sobota, 23 czerwca 2018

46. Proces cz.1


"Sprawiedliwość to pojęcie względne"





— Niech świadek się przedstawi.
— Harry Potter, lat siedemnaście — wypowiedział sucho Ślizgon, czując na sobie wzrok wszystkich. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jakim parszywym uczuciem jest siedzenie pośrodku sali sądowej, z wlepionymi w swoja osobę oczami tłumu ludzi, którzy tylko czekają aż się potkniesz.
Nieprzyjemne wspomnienia sprzed zeszłego roku kiedy siedział tu jako oskarżony, przed Ministrem Magii, sprawiły, że po ciele Pottera przebiegł nieprzyjemny dreszcz a dłonie zaczęły się pocić. I zdał sobie sprawę z tego… że się czegoś obawia. Choć w tej chwil nie wiedział konkretnie czego.

— Wszystkie słowa, które pan wypowie na tej sali, mogą zostać wykorzystane przeciwko panu. Rozumie to pan, panie Potter?
— Tak, rozumiem.—  Oświadczył z opanowaniem. Choć spokój był w tej chwili bardzo odległym uczuciem to jednak z całych sił starał się nie pokazać Sędzi jak i reszcie zebranych swojego zdenerwowania.
— Jest pan zobowiązany do mówienia prawdy i tylko prawdy. Za każde kłamstwo i przewinienie grozi grzywna pieniężna lub areszt. To również pan wie?
— Tak — powtórzył Harry głośno i wyraźnie, tak jak wcześniej Cormack i jego kumple. Sędzia odezwała się, spoglądając wyłącznie na Pottera.
— Czy łączy pana z oskarżonym jakaś więź? — Było to jedno z pytań, jakiego Harry bał się najbardziej, ponieważ na sali znajdowali się państwo Weasley, a także członkowie Zakonu. Trudno mu było wypowiedzieć te słowa ze względu na nich. Czuł się podle, mówiąc to, jednak obiecał mówić prawdę i tylko prawdę, więc…
—  Nie.
— To ciekawe. Według moich danych wiele wspólnie przeszliście — wtrącił obrońca Rona. Harry spojrzał na niego, a potem na Weasleya, który bezczelnie spoglądał mu w oczy. wiedział, że Weasley chce wykorzystać swoje osiągnięcia przy boku Wybrańca, by nieco złagodzić sędziów, ale Potter nie miał zamiaru pomagać mu się wybronić, nie po tym, co zrobił.
— Pana dane — zaakcentował zimno, wciąż patrząc na Rona —  są nieaktualne.
— Jakoś trudno w to uwierzyć, panie Potter — odparł Denvy. Był czarodziejem szczupłym i nieatrakcyjnym, twarz miał pociągłą i pełną zmarszczek, a jego oczy przepełniała żądza zwycięstwa. Każdy, kto się przyjrzał, z pewnością to dostrzegł. Obrońca Rona chciał wygrać i to za wszelką cenę. — Czy mogę już rozpocząć przesłuchanie świadka?
— Proszę — powiedziała kobieta, nadal jednak patrząc na Pottera. Denvy zerknął na papiery, po czym wstał i wypiął dumnie pierś.
— Dziwią mnie pańskie słowa. Zważając na to, iż niecałe pół roku temu sam pan odgrażał się poszkodowanemu, jak i atakował go w sposób magiczny. — Po sali przeszedł szum rozmów. Obrońca Weasleya spojrzał na Harry’ego. — Według poprzednich świadków pojawił się pan na miejscu zdarzenia w momencie, gdy sytuacja była już prawie opanowana. Co więcej, nie zareagował pan w żaden sposób na krzywdę poszkodowanego. Do tego wiedział doskonale, gdzie i kiedy ma się pojawić, a przecież był środek nocy. Nikogo nie powinno tam być. — Cholera pomyślał Potter, jednak nie dał się ponieść emocjom. Touka powtarzała mu to przed rozprawą, że niezależnie od wszystkiego, nie może dać się sprowokować.
—  Co pan insynuuje?
— Przyjaźnił się pan z Ronaldem Weasleyem, jak i żywił szczerą niechęć do Dracona Malfoya. Powody nienawiści były uzasadnione, poszkodowany bowiem jest heterykiem, rasistą, ksenofobem…
— Sprzeciw, wysoki sądzie. — Teraz spojrzenia zostały przeniesione na prokuratora. Sinsley wstał spokojnie ze swojego miejsca. Jego głos nie był nawet donośny. Zdanie wypowiedział bardzo cicho. Nie musiał się nawet starać, by wszyscy na niego patrzyli. — Obrońca oddala nas od tematu, próbując sprowokować świadka, jak i posądza go o udział w wydarzeniach, które nie miały i nie mogły mieć miejsca.
— Proszę rozwinąć — poprosiła sędzia. Harry po raz pierwszy widział kobietę prowadzącą rozprawę. Była to czarownica około trzydziestki o ciemnych włosach i zielonych oczach umalowanych nieco niedbale ciemnym cieniem. Wyglądała na smutną. Dziwnym dla Pottera był również fakt, że mimo iż mówiła do Sinsley’a swój wzrok skupiała wyłącznie na Harrym.
Sinsley skinął sztywno głową i spojrzał na Pottera, a po ciele wybrańca przeszła fala ciepła, coś w tym spojrzeniu mówiło Harry’emu, że nie ma się czego obawiać.
— Przez ostatnie pół roku — zaczął spokojnie prokurator — relacje oskarżonego ze świadkiem, jak i świadka z poszkodowanym, uległy drastycznej zmianie. Jak to możliwe, że ktoś kto skakał za innym w ogień, nagle jest jego wrogiem? A człowiek, którego często chciało się niegdyś zabić samymi myślami, w jednej sekundzie staje się przyjacielem? Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Jak to się mówi, wróg twojego wroga jest twoim przyjacielem. — Harry nie sądził, że Sinsley rozpocznie ten temat. Właściwie zdziwił się, że prawnik Malfoya ma takie dane. — Niecałe siedem miesięcy temu pan Potter dowiedział się o niezwykle raniących rzeczach, jakie czynił względem niego oskarżony. Nie będę ich wymieniał ze względu na świadka, dlatego też przejdę do rzeczy. Obrońca oskarżonego twierdzi, że pan Potter spiskował wraz z Ronaldem Weasleyem przeciwko poszkodowanemu Draconowi Malfoyowi. To jednak jawna bzdura, której zaprzeczają wszyscy świadkowie znajdujący się na sali. Wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że relacja pana Pottera i pana Malfoya zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Z wrogów stali się przyjaciółmi. Proszę zauważyć, że to właśnie z inicjatywy naszego świadka obecny tutaj Lucjusz Malfoy trafił do więzienia. — Po sali przeszedł szum rozmów. Malfoy nawet nie drgnął, skupiając swój, wyraźnie znudzony na swojej różdżce, która położona była naprzeciwko niego. Potter odniósł wrażenie, że Lucjusz Malfoy się tutaj niewyobrażalnie nudzi. Wyglądał na zmęczonego i śpiącego, co jakiś czas patrząc na zegarek. — Jeśli byłoby tak, jak mówi pan Denvy... — kontynuował prokurator a Potter otrząsnął się z zamyślenia i na niego spojrzał — ...to czy mój klient nie powinien, jak sądzę, chcieć się na świadku zemścić, zamiast zaprzyjaźniać? — zapytał z jawnym zdziwieniem, a w sali zapadła totalna cisza. — Gdyby tak było. To czy w chwili gdy to pan Potter potrzebował pomocy, Dracon Malfoy wyciągnąłby do niego pomocną dłoń? — I to dosłownie przeszło Potterowi przez myśl, gdy przypomniał sobie swoje pierwsze minuty w Slytherinie. — Co zrobił, i sam świadek to potwierdzi — oświadczył pewnym swoich słów głosem. Potter delikatnie skinął głową, przez co znów przeszła fala szeptów przez salę. — Argumenty obrońcy są więc zupełnie nieuzasadnione. I nie dotyczą tematu rozprawy. Także wnoszę o zaprzestanie zadawania pytań niezwiązanych z dwudziestym trzecim stycznia.
— Wniosek przyjęty — oświadczyła sędzia i spojrzała po raz pierwszy na obrońcę. —  Panie Denvy, prosze kontynuować — powiedziała i znów spojrzała na Harry’ego, jak zresztą wszyscy.
— Tak… Proszę opowiedzieć, jak to zajście wyglądało z pańskiej strony. I dlaczego, jeśli można wiedzieć, był pan poza swoim szkolnym dormitorium o tak późnej porze?
— Do późna odrabiałem zaległe prace domowe, w pewnym momencie zobaczyłem, jak Draco wychodzi — skłamał gładko. — Nie dziwiło mnie to, często opuszczał dormitorium późno. Wiele uczniów łącznie ze mną również nie przywiązuje tak wielkiej wagi do szkolnych reguł. —  To żeś się popisał powiedział sobie w myślach, dostrzegając rozbawione spojrzenie Cormacka, który uniósł mu kciuk w górę. Potter jednak postarał się go zignorować i kontynuował. A raczej zrobiłby to, gdyby mu nie przerwano.
— Dokąd pan Malfoy wychodził? — Zapytał obrońca. —  I dlaczego nauczyciele nie reagowali na to wszystko skoro, jak pan twierdzi, więcej niż jeden uczeń opuszczał dormitorium późnym wieczorem?
— Był pan kiedyś w szkole? —  Odpowiedział Potter pytaniem. Obrońca Rona naprawdę rozbawił go swoim pytaniem. — Wie pan, ilu mają uczniów do upilnowania? Kto normalny sam ogarnąłby tak wielką powierzchnię, jaką jest Hogwart? Czy pan ma wyobraźnię? —  Denvy trzasnął dłonią o stół przez, co w sali znów przebiegł szum szeptów.
—  Wnoszę o grzywnę dla pana Pottera.
—  Słucham?! Za co niby?
—  Za obrazę urzędnika państwowego.
— Wniosek odrzucony. — Harry prawie roześmiał się głośno, gdy sędzia wypowiedziała to zdanie zupełnie spokojnie. Dostrzegł również, jak Sinsley kiwa głową do Malfoya. Jakby dając mu tym znak, że mają zielone światło. — Panie Potter, proszę kontynuować. —  Zwróciła się do Pottera. Ten przytaknął i odetchnął z ulgą. W tej chwili czuł się nieco lepiej. Dłonie przestały mu się pocić a on kontynuował wypowiedź, nie czując już nieprzyjemnego ucisku w żołądku.
— Draco miał w zwyczaju chodzić na wieżę astronomiczną, wiele osób to wie, w końcu nie jest to żadna tajemnica. Jeśli Malfoy chciał być sam, to wybierał to miejsce. Nigdy nikomu nie chciało się wchodzić tak wysoko za nim bez powodu. Poza tym dla większości to bardzo nudne miejsce. — Profesor Sinistra by mnie teraz nieźle ochrzaniła przeszło mu przez myśl, kiedy przypomniał sobie równie surową co Snape nauczycielkę Astronomii, z którą też miał w życiu kilka spięć. — Wracając do tematu, tamtego wieczoru miałem… Przeczucie, że coś jest nie tak.
—  Skąd ta obawa?
— Draco naraził się… —  Harry spojrzał na chwilę w kierunku Lucjusza Malfoya i nie wiedział, czy chce to powiedzieć, więc zamilkł. Chciał grać na czas, bo to jedno zdanie może narobić kłopotów. W końcu była tu prasa. Cała masa prasy, a reporterzy bywają okrutni. Wiedział o tym doskonale. —  Początkiem roku wymyśliliśmy sobie taki głupi zakład… Jeśli był pan w Hogwarcie, to wie pan doskonale, że Gryfoni i Ślizgoni się nie lubią.
—  Wiem —  przyznał Denvy. —  Byłem Gryfonem. Zdążyłem zauważyć.
— Cieszy mnie, że rozumie pan sytuację — rzekł i kontynuował. —  Zakład nie tyczył się niczego specjalnego, tak jak powiedzieli pozostali świadkowie — Mclaggen i Hestia przytaknęli, natomiast Nott spoglądał, tak samo jak Potter, na Granger, która jeszcze nie zeznawała i siedziała cicho. Nawet nie uniosła wzroku do góry. Twardo patrzyła na ręce, które trzymała na kolanach. — Jednak warunki tego zakładu w późniejszym czasie zdawały się nam być absurdalne, więc zaczęliśmy powoli odchodzić od tego, co zostało powiedziane… Draco natomiast zdawał się o nim nawet zapomnieć. Zresztą nie dziwię się, miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż jakiś głupi zakład — stwierdził.
—  Głupi?! — Ron nagle podniósł się z miejsca. Potter nie sądził, że aż tak zdenerwują go jego słowa. Weasley wręcz krzyknął. — Chcieliście wprowadzić jakąś selekcję rasy! Wszystkie mugolaki dać pod buta szujom pokroju McLaggena! A ty mówisz, że mowa o głupim zakładzie, Potter?
—  Proszę się opanować. —  Ron zamilkł i usiadł na miejscu, a jego obrońca poklepał go po ramieniu. Harry już wiedział, że Weasley miał to zrobić… Sprowokować… ale nie Pottera, czy reporterów, lecz sędzinę. — Panie Potter, może się pan odnieść do wypowiedzi oskarżonego? —  spytała ciemnowłosa kobieta spokojnym i melodyjnym głosem. Harry zastanowił się przez chwilę nad tym, co powinien  powiedzieć… ale nie przychodziło mu żadne dobre kłamstwo do głowy. —  Panie Potter?
— Nie ma czego rozwijać — przyznał bardzo cicho, a skrobanie w notatnikach reporterów było słychać przez kolejne dziesięć sekund. —  Jednak tak jak mówiłem…
— Proszę wybaczyć, że przerwę — Sinsley odezwał się, patrząc na swoje teczki. — Jednak jeśli mi wiadomo… Owy zakład rozpoczął pan Weasley. — Harry pamiętał, że sprowokowali wtedy Rona do wrzasków… I chyba faktycznie zawołał do Draco coś w stylu: Chcesz się założyć?
— Zgadza się. Zapytany o warunki Draco odpowiedział co się stanie jeśli Slytherin wygra. — Harry zamilkł na chwilę i spojrzał po reszcie, nikt wcześniej nie chciał podejmować się tego tematu. Cóż… Potter się nie dziwił. Była to delikatna sprawa, i nie odpowiednie wyważenie słów może spotkać się z burzliwą reakcją ze strony prasy. Znów spojrzał na ławy przysięgłych Wizengamotu, po czym powoli, ważąc słowa, kontynuował. — Malfoy zaproponował… Nieco poszerzyć przywileje dzieci urodzonych w rodzinach czarodziejskich… dlatego, że… —  “cholera, jak to wyjaśnić?” przeszło mu przez myśl, wiedząc, że reporterzy już przyciskają pióra do pergaminów — według niego, społeczność ta jest dyskryminowana w Gryffindorze… Ponieważ jest znaczną mniejszością.
—  A w drugą stronę?  
— Draco przysięgał, że zrzecze się odznaki Prefekta. A to, uwierzcie, sprawiłoby, że ten incydent wydarzyłby się wcześniej.
— Panie Potter, co ma pan na myśli? —  warknął obrońca Rona.
— Każdy prefekt ma immunitet. Ten kto nim był, ten wie, że prefekt ma więcej praw niż zwykły uczeń. Może przebywać w godzinach nocnych poza dormitorium, może wysyłać uczniów na szlabany, w nadzwyczajnych sytuacjach ma prawo odejmować punkty uczniom za przewinienia… Ma się naprawdę dobrą pozycję w szkolnej hierarchii… Ron coś o tym wie. Sam jest prefektem. — Znów to irytujące skrobanie piór… —  Więc gdyby Draco stracił tą pozycję, ludzie, którzy go nie znoszą mieliby, że tak powiem, wolną rękę… Ale jak mówiłem, Draco nie miał czasu na zastanawianie się nad zakładem. Przyjął go od tak, by przyjąć. Z tego co mi wiadomo, nawet nie chciał wygrać tego zakładu. Ponad to, dogadał się z uczniami tak, żeby puchar domów wygrali Krukoni lub Puchoni, którzy z zakładem nie mają nic wspólnego. Wtedy obie strony zakładu byłyby przegrane, i zakład stałby się nieaktualny. Jednak nie chodzi o to. —  Przerwał na moment by wziąć wdech. — Rozpocząłem temat zakładu, by powiedzieć, że on zaczął podburzać obie strony. Nie jesteśmy bez winy. Są jakieś granice, a Weasley ze swoimi kumplami je przekroczył. Widziałem na własne oczy, jak musieli Draco wyjąć oko. Nie polecam tego widoku nikomu. Przez co? Przez dziecięcą chęć rywalizacji, irytację i zawiść, bo chłopak tępiący mugolaki nagle pojawia się z jedną z nich na korytarzu! — Kurwa… przeszło mu przez myśl, gdy się rozpędził. Wtopa… Nie… Nie… Nie piszcie niczego… Proszę… Cholera!
— Czy dobrze usłyszałem? —  Sinsley podniósł znów wzrok znad papierów. —  Panie Potter, cóż to za niedorzeczność? Poszkodowany nie zeznawał, że miał kontakt w przeciągu tygodni z jakimkolwiek mugolakiem. —  W przeciągu tygodni? powtórzył Harry i spojrzał na Hermionę. Draco obiecał, że jej za nic nie obwini… Ale żeby ją wyłączyć z całego zajścia? Nie sądził, że Malfoy jest wstanie aż tak naciągnąć opowieść by Hermiona wyszła bez żadnego szwanku. A to zrobił, i Harry w tej chwili zdał sobie sprawę, że całkowicie zrujnował plan kumpla.
— Chodzi o to... —  zaczął —  że ostatnio bliska Draco osoba zachorowała. —  Carrow drgnęła wyraźnie. Harry wiedział, że nie powinien już kontynuować bo może zacząć jedynie  pogarszać sytuację, jednak w tej chwili nie potrafił zapanować nad mową. Czuł wewnętrzną potrzebę naprostowania całej sytuacji.—  Może pan sprawdzić. Jest ona w poważnym stanie.
—  Tak, to wiem. Proszę kontynuować.
— Ta osoba wbrew tym wszystkim plotkom o Ślizgonach i czarodziejach czystej krwi,  przyjaźni się z osobami mugolskiego pochodzenia. Nie ma dla niej słowa inny. Wszyscy są równi. Kiedy zachorowała… prosiła kilkakrotnie Draco o to, by spotkał się z jej przyjaciółką. Ci, którzy ich znają, wiedzą, że Draco i… Hermiona żywią do siebie wzajemną niechęć. Potwierdzę to ja, potwierdzi to McLaggen, Weasley, ona sama i reszta szkoły. Było tak odkąd pamiętam. —  Spojrzał na swoje dłonie i lekko widoczne blizny układające się w słowa: Nie będę opowiadał kłamstw. Po czym zakrył ją drugą ręką zaciskając dłoń w pięść, kiedy dostrzegł, że ta delikatnie drży. Uniósł wzrok do sędzi kontynuując. —  Do czasu aż bliska mu osoba nie zaczęła się z nią przyjaźnić. On chcąc, nie chcąc, widywał się czasami z Granger, by dać jej książki od tamtej dziewczyny lub przekazać jakąś informację. Konflikt między domami był już poważny, nie chciałby, żeby ważna dla niego osoba została zaatakowana przez Gryfonów. Wolał wziąć odpowiedzialność za ten… czyn na siebie. Ron nie mógł zrozumieć wyjaśnień Granger. Nie chciał słuchać swoich przyjaciół. Popadł w paranoję ze względu na zakład, kierowała nim złość, bo Hermiona, jego przyjaciółka, zaczęła rozmawiać z jego wrogiem. Konfliktu między Malfoyem i  Weasleyem nie rozumiem, ale to, jak mi wiadomo, sprawy osobiste i rodzinne, więc wolę nie wnikać. Jednak to było chore…  —  Zamilkł przypominając sobie tę pamiętną noc. Krzyk, krew… Zmasakrowaną twarz kumpla.  —  Przyszedłem na miejsce tragedii, gdy ta się już dokonała. Miałem pomóc wyjąć Draco z oczu pył, którym go oślepili. Miało to być chwilowe… Ale nastąpiła w późniejszym czasie reakcja kwasowa. Zaczęło wypalać mu oczy. A ani ja, ani reszta świadków, ani też oprawcy już nic nie mogli zrobić. Wezwaliśmy Profesora Snape'a, on zajął się resztą.
— Dziękuję panie Potter — oświadczyła sędzia. —  Są pytania? Panie obrońco? —  Denvy pokręcił głową. —  Prokuratorze?
—  Jedno.
—  Proszę. — Sinsley wstał, po czym spojrzał na Pottera badawczo, jakby oceniając jego reakcję. Harry wiedział, że zna on całą prawdę. Wie, że Harry naciągnął kilka faktów… na korzyść Draco. Jednak nie miał pojęcia, o co może chcieć go zapytać.
— Czy według pana działania oskarżonego są w jakiś sposób uwarunkowane tym, z kim jest widywana panna Granger, czy chodzi tylko o postać poszkodowanego Dracona Malfoya?
—  Ma pan na myśli kogoś konkretnego?
—  Kogokolwiek, chociażby Theodora Notta —  machnął lekceważąco ręką, a Harry’ego oblał zimny pot. Przypomniał sobie słowa Cormacka, które ten powiedział mu tuż przed rozprawą, i wiedział, że nie może potwierdzić słów prokuratora… Którego zachowanie nieco odbiegało od normy. Sam Lucjusz Malfoy spojrzał na niego zdziwiony. Harry nie spojrzał na Theo tak, jak wiele osób znajdujących się w sali. Bo gdyby to zrobił mógłby pogrążyć Ślizgona.
—  Jeśli to stwierdzenie typowo hipotetyczne, to tak, jednak jeśli chodzi konkretnie o postać, którą pan wymienił to obawiam się, że nie mogę udzielić na nie odpowiedzi, ponieważ nigdy nie widziałem, ani nie słyszałem, by Hermiona była z nim widywana. Właściwie wydaje mi się, że jedyną osobą z mojego domu, jaka z nią rozmawia poza wcześniej wspomnianą dziewczyną, jestem ja. Kiedyś się przyjaźniliśmy.
— Dziękuję. To mi wystarcza — oświadczył Sinsley i usiadł. Sędzia oddelegowała Harry’ego na jego miejsce, po czym zarządziła dziesięciominutową przerwę.



***


—  Dlaczego nie powiedziałeś mojego imienia? — Harry spojrzał na Hestię, która podeszła do niego chwilę po tym, gdy opuścili salę rozpraw. Na korytarzu było o wiele więcej powietrza i spokoju. Wszyscy reporterowie musieli zostać na sali przez, co korytarz zajmowali tylko świadkowie i kilku innych ludzi z publiczności, którzy również postanowili się przewietrzyć.
— Uznałem, że tak jest bezpieczniej.
— I tak będę musiała je wyjawić, gdy będzie moja kolej. Nie musiałeś być aż tak dyskretny.
—  Jeśli cię to uraziło, to przepraszam.
— Bardziej zdziwiło, ale mniejsza z tym. — Spojrzała na Notta, który stał z boku rozmawiając o czymś z Cormackiem. — Sinsley nie zapytał o Theo bez powodu.
—  Wiem. McLaggen powiedział mi to przed rozprawą.—  Rzucił również patrząc w tamtym kierunku. Nott nie wyglądał dziś za dobrze. Miał cienie pod oczami a jego skóra wydawała się być jeszcze jaśniejsza niż zwykle. Zdawał się być chory, lub czymś wyraźnie strapiony. —  Sam podejrzewam, że Nott nie powiedział nam o sobie całej prawdy.
—  I nigdy jej nie powie. Nawet Draco o nim wszystkiego nie wiedział. Theodor zawsze żył otoczony tajemnicą. Nie mówi wiele… Snuje się samotnie odkąd pamiętam.  — Powiedziała cicho, dotykając palcami swojego naszyjnika. —  Nie powinniśmy się w to wtrącać. Tak będzie lepiej.
—  Mam wrażenie że Sinsley, chce tą rozprawą coś jeszcze uzyskać. Sam Malfoy był zdziwiony ostatnim pytaniem.
—  Musimy ważyć słowa. —  Hesti skierowała swój wzrok na Hermionę, która opuściła salę. — Martwi mnie jednak ona. Nie wiem, czy da radę pokryć zeznania reszty. —  Harry wiedział o co chodzi Carrow. Granger dziś wyglądała równie źle co Nott, a może nawet gorzej. Była przerażona. Oczy miała zaczerwienione. Pewnie płakała całą noc Przeszło Potterowi przez myśl, kiedy przypomniał sobie jak wrażliwą osobą jest Gryfonka. Jednak bez względu na to, wiedział, że Hermiona nie da się sprowokować. Zbyt dobrze ją znał.
—  O to bym się nie martwił.
—  Skoro tak uważasz.

***

—  Widziałem ją.
—  To oczywiste. Lubi sobie popatrzeć, jak ludzie się męczą. Nie przegapiłaby takiej okazji… Zresztą go widziałeś. Sądzisz, że dlaczego zadał to ostatnie pytanie? Chce mnie sprowokować.
—  Niby po co miałaby to robić?
—  Chce mi pokazać, że zaprzątam sobie głowę każdą głupią wiedźmą o ładnej buzi. To do niej bardzo podobne. —  Postukał czubkiem buta w podłogę. —  Z tej rozprawy wyjdzie więcej niż jeden wyrok. Pytanie brzmi, na kogo on trafi.
—  Trochę utknęliśmy.—  Mruknął Cormack obserwując prawie pusty korytarz, jego białe ściany, i proste marmurowe kolumny, po którym echa szeptów niosły się wokoło sprawiając wrażenie, jakby te wydobywały się ze ścian… McLaggen pokiwał głową odganiając od siebie tą okropna myśl szepczących ścian. Przypominały mu pewne miejsce, którego wolał już nigdy nie oglądać na oczy.
— Tylko ja. —  Powiedział Nott nawet nie zwracając uwagi na zachowanie Gryfona — Ty jak na razie tylko mi pomagasz wyjść z tego dołu, w który wpadłem. Chyba winien jestem ci podziękowania.
— Na nie przyjdzie czas. Najważniejsze żebyś teraz… —  Cormac zamilkł i zerknął za ramię. Dostrzegł ludzi, których nigdy by się tu nie spodziewał. Nie teraz. —  Chyba ktoś do ciebie. — Nott odwrócił się i zamrugał zdziwiony, widząc Esmeraldę Zabini, która w towarzystwie Yaxleya szła w jego kierunku. Chłopak odszedł od McLaggena o kilka kroków, wychodząc na przód czarodziejom. Esmeralda uśmiechnęła się do niego blado, po czym objęła go na kilka sekund.
— Załatwione Theodorze. Nie oddam cię tej zdzirze — szepnęła i wyprostowała się, spoglądając na Yaxleya, który trzymał jakieś teczki. Theodor nie rozumiał słów Pani Zabini, jak i tego, że jego wuj się tu pojawił. Nie rozmawiali nigdy jeśli nie było ojca w pobliżu. Wuj nie utrzymywał z nimi kontaktów rodzinnych. Zresztą. Nigdy Theodorowi specjalnie na tym nawet nie zależało.
— Trochę to nam zajęło, ale wszystko poszło bez problemu — powiedział sucho czarodziej zamiast przywitania i podał mu jakieś dokumenty. Theodor przyjął teczkę którą otrzymał wciąż patrząc podejrzanie na dwójkę starszych czarodziejów, po czym powoli otworzył ją i zamrugał zdziwiony widząc to co się w niej znajdowało.
—  Przecież ten kto zmarł w Azkabanie jest własnością więzienia.
— Powiedzmy, że te zwłoki były mi potrzebne do badań — odparła kobieta, a Nott skinął głową na znak zrozumienia. Poczuł nagłą lekkość w sercu. Świadomość, że będzie mógł przynajmniej pochować ojca, dawała mu ulgę. Bo to jedyna rzecz jaką może zrobić, by choć na chwilę zagłuszyć krzyk poczucia winy w środku siebie. Krzyk rozpaczy, że to wszystko, jego wina.
—  Nie sądziłem, że zrobiłaby to pani dla niego.—  Powiedział cicho, zdając sobie sprawę, że zapadła pomiędzy nimi niezręczna cisza. —  Nigdy się nie lubiliście.
—  To jest niezmienne —  zaśmiała się krótko kobieta zwracając tym na siebie uwagę kilku przechodzących obok czarodziejów. — Bardziej zależało mi na tobie… No i Draco. —  Dodała machając ręką lekceważąco. — Tak się wściekł tą informacją, że dla zdrowia jego, i jego ojca, lepiej było zabrać ciało Theodora z tego chorego miejsca.
—  Draco się wściekł? Naprawdę?
— Mówię, jak było. Nie mam powodu, by kłamać. Jednak radzę spojrzeć na resztę papierów. Corban bardzo się o nie postarał. — Yaxley pokiwał głową, a Nott spojrzał na resztę dokumentów… Prawa rodzicielskie.
—  Nie… Ale… Jak? Pozwoliła na to? Tak po prostu?
—  Dziwi cię to?
— Samo to, że po prostu się ich zrzekła, nie. Bardziej jej motyw. —  Powiedział patrząc na nazwisko opiekuna prawnego. Ciężko było mu uwierzyć w to, że wuj to dla niego zrobił. — Przecież teraz miałaby całkowitą kontrolę. — Uniósł do nich wzrok. To było zbyt proste. Nie pasowało mu do niej. — Coś knuje. Nie przychodziłaby tu zresztą bez powodu.
—  Też ją widziałem. —  Corban skrzywił się lekko. —  I lepiej uważaj Theodorze, chcą oskarżyć cię o rzeczy, których nie zrobiłeś. A sam wiesz doskonale, że jeden zły ruch i wszyscy zginiemy w tajemniczych okolicznościach.
—  Zdaję sobie z tego sprawę aż za dobrze.
— Trochę ci zajęło, Lucjuszu, wyjście z tej sali. Coś się stało? — odezwała się Esmeralda. Theodor spojrzał za siebie, Lucjusz Malfoy właśnie przy nim przystanął. Nie był już tak znudzony jak na pierwszej części rozprawy, teraz wydawał się Theodorowi najzwyczajniej w świecie zirytowany.
—  Musiałem pomówić ze Sinsleyem na temat jego zachowania pod koniec pierwszej części rozprawy. —  Mruknął poprawiając mankiety marynarki. Po czym spojrzał na Theodora, spojrzenie miał chłodne, jednak nieco zaniepokojone. — Nott. Wiesz doskonale, że Potter cię krył. —  To nawet nie zabrzmiało jak pytanie. Chłopak skinął głową.
—  Wiem.
— Więc postaraj się, żeby jego trud nie poszedł na marne. Choć jak mniemam problemem nie będziesz ty, a ta dziewczyna, o którą chodzi.
—  Nie obawiałbym się jej. Może i jest wystraszona tym wszystkim, ale wie ile wolno jej powiedzieć. — Oświadczył oglądając się na sekundę za Granger, która snuła się samotnie po korytarzu wyraźnie zamyślona. Wrócił wzrokiem do swoich towarzyszy. —  Poza tym, nawet jeśli powie coś, co może mi zagrozić, mam w zanadrzu pewną sztuczkę, której użyję, bez względu na to, co się stanie potem.
— Temperament to ty masz po Theodorze. — Pokiwał głową Malfoy —  Corbanie, radzę uważać.
— Już o tym wiesz?
— Od Esmeraldy. Wyszedłem z sali tylko po to, by ci pogratulować — zwrócił się do Corbana, który zadał poprzednie pytanie. — Iris raczej nie była zbyt chętna, by dać ci takie papiery.
—  Owszem. Niespecjalnie ją to cieszyło. Ale tu nie chodziło o mnie. I tylko dlatego mi je przekazała — powiedział Yaxley i spojrzał na Notta. — Wyjaśnisz nam o, co chodzi z tą mugolaczką?
— A powinienem?
— Corban, daj spokój. —  Jasnowłosy już chciał coś odpowiedzieć Malfoyowi, kiedy to nagle jego oczy się powiększyły, a usta wykrzywiły w bardzo brzydki sposób. Theodor znał to słynne wykrzywienie warg, jego ojciec dokładnie w ten sam sposób się uśmiechał. Zawsze, kiedy coś go jednocześnie bawiło i irytowało.
—  Nie sądziłem, że jeszcze ją zobaczę… Chyba coś od ciebie chce.
— Nie mamy sobie nic do powiedzenia — powiedział Lucjusz, chwytając papiery Notta i spojrzał na nie, zupełnie ignorując to, że podchodzi do nich Narcyza. Wiedział, że to ona, Corban krzywił się tak tylko i wyłącznie na jej widok.
— Kto by pomyślał, że przyjdziesz — zagadnęła Esmeralda i uśmiechnęła się do byłej pani Malfoy, Black odesłała jej równie zimny uśmiech, po czym odpowiedziała bardzo spokojnie.
—  Gdyby to była sprawa twojego syna, również byś się pojawiła.
—  Uważaj, bo uwierzę, że nagle zaczęłaś się nim przejmować.
—  To w co wierzysz, mnie nie obchodzi. Lucjuszu. Możemy porozmawiać?
— O czym? — Theodor obserwował, jak Black powoli zaciska palce na brzegu torebki, którą trzymała w dłoni. Malfoy ją zignorował, nawet nie uniósł wzroku. Theodor był pod wrażeniem tego, że udaje mu się tak nad sobą panować. W tej chwili bardzo dużo osób znajdujących się na korytarzu na nich patrzyło. Nie bez powodu zresztą. W prasie wciąż krążą artykuły na temat ich rozwodu. Reporterzy sobie pióra łamią by rozgryźć zagadkę rozpadu tego idealnego małżeństwa, za które byli przez wielu wcześniej pojmowani.
— To sprawa, którą wolałabym przedyskutować na osobności.
— Zostało pięć minut do wznowienia rozprawy, nie ma już czasu, który mógłbym ci poświęcić. — Trafił w sedno. Nott zauważył, jak Esmeralda powstrzymuje uśmiech pełen satysfakcji, a Corban udaje, że kaszle, by zatuszować rozbawione prychnięcie. Malfoy, mówiąc te słowa, nawet nie uniósł wzrok znad teczek Theodora. Nawet raz nie spojrzał na jej postać.  Narcyza wciąż stała w tym samym miejscu.
— Rozumiem, że nie poświęcisz mi nawet trzech minut.
— Nie widzę ku temu powodu.
— Po prostu je weź. —  Lucjusz podniósł wzrok znad papierów i spojrzał jak wyjmuje z torebki szare teczki. Oddał Theodorowi jego i chwycił te, które podawała mu Black. —  Chciałeś je z tego, co wiem. —  Malfoy spojrzał w korytarz naprzeciw i wskazał go, po czym razem z Narcyzą skierował się w tamtym kierunku. Theodor dostrzegł, że oczy Esmeraldy zabłysły ogniem. Nie dziwił się… Pan Malfoy po prostu nie jest w stanie nie spełnić żadnej z próśb Narcyzy.


***


— Nie chciałem ich od ciebie —  mruknął Lucjusz, patrząc na papiery wydawały się być kompletne. Rudolphus się zdziwi Pomyślał patrząc na dodatkowe wpisy pomiędzy linijkami tekstu. Znał to charakterystyczne pochyłe pismo, które tak często odpisywało na jego apelację w sprawie wyrzucenia z rady nadzorczej Hogwartu szlam pokroju Jessie Jokes. Dumbledore sam próbował rozgryźć tajemnicę Dzieci Końca.
—  I nie ode mnie je dostajesz. — Powiedziała Narcyza wyrywając go z zamyślania. Malfoy uniósł do niej wzrok. Unikała jego spojrzenia. —  Zakon ma szpicla u Voldemorta. Z dwojga złego lepiej, że teczki są u ciebie, niż jakby miały trafić do Sam Wiesz Kogo.
—  Kto ci je dał? —  Zapytał. —  Weasley raczej nie kwapił się by mi je przynieść.
—  Nawet jakbym ci powiedziała, nie uwierzyłbyś.
—  Może tym razem zaryzykujesz? —  Narcyza uniosła wzrok do swojego byłego męża, który patrzył na nią spokojnie. Black czuła wyrzuty sumienia. Lucjusz mówił w tej chwili do niej tak… Jak dawniej, gdy byli jeszcze w szkole. Zapytał, wiedząc doskonale, jaka będzie odpowiedź. Wiedząc, że i tak to przemilczy. Jednak teraz nie miała ochoty milczeć. Postanowiła go zdziwić.
—  Grindelwald.
—  A wszyscy twierdzą, że nie masz poczucia humoru.—  Parsknął cicho zatrzaskując teczki i opuścił dłonie niżej.
—  Bo nie mam. Mówię poważnie. Zakon ma nowego sprzymierzeńca.—  Blondyn zmarszczył brwii. Naprawdę nie wyglądała jakby żartowała. Jednak Dumbledore jest zdesperowanym starcem Pomyślał przypominając sobie, że przecież to sam Albus wrzucił Gellerta do jego własnego więzienia.
—  Tego już nie powinnaś mi mówić.
— Wiem o tym doskonale. —  Stali tak przez chwilę w ciszy, patrząc sobie w oczy, Narcyza wiedziała, że zdziwiła go tymi słowami. W końcu sama nigdy mu nie ufała, a teraz powiedziała tak po prostu mu jeden z sekretów Zakonu, wiedząc doskonale, że przecież może to przekazać Czarnemu Panu.
— Tak — odchrząknął i spojrzał w kierunku sali rozpraw. —  To jednak nie zmieni mojej decyzji, chciałem, żeby Weasley odpokutował swoje winy, nie żeby ktoś go wyręczał.
— Wiem o tym. Choć bardziej powinieneś być zły na mnie niż na niego. To nie on cię znienawidził. Chciał ci pomóc… Mam wrażenie, że jego celem było odciągnięcie cię od mojej toksycznej postaci.
—  Tłumaczysz go.
— Może trochę. Ale to nie znaczy, że zawarłam z nim rozejm. Też go nienawidzę. Bo może gdybym nie wiedziała prawdy, wszystko potoczyłoby się inaczej.
— To nie ma już znaczenia. — Spojrzał na zegarek. Chciał już skończyć tą rozmowę… Dziwnie się czuł słysząc ją mówiącą ze skruchą i żalem. A jeszcze gorsze był dźwięk jego dudniącego serca w piersi. Które nie wiedząc czemu, zabiło nienaturalnie szybko. — Dziękuję za dokumenty. Jestem ci winien przysługę.
—  Daj spokój. Wiesz doskonale, że mój dług jest zbyt wielki, bym miała prawo czegoś od ciebie żądać. — Lucjusz jej nie odpowiedział. Patrzył na swoje dłonie… A po chwili chwycił coś i zdjął z palca prawej ręki. Narcyza wiedziała, co to jest. Nie chciała tego przyjmować. —  Dlaczego zdejmujesz ją teraz?
— Bo mam okazję ci ją dać — powiedział, oddając jej obrączkę ślubną. — Nie popełniaj już tego błędu, Narcyzo. Nie wolno ci ze mną rozmawiać. Inaczej nigdy ci nie zaufają.
— Nie zależy mi na ich zaufaniu. Nie po to tam jestem.
— Rozumiem. — Lekko się uśmiechnął, w inny sposób niż wcześniej, teraz był realnie rozbawiony. — Na mnie już pora —  powiedział, patrząc za ludźmi wchodzących do sali.
— Gdzie cię znajdę jeśli będę chciała spłacić dług? — Spytała, gdy ruszył w stronę drzwi. Malfoy zatrzymał się gwałtownie, patrząc wielkimi oczami w podłogę. Parszywe uczucie pomyślał. — Nie odpuszczę. Chcę odpokutować wszystkie krzywdy, które ci wyrządziłam. Choć wiem, że to trudne… A może nawet niemożliwe, ale chcę chociaż spróbować.
— Po co?
Żeby później już niczego nie żałować — odparła po prostu. Stali tak kilka sekund. Po czym odwrócił się i zdumiał, gdy zobaczył ją zaraz naprzeciwko siebie. —  Więc?
— Daleko od Anglii — powiedział po prostu i chwycił jej dłoń. — Tam gdzie nasza nadzieja umarła przedwcześnie. —  Black poczuła, że jej oczy zaszkliły się. Pocałował ją w dłoń, tak jak dawniej miał w zwyczaju. Po czym odwrócił się i odszedł, a ona z jakiegoś powodu miała wrażenie, że w tej chwili coś w jej życiu się zmieni. Nie wiedziała co… ale nie bała się. Miała co do tego bardzo dobre przeczucie. Po raz pierwszy w życiu, nie czuła obawy. Ani przed nim, ani przed niczym innym.





Długo mnie tu nie było. To ze względu na nawał pracy mojej jak i mojej bety, której bardzo dziękuję za poprawienie tego jak i wszystkich innych rozdziałów, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła!

Co do rozdziału... Jeśli czytając mieliście wrażenie, że są to jakieś: "Trudne Sprawy" radzę zebrać się w cierpliwość bo... Kontynuacja jest jeszcze gorsza xD

Dziękuję za komentarze i maile. Jesteście wspaniali!
Pozdrawiam
Dorothy

4 komentarze:

  1. Cześć!
    Nie mogłam się już doczekać tego rozdziału. Byłam bardzo ciekawa, jak przedstawisz całą rozprawę (a, co najgorsze, musimy oczekiwać na jej drugą część >.< Ty chyba chcesz, abym umarła z ciekawości).
    Przyznam ci się szczerze, że kiedy wyszukiwałam opowiadania z Harrym w Slytherinie, to oczekiwałam, że będziemy obserwować jego zmianę w charakterze – z posłusznego, miłego chłopca, na silnego i sprytnego mężczyznę. Nie wiem, czy aby na pewno taki był cel w twoim fanficku, ale ta zmiana nadchodzi bardzo powoli (albo w ogóle jej nie będzie). Mimo wszystko niedawno postanowiłam przeczytać pierwsze rozdziały, by przypomnieć sobie początek historii. Kiedy Narcyza przychodzi po Harry'ego, chłopak mdleje (dalej mnie to trochę rozśmiesza xD). Zaś w tym rozdziale widzimy, jak Potter kłamie, bywa oschły i na pewno częściej posługuje się intelektem niż wcześniej. I kurczę, może to będzie złe, to co teraz powiem, ale jestem z niego dumna. Chciałam Harry'ego Ślizgona – takiego go mam.
    Lubię Harry'ego takiego, jaki teraz jest. Naprawdę się zmienił, może i minimalnie, ale jednak. Pamiętam, jak w którymś rozdziale pewna postać (chyba Hestia, ale głowy nie dam) mówiła, że fakt, iż Potter należy do Slytherinu, nie odmienia jego charakteru. I właśnie to nie do końca tak, bo przecież chłopak przebywa w towarzystwie Ślizgonów. Podoba mi się, jak oni oddziałują na Harry'ego i jak on na nich.
    "Wydarzenia ostatnich miesięcy sprawiły, że relacja pana Pottera i pana Malfoya zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Z wrogów stali się przyjaciółmi." – o tak. Czy przyjaciółmi to nie jestem pewna, ale kumplami na pewno są. Właściwie brakuje mi ich wspólnych momentów (wciąż uwielbiam te chwile, kiedy Draco pokazuje Harry'emu znak, kiedy Draco ratuje Pottera na meczu quidditcha lub gdy przychodzi mu na ratunek wraz z innymi Ślizgonami). Ich relacja jest niesamowita, tak samo jak większości bohaterów w tym fanficku.
    Mam takie osobiste życzenie, byś kiedyś napisała miniaturkę o ich przyjaźni. Mogłaby być lekko melancholijna, z nawiązaniami do wojny i Czarnego Pana. Z chęcią bym poczytała rozmyślania obydwojga o sobie nawzajem. Czy napisałabyś coś takiego? Ładnie proszę :3.
    O, nawet Lucjusz i Narcyza się pojawili.
    "— Bo nie mam. Mówię poważnie. Zakon ma nowego sprzymierzeńca. [...]
    — Tego już nie powinnaś mi mówić."
    Kurczę, kocham to. Oni sami w sobie są cudowną parą, choć jak na ironię nie są ze sobą. Borze zielony, znów nie mogę się doczekać, aż przeczytam o ich następnym spotkaniu. Z całego serduszka im kibicuję i liczę, że przynajmniej częściowo dostaną swój happy end.
    Mam jednak kilka zastrzeżeń. Po pierwsze, na samym początku rozdziału napisałaś, że Harry ma siedemnaście lat. Chłopak obchodzi siedemnastkę w wakacje po szóstym roku, a o ile się orientuję, na chwilę obecną akcja dzieje się jeszcze w trakcie szóstego roku. Harry więc ma szesnaście, nie siedemnaście lat.
    Po drugie: "Owy zakład rozpoczął pan Weasley." – ów.
    Po trzecie, widzę że z opisami już jest lepiej. Na dobrą sprawę do tego rozdziału pasuje takie rozmieszczenie opisów i dialogów, bo skupiamy się przede wszystkim na przebiegu procesu. Mimo wszystko dalej brakuje mi opisu sali sądowej oraz wyglądu Yaxleya, bo prócz tego, że jest jasnowłosy, nie wiemy nic.
    Po czwarte, nie używaj proszę takich określeń jak "jasnowłosy", "brunet", "rudy". Jesteś już na takim etapie pisania, że spokojnie obejdzie się bez takich kwiatków. Gdybyśmy na przykład nie znali postaci albo dopiero ją zapoznawali z czytelnikiem, mogłabyś napisać "ciemnowłosy mężczyzna", "rudy chłopak", jednak teraz lepiej od tego odejść. Zamiast tego po prostu podawaj imienia, nazwiska, przezwiska lub najzwyczajniej w świecie "mężczyzna", "dziewczynka", "dziecko".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (A myślałam, że się zmieszczę w jednym komentarzu)
      "Jasnowłosy już chciał coś odpowiedzieć Malfoyowi, kiedy to nagle jego oczy się powiększyły, a usta wykrzywiły w bardzo brzydki sposób." – tu nie wiemy, kto się skrzywił, czy Malfoy, czy ów "jasnowłosy" (jak poetycko brzmi ten jasnowłosy). Mniej zaimków, więcej imion i pamiętaj o tych brunetach, blondynach czy rudych.

      Może jeszcze tak tylko:
      "Sprawiedliwość to pojęcie względne" – ależ mi się z Rodolphusem skojarzyło. Gdyby tylko zamienić sprawiedliwość na zło, byłoby idealnie :D

      Mam nadzieję, że skoro są wakacje, to rozdziały będą pojawiać się częściej. Byłoby naprawdę miło, szczególnie że musieliśmy czekać wyjątkowo długo na 46 cz. 1.
      Wylewam na ciebie kubeł weny i życzę dobrych wakacji! ^^
      PS. Serio, kocham Pottera "— Pana dane — zaakcentował zimno, wciąż patrząc na Rona — są nieaktualne."
      CanisPL

      Usuń
    2. CanisPL!
      Jak zwykle twoje komentarze sprawiają, że moje usta wykrzywiają się w wielkim uśmiechu (wiem brzmi to zabawnie, ale taka prawda). Jesteś naprawdę wierną czytelniczką, a twoje komentarze zawsze czytam z wielka uwagą, bo zwykle dajesz mi również świetne i praktyczne rady.
      Przemiana Pottera następuje powoli. Fakt. W przytoczonym przez ciebie cytacie Hestii (tak powiedziała to Carrow) faktycznie może wydawać się, że tak jest. Jednak warto pamiętać, że powiedziała to właśnie ona. Hestia jest postacią (wiem, że nie lubianą ale to nieważne) która pokłada zbyt wiarę w ludziach i usilnie… wmawia sobie, że przecież nie ma znaczenia to z kim jesteś widywany. Twój charakter to twoja indywidualna sprawa i nikt ani nic, nie ma prawa tego zmienić. Sama za to jak widać jest zupełnym zaprzeczeniem, tego w co wierzy. I właśnie na tym polega tragedia jej postaci.

      Tak sobie właśnie przypomniałam. Że w ostatnim rozdziale (muszę to jeszcze sprawdzić) Rudolphus powiedział Syriuszowi coś w podobnej tematyce. O zmianach Charakteru, zachowania…

      Lucjusz i Narcyza. Też ich kocham… I wiele bym dała, żeby ta para się zeszła w jakiś cudowny romantyczny sposób ale… Mam też wiele innych planów co do nich i nie wiem czy akurat tego typu scena będzie miała miejsce.

      Spokooojnie. Opisów Yaxleya jeszcze będzie całkiem sporo. W tym rozdziale był tylko wspomniany na szybko. Stwierdziłam, że rozprawianie na jego temat niewiele wniesie w ten rozdział, a mam co do niego plany więc. Opis jego osoby zostawiłam na… deser.

      Siedemnaście. Tak. Może zdawać się to mylące, jednak nie podchodziłam w tamtym momencie do tego pod względem szczegółowym. Uznałam, że liczy się bardziej rocznik w którym się urodził, według którego Potter te siedemnaście lat jednak ma, nie skończone, ale ma.

      Kontynuację tego rozdziału dodam, najpewniej jeszcze w tym tygodniu. I zdradzę ci sekret. Teomione… albo nie. Jednak nie powiem nic. Nie będzie wtedy niespodzianki. A przecież wszyscy je lubimy. Prawda?

      Usuń
  2. Cześć! Lubisz Harry'ego Pottera? Zapraszam do wirtualnej Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Winsford www.winsford.pl

    OdpowiedzUsuń