sobota, 24 czerwca 2017

37. Problemy z duszą przecież nie istnieją.... a może jednak tak?


"Umiera się nie po to by przestać żyć, lecz po to, by żyć inaczej"



Harry przestąpił z nogi, na nogę, niczym mały chłopiec który coś spsocił i obawiał się kary jaką zaraz ma wymierzyć mu wuj Vernon. Była godzina czternasta, zaraz po obiedzie razem z Blaisem, Nottem i Carrow skierowali się do Skrzydła Szpitalnego, gdzie to mieli pogadać z Malfoyem o kilku kwestiach. Między innymi o tym, czy jeszcze dane będzie się im spotkać.
Harry wątpił w to by tak się stało. Wiedział o tym, że Malfoy bardzo często zastanawiał się nad opuszczeniem Rodziny, Przyjaciół, Hogwartu, Kraju… Znał również powody, którymi najprawdopodobniej kieruje się jego kumpel, dlatego też, nie zdziwiłby się, gdyby Draco oznajmił iż wyjeżdża.
Ale mimo tego, że wiedział co się wydarzy, czuł się jakby miał zaraz utracić coś ważnego w swoim życiu. Może to i zabrzmi melodramatycznie jednak… Bał się utraty kumpla. W końcu dopiero co udało mu się zdobyć przyjaciela, przełamać tą długoletnią niechęć do osoby Malfoya, żeby co? Teraz tak po prostu to porzucić? Stracić? Za dużo już stracił w życiu, Zbyt wiele rozczarowań przeżył, by znów doświadczać czegoś takiego. To jak… Domino. Układa je starannie, powoli, kiedy to ktoś szturchnie je złośliwie z drugiej strony a ono całe rozsypie się, a Potter znów układa je od nowa, i od nowa, i od nowa… Póki ma siły i cierpliwość. A jeśli ona się kiedyś skończy? Co wtedy się wydarzy?
Stali tak pod Skrzydłem Szpitalnym, czekając aż wyjdzie z niego Snape z Lucjuszem Malfoyem, a oni będą mogli porozmawiać z Draco. Zachowanie Pottera również miało ujście w tym kierunku. Obawiał się zetknięcia twarzą w twarz z ojcem Malfoya. W końcu sam poręczył za wrzucenie go do Więzienia jak i zeznawał na jego niekorzyść w sądzie, przez co nazwisko Malfoya straciło znaczenie w towarzystwie… Zbrukał jego, i jego ród z błotem, do tego mając potem czelność zaprzyjaźnić się z jego synem… Nie… Będąc tak bezczelnym by śmieć spróbować zaprzyjaźnić się z Draco. Bo Potter nie sądził, by ojciec blodyna sądził inaczej. Był wręcz pewien, że w chwili kiedy się spotkają, Malfoy zaatakuje go z najpaskudniejszej klątwy jaką tylko ma w zanadrzu. Jakie więc było zdziwienie Harry’ego, kiedy to Lucjusz zupełnie go zignorował.
— Macie jakieś dziesięć minut — oświadczył Snape patrząc po Ślizgonach a jego spojrzenie zatrzymało się na Harrym. Było nieprzyjemne, jak zresztą zwykle, jednak i zirytowane jakąś rzeczą. — Potter, Malfoy chciał żebyś się tam pojawił, więc z łaski swojej przestań stać jak słup soli i rusz się. Marnujesz jego i nasz czas. — Harry drgnął odrywając wzrok od blond postaci w czarnych szatach i odszedł, czując przez sekundę spojrzenie zimnych oczu Pana Malfoya na plecach. Jednak kiedy tylko drzwi się zamknęły to uczucie zniknęło. A on odetchnął z wyraźną ulgą. Przeżył to spotkanie… I to było coś co bardzo go cieszyło.
Potter przeszedł przez Skrzydło Szpitalne. Przejeżdżając dłonią po karku czując nieprzyjemny chłód, który owiewał go do chwili zamknięcia drzwi. Miał wrażenie, że Pan Malfoy chciał go zamrozić w kostkę lodu. Wcale mu się nie dziwił. Na jego miejscu zrobiłby podobnie.
Harry przystanął przy łóżku w którym siedział Malfoy. Jednak coś mu w tym nie pasowało. Nie chodziło o Draco czy jego stan. A raczej otoczenie. Wśród zebranych nie było Hestii, zamiast której znajdowała się za to Astoria, o której przecież, w przesłanej do nich informacji, nie było mowy. A wcześniej Nott mówił, że odprowadził Hestię do Skrzydła szpitalnego… Więc gdzie jest Carrow?
— Zetknąłeś się z moim ojcem? — Potter drgnął i spojrzał na Malfoya, który uśmiechał się chłodno, mając głowę opuszczoną w kierunku pościeli. — Jak wrażenia?
— Zupełnie odmienne niż się spodziewałem — odparł powoli Potter, przez co Draco zaśmiał się chłodno. Pottera cieszył fakt, iż Malfoy miał dobry humor. Była to miła odmiana od jego codziennego zachowania. — Zignorował mnie.
— Jednak potrafi zaskakiwać — westchnął i opadł na poduszki. — Gdzie Hestia?
— Skąd wiesz, że jej tu nie ma?
— Proszę! — Prychnął Machając dłonią na Notta, który zadał pytanie. Potter zdumiał się iż wskazał dokładnie miejsce gdzie znajdował się Theodor. — Lukrecja? Tylko Zimna Carrow używa tak paskudnego zapachu jak lukrecja.
— Ja tam go lubię — Draco znów się zaśmiał kiedy Nott powiedział to tonem obrażonej dziewczyny. Harry zresztą też nie zdołał ukryć wykrzywienia warg w górę. Flora jak i Blaise nie byli inni, jedynie Astoria się nie uśmiechnęła, spoglądając na Malfoya z załzawionymi oczami. Mimo,że ostatnimi czasy zupełnie ignorowała jego i wszystkich innych, w tej chwili wyglądała jakby to co się wydarzyło zawaliło jej cały świat.
— W takim razie jak pachnie druga Carrow?— Zaśmiał się Blaise.
— Różami i mleczną czekoladą — powiedział oczywistym tonem. A Harry dostrzegł skrzywienie na ustach Notta.
— Co? — Zapytał Potter a Theodor wzruszył ramionami.
— Miałem nieprzyjemność czuć ten zapach wielokrotnie.
— Gusta bywają różne — przerwał mu Draco kończąc temat, i mimo tego iż Harry naprawdę był ciekaw skąd to Nott tak dobrze wie jak pachnie Hestia, to w tej chwili było coś ważniejszego. — Może pomyślała, że to już…— Mruknął bardziej do siebie niż do nich, ale Potter dosłyszał się żalu w barwie jego głosu.
— Zajść po nią?
— Nie ma takiej potrzeby. Już wyjaśniliśmy sobie wszystko — Ślizgon wyprostował się nagle i wziął wdech. — Czasu jest mało a kwestii wiele więc postaram się streścić. — Oznajmił i chwycił prawą dłonią rodowego sygnetu na serdecznym palcu lewej ręki. — Rzecz pierwsza, jest oczywista i pewnie wszyscy się jej spodziewaliście — zaczął spokojnie. — Na czas utraty wzroku nie przewożą mnie do Munga tylko do ośrodka za Granicą. Konkretniej. Do Stanów Zjednoczonych — Tego Potter się nie spodziewał… Myślał, że do Francji, może Niemiec, ale nie na drugi koniec świata! — Jednak. — Blondyn zacisnął mocniej dłoń na lewej ręce. — Nie zamierzam stamtąd wracać — W Skrzydle Szpitalnym zapanowała długa, wymowna cisza.
*
— Moje uznanie — Lucjusz odwrócił znudzony wzrok w kierunku Snape'a, który szedł tuż obok niego, spoglądając przed siebie z uniesioną głową. — Zignorowałeś go.
— To doprawdy nie jest, aż tak trudne.
— Możliwe. Jednak ja, na twoim miejscu rzuciłbym w niego jakąś klątwą. Bądź co bądź, ten dzieciak narobił ci masy problemów. — Lucjusz uśmiechnął się przelotnie znów spoglądając przed siebie. Zgadzał się z Severusem. Naprawdę w chwili gdy ujrzał tego dzieciaka, chciał wyjąć różdżkę i przekląć go jedną piękną Crucją… Albo dwiema ewentualnie. Jednak w chwili kiedy ten tylko na niego spojrzał, dostrzegł cień strachu. Potter obawiał się spotkania z nim tak samo jak i on sam. Czy bał się dzieciaka? Nie. Obawiał się o swoje niekontrolowane odruchy, które cudem zdołał przemienić w ignorancję. Bo to spojrzenie, zielonych ślepi, przypominało mu kogoś, kogo już kiedyś widział, i kto… Dawno temu, spojrzał na niego w podobny sposób. Nie pamiętał dnia, ani okoliczności tego zajścia, ale pamiętał wyraz oczu. Z jednej strony duma niepozwalająca wypuścić emocji z drugiej poczucie winy i lęk, które starają się barierę godności przezwyciężyć. Dziwaczne zjawisko z którym się kiedyś zetknął. I które właśnie sprawiło, że zdołał się opanować.
— To znajomy mojego syna. Nie sądzę by Draco był zadowolony z faktu, iż go uszkodziłem.— rzucił sucho starając nie zwracać uwagi na natrętne spojrzenie przyjaciela — Poza tym. Mam o wiele większe zmartwienia niż Potter. Przynajmniej na tą chwilę.
— Czarny Pan?
 — Gorzej — Severus skrzywił się lekko. Jeśli Malfoy tak twierdził, to mogło w tej chwili chodzić tylko i wyłącznie o osobę, której obawiał się bardziej… A tą osobą była Bellatrix. Ostatnimi czasy wpadała w furię bez wyraźnego powodu, zabijała to co przewinęło się jej pod różdżkę, a jeśli ktoś popełnił jakiś błąd, a jest pod jej dowodzeniem, cóż… Zostaje usunięty, bo jest nieprzydatny.
— Miałeś jakąś akcję?
— Powiedzmy — mruknął chłodno. — Nie wiąże mnie z nią już więź rodzinna, więc bez skrupułów może się na mnie odegrać za wszystko… Łącznie z zeznaniami na jej niekorzyść szesnaście lat temu.
— Co? — Lucjusz skrzywił się lekko. — Mówisz poważnie?
— Rudolph prosił, żeby nie kłamać. Twierdził, że tak łatwiej Wizzengamott uwierzy w bajkę o Imperiusie. — Oświadczył i zamilkł na chwilę, kiedy obok nich przebiegła jakaś pierwszoroczna puchonka. — Ona oczywiście dowiedziała się, że moje zeznania miały duży wpływ na to wszystko, w końcu towarzyszyłem im przy większości akcji… Więc mówiąc prawdę, skazałem ich na dożywocie.
— Rudolphus był, aż tak nierozważny by prosić o własne skazanie?
— Wiesz… On sam, tak jak Crouch raczej mieli na głowie inne zmartwienia. Wydaje mi się nawet, że zależało im bardziej na tym, żebym ja sam się wybronił, nawet ich kosztem.
— Tak sobie to tłumaczysz?
— Tak było — powiedział pewnie a Snape zamrugał zdezorientowany. — Nie wiedziałem, co się dzieje… Ale to się stało. A Fakt , że dobiłem Rosjera, dał mi pewnego rodzaju kartę przetargową na wolność. — Snape zatrzymał się gwałtownie a Lucjusz powoli przystanął. Odwrócił się do czarnowłosego, który stał jak słup soli patrząc na niego z szokiem. — Nie widziałeś?
— Przecież to był twój najlepszy... — Severus zamilkł widząc chłodny uśmiech na bladej twarzy Malfoya. Który szybko zniknął, tak jakby nigdy się pojawił. Lucjusz, odwrócił wzrok ku tak dobrze mu znanemu wschodniemu dziedzińcowi.
— Udawał go — oświadczył chłodno i znów skierował się przed siebie, w kierunku gabinetu Severusa skąd miał zamiar skorzystać z sieci Fiuu by w jednym kawałku przedostać się do U.S.A. — Tak czy inaczej, mam problemy z Bellą — wyjaśnił gdy opiekun Slytherinu dorównał mu kroku .—Więc muszę się zaszyć na chwilę w bezpieczne miejsce. Jej złość raczej nie przeminie, jednak to da mi chwilę czasu na zastanowienie się, nad moimi opcjami. Jest ich niewiele przyznaję, ale z całą pewnością coś znajdę.— Nim się obejrzeli, byli już pod drzwiami Gabinetu Severusa.
*
— Przestańcie! — Draco podniósł głos, przerywając, kłótnię pomiędzy Astorią a Florą, która wybuchła kilka chwil po tym jak to Malfoy oznajmił, że wyjeżdża. Na początku zaczęło się od cichego pomruku Astorii : “To wszystko przez nią”, co w późniejszym czasie spotkało się z odzewem Blaise’a, dotyczącego obraźliwej wypowiedzi Greengrass, w stylu “Co mówisz gówniaro?”, następnie wybudzając wulkan, który wybuchł w postaci kłótni pomiędzy ślizgonami. Potter również brał w niej udział, kilka razy dodając swoje trzy grosze, do wrzawy, jednak po tym jak Greengrass przegięła, nazywając Hestię w sposób tak niecenzuralny dla Czystokrwistych Czarodziejów, że Carrow prawie rzuciła się na nią z pięściami. Harry nie znał tamtego słowa, ale najwyraźniej oznaczało coś bardzo złego i gdyby nie fakt iż, Malfoy krzyknął, z całą pewnością obie Ślizgonki okładałyby się tutaj pięściami i zaklęciami, do czasu aż ktoś by ich nie rozłączył. — Astorio... Lepiej będzie jak wyjdziesz.
— Ale…
— Nie każ mi powtarzać. — Głos Draco był surowy i ostry, jednak Harry wyczuł w nim zmęczenie, które zapewne dostrzegli i inni.
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i wstała z impetem tak, że krzesło na którym siedziała opadło na ziemię. Po czym odwróciła się i odeszła, a kiedy przeszła obok Pottera. Harry poczuł zapach, bzu i agrestu.
                Gdy drzwi się zamknęły blondyn westchnął przejeżdżając zmęczonym ruchem dłoni po prawej skroni.
 — Ile jeszcze mamy czasu?
— Już go nie mamy.
— Cholera — przeklął cicho i wziął wdech. — Dobra. Powiem na szybko wszystko to co mam do przekazania, co do interpretacji i rozmyślań będziecie mieć czas już w swoim gronie. Auroży mogą się tu pojawić lada moment, a to rzeczy których raczej słyszeć nie powinni.
— Dobra. Dobra. Mów.
— Rzecz pierwsza. Potter — Harry drgnął. — W moim rodzinnym domu znajduje się pudło książek, które dała mi Cassy. Nie wiem jak, ale masz je zdobyć. Wtedy już będziesz wiedzieć co robić dalej w sprawie Horkruksów.
— Ale…
— Zabini — przerwał mu chłopak a czarnoskóry spojrzał na Malfoya jakby z cieniem strachu, sam ton Draco był ostrzegawczy i chłodny, mówiący sam przez siebie, że to sprawy dużej wagi. — Jeśli kiedykolwiek, będzie prosić cię o pomoc Ginny Weasley, nigdy nie przyjmuj tej propozycji. Co do Hestii… Dziękuję za to co dla niej zrobisz. — Blaise tak jak i reszta wyglądali na zszokowanych, tą informacją. Draco mówił im o rzeczach, dziwnych, nieco chaotycznych, i Potter miał wrażenie, że rady te, nie są jego własnymi. — Flora. Jeśli przyjdzie chwila kiedy C.O.D.E cię dopadną i trafisz do ich zarządu, rób wszystko by twoją sprawą zajął się niejaki Roger. Nott ci pomoże.
— Przecież to najbardziej brutalny z C…
— Cicho. Róbcie co mówię. — Theodor zamilkł i skinął głową, czego Draco oczywiście dostrzec nie mógł dostrzec. — Do tego, odetnijcie się wszyscy jak najbardziej się da, od Lauren. Mimo,że jest nadzwyczajną, zbyt dobrze trzyma z Alexem. Połączenie sojuszy CODE z Nadzwyczajnym, może sprawić, że my wszyscy zostaniemy odstrzeleni jak kaczki.— Potter czuł jak włosy stają mu dęba. Z jednej strony to wszystko wydawało mu się nierealne, z drugiej, przerażały go te informacje, tyle zdrajców, tyle fałszu i… Niesprawiedliwości. To było jak sen. Szalony, zagmatwany sen. Z którego Harry chciał się już wybudzić. Ale nie mógł. — Max nie wydał nikogo z was przed Alexem, Flora, chwilowo możesz spać spokojnie, ani Lauren, ani Alex, ani CODE, nie mają pojęcia o twoich ostatnich atakach.
— Łatwo ci mówić — prychnęła. Malfoy westchnął jakby uspokajający oddech.
—  Theo… Nie spieprz sprawy, dobrze?
— Której?
—  Będziesz wiedział której —  odparł ciszej i wziął wdech.— Jest jeszcze jedna rzecz.
— To znaczy? — Kiedy Draco chwycił się za lewe przedramię, wszyscy umilkli.
*
Touka przystanęła przy wejściu do dormitorium Ivana powoli dotykając klamki. To nie tak, że się go obawiała. Utrzymywała z nim raczej neutralny kontakt. A przynajmniej tak jej się wydawało. Gdy mieli okazję się spotkać, raczej nie zamienili ze sobą większej ilości słów niż jest to konieczne.  Wypuściła powoli powietrze i zapukała w drzwi pokoju krukona, następnie naciskając na klamkę i otworzyła wejście dormitorium. Które jednak było puste. A wcześniej wydawało się jej, że ktoś tu wchodził. Z racji iż Bathory nie dzieli z nikim dormitorium, stwierdziła, że to on sam.
— Ivan? — spytała powoli i rozejrzała się po pokoju. Były w nim tylko dwa młode kocięta, człapiące dosyć nieporadnie po łóżku. Zamknęłą drzwi po czym podeszła do niego i chwyciła jedno ze zwierzątek do dłoni, małe białe stworzonko zamruczało gdy pogładziła je palcem po czubku głowy. Kirishima uśmiechnęła się delikatnie, jednak wciąż wyczuwając duże skupisko magii w pomieszczeniu nieco spoważniała. Czuła się tak jakby jednak Ivan, był w środku… w jego towarzystwie, i tylko jego, każdy ma wrażenie, że magia otacza go ze wszystkich stron, tak jakby zaraz miała wyskoczyć i zaatakować. Było to bardzo nieprzyjemne uczucie.
 Spojrzała na kartki porozsypywane po ziemi. Które przykuły jej uwagę. Można by się dziwić, jak to? Przecież to normalne, iż w pokoju nastolatka jest bałagan, jednak, bardziej niż sam pergamin, zwróciło jej uwagę pismo na nim zakreślone… nie był to ani angielski ani żaden inny ludzki język. — Odłożyła kota na łóżko, gdzie to maluch poczłapał do swojej kociej siostry, po czym pochyliła się i uniosła jeden z pergaminów, marszcząc brwi.
— Sarach etench isuzu ernee… List gończy? — spytała sama siebie i rozwinęła pergamin, zagłębiając się w lekturze. Lata prywatnych praktyk języków zapomnianych dało jej możliwość obcowania z kulturą i językiem, którego nie znają w środowisku zewnętrznym. Ten tekst był Elficki. Bardzo stary, tylko… Co robił w dormitorium Ivana?
— Duan de here  delroy assasenerd — wstrzymała oddech — Zabić każdego kto elfa nie przypomina. — Przeczytała dalej — Masowe morderstwo elfów poprzez pozbawienie ich energii… Wysysanie życia… Biały żuraw… Szukali posiadacza białego żurawia?
— Nikt cię nie nauczył, że nie grzebie się w cudzych rzeczach? — Touka drgnęła i odwróciła się gwałtownie, zaciskając dłonie na pergaminie. Ivan stał w drzwiach, patrząc na nią chłodno. Kirishima czuła jak zimny pot zlewa się po jej plecach ale mimo strachu przed chłopakiem, uwagę Kirishimy zwróciło coś innego. A konkretniej kto inny.
— Hestia? Co ty tu robisz? — Carrow jej nie odpowiedziała. — Draco już pojechał?— Odwróciła wzrok obejmując się ramionami jakby było jej zimno.
 — Chyba tak… Nie wiem.
 — Jak to, nie wiesz? — Spytała a dziewczyna zgarbiła się lekko. — Ivan. O co tu chodzi? Dlaczego Hestia jest tutaj?
— Bo ją zaprosiłem — powiedział chłopak wyrywając z jej dłoni kartkę papieru. — Ciebie, jeśli dobrze pamiętam. Nie. Więc z łaski swojej wyjdź. Mamy kilka spraw do omówienia.
— Zostawiłaś go samego w tej chwili?
— To nie tak… Byłam tam. Tylko potem kazali mi wyjść.
— Przed momentem Potter z resztą szli do Draco. Nie sądzę by Malfoy nie chciał cię widzieć.
— Ja…
— Miałaś wyjść — Touka zwróciła uwagę na Ivana i lekko się wzdrygnęła. W swoim życiu miała do czynienia z naprawdę różnymi rywalami.  Osiłkami, bokserami damskimi, zbrodniarzami i surowo wychowanymi bydlęciami udającymi czarodziejów, jednak to postać Bathory'ego ją przerażała. Był on szczupły i zwykle uśmiechnięty, szarmancki i uprzejmy, do tego piękny wizualnie, jednak miał w sobie tą dziwność i potęgę, której nie rozumiała… Miał w sobie posłuch, nawet nie musząc się wysilać. Człowiek po prostu patrząc mu w oczy… Bał się. — Więc z łaski swojej, odejdź. — Kirishima nie chciała wychodzić, póki nie wyjaśni jej tego wszystkiego, i nie powie po co Hestia się tu znalazła. Ślizgonka nie wyglądała na przerażoną, raczej, smutną, nieco zagubioną, jednak była tu z własnej woli.
Touka jednak wiedziała, że nie może mieć w Bathorym wroga. Był zbyt silny, i nawet ona, trzykrotna mistrzyni pojedynków juniorów, nie miała szans w porównaniu z jego potęgą. Może nawet sam Voldemort nie mógł mu się równać…
 Wypuściła powoli powietrze, po czym skierowała się do wyjścia.
— Jeszcze jedno — zatrzymała się przy drzwiach. Ivan na nią nie patrzył, zbierając kartki z ziemi. — Jeszcze raz cię tu zobaczę. To twoje kruche rączki zostaną połamane. Rozumiemy się?
— Ty… —Zamilkła widząc jego wzrok. Nagle odebrało jej mowę, coś przymusowo zatkało przełyk… Nie potrafiła się odezwać. I wiedziała doskonale, że to jego sprawka. Skinęła mu powoli, po czym odzyskała oddech, a łzy napłynęły jej do oczu, przez te kilka sekund, czuła się jak kiedyś… Dłonie jej zadrżały, przeraził ją fakt, że Barthory był wstanie sprawić, by znów… Znów się bała.
— To mnie bardzo cieszy. Do widzenia. — Machnął dłonią a ona została wypchnięta z pokoju za to drzwi trzasnęły.
Touka pomyślała, że musi jak najszybciej porozmawiać o tym z Draco… Póki jeszcze ma okazję. Bo miała wrażenie, że list który trzymała przez tą krótką chwilę… Miał do czynienia z Barhorym o wiele bardziej niż wcześniej sądziła.
*
— Co takiego? — Harry wykrzyknął słysząc to co Draco właśnie powiedział. Co wyjawił na głos, a Harry nie był wstanie uwierzyć w te słowa. W słowa przecież tak nierealne i szalone!— Żartujesz sobie prawda?
 — Nie. Mówię całkowicie poważnie.
 — Ale… Jak to? Przecież… Odezwałby się. Nie… — Harry opadł zrezygnowany na krzesło. To było dla niego za wiele. Z jednej strony cieszył się z tej informacji, jednak z drugiej, czuł się oszukany. Syriusz żył a mimo to nie próbował nawet się z nim skontaktować. Był tak blisko, a słowem się nie odezwał, zwalając całą odpowiedzialność na Narcyzę… Umywając ręce od problemu dzieciaka, który prawie wpędził go do grobu.
— Przykro mi Harry, jednak tak wygląda sprawa — oświadczył cicho. — Zakon nie chciał by Black się z tobą spotkał .— Potter uniósł do niego zszokowany wzrok. Draco, nawet gdyby mógł na niego teraz spojrzeć, nie dałby po sobie poznać, że rzeczywiście odczuwa żal.
— Niby dlaczego? — zapytał Blaise a w jego głosie dało słyszeć się irytację. — To przecież jego jedyna bliska osoba. Czemu Zakon chciał oddzielić tą dwójkę?
— Blacka Zakon odnalazł w towarzystwie ludzi spod ciemnej gwiazdy. — Wyjaśnił chłopak a Potter wstrzymał oddech. —Nie wiem, co konkretnie spowodowało, że Syriusz zaczął utrzymywać kontakt z ludźmi którymi w przeszłości gardził, jednak Zakon uznał to za niebezpieczne dla Pottera i całego stowarzyszenia Dumbledore'a — wyjaśnił powoli Draco. — Do tego fakt, iż ni stąd, ni zowąd, do zakonu dołączyła…—Strzelił na palcach — Narcyza — zaakcentował chłodno jej imię. — Również było podejrzane. W ciągu kilku miesięcy oboje Blacków zaczęło wprowadzać zamieszanie w Zakonie, a Drops, chcąc ustrzec Pottera przed rozczarowaniami, zwyczajnie pominął fakt że, Syriusz Black żyje… A przynajmniej tak tłumaczy to sobie w myślach Nymphadora Tonks.
— Sprawdziłeś jej…
— Tak — przerwał Nottowi, tonem, kończącym temat.
Były to jedne z ostatnich słów jakie padły w Skrzydle Szpitalnym, przed pojawieniem się w nim Aurorów wraz z uzdrowicielami, którzy mieli zabrać Draco do Szpitala, jednocześnie sprawiając tym, iż Potter utraci kumpla, którego dopiero co zdobył.

*
— Otwórz usta — Hestia przygryzła lekko dolną wargę. Ivan westchnął i opuścił dłoń na dół patrząc na dziewczynę ze zmartwieniem, które odczuwał w środku. Z jednej strony nie wiedział dlaczego tak, było. Nawet jej nie lubił. Zawsze twierdził, że Hestia jest po prostu zwykłą głupiutką duszyczką, która sądzi, że uda jej się ocalić świat przed zaplamieniem grzechami. Jednak odkąd dowiedział się o jej przypadłości, zaczął się nią interesować.  Obserwował ją i często śledził, widząc jak z dnia na dzień staje się coraz bardziej żałosna… Staje się taka sama jak on jeszcze kilka lat temu. To ją zżera od środka, pochłania ją ciemność, która kiedyś… Sprawi iż stanie się zmorą. Dokładnie tak jak i mu jest to przypisane. Nie mogli na to wiele poradzić, jedynie opóźniać tą przemianę jak długo się dało. Aby to zrobić, musiał mieć bardzo rzadkie substancje, konieczne do stworzenia eliksiru, oczyszczającego. Z jednej strony był to trunek halucynogenny, jednak na jego przypadek działał niczym miód na poharataną duszę. Kojąco i wyciszająco… Zatrzymując nienawiść się w nim wzbierającą.
 — Dlaczego chcesz mi pomóc? — Spytała cicho. — Przecież mną gardzisz. — Bathory uśmiechnął się lekko i pogłaskał ją po głowie, przez co drgnęła i uniosła do niego zdziwiony wzrok.
— Tak. Gardzę. — Przyznał i przykucnął przy niej, a dziewczyna spojrzała na jego ramiona które otaczały białe, świetliste tatuaże. — Jesteś małą dziewczynką, która sądzi, że będąc grzeczną i dobrą, zbawi świat, ale nic innego jej to nie przynosi niżeli ból. — Opuściła wzrok na swoje kolana. — Gardzę bo nie jesteś asertywna. Szydzę z ciebie, bo jesteś niewinna i nieporadna. Bawisz mnie praktycznie pod każdym względem, jednak pomogę Ci — uniósł delikatnie palcami jej podbródek, patrząc w czekoladowe ślepia Carrow. — Bo nie byłem inny — zakończył i włożył do jej dłoni fiolkę z eliksirem. — Pij. To naprawdę pomaga.
— Pomaga… W czym właściwie?
 — Nie postradać zmysłów — Carrow uśmiechnęła się blado i spojrzała na fiolkę w swojej dłoni. Nie zawahała się, wypiła za jednym razem. A jej oczy na sekundę zabłysły złotym światłem, co Ivan skomentował wykrzywieniem warg w uśmiechu satysfakcji. — I jak?
— Chyba w porządku… Nie czuję różnicy.
— To pierwsza faza. Za niedługo poczujesz senność, a kiedy się obudzisz, ten ciężar pod sercem zniknie — zabrał fiolkę i podniósł się z ziemi odkładając ją na biurko, na którym leżały złożone przez niego pergaminy. Wpatrywał się w nie chyba nieco za długo, bo Carrow one również zainteresowały.
— Biały Żuraw to jakiś pseudonim? — Spytała a krukon odwrócił do niej wzrok. — Czy określenie jakiejś energii magicznej typu patronusa?
— Energii — powiedział po prostu.
— To przykre.
 — Tak. Chyba tak — przyznał powoli i spojrzał na nią znad kartek, bawiła się z kotami. I musiał przyznać że wyglądała całkiem uroczo. — Jeśli chcesz możesz sobie jednego zabrać. — Carrow uniosła do niego wzrok wyraźnie zdziwiona. — Z tego co pamiętam, to tylko Flora ma zwierzę. Coś małego i puchatego ci się przyda. Wiesz… W zamian za tą fretkę. — Carrow opuściła głowę na dół zakrywając uśmiech, który pojawił się na jej ustach w chwili kiedy powiedział fretka. Wszyscy doskonale wiedzieli, że to nieprzyjemne określenie zostało nadane Draco na czwartym roku… Choć teraz mało kto o tym wspominał, wielu pamiętało, jak Profesor Moody zamienił Malfoya w tchórzofretkę i rzucał nim po całym dziedzińcu.— Mówię poważnie — wrócił do papierów i skrzywił się lekko kiedy natknął się na niedokończony tekst piosenki. Nie chciał się do tego przyznać, ale nie potrafił już napisać utworu samodzielnie. Skomponować. Tak. Jednak słowa gubił, tracił składnie i sens, a terminy go goniły.
 — Coś nie tak? — Znów spojrzał na Carrow która w rękach trzymała białe kocię. Ivan sam się dziwił, że tak po prostu Yang dała się jej podnieść. Jego zwykła drapać i miauczeć…
 — Praca. Nic wielkiego.
 — Wyglądasz na zmartwionego.
 — Powiedzmy, że buntowanie się przeciw managerowi jak na razie nie przyniosło mi nic dobrego— oświadczył chcąc skończyć temat, jednak jego zimny akcent jak i aluzja do zakończenia go, którą symbolizowało zbyt mocne odłożenie pergaminów na biurko, zupełnie nie zrobiły na niej wrażenia. Najwyraźniej Malfoy robił o wiele ostrzejsze “sceny” chcąc zakończyć temat. Dziewczyna podniosła się odkładając kota na łóżko i podeszła do biurka chwytając do dłoni wcześniej oglądany przez niego pergamin. Milczała przez chwilę, po czym chwyciła za pióro i jeden pusty skrawek pergaminu leżący nieopodal.
Bathory spojrzał na dziewczynę, która patrząc na jego tekst zaczęła go przekształcać. Wyrzucała, zamieniała kolejność i dodawała własne linijki, krok po kroku korygując błędy w składni i ładzie utworu. A w mniej niż dziesięć minut. Odłożyła pergamin i chyba dopiero w chwili kiedy to zrobiła, zdała sobie sprawę z tego co zrobiła. Napięła się po czym powoli na niego spojrzała, oczy miała duże, jakby się czegoś obawiała. Jednak Ivan nie był zły… Raczej zdziwiony.
Podniósł kartkę i zaczął czytać. A im dłużej przejeżdżał wzrokiem po tekście tym bardziej podchodził pod jego gust. Słowa dla których nie potrafił znaleźć zastosowania, nagle znalazły ujście.
— Jak ty to… Carrow! — Podniósł nieco głos kiedy zachwiała się gwałtownie i gdyby jej nie złapał, upadłaby. — Cholera, nie sądziłem, że tak szybko zaśniesz — mruknął do siebie i pstryknął na palcach a dziewczyna uniosła się do góry po czym powoli przelewitowała nad łóżko, na którym następnie została położona. Niczym śpiąca królewna. Która zamarła leży na wielkim białym łożu czekając na pocałunek księcia z bajki.
Biała kotka przyczłapała do dziewczyny, a następnie położyła się tuż obok jej bezwładnej prawej ręki. Chłopak również do niej podszedł wcześnie przykrywając ją kocem i przykucnął przy jej drobnej postaci.
 — Jeśli się tak przyjrzeć. To jesteś bardziej interesująca niż Flora. — Szepnął. Jego dłoń zalśniła białym światłem po czym dotknął jej bladej twarzy, która po chwili nabrała lekko różowej barwy, zbyt szczupłe dłonie jak i reszta ciała znów wróciły do naturalnej grubości za to włosy pokryła jej naturalna czekoladowa barwa. —Śpij dobrze Hestio — powiedział cicho odsuwając dłoń i zwrócił uwagę na tekst. — Lovegood chyba ma rację. Jesteśmy wstanie się dogadać.
*
 — Gdzie on jest?! — Harry razem z Carrow i resztą spojrzeli na Toukę, która wpadła do Skrzydła Szpitalnego jak grom z jasnego nieba. Była podenerwowana i wydawała się im wystraszona.— Gdzie Malfoy?
— Zabrali go, jakieś pięć minut temu — powiedział Blaise siedzący na jednym z łóżek szpitalnych i ziewnął. Od tego czasu Potter wraz z resztą pozostali w skrzydle, chcąc omówić wszystko to co powiedział im Malfoy. Harry w duchu cieszył się z faktu iż nie był jedynym, który nie rozumiał postępowania Draco tak jak i jego słów. To wszystko było jakieś zbyt dziwne… Nawet jak na Malfoya.— Wyglądasz jakby się Paliło.
 — Flora. Widziałaś dziś Hestię? —Spytała zamiast odpowiedzi Kirishima, podchodząc do nich. Carrow zmarszczyła nieelegancko brwi.
— Tak. Rano, jak szła do Draco — machnęła ręką. — Dlaczego pytasz?
— Zachowywała się jakoś dziwnie? — Odpowiedziała pytaniem nie odpowiadając. — W sensie odmiennie niż powinna w tej sytuacji?
— Nie. Była zwyczajnie roztrzęsiona i przerażona tym co się działo — rzucił Nott. — Potem poszła najwyraźniej odetchnąć.
— Szczerze mówiąc samo to mnie zdziwiło — mruknął Blaise. — Hestia normalnie siedziałaby przy nim do czasu aż by go stąd zabrali. Sam fakt, że sobie poszła był dziwny.
 — To nie tak — pokiwał głową Nott. — Zanim poszedłem na ucztę poczekałem chwilę w korytarzu. Najpierw wyszedł Pan Malfoy z Profesor McGonagall za nimi Snape z Zabini i na końcu Carrow. Draco albo Dumbledore, chcieli żeby na chwilę zostawić ich samych. Powiedziała mi, że zaczeka tam, więc stwierdziłem, że nie ma sensu tam stać i poszedłem na śniadanie.
 — W takim razie powinna… Tak mi się przynajmniej wydaje. — dodał szybko Harry .— Powinna czekać aż wyjdą, pod skrzydłem szpitalnym, zamiast iść Bóg wie gdzie — oświadczył Potter. — To przecież samo w sobie jest osobliwe.
— A Fakt iż poszła z Ivanem jest już najbardziej podejrzany — Nott drgnął, a Flora spojrzała na Toukę z wielkimi oczami. Z resztą nie była jedyną, Harry jak i Blaise, również nie ukrywali zdziwienia.
— Co powiedziałaś? — Spytała powoli Carrow, Kirishima machnełą ręka w kierunku drzwi.
 — Natknęłam się na nich w Ravenclawie. Ani jedno z nich nie było chętne do rozmowy, finalnie wyrzucając mnie z jego dormitorium.—Powiedziała szybko a Potter zamrugał zdezorientowany nie tylko słowami tyczącymi się Ivana jak i Carrow ale i tym, że Touka była w dormitorium Bathory’ego. — Ale w tym wszystkim właśnie Hestia była najdziwniejsza. Przecież zwykła unikać Bathory'ego.
— Mało powiedziane — mruknął Zabini oburzonym głosem. — Ona się go obawia. Niby się temu nie dziwię. Jest wariatem, ale mimo wszystko po co szłaby gdzieś z osobą która wywołuje w niej lęk?
— Dokładnie o tym samym pomyślałam — skinęła mu głową Kirishima, a głos miałą smutny— Nie wiem po co tam poszła, ani co Ivan chce tym osiągnąć jednak martwię się o nią… Nie przepadamy za sobą, fakt. Ale mimo wszystko to co się wydarzyło może jej jeszcze bardziej zaszkodzić… Temu chciałam porozmawiać z Draco. Bo chyba wszyscy widzimy, że z Carrow dzieje się coś złego. Niewytłumaczalne ataki złości, nagła utrata zdrowia, wahania nastrojów, a do tego to… Nie jest z nią dobrze. Obawiam się, że Bathory chce to wykorzystać.
 — Co masz na myśli? — Zapytał Harry, te słowa zabrzmiały złowrogo.
— Chciałam spytać Ivana, czy może pomóc Draco odzyskać wzrok. Temu poszłam do jego dormitorium, jednak go nie zastałam. Za to na podłodze miał pełno porozrzucanych papierów… Jeden pergamin przykuł moją szczególną uwagę. Był on po elficku.
— To całkowicie normalne — powiedziała Carrow niedbale, mimo iż wydawała się przejęta wcześniejszymi słowami azjatki, ostatnie zdanie sprawiło, iż prawie prychnęła lekceważąco — Bathory zna jednego z Wiecznych Elfów. Listy po między nimi były i są zawsze pisane w języku owego osobnika.
— Nie rozumiesz. To nie był list z tego roku. Tylko stary list gończy —Carrow zamilkła. — Z tego co zrozumiałam, do świata elfów kiedyś przedostał się czarodziej, korzystający z białej magii, który używa białego żurawia… Z kontekstu wywnioskowałam, że jest to coś na wzór patronusa w postaci tego ptaka jednak to nie zupełnie tak działa. Patronusy w końcu rodzą się z dobra  mieszczącego się w czarodzieju… Za to ten odbiera elfom energię… Zabija ich poprzez pozbawianie ich sił witalnych. I to właśnie sprawiło, że zaczęłam mieć podejrzenia iż Ivan coś knuje… — Zamilkła na chwilę, jednak zanim ktoś podjął się tematu Kirishima znów się odezwała. — Miałam nikomu nie mówić… prosiła mnie o to Cassy, ale sprawa jest poważniejsza niż się wydawało i potrzebuję waszej pomocy. Już po podjęciu przeze mnie decyzji o przyjeździe tutaj, ostrzegała mnie przed Ivanem. Powiedziała… — Wzięła głęboki wdech. — Powiedziała, że Ivan nie jest już czarodziejem… Przynajmniej w dużym stopniu on — uniosła do nich głowę a jej oczy zabłysły strachem — stracił człowieczeństwo.
— Co?
— Zmory — powiedziała cicho. — Wszyscy je mamy, za każdym chodzą… Utrata swojej to utrata dużej miary uczuć. Człowiek przestaje stopniowo czuć. Są tacy co rodzą się bez niej. Wtedy nie ma nic w tym złego. Jednak jeśli ktoś swoją zgubi potem sam stopniowo zaczyna się w nią zmieniać… To go przytłacza… A on potem zabija się, a po śmierci staje zmorą — przełknęła z trudem ślinę. — Do tego powiedziała, że Ivan poznał coś nieludzkiego… Coś co bardzo wpływa na jego życie i duszę. Jakby przyspiesza proces jego…
— Śmierci. — Wszyscy odwrócili się w kierunku drzwi gdzie to stała niziutka blondynka o dużych oczach. Spojrzeniu, które zwykło być nieobecne i rozmarzone, zwariowane pod każdym możliwym względem, a które dziś było po prostu smutne.
— Luna — szepnął Harry a dziewczyna do nich podeszła. — Co ty tu robisz?
— Draco poprosił mnie, żebym wyjaśniła wam jeszcze jedną sprawę, o której nie zdążył wam powiedzieć.
— Co? — spytał zdumiony Potter, nie spodziewał się, że Malfoy jest zdolny do tego by odezwać się do Luny… Zwykł unikać jej tak jak innych dziwaków plączących się po szkole. Jednak kiedy przypomniał sobie o tym, że i Lovegood jest nadzwyczajną, wszystko to zaczęło się układać w pewną logiczną całość.
— Tak. Rano, kiedy to przyprowadziła mnie tu Dersa.
— Kto?
— Jego zmora — wyjaśniła uprzejmie. A Potter zamilkł i jej skinął głową. Zastanawiał się czasami czy kiedyś te wszystkie pytania się skończą. Odkąd stał się ślizgonem Świat stanął na nogach, i zwariował. Wszystko wokół stawało się z dnia na dzień coraz bardziej dziwaczne. A on nie potrafił nad tym szaleństwem nadążyć. Gubił odpowiedzi, nie potrafił ich odnaleźć, a pytania zasypywały go każdego dnia, i miał wrażenie, że kiedyś go przygniotą i zabiją… zbyt wiele tajemnic krążyło wokół ślizgonów. Zbyt wiele niedomówień i rzeczy o których się nie mówi na głos. Zbyt wiele kłamstw. — Cóż… Nie dziwię się, że nie chciał wam o tym powiedzieć. To sprawa przyszłości, której sam się obawiał. I sprawa Hestii, której tak bardzo nie chciał zostawić samej— oświadczyła i przysiadła na krawędzi łóżka, na którym wcześniej leżał Malfoy. — Cassy się myliła — powiedziała pewnym głosem. — To nie stało się teraz. Nagle. — Westchnęła cicho. — Ivan nie ma zmory od mniej więcej trzech lat. Zniknęła po wydarzeniach związanych ze śmiercią jego młodszego brata — Flora opuściła wzrok na ziemię. W skrzydle szpitalnym panowała cisza. Wszyscy czekali na to co powie Luna. Ona wpatrywała się w jakiś punkt nad Theodorem, Harry był wręcz pewny że patrzy na jego zmorę.
Ciekawiło go jak wygląda, nie tylko postać chodząca za Theodorem ale i ta która chodzi za Blaisem, Florą, nim samym. Był ciekaw jak czuje się Luna, widząc coś, co odpowiada za smutek ludzi. Co jest stworzeniem złożoną z żalu i bólu niewidocznym dla ludzkiego oka, od tak po prostu. Trochę jak Testral. Tylko ktoś kto widział na własne oczy czyjąś śmierć mógł je dostrzec. A widok ten nie należał do najpiękniejszych.
— Bez zmory, człowiek zatraca się w smutku, czasami złości lub rozpaczy…— kontynuowała Luna po chwili milczenia — bywa i tak, że odczuwa wszystkie te uczucia naraz, a to go wyniszcza — wyjaśniła cicho. — Zmory niwelują to wszystko na co dzień. Sprawiają, że każdy czuje tylko tyle bólu na ile pozwala mu jego ciało. Bez niej, te dawki nie mają ograniczeń. Wyżera to od środka i tak jak powiedziała Touka, sprowadza ich do zguby i śmierci — pogładziła delikatnym ruchem dłoni swoją spódniczkę. — Dziwicie się zachowaniu Hestii, a odpowiedź na nie jest banalna. Tylko mało kto chce przyjąć ją do wiadomości — dodała ciszej i posmutniała jeszcze nieco bardziej. — Zmora Carrow od niej odeszła — wyznała w końcu. Flora upadła na łóżko, w pozycji siedzącej zakrywając usta dłońią. — Jakieś pół roku temu. Od tego czasu stan jej zdrowia jak i psychiki zaczął ulegać zmianie. Ivan… Miał mi pomóc odnaleźć jej zmorę. Jednak na nic się to zdało.  Najzwyczajniej w świecie odeszła. A Carrow staje się tym samym co Ivan, a potem…— Spojrzała w podłogę. — Draco nie chciał o tym mówić. Twierdził, że to jego wina bo ich przysięga o dzieleniu bólu została zerwana z jego winy —Nott przygryzł delikatnie dolną wargę. — I chciał za wszelką cenę znów sprawić by Carrow z nim była… Żeby znów mogli dzielić ból, a jej przemiana zatrzymała się. Nie mam pewności, czy tak by się stało, jednak to była nasza jedyna alternatywa.
— A Ivan? — Odezwał się cichym głosem Harry, bał się słów Luny… Bał się tego co się działo.— Może zrobić jej krzywdę?
— Nie — powiedziała Lovegood i uśmiechnęła się lekko, wydawała się mu być rozbawioną, mimo iż jej oczy wciąż były smutne. — Touka tu się myliła. Ivan nie chce i nie zrobi jej krzywdy. Nie jest zwyrodnialcem… Tylko samotną istotą, która nie może znaleźć ujścia w złości. Nie zrozumiemy tego — założyła pasmo włosów za ucho. — Jesteśmy żywi. Mamy zmory a nasz ból jest ograniczony. — Spojrzała Harry’emu w oczy —Jedyna postać jaka jest w tej chwili w stanie pojąć to co on czuje. To Hestia.
*
“Rób swoje bez względu na to jak bardzo się boisz” — Pomyślała Dafne siedząc na przeciwko wielkiej czarnej szafy znajdującej się w Pokoju Życzeń. Mimo, że Draco naprawił ją już dawno, z otworzeniem jej się wahał.
Dafne wiedziała co ma robić, jeśli ten zawiedzie lub coś się wydarzy, wiedziała doskonale, że jeśli Szafka nie zostanie otwarta przed końcem maja, czeka ją śmierć. Sądziła, że Draco to zrobi, a jej życie pozostanie bez zmian. W końcu jest tylko czymś w rodzaju zastępstwa, jeśli chłopak zawiedzie, ona ma ją otworzyć. Tylko, wszystko się pokomplikowało.
Draco przez ten wypadek, wywinął się od odpowiedzialności za powodzenie misji od Czarnego Pana. Za to ona pozostała sama, z całym ciężarem, na który nie była gotowa.
W szkole było teraz zamieszanie. Auroży pojawiali się i znikali, przejścia mimo ochrony musiały mieć jakieś ujście…
Coś kliknęło a potem ujrzała uciekający dym ze szczelin mebla.
Dafne zeskoczyła ze stołka podchodząc do szafki i poczuła jak serce podchodzi jej do krtani, dotknęła powoli drzwiczek i uchyliła je, a ciemność oplotła ją przez chwilę… Chwilę, przez którą miała wrażenie, że zaraz umrze. Stała tak, pełna strachu, póki cały dym nie wyminął jej. Dopiero wtedy odwróciła się powoli a jej oczom, ukazały się postaci, których wrogiem, za nic w świecie wolałaby nie być.
— Hogwart! — Roześmiała się Bellatrix nawet nie spoglądając na blondynkę stojącą przy szafce. — Och jak tu pięknie! Tak pięknie, że chciałabym to wszystko spalić! — Prychnęła a następnie ruszyła przed siebie, a jakiś jedenastu osiłków za nią. Pozostała jednak postać w czarnych szatach, która patrzyła na Dafne ze spokojem, i która jako jedyna, zdawała się w ogóle dostrzec Greengrass.
— Twoja rola się tu kończy Dafne. Idź po siostrę i znikajcie. Ten kraj, już nie jest bezpieczny  —zanim zdążyła mu odpowiedzieć, zniknął w czarnej mgle, która rozmyła się w powietrzu. Nie uniosła czy posunęła się w kierunku swoich druhów, tylko najzwyczajniej w świecie rozpłynęła w powietrzu. Jak gdyby, nigdy nie istniała.
Blondynka nie wiedząc kiedy, poczuła jak jej łzy spływają po policzkach, a strach owija jej kark, jak sznur na szubienicy… Tego co zrobiła, nie wybaczy sobie do końca życia.



*
Syriusz przystanął przy pokoju Narcyzy biorąc powolny, uspokajający wdech. Nimfadora, przybywając rano do Kwatery Głównej narobiła sporo zamieszania przy postaci Dracona, przez co Narcyza po raz kolejny zamknęła się w swojej komnacie. Czy się jej dziwił? Nie. Skądże. Straciła córkę, rozwiodła się, jej jedyne dziecko nie chce jej znać, a do tego oślepło i nikt jej o tym nawet nie poinformował. Fakt że, prawa rodzicielskie otrzymał Malfoy niewiele miały się ku temu, ona była mimo wszystko matką tego szczeniaka. Miała prawo wiedzieć co mu jest! Miała prawo pojechać do Hogwartu. Jednak Dumbledore zabronił jej chociażby ruszać się poza teren Kwatery Głównej, zupełnie jakby Black była w niej więźniem. A ponoć to sam Drops przyjął ją do Zakonu Feniksa.
Zastukał dwukrotnie o drewnianą powierzchnię, po czym nacisnął na klamkę. Nie była zablokowana zaklęciem. Nacisnął ją, i wszedł do pomieszczenia następnie wzdychając cicho. Znów siedziała, jak mała zapłakana dziewczynka. Tylko różniła ją pewna rzecz… Nie siedziała bezczynnie, tylko porządkowała księgi.
— Można? — Spytał, ona uniosła do niego wzrok i skinęła głową. Zamknął drzwi po czym podszedł do niej i przysiadł się, a dopiero gdy to zrobił, spostrzegł, iż księgi te nie są pismami, a albumami… O które nie podejrzewał swojej rodziny. Blackowie rzadko kiedy robili sobie fotografie, nawet takie grupowe rodzinne.— Skąd się tu nagle wzięły?
— Sama chciałabym to wiedzieć — odparła powoli, leniwym ruchem odwracając kartkę ze zdjęciami na kolejną stronę. Na tej stronie Syriusz dostrzegł samego siebie, goniącego Regulusa z jakimś wielkim robakiem w dłoni. Uśmiechnął się w myślach do samego siebie, chciałby kiedyś jeszcze pogonić tak młodszego brata, choć wiedział, że to nie jest już możliwe. — Wiesz kto to? — Wskazała na zdjęcie gdzie to znajdowała się dumna czarownica o pięknych blond włosach i niebieskich oczach z wyglądu nieco przypominająca Narcyzę. Obie miały tak samo fikuśnie zadarte nosy, co dawało im pewnego rodzaju urok i wyjątkowość. — Pojawia się często na fotografiach, jednak nie kojarzę jej. A przecież gdyby była usunięta z rodziny, nie byłoby jej na zdjęciach.
— Zasadniczo mnie również na nich by nie było — oświadczył a kobieta westchnęła cicho.
— Też racja — powiedziała, nadal przyglądając się kobiecie.
 — Jednak zastanawiające — przyznał powoli patrząc na kolejne strony, gdzie to były małe Bellatrix i Andromeda. Ktoś ten album robił bardzo niedokładnie, bowiem, one rodziły się wcześniej niż Syriusz z Narcyzą, a były powplątywane w fotografie kiedy to Black był dzieciakiem tak małym, że nie sięgał głową stołu. Jednak nie było tutaj zdjęć bardziej wstecz niż dzieciństwo sióstr Black, które z resztą powinny znajdować się w domu Blacków od strony Cyganusa Blacka a nie w jego domu, gdzie to rządziła Walburga. —Te fotografie są mniej więcej tak stare jak my sami… — Zamilkł a Narcyza nagle zatrzasnęła album i wstała odkładając go na półkę z książkami. — Cissy…  Oni nigdy ci jej nawet nie pokazali? —Spytał powoli a kobieta drgnęła nadal dotykając koniuszkami palców albumu, który włożyła do biblioteczki.
Milczała długo. Garbiąc się nieznacznie.W tej chwili całkowicie przypadkiem, dobił ją całkowicie. Nie było to celowe… Po prostu był zszokowany, że w domu mieli aż tak rygorystyczne zasady, by nigdy nawet nie wspomnieć o Druelli Black. Matce Sióstr Black, która zmarła zaraz po narodzeniu Narcyzy. Której to Cyganus nienawidził całym sercem, obwijając za śmierć ukochanej żony.
— Nie pokazali — przyznała cicho a on dostrzegł jak zaciska dłonie w pięści, tak, że całe jej pobielały.
*


— Nie można nic zrobić?! — Harry spoglądając na kumpla miał wrażenie, że Zabini się boi. A co dziwniejsze boi się o Hestię. On. Który zawsze jej ubliżał i dokuczał. W tej chwili zdawał się być najbardziej przejęty ze wszystkich tym co powiedziała do nich Luna. Zachowując się jak przerażone dziecko. A Harry przypomniał sobie poprzednie słowa Draco i już wiedział, o czym Malfoy mówił… A przynajmniej tak mu się wydawało bo... Z jednej strony było to naprawdę dziwaczne, jednak z drugiej, Potter uznał, że Blaise tak naprawdę lubił Hestię, tylko nie chciał tego powiedzieć na głos, bo gdyby to powiedział, straciłby autorytet dupka i casanovy.
— Theo? — W tej chwili spojrzenia skierowane zostały na Notta, który chwilę wcześniej, nagle chwycił się za lewe ramię. — Co się dzieje? — Theodor drastycznie zbladł. Potter spojrzał na niego potem na jego dłoń, która coraz mocniej zaciskała się na jego ramieniu i dostrzegł jak z jego lewego przedramienia leci krew.
— Ktoś otworzył szafkę— syknął cicho, oddychając szybko.
— Co? Jaką szafkę? — Carrow wyglądała na zdezorientowaną. — O czym ty mówisz?
— Oni już tu są! — Warknął wściekły.
I jakby, czas zwolnił, witraż ze skrzydła szpitalnego runął przebity przez ciemną siłę, która rozbiła okno z takim impetem, że rozsypała się ona w drobny mak, opadając na ziemię niczym deszcz. Harry znał tą siłę, tą magię, ten dym… Znał go aż za dobrze.
  — Potter, wiej! — Harry poczuł, jak Zabini ciągnie co za rękę, po czym sam wyjmując różdżkę rzuca się ku wyjściu. Gdzieś za nimi wybuchł pożar. I Potter już wiedział, że Nott zaczął działać.
 — Jak to się stało?! — Wrzasnął przebiegając z Zabinim przez korytarz. Musiał biec do dyrektora. — Przecież Hogwart jest broniony przez… — Czerwone światło przeleciało przed jego uchem. Potter przyspieszył biegu nie oglądając się za siebie. Wiedział, że to niezbyt mądre, bo jeśli następnym razem Śmierciożerca nie chybi, będzie już po nim.
— Kurwa! — Zaklął Zabini zaciągając go do jednego z mniej znanych przejść. Śmierciożerca tak jak spodziewał się najwyraźniej Zabini, nie znał go, i pobiegł przed siebie.
— Blaise, wiesz co się dzieje?— Spytał zdenerwowany przechodząc z nim w dół schodów. Ślizgon klął pod nosem oglądając się co jakiś czas za siebie, skąd dobiegały krzyki uczniów i dźwięki zaklęć. Tak… Było ich o wiele więcej niż mogli się spodziewać.
 — W zamku było więcej śmierciożerców niż Draco i Nott — powiedział tylko a Potter poczuł jak jego serce zamiera. — Wpuścili ich. Musimy się stąd wynosić.
— Oszalałeś?! — Potter zatrzymał się a Blaise na niego spojrzał. — Trzeba ich stąd wypłoszyć!
— Słyszysz sam siebie?! — Podniósł głos. — Oni tu przyszli po coś konkretnego! Chcą władzy! Chcą potęgi i młodych, którzy za nimi pójdą. Będą zabijać, póki Dumbledore się nie podda.
— Dumbledore nie pozwoli by oni przejęli władzę.
— Draco miał zabić dyrektora! — Oodniósł głos a Harry zamilkł. 
Wiedział o tym… Draco sam mu to powiedział. Jednak nie sądził by ta brednia miała jakieś faktyczne ujście. Malfoy nie był zły. Nie odważyłby się nikogo zabić.
 — Myślisz, że po co oni tu przyszli!? Jeśli zlikwidują ostatnie dla nich zagrożenie, wszystko pójdzie jak spłatka!
— Zabini o czym ty pierdolisz?! Nie zabiją Dumbledore'a! — Coś świsnęło obok nich a Potter w ostatniej chwili uchylił się przed klątwą. Odwrócił i ujrzał Rockwooda tuż naprzeciwko. — Biegnij. Dam sobie z nim radę!
— Wielki bohater się znalazł! — Prychnął Zabini przystając przy nim z wymierzoną różdżką. — A tańczyć umiesz?
— Co?
— Ech… Amator. — Prychnął po czym zrobił dwa kroki na przód wydostając z różdżki ogniste języki, które przy szybkim kroku w tył przepoczwarzyły się w paszcze węży, które runęły na śmierciożercę.
Augustus Rookwood szybkim ruchem wyczarował tarczę, jednak w tym samym czasie Potter zdążył rzucić szybką drętwotę, i szybko pociągnął Zabiniego za sobą.
 — Znajdźmy Dumbledore’a… — Harry zatrzymał się gwałtownie, prawie nie wpadając w rozpędzony korzeń dębu, który niczym bicz przemknął obok niego i ugodził w klatkę piersiową Dawlisha. Harry spojrzał na Toukę, która oddychała miarowo i która westchnęła z ulgą widząc ich.
 — Zniszczyli barierę aurorów. Z każdą sekundą jest ich tu więcej — oświadczyła podbiegając do nich a Harry ujrzał białe strumienie światła lądujące na jednym z dziedzińców za artium.
— Zakon — szepnął a Touka pokiwała głową.
— Harry, oni nie przyszli tu walczyć — Potter spojrzał na dziewczynę z szokiem. — Zabiją Dumbledore'a i kończą akcję. Słyszałam, jak jeden z nich krzyczał to na górze. — Potter spojrzał na wieżę gdzie dyrektor miał gabinet. Nie… To nie mogło się wydarzyć. — Zakon raczej to wie. Przyszyli go bronić lub...
— Lub?
— Cię stąd zabrać — skończył za nią Blaise. Potter spojrzał na nich. Zabini na niego nie popatrzył, za Touka uśmiechnęła się blado. Jakby chciała powiedzieć, że rozumie.
— Idź. Oni nie mogą nam nic zrobić — rzuciła spokojnie Touka a gdzieś z daleka dało słyszeć się dźwięki walki.
Harry patrzył na nich przez chwilę, po czym przytaknął i pobiegł. Czuł jak coś ciężkiego wadzi mu na sercu. W ciągu kilku minut jego na nowo uporządkowany świat zaczął się walić, a on już nie potrafił unieść tego samotnie.
Biegł, jak wiele sił miał w nogach. Szybko, z zamiarem pomocy… Musiał im pomóc. Musiał? Nie. Tak naprawdę to nie była jego walka. Jednak chciał walczyć. Pragnął przyczynić się do zniszczenia zła w tym kraju, chciał pomóc odnaleźć płomień nadziei w ciemności. Więc biegł. Dopóki starczyło mu sił, do czasu, aż nie dotarł na dziedziniec. Gdzie to ujrzał rozgrywające się pobojowisko.
Widział Pana Weasleya, walczącego z Greybackiem. Gdzieś dalej był Bill Weasley, który przywalił w pięknie prezentującej się bombardy w ramię jakiegoś obcego Harry’emu śmierciożercy, Widział Kingsleya i Tonks walczących z rodzeństwem Carrow. Widział też innych, wszystkich walczących ramię, w ramię, razem z niektórymi uczniami. Już chciał dołączyć do walki kiedy usłyszał obok siebie krzyk. Przerażony pisk: “Padnij!” A chwilę później ktoś zwalił go na ziemię tuż przed zetknięciem się z klątwą Crucji w niego wymierzoną.
— Oszalałeś?! — Harry patrzył na Astorię, która podnosiła się z ziemi z wysoko uniesioną różdżką. — Życie ci niemiłe?! — Syknęła a Potter uniósł się również, nieco oszołomiony, spodziewał się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego, że Astoria się tu pojawi. — Jaki masz w ogóle plan?
— Plan?
— Tak! Plan! Po coś tu przecież przyszedłe… — Zanim jakiś śmierciożerca zdążył wejść na górę schodów, Greengrass ugodziła go jakąś obcą Potterowi klątwą w klatkę piersiową, przez co niczego nie świadomy mężczyzna, zwalił się ze schodów w dół.
— Muszę dostać się do Dumbledore'a — rzucił wskazując wieżę. — Oni chcą go zabić!
— I sądzisz, że sam ich powstrzymasz, tak?! — Wrzasnęła, chcąc przekrzyczeć tym huk zaklęć wokół.
— Nic innego nie przychodzi mi do głowy! A uciec stąd nie mam zamiaru!
— Byłbyś głupi gdybyś to zrobił! — Odwarknęła a potem spojrzała na wieżę. — Dawaj rękę— rozkazała po czym zanim zdołał jej odpowiedzieć chwyciła go i powiedziała jakieś zaklęcie.        Potter poczuł szarpnięcie w żołądku i wymioty podchodzące mu do gardła. A kiedy jego stopy oderwały się od ziemi, już wiedział, że Astoria użyła deportacji.
Nie minęła minuta kiedy to uderzył stopami o twardy marmur, a w mniej niż jej ułamek, musiał uchylić się przed kolejną klątwą, która została w niego wymierzona. Wpadli prosto w sidła śmierciożerców.
*                                                                   
 — Nadchodzi burza — Ivan spojrzał w dół strzepując popiół z papierosa, gdzie to mieniło się od świateł zaklęć a krzyki niosły się przez całą szkołę. Chłopak włożył do ust peta i zaciągnął się lekko, po czym wypuścił spokojnym wydmuchem z ust dym. — Bóg wie, co ma się stać i nieważne jak bardzo będziecie chcieli to powstrzymać, to się wydarzy. — Dotknął dłonią wisiorka na swojej szyi i uśmiechnął się blado. Następnie odwracając wzrok na Hestię która właśnie podniosła się z łóżka.
 — Dziwny wiatr.
 — Też tak uważam — Ivan zamknął okno a szum i pisk zamilkły. Tak nagle, jakby coś wyciszyło pokój. I Hestii wydawało się, że to zjawisko było spowodowane przez Ivana. — Widziałem Chmury, nocą czeka nas paskudna burza — oświadczył zasłaniając zasłony. I zastygł przy nich przez chwilę. — Jak się czujesz?
— Nieco otumaniona.
— To zaraz minie — rzucił i spojrzał na nią. — Sprawdziłem twój tekst… Skąd wzięłaś takie słowa na szybko? — Powiedział przyzywając machnięciem dłoni kartki.
— Podobają ci się?
— Gdyby tak nie było, nie pytałbym — oświadczył konwersacyjnym tonem. — Są przepiękne… jakbyś opisywała kogoś konkretnego… A przecież tylko przekształciłaś moje nieudolne słowa.
 — Wcale nie były nieudolne — zaprzeczyła mu patrząc na swoje dopiski. — Masz już do nich nawet melodię.
— To jedyna rzecz jaka przychodzi mi łatwo — przyznał a ona skinęła mu i dostrzegł jak jej oczy zabłysły smutkiem. — To o Draco? — uśmiechnęła się przelotnie. —Trochę, za dużo w tym doświadczenia życiowego, jak na waszą parę. — Zaśmiałą się lekko i pokiwała głową.
— O jego rodzinie — uniósł zdziwiony wzrok do jej postaci. Ona jedynie wzruszyła ramionami. — W miarę z przebywania z tymi ludźmi poznałam historie niektórych. Zachwyciły mnie one… Niektóre były o życiu inne o miłości, nawet tej nieodwzajemnionej, która zakończyła się tak a nie inaczej… Gdzie po dwudziestu latach małżeństwa. Znikło ono, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.
— Jednak w tym co napisałaś jest nadzieja — skinęła mu. — Więc, któreś z nich wciąż ją ma.
— Ten kto kochał, zawsze ma ten nikły płomień nadziei, który się pali, i daje poczucie, że jeszcze wszystko się jakoś ułoży. Mimo wszystko ma nadzieję, na szczęście tej drugiej postaci. — Ivan uśmiechnął się szczerze. Ostatnio rzadko przyłapywał się na naprawdę szczerym uśmiechu, zapomniał jakie to uczucie robić to z głębi serca. Prawdziwie, i bez ukrytych negatywnych emocji.
Siedzieli tak chwilę, po czym chłopak wpadł na pomysł. Prześledził tekst kilkakrotnie i poczuł przypływ energii.Tak… Słyszał to już w swojej głowie. Podniósł się i podszedł do fortepianu kładąc kartki z nutami jak i tekst naprzeciwko siebie.
                         
                                                                  muzyka
— Spróbujmy więc — oświadczył a Hestia zamrugała zszokowana. Nie wierzyła, że tak po prostu jest wstanie wziąć i zaśpiewać piosenkę która przecież dopiero co została stworzona. A im dłużej tak siedziała, tym większy był jej szok. Kiedy to okazało się, że jednak jest to możliwe.
*
 — Przyszedłeś po coś konkretnego? — Głos Narcyzy był zimny i suchy kiedy zmieniła temat. Skierowała się w kierunku okna patrząc na wzbierające się ciemne chmury nad Londynem. Nie chciała kontynuować tematu jej matki jak i dzieciństwa, i Syriusz wiedział o tym doskonale.
— W zasadzie nie bardzo — odparł wymijająco. Nigdy w życiu nie mówił jej, że się o nią martwi. I wolałby żeby tak pozostało. Jednak wiedzieli oboje, jaka jest prawda. Nie wypowiadali tych słów na głos, ale od zawsze oboje wzajemnie się o siebie martwili, udając chłodnych i opryskliwych by sprawiać pozory… Bo w końcu byli rodziną Black. Nie mogli się lubić. Tak dla zasady.— Wyszłaś w połowie zebrania. Stwierdziłem, że cię ochrzanię.
 — Więc powinieneś zrobić scenę a nie pytać się na spokojnie czy możesz wejść — “cholera” zaklął w myślach “ma mnie”. — O co chodzi? — Spytała i na niego popatrzyła. Milczał spoglądając w jej chłodne oczy. Które mimo świetnej gry aktorskiej Black, pokazywały jej zmęczenie i żal. Pierwsza odwróciła wzrok patrząc znów w ciemne chmury.
 — Nie przyznawajmy się do tego co względem siebie robimy. Unikniemy tym rozczarowań.— Przytaknął podnosząc się z łóżka i skierował do wyjścia. — Dziękuję — powiedziała ledwo słyszalnie, tak cicho, że prawie pomylił jej głos z powiewem wiatru. Prawie. Bo przecież znał doskonale jej cichy i melodyjny głos, przy którym delikatny szum wiatru, to brzydki i nieprzyjemny dla ucha dźwięk.
Chciał już wyjść. Odejść, tak by zostawić ją samą. Pragnął to zrobić, ale coś w środku niego kazało zatrzymać mu się przy drzwiach… Wbrew jego woli, kazało odwrócić się do niej, i powiedzieć coś, czego przecież nie miał zamiaru mówić. Było to zresztą wbrew jego opinii i przekonaniom!
        — Rozczarowania to coś, do czego już dawno przywykłaś — chwycił się za głowę czując, że coś niepowołanego się w nim znajduje. Nie… Przecież umiał oklumencję świetnie, nie było mowy o tym by ktoś tam…
Jęknął głośno, a Black szybko do niego podbiegła.
— Syriusz? — Zaśmiał się cicho. A chciał płakać. Ból go rozdzierał. — Syriusz wyrzuć go.
— Widzę cię Cissy — Black zamarła gdy się do niej uśmiechnął. Oczy miał inne… Ich wyraz zmienił się, ale ona nie chciała już widzieć tego spojrzenia… Sądziła, że już nigdy nie ujrzy tego błysku w oczach. — Zostawiłaś go — westchnął z ulgą. —Tak długo na to czekałem. — Wyjął do niej dłoń ocierając delikatnym ruchem dłoni jej łzy. — Piękna jak zawsze. — Szepnął cicho, Syriusz nie rozumiał co ona wyrabia. Miała pomóc mu się uwolnić… Jednak ona stała jak zaklęta, a to on był tu opętany przez Bóg wie co! —Nawet nie wiesz, jak wiele bym by być na miejscu Lucjusza. — Mimo bólu Syriusz na sekundę przestał walczyć. Słysząc te słowa. Przestał nawet myśleć. To co w tej chwili się rozgrywało było zbyt nierealne by dziać się naprawdę.— Od zawsze jesteś mi wierna. To piękna maniera Cissy, nawet nie wiesz jak mnie ona cieszyła przez te lata. Nie usunęłaś mnie z pamięci. Nie usunęłaś mnie z serca. To cudowne — jego dłoń przejechała wzdłuż jej szczęki, a Black poczuł nieprzyjemne mrowienie. Czuł do czego zmierza ten dupek. A to było jego ciało. Nie chciał… Nie miał zamiaru robić tego Narcyzie! Do tego drzwi były uchylone…Jakby ktoś wszedł i ich zobaczył… Merlinie! “Idiotko otrząśnij się!” Krzyknął w myślach. Ale Narcyza go nie słyszała.A  Black wiedział, że Cissy jest bliska szaleństwa. Za dużo przeżyła, by tak nagle, znów spotkać tego gnoja przez którego zmarnowała sobie życie. Nie mogła… Nie pozwoli by znów dała się mu omotać!— Wróciłem Cissy. Nie cieszysz się? —Zmarszczył brwi. — Dlaczego płaczesz? Przecież, jestem przy tobie. Nie odszedłem… Narcyzo, czy nie tego chciałaś? Żebyśmy byli razem?
— Nie jesteś prawdziwy — oświadczyła a Black poczuł, że siła która go opętała nieco zmalała. Teraz miał szansę.
— Gdybym nie był prawdziwy, to czy zrobiłbym to w ten sposób? — Syriusz, spanikowany zaczął mocno się zastanawiać co powinien zrobić. Miał kilka sekund na myślenie, jego opętane ciało chciało zrobić Narcyzie coś, z czym nie pogodziłby się do końca życia!
Jednak nie potrafił go wyrzucić, siła wzbierała się w jego ciele blokując jego wolę, i umysł… Widział swoją kuzynkę, którą sam, pchnął na ziemię, i bez ceregieli, zaczął rozbierać. “Nie...Nie… To się nie dzieje… Ja nie…”
Nastąpił trzask uderzenia w twarz, a Black zasyczał z bólu. Narcyza naprawdę miała dobry cios.
— Lucjusz go dobił — powiedziała głosem zimnym i wypranym z emocji. — Nie jesteś prawdziwy. I nieważne jak bardzo chcesz udawać Evana, nie jesteś nim.
— Nie wierzysz mi? — Zaśmiał się lekko głosem Syriusza patrząc na nią z wyzwaniem. — A pamiętasz swoją córkę? — Kobieta zamarła. — Nie zdawała ci się nigdy bardziej podobna do mnie niż do Lucjusza? — Prychnął a jej oczy zaszkliły się. — Że wykazywała większe pokłady inteligencji a była tylko dzieckiem? Że wiedziała o twojej przeszłości mimo tego, że Draco nigdy nie powiedział jej prawdy o tym, że nie kochasz ich ojca? — Zasypywał ją pytaniami a Cissy stawała się coraz bardziej przerażona. — Byłem przy tobie odkąd ten, którego wzięłaś za męża mnie zabił — zaśmiał się cicho. — Żyłem blisko, tuż pod twoim nosem, w ciele nic nieświadomego dziecka — prychnął cicho. — Mówisz. Że mi nie wierzysz. Ale ja widzę, że jest inaczej. Bo wiesz doskonale, że za bardzo Cassy przypominała ci mnie, żebyś mogła ją akceptować, bo to za bardzo bolało, bo przez to popadasz w szaleństwo.
— Zamknij się.
— Kochanie.
— Nie nazywaj mnie tak! — Krzyknęła roztrzęsiona. — Zabiłeś ją…? Zabiłeś moją… — Zatkał jej usta dłonią.
— Ci —szepnął spoglądając w jej przerażone zapłakane oczy. — Nie musisz już się okłamywać. Wróciłem. I znajdę sposób, by być z tobą znów. Będzie tak jak marzyliśmy. Tak jak chcia… Zamilkł krzywiąc się mocno. — Cholerny Black — zasyczał wściekły Syriusz. — Nie wygrasz psie! Nie dam ci…To nie koniec! — Jęknął głośno po czym błysk w jego oczach zniknął zastępując je iskrą jaka zawsze towarzyszy Syriuszowi.
Mężczyzna oddychał głośno, trzymając się serca. W całym swoim życiu tak się nie bał. Nigdy, nawet nie sądził, że taki strach istnieje… Że zostanie opętany przez coś… Co już zabiło dziecko… Zabiło córeczkę Narcyzy.
Jednak nie miał czasu na myślenie o sobie. Chwycił i pociągnął do siebie roztrzęsioną kobietę, która łkała głośno. Black przejechał powolnym uspokajającym ruchem po jej długich blond włosach, które rozplątały się z koka gdy to Rosier, który go opętał, rzucił nią o podłogę.
— Zabił ją… On ją… Wykończył.
— Spokojnie. Już go nie ma. Nie pozwolę by wrócił.
— Ale on już jest… Jak to możliwe, że nie odszedł. Przecież Lucjusz go zabił — wtuliła się w niego mocniej. — Zabił, dla świętego spokoju! — Znów zaczęła płakać. Black wiedział, że nie są już tu sami.  Słyszał jak ktoś biegnie po schodach kiedy Rosier zaczął krzyczeć jego głosem. Wiedział, że w drzwiach ktoś stoi, tylko ma na tyle przyzwoitości, żeby stać w milczeniu. A on mimo to nawet nie próbował jej puścić, czy odepchnąć.
— Remusie — odwrócił głowę do przyjaciela. — Potrzebujemy twojej pomocy. — Oświadczył cicho a Lupin skinął mu powoli głową i zamknął drzwi klękając przy nich. Black wiedział, że może liczyć na Wilkołaka zawsze. I może nie jest on specjalnie lubiany przez Narcyzę, to jest jedną z tych postaci, których towarzystwo znosi Cissy.
— Ja potrzebuję — odezwała się ledwo słyszalnie i odsunęła od Blacka, opuszczając głowę na posadzkę i zgarbiła się mocno. Przyznanie się do tego musiało być dla niej ciężkie, Narcyza nigdy o nic nie prosiła, nie przyznawała się do swoich błędów, nie zaprzątała głowy innym swoimi problemami. — Póki jeszcze nie oszalałam. Proszę o pomoc… Bo nie mam już nikogo, kto chciałby mi pomóc.
*
Światła zapaliły się, oświetlając pusty pokój, w którym ściany były pomalowane na szaro, a jedna nie była złożona tylko i wyłącznie z szyb. Za którymi aktualnie nie było nic innego poza ciemnością.
Po pokoju rozniósł się dźwięk powolnego stąpania po drewnianym parkiecie. Kroki były spokojne i wyważone. Gdy jednak ucichły. Pokój, jak i dom, zamarł w całkowitej ciszy.
Milczeniu, które przeczyło duszy właściciela posiadłości. Dusza ta, krzyczała, a serce krwawiło, bo w chwili kiedy przestąpił próg tego domu. Wiedział, że zamknął jeden z etapów swojego życia, jednak nie był pewien, czy ten który właśnie nadchodzi. Będzie lepszy od tego, który właśnie zniknął.
Rozbrzmiały kolejne kroki, szybsze, bardziej stanowcze. Ciemnoskóra kobieta przystanęła przy mężczyźnie również oglądając żyrandol, który aktualnie nie pasował do tego pustego, modernistycznego pomieszczenia. Drewniany i klasyczny, pasujący jedynie do koloru podłogi, masywny żyrandol, od razu, pokazywał, że nie mieszka tu ktoś, kto dopiero co ukończył szkołę.
— I jak? — Spytała cicho, głos miała melancholijny jednak chłodny. Nie dający miłego prądu, który powinien przebiegać słuchając go, a posłuch.
 — Pusto — odparł po prostu a ona uśmiechnęła się lekko i chwyciła jego dłoń na moment, przez co drgnął i spojrzał w ciemne oczy kobiety. Nie znał innej czarownicy, która tak się nim przejmowała. Była prawdziwą przyjaciółką… Bo wiedziała, że kiedy to powiedział, nie chodziło mu wcale o mieszkanie.
— Prześpij się — powiedziała puszczając jego dłoń. — Jutro, zaczyna się twoje nowe życie.
— Twoje metafory zawsze mnie bawiły Esmeraldo — oświadczył miękkim głosem. Zabini zaśmiała się cicho i posłała mu jeden ze swoich pięknych uśmiechów.— Dziękuję.
— Daj spokój, to nic takiego — machnęła ręką. — Cieszę się, że w końcu się od niej uwolniłeś.— Mężczyzna przemilczał tą kwestię. Ciemnoskóra dostrzegła to wymowne odwrócenie wzroku. Nie skomentowała tego jednak, biorąc jedynie uspokajający wdech.— Pamiętaj. Jutro zdejmuję Draco opatrunek. Mam nadzieję, że się pojawisz.
— Oczywiście, że tak — odparł jej, co skomentowała uśmiechem, następnie żegnając się i zniknęła z jego domu. — W końcu zaczynam nowe życie — powtórzył cicho sam do siebie. A na blade wargi Lucjusza wpełzł nikły uśmiech. — Teraz, będę pamiętał, o tym co naprawdę jest ważne. — “By chociaż spróbować zagłuszyć krzyk duszy, który nie pozwala mi oddychać”.— dodał nie wypowiadając słów na głos jakby z obawy o to, że ktoś go usłyszy. Spojrzał na swoją prawą dłoń, na sekundę zrobił ruch, jakby chciał zdjąć obrączkę,  pozbyć się przeszłości, jednak puścił ją w ostatniej chwili. I może było to błędem, jednak był to dopiero pierwszy błąd w jego nowym życiu.







Takim oto zakończeniem, dotarliśmy do połowy mojej opowieści!

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Chętnie wysłucham waszej opinii na jego temat, więc piszcie śmiało! Zniosę każdą krytykę!
Pozdrawiam

Dorothy

2 komentarze:

  1. Czemu robisz z Astorii taka jędze? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie robię z niej jędzy. Jest nastoletnią (młodszą), zakochaną dziewczyną, zazdrosną o miłość swojego życia, której mimo postanowienia nie jest wstanie porzucić od tak po prostu.
      Poza tym, Story mimo, iż jest ukazywana w miarę, negatywny sposób, to jest postacią którą bardzo lubię. Pokazuje ona problemy wielu samotnych dziewczyn, którym ciężko pogodzić się z pewnymi realiami. Do tego, jak z resztą pokazałam już w kilku rozdziałach, jeśli nadchodzi potrzeba, Astoria jest gotowa walczyć i bronić tych na których jej zależy.

      Jeśli nie ukazałam tego aż tak wyraźnie jak mi się wydawało to przepraszam i spróbuję w przeszłości, wyrażać wszystko nieco prościej i jaśniej.

      Pozdrawiam i dziękuję, że jesteś
      Dorothy

      Usuń