odeszła…
— Chłopak, jak zgaduję, był dzieckiem mugolskiego pochodzenia.
— Dobrze zgadujesz. Chodził jeszcze wtedy do szkoły, więc nie byłoby z tym problemu. Gryffindor jednak dostrzegł moje dziwne zachowanie. Po śmierci Heleny i Roweny odizolowałem się od innych.  Byłem samotnikiem, uczniom mojego domu kazałem uważać na mugolaki. A gdy pewnego razu złożyło się tak, że ten chłopak był całkiem sam przy mnie… Cóż, bez wyrzutów sumienia użyłem klątwy niewybaczalnej. Nie trafiła ona jednak w ucznia… tylko w ścianę. Godryk odrzucił dzieciaka w bok expeliarmusem, jeśli dobrze pamiętam. Potem pokłóciliśmy się, a ja odszedłem, zostawiając w zamku Bazyliszka. Jakoby gwarancję na to, że prędzej lub później mój dziedzic skończy z tym, czego ja nie zdążyłem zrobić.
— Chciałeś spełnić swoją obietnicę. Nie wiedząc nawet czy Rowena faktycznie, by tego chciała.
— Chyba tak. Nie wiem, jestem jedynie obrazem… Mój pierwowzór pewnie wie, jaka jest prawda. Ja mam zapisany w sobie tylko zarys tego wszystkiego. Wydarzeń, dat, ludzi… Bezemocjonalny zapis, który barwię sposobem wypowiedzi. I tu właśnie pojawia się twój uczeń. — Wskazał drzwi. — Gotów skoczyć w ogień, by tylko spełnić to, co sobie kiedyś obiecał. A przysięgał odkupić winy, jakie czuje wobec swojej zmarłej siostry.
— Dziewczyna, o której mowa jest mugolaczką — powiedział Snape. — Nott nienawidzi mugolaków ze względu na swoją siostrę, ale jednocześnie owa uczennica bardzo mu ją przypomina. Dlatego jego zachowanie mnie dziwi.
— Nie ma co się dziwić. Helena również z początku nienawidziła mugolaków, potem pokochała jednego z nich, zranił ją, ale to nie sprawiało, że jej uczucie osłabło. Twój uczeń jest tak samo rozdarty, jak Helena, która nie wiedziała co ma później ze sobą zrobić. Jest również taki sam, jak ja.
— Ty po prostu znienawidziłeś tego chłopaka, bo przez niego Helena nie wróciła na czas do Roweny, a ona nie pożegnała się z córką.
— To nie była tylko córka Roweny. — Snape zamarł, tego się nie spodziewał… W tej chwili wszystkie historyczne książki powinno się wrzucić do kominka i spalić. Salazar Slytherin i Rowena Ravenclaw mieli wspólnego potomka! — Byłem zły, bo ten osobnik skrzywdził moje dziecko. Rowena zmarła, a Helena została zabita przez Barona, który był wprawdzie zawsze nieco wybuchowy… W końcu później sam się zabił, ale to wszystko nie była jego wina. Tylko tej szlamy. Chciałem zabić go, bo sądziłem, że poczuję satysfakcję. Poprzysiągłem zemstę, która później się dokonała. Tyle że… na niczemu niewinnej istocie. Zupełnie innej mugolaczce niemającej nic wspólnego z tą aferą. — Snape przypomniał sobie ducha Jęczącej Marty w łazience na trzecim piętrze. — Twój uczeń robi dokładnie to samo. Poprzysiągł, że nie popełni swojego błędu i odkupi winy… Atakując chłopaka, który nie ma zupełnie nic wspólnego ze śmiercią siostry Notta. Tylko sytuacja wydaje mu się podobna. Bo owa Gryfonka przypomina mu i z wyglądu, i z zachowania jego siostrę. Tylko, że to nie jest Hope. I on, tak samo jak ja kiedyś, tego nie rozumie.
— Pamiętasz ją.
— Chciała przecież zostać nauczycielem eliksirów. Często tu przesiadywała z tobą na dodatkowych lekcjach. Dogadywałeś się z nią, jak z żadną inna uczennicą. Można by rzec, że traktowałeś ją, jak kogoś równego sobie. Byłeś nadzwyczaj uprzejmy.
— Po prostu była inteligentna. Godny następca z eliksirów w tych czasach jest jak okruch diamentu w piachu. Jeden na milion.
— Ta Granger też taka jest? — Severus milczał. Salazar uśmiechnął się lekko, po czym podniósł się ze swojego fotela  i odszedł, pozostawiając ramę swojego obrazu pustą.


                                                                            ***


— Można? — Syriusz spojrzał na Rudolphusa i sztywno kiwnął głową.  Ten przeszedł przez pokój i spojrzał po ścianach pełnych ksiąg. Pokój Regulusa wyglądał jak biblioteka. —  Książki… Bardzo je lubił.
—  Po co przyszedłeś? —  zapytał cicho. — Ktoś z Zakonu może cię zobaczyć. Nie chcę więcej kłopotów. Mam ich już całkiem sporo.
— Tak, wiem… Słyszałem  — odpowiedział i westchnął. — Obiecałem Cassy, że gdy tylko przeczytasz książki, przyjdę do ciebie. To jedna z moich ostatnich obietnic jakie jej dałem.
— Skąd wniosek, że je przeczytałem?
— Jesteś tu. —  Black zamilkł i zacisnął dłonie w pięści.
— Też je czytałeś? — wykrztusił cicho. Rudolphus uśmiechnął się i skinął mu głową.
— Tak — odparł spokojnie. Black spojrzał na obraz wiszący naprzeciwko. Przedstawiał Czarnego Feniksa jego brata. Miał złote oczy i kruczoczarne pióra, zachwycał pod każdym względem… Syriusz nie miał pojęcia, co stało się z pierwowzorem. Nigdy się nad tym nawet nie zastanawiał. —  Dawno cię tu nie było. Bałeś się tego pokoju.
— Bałem? — prychnął Syriusz, próbując zakryć tym ironicznym tekstem prawdę. Odkąd pojawił się w kwaterze po ucieczce z Azkabanu, nigdy nie wszedł do tego pokoju. Ani później gdy już tu wrócił. Do czasu aż nie przeczytał książek. — Niby czego?
— Ty mi powiedz. — Black wiedział, że Rudolphus widzi, jaki jest naprawdę. W sumie sam się dziwił temu, że próbuje przed nim udawać, że wszystko jest w porządku. W końcu Lestrange zawsze wiedział, co trapi Syriusza. Nieważne czy chodziło o problemy rodzinne, czy zawody miłosne. Wiedział również, jak mu doradzić. Tak jak każdy starszy brat…
— Nigdy nie sądziłem, że odważyłby się na coś takiego… Miałem go za tchórza, który nie jest godny imienia prawdziwego mężczyzny. Kogoś kto tylko siedzi z nosem w książkach, pochłaniając wiedzę, której nigdy nie spożytkuje. — Odwrócił wzrok do książek leżących na biurku. — Kpiłem z niego nawet po jego śmierci. Twierdziłem, że był bezwartościowy od początku do końca.
— Nie twierdziłeś.
— Co? — Spojrzał na Lestrange’ a. Rudolphus przeszedł przez pokój i podniósł z ziemi jedną z ksiąg.
— Pamiętam, że gdy byliście młodsi bawiliście się wspólnie. Uciekliście do ogrodu, bawiąc się w magów i czarnoksiężników. Byliście nierozłączni. Do czasu, aż nie pojechałeś do Hogwartu. — Black odwrócił wzrok. — Wpływy innych zawsze zmieniają człowieka. Nawet jeśli starasz się temu zapobiec, inni cię zmienią. Coś o tym wiem. — Uśmiechnął się lekko, patrząc na swoje lewe przedramię. — Pewnie nie wiesz, że on mimo wszystko wciąż cię kochał. — Syriusz zacisnął usta w wąską linię, nie odwracając wzroku do Rudolphusa. —  Mimo wszystkich świństw, które mu robiłeś, mimo ubliżeń i porzucenia dla Jamesa Pottera, on nadal widział w tobie brata, którego podziwiał, gdy byliście mali.
— Po co mi to mówisz?
— Wiesz… Regulus zawsze chciał być taki, jak ty. —  Syriusz drgnął. — Chciał łamać zasady, knuć, robić niesamowite rzeczy z przyjaciółmi. Mówił mi kiedyś o tej waszej mapie. Naprawdę cię podziwiał… Był zły, gdy go porzuciłeś w tamte pamiętne wakacje, ale wiesz… — zamilkł na chwilę, robiąc dramatyczną pauzę. Och, jak dobrze znany był Blackowi ten ruch trzymania w niepewności. Rudolphus wręcz uwielbiał go tym denerwować, by po chwili powiedzieć coś, co sprawi, iż Blacka olśni. Nienawidził go za to. — To nie pod progiem mojego domu Regulus stał chwilę przed pójściem po medalion Salazara Slytherina. —  Syriusz pamiętał jak dziś tę scenę. Wtedy nie wiedział, że widzi go po raz ostatni…


                                                                            ***


— Co ty tu robisz? — Black odwrócił się za siebie, patrząc na dom Potterów z obawą, że zaraz wyjdzie James. Wolał nie robić im kłopotów. Tym bardziej tym, że Regulus był zatęchłym Śmierciożercą.
— Ja…
— Czy nie mówiłem ci już, że nic nas nie łączy? Nie po to odeszłem, żebyś teraz sie pojawiał. A może twój pan cię przysłał, co? — Black wyjął różdżkę. Regulus odsunął się o krok. —  Ha! Jak zwykle tchórzysz.
— W porządku. — Syriusz zmarszczył brwi. Nie rozumiał, o co mu chodzi. Ani jego zachowania, ani tego, że się pojawił. Było to bardzo dziwne, bo nie widzieli się od dwóch lat. Syriusz nawet nie zauważył, że Regulus stał się dojrzalszy i nawet w miarę przystojny. Nie zwrócił uwagi na to, że jego młodszy brat jest od niego wyższy. A przecież jeszcze niedawno sięgał mu zaledwie za ramię. — Przepraszam… —  Black opuścił różdżkę, patrząc na niego z szokiem. Regulus dziwnie się zachowywał. Bardzo dziwnie.
— W co ty grasz? O nie. — Chwycił go za ramię, gdy były Ślizgon chciał odejść. —  Przyszedłeś tu po coś, więc gadaj.
—  Po co? I tak to niczego nie zmieni.
— Jeśli to kolejna sztuczka…
—Kiedy jakakolwiek była? — zapytał, wyrywając ramię. Syriusz zastygł. Regulus spojrzał na niego, a oczy miał jakieś dziwne. Pełne zapartości i żalu. Nie były puste jak u lalki. Jak u ich matki, u Narcyzy czy Lucjusza… Były żywe. Zranione oczy dziecka. — Nieważne.
— Jeśliby nie było, to byś nie przychodził. —  Black wtedy pierwszy raz odezwał się do niego bez złości. Z jakiegoś powodu to spojrzenie złagodziło jego emocje względem Regulusa. — Co się stało? — Gryfon przez sekundę myślał, że ten mu odpowie. Regulus nawet otwierał usta, jakby chciał mu coś powiedzieć, ale sekundę później je zamknął i zniknął o wiele szybciej, niż Black zdążył zareagować. Chwilę później James zawiesił się na ramieniu Syriusza.
— Czego chciał?
— Nie mam pojęcia. — Mówiąc, to czuł niepokój. Wiedział, że coś się wydarzy.


                                                                            ***


— Nie nienawidził mnie?
— Nigdy. Choć wiem, że się starał.
— Mówił coś jeszcze? — Rudolphus uśmiechnął się, spoglądając na obraz Feniksa.
— Nigdy nie należał do specjalnie rozmownych — odparł.
— Tu się zgodzę… — westchnął.
— Prawda cię uleczyła — stwierdził cicho. — Nie mówisz o nim już z ironią ani chłodem. Sądzę, że Regulus ucieszyłby się z tego, że jednak nie czujesz do niego nienawiści.
— Czułem szczerą niechęć, ale tu już przeszłość… Tak jak i on. Mogę jedynie żałować, że nie byłem godzien nazywać siebie starszym bratem, który powinien dawać przykład, a nie sprowadzać do upadku.
— Rabastian stara się mnie zabić, więc z dwojga złego możesz mówić, że byłeś dobrym bratem. Regulus przynajmniej nie chciał twojej śmierci.
— Rabastian chce... Dlaczego?
— Kto wie? Robił to odkąd pamiętam. Gdy byliśmy dziećmi przyniósł węża do domu. Bardzo je lubiłem, co wiedział doskonale. W chwili gdy się zajmowałem zwierzakiem, dosłownie wbił mi nóż w plecy. Do dziś mam tam bliznę.
— Zawsze odnosiłem wrażenie, że się dobrze dogadujecie.
— Każda rodzina ma swoje sekrety — prychnął Lestrange. — Dlatego cieszyłem się, mogąc się tobą opiekować. Wmawiam sobie, że chociaż jednego brata czegoś nauczę. — Syriusz zaśmiał się lekko i pokiwał głową.
— Ja za to nie zdołam nikogo niczego nauczyć.
— Masz jeszcze Harry’ego. Możesz odkupić winy w ten sposób. Skoro samego Regulusa już przeprosić nie dasz rady.
— Jak to jest, że wiesz, kiedy czuję poczucie winy, żal, smutek, złość i tak dalej? —  Spojrzał na niego, a Rudolphus uśmiechnął się lekko.
—  Mam dobre zmysły.
—  Uważaj, bo uwierzę.
— W tym jesteście z Regim bardzo podobni. Tak jak i w tym, że oboje poświęciliście się w imię ochrony tych, którzy nie dają rady sami siebie chronić.
— Tego właśnie nie rozumiem. Kogo niby chciał chronić? Chciał zniszczyć swojego pana, dla którego torturował mugoli i innych bezbronnych. A jednocześnie pragnął ich bronić? Gdzie tu logika?
— Regulus po wstąpieniu do Śmierciożerców od razu zrozumiał, że to nie jest droga, którą chce podążać. Widział zło, jakie się wyrządza niczemu niewinnym istotom. Nie chciał być taki, jak my. Chciał być buntownikiem, ale tym dobrym. Tak jak ty.
— Tak jak ja. Tak jak ja… — powtórzył kilka razy były Gryfon. — Nie byłem dobry. Porzuciłem wielu, na których mi zależało. Porzuciłem jego, Roxanne, Narcyzę i resztę. Bo chciałem być buntownikiem. I przez moją głupotę tylko cierpieli.
— Sądzę, że powinieneś porozmawiać z Iris van Adler.
— Kto to taki?
— Autorka tego obrazu. —  Syriusz spojrzał na ramę, Feniks...
— Co ona ma do… — Black zamilkł w pół słowa, czując powiew obok siebie. Rudoplhus jak zwykle zniknął w chwili, gdy był mu najbardziej potrzebny.


                                                                            ***


Jeśli Harry kiedykolwiek uważał, że jego rozprawa za użycie magii przy mugolu była czymś kontrowersyjnym, to wchodząc na salę rozpraw w Ministerstwie Magii, wszystkie te myśli rozwiały się w trzy sekundy. Sala, w której kiedyś sądzili Pottera, była mała i skromna w porównaniu z tą, w której aktualnie się znajdował. Członków Wizengamotu było tu dwa, ław trzy, a ludzi dziesięć razy więcej. I to nie byle jakich ludzi, a ważnych urzędników ministerstwa, członków Zakonu Feniksa, aurorów i strażników. Do tego w sali tej było  prawie tyle samo redaktorów, co na mistrzostwach świata w Quidditchu.
— Jak widać wszystkich ciekawi ta rozprawa. — Potter spojrzał na Cormacka stojącego przy nim tuż przy drzwiach wejściowych. — Skoro sam Yaxley się tu pofatygował, to naprawdę musi być ważne. Zresztą, który z czystokrwistych nie chciałby sobie popatrzeć na porażkę Weasleya.
— Oni muszą tu być?
— Nie ma prawa, które zakazuje wstępu na rozprawę jako publiczność.
— A powinno być.
— Ty nie lubisz tłumów? — zaśmiał się Gryfon, patrząc na niego z jawnym zdziwieniem.
—  Raczej zbędnych gapiów — mruknął Potter, a jego wzrok powędrował do Lucjusza Malfoya, który rozmawiał o czymś ze swoim prawnikiem.
—  Wiesz. Cieszę się, że tu jestem.
— Niech zgadnę — przerwał McLaggenowi, Harry — też chcesz zobaczyć spektakularną porażkę Rona?
— To też — oświadczył Cormack. — Ale bardziej ciekawi mnie nasza kochana Granger.
— Co? —  Potter spojrzał na blondyna, mrużąc oczy. Cormack zabrzmiał w tamtej chwili bardzo złowieszczo. Zupełnie jakby coś knuł…
— Nie nic —  zaśmiał się i machnął ręką lekceważąco. —  Tak mi się tylko powiedziało.
— Lepiej żeby nic takiego ci się nie powiedziało na rozprawie. I tak już jest na wykończeniu.
—  Nott na to nie pozwoli…
— O co ci chodzi? — zirytował się Harry. Był zdenerwowany rozprawą, a Cormack jedynie pogarszał jego i tak już podły nastrój. — O co chodzi ci z Hermioną? Czemu w kółko czepiasz się Notta? Masz jakiś problem?
—  Problem? —  zaśmiał się Gryfon. —  Ja? Gdzieżby. Cieszy mnie to, że się dogadują. — Wyszczerzył do niego równe i białe zęby. —  Problem polega na tym, że Nott nie może się tak rozpędzać. O czym najwyraźniej zapomniał.
— To znaczy?
— Popatrz tam. — Wskazał dyskretnym gestem ręki górę. — Widzisz tę czarownicę? — Harry nie widział dostatecznie wyraźnie, ale wydawało mu się, że stoi tam ciemnowłosa kobieta.
— Tak. I co z tego?
— Jeśli nie będziemy dostatecznie ostrożnie ważyć słów, możemy Nottowi narobić bardzo dużo nieprzyjemności. A chyba obaj się zgodzimy z tym, że jak na ten tydzień ma ich już zbyt wiele.
— Mam nadzieję, że potem mi to wszystko wyjaśnisz — westchnął Harry, kierując się na miejsce, do którego wezwano jego i McLaggena chwilę po słowach Cormacka.


— Powiem tyle, ile będę mógł — odparł, a Harry miał co do tego wielkie wątpliwości.

5 komentarzy:

  1. Zaklepuję sobie miejsce na jutrzejszy dzień! Muszę siąść do komputera i napisać rozległy komentarz, a na komórce jest niezbyt wygodnie.
    Cieszę się, że wstawiłaś rozdział. Nawet nie wiesz, jak bardzo na niego czekałam.
    Miłej nocy!
    CanisPL

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, już jestem.
      Miło widzieć rozmowę Severusa z Salazarem. Stanowczo za mało jest Snape'a w tym opowiadaniu, a w tych krótkich chwilach, co się pojawia, jego postać nie jest tak wyraźnie zarysowana, jak na przykład Rudolphusa, Belli, Flory czy Teodora. Jednakże spodobał mi się ten wątek z Salazarem. Fajnie by było, gdyby tylko pojawiał się częściej.
      Ach, widzę, że rozdział jest najbardziej poświęcony Teodorowi ^^ Jego tłumaczenia, że nie zrobił tego tylko w ramach zemsty albo dla Hermiony, pasują do niego. Muszę przyznać, że naprawdę uwielbiam Notta. Nie wiem, czy taki był twój zamiar, ale postrzegam go jako chłopaka, który potrafi skrzywdzić kogoś innego bez wyrzutów sumienia. W zawoalowanych słowach Hestii: "Mroczny rycerz".
      (Czy to źle, że wierzę, że skrzywdził Rona również w odwecie za Hermionę? I to tak w większym stopniu?)
      I oczywiście Lucjusz i Narcyza <3 Kolejne postacie, które lubię. Scena, w której rozmawiają, wydawała mi się odrobinę melancholijna. Mimo że Narcyza zaprzecza, iż ona i Lucjusz do siebie nie pasują, że ona kocha kogoś innego, czuję, jakby i los chciał, aby się naprawdę pokochali. Kurczę, ich charaktery w wielu miejscach się zgadzają, samym swoim byciem wskazują, że jest im pisane być razem. Ale jednak wciąż się rozmijają, WCIĄŻ. Szkoda, że życie niczego nie ułatwia, szczególnie w kwestii miłości.
      Jak to Rudolphus "wychowywał" Syriusza? Może ja coś przegapiłam, ale nigdzie wcześniej nie było mówione, że znali się w takim stopniu. Zaledwie musnęłaś kwestię tego, iż Lestrange uratował Blacka w Ministerstwie, ale nic poza tym.
      A oprócz tego liczę na większą ilość wspomnianych braterskich więzi. Wiesz, Syriusz-Regulus, a i o Rudolphusie i jego znajomościami z Blackami też przyjemnie byłoby poczytać.
      Dobra, teraz minusy. Po pierwsze, za mało opisów, zarówno uczuć, osób, jak i pomieszczeń. Nie wiemy, jak wygląda gabinet Snape'a albo jak ty wyobrażasz sobie Ministerstwo Magii. Fakt, że wygląd pomieszczeń pokazano w filmach oraz w oryginalnej sadze, niczego nie tłumaczy. Chciałabym móc lepiej wyobrazić sobie wygląd Narcyzy, Lucjusza czy Rudolphusa. Za bardzo skupiłaś się na dialogach, aczkolwiek emocje również są ważne. Mogłabyś na przykład powplatać je w przerwach między rozmową. W pewnym momencie zgubiłam się kto co mówi. Szczególnie podczas sceny w Ministerstwie (Harry i McLaggen) albo u Snape'a w gabinecie (Salazar i Severus).
      Wczoraj podczas czytania widziałam gdzieś "odeszłem". Zdaje się, że podczas rozmowy Syriusza i Regulusa, gdzieś na początku. Zamień to na "odszedłem".
      I kolejne pytanie: co to znaczy, że wątek Flory i Notta znika? W sensie, że zmieniłaś poprzednie rozdziały, czy po prostu zdecydowałaś, iż od teraz nie będzie? Bo jeśli to drugie, to to jest bardzo, ale to bardzo zły zabieg. Nie możesz robić takiego misz-maszu z historii. To wygląda naprawdę nieprofesjonalnie, a na dodatek cała opowieść traci sens. Jeśli już kończyć jakieś wątki, to w sensowny sposób. Może to, że (jak w przypadku Xaviera), ktoś ginie albo postacie zrywają ze sobą, jedna choruje, druga idzie do więzienia - cokolwiek, byle nie pstryknięcie palcami i już ich nie ma. Jednak jeśli wszystkie rozdziały pozmieniałaś, to nie mam się o co przyczepić. Zapewne musiałaś się z tym nieźle męczyć, ale fajnie będzie przeczytać wszystko od początku.
      Ogólne wrażenia to nie są ani na plusie, ani na minusie. Jak mówię: więcej opisów, ogarnięcia wątków i wszystko będzie lepiej.
      Pozdrawiam i oby do szybkiego zobaczenia!
      CanisPL

      Usuń
    2. Kochana CanisPL!
      Twoje rozległe komentarze zawsze sprawiają, że na moich ustach rozkwita delikatny uśmiech, choć sama nie wiem dlaczego tak jest :)
      1.
      Zacznę od tyłu. Pozmieniałam wszystkie rozdziały w których przewijał się wątek romansu nott/carrow glownie dlatego ze wydawal mi sie niesamowicie nudny jednak mialam poczatkowo pewien sentyment do owych postaci to jednak (nie wiem czy ktoś poza mną to zauważył) Nott jest osobą, która... "odrobinę" bawi się ludźmi, nie bierze ich na poważnie. Tak jak mówi Hestia. Powody dla których to robi bardzo delikatnie zarysowywałam już od początku istnienia bloga, jednak dopiero teraz zczyna się owy wątek otwierać.

      2.
      O taaak. Czekałam dlugo, do momentu kiedy ktoś zapyta o Syriusza i jego "ukochaną" rodzinę. Odpowiedź jest nastepująca. W najbliszych rozdzialach relacje międzyludzkie zostaną wyraźniej zarysowane. Braterska więź i tak dalej... Co do Rudolhusa - Rozdział Objaśniający - Syriusz. - Jest tam - również delikatny ale zawsze nieco wyraźniejszy - zarys ich relacji.

      3.
      "...wydawała mi się odrobinę melancholijna."
      Tak! <3 Tak, tak, tak. Właśnie taka miała się wydawać :)

      4.
      Może trochę zbyt dużo Notta... Czy to dobrze czy źle sama nie wiem.

      5.
      Severus będzie się pojwaiwał częściej, obiecuję ;*

      6.
      Dziękuję za twoje rady! Również zauważyłam, ze się opuściłam w opisach. Co na początku pisania bloga, opisów bywało więcej niż dialogów z biegiem czasu chyba się rozleniwiłam. Jednak... Obiecuję poprawę! <3

      Dziękuję za to, że jesteś!
      Pozdrawiam!


      Usuń
  2. Uff, czyli blog nie został porzucony :)
    Ciągle przewija się wątek tych książek i innej historii... Czyżby chodziło tutaj o kanoniczną sagę?

    Portret Salazara, ciekawie ciekawie. No i jego opowieść, która pokazuje, że czysta krew to głównie wymysł późniejszych ślizgonów. Zastanawia mnie, czy inni założyciele też mają swoje portrety w Hogwarcie?

    No i rozprawa - przyznam szczerze, że liczyłem na nią już w tym rozdziale i trochę się zawiodłem, że w takim momencie zostało urwane to wszystko. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać!
    Pozdrawiam!
    Twój wierny fan :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie. Nie został :) Dodawałabym posty częściej i szybciej jednak to w dużej mierze zależy od mojej Bety, która ma ostatnimi czasy nawał pracy, ale i tak cieszę się, że znajduje dla mnie chwilkę, jest to naprawdę miłe :) :)

    Portrety :) Ach portrety, zapewne mają, czy się u mnie pojawią, to tajemnica, nie chcę psuć niespodzianki.

    Początkowo planowałam umieścić Rozprawę w tym właśnie rozdziale, jednak później stwierdziłam, że rozdzielenie tekstu i przerobienie go na dwa rozdziały, będzie korzystniejsze.

    Dziękuję, że jesteś!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń