środa, 25 lipca 2018

46. Proces cz.2


"Nikt nie lubi samotności. Ja tylko nie próbuję się z nikim na siłę zaprzyjaźniać. To prowadzi do rozczarowań."~ Harużki Murakami






Przesłuchanie kumpli Rona przebiegło nadzwyczaj szybko, wszyscy przyznali się do swojej winy i okazali skruchę za współuczestnictwo w wypadku, mówiąc, że są gotowi na karę, jaka ich czeka… To jednak nie sprawiło, iż rozprawa się zakończyła. O nie… Sinsley na to nie pozwolił, nie tak szybko. Poza tym oni byli tylko wykonawcami polecenia, a nie inicjatorami ataku.
— Proszę się przedstawić.
— Hestia Carrow, lat siedemnaście.
— Czy łączy panią jakaś więź rodzinna lub przyjacielska z oskarżonym?
— Nie.
— Czy przysięga mówić pani prawdę i tylko prawdę?
— Tak.
— Za składanie fałszywych zeznań może spotkać panią kara prawna, jak i w postaci grzywny, czy zdaje sobie pani z tego sprawę?
— Tak — Odpowiedzi Hestii były bardzo krótkie, nie dające wątpliwości co do prawdziwości jej słów. Mówiła jak z automatu, nie rozwijała wypowiedzi, jeśli dane pytanie jej nie potrzebowało. Wszystko przebiegało w porządku. Do czasu…
— Według zeznań osób nieuczestniczących w rozprawie, miała pani w ostatnim czasie bardzo nieprzyjemne spięcia z panem Malfoyem. — Denvy powiedział to tonem oczywistym, jakby każdy o tym wiedział. — Może pani wyjawić powody tych kłótni?
— Nie kłóciliśmy się.
— Z tego, co mi wiadomo, doszło również do rękoczynów, rzucanie wazonami, bicie, gryzienie i tak dalej.
— Nie kłóciłam się z nim. — Powtórzyła zimniej. — W każdym razie on się nie kłócił.
— Co to znaczy?
— Przepraszam, czy te pytania są związane ze sprawą? — Carrow się zirytowała. Harry.obserwował ją, widział, że coś jest nie tak… Wpadała w złość, a to nie wróżyło nic dobrego… Nie było przy niej Bathory’ego. W razie potrzeby, nie miał jej kto opanować.
— Panie Denvy, do rzeczy — powiedziała sędzia, a jej spojrzenie skierowane na Hestię było bardzo łagodne, wręcz matczyne. Ona również widziała, że Carrow nie powinna się denerwować.
— W przeciągu ostatnich tygodni odgrażała się pani panu Malfoyowi, atakowała go, a nawet okaleczała. Mówi pani, że nie ma w tym jego winy, skąd więc ta złość? Skoro, jak pani wcześniej powiedziała, pan Malfoy spełniał pani prośby, a nawet rozmawiał z mugolaczką, czego nigdy nie robił i nie zamierzał robić. Jak to jest, że pani… Że tak określę, “Anioł” nagle został przez panią znienawidzony?
— Sugeruje pan, że to ja nasłałam Weasleya na Draco?
— Staram się po prostu zrozumieć motywy pani działań. — Carrow zamilkła. — Może pani odpowiedzieć? — Nadal milczała... Tak długo, że sędzia postanowiła zakończyć jej przesłuchanie i oddelegować na miejsce.
Harry odprowadził wzrokiem Hestię na miejsce. Następnie obserwował reakcje redaktorów. Którzy w trakcie tej krótkiej chwili na zmianę świadków, dyktowali coś swoim samonotującym piórom lub sami z szybkością Avady zapisywali kolejne zdania w swoich podręcznych notesach, starając się jak najwięcej materiału ukryć przed rywalem, siedzącym po drugiej stronie. Było to nieco komiczne, ponieważ w loży, gdzie zostali umiejscowieni, nie było zbyt wiele miejsca, ze względu na ilość reporterów znajdujących się na sali sądowej. Prawie nie różniła się od tej, w której siedział sam Harry, kiedy pozwał go stary Knot. Choć rozmieszczenie Wizengamotu było nieco inne. Pośrodku pomieszczenia znajdowała się pusta przestrzeń z okrągłą mozaiką, w centrum której postawione było krzesło dla świadka, skierowane przodem do sędzi zasiadającej dokładnie naprzeciwko za wysokim czarnym podium. Za nim, w półokrągłej wnęce, widniało ruchome malowidło Sprawiedliwości. Postać ta, bawiła się szalami trzymanymi w obu dłoniach co chwila przechylając je to w jedną to w drugą stronę. Miejsca dla Wizengamotu było mniej. Harry pamiętał, że podczas jego procesu pół sali zajmowali ci należący do Wizengamotu, a tutaj była to jedna ława. Po prawej i lewej stronie natomiast siedzieli ci, których owy proces dotyczył. Zgłaszający sprawę Lucjusz Malfoy wraz z Xavierem Sinsleyem. Po przeciwnej ci, którzy zostali pozwani, Ronald Weasley i jego prawnik, a także kumple Gryfona, którzy siedzieli ławkę za nimi. Oni, jako świadkowie, zajmowali jedną ławkę również naprzeciwko sędzi, tuż za krzesłem, na którym siadał kolejno każdy z nich, zeznając. Reszta czarodziejów znajdujących się w sali zajmowała pozostałe miejsca, tuż za nimi. Potem była przerwa i jeden balkon u samej góry. Sufit zajmował szklany witraż, tworzący dokładnie tę samą mozaikę, która była pod krzesłem świadka. Balkon miał balustradę zrobioną w tym samym stylu, co kolumny podtrzymujące, stojące/znajdujące się w każdym rogu pomieszczenia. To na nim Potter spostrzegł czarownicę, o której przed rozprawą mówił mu McLaggen. Towarzyszyła jej osoba o długich bordowych włosach. Harry zmarszczył brwi. Czyżby był to pan Lestrange?
Harry starał się jeszcze przez moment zidentyfikować stojącego tam człowieka, ale właśnie w tym momencie na środek sali zaproszony został Nott. Któremu gładko poszło tylko przedstawienie się i przyznanie, że zgadza się na mówienie prawdy i tylko prawdy, potem zaczęły się schody.
— Wie pan dlaczego tu jest?
— Bo przyjaźnię się z Draco.
— Nie. Jest pan tu, bo jest pan współwinny zbrodni wykonanej na pana, tak zwanym, przyjacielu. — Na sali zawrzało. Harry zrobił wielkie oczy. Czy Denvy do reszty zgłupiał? Spojrzał na obrońcę Rona, jak na skończonego kretyna, jak wszyscy zresztą. Notta tam przecież nawet nie było. Szczerze mówiąc Potter był zdziwiony, że w ogóle zaproszono go na tą rozprawę. Theodor nie miał z tym nic wspólnego.
— Co proszę? — Zapytał, najwyraźniej równie zdezorientowany, co reszta. Harry mu się nie dziwił. Obrońca Rona zupełnie zbił wszystkich z tropu tym stwierdzeniem. Potter dostrzegł, że malowidło sprawiedliwości nieco przechyliło swoją szalę w stronę Rona i to go właśnie bardzo zmartwiło.
— Według świadków, nie było tam pana wtedy. Gdzie pan w tym czasie był?
— W dormitorium. Spałem.
— Ma pan świadków, którzy to potwierdzą?
— Co to za pytanie?
— Proszę odpowiedzieć.
— Nie. Jedynym mógłby być Draco, z którym dzieliłem dormitorium, ale jego tu nie ma.
— Jaka szkoda, prawda? — ironizował mężczyzna. — Nie ma tutaj jego, ani nie ma drugiej pani Carrow, która z całą pewnością wysłuchałaby tego, co ma jej pan do powiedzenia.
— Co to ma znaczyć?
— Proszę podwinąć rękaw lewej ręki.
— Słucham?
— Proszę podwinąć rękaw lewej ręki — powtórzył Denvy. Harry spojrzał na Cormacka, który z otwartymi ustami gapił się w Denvy’a. Nie sądził, że ten będzie aż tak bezczelny, by zaczynać ten temat. Zresztą nie tylko on. Wszyscy reporterzy zamarli, na sali nie nastąpiło nawet jedno ciche skrobanie pióra… Panowała idealna cisza.
— W jakim celu? — zapytał Theodor, zaciskając dłoń w pięść. Był w potrzasku i Harry również to widział. Grał na czas. Starając się ich jakoś zmylić. Zmienić tor rozmowy, ale w tej chwili nie było to możliwe. Denvy ich rozpracował. Tym stwierdzeniem utworzył sobie kartę przetargową do wygrania tej sprawy. A szala znów przechyliła się mocniej na korzyść Rona.
— Chcę coś sprawdzić.
— Co konkretnie?
— Według podań osób nie znajdujących się w sali. — Te osoby były w sali. Harry doskonale wiedział nawet, o kogo konkretnie chodzi. — Pan wraz z poszkodowanym mieli motywy, jak i ambicje, by przyłączyć się do nielegalnej organizacji Sami Wiecie Kogo. — Po sali przeszła fala rozmów. Nie były to już nawet szepty, a głośno wypowiadane zdania.
— Sprzeciw, Wysoki Sądzie! — Sinsley wstał, zwracając tym uwagę wszystkich na siebie. — Obrońca oczernia świadka i poszkodowanego, twierdząc, że dziecko — podkreślił z mocą mężczyzna. — Mogłoby zostać sprzymierzeńcem Czarnego Pana. Trochę wyobraźni!
— Skąd to oburzenie, Sinsley? — zadrwił obrońca Rona. — Boisz się, że twój klient jest przestępcą i po raz pierwszy przegrasz rozprawę?
— Panie Nott — wszystkie spojrzenia skierowane zostały na sędzinę. Kobieta patrzyła na Theodora spokojnie, a Harry’emu nawet wydawało się, że się uśmiechnęła. — Proszę rozwiać wątpliwości pana Denvy’a. — Oświadczyła cichym i uprzejmym głosem. Zupełnie niepasującym do jej profesji. Nott westchnął teatralnie i powolnym ruchem rozpinając spinkę u mankietu koszuli. Po czym, ku irytacji wielu osób, równie wolno podwinął rękaw lewej ręki , a następnie obrócił ją tak, by przedramię było wyraźnie widoczne. Sinsley uśmiechnął się zwycięsko, za to Denvy zacisnął dłonie w pięści. Było zupełnie czyste.
— To wszystko? — Spytał Nott, na nowo zapinając mankiet koszuli. — Czy nadal chce pan wszystkim wmówić, że Ronald Weasley zaatakował Draco, chcąc chronić szkołę przed śmierciożercami? — Zapytał z ironią, a kilka osób z publiki zaśmiało się cicho. Nic dziwnego, Denvy w tej chwili wyglądał przekomicznie. Był zły, a czerwienił się jak piwonia. Czy tak powinien wyglądać szanujący się prawnik?
— Można? — Sinsley znów odezwał się. Sędzia skinęła głową. A znów wszystkie spojrzenia skierowane zostały na Notta. — Nawiążę do pytania, które zadałem już panu Potterowi. — Powiedział uprzejmie, odrywając wzrok od balkonu, na który wcześniej zerknął.. — Czy według pana, działania oskarżonego są w jakiś sposób uwarunkowane tym, z kim jest widywana panna Granger, czy chodzi tylko o osobę poszkodowanego?
— Tym razem nie ja jestem przykładem?
— Naturalnie — skinął mu głową. — Proszę wybaczyć tamte słowa, pana nazwisko pierwsze nasunęło mi się na myśl.
— Oczywiście — odparł chłopak, spoglądając chłodno na obrońcę Draco. — Moja odpowiedź jest taka sama jak Pottera. Choć dodam, że nie chodzi o sam dom Slytherina. Weasley jest na nią zły, niezależnie od tego, z kim jest widywana. Atakował ją nawet za McLaggena, który przecież jest z tego samego Domu. Weasley jest istotą nierozumną. — Gdy te słowa padły, Harry zauważył ruch gdzieś u góry “trybun” i dostrzegł pełną złości panią Weasley, którą uspokajał w tej chwili Bill Weasley. A przynajmniej starał się to zrobić. — Władają nim tylko emocje, które odczuwa, nie zważając na uczucia innych, na konsekwencje, czy czyny, jakie popełnia. — Kontynuował bardzo spokojnym tonem. Jednak gdy spojrzał na Rona, Harry wiedział, że za kilka chwil nastąpi apokalipsa. — Jak dzikie zwierzę, które wypuszczone z klatki chce się wyładować na wszystkim, co żyje. — Ron wstał z zaciśniętymi pięściami, jednak Denvy w porę go chwycił i wręcz siłą kazał siadać na krześle. Reporterów to bardzo ucieszyło. Kolejna sensacja (do gazety)…
— Wczorajszego popołudnia to pan się w ten sposób zachował wobec oskarżonego — warknął obrońca Weasleya. Patrzył ostro w stronę Rona, który po chwili skinął mu głową dając znak, że już się opanował.
— Kto niby tak powiedział?
— Oskarżony.
— A czy ktoś jest w stanie potwierdzić pańskie słowa?
— Pielęgniarka, która go opatrywała.
— Owa pielęgniarka widziała osobę, która go zaatakowała?
— Nie.
— Więc ma pan tylko jego słowa — powiedział, wstając z miejsca. Nie został poproszony o to, by wrócić na miejsce. Nie czekał też na znak sędziny. — A nikt na tej sali ich nie potwierdzi.
— Skąd ta pewność? — Nott uśmiechnął się lekko. Ignorował obrońcę Rona. Sędzia nie reagowała i to Pottera dziwiło. Czas na asa w rękawie, pomyślał Harry, widząc Notta, a raczej jego oczy, które zabłysły, gdy siadał.
— Ponieważ wszyscy tu obecni wiedzą, że to Weasley wczorajszego dnia prawie pobił Hermionę Granger. — W sali zapadła długa i wymowna cisza.

***

— Czy łączy panią z oskarżonym jakaś więź rodzinna lub przyjacielska?
— Tak. Przyjaźnimy się. — Głos Hermiony był bardzo cichy, słaby i nieco wystraszony.
— Za składanie fałszywych…
— Panie Denvy, proszę chwilkę zaczekać. — Sędzia oderwała wzrok od Hermiony i podniosła się z miejsca, spoglądając na wszystkich. — Proszę o pozostanie na sali wyłącznie świadków, pana Sinsleya i Denvy’a, jak i ich klientów. Reszta państwa proszę o wyjście. Zostaną państwo poproszeni o wejście/powrót na salę po zeznaniach pani Hermiony Granger.
Wśród tłumu rozległy się rozmowy, jednak wszyscy opuścili salę sądową bez robienia zdjęć czy zadawania pytań. W sumie było to dziwne, ponieważ owa prośba powinna wśród publiki stworzyć wielką aferę. Harry naprawdę zdziwił się, że wszyscy ot tak po prostu wyszli. Nie buntując się, nie oskarżając o nic. Po prostu opuścili salę. Ta urzędniczka musiała być kimś naprawdę ważnym, skoro sam Yaxley wyszedł z sali, nawet się nie oglądając. A Potter słysząc o nim kilka opowieści, mógł stwierdzić, że nie był on osobą ugodową.
— Pani również poproszona jest o wyjście. — Harry spojrzał na górę, gdzie przy barierce stała oparta kobieta, na którą wcześniej zwrócił uwagę Cormack. Nie dostrzegł już obok niej mężczyzny o bordowych włosach, była tam sama. Nie wyglądała, jakby miała ochotę gdzieś się stąd ruszać. Miała tupet nie spełniając prośby sędziny. Kobieta zniknęła, jednak kilka chwil później aportowała się na miejscu widowni.
— Nie przejmuj się moją obecnością, Iris. Mnie przecież nawet tu nie ma — powiedziała jakby z rozbawieniem. Harry patrzył na nią i zastanawiał się przez chwilę, kim jest. Kobieta miała około czterdziestu lat, sięgające pasa ciemnobrązowe włosy i oczy koloru bryłki lodu. Była piękną czarownicą o zimnym spojrzeniu i fałszywym uśmiechu kpiącym z innych… Bardzo charakterystycznym. Harry znał tylko jedną osobę, która w ten sposób wykrzywiała wargi, gdy coś ją bawiło. Nic dziwnego, że Nott wyrósł na atrakcyjnego mężczyznę, mając ją za matkę. Bo właśnie w chwili, kiedy spojrzał na jej oczy i dostrzegł ten uśmiech, już wiedział, że to o niej niegdyś mówił Nott… O szefowej C.O.D.E. — Czarodziejskiej Organizacji Dokonującej Eutanazji — a jego matce.
— Uszanuj choć raz moją prośbę i spełnij ją. To nie polecenie.
— Niby dlaczego miałabym spełniać twoją, jakże uprzejmą, prośbę?
— Twoja obecność nie jest tutaj niezbędna, za to jedynie stresuje świadków.
— Tak sądzisz? — prychnęła lekceważąco, przenosząc spojrzenie na Notta i uśmiechnęła się, w sposób wręcz matczyny. Ale Harry widział w tym fałsz. Była to gra, zwykły blef, który dostrzeże każdy, kto bliżej się przyjrzy. Ten uśmiech w żadnym stopniu nie był ciepły, wyrozumiały i pełen miłości. — Porozmawiamy po rozprawie, zgoda? — jej oczy zabłysły, kiedy patrzyła na Theodora.
— A mam jakiś wybór?
— Nie — oświadczyła i zniknęła. Chłopak opuścił wzrok, a Cormack zgarbił się nieco. Potter już wiedział, dlaczego McLaggen dogaduje się z Nottem. Obaj byli w tej piekielnej organizacji. Pytanie brzmi, czy obaj byli w niej przymusowo?
— Denvy — sędzia przypomniała obrońcy Rona. Ten przeniósł wzrok z Notta na Hermionę, po czym uśmiechnął się równie sztucznie co wcześniej, gdy pytał Notta o Znak.
— Czy może opowiedzieć pani o zajściu z nocy dwudziestego piątego marca na dwudziestego szóstego marca?
— Byłam w dormitorium, kiedy do pokoju weszła Lavender Brown. Obecna dziewczyna Rona. — Mówiła powoli i cicho, jak mała wystraszona dziewczynka. Harry się nie dziwił. Ron patrzył na nią bardzo surowym i uważnym spojrzeniem, jakby chcąc jej przez to powiedzieć, że jeden fałszywy ruch i koniec. — Mówiła, że Ron i reszta idą dać mu za swoje, nie wiedziałam, o kogo chodzi. Był środek nocy. Brown obudziła mnie i moje koleżanki z dormitorium. Kiedy to zrobiła, wycofałam się z pokoju. Miałam złe przeczucia co do jej słów. Ale wiedziałam, że sama nigdy nie dam rady go powstrzymać. Poszłam po McLaggena, bo kiedyś obiecał, że jakbym miała do niego prośbę, to ją spełni. — Tak szczegółowo wszystko opisywała, jakby to zdarzyło się wczoraj. Harry pamiętał tamte wydarzenia jak przez mgłę, natomiast Granger wręcz przeciwnie. Gdyby nie okoliczności, nawet by się uśmiechnął. Hermiona naprawdę była perfekcjonistką. — Pomógł mi. Wyszliśmy z dormitorium, chwilę błądziliśmy, dopóki nie usłyszałam podniesionych głosów. Pobiegliśmy w stronę Wieży Astronomicznej. — Była przerażona mówiąc to. — Cormack chwycił Rona, a jego koledzy resztę. Malfoy wyglądał paskudnie, miał pęknięte żebro, dziwnie wykrzywioną lewą nogę, do tego krwawił w wielu miejscach… Ron coś krzyczał, kiedy zaczęłam leczyć rany Malfoya, potem zdołał wyciągnąć coś z kieszeni i rzucić. Chyba celował we mnie… Ale tego nie jestem pewna. W każdym razie pył trafił Malfoya prosto w lewe oko, a potem było tylko gorzej. — Harry zauważył, że Hermiona bardzo starannie usiłuje nie używać imienia Draco. Jakby bała się, że przez wypowiedzenie go, Ron ją o coś oskarży. — W którymś momencie przybiegł Harry, wtedy kiedy chciałam pomóc Malfoyowi. Miałam zamiar wyjąć to jakoś z jego oczu. Przepłukać wodą, żeby pył wypłynął i nie uszkodził mu wzroku… Ale wtedy… Wtedy okazało się, że to nie był zwykły pył… Tylko proszek natychmiastowej ciemności. Nie wiedziałam, że Malfoy ma alergię na korzeń rośliny znajdującej się w składzie tego diabelstwa, która do tego w reakcji z wodą tworzy… Kwas. To… wypaliło mu oczy. A ja nie wiedziałam, co mam zrobić. Krzyczał, a ja nic… — Jej głos drżał od emocji i strachu. — Nie mogłam się nawet poruszyć. Nie umiałam… Gdyby w porę nie wezwali profesora Snape'a, on… On mógł tam nawet umrzeć.
— Panno Granger…
— Mógł umrzeć przez moją głupotę — wyszeptała przerażona. — Moją, a nie Rona. — Harry spojrzał na Notta, który zacisnął dłoń w pięść. Potem na Cormacka, który kiwał głową, a później na samą Hermioną. Co ty robisz?, spytał cicho w myślach. Nie wierzył w to, co mówiła. Po prostu w to nie wierzył. — Bo zamiast od razu wezwać nauczycieli, chciałam na własną rękę mu pomóc. Chciałam… To była moja wina. Tylko moja.
— Dlaczego pani kryje oskarżonego? — Hermiona uniosła zapłakany wzrok na prokuratora. Sinsley patrzył na nią zupełnie nie poruszony jej słowami. Był bardzo opanowany. Zresztą, był profesjonalistą, inne zachowanie nie wchodziło w grę. — Poszkodowany nie zeznawał przeciwko pani. Według jego słów, pani nic mu nie zrobiła.
— Co?
— Proces dotyczy okaleczenia bezpośredniego, a nie pośredniego, panno Granger. To że brała pani w tym udział jako osoba postronna, która pojawiła się w połowie wydarzeń z dnia dwudziestego piątego marca, nie ma większego znaczenia. Pani zeznania są istotne do momentu dostania się proszku natychmiastowej ciemności do oczu pana Malfoya. — Spojrzał na swoje teczki. Milczał przez chwilę, sprawdzając jakieś dane. Przejechał wzrokiem po kilku linijkach, później odwrócił pergamin na drugą stronę. — Według magomedyczki prowadzącej, którą jest Esmeralda Zabini, reakcja kwasowa nastąpiła w chwili przedostania się pyłu do oczu — powiedział, nadal patrząc na dokumenty. — Oczy wydzielają łzy, które są płynne, a to wystarcza, by nastąpiła reakcja. Pan Malfoy tracił wzrok, zanim oblała go pani wodą. — Granger zamarła. — To że chce pani chronić przyjaciela jest szlachetne, jednak tamte zdania nie mają znaczenia. Pani słowa liczą się jedynie do momentu, gdy przyznała pani, iż to pan Weasley rzucił proszek natychmiastowej ciemności w kierunku poszkodowanego. — Harry dostrzegł, iż zwycięski uśmiech Denvy’a nagle zniknął, a Ron stał się blady jak ściana. Śmieć, pomyślał, uświadamiając sobie, że Ron tylko czekał, aż Hermiona się dla niego poświęci. Zastanawiał się, jak Weasley jest w stanie spoglądać w lustro, będąc taką kanalią. Która wrzuciłaby własnych przyjaciół do więzienia, byle tylko samemu ujść z życiem. Myślał też o tym, jakim cudem Ron tak się zmienił… Bo przecież… Kiedyś był zupełnie inną osobą. — Zna pani może motywy, jakimi kierował się oskarżony?
— Nie.
— Czy oskarżony faktycznie chciał panią uderzyć?
— Czy to ma związek ze sprawą? — zapytała. Sinsley uśmiechnął się i pokiwał głową, jednak wszyscy, słysząc sposób w jaki wypowiedziała to pytanie, wiedzieli, jaka była odpowiedź.
— Nie. To była czysta ciekawość. Proszę wybaczyć. Nie mam więcej pytań. A pan, panie Denvy?
— Nie.
— Zarządzam pięciominutową przerwę, po niej zostanie ogłoszony wyrok.

***
— Nott, a ty dokąd? — Cormack, który po zarządzeniu przerwy skupił się na wielce ciekawej rzeczy jaką było oglądanie sufitu, nagle odwrócił głowę do osoby, która jeszcze chwilę temu siedziała obok. Nott właśnie szybkim ruchem poprawiał swoją marynarkę i skierował się do wyjścia.
— Muszę z kimś porozmawiać — powiedział jedynie, po czym wyszedł. Harry odprowadzał go wzrokiem aż nie zniknął za drzwiami, a reporterzy zaczęli ponownie wchodzić do sali.
— Hermiono, słabo ci? — Hestia zapytała cicho, kiedy Gryfonka wróciła na miejsce z opuszczoną głową. Harry oderwał wzrok od drzwi i również na nią spojrzał. Hermiona była blada, a jej oczy lśniły od łez. Wyraźnie się czegoś lękała, a przecież było już po wszystkim.
— To przejdzie… Nic mi nie jest. A ty jak się czujesz?
— W porządku — powiedziała, posyłając jej pełen życzliwości uśmiech, którego bardzo dawno już nie używała. A następnie wstała, po czym - ku zdziwieniu Pottera - podeszła do pana Malfoya.
— Czyżby wyrzuty sumienia?
— Daj spokój, pewnie się o niego martwi — powiedział Dony Darco do Cormacka, a ten wzruszył ramionami, patrząc na drzwi, a jego uśmiech zniknął. Nagle zmarszczył brwi i czymś się wyraźnie zirytował. Potterowi wydawało się nawet, że był zły. — Lepiej by było, Granger, żeby pogłoski o tym, co wczoraj się wydarzyło, nie były prawdziwe.
— Słucham?
— O tym, że widzieli cię z Nottem. — Uzupełnił, nadal na nią nie patrząc. Harry nie wiedział, do czego McLaggen zmierzał, ale prosił wszystkie bóstwa świata, by przestał. Hermiona i tak już wyglądała wystarczająco żałośnie. — Wiesz… On i tak już ma sporo na głowie. Śmierć Cassy, zniknięcie Draco, teraz jeszcze śmierć ojca. Załamie się jak nic.
— Co powiedziałeś? — Granger nagle wstała na równe nogi, patrząc na McLaggena z wielkimi oczami. — Czyja śmierć? Kiedy? — Harry miał wrażenie, że Cormack powiedział to specjalnie. Doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Hermiona o tym nie wiedziała.
— Wczoraj. Nie czytałaś dziś Proroka? Wyrok Azkabanu został wykonany. Dementor złożył pocałunek… Hej! Zaraz zacznie się rozprawa! Granger! — Zawołał, zwracając tym na siebie uwagę kilku reporterów. A kiedy odeszła, spojrzał w górę, a jego oczy zabłysły żalem. Potter tego nie rozumiał, dlaczego to zrobił?
— Po co to powiedziałeś? — Zapytał. McLaggen skinął komuś głową, a gdy Harry spojrzał w górę, nikogo tam nie dostrzegł. Mimo iż wcześniej Gryfon wykonał gest, który świadczył o tym, że ktoś faktycznie tam stał. — Myślałem, że wie.
— Wydaje mi się, że wiedziałeś doskonale, że o tym nie wie. — Gryfon spojrzał na niego, a Potter zmarszczył brwi. — W co ty grasz, McLaggen?
— Ratuję życie temu kretynowi. — Słysząc jego ton, Harry uwierzył w te słowa. Z jakiegoś powodu Cormack mówiąc to, sam brzmiał jak przerażone dziecko. Potter spojrzał za Hermioną, która zniknęła za drzwiami. I modlił się o to, żeby wszystko wypaliło tak, jak wymyślił sobie McLaggen.

***
— ...zgodnie z planem do jutra cała Anglia…
— Panie Malfoy? — Lucjusz przerwał rozmowę z Sinsleyem, po czym rozejrzał się. Kiedy zetknął się z ciemnymi oczami Carrow, która ni stąd, ni zowąd pojawiła się przy jego ławie, wyraźnie się zdziwił.
— Hestia. Jak się czujesz? — spytał od razu, przypominając sobie moment, gdy zeznawała. — Byłaś tam na dole strasznie blada. Nie powinni cię tu wysyłać.
— Czuję się dobrze. Wtedy po prostu byłam nieco zdezorientowana. — Przyznała, patrząc na wchodzących reporterów. — Chciałam pana zapytać o to… Jak on się czuje — powiedziała ciszej, patrząc z lękiem na jego twarz. Obawiała się. Widział to.
Lucjusz posłał jej uśmiech, przez co Hestia nagle poczuła, że niewidzialny kamień spada z jej serca.
— Teraz już dobrze. — Odparł cicho, obserwując jak twarz dziewczyny delikatnie się rozpromienia. Hestia była dobrą osobą, wiedział to od zawsze, jednak dopiero teraz zauważył, że Carrow naprawdę na Draco zależało. — Odpoczywa i uczy się żyć w ten nowy sposób… W końcu wraz z tamtymi oczami stracił bardzo wiele.
— Czyli to prawda, że… Dar zniknął?
— Tak. Czy to dobrze, czy źle oceni czas. Ale żyje i widzi. To jest teraz ważne. Czyż nie? — Zapytał, natychmiast przytaknęła, posyłając mu życzliwy i pełen wdzięczności uśmiech. Cóż. Nie dziwił się temu. Przekazał jej dobre wieści.
— Dokładnie. — Przyznała i zamilkła, opuszczając głowę nieco niżej, na swoje buty. Wyglądała, jakby w środku z czymś walczyła. Jakby wstydziła się… Lub nie była pewna, czy chce coś powiedzieć.
— Wydaje mi się, że chcesz coś jeszcze dodać… Mam coś mu przekazać?
— Nie… Nic. Chciałam tylko to wiedzieć. — powiedziała i bardzo szybko odeszła, ale Lucjusz wiedział, że to nie wszystko. Znał aż za dobrze jej ostatnie zdanie. Sam używał go zawsze, gdy czegoś chciał, ale bał się wypowiedzieć te słowa na głos. Zawsze, gdy chodziło o Narcyzę.


***

— Chciałaś rozmawiać.
— Po procesie.
— Po nim mnie tu nie będzie.
— Nie byłabym tego taka pewna. — Theodor obejrzał się za salą rozpraw z której nikt nie wychodził. Korytarz był już pusty. Ślizgon skrzywił się i kopnął czubkiem buta w podłogę. Nie chciał tu być.
— Po co w ogóle tu przyszłaś? To nie mnie sądzą.
— Ciekawi mnie twoja sztuczka ze znikającym Mrocznym Znakiem — zamarł, gdy chwyciła jego ramię i podwinęła rękaw. Wąż wychodzący z czaszki był bardzo dobrze widoczny. Chłopak wyrwał rękę, zakrywając przedramię i spiorunował ją wzrokiem. Brunetka uśmiechnęła się do niego zimno, a jej oczy zabłysły ogniem. Była wściekła. — Zgaduję, że to sprawka twojej Nadzwyczajnej koleżanki.
— Po co przyszłaś? — Powtórzył zimno. — Nie obchodzi cię ani Draco, ani wyrok Weasleya. Jesteś tu, bo na pewno czegoś chcesz.
— Jesteś taki pyskaty jak on. — Nott zacisnął usta w wąską linię. Kobieta uśmiechnęła się zimno, widząc, że trafiła w sedno. Zresztą nie pierwszy raz. Wiedziała, gdzie dźgnąć, by bolało najbardziej. — Twoje włosy, twarz, postawa, wybory, wszystko jest takie samo jak u twojego ojca. Sądzisz, że chcę, żebyś skończył tak, jak ten nieudacznik? — Powiedziała nagle, a jej oczy zabłysły. Mówiła szybko i z nienawiścią. W sumie Theodor nie pamiętał, by kiedyś zwracała się do niego bez niej. Odkąd był dzieckiem, wyczuwał wstręt do jego osoby za każdym razem, gdy się do niego zwracała. Niezależnie od tego jak barwiła głos, jak idealnie udawała dobroć… On słyszał i widział odrazę. — Nie… Nie odezwała się we mnie nagle matczyna miłość. Wiesz, dlaczego zawsze się pojawiam? — zapytała, a chłopak z całych sił starał się nie wzdrygnąć. Wręcz modlił się, by tego nie zrobić. Była tylko jedna osoba na świecie, której się bał. Ona. — Dlaczego zmusiłam cię do bycia w C.O.D.E?
— Bo przyjaźnię się z Nadzwyczajnymi.
— Bzdura — warknęła, chwytając go za szczękę i zmusiła go, by na nią spojrzał.. — Bo płynie w tobie moja krew. I nie pozwolę, byś przez swoją głupotę splamił ją porażką, na jaką jesteś skazany od urodzenia! Nie pozwolę ci na to, żebyś tym wszystkim, co robisz, brudził ją swoją próżnością i jeśli dobrze zrozumiałam, od niedawna szlamem. Rozumiesz mnie? — Zacisnęła mocniej dłoń na jego szczęce, była drobna, ale niesamowicie silna. Pełna nienawiści i złości.
— Doskonale — powiedział cicho, jej usta wykrzywiły się w uśmiech, dotyk zelżał, stał się delikatny i pełen czułości. Nienawidził go.
— Cieszy mnie to — powiedziała sucho, puszczając go. Jednak nieprzyjemne uczucie dotyku pozostało. Miejsce, które trzymała, wręcz paliło go w środku. — Nie zbrukasz mojej krwi. A jeśli to zrobisz. Zabiję ciebie, ją i to paskudztwo, które prędzej lub później z niej wyjdzie lub z tej szlamy czy innego robactwa, którego się dotkniesz.
— Czemu mnie po prostu nie zabijesz? — Spojrzała na niego, gdy zadał to pytanie, on patrzył w podłogę. Nie odważył się na nią spojrzeć. Był tchórzem. — Po co każesz mi żyć? Nie łatwiej zabić, jak ojca? — Podniósł na chwilę wzrok, ale zaraz go opuścił, co skomentowała głośnym śmiechem. Zignorował jej reakcję. — Wiem, że to ty kazałaś wykonać egzekucję. Drogą Wizengamotu trwałoby to miesiące. A tu tak nagle po prostu go zabili. Czy to nie dziwne? — Zacisnął dłonie w pięści. Jak bardzo chciał ją teraz udusić. Tak po prostu chwycić i zacisnąć dłonie, aż nie mogłaby wziąć oddechu. Czy to naprawdę takie trudne? — Zrozumiałem aluzję. Bo jakimś dziwnym trafem stało się to kilka chwil po tym, jak uratowałem szlamę. Tak samo było z siostrą, przyznaj, że sama się nie zabiła. Ty to zrobiłaś… Bo wtedy poszedłem do Touki, by się z nią pojednać… A ona już wtedy była wyjątkowa.
— Sentymenty — powiedziała, dotykając go, a on odsunął głowę w bok. — Twoja ukochana siostra zasłużyła sobie na to. Tamta szlama ją skrzywdziła. Chciała śmierci. Ja tylko dopilnowałam, by się nie wycofała, jak planowała tuż przed swoim końcem… Nie smuć się. — Mimo wszystko go dotknęła… A nawet objęła. Stał, oddychając powoli, a jego oczy były pełne łez. Musiał to powstrzymać… Okazywanie uczuć nie było przy niej bezpieczne. Doskonale o tym wiedział. — Jeśli tylko będziesz robił to, co chcę, nikt już nie umrze. — Ciepły oddech owiewał jego kark, a głos miała taki delikatny i uprzejmy. Ktoś, kto mógłby ich słuchać i nie wiedziałby, o czym mówią, mógłby faktycznie pomyśleć, że mówi do niego kochająca, zatroskana matka. Ale ona nigdy nie była taką osobą. — Nie będziesz miał na sumieniu kolejnej osoby. Wystarczy, że będziesz się mnie słuchał… I tak już jestem wyrozumiała. Pozwalam żyć tej jedynej, do której zawsze wracasz, wiesz dlaczego? Bo jestem twoją mamą, Theodorze. — To zdanie brzmiało dla niego jak najwstrętniejsza rzecz na świecie. — Więc pilnuj, by twoi znajomi trzymali moce na wodzy. Bo jeśli choć raz jedno z nich się wychyli... Pierwszym, który za to odpowie, będzie Draco. Chciałbyś patrzeć, jak umiera?
— Chciałbym, żebyś zdechła.
— dy tak się stanie przed moim czasem, śmierć nadejdzie na wszystkie dzieciaki powiązane z tobą. A ty sam będziesz siedział i patrzył na to, jak jeden po drugim giną. — Powiedziała, po czym odsunęła się i spojrzała mu prosto w oczy, wyciągając prawą rękę. — Więc jak będzie?
— Nienawidzę cię.
— Uważaj, bo się wzruszę — odparła i uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy ujął jej dłoń i pocałował. Jaka ironia, musiał gestem okazać szacunek osobie, której nienawidzi. W chwili, gdy zniknęła, od razu spunął na ziemię przecierając usta dłonią. Zamknął oczy i osunął się powoli podtrzymując kolumny, przy której stał. Nagle poczuł się słaby. Bardzo słaby.
— Nott? — Drgnął, słysząc ten cichy, przerażony głos tuż obok siebie. Głos zapłakanej, małej dziewczynki, którą coś bardzo przestraszyło. Nie powinno jej tu być, nie powinna tego widzieć. Nie powinna słyszeć.
— Długo tu stałaś?
— Nie… Ja… Znaczy…
— Powinnaś iść.
— Ale…
— Wynoś się! — Syknął, wstając na równe nogi i odwracając się do niej. Hermiona stała tuż obok niego zapłakana i przerażona. Dokładnie tak, jak przypuszczał. Cała się trzęsła, ale nie ruszyła się z miejsca. Wciąż stała obok. — Czego nie rozumiesz?
— Twoje oczy — drgnął i przetarł je dłońmi. Płakał? Niemożliwe… Niedorzeczne. Ostatni raz płakał dwa lata temu. Tak… W ciemności, bólu i strachu. Gdzie słyszał po raz ostatni, jak można się znęcać. Jak można przełamać człowieka... Jak udowodnić, że jednak nie jest niczym innym, jak tylko robakiem i nieudacznikiem. Jak zmusić do porzucenia miłości wbrew temu, co się czuje. Jak ją zabić. — Nie jesteś głupi. Jesteś mądrzejszy i odważniejszy niż ktokolwiek inny, kogo znam. — Oświadczyła, patrząc na niego. Theodor ocknął się z zamyślenia i spojrzał na nią, przez chwilę zastanawiając się, czy to faktycznie były jej słowa czy to jego wyobraźnia znów płata mu figle. Granger jednak wciąż na niego patrzyła. Nadal widział duże, orzechowe, zapłakane oczy. Zupełnie jak dwa lata temu…, przeszło mu przez myśl. Zamarł. — Podziwiam cię.
Stali tak przez chwilę w ciszy, której nie przerwało nic ani nikt. Patrzył na nią czując, że przypomina mu osobę, z którą nie może mieć nic wspólnego. A której jego matka pozwala żyć. Przysięgali już nigdy więcej się do siebie nie zbliżać, mimo iż żyją tak blisko siebie… Przypominała mu jego miłość. Choć z wyglądu zupełnie się różniły.
Podszedł do niej powoli i westchnął, patrząc na mokre ślady na jej bladych policzkach. Powoli wyjął dłonie i starł łzy, cały czas spoglądając w jej oczy i zdał sobie sprawę z tego, że Granger pod wpływem jego dotyku przestała drżeć. Poczucie to powinno sprawić mu przyjemność, jednak on poczuł lęk. Nie powinna czuć się przy nim bezpiecznie. Nie po tym, co widziała i co usłyszała. Przejechał powoli palcami w dół, zahaczając o jej dolną wargę, na której skupił przez chwilę swoją uwagę. Miała ładne, pełne usta. Teraz delikatnie rozchylone... Odwrócił wzrok i odsunął się, a następnie wyminął ją, kierując się na salę sądową. Przerwa się skończyła. Czas na wyrok.

I po procesie. Co sądzicie? Zbyt słodko ?
Czy może odwrotnie, odczuwanie gorzkie rozczarowanie?
Piszcie w komentarzach waszą opinię.


Z racji, że są wakacje planowałam dodawać rozdziały co najmniej raz w tygodniu, jednak w ostatnim czasie nastąpiły małe komplikacje. Jak pewnie zauważyliście poprzedni rozdział opublikowałam do połowy sprawdzony przez betę ponieważ nie miała niestety czasu by to skończyć. Później nie odpisywała na maile, jest tak już długi czas i raczej już się nie odezwie. Nie winię jej, była serio świetna, ale trudno. Dlatego piszę tą informację, z uwagi na czytelników tego bloga... Jestem w trakcie szukania nowej bety, nie jest to jednak łatwe ponieważ, mało która podejmuje się jeszcze tematyki Potterowskiej... A jak już to są zajęte.

Z uwagi na dosyć rażące błędy jakie popełniam, nie będę dodawała rozdziałów (nie chcę psuć wam oczu!) i chciałabym prosić was o polecenie jakiś aktywnych stronek bet (jeśli takowe znajcie) lub samych osób zajmujących się tym. Ja szukam już od kilku tygodni i niestety, nie otrzymałam jeszcze odzewu od żadnej.

Pozdrawiam
CASSY


Dziękuję Jasmine, która poprawiła ten tekst do końca!
Pozdrawiam!

4 komentarze:

  1. Mogę polecić ci dziewczynę, która również pochodzi z tego samego bloga, co poprzednia beta.
    http://betowanie.blogspot.com/2013/07/katja.html?m=1
    To jest Katja, jest naprawdę cudowna. Radzę jednakże przeczytać wszystkie informacje na jej stronie, żeby nie było żadnych nieporozumień.
    Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam.
    A poza tym - przeczytałam kilkadziesiąt rozdziałów, w których były błędy, ale to mnie nie zniechęciło do zgłębiania historii. Lubię fabułę, bohaterów, to dla nich czytam bloga. Błędy błędami, jednak każdy rozdział możesz wysłać do bety w późniejszym terminie, to znaczy po opublikowaniu go. Serio.
    Także proszę o rozdział, nawet mimo mankamentów. ^^
    CanisPL

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Cannis! Jesteś wielka! Już posłałam maila do poleconej przez ciebie bety, i trzymam kciuki, żeby się powiodło.

      Patrząc na twoją postać od razy na myśl przychodzi mi jedna z postaci mojego opowiadania (nie powiem która), która pozostaje wierna bez względu na wszystko. Dla ciebie dodam niepoprawiony rozdział... Choć uprzedzam, będzie raził w oczy.

      Pozdrawiam!
      CASSY

      Usuń
  2. Hej!
    Czytam to opowiadanie stosunkowo krótko, zaczęłam jakoś po opublikowaniu 44 bodajże rozdziału, ale uwielbiam je, niczego takiego wcześniej nie czytałam, a uwierz, czytałam mnóstwo :) chętnie podejmę się betowania, bo jak jestem w stanie przeczytać w formie niezbetowanej, tak nie raz świerzbiła mi ręka, żeby coś poprawić, bo a to przecinek, a to literówka i inne takie. Nie będę się przesadnie rozwlekać, jeśli to nadal aktualne, napisz do mnie na maila: jasmin40@op.pl i zobaczymy co z tego wyjdzie :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń