niedziela, 18 czerwca 2017

36. Relacje międzyludzkie.

"Czasami znasz kogoś lata i myślisz, że możesz mu zaufać, a on wbija ci sztylet w plecy,
Czasami znasz kogoś kilka chwil, a on jest gotów poświęcić dla ciebie swoje życie, 
Czasami, ty sam jesteś jedną z tych osób."


Ciemność, Mrok… Pusta czarna plama barwna.
Żeby nie powiedzieć, że Draco się go najzwyczajniej świecie bał się czarnej pustki, powiem iż mrok zwykł go drażnić. Nie lubił kiedy w nocy na niebie nie było gwiazd, a ciemność otulała go ze wszystkich stron. Nie znosił budzić się w środku nocy, kiedy to światła są zgaszone, nienawidził, kiedy zamykał oczy i nie widział nic innego niżeli ciemność. To wzbudzało w nim największy lęk. Strach, że z tej ciemności zaraz wyłoni się coś przerażającego i go zabije.Bał się tego jako dziecko, i obawiał się tego teraz, bo nie wiadomo jakie stworzenia mogą czyhać na niego pod osłoną nocy. 
Jednak teraz, mimo mroku i ciemności wokoło, nie czuł lęku. Nie odczuwał strachu przed tym, że ktoś go zaatakuje. Teraz, leżąc w Skrzydle Szpitalnym, czuł się bezpiecznie. Był z dala od gapiów i natrętnych spojrzeń uczniów. Wszystkie nienawistne twarze zniknęły, postacie których się obawiał, pochłonęła ciemność. Otuliła go, niczym matka małe dziecko które się czegoś lęka, i sprawiła iż przestał się bać.
Pomfrey powiedziała mu, że za niedługo zjawi się tu jego uzdrowicielka. Draco znał Esmeraldę na tyle dobrze, że bez obaw mógł oddać się w jej ręce. Wiedział doskonale, że zabieg taki, jak przywrócenie mu wzroku, to dla niej bułka z masłem. W końcu wśród społeczeństwa czarodziejów, była to przypadłość wyleczalna. Choć jak sądził, w jego przypadku mogą pojawić się komplikacje. 
Draco westchnął dotykając swojej prawej brwi. Jego prawe oko było w tak opłakanym stanie, że musieli mu je wyjąć. Nie było to miłe uczucie, co musiał przyznać. Bo mimo,że nie czuł nic, otumaniony eliksirami przeciwbólowymi, to miał poczucie wkładania mu do oka łyżki uzdrowicielskiej, którą odcięli je od żył i wyjęli. Po ciele przebiegł mu dreszcz, kiedy przypomniał sobie moment kiedy poczuł nagłą pustkę w prawym oczodole. Odrażające uczucie, które będzie go pewnie nękać do końca życia, obrzydliwe pod każdym względem.
— Dużo się o tobie mówi— wyrwany z zamyślenia, drgnął. Nie słyszał by ktoś otwierał drzwi. Tak jak i kroków, które powinny nastąpić zaraz po tym. Nie dał jednak poznać po sobie swojego rozkojarzenia, głos który się do niego odezwał, znał bardzo dobrze. I miał nadzieję, że nie będzie musiał już prowadzić z jego właścicielką, żadnej konwersji.
— Po co przyszłaś? — Lauren uśmiechnęła się siadając przy nim, czuł że wykrzywiła wargi w ten pełen kpiny sposób z jakim odnosiła się do wszystkich ludzi, którzy się jej nie słuchali. Jakby chciała tym pokazać, że ona nigdy się nie myli.
— Odwiedzić cię — powiedziała spokojnie. — Wczoraj trochę przesadziłam z Alexem. Chciałam cię przeprosić — nie dosłyszał się, skruchy w jej głosie.  
— Wyjdź — westchnęła.
— Naprawdę mi przykro — prawie się zaśmiał. Może i mimiką twarzy mogła mamić ludzi, jednak jej głos był pusty. Zimny i oschły… Nie wyrażający emocji. Dopiero teraz, kiedy stracił wzrok, był w stanie uświadomić sobie tą sztuczność Aquiliny. — Mam do ciebie prezent — oświadczyła a chwilę później poczuł, że nakłada mu coś na nos. —Przyciemniane okulary — wyjaśniła sucho. — Kiedy już wyjdziesz. Nikt nawet nie będzie wiedział, że jesteś ślepy.
— Odejdź! — Zamilkła kiedy podniósł głos rzucając przedmiotem o podłogę, gdzie nastąpiło tłuczenie się szkła. — Wynoś się. — Naprawdę nie miał pojęcia dlaczego tak się uniósł.
— Skoro chcesz — oświadczyła chłodno i podniosła się z łóżka po czym nastąpił dźwięk kroków i otwierania się drzwi... Zamykały się jednak one nadzwyczaj długo ponieważ ich kliknięcie nastąpiło dopiero po jakiejś minucie. Albo tak mu się tylko wydawało? Teraz sam już nie wiedział.
— I jak? — Chłopak chwycił się za serce. Przeraził się, tak nagle, słysząc obok siebie głos Snape'a. Nie wydobył on żadnego dźwięku przemieszczając się. Niczym prawdziwy Nietoperz.
— Co jak? — Powtórzył chłodno. — Nie widzę, najprawdopodobniej wyglądam gorzej niż niejeden zbir z Nokturnu a do tego brakuje mi jednego oka — wyliczał wściekły, czego nie rozumiał. Przed przyjściem Lauren czuł się całkowicie normalnie. Nawet nie czuł żalu ani złości… Teraz jednak irytowała go obecność ludzi. Kiedy zdał sobie sprawę, że ludzie na niego patrzą… Znów czuł niepokój. — Jak mam się czuć w tej chwili!?
— Chodziło mi bardziej o Aquilinę niżeli o twój tragiczny stan zdrowia. — Oświadczył Severus nadzwyczaj spokojnie, choć jak zwykle, zgryźliwie. — Wyrzuciłeś ją.
— Mam ku temu swoje powody.
— Domyślam się jakie — mruknął Snape i spojrzał na rozbite ciemne szkło pod jednym z łóżek.— Był tu ktoś poza nią?
— Potter. Chyba ślęczał tu całą noc... Choć nie mam pewności — stwierdził cicho. — Potem przyszedł Nott z Carrow.
— Którą?
— Florą — uzupełnił smętnie. — A teraz ona. — Machnął ręką w kierunku gdzie, jeśli dobrze pamiętał, znajdują się drzwi, za którymi zniknęła Lauren.
— Druga Carrow się nie pojawiła?
— Nie — powiedział odwracając głowę w inną stronę, co zrobił odruchowo.— Coś o tym wie...Profesor — poprawił — wie. Mam rację?
— Powiedzmy — oznajmił smętnie Snape. — Wolałem poczekać, aż się ockniesz by spytać, czy chcesz by cię odwiedziła.
— Dlaczego miałbym mieć obiekcje?
— Bo to z jej winy zostałeś zaatakowany.
— Kpiny! — Prychnął. — Carrow niczym nie zawiniła.
— Zignorowała kodeks Ślizgonów, biorąc za przyjaciółkę Gryfonkę. Do tego, akurat tą, o której w tym domu jest najgłośniej. Naraziła się celowo, wiedząc, że przecież ty, zawsze ją obronisz.
— Jeśli masz zamiar insynuować mi takie idiotyzmy to odpuść, bo i tak w nie, nie uwierzę. Szkoda twojej... — Zamilkł, i wziął uspokajający oddech. Po chwili kończąc wypowiedź, spokojnym i wyważonym głosem. — Profesora fatygi.
— Więc Gryfoni zaatakowali cię tak całkowicie przypadkiem?
— Zaatakowali mnie ze względu na Granger — warknął zaciskając dłonie w pięści.— Nie ma w tym winy Carrow. A nawet jeśli wszyscy twierdzą inaczej, to niech sobie swoje hipotezy włożą głęboko...
— Czyli nie masz, do Carrow żalu? — Przerwał mu w połowie wypowiedzi, przez co Ślizgon pragnął rzucić w Opiekuna Domu jakąś paskudną klątwą, nienawidził kiedy się mu przerywało. Jednak przemilczał to, po czym odparł powoli.
— Nie mam o co. — Gdyby Draco widział to co się działo, z całą pewnością otworzyłby usta z wielkiego szoku. Kiedy to Snape w chwili kiedy Malfoy to powiedział uśmiechnął się przelotnie. — Co do Granger... Chciała pomóc. Nie wolno winić jej za to co stało się potem.
— Wiesz czym w ciebie rzucono?
— Nie. Jednak wiem, że musiał być w tym korzeń Leucospermu. — Powiedział oczywistym tonem.— W połączeniu z wodą, tworzy on silnie żrącą substancję.
— Skąd pewność, że się tam znajdował?
— Mam na niego alergię. Wszędzie rozpoznam ten drażniący zapach— mruknął chłodno. — Zabini już przyjechała?
— Tak. Załatwia jeszcze sprawy papierkowe z Dumbledorem i twoim ojcem.
— Ojcem? — Powtórzył zdziwiony. — Czyli, że...
— To on wczoraj dostał sądowo opiekę nad tobą. — Blondyn uśmiechnął się przelotnie. — Wyglądasz na zadowolonego.
— Mając do wyboru Jego albo Narcyzę, cieszę się, że mimo wszystko, to On — oświadczył cicho. — Dobrze, że sąd wybrał mniejsze zło.
— Skoro tak twierdzisz — odparł powoli Severus i zastanowił się przez chwilę. — Domyślasz się tego co ci powiedzą?
— Mniej więcej.
— I co?
— Nic. Jeszcze przez miesiąc ojciec ma prawo decydować o tym co dla mnie lepsze. Nie będę się wykłócał. — Spróbował dotknąć swojej prawej powieki ale kiedy tylko to zrobił syknął cicho. —  Z resztą. I tak jestem tu skończony. —Snape patrząc na syna swojego przyjaciela, nie potrafił dostrzec po nim tego dzieciaka, którym był jeszcze na piątym roku. Kłócącego się o wszystko, aroganckiego dupka, który pracował tylko na swoją korzyść, w poważaniu mając wszystkich innych. Tępiącego mugolaki i pół magicznych, króla Slytherinu. Malfoy, zmienił się. I według Snape'a, była to przemiana na lepsze.

*

— Ale Profesor Snape zabronił.
— Chcesz tam iść czy nie?
— Chcę! Oczywiście, że tak... Ale... Boję się. — Nott zatrzymał dłoń na klamce drzwi Skrzydła Szpitalnego i spojrzał na Carrow. Stała, cała blada i zapłakana, trzęsąc się po ciele.— Boję się, że mnie wyrzuci.
— Hestia...
— To moja wina. Astoria miała rację, gdybym tylko nie...
— Uspokój się. Nie wyrzuci cię! — Podniosła do niego zapłakany wzrok a Nott wstrzymał oddech. Nie lubił tego typu sytuacji. — Pójdziemy tam razem. Niczego nie powiem o tobie. Dopiero jeśli wykaże chęć spotkania z tobą. Odezwiesz się. Dobrze? — Skinęła głową. — Choć. I nie płacz już, bo to nie twoja wina — ostatnie słowa oznajmił nie patrząc na nią, przez co Carrow opuściła wzrok na ziemię. Ślizgon chwycił za klamkę po czym otworzył drzwi i poszedł przed siebie, ona  zaraz za nim patrząc pod nogi.
— Profesor Snape. — Dziewczyna zatrzymała się unosząc wzrok do opiekuna Slytherinu, który stał przy łóżku Draco i który nie zwrócił uwagi nawet na Notta od razu kierując swój wzrok ku jej osobie.
— Nie mówiłem ci, że bez zezwolenia, nie możesz tu przychodzić?
— Ja tylko... — Zamilkła patrząc na postać siedzącą w łóżku. — Ja... — Zawiesza się a jej oczy zaczęły niekontrolowanie łzawić. — Draco — jęknęła podchodząc chwiejnym krokiem do niego.— Boże...— Upadła na kolana, chwytając jego dłoń. A Snape i Theodor zaniemówili. Malfoy z resztą też... Nigdy nie słyszał tak wielkiej rozpaczy w czyimś głosie. — Boże, co oni ci zrobili. —Skłoniła głowę, czołem dotykając jego dłoni, którą wciąż trzymała. — Przepraszam... — Zaszlochała. — Przepraszam...— Czuł łzy na swojej dłoni. — Przepraszam cię za wszystko.
— Hestia...
— Poczekam na zewnątrz — powiedział tylko Nott i odszedł. Snape również chwilę po nim, pozostawiając ich samych. Malfoy nie wiedział co powinien zrobić, jak zareagować, co powiedzieć. Ona tylko powtarzała, że go przeprasza, że nie jest godna wybaczenia, że to wszystko jej wina. Że to przez nią, że nigdy sobie nie wybaczy.
— Hestia, proszę cię nie płacz. Przecież nie umarłem — zatrzęsła się ściskając jego dłoń jeszcze mocniej. — To nie twoja wina. Byłem nieostrożny i tyle. Karma w końcu na mnie spadła.
— Karma? — Powtórzyła zapłakana — Jaka karma? O czym ty mówisz?
— Za bycie złym człowiekiem się płaci.
— Jesteś głupi — zawyła znów dotykając czołem jego dłoni. — Znów powtarzasz to okropne słowo. Przestań! Jesteś dobry! Naprawdę dobry! To ja jestem zła i naiwna, bo sądziłam, że to wszystko przecież nie odbije się na nikim. Przecież... Przepraszam!
— Carrow. Carrow spójrz na mnie. — Oderwała głowę od jego ręki — Albo lepiej nie — odwrócił głowę. — Wyglądam koszmarnie…— Wypowiedział na głos swoje obawy — ale posłuchaj. Nigdy, powtarzam, nigdy więcej nie nazywaj się w tej sposób. Bo ranisz tym nie tylko siebie, ale i mnie... Jak w jakiejś banalnej opowieści miłosnej — parsknął a Carrow również zaśmiała się lekko przez łzy. Nie pamiętał kiedy słyszał jak się śmiała. A miała przecież taki cudowny głos. — Tak... Chciałem cię przeprosić. Ale chciałbym to zrobić patrząc ci w oczy więc, jeśli pozwolisz, odłożę to na inny czas.
— Już mnie przepraszałeś.
— Wiem. Jednak chcę to zrobić jak należy — wypuścił ze świstem powietrze. — Ale to kiedy indziej, jak już będzie po wszystkim.
— Co masz na myśli?
— Raczej nie pozostanę w Anglii — dziewczyna zamilkła. Wiedział, o czym teraz pomyślała. Nie musiał sprawdzać jej myśli by wiedzieć, że przez głowę przeszła jej przepowiednia Cassandry. Siedzieli tak chwilę, po czym znów się odezwał. O wiele cichszym głosem, niż sądził, że mówi. — Pamiętasz naszą rozmowę po śmierci Cassy? Tą w święta?
— Tak. Doskonale.
— Właśnie to zrobię. Nie tylko ze względu na to iż, mam większe szanse odzyskać wzrok u tamtejszych specjalistów ale i chcę od tego uciec — wyjaśnił cicho. —Muszę wszystko to przemyśleć i ułożyć na nowo tak. By wrócić kiedyś i naprawić całe zło jakie wyrządziłem.
— Draco. — Carrow podniosła się a chwilę później go przytuliła. Czuł jej lęk. Chcieli przeciwstawić się wizji Cassy, ale z przepowiedniami nie można walczyć. Z czego oboje zdawali sobie sprawę. — Będzie dobrze. Obiecuję.
— Nadzieja w końcu umiera ostatnia prawda? — zaśmiała się cicho i skinęła mu głową, a Draco mimo tego wszystkiego, poczuł iż Hestia ma rację. I kiedyś, jeszcze wszystko się ułoży.

*

— Wpuść mnie! — powiedział już chyba po raz setny a gruba dama przetarła skronie.
— Ile razy mam jeszcze powtarzać. Bez Hasła nie wejdziesz! Tym bardziej że jesteś Ślizgonem!
— Byłem Gryfonem!
— Do czasu — mruknęła z niesmakiem na ustach a Potter przymrużył oczy. Chciał wyrwać ten przeklęty obraz i rzucić go ze schodów. Szkoda tylko że był przymocowany do ściany zaklęciem trwałego przylepca.
— Pójdź sobie z kimś pogadać czy coś a ja w tym czasie...
— Żadnych sztuczek. Nie wpuszczę cię i tyle — syknęła zdenerwowana a Potter spiorunował ją wzrokiem. Chciał już na nią nakląć i wykrzyczeć, że jest tylko grubą wredną babą bez cienia talentu wokalnego kiedy to usłyszał obok siebie miękki męski głos.
— Harry? Co cię tu sprowadza? —Obejrzał się za siebie i dostrzegł tuż obok Neville'a, który patrzył na niego ze zdziwieniem a w ręce trzymał doniczkę z jakimś dziwnie wyglądającym kaktusem.
— Neville! — Ucieszył się. — To babsko nie chce mnie wpuścić — poskarżył się a chłopak uśmiechnął się ledwo widocznie — chcę pogadać z Hermioną. Wyjaśnić kilka spraw...
— Po tym jak w późną nocą wróciła z McLaggenem zdawała się nie chcieć rozmawiać z nikim. A kiedy ktoś powiedział: “Malfoy” - pobiegła zwymiotować. Wiesz coś o tym?
— Niestety — skrzywił się lekko — i właśnie dlatego chciałem z nią pogadać — chłopak przytaknął.— Tak z ciekawości. Dlaczego nie spaliście?
— Ron zrobił taki rumor w pokoju wspólnym, że wszystkich pobudził z tymi swoimi znajomymi. Naprawdę wierzyć się nie chciało, że naprawdę napadli na Malfoya.
— Ta... Uwierz. Mi też nie. — Powiedział cicho patrząc na swoje buty.
— Niby nie mogę cię wpuścić bo Ron zabronił ale skoro to takie ważne to chyba... Możesz się schować pod tym twoim płaszczem i wejść... Oczywiście jeśli go tutaj masz — dodał po chwili namysłu a Harry przytaknął wyjmując z torby pelerynę niewidkę i schował się pod nią bardzo dokładnie a w chwili gdy to robił Longbottom wypowiedział hasło do wejścia. Było strasznie długie i trudne w wymowie ale Neville’owi zdawało się to nie sprawiać żadnej trudności. Weszli do pełnego pokoju wspólnego gdzie było zupełnie inaczej niż Harry zapamiętał. Bo w końcu widok podzielonych ludzi w gryffindorze był co najmniej dziwny. Gryfoni zawsze żyli ze sobą w zgodzie. Jednak teraz wyglądało na to iż mają kryzys. Ron stał przy kominku mówiąc o czymś kilkunastu innym chłopakom i dziewczynom z gryffindoru zażarcie gestykulując rękoma. Za to po drugiej stronie pomieszczenia siedział McLaggen rozmawiający o czymś ze swoimi kumplami patrząc co jakiś czas na gryfonów z przeciwnej strony. Najwyraźniej się posprzeczali... Albo zaraz mieli się o coś poważnie kłócić. Potter poszedł za Nevillem aż do swojego starego dormitorium w którym teraz nie było nikogo i usiadł na łóżku Neville'a, ponieważ jego stare łóżko zniknęło z pokoju robiąc przy tym trochę więcej miejsca, i dopiero wtedy zdjął pelerynę niewidkę z siebie.
— Pójdę po Hermionę. Parvati mówiła, że nie wychodzi z pokoju więc postaram się namówić dziewczyny żeby przekazały jej tą wiadomość tak żeby Ron się nie dowiedział.
— Jest aż tak źle po między wami — po tym stwierdzeniu chłopak lekko się skrzywił.
— Widzisz Harry. Odkąd odszedłeś zaczęło się wszystko powoli walić. Nie wiem właściwie dlaczego ale odkąd odrzuciłeś Ronowi jego przeprosiny za coś tam, to on zaczął strasznie wyzywać ślizgonów i... Cóż większość go popiera bo ślizgoni od zawsze nam dokuczali jednak są i tacy którym nowy porządek w gryffindorze się nie podoba. Niby się nie odzywają i nie wchodzą sobie w drogę ale moim zdaniem to tylko kwestia czasu aż dojdzie do konfliktu, a wtedy wolałbym być po drugiej części zamku — pokiwał głową — lepiej się schowaj ja zajdę po Hermio…
— Wasze szczęście że nie jestem Weasleyem — Harry i Neville odwrócili jednocześnie głowy w stronę wejścia gdzie o framugę otwartych drzwi stał oparty McLaggen ze sprytnym uśmiechem, choć oczy miał smutne. Jakoś dziwnie przygaszone.
— Cor... Go tu tak naprawdę nie ma — zająknął się Neville machając dłońmi nieokreślone znaki jakby chciał zakryć nimi Pottera. Gryfon prychnął.
— Oczywiście — przeciągnął rozbawiony .— Widzę tylko ducha Pottera tak? — Zaśmiał się lekko — daj spokój Longbottom nie znamy się od dziś. Chociaż mógłbyś raz za jakiś czas pomyśleć. Wiesz. Wprowadzenie tu ślizgona i niezamknięcie drzwi było bardzo nierozważne nie sądzisz?
— Proszę nie mów mu, że Harry tu jest — zająknął się chłopak a tamten parsknął ponownie.
— Nie jestem idiotą. Poza tym... — Oderwał się od futryny drzwi – nie znoszę gnoja więc możesz się ukryć w moim dormitorium. Ludzie z którymi mieszkam mają takie same poglądy co ja więc nie widzę problemu by na jakiś czas przechować tam Pottera. Bo nie sądzisz Longbottom, że chowanie go w dormitorium Weasleya jest głupotą?
— Lekką — przyznał cicho Neville patrząc na Harry'ego z prośbą Potter westchnął i ubrał na siebie pelerynę niewidkę następnie wychodząc wraz z McLaggenem z dormitorium i skierowali się w głąb korytarza aż do jego końca. Harry nigdy nie chodził po korytarzach gryffindoru nawet nie wiedząc gdzie kto mieszka jednak dopiero teraz widział jak dużo gryfonów tutaj jest. Ponieważ korytarz ten był bardzo długi.
— Zapraszam — powiedział McLaggen otwierając drzwi a następnie sam tam wszedł. Harry poszedł zaraz za nim a kiedy to zrobił drzwi zostały zamknięte. Pokój był taki sam jak i jego stare dormitorium. Z tą różnicą że wydawało się nieco większe. Może dlatego że było tu czysto? Niewiedział. Przy oknie siedział chłopak, którego Harry z ostatniego wieczora, był to Dony Darko, dość wysoki chłopak o bladej cerze i zręcznych dłoniach, które co jakiś czas chwytały znicza który latał mu nad głową. Brakowało tutaj tylko jednego z kolegów McLaggena, Harry tak wywnioskował widząc cztery łóżka. — Mamy gościa — oznajmił gryfon na co reszta spojrzała na niego ze znudzeniem.
— Niby gdzie? — Zapytał a gryfon parsknął zdejmując bez pozwolenia pelerynę z Harry'ego.
— O kurwa! — Zaśmiał się Marco — Potter? Jak ty tu wlazłeś? I gdzie to można kupić? — Wskazał na pelerynę a Harry zdziwił się wielce kiedy nie powiedzieli mu, że ślizgonów tu nie wpuszczają.
— Musi pogadać z Granger, a Weasley raczej mu na to nie pozwoli — powiedział Cormack siadając w jednym z foteli w roku pokoju gdzie to znajdował się okrągły stolik do gry w pokera i  kilka butelek ognistej whisky. — Pijesz? — Zagadnął chwytając kilka i zaczął rzucać kumplom, Harry przytaknął i chwycił szybko butelkę, która przyleciała do niego jak torpeda.
— Podobno gryfoni nie umieją przeszmuglować alkoholu — powiedział bardziej do siebie niż do nich ale usłyszeli to i zaśmiali się jednocześnie.
— Tylko te sieroty — powiedział chłopak przy oknie, wskazując na drzwi — my mamy dostawców spoza gryffindoru.
— To znaczy?
— Ttss... — syknął McLaggen uciszając kolegę. — Spoza i tyle — mruknął — woli pozostać anonimowy.
— Wiem, że to ślizgon więc po co ten cyrk — gryfoni zaśmiali się widząc minę towarzysza który jednak po chwili również się uśmiechnął.
— Nie muszę pytać skąd. Zapewne od samego źródła.
— Zawiodę cię jeśli powiem, że sam się domyśliłem — oznajmił sucho siadając na jednym z łóżek a McLaggen pokiwał głową. — Cały Slytherin chodzi do Maxa więc łatwo było się domyślić, że i inne domy tak robią. Pytanie raczej brzmi jak on to robi.
— Tego nie wie nikt — zaśmiał się Marco przy oknie a cała reszta przytaknęła — a tak poza tematem, to po co ci Granger?
— Mam z nią o czymś do pomówienia.
— O nocy?
— Za dużo chcesz wiedzieć — mruknął i napił się a Marco zaśmiał się lekko.
— Ratujemy ci tyłek. Nie sądzisz, że powinna nam się należy jakaś rekompensata? — Gryfoni przytaknęli. Harry wypuścił powietrze ze świstem.
— Po wydarzeniach na wieży astronomicznej nie wyglądała najlepiej. Chcę po prostu wiedzieć jak się czuje.
— Źle — wszyscy spojrzeli w stronę drzwi gdzie stała Hermiona razem z Nevillem, który szybko zamknął za sobą drzwi. Wyglądała na zmęczoną. Była blada a jej włosy jakieś dziwnie wypłowiałe. Cienie pod oczami pokazywały iż się nie wyspała a jeszcze lekko podrapane policzki świadczyły o nie wygojonych ranach, ze spotkań z Lavender, których nie zakryła. Jednak McLaggen uśmiechał się szeroko patrząc na dziewczynę. Reszta tylko pokiwała głowami.
— Witamy piękną panią — powiedział Dony wstając spod okna i ukłonił się przesadnie a następnie opadł na swoje łóżko. — Cormack już nie mógł się doczekać.
— Zamknij się Dony — mruknął McLaggen odwracając następnie głowę do dziewczyny. — Chcesz pić? — Zagadnął a ona pokiwała przecząco głową następnie podchodząc do Harry'ego i…
Harry również ją przytulił czując się dość dziwnie pod spojrzeniami nieznanych mu gryfonów, którzy raczej sugerowali im coś odważniejszego. Przez co oberwali od McLaggena z poduszek.
— To było straszne — szepnęła a Harry pogładził ją po włosach. — A to że... —Przytuliła go mocniej a Potter nie wiedział co zrobić. — To nie był sen prawda?
— Uwierz. Też wolałbym, żeby nim był — powiedział cicho przypominając sobie słowa Snape'a.
Gryfonka wtuliła się w jego koszulę 
— To nie była twoja wina. Draco mówił, że to była zwykła reakcja korzenia Leucospermu, który w połączeniu z wodą staje się silnie żrącym eliksirem.
— Mówił — wtrącił się McLaggen a Harry na niego spojrzał nadal będąc trzymanym przez Hermionę — Czyli już się ocknął— Potter skinął głową. — Hestia wie?
— Tak. Snape ją rano wzywał.
— Rozumiem — powiedział spokojnie i napił się. — I jak on się czuje?
— Nie specjalnie ukazuje to co czuje. Tak jak zawsze.
— W końcu nauczył się być kukłą — Granger puściła Harry’ego, patrząc na McLaggena. Widząc ten wzrok reszta jego kompanów lekko się skrzywiła.
— Jak nie chcesz stracić u niej względów lepiej się nie odzywaj Mc — powiedział Marco na co oberwał od Dony'ego z poduchy. Sam McLaggen jednak zdawał się tym nie przejąć.
— Nie znasz go Granger, więc nie udawaj obrońcy uciśnionych. Draco był i jest kukłą.
— Co nie daje ci prawa go oceniać — syknęła na co tamten tylko się zaśmiał.
— Tak nagle obchodzi cię jego osoba? — Harry przymrużył oczy, jednak milczał.
— Nie o to chodzi — chłopak uśmiechnął się sprytnie.
— O tym, że Malfoy stracił wzrok już wie cała szkoła, a jak dotrze do nich również informacja że to ty się do tego przyczyniłeś wybuchnie piekło — oświadczył zimno. — Za to ty będziesz skończona. —  Dziewczyna wstrzymała oddech, Potter zmarszczył brwi.
— Jak to? — Zdziwił się Harry a Cormack napił się a następnie wziął ze stolika kopertą rzucając ją Harry'emu.
— Wszystkie czystokrwiste dzieciaki w tej szkole to dostały. — Rzucił sucho i po raz kolejny pociągnął z butelki. Harry otworzył kopertę i zamrugał z szokiem widząc, apel do czystokrwistych. Z którego wynikało tylko jedno: ukarać szlamę.
— Co tam jest Harry? — Zapytała chcąc wziąć kartkę z jego ręki ale Harry nie chciał jej tego dać. Skończyło się na tym że kopnęła go w nogę i wyrwała papier po czym zdrętwiała a w jej oczach pojawiły się łzy.
— Ale... To... To nie było tak! — Krzyknęła a gryfoni zamilkli spoglądając na dziewczynę z szokiem. Dziewczyna cała drżała po ciele a łzy niekontrolowanie spływały po jej policzkach.
— Może i tak, ale cała szkoła wierzy raczej w wersję którą otrzymała — powiedział spokojnie McLaggen wstając. — Ktoś już się o to z pewnością postarał — pokiwał głową — nie bądź smutna — stanął obok niej patrząc w jej zapłakane oczy — przynajmniej Weasley będzie z ciebie dumny. — Dodał najwyraźniej nie umiejąc się powstrzymać przez co oberwał od dziewczyny w twarz a w pokoju zapanowała zupełna cisza. Teraz nawet Harry nie miał pojęcia co ma zrobić.
— Nie dotykaj mnie! — Syknęła wyrywając dłoń i odsunęła się do drzwi gdzie nie było nikogo. Neville wyszedł chwilę po tym jak Hermiona przytuliła Harry'ego. Potter nie wiedząc czemu pomyślał że McLaggen przypomina mu pod jednym względem Malfoya i innych ślizgonów. Jest dupkiem.
— Jak ty trafiłeś do Gryffindoru? — zapytał Harry nieświadomie na głos a chłopak uśmiechnął się zimno wracając na swoje miejsce i dopił swoją ognistą.
— To już pozostanie tajemnicą — parsknął. — Ale powiem ci coś. Lepiej będzie jeśli nie będziesz się w to mieszał. Ty Granger chwilowo również nie powinnaś się odzywać, albo chociaż pokazywać ślizgonom. Sprawa po chwili odejdzie w niepamięć i wszystko będzie po staremu.
— Nie łudziłbym się na to Mc. — Odezwał się Marco podnosząc kartkę z ziemi — Szanujemy Malfoya za różne rzeczy. Jest ich więcej niż tych przez które mamy się go obawiać, jednak  wszyscy tutaj... Poza Granger i Potterem. Dobrze wiemy, że żaden z naszych nie zostawi tego od tak po prostu. Możesz mieć sobie swoją wersję Granger ale nawet jej prawdziwość cię nie ocali. Dzieciaki czystej krwi cię wykończą.
— To nieuczciwe — odezwał się Dony — dlaczego Granger ma niby cierpieć za to czego nie zrobiła? Chciała mu jedynie pomóc. To przecież nic złego. Jedyna osoba, którę powinno się tu karać to Weasley.
— Nie chodzi o to czego nie zrobiła — pokiwał głową McLaggen przejeżdżając lekko palcami po jeszcze zaczerwienionym prawym policzku — a oto co zrobiła.
— To znaczy co?
— Granger się naraziła. A Ślizgoni są mściwi. Wszyscy tutaj możemy powiedzieć to otwarcie. Chowają urazę i knują zemsty, które mają boleć co najmniej dwa razy bardziej niż ich ból. Wykorzystują sytuację by zrównać człowieka z błotem a potem rozkoszują się smutkiem wywołanym przez te czyny. Możesz próbować ich przekonać, pobić, rzucić w nich klątwę ale to tylko pogorszy sprawę. Tym bardziej jeśli ty kogoś zdenerwowałaś czymś o wiele bardziej — spojrzał dziewczynie w oczy a Hermiona opuściła głowę niżej nie wytrzymując spojrzenia. Reszta spojrzała na McLaggena z niezrozumieniem.
— To znaczy czym? — Zapytał Marc a chłopak uśmiechnął się blado do niej
— Ostatnio nasza Kate miała wypadek  o czym wie cała szkoła jeśli się nie mylę.
— Co w związku z tym? — Zapytał Dony – Nie wiadomo kto to zrobił.
— Niby nie ale Granger podobno kogoś widziała — oznajmił a wszystkie spojrzenia padły na nią. — Kogoś o kim nikt by nie odważyłby się powiedzieć nawet gdyby miał dowód. Ten ktoś to największa szuja w całej szkole i dodatkowo ma haka na każdego ucznia w Hogwarcie. Jak sądzicie kto byłby na tyle nierozważny żeby mu się postawić?
— Malfoyowi? Chyba jedynie Potter... Sory. — Powiedział lekko się krzywiąc kiedy przypomniał sobie najwyraźniej że Harry tutaj jest.
— I nasza Granger — powiedział bez wyrazu Cormack — musiało ci się zdawać kochana. On wtedy był wtedy zbyt zajęty Hestią. Nie mógł tam być. Nie można być w dwóch miejscach na raz. — Kiedy to powiedział Harry drgnął. Nie można? A może jednak. — Jednak mimo, że Malfoy nie dowiedział się o twoich przypuszczeniach, to zirytowało inną osobę. Postać, która bardzo cię nie lubi. Mam rację? — Hermiona milczała. — Teraz Malfoy trafił do skrzydła szpitalnego w tragicznym stanie. I znów tu pojawiasz się ty Granger. A kilka godzin po tym zajściu my dostajemy listy — wskazał kopertę. — Jak myślisz. Kto je rozesłał? — Nadal milczała. A reszta patrzyła z napięciem na Gryfona. — To Pansy, mam rację? — Powiedział w końcu. Hermiona ku ich zdziwieniu, skinęła głową. Gryfon uśmiechnął się przelotnie.
— Parkinson? — Powtórzył Potter. — Nie... Nie mogłaby. Przecież ona umie tylko gadać.
— I właśnie to robi. Podjudza. — Machnął ręką a Potter zamilkł. Faktycznie zauważył, że Pansy ostatnimi czasy chodziła bardziej zirytowana na Gryfonów niż zazwyczaj, do tego, jej stosunek do wielu ślizgonów uległ zmianie. Samego Malfoya traktowała zupełnie inaczej niż kiedyś. Co mogło być powodem właśnie tego, iż Malfoy zaczął rozmawiać z osobami mugolskiego pochodzenia. Zaczął rozmawiać z dziewczyną, którą niegdyś razem z Parkinson dręczył.
— Da się to jakoś powstrzymać? — Zapytał, nawet nie zdając sobie sprawy jak głupio zabrzmiało to pytanie, jednak mimo to, Gryfoni nie wyśmiali go. Byli zbyt przejęci by zwrócić uwagę na coś takiego.
— Jedyna osoba, której posłucha się Parkinson to Malfoy. Mimo wszystko ona wciąż jest w nim szalenie zauroczona... Przynajmniej w pewnej jego części — oświadczył McLaggen spokojnym ale poważnym, tonem. — Jednak w obecnej sytuacji, raczej jest już za późno. Listy zostały wysłane, ludzie pobudzeni, a Malfoy leży w skrzydle szpitalnym bez możliwości jakiejkolwiek ingerencji w to co dzieje się w szkole. Nawet gdyby chciał pomóc, w co wątpię, to nie mógłby zrobić nic.
— Dlaczego w to wątpisz?
— Granger go oślepiła. Dlaczego miałby chcieć jej w tej chwili pomóc?
— Nie zrobiła tego celowo! — Oburzył się Potter widząc jak Granger znów z oczu popłynęły łzy.— Wiesz o tym. Więc nie pierdol.
— Co nie zmienia faktu,że pogorszyła sprawę — podniósł się z fotela i wyjął z plecaka małą czarną grudkę przypominającą węgiel. — Wiesz co to jest?
— Węgiel?
— Skąd — prychnął. — W nocy złapaliśmy jednego z kumpli Weasleya, który był przy zajściu. Miał przy sobie to. — Podał mu przedmiot a Harry zamrugał zdziwiony. Nie był to węgiel ani żaden kamień. Tylko...
— Proszek natychmiastowej ciemności — powiedział Potter, pamiętał, że również miał podobny kawałek gdzieś w kufrze, podarowali mu go Fred i George. — To tym rzucili mu w oczy?
— Na to by wychodziło — przyznał zakładając dłonie za głowę. — Sprowadzają to z Peru. A co jest rodową rośliną tego kraju?
— Leucosperm — szepnęła Granger a chłopak pstryknął palcami. Potter spojrzał na przedmiot.— Który z wymieszaniem z wodą tworzy silną truciznę.
— Malfoy mówił to samo — oświadczył Harry. — Po co mi to dajesz?
— Proszek znika po kilku sekundach. Zasadniczo jest niewykrywalny. Ale, pozostawia ciężki do usunięcia, osad. Machnął ręką na brudne szaty leżące gdzieś na krześle przy oknie.
— Szaty tych kretynów pewnie są całe w tej sadzy skoro nosili to ze sobą. Do tego, przypiera ich presja poczucia winy. W końcu to nie był jakiś tam wypadek tylko na umyślne uszkodzenie ciała. Karane jeśli dobrze pamiętam.
— Mamy iść do Dumbledore'a? — Szepnęła Granger a McLaggen na nią spojrzał jakby z rozczarowaniem.
— Niezależnie od tego co czujesz do tego rudzielca, to z jego winy musieli Malfoyowi wydłubać oko. — Gryfonka pobladła drastycznie. — Z jednej strony to tylko kwestia pieniędzy, których jak wiadomo, Malfoyom nie brakuje. Wprawią mu nowe i będzie widział... Przynajmniej po części — dodał po chwili zastanowienia.
— Ale tu chodzi o zasady— odezwał się Dony. —  Kto normalny rzuca ludziom w oczy czymś takim? — Potter musiał im przyznać rację.
— Czyli nie pozostaje nam nic innego — odezwał się Marco. — Tylko kto pójdzie powiedzieć prawdę?
— Granger — Hermiona jak i Potter spojrzeli na Cormacka z wielkimi oczami. — W końcu tu chodzi o ciebie.—  Kasztanowłosa zgarbiła się. Potter nie potrafił zrozumieć co Cormack chce tym uzyskać. Biega za nią, stara się o nią, a kiedy przychodzi co do czego, zamiast ją wspierać, zachowuje się jak dupek dla którego nie istnieje słowo, współczucie.
 — Chyba przesadzasz — powiedział Potter. — Nie chodzi tu o Hermionę, chodzi o głupotę Hes… — Zamilkł w pół słowa a McLaggen podniósł do niego wzrok. Potter ugryzł się w język. Co on właśnie chciał powiedzieć? Chciał obwinić Carrow za wszystko to co się wydarzyło? Chciał… Obarczyć ją winą za to co stało się z Draco, bo była pierwszą śizgonką która potraktowała mugolaczkę całkowicie normalnie? Chciał…
— Hestii? — Dokończył za niego Gryfon a Harry poczuł w jego tonie jakąś nutę zirytowania.— Twierdzisz, że to wszystko jest winą Carrow?
— Nie — mruknął odwracając wzrok. — Ja też rozmawiam z Hermioną i resztą. Tak mi się tylko powiedziało.
— Wydaje mi się, że właśnie to chciałeś powiedzieć — Potter zgarbił się lekko.
— Wiecie co. Wszyscy jesteście siebie warci. — Rzucił Dony szukając czegoś w szafce nocnej. — Mc nie rzucaj obelgami w dziewczynę, którą uwielbiasz bo inaczej ci w pysk znów da. — Oświadczył z rozbawieniem. — Do tego, twój układ z Malfoyem tyczy się tylko was dwóch, nie mieszaj w głowach tym którzy nie mają o nim pojęcia — Potter drgnął. — Rzecz trzecia, wiem że lubisz Hestię jak siostrę, jednak ona również nie jest bez winy. Jednak — dodał głośniej kiedy Gryfon odwrócił się gwałtownie chcąc mu najwyraźniej przerwać. — Potter myli się obrzucając ją błotem w tej kwestii. Powód dla którego ten kretyn zaatakował Draco, to zwykła zawiść i chęć pokazania, że Gryfonów warto się bać. Chcieli go zastraszyć, lekko pokiereszować ale wątpię by naumyślnie by go okaleczali. Bądź co bądź to Weasley, tchórz i panikara. Nie odważyłby się zrobić czegoś, przez co może dostać więcej niż głupi szlaban. — Machnął ręką. — Granger, nie garb się. Nie jesteś odpowiedzialna za to co się stało. Choć radzenie sobie na własną rękę bez konsultacji, też nie było mądrym posunięciem. Trzeba było poczekać aż znajdę po Snape'a, ale to nie jest istotne. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Ważne, że Malfoy żyje i za niedługo odzyska oko jak i wzrok. Powiedzmy, że to jego pokuta za te wszystkie lata ubliżeń ludziom.
— Nie przesadzasz trochę? — Zapytał Marco. — Malfoy nigdy nie robił aż takich świństw — Potter był w stanie opanować co do tego stwierdzenia. Malfoy kiedyś był w stanie robić naprawdę paskudne rzeczy, przez które małe dziewczynki zapłakane i przerażone biegały po korytarzach. — Poza tym, ja nikomu nie życzyłbym takiego nieszczęścia, niezależnie czego by mi nie zrobił.
— Też racja — przyznał Darko i spojrzał na zegarek.— Ja spadam. Zaraz zacznie się obiad. A Dumbledore z pewnością opowie nam kilka ciekawych rzeczy na temat dzisiejszego wieczoru — przełożył torbę przez ramię i skierował się do wyjścia.
 —Czekaj Don. Idę z tobą! — Marco zlazł z łóżka szybko doganiając kolegę. Chwilę później w dormitorium został tylko McLaggen, Granger i Potter.



*

— Jak widać szczęście cię nie omija Draco — Esmeralda Zabini wyprostowała się dotykając piórem podkładki, na której chwilę później zapisały się dane dotyczące stanu zdrowia Ślizgona. — Kilka minut dłużej, i musieliby wyjąć Ci i drugie oko, eliksir przedostał się do środka i przepłynął przez jedną z żył do lewego oka. Gdyby nie szybka reakcja Severusa, z całą pewnością, byłoby o wiele gorzej. — Oświadczyła znudzonym tonem i znów zwróciła uwagę na chłopaka. A konkretniej na okolice jego prawego oka. — Blizny również nie będzie. Jeśli oczywiscie wszystko pójdzie zgodnie z planem. — Rzuciła przyglądając się wypalonej połowie oka Malfoya. — Najwyżej zedrę ci tą skórę i zrobię przeszczep. Twoja śliczna buźka nie musi się więc o nic obawiać. — Chłopak skinął głową. Czarnoskóra spojrzała na podkładkę. — Cóż. Co do lewego oka. Mówiłam, że masz szczęście, jednak nie do końca.
— Co to znaczy?
— Jest martwe w dziewięćdziesięciu procentach. To oznacza, że nawet po zastosowaniu tutaj zabiegu Beliara, nie przywrócimy ci w nim stuprocentowego widzenia. A kombinowanie z magią po tak drastycznym wypadku, nie jest czymś wskazanym. Przez co zaklęcia odpowiadające za chwilową korektę wzroku będą tutaj zabronione.
— Innymi słowy chce Pani powiedzieć, że będę musiał nosić okulary?
— Tak. Właśnie to chcę powiedzieć — oświadczyła i skierowała wzrok na dyrektora. — Proszę zakończyć jego naukę na tym poziomie. Czas jaki minie zanim wróci do normalnego funkcjonowania wynosi więcej niż trzy miesiące. A nie ma sensu żeby powtarzał rok.
 — Istotnie — przytaknął jej Dumbledore i spojrzał na McGonagall, która dziś była wyjątkowo milcząca.— Minerwo, mogłabyś przygotować papiery do wcześniejszego wypisu Draco ze szkoły? Pan Malfoy musi je podpisać — Lucjusz nie wyglądał na zadowolonego by iść gdziekolwiek z McGonagall. Hestia widziała to bardzo wyraźnie. Jednak wiedziała, że tyle jego duma jeszcze udźwignie, więc poszedł za opiekunką Gryffindoru, bez słowa… A może jednak nie?
— Zdajesz sobie sprawę Dumbledore, że oczekuję szybkiego ukarania winnego za ten incydent? — Malfoy przystanął spoglądając na Dyrektora chłodno. Carrow dostrzegła jak Snape uśmiecha się ukradkiem, jakby chciał tym pokazać, że tylko czekał, aż zacznie się ten temat. Że jego podejrzenia są prawidłowe.
— O to nie musisz się obawiać Lucjuszu. Sprawcy, jeszcze dziś zostaną znalezieni i ukarani.
— Och w to nie wątpię — oznajmił chłodno. — Bo kary akurat nie jesteś wstanie im wymierzyć. Sprawa w końcu zostanie przekazana do Ministerstwa Praw Czarodziejów pod zarzutem naruszenia zdrowia i naumyślnym atakiem na życie nieletniego, czyż nie?
— Czy to aby konie…
— Zostanie przekazana — przerwał Albus, Minerwie ostrym tonem. Hestia jeszcze nie słyszała Dumbledore’a, tak surowego. Miły i spokojny dyrektor, nagle stał się oschły i zimny, twardo stąpający po ziemi. — A wszelkie szkody pokryje…
— Nie obchodzą mnie pieniądze. — Hestia zaniemówiła, kiedy Pan Malfoy się odezwał, brzmiał na zmęczonego. — Chcę tylko żeby kara była adekwatna do szkody. — Powiedział i wyszedł. Minerwa stała przez chwilę osłupiała, po czym również odeszła, przypominając sobie, co miała zrobić. Carrow zawsze głęboko wierzyła w to, że Pan Lucjusz bardziej interesuje się swoimi dziećmi niżeli interesami, jednak nigdy nie zwykł tego okazywać. Był człowiekiem sukcesu, poważnym rywalem na rynku. Pieniądze zawsze były istotne. Zawsze zdawało się, że praca jest dla niego istotniejsza niż cokolwiek innego. Jednak Carrow wierzyła, że zależy mu na rodzinie. I jej racja właśnie teraz wyszła na światło dzienne.
 — Muszę zafiukować do kilku ludzi, którzy odpowiedzą za przewiezienie Draco do Szpitala. Severusie, mogłabym skorzystać z twojego kominka? — Snape skinął głową, po czym odszedł z Zabini, pozostawiając w Skrzydle Szpitalnym trzy osoby.
 — Hestia, mogłabyś na chwilę wyjść? — Dziewczyna drgnęła i spojrzała na Malfoya zdziwiona.— To nie potrwa długo.
— W porządku. Zaczekam — oświadczyła po czym wstała i wcześniej skinąwszy głową dyrektorowi, odeszła. A kiedy drzwi się zamknęły. Draco westchnął.
— Teraz raczej nie wykonam odpowiednio Pana planu. Przykro mi, nie podołam wymaganiom.
—  Daj spokój chłopcze, nie miałem zamiaru z tobą o tym rozmawiać — powiedział Dumbledore spoglądając spod okularów połówek na twarz chłopaka. Opuszczał głowę, jakby chcąc to ukryć, nie wiedział jak wygląda, ale czuł to… Czuł spojrzenia. A to była jedna z rzeczy których się bał od pewnego czasu. I Albus dobrze o tym wiedział. — Chciałem ci podziękować.
— Słucham?
— Wczoraj uświadomiłeś mi, że moja śmierć naprawdę na niewiele by się zdała. Przemyślałem kilka opcji, rozmawiałem z kilkoma ludźmi, i dotarłem do człowieka, który jest w stanie to naprawić… Do osoby o której mówiłeś. — Malfoy uśmiechnął się lekko. Cóż… To była dobra wiadomość.—Planowałem nawet wezwać cię rano do mojego gabinetu, jednak cóż… Sprawy obrały niespodziewany obrót— westchnął cicho.
 — Skoro plan się zmienił i nie jestem już potrzebny... To mogę wyjechać?
— Jeśli nic cię tu nie trzyma to oczywiście. — Powiedział pogodnie dyrektor. — Świat jest wielki a czasu mamy mało, im więcej się zobaczy tym mniej się później żałuje. — Draco nie odpowiedział mu na to zdanie. Albus wiedział , że chłopak nad czymś myśli intensywnie, domyślał się też, nad czym. I naprawdę nie był wstanie mu w tym pomóc. Rzeczy nadzwyczajne powinno się trzymać jak najdłużej, jednak niekiedy przychodzi taka sytuacja, kiedy człowiek ma przed sobą nową szansę na coś nadzwyczajnego. I wtedy musi podjąć decyzję. Czasami ciężką i bolesną, jednak konieczną by iść dalej.
— Proszę nie informować Narcyzy o całym zajściu, w ramach rekompensaty za uświadomienie, że życie jednak ma swój określony cel. — Albus lekko się uśmiechnął. Tak... Ślizgoni zawsze trzymają się swoich świętych reguł, spłacania długów. On niegdyś był Gryfonem, ale nie widział nic złego w tej zasadzie. Był osobą honorową, i potrafił się odpłacić za czyjąś pomoc.
— Nie dowie się o tym, skoro chcesz.
 — Chcę — odparł po prostu, znów opuszczając głowę w dół. — Nie wrócę już do Hogwartu.— Albus przekręcił głowę nieco w bok. — Zostanę w Stanach. Tam ukończę naukę.
— W porządku. Prześlę papiery do tamtejszych akademii.
— Dam sobie z tym radę.
— Nalegam — Malfoy westchnął i skinął co Albus przyjął z zadowoleniem.— Będziesz musiał wybrać konkretną dziedzinę nauki. Tamtejsze nauczanie wyższe, nieco różni się od tego tutaj.  Po sumach zmienia się szkołę na uczelnię nauczającą stricte tego co pragniesz robić w przyszłości.
— Dobrze by było, gdybym tylko sam wiedział co chcę robić.
— Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym?
— Nie patrzyłem nigdy aż tak daleko w przyszłość — powiedział i zamilkł na chwilę. — W zasadzie nie mam pojęcia do czego się nadaję. Wyniki sumów też nie podpowiedziały mi co byłoby odpowiednie.
— Masz jeszcze czas nad tym pomyśleć. Do sierpnia pozostało całkiem sporo czasu.
— Sierpnia?
— Tak. Akademie w Stanach rozpoczynają rok szkolny w sierpniu i trwają do listopada, jako pierwszy semestr. Drugi za to zaczyna się w połowie lutego i trwa do czerwca.
— Dziwny system.
— Wśród europejczyków zwany raczej leniwym. — Oświadczył uprzejmie —Amerykanie lubią odpoczywać. Co nie znaczy, że są głupi. Absolwenci Akademii Czarnego Orła należą do najwybitniejszych uczonych na świecie, także widać iż ciężko pracują w okresie nauki.
— Co znowu nie pasuje do Malfoya. — Albus uśmiechnął się i odwrócił do Snape'a, który wrócił, sam. On patrzył na chłopaka z czymś w rodzaju rozbawienia. — Musiałbyś się uczyć. A to dla ciebie coś nowego.
— Zapewniam Profesora, że potrafię się uczyć.
— Chciałbym to zobaczyć.
— No już, już. Severusie. Nie drocz się z uczniem. To niepedagogiczne — Malfoy parsknął cicho a Snape wykrzywił usta jakby połknął cytrynę. — Uczniowie już na uczcie?
— Jest po ósmej. Więc raczej tak. — Mruknął Severus patrząc na zegar umieszczony nad drzwiami. — Są nadzwyczaj spokojni. Nawet to bydło z Gryffindoru jakoś umilkło.
— Jest komplet?
— Nie liczyłem, jednak brakuje mi tam kilku.
— Weasley? — Severus zmarszczył brwi patrząc na Draco, który się odezwał i zastanowił przez chwilę przypominając ułożenie stołu Gryfonów, na który tak bardzo nie lubił patrzeć. Gwarne świnie opychające się jedzeniem, jakby nigdy nie mieli już go ujrzeć.
— Był. Wpychał do siebie niewyobrażalne ilości pożywienia, jak to ma w zwyczaju — powiedział krzywiąc się niemiłosiernie. — Brakowało jednak McLaggena z jego półgłówkami. Choć ich nieobecność jest zazwyczaj uzasadniona. I… Granger bodajże. Choć nie jestem pewien.
— Rozumiem — Dumbledore wstał z krzesła. — Dobrze. Idę więc do nich. Jest kilka spraw do omówienia — dodał jakby do siebie. — Nie wiem czy będzie później okazja, więc pożegnam się teraz Draco. — Oświadczył a chłopak skinął głową. — Mam nadzieję, że dasz sobie już radę sam.
— Zwykłem być sam.
— Więc może czas to zmienić? — Zagadnął po czym odszedł. Snape spojrzał na Ślizgona z oczekiwaniem. Jednak chłopak nie mógł tego wyczuć, bo nie mógł dostrzec tego spojrzenia nawet kątem oka, co Severus uświadomił sobie dopiero po kilku sekundach, kiedy to Malfoy zapytał, czy ma zamiar stać tak przez cały dzień, bo chciałby żeby Carrow mogła już wejść z powrotem do Skrzydła Szpitalnego.
— Czyli wyjeżdżasz.
— Tak będzie lepiej — odparł mu spokojnym i zimnym głosem.
— Czarny Pan nie da siebie tak po prostu porzucić.
— Liczę się z taką ewentualnością.
— A mimo to ryzykujesz?
— Jestem ślepy — powiedział zirytowany a Snape skrzywił się lekko. — Słyszałeś Zabini. Minie prawie ćwierć roku zanim będę mógł normalnie funkcjonować. Na nic się przyda Czarnemu Panu ślepy dzieciak. Mógłby naprawić mi wzrok? Pewnie. Ale na to trzeba zasłużyć. Ja nie spełniłem i nie mam zamiaru spełniać jego prośby.
— Ryzykujesz.
— Możliwe — poparł go sucho. — Ale oboje wiemy, że Czarny Pan nie liczy na to,że zabiję Dumbledore'a. Chce żebym zawalił — Snape zamilkł. W odpowiedzi na co Draco parsknął cicho. Cassy jak zwykle miała rację. — Poza tym, wiem o twoim spisku z Dumbledorem —w tej chwili Severus drgnął czego chłopak nie mógł zauważyć. — Dziwi mnie to, że faktycznie jesteś gotów go zabić, bo tak ci powiedział.
— Skąd ty…
— Ale — ciągnął przerywając opiekunowi domu — to już przeszłość. Plany uległy zmianie. Nie ma już znaczenia, ten zamysł.
 — O czym ty mówisz?
— Dumbledore ci powie — odparł po czym przechylił głowę nieco w bok słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Kroki były miarowe i spokojne, jakby wyliczone. Osoba ta, miała manierę, chodzenia z laską, która sprawiała iż postać wyglądała bardziej wyrachowanie i dostojnie, a przy okazji sprawia,że jej właściciel zawsze się prostował. Stukała ona co jakiś czas, powoli, choć nie było to konieczne, to dawało genialny efekt akustyczny jak i wizualny. Sprawiało, że wszyscy spoglądali na właściciela. I niezależnie od tego czy były to spojrzenia zachwytu, czy potępienia, istniały. Bo są ludzie którzy istnieją by błyszczeć zawsze i wszędzie, czego często nie robią celowo. I właśnie taką osobą był Lucjusz Malfoy.
— Za jakieś pół godziny będą tu uzdrowiciele odpowiedzialni za przewiezienie cię do szpitala — oświadczył kiedy tylko przystanął przy łóżku szpitalnym.
 — W porządku — odparł chłopak. — Jak rozprawa? — Zapytał powoli mając opuszczoną głowę.
— Przebiegła bez większych trudności. Wszystko poszło za porozumieniem obu stron.
— Ile musiałeś zapłacić Sędzi za przydzielenie tobie pełnych praw rodzicielskich?
— O wiele mniej niż się spodziewałem. — Przyznał a Malfoy parsknął cicho. Tak właśnie wyglądało “sprawiedliwe” sądownictwo w Wielkiej Brytanii. Nie chodziło tu o Malfoya, który sam cieszył się z tego,że to właśnie Lucjusz otrzymał/wykupił prawo do niego samego, a o fakt iż Sędziny w Wizengamotcie są podatne na pieniądze i tylko na nie zważają. Gdyby była to rozprawa pomiędzy przydzieleniem praw do opieki nad chociażby Penelopą Cloffter to sędzia oddałby ją katowi, który robi jej za ojca, zamiast matce, która jest skromną i dobrą kobietą. Tylko temu, że mężczyzna przekupiłby sędziów. — Cóż. Gdyby było inaczej składałbym apelacje, potem jeszcze ze dwie.
— Aż tak Ci na mnie zależy?
— To takie dziwne? — Odpowiedział pytaniem. Ślizgon jedynie wzruszył ramionami. — Co do tego incydentu — jego ton głosu zmienił się na chłodniejszy. — Wiesz doskonale kto cię zaatakował prawda?
— Wiem — odpowiedział powoli. Severus skrzywił się lekko, widząc jak oczy Lucjusza zabłysły. Jego przyjaciel rzadko używał tego spojrzenia, jednak kiedy raz na jakiś czas się pojawiało, nie zwiastowało niczego dobrego.
— Mniemam, że należy ta osoba do Gryffindoru.
— Skąd ten wniosek?
— McGonagall wyglądała na niesamowicie przejętą. Do tego, chciała powstrzymać Dumbledore'a przed wydaniem dzieciaka w ręce prawa, więc wnioskuję, że bachor należy nie tylko do domu nad którym sprawuje opiekę ale i zna go, powiedzmy. Nieco bliżej — zaakcentował chłodno. Sugestie Malfoya były bezbłędne, Severus, zwykł dziwić się temu jaką siłą dedukcji posługuje się Lucjusz, bowiem większość jego “przypuszczeń” jest prawdziwa.
 — I tu się zgodzę — powiedział Malfoy wyciągając dłoń do swojej lewej skroni i podrapał się w nią palcem wskazującym. Ruch niby całkowicie naturalny, można by myśleć. Jednak Severus znał tą manierę Malfoya. Wykonywał ją za każdym razem gdy miał sprzeczne ze sobą rzeczy. Czy to kłamstwo, czy niepewność co do odpowiedzi na pytaniu egzaminacyjnym, czy chociażby szybkie myślenie, nad poszczególnymi wariantami. — Choć nie sądzę by miała na to jakikolwiek wpływ. Dumbledore zdawał się brzmieć śmiertelnie poważnie odpowiadając ci. Mimo wszystko, zna się doskonale na prawie jakie go obowiązuje.
—Mimo wszystko mówisz — mruknął powoli Lucjusz, choć nie brzmiał przekonująco. Draco usłyszał po raz pierwszy w głosie swojego ojca, czego nigdy ten nie dawał mu zaobserwować. Lucjusz był zmęczonym człowiekiem.

*

— I jak? — Harry odłożył torbę na puste siedzenie obok siebie i spojrzał na Blaise'a, który patrzył na niego z oczekiwaniem.
 — Nijak. Nie jest z nią zbyt dobrze — rzucił a Zabini obejrzał się za Hermioną siedzącą gdzieś z boku stołu. Cormack za to poszedł dalej, do swoich kumpli, zupełnie ignorując gryfonkę. — Pokłócili się.
— Naprawdę? — Zdumiał się Blaise. — O Malfoya? — Zaśmiał się cicho i zwrócił wzrok na puste miejsce obok Pottera. — Gdybym jej nie znał, pomyślałbym, że to zazdrość.
— Raczej lęk — odparł Potter ignorując, sarkazm w wypowiedzi kumpla. — Z tego co mówiła Pomfrey, Malfoy mógł stracić oboje oczu.
 — Nie wiem jak u mugoli. — Przeciągnął Blaise z wyczuwalną niechęcią w głosie. — Ale w naszym świecie utrata wzroku to coś wyleczalnego — machnął ręką. — Oczywiście. Kosztuje to tyle, że niektórzy musieliby odkuwać się od długów przez dwa pokolenia, jednak tutaj mowa o Draco. — Wzruszył ramionami. — Majątek jego rodziny jest niewyobrażalny. Opłacenie transplantacji jednego oka i skóry twarzy to tylko maleńka suma, która nie robi im żadnej różnicy.
— To samo mi mówił — prychnął Potter. — Jednak mimo wszystko… Wydłubali mu oko. — Powiedział ciszej, czując jak dreszcz przebiega przez jego kark. — Kiedy był już całkowicie przytomny. Wyjęli mu oko!— Powtórzył czując wymioty podchodzące mu do gardła.
— Fakt. Może zostać ślad na psychice — powiedział Ślizgon, choć nie brzmiał na przejętego. Potter przypomniał sobie w tej chwili opowieści, Blaise'a, w których to Zabini jako dziecko lubił chodzić asystować matce przy różnego rodzaju operacjach uzdrowicielskich. Widział więc od dziecka tak ohydne operacje i uszczerbki na zdrowiu, że rzecz taka jak wyjęcie komuś oka, nie robiła na nim żadnego wrażenia. — Ale z tego co mówiła matka, wróci do pełnego funkcjonowania za jakieś trzy miesiące. — Nott siedzący nieopodal podniósł do nich wzrok. Cóż. Dla niego to również musiała być ciężka chwila. Harry odkąd trafił do Slytherinu dostrzegł, że Nott jest dla Malfoya jak i Draco dla Theodora, niczym brat. — Choć uzdrowicielstwo przy zatruciu eliksirem, ma o wiele mniejsze pole do popisu więc jest jedna rzecz, która będzie musiała zmienić jego funkcjonowanie.
— To znaczy? — Zapytał Harry. Blaise spokojnie napił się soku jabłkowego, nie spiesząc się z odpowiedzią. Irytowało to nieco Pottera, ponieważ naprawdę był zdenerwowany całą tą sytuacją, a to, że zaraz za Zabinim siedział Weasley jakby nigdy nic, jedząc kurczaka i będąc idealnie na wprost wzroku Pottera, sprawiał, że Harry denerwował się jeszcze bardziej.
— Malfoy będzie zmuszony nosić okulary — Harry zamrugał zdziwiony, dziwnie to nawet brzmiało.
— Draco?
— Ta — ziewnął przeciągle czarnoskóry, kierując swój wzrok na Lauren rozmawiającą pogodnie z Alexem. — Theo? — Nott zwrócił uwagę na swój talerz.
— Jestem pewien — oświadczył a Harry spojrzał na wcześniej wymienionych ślizgonów po czym zwrócił pytający wzrok ku brunetowi, który zaciskał dłoń w pięść, nadal patrząc na talerz.
— I co z tym zrobimy?
— Chwilowo musimy czekać. Flora nie wróciła jeszcze od Bathory'ego. — Harry zamrugał zszokowany. Czy Nott właśnie powiedział, że Carrow spotkała się z Ivanem? 
— Czy to rozsądne dawać im się spotkać? — Rzucił Zabini. — Nie jesteś zazdrosny? — spytał zaczepnie.
— Nie czuję się zobowiązany do tego czynu, wbrew temu co sądzicie Carrow mnie nie interesuje. — Harry dostrzegł nikły uśmiech na ustach Ślizgona.
— Ale ona o ciebie jest — Nott oderwał wzrok od stołu Gryffindoru, na który chwilowo zerkał i spojrzał na Pottera zdziwiony.
 — Chyba nie wiem o czym mówisz.
— O aferę z Hermioną — twarz Notta dziwnie zbladła. — Była tam jakaś prawda, mam rację?
— Twoje niedoczekanie — prychnął chłopak, ale Harry i Blaise dosłyszeli się sztuczności w głosie ślizgona, która kazała im przypuszczać, że jest inaczej. I, że Nott również to widzi. Jednak mimo tego, jak bardzo ciekawi byli prawdy, nie odważyli się odezwać. Ponieważ Harry wiedział doskonale, że cierpliwość Notta ma swoje limity. A kiedy się ona skończy. Potter może pożegnać się i równie dobrze iść rzucić z wieży astronomicznej. — Tak czy inaczej — odezwał się brunet powolnym i wyedukowanym głosem, wręcz przepełnionym sztucznością z jaką Nott zwykł się obnosić w chwilach kiedy to chciał by ludzkie spojrzenia zostały na niego skierowane. Nie działo się to często, ponieważ Theodor zwykł siedzieć cicho. Obserwować zdarzenia a dopiero potem działać, w cieniu.— Winnego za “wypadek” Draco, czeka Proces w Wizengamotcie — może i Harry’emu się wydawało, jednak miał wrażenie, że Nott celowo podkreślił słowo “proces” w swojej wypowiedzi. Akcentując to z wręcz identyczną manierą, jaką stosuje sam Malfoy. Poprzez przeciąganie sylab wraz z coraz to głośniejszym wypowiadaniem liter, zwracał na siebie większą uwagę… Na którą najwyraźniej liczył.
Harry spojrzał na Rona, który nagle załknął się kurczakiem i zaczął głośno kaszleć. Ale Nott nie patrzył na Weasleya. Jego ciemne oczy utkwione były w dalszą część stołu Gryffindoru. I tam też właśnie podążył wzrok nie tylko Pottera, ale i sporej ilości Ślizgonów. A widząc osobę, w którą patrzył Nott, Harry wzdrygnął się. On chyba nie robił tego, o czym Harry właśnie myślał...
— ...A jeśli mnie pamięć nie myli. Używanie agresji magicznej w stosunku do niepełnoletnich czarodziejów, karze się czasami nawet utratą różdżki.
— Nott, co ty robisz? — Syknął Zabini, patrząc jak Granger opuszcza głowę zakrywając twarz włosami. — Przecież ona niczego nie…
— Przez głupotę tej mugolaczki stało się to tak poważne. — Blaise zamilkł a Harry zacisnął pięści ze złości. — Więc proces tyczy się nie tylko tamtych półgłówków ale i jej samej.
 — Miło, że nie używasz wulgaryzmów — oświadczył ktoś a chwilę później usiadła obok Theodora, Flora Carrow, która zajmując miejsce obok Notta, sprawiła iż dziś komponowali się wręcz idealnie. Oboje będąc rozeźlonymi ponurakami. — Choć mi kilka kilka nasuwa się na język.— Westchnęła odkładając torbę na bok ławki. — Ivan twierdzi, że nie jest wstanie mu pomóc — zmieniła temat przez co Nott prychnął chłodno.
— Sądzisz, że mówi prawdę?
— Nie — pokiwała głową. — Dowiedziałeś się czegoś o Lauren?
— Niespecjalnie — rzucił Nott i oparł łokcie o stół. — Jakoś nie jest chętna do rozmowy ze mną.
 — Sądzicie, że to ona? — Spytał Harry a Ślizgoni, zupełnie jakby się tego uczyli, spojrzeli na niego z tym samym nudnym wyrazem twarzy. — Że to z jej winy Draco…
— To nie tyczy się Draco — powiedziała Carrow, przez co Potter zamilkł. — Choć mogło się do tego przyczynić — westchnęła spoglądając w kierunku stołu Nauczycieli.— Chodzi o sprawę starszą — strzeliła na palcach z których prysnęły nikłe czarne iskry, na widok których Blaise lekko się skrzywił. — Nie dotyczącą ciebie Potter.
Harry pragnął jej odpyskować, i powiedzieć, że może sobie włożyć ten ton głęboko do tylnej części ciała, bo naprawdę miał już dosyć tego, że i ona i Nott traktują go w ten opryskliwy i zimny sposób. To nie tak, że robili to celowo, zwracali się tak prawie do wszystkich, jednak ostatnimi czasy, dużo się działo, Harry nie wyspał się i chodził zdenerwowany, więc każdy choćby najmniejszy, nie życzliwy, ton czy zachowanie, traktował jak wyzwanie.
Wnet wszyscy zamilkli. Harry spojrzał w kierunku mównicy, na której przystanął Dumbledore. Wyglądał dziś na wyjątkowo zmęczonego. Ale i zawiedzionego. Jego twarz ukazywała wiele emocji, od zatroskania, przechodząc przez złość aż do smutku. Nic więc dziwnego, że wszyscy zamilkli. Tym bardziej, że nie musiał się odzywać by w sali zapanowała cisza. Każdy kto go dostrzegł, po prostu milkł.
— Wszys­tkie ludzkie is­to­ty żyjące na tej pla­necie są so­bie równe.— Zaczął powoli dyrektor. — Niewielu od­waża się głośno po­wie­dzieć, że daw­ni wiel­cy mis­trzo­wie, jak każdy, mieli wa­dy, i że ten fakt w żaden sposób nie um­niej­sza ich zdol­ności ob­co­wania z Bo­giem. Uważać się za ko­goś gor­sze­go od in­nych to je­den z niez­wykle rażących aktów dumy — głos miał cichy i melodyjny, wyważony. Jakoby cytował tekst jakiegoś myśliciela czy pisarza. Przez co niektórzy nawet przestali się poruszać. Pić, jeść, czy bawić się sztućcami, patrząc teraz tylko i wyłącznie na niego. — Bywa tak, że człowiek w imię właśnie swojej dumy nie jest wstanie poradzić sobie z pewnymi niedoskonałościami, więc kiedy wa­dy in­nych spra­wiają przyk­rość, powoduje ona iż do naszych umysłów przychodzą złowieszcze myśli. — Harry pomyślał o tych setkach razy, kiedy to Draco dokuczał mu w przeszłości, pamiętał słowa Hermiony, która powtarzała, że Malfoy to tylko zarozumiały kretyn, pamiętał słowa Hestii, że on się jedynie broni… Pamiętał jego okropne wady, za które ludzie chcieli go często pokiereszować. Pamiętał jego niedoskonałości. — Myśli — powtórzył Dyrektor wyrywając Harry’ego z zamyślenia — które sprowadzają nas na nie odpowiednią ścieżkę.— Potter dostrzegł kiedy Albus odruchowo chwycił swojej schorowanej dłoni. — Pewnie wielu z was słyszało już o incydencie, który miał miejsce dzisiejszej nocy. — Oświadczył a jego wzrok pojechał do stołu Gryffindoru. Może niewielu to dostrzegło, ale Harry mimo odległości dostrzegł gdzie spogląda Dyrektor. A patrzył na Rona. I był rozczarowany.— Jeden z uczniów — ciągnął unosząc znów wzrok do całej reszty— został zaatakowany przez kilku innych z obcego mu domu. Pomijając już fakt, że wszyscy oni, wliczając w to ucznia poszkodowanego— Harry podziwiał Dumbledore'a, za to, że jest w stanie mówić to tak spokojnie, bez wymieniania winnych. A przecież musiało to sprawić wiele kłopotów, z tego co podsłuchał w Skrzydle Szpitalnym u Pomfrey,  zrozumiał, że Dumbledore już został wezwany do Wizengamotu. — Nie powinni włóczyć się nocą po szkole. To wydarzenie które rozegrało się nieopodal Wieży Astronomicznej jest czymś niedopuszczalnym. Ktoś kto atakuje bezbronną postać grupą pod osłoną nocy, nie jest godzien zwać się czarodziejem — podniósł nieco głos a wśród uczniów przebiegł szum rozmów. — Jeśli chce się załatwiać sprawy osobiste za pomocą magii, jest to dopuszczalne w klubie pojedynków, który funkcjonuje w Hogwarcie już od wieków. Jednak bestialski atak na sposób mugolski to rzecz prymitywna i odrażająca. Nie wspominając już o tym.że także niezgodne z mugolskimi bójkami jest używanie przedmiotów zagrażających życiu i nielegalnymi, jakich zresztą użyto podczas zajścia dzisiejszej nocy. — Potter dostrzegł jak Weasley drgnął wyraźnie. — Gdyby nie to, zapewne nie doszłoby do tej tragedii — Albus zamilkł biorąc krótki wdech.|
Dramatyczna pauza w tym miejscu wyszła mu według Pottera wręcz wybitnie. Wprowadziła napięcie i niepokój wśród uczniów, i chyba o to właśnie chodziło. 
— Pogłoski nie są fałszywe. Uczniowi, którego zaatakowano, wypalono sporą część skóry na twarzy — wiele dziewczyn zbladło drastycznie. — Do tego utracił wzrok, a jedno z jego oczu było w stanie tak poważnym,że musiało zostać usunięte. — Potter opuścił głowę na swój talerz, zaciskając dłonie w pięści. — Postępowanie karne do grupy osób biorących udział w ataku, zostało przekazane w ręce Aurorów jak i Departamentu Praw Czarodzieja. Uczniowie których dotyczy się ta informacja, mają stawić się w moim gabinecie, zaraz po zakończeniu porannej uczty. — Powiedział tonem tak suchym i wypranym z emocji, że Potter zastanawiał się, czy to aby na pewno Dumbledore… W tej chwili zupełnie nie przypominał mu dyrektora, którego znali wszyscy. — Jeśli którykolwiek uczeń z tej grupy, nie pojawi się, on sam jak i cały jego szkolny dom, zostanie obciążony jedną z kar, którą stosowało się za czasów dyrektora Dippeta, więc radzę przemyśleć, czy ucieczka jest opłacalna. — Znów patrzył na Rona. — Do reszty wygłaszam Apel. Kiedy wa­dy in­nych spra­wiają wam przyk­rość, spójrzcie na siebie i zas­tanówcie się nad waszymi włas­ny­mi. Zaj­mując się ni­mi, za­pom­nicie o złości i nau­czycie się żyć mądrze.


*

— Nie żyje ?— Hestia uniosła wzrok do chłopaka, który właśnie kierował się w jej stronę. — Wyglądasz jakby co najmniej umarł. — Carrow westchnęła cicho, może i miał rację w tym co mówił. Wyglądała koszmarnie. Siedziała skulona na parapecie, cała zapłakana i blada. Jej wygląd fizyczny tylko podkreślał jej załamanie. Wyglądała niczym dziewczyna, której ukochany został zabity na wojnie, a jego szczątki położono na jej kolanach… tak. Właśnie tak wyglądała, wysuszona z tęsknoty, bólu i niepewności, pogrążona w wiecznym żalu i cierpieniu. Zdająca się nigdy nie ujrzeć już blasku nadziei na świecie… a przecież Draco powiedział, że nadzieja umiera ostatnia. A co jeśli ona już umarła? Co jeśli Cassy miała rację? Czy powinna się zbuntować i nie pozwolić mu jechać? A jeśli…
Drgnęła kiedy poczuła pstryknięcie w czoło. Chwyciła się za nie automatycznie. Mimo, że nie było to uderzenie mocne, w zasadzie ledwo wyczuwalne, to odruchowo chwyciła się w miejsce gdzie została dotknięta.
— Odpływanie nie jest zalecane przy twoim stanie. — Ivan wyprostował się zakładając dłonie na klatce piersiowej. Carrow patrząc na niego, zastanawiała się, o co może mu chodzić. Jej ostatnia rozmowa z nim, była w trakcie felernego meczu Quidditcha gdzie to Harry wraz z Draco wpadli do jeziora. Bathory wtedy w zamian za pomoc w wyciągnięciu ich,  kazał jej milczeć w kwestii Theodora. A ona do dziś nie ma pojęcia, do której właściwie “intrygi” skierowanej w kierunku Notta, było wydane to polecenie. — Może zdarzyć się tak, że już się nie ockniesz.
 — Dlaczego miałoby się tak stać? — Spytała cicho, słowa Krukona zabrzmiały jej nie tyle co groźba jak zwykła pomocna rada… Ivan nigdy nie pomaga ludziom, których nie szanuje.
 — Kto wie — rzucił spoglądając w sufit. — Jak nie ma Cię co chronić, to nawet zatracenie się w myślach zdaje się być niebezpieczne.
— Chyba nie rozumiem twojego stwierdzenia.
— Nie powiedzieli ci? — Zagadnął i na nią spojrzał. Był całkowicie poważny, mimo że barwa jego głosu była w miarę uprzejma, oczy mówiły, iż bierze sprawę na poważnie. Był w nich taki… Błysk. Który wręcz kazał jej w to wierzyć.
Ślizgonka pokiwała powoli głową, przez co Ivan westchnął. Podszedł do niej bliżej. Ta bliskość sprawiła iż dziewczyna nieco się zmieszała. Bathory, z tego co mówił Theodor, był nieobliczalny, do tego posiadał moc przewyższającą magię wszystkich nadzwyczajnych razem wziętych, przez co lęk, przed jego osobą była całkowicie uzasadniony. Kiedy się nad nią pochylił przed jej oczami przez kilka sekund pojawił się wisiorek ze srebrną zawieszką, bardzo podobną do tej, którą i ona nosiła na szyi. I zamrugała zdezorientowana. Czy ktoś zły, nosiłby coś takiego nad sercem?
 — Stajesz się mną — szepnął jej do ucha a dziewczyna wstrzymała oddech, a jej oczy rozszerzyły się. Nie rozumiała tych słów, jednak zabrzmiały dla niej jak wyrok śmierci. Oddech miała szybki, dłonie jej zdrętwiały, nie potrafiła unieść głowy, wzrok utkwiąwszy w jego zawieszce.
Bathory wyprostował się i spoglądając w jej postać nieco zmarkotniał. Nie rozumiał tego uczucia, ale coś ssało go od środka, ni to żal, ni ból, ni nawet smutek. Coś pomiędzy. Bo patrząc na nią, zdawał sobie sprawę z tego, że i on sam, wyglądał w tak samo żałosny sposób, jak ona teraz. Spojrzał na jej naszyjnik i uśmiechnął się blado. Była jego wierną kopią.
 — To znaczy, że nie dane będzie ci przekonać się, czy Bóg, istnieje naprawdę.




Rozdział właściwie o niczym konkretnym.
Nie jestem z niego zadowolona, ale obiecuję poprawę w kolejnym.
 A wy co sądzicie? Jeśli macie pytania, piszcie śmiało.
Dziękuję, że jesteście i Pozdrawiam!
Dorothy



2 komentarze: