piątek, 27 lipca 2018

47. Porozmawiajmy o poezji

Jak powiedziała tak zrobiła.
Oto poprawiony rozdział 47, dziękuję serdecznie za pomoc Jasmin, która zgodziła się zostać moją nową betą, jak i wszystkim, którzy pomogli mi w poszukiwaniach osoby do korekty moich tekstów.
A teraz, bez dłuższych wstępów, zapraszam do lektury.



Zastanawiałeś się kiedyś, jak za rok będzie wyglądał dzień, który właśnie przeżywasz? Czy gwiazdy na niebie będą tak samo wyraźne jak dziś? Czy księżyc będzie tak samo zachwycał obserwatorów? Czy ludzie będą wciąż żyli w ten sam, pełen próżności sposób? Zastanawiało cię czy za rok ktokolwiek będzie pamiętał o tych, których dziś już nie ma?
Dziewczyna oderwała wzrok od gwiazd i rozejrzała się po pokoju, w którym teraz siedziała. Nie przypisano jej żadnej współlokatorki, bowiem wszystkie dormitoria były już pełne, a przynajmniej tak jej powiedziano. Wiedziała, że Luna Lovegood jest sama w pokoju tak jak i Ivan Bathory czy Hannah Ratas. Jednak mimo to, nie czuła się źle. Przywykła do samotności już dawno temu, a to, że mieszkała sama, było jej nawet na rękę. Mogła robić tu co chce, bez obawy, że będzie to przeszkadzać współlokatorce. Mogła zmieniać układ mebli, bo niby dlaczego miałaby tego nie robić? Mogła przynosić kwiaty i wkładać je do posrebrzanych kielichów, które przecież nie do tego służą. Mogła tworzyć na suficie iluzję gwiazd i zupełnie nikomu nie przeszkadzało to, że ma się wtedy wrażenie, jakby spało się na świeżym powietrzu… Ale czy za rok, o tej porze, ktoś będzie pamiętał o tym, że to właśnie ona była w tym pokoju? Ta myśl napawała ją smutkiem.
Westchnęła cicho, odganiając od siebie ponure myśli i chwyciła książkę leżącą tuż obok niej. Pożyczyła jej ją Krukonka, której imienia teraz nie umiała sobie przypomnieć. Dziewczyna zapewniała, że ta jest dobrze napisana. Czytając pierwsze strony, Touka śmiało stwierdziła, że nie jest. Mimo to kontynuowała lekturę. Nie chciała sprawić zawodu koleżance, która z taką ochotą jej tę książkę pożyczyła i już dzisiejszego ranka zagadywała, czy Touka zaczęła czytać… Głupio było się przyznać, że nawet jej nie tknęła, dlatego obiecała sobie, że zaraz po lekcjach chwyci się za lekturę… Naprawdę nie chciała czytać tego badziewia. I chyba ktoś się nad nią tam w górze zlitował, bo tuż po przeczytaniu trzech stron rozległo się pukanie do drzwi.
Krukonka poderwała wzrok znad tomu i spojrzała na zegar. Było już dobrze po północy. Zwlekła się powoli z łóżka, narzucając na ramiona jedwabny szlafrok. Przechodząc obok stolika, odłożyła na niego książkę. Otworzyła drzwi i szczerze zdziwiła się, widząc przed sobą Notta. Theodor uśmiechnął się do niej blado, w tym samym momencie unosząc nieco wyżej dłoń, w której trzymał butelkę wina.
— Wpuścisz mnie? — Kirishima uśmiechnęła się, słysząc to pytanie, i odsunęła w bok. Czuła, że czeka ich dłuższa rozmowa niż zazwyczaj.

*

— I jak rozprawa? — Zapytał Blaise, gdy tylko Harry wszedł do dormitorium. Nie brzmiał na zainteresowanego, pisał esej na jutrzejsze eliksiry. Potter nawet nie zwrócił uwagi na ton kumpla, był zbyt zmęczony, by się nad tym zastanawiać.
Zamknął drzwi i pokręcił głową zrezygnowany, by sekundę później paść na łóżko. Jedyne, o czym marzył, to długi sen.
— Sinsley przegrał czy jak?
— Nie… Nie przegrał.
— To skąd ta reakcja? Powinieneś tu skakać z radości, że Weasley został wbity w ziemię. — Prychnął lekceważąco, zły na Pottera, że ten go wystraszył. Naprawdę bał się, że coś poszło nie tak. Choć rzecz jasna, nigdy się do tego nie przyzna. — Skoro wszystko wyszło tak, jak planowaliśmy to...
— Właśnie nie wszystko i w tym rzecz — mruknął Harry, zdejmując marynarkę i zaczął rozpinać koszulę, nadal leżąc na łóżku. Przez co ta scena wyglądała nieco komicznie. — Było pełno wpadek. Nasze zeznania nie były płynne, do tego ta rozprawa co chwila zjeżdżała na inne tematy. Co z tego, że wygraliśmy, skoro narobiliśmy tym Nottowi masę problemów? — Westchnął zmęczony. — A Weasley wróci do szkoły jak gdyby nigdy nic i dopiero w wakacje będzie pokutował poprzez jakieś prace w Ministerstwie...
— Chwila… — Przerwał mu Zabini rzeczowym tonem, marszcząc przy tym nieelegancko brwi. — Co masz na myśli mówiąc, że narobiliście kłopotów Theo?
— Na rozprawie była jego matka — wyjaśnił i dostrzegł, jak Blaise skrzywił się na te słowa. Potter podniósł się do pozycji siedzącej i podrapał po bliźnie. Ostatnio coraz częściej mu przeszkadzała. I to go martwiło. — Chyba nie spodobało się jej to, czego się dowiedziała… Stan Hermiony po tym, jak wyszła porozmawiać z Nottem w cztery oczy, również nie wskazywał na to, że jest dobrze… Sądzę nawet, że on jej nie znosi… A przynajmniej musi udawać, że tak jest… dla dobra Hermiony.
— Szefowa C.O.D.E. jest aż tak przerażająca, jak mówią?
— Nie rozmawiałem z nią, ale wystarczyło spojrzeć na jej postawę i zachowanie. Wydaje się surowa i stanowcza. Kpi sobie z jakichkolwiek zakazów. Jej słowa mają w sobie groźby, które najpewniej się spełniają. Nott z McLaggenem wiedzą o tym doskonale.
— Czyli wiesz już o Cormacku.
— Domyśliłem się — mruknął. Machnął różdżką, wyciągając zaklęciem z szafy zwykły szary t-shirt, który chwilę później włożył. — Od jak dawna wiesz?
— Krótko. Jak Nott powiedział nam o sobie prawdę, wtedy, w pociągu — dodał szybko. — Kilka rzeczy stało się dla mnie jasnych. McLaggen dogaduje się z Nottem nadzwyczaj dobrze, jak na kogoś, kto zna go jedynie ze szkoły. Tym bardziej, że są w innych domach. A od lat można ich spotkać w różnych sytuacjach razem… że niby przypadkiem.
— Rozumiem — przyznał Harry i znów położył się na plecach, tym razem bez celu wpatrując się w sufit. — Co do reszty… Odniosłem wrażenie, że Hestia tęskni za Draco. Wiem. Dziwne — powiedział, zanim Ślizgon zdążył mu przerwać. — W końcu sama wręcz krzyczała, że go nienawidzi i to wszystko jego wina, ale na rozprawie… Gdybyś tylko ją widział. Miałem wrażenie, że jest taka sama, jak we wrześniu, gdy ją poznałem. Nawet podeszła do Lucjusza Malfoya, by spytać, czy operacja Draco się powiodła. Mimo wszystko wciąż jej zależy.
— Spędzili w swoim towarzystwie praktycznie całe życie. Nic dziwnego, że czuje sentyment.
— Gdyby nie Lauren, wszystko byłoby w porządku.
— Tsaa… Aquilina namieszała. To do niej bardzo podobne. Do dziś pamiętam, jak skłoniła Tracy Turpin do zdradzenia Notta… Nikomu o tym nie mówiłem, bo i tak nikt by nie uwierzył, ale to ona zrujnowała związek Theo z Tracy. Nigdy wcześniej nie widziałem go w takiej furii, jak w chwili, gdy nakrył ją z takim jednym starszym chłopakiem.
— Po tym wszystkim mu powiedziałeś?
— Nie. Zresztą na dobre mu to wyszło. Poza tym to już przeszłość. Nic na to nie poradzimy.
— A jeśli spróbuje skłócić Florę z Nottem? Z Draco się jej udało. Ale obaj wiemy, że bardziej zależało jej na Theodorze.
— Niby tak — mruknął, odkładając pióro na bok i przyjrzał się swojemu esejowi. “Osiem stron to wciąż za mało”, pomyślał, przeglądając powtórzenie notatki. Patrzył przez chwilę na pergaminy, po czym zdał sobie sprawę z tego, co powiedział przed momentem Potter. — Oni nie są razem. — Przypomniał tonem tak oczywistym, jak to, że Snape jutro przyjdzie na lekcje w czarnych szatach. — Może próbować zepsuć ich przyjaźń, ale twoja teoria o zrujnowaniu ich uczucia to bzdura. Nott jej nie kocha i nigdy nie pokocha. A jak go znam, sam zrobi coś, przez co Flora przestanie czuć do niego to naiwne zauroczenie. Zbyt długo już w tym tkwią.
— Po co miałby coś takiego robić?
— Żartujesz? — Prychnął rozbawiony, rozmasowując sobie kark. — C.O.D.E. zajmują się usuwaniem Nadzwyczajnych. Prędzej czy później będzie musiał ją zostawić.
— Większe szanse na przeżycie ma przy nim.
— Tego nie byłbym taki pewny. Matka wysłała mi wyniki sekcji zwłok ojca Notta… A raczej tego, co z niego zostało.
— Co to znaczy?
— Nie wygadasz przy Theo? — Potter skinął mu głową. Zabini westchnął i spojrzał w sufit, minę miał niemrawą. Harry przez sekundę pomyślał, że może lepiej by było, gdyby żył w nieświadomości. — W Azkabanie zabijają dementorzy. Wysysają duszę, a potem zakopuje się ciało, gdzie aktualnie jest wolna część ziemi… Czasami zwłoki daje się magomedykom do eksperymentów. Tak matka zdołała odzyskać ojca Notta… — wyjaśnił całkowicie spokojnym, a nawet znudzonym głosem. — Ale jego nie zabito w Azkabanie. Dane się nie zgadzały. Poza tym nie dostała… kompletnego ciała. — Powiedział cicho. — Właściwie to jedynie głowę.
— Co!? — Potter usiadł gwałtownie, patrząc na kumpla z szokiem. Nie potrafił uwierzyć w to, co właśnie powiedział Blaise.
— Nie mówi się na głos o rzeczach związanych z C.O.D.E., ściany mają uszy… Zawsze mogą cię usłyszeć. — Harry spojrzał z obawą po ścianach w ich dormitorium, z jakiegoś powodu wierzył w to, że ktoś może słuchać tej rozmowy. — Tak czy inaczej, matka musiała się namęczyć, by przetransmutować ciało innego nieboszczyka i wymienić głowy tak, by pasowały do siebie, a skóra się zrosła… Pisała, że chwilę jej to zajęło, ale ciało jest kompletne… Przynajmniej na takie wygląda.
— Jeśli nie zabili go w Azkabanie… To w takim razie gdzie?
— Tego nie wie nikt. Ale pewne jest, że zabójcą nie jest nikt z Azkabanu.
— Twierdzisz, że to ona?
— Niczego nie twierdzę — oświadczył, ale Potter widział jego wzrok i już wiedział, jaka jest prawda. — Tylko mówię, że to nie ludzie z Azkabanu. Oni mają wytyczne, których muszą się trzymać. Ciała skazańców nigdy nie były cięte na kawałki.
— I matka wysyła ci tak szczegółowe opisy?
— Czemu nie? W końcu jej profesja kiedyś przejdzie na mnie. Oczywiście jeśli mi się uda.
— Chcesz być magomedykiem?
— Tak. I to nie przez nią tak zdecydowałem. — Dodał natychmiast. — Choć może jej osiągnięcia zawsze miały na mnie pewien wpływ. Sama z siebie nawet nie zaproponowała mi, bym nim został. — Powiedział patrząc na książki do anatomii, których cała sterta leżała obok biurka. — Choć ucieszyła się, gdy powiedziałem, że chcę nim być… W sumie. Nigdy nie widziałem jej szczęśliwszej niż w tamtej chwili. — Zamilkł, po czym machnął ręką w nieokreślony sposób.  — Ale tu nie chodzi o mnie, tylko o Theo. — Ostro zamknął wątek o sobie. Dając poprzez swój poważny ton głosu jednoznacznie do zrozumienia, że kończą jego temat, teraz… i na zawsze. Potter wiedział, że Blaise nie lubi rozmawiać o sobie i swojej matce. To był niebezpieczny temat, za podjęcie którego kilka osób już kiedyś trafiła do skrzydła szpitalnego, Zeak Martin, Krukon, który trafił wraz z nim do Slytherinu, jest tego najlepszym przykładem, więc Potter wolał mu przytaknąć. — Mam powody by sądzić, że nie stało się tak bez powodu. — Mruknął chłodno. — Matka Notta chce go wykończyć, wykorzystując do tego wszystkich, z kim jest widywany… Głównie ze względu na Florę.
— Przecież Carrow go kocha.
— Ale nie z wzajemnością i ona też to wie. — Harry miał wrażenie, że Blaise nie chce mu powiedzieć o pewnym szczególe… Przed momentem zaznaczał, że Nott nie może pokochać Carrow… Ale dlaczego? Przecież Flora i Nott zachowywali się, jakby już byli parą! Odkąd ich poznał, zawsze miał wrażenie, że kto jak kto, ale ta dwójka naprawdę do siebie pasuje. — Nott jest impulsywny. — Blaise wyrwał Harry’ego z zamyślenia. — Granger coś o tym wie. Draco, Hestia, Lauren i ty również. Wszyscy to wiemy. Jeśli coś postanowi, zrobi to… Są w tym z Malfoyem bardzo podobni.
— Myślisz, że skrzywdzi Carrow, pragnąc ją chronić?
— Nie. Myślę, że zrani jej uczucia, chcąc ją ochronić. — Rzucił sucho. — Chodzi o kogoś, kogo Flora nie znosi, a z kim Nott jest bardzo blisko… Mimo że nie powinien. — Harry przypomniał sobie, że Nott nie wracał z nimi do Pokoju Wspólnego. Zniknął zaraz po wyjściu z gabinetu dyrektora, gdzie to zostali odfiukowani z Ministerstwa. Kiedy Zabini się nie odezwał, Harry przeszedł przez pokój i szybko wyjął swój kufer spod łóżka, zwracając tym na siebie uwagę współlokatora. — Potter? Co robisz?
— Sprawdzam — powiedział i chwycił za Mapę Huncwotów. Zabini podszedł do niego i również na nią spojrzał. — Nie ma go u Flory.
— Hestia za to jest u Ivana. Naprawdę mam wrażenie, że nie powinna się z nim spotykać.
— Gadasz jak jej ojciec.
— Ktoś musi… Harry.
— Co? — Harry spojrzał na kilka pokoi dalej od miejsca, w którym znajdował się Bathory z Carrow. Zabini znalazł Notta. — To tylko Touka.
— Tylko? — Powtórzył i uniósł brwi w akcie zdziwienia. Harry spojrzał na niego z niezrozumieniem. — Ty nic nie wiesz, zgadza się?
— O czym? Zabini nie gap się tak, tylko gadaj.  
— Czyli nie — mruknął i znów spojrzał na mapę. — Nie powinieneś się nią przejmować. — Potter nie zrozumiał tej nuty rozczarowania w głosie Blaise’a, a także zdziwił tym, co Zabini właśnie powiedział: zmienił temat i skierował go na Harry’ego. Ślizgon nie był pewien czy chce go kontynuować. Również popatrzył na mapę.
— Touka wspominała, że kiedyś razem z Nottem się kochali. — Powiedział cicho, przypominając sobie jedną ze swoich rozmów z Kirishimą. — Sugerujesz, że Nott po to tam poszedł?
— Nie sądzę, by miał inny powód. Dawniej byli ze sobą bardzo zżyci. Przesiadywali w swoim towarzystwie długo, byli nawet parą... Ale to było dawno temu. — Harry wyczuł żal w słowach Blaise’a. Chyba pierwszy raz słyszał głos Zabiniego bez żadnej ukrytej emocji. Nie było ironii czy rozbawienia. Tylko nostalgia. — Wierz lub nie, ale Touka niegdyś była bardzo milczącą osobą. — Wyjaśnił Ślizgon, zbierając z łóżka stertę książek do eliksirów. — Nott od zawsze cenił sobie spokój, więc dużo czasu spędzał właśnie przy niej. Ale nie wydaje mi się, by teraz tam szedł z takiego powodu. Jest naprawdę późno na tego typu wizyty. Jeśli widzisz chłopaka w pokoju dziewczyny o tej godzinie, oznacza to jedynie dwie rzeczy. Albo odrabiają lekcje, albo uprawiają seks — rzucił i wrócił na swoje łóżko, zrzucając książki na podłogę, nawet nie kłopocząc się, by przenieść je zaklęciem do biurka. — Ich zapomnienie to nie jeden wybryk czy dwa. Robią to ot tak po prostu, bez względu na uczucia innych.
— Co to znaczy?
— To że dla nich nie liczy się nikt inny. Dlatego cię ostrzegam, bo wydawało mi się, że ją lubisz… I to jest powód, dla którego Nott nigdy nie pokocha Flory. Wpadł. — Potter spojrzał na mapę. Touka była bardzo blisko Notta, ale czy faktycznie robili to, co sugerował Zabini?  

*

— Mam przestać? — Spytała, gdy skierowała pocałunki na jego kark. Nie odpowiedział jej, przez co już nie pytała, wracając do wykonywanej czynności. On odrzucił głowę do tyłu, opierając ją o siedzisko kanapy i spoglądając w gwieździsty sufit. Dziewczyna zawsze przemienia sufit w niebiańską iluzję. Miał wrażenie, że kochają się na otwartej przestrzeni. Gdzie ich jęki niosą się echem po bezdennym pustkowiu, a uśpiony w mroku świat nie widzi ich grzechów.
Odnalazł jej włosy i wplótł w nie palce, przyciągając ją do siebie gwałtownie. Tej nocy kochali się więcej razy niż powinni. Ale to nie miało znaczenia... Wśród westchnień, jęków i szybkich, choć niesamowicie zmęczonych oddechów odczuwał nowe uczucie, które górowało nad wszystkimi. Nad miłością, zauroczeniem, pożądaniem. Nad poczuciem winy i wyrzutami sumienia. Stan największej w jego życiu namiętności…
— Przewyższające wyrzuty sumienia? Powariowali ci mugole? — Touka przerwała czytanie i zwróciła uwagę na Theodora, który po chwili wyjął z jej dłoni księgę i ze skrzywieniem spojrzał na linijki tekstu, który czytała. — Sam napisałbym lepszy erotyk niż te wypociny.
— W tej kwestii masz już trochę doświadczeń — powiedziała i napiła się wina.
— Zbytnio mi pochlebiasz. Nie miałem aż tylu kochanek, by móc przebierać ich nazwiskami w książkach, jak w rubryce randkowej Proroka Codziennego.
— Więc ile?
— Słucham?
— Ile ich było? — powtórzyła. Chłopak napił się i dopiero wtedy na nią spojrzał, Touka wciąż wpatrywała się w gwiazdy. Także zwrócił na nie uwagę, podobała mu się ta iluzja.
— Osiem — odparł spokojnie. Nie skomentowała tego, ale czuł, jak się uśmiecha. — Nie jestem i nigdy nie byłem Draco, dziewczyny nie lgnęły do mnie, jak ćmy do ognia.
— Przeszkadza ci to?
— Niespecjalnie. W końcu liczy się jakość, a nie ilość — przyznał. Napił się, a na myśl nasunęło się nasunęło mu się pytanie, na które nie do końca był pewien, czy chce znać odpowiedź. — A ty? — Usłyszał, że zachichotała. Lubił jej śmiech, do dziś pamiętał pierwszy raz, gdy go usłyszał.
— Jednego — oznajmiła spokojnie, wodząc wzrokiem za spadającą gwiazdą. On natomiast spojrzał na książkę, którą wcześniej czytała. Chwycił ją do ręki i przeleciał wzrokiem po opisie znajdującym się z tyłu.
— Romans… Z tego, co przeczytałaś to raczej książka skupiająca się wyłącznie na stosunkach fizycznych aniżeli na romansowaniu. Dziwi mnie, że bawi cię taka literatura. Kiedyś lubowałaś w bardziej poważnych gatunkach, jak dramaty. Były w nich romanse, ale nigdy nie skupiali się tam, aż tak, na strefie seksualnej. Skąd ta zmiana?
— Terra, Krukonka z naszego rocznika — wyjaśniłą cicho. — Pożyczyła mi ją. Wszelkie pretensje proszę kierować do niej. Tak jak mówiłeś, wolę nieco poważniejsze romanse. Jak Romea i Julię, Hamleta czy chociażby Hellblade. Książki z duszą… Jednak tutejsza biblioteka takich nie posiada. Ciężko o dobrą mugolską literaturę w tej szkole. — Westchnęła i znowu spojrzała gwiazdy,  a przez głowę przeszła jej myśl, że pięknym byłoby po prostu uciec od tego świata, tam, w górę, gdzie nic, co ludzkie, nie może już ci zaszkodzić.
Dziwny miłości traf się na mnie iści
Że muszę kochać przedmiot nienawiści*. — Touka poczuła w oczach łzy, za to na wargach pojawił się delikatny uśmiech. A do głowy napłynęły wspomnienia sprzed lat, które sprawiły, że niewidzialna dłoń zacisnęła się na jej sercu, a motyle znów zatrzepotały w żołądku.
To źle, że miłość, obraz łagodności,
Szorstka i władcza jest w rzeczywistości.* — odparła cicho, lekko drżącym z emocji głosem. Jakby wstydząc się zuchwałości, jakiej się dostąpiła, mówiąc te słowa. — Brakowało mi tego na wyjazdach. — Wyznała z nostalgią. — Czy to nie zabawne, że nikt inny, jak tylko ty, umiesz poruszyć moje serce do tego stopnia, by wydobyć z niego resztki dobra? — Oświadczyła, spoglądając w jego oczy i wyciągnęła dłoń, delikatnie dotykając jego policzka. Miała zimną, gładką skórę, co sprawiło, że czuł ciepło w środku, przypominając sobie kilka chwil w swoim życiu, gdzie to dotykała go w ten sposób. Jednak również wywoływało to w nim ból, bo to przeszłość, do której nie mogli wrócić. — Szkoda, że tak rzadko się widujemy. — Puściła go i sięgnęła po wino, dolewając sobie i jemu do prawie pustych kieliszków.
Theodor nadal patrzył na nią z tym samym wyrazem twarzy. Traktowała go zupełnie normalnie, nie udawała, nie próbowała czegoś uzyskać. Po prostu chciała się z nim napić. Bez innych niepowołanych sytuacji. Widział to w jej czynach, słyszał w jej słowach. Przyszedł do niej, a nie do Flory czy innej Ślizgonki, zaraz po rozprawie. Wiedziała o tym, znała również go na tyle dobrze, by móc spokojnie powiedzieć, że gdyby tylko wykonała jeden ruch sygnalizujący o tym, że ma ochotę na seks, bez namysłu by to z nią zrobił. Bez względu na konsekwencje. Był w takim stanie, że naprawdę bez wyrzutów sumienia mógłby się z nią kochać. Miała okazję… Jednak nie reagowała.
— Coś nie tak? — Spytała cicho. Pokiwał głową w zaprzeczeniu i napił się. Touka uśmiechnęła się lekko, po czym westchnęła i również zamilkła.
W tej chwili przypomniał sobie ich dzieciństwo. Gdy spędzał z nią czas, głównie panowała cisza. Przez jej chorobę nie mogło być inaczej, jednak on to szanował. Bardzo lubił spokój i ciszę. A ona była żywym milczeniem. Spełnieniem dziecięcych marzeń chłopca, który nienawidził ludzi po stracie bliskiej sobie osoby. Wtedy właśnie do niej przyszedł. I siedzieli w ciszy. Nikt nie zadał pytania, nikt go nie oceniał… Mógł się wygadać i nie bać, że ktokolwiek inny dowie się o jego sekretach, obawach… Uczuciach.
— Zabili ojca, ponieważ rozmawiałem ze szlamą — oświadczył, czując jak wielka gula zatyka mu gardło. — Tak po prostu… Uśmierciła go, bo byłem nieostrożny i skontaktowałem się z kolejną brudną istotą. Zabiła go i jeszcze ją to bawiło — wyszeptał i dostrzegł, jak jego ręka zadrżała. Odłożył kieliszek na podłogę i prychnął z rozbawieniem. — Jestem żałosny — dodał jeszcze ciszej. — Powinienem być martwy. Ja. Nie ojciec, nie siostra. A ja! — Zamilkł, gdy w sekundzie coś się stłukło, a chwilę później poczuł, jak dziewczyna go obejmuje. Nie odzywała się. Tylko go przytuliła. Bez słowa czy uprzedzenia. Jakby to było mu potrzebne. I… zauważył, że faktycznie tak było. Potrzebował tego.

*

— Blaise, patrz. — Zabini podniósł wzrok znad książki i spojrzał na mapę, którą wyciągał w jego stronę Potter. A raczej na ułożenie plam stóp Notta i Touki. Zabini uśmiechnął się paskudnie.
— Życie jest pełne rozczarowań, co Potter? — powiedział, wracając do książki.
— Powiemy Florze?
— Po co? Nie są w związku. Ale już teraz cię ostrzegam, nie angażuj się, Potter. Bo możesz kiedyś wrócić do domu, a w łóżku spotkasz Notta wraz ze swoją żoną. W imię przyjacielskiej przysługi...
— Nie czuję nic do Touki.
— Oczywiście, że nie czujesz — prychnął.
Harry spojrzał na mapę. „Może jednak to nie to”, pomyślał. „Mają łóżko obok, po co mieliby się kochać na podłodze?”. Pokiwał głową, zamykając mapę zbyt gwałtownie, co nie uszło uwadze Zabiniego.
— Idź przeprosić Greengrass — rzucił sucho, przewracając kartkę na następną stronę. — Jeśli ci wybaczy, może wyładujesz swój żal. Wielu to pomaga.
— Na przykład?
— Mi. Nottowi jak widać też. Każdy z nas ma w życiu taki moment, gdy musi zapomnieć. W taki lub inny sposób. Choć ten jest najbezpieczniejszy.
— A inne?
— Morgany bym ci już nie dał — Harry przypomniał sobie piekielny trunek, jakim kiedyś poczęstował go Zabini w jednym z klubów. Niczego nie pamiętał, ale ponoć huśtał się nagi na żyrandolu, wrzeszcząc coś o Hulku z Avengersów. — Ale spróbuj tego. — Wyjął z szafki jakąś fiolkę i mu rzucił.
— Co to?
— Eliksir słodkiego snu.

*

W tym stanie widzieli go nieliczni. Ale nie ona. Ona znała go także od tej strony. Tak samo jak on ją, przerażoną, zapłakaną, pragnącą śmierci i zniknięcia z tego świata. Otuliła go ramionami, jakby chcąc ochronić przed złem, które ich otacza. Tkwiła w tej pozycji, wciąż milcząc. Czuła jego oddech na karku i prawie się uśmiechnęła, był ciepły i delikatny. Taki, jak pamiętała. Jednak jego ciało było inne, nie było spokojne, ruchy nie były pewne, raczej nieco zalęknione, a on drżał. Nie chciała tego. Zastanawiała się, co powinna zrobić, jak go opanować, jak pocieszyć lub po prostu sprawić, by zapomniał. Martwiła się o niego.
Oparł czoło o jej ramię, biorąc wdech. Zapach wanilii i kawy otoczył go ze wszystkich stron, a on czuł, że zaczyna się uspokajać. Nigdy nie wiedział, czy opanowywał się aż tak przez magię wili, którą była, czy po prostu przez jej spokój. Była cierpliwa i cicha… I cieszył się, że przynajmniej ona się nie zmieniła. Zawsze pozostając sobą i traktując go w ten sam sposób, niezależnie od tego, co zrobił w przeszłości.
— Wystarczy — powiedział cicho i odsunął się, patrząc w jej oczy. Touka posłała mu uśmiech, po czym zeszła z jego kolan. Sięgnęła po różdżkę, składając w całość kieliszek, który wcześniej rozbiła, po czym znów obok niego usiadła. — Dziękuję, że mnie wysłuchałaś.
— Ślizgoni nie dziękują za sprawy mało istotne. Tak zawsze mi powtarzałeś, gdy to ja dziękowałam ci za różnorakie rzeczy — odparła. Nott pokiwał głową i znów się uśmiechnął. Miała rację.
Siedzieli chwilę w ciszy, którą przerywało jedynie miarowe tykanie zegara. W powietrzu dało wyczuć się napięcie. Theodor zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinno go tutaj być. Nie powinien z nią o tym rozmawiać. Nie powinien być tak niebezpiecznie blisko. Przyszedł tu wiedząc, że złamie zasadę. A przecież może to narzucić na ich dwójkę konsekwencje. Gdyby zarząd się dowiedział, że złamali regułę… Nie. Nie chce nawet o tym myśleć.  
— Theo, wiesz, że Flora cię kocha, prawda? — zaczęła cicho, wyrywając go z zamyślenia. Spojrzał na nią.
— Od dłuższego czasu — przyznał spokojnie. Kirishima przytaknęła powoli. — Ale ja do niej nic nie czuję. Przecież wiesz. — Zamilkł, zdając sobie sprawę z tego, w jaki sposób to powiedział. Ona jednak nie zwróciła na to uwagi, pochłonięta we własnych myślach, jedynie skinęła głową, przejeżdżając palcem po powierzchni kieliszka. Była smutna. — Po co o to pytasz?
— Może powinieneś.
— Co masz na myśli? — Dziewczyna nagle ocknęła się z zamyślenia, po czym spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się do niego. Nie umiała kłamać, patrząc mu w oczy. Kirishima dotknęła delikatnie jego szczęki i przejechała palcami w dół. Zdawała mu się jednocześnie najsmutniejszą i najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie rozumiał tego.
W tym momencie nadeszła taka chwila… Gdy chciał popełnić błąd życia. Touka jednak w ostatniej chwili wymknęła się, puszczając go i odwróciła wzrok na wino.
— Czasami odpowiedź jest prosta jak nauka słuchania. — Odparła. Chwyciła za kieliszki, do których dolał się krwiście czerwony napój. Podała mu jeden, a temat już nie został kontynuowany. Ale Nott czuł, że Touka planuje coś wielkiego… I właśnie tego się bał.
*

— Wiesz, że to niedorzeczne — powiedział Max, oddając jej list. Astoria przytaknęła, patrząc na tekst wiadomości, którą otrzymała od Cassandry. Znała jego treść na pamięć, a mimo wszystko wciąż czytała, próbując odnaleźć w nim coś, co nakierowałoby ją na to, kto jest jego autorem, skoro to nie może być Cassy.
— Jednak jak wyjaśnić to, że przyszedł ze Stanów? Wysłałam go pod adres ośrodka Cassy. I stamtąd musiałam dostać odpowiedź. Po co ktoś obcy miałby w ogóle odpowiadać na moje wiadomości?
— Jeśli czytał resztę, może postanowił zareagować widząc, że się pogrążasz — odparł spokojnie i westchnął, spoglądając na brunetkę, znów była smutna. — Wiesz, że możesz na mnie liczyć.
— Wiem.
— Więc mów, jeśli coś się dzieje — oznajmił. Greengrass znów przytaknęła. Mosby rozejrzał się po swoim dormitorium, w którym nie było dziś Alexa. Cieszył się z tego, od dłuższego czasu nie dogadywał się z nim za dobrze… W zasadzie ich spotkania kończyły się kłótniami, ponieważ Seijuuro już zupełnie nie przypominał Maxowi tej osoby, którą poznał rok temu. Nie był miły i czarujący, a fałszywy i pusty. Naprawdę pusty, nie widzący krzywdy innych… Zupełnie jakby słowo empatia było mu zupełnie obce.  
— Właściwie to… Jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić.
— Tak?
— Lauren — powiedziała krótko i na niego spojrzała. — Mam wrażenie, że mieszała przy tym, co zrobili Draco… Jeśli dobrze zrozumiałam, to z jej winy Hestia i Malfoy się wtedy pokłócili. Nie uwierzę w to, że Weasley wpadłby na to, gdzie i o której jest Draco w nocy. Lauren wiedziała, a kilka dni wcześniej pokłóciła się z nim o coś, mogła chcieć zemsty.
— Niby dlaczego miałaby go krzywdzić? Przecież się przyjaźnili.
— Wszystko się zmieniło. Pamiętasz początek roku? Theodor przyjaźnił się z Lauren, a potem jego relacja z Florą zaczęła się rozwijać i Aquilina przeszła na drugi plan. Tak samo jak wcześniej na rzecz Hestii zostawił ją Malfoy. Nagle straciła nie tylko ich, ale i dużą część posłuchu. Ci, co bali się Malfoya, niegdyś bali się i jej. Gdy Draco przestał utrzymywać z nią kontakt, bum! — Pstryknęła na palcach. — Lauren również przestała się liczyć… Chciałabym, żebyś porozmawiał z Tonym i poprosił go, aby się czegoś dowiedział. Zauważyłam, że nieźle dogadujesz się z chłopakami z drużyny.
— Głównie z powodu meczów, ale… Masz rację. Mam dobre stosunki z Urghartem… W sumie ostatnio zaczął nawet o niej wspominać. Choć niespecjalnie się z tego powodu cieszył.
— W jakim sensie?
— Wiesz, odkąd zaczął się starać o jej względy, musi żyć bez stosunków z innymi dziewczynami. A z tego, co zrozumiałem, Lauren ani myśli dać mu się dotknąć… Mówił, że wydaje mu się, iż Aquilina się nim brzydzi.
— Tonym? — zdziwiła się. — Przecież on… jest… Nie powiem, że idealny, ale… no cóż. Jest na czym oko zawiesić. Do tego wcale nie jest głupim osiłkiem.
— To samo mu powiedziałem — przyznał i zaśmiał się, nieporadnie przejeżdżając dłonią po włosach. — Cieszę się tylko, że nie odczytał tego nieopatrznie… Wolę mieć go za kumpla niż za wroga. Nie jest specjalnie… wiesz. Tolerancyjny.
— Rozumiem. — Skinęła mu głową i znów spojrzała na list. Zastanawiało ją, co powinna zrobić. Cassy nie żyła. Nie mogła jej odpowiedzieć, a ktoś się pod nią podszył. Bezczelnie przeczytał i odpisał na nie swoją korespondencję! „Ocalił mnie”, pomyślała. Mimo złości, jaką czuła, wiedziała również, że ten, kto napisał ten list, uratował ją przed popełnieniem błędu. W chwili, kiedy go przeczytała natychmiast wyrzuciła fiolkę z eliksirem żywej śmierci. Kolejne godziny spędzając na płaczu z powodu tego, że w ogóle pomyślała, żeby się zabić. Co by zrobiła przez to swojej biednej mamie? A tata? Boże… Przecież zawału by dostał. Dopiero co stracili Dafne, a teraz jeszcze mogli ją. „Byłam egoistką.” Spojrzała na adresata i przygryzła lekko dolną wargę. — Myślisz, że powinnam napisać Draco, że dostałam list, w którym ktoś podaje się za jego siostrę?
— Sam nie wiem… Ma teraz sporo na głowie. Zaprzątanie mu myśli dodatkowo czymś takim raczej go nie uraduje. Zostaw go i napisz za tydzień lub dwa, kiedy wszystko się ustabilizuje.
— Tak chyba będzie najrozsądniej — przyznała i westchnęła. — Max?
— Hm?
— Czy Dafne się do ciebie odzywała? — W pokoju zapadło długie milczenie.

*

— Hej — Harry drgnął, słysząc głos obok siebie i spojrzał na Toukę, która uśmiechnęła się w jego kierunku. Zaśmiała się, widząc jego minę. — Wystraszyłam cię?
— Tylko odrobinę — przyznał, dając się przytulić na powitanie. Kirishima robiła to każdego każdego ranka, gdy tylko na niego wpadła, nie widział w tym nic złego. W końcu się przyjaźnili, choć Zabini sugerował mu często, by te powitania zmieniał na coś bardziej… odważnego. — Nie spodziewałem się ciebie w tej części zamku. Masz przecież zaraz transmutację — przyznał powoli, zastanawiając się, co właściwie tu robi.
— Ja tylko na chwilę. Theodor zostawił wczoraj u mnie swój sygnet — Kirishima uśmiechnęła się lekko i podniosła ku górze pierścień, pokazując mu go. Potter przypomniał sobie, co widział wczorajszej nocy na Mapie Huncwotów i bardzo starał się nie skrzywić. Już zaczęło go boleć to, że Touka nawet nie udając zakłopotanej, powiedziała mu, że Nott u niej był i że czegoś zapomniał. — Harry?
— Co? — Przeniósł na nią wzrok, patrzyła na niego ze zmartwieniem.
— Jesteś jakiś blady. Dobrze się czujesz?
— Tak. Nic mi nie jest. O! Patrz! Theodor. To ja… ten… muszę już iść — powiedział i po raz pierwszy dziękował Bogu za to, że Snape się pojawił i otworzył klasę, bo mógł szybko uciec i uniknąć reszty krępującej rozmowy, jak i wygadania się o tym, że wie, co Touka i Nott wczoraj robili w dormitorium Krukonki. Że wybuchnie i nazwie ją w sposób, jaki będzie później żałował.
Touka zdezorientowana jego dziwnym zachowaniem i do czasu aż nie zniknął za drzwiami klasy eliksirów wpatrywała się w niego zdezorientowana, nie rozumiała zdenerwowania w głosie Pottera. Spojrzała na pierścień i odwróciła wzrok do Notta, który właśnie kierował się z Florą do klasy.
— Theo. — Chłopak przystanął i obejrzał się na nią. Po wymianie kilku zdań z Carrow skierował się w stronę Kirishimy. Flora weszła do klasy. Jednak zanim to zrobiła, Touka dostrzegła zimne spojrzenie skierowane w jej stronę i szybko odwróciła wzrok. Carrow nigdy za nią nie przepadała.
— Co tu robisz? Masz teraz transmutację.
— W przypływie złości chyba go zdjąłeś — powiedziała, unosząc dłoń i oddała mu jego rodowy sygnet. Chłopak zamarł na chwilę, po czym powoli przytaknął i odebrał swoją własność, wkładając pierścień do kieszeni szaty, co nie uszło jej uwadze. — Nie założysz go? — Nie odpowiedział. Dziewczyna skinęła głową na znak zrozumienia, po czym odwróciła się i odeszła, a chłopak zawrócił do klasy, przy której stał już Severus, patrząc na niego z irytacją. Ale Nott się tym nie przejął, w końcu to tylko Snape.

*
— Luna. Mógłbym zadać ci niedyskretne pytanie? — Blondynka obejrzała się za Harrym i uśmiechnęła się do niego, następnie przytaknęła, zgadzając się. Potter już od pewnego czasu zaczął zwracać uwagę na Mapie Huncwotów na postać Luny, w sumie był to niezamierzony zabieg, ponieważ zerkał na teren Krukonów głównie szukając Touki, a czasami Ivana lub Hestii, więc poszukując owych postaci na mapie często natrafiał na osobę Luny. Można by pomyśleć, że to przecież nic dziwnego, w końcu Lovegood jest Krukonką, to normalne, że znajduje się na terytorium Ravenclawu, jednak ważniejsze było nie to gdzie jest, a to z kim Harry na niej widzi Lunę. — Długo znasz Ivana?
— Dziwne pytanie, Harry — powiedziała rozmarzonym głosem, przesuwając wzrokiem po suficie. — Znam go, odkąd trafiłam do Ravenclawu mając jedenaście lat. W końcu jesteśmy razem w domu, nie trudno poznać osoby, z którymi się mieszka.
— Chodziło mi o nieco inną znajomość — Lovegood uśmiechnęła się lekko, ale na niego nie spojrzała. W tym uśmiechu było coś tajemniczego. Jakby ucieszył ją fakt, że to powiedział. — Często widuję was razem na Mapie Huncwotów… Nigdy o nim nie wspominałaś.
— A co to zmienia?
— Niby nic, ale… Wiesz. Sama mówiłaś, że Ivan jest nieco… inny. Nie obawiasz się go?
— Znam go długo, Harry — powiedziała, spoglądając mu w końcu w oczy. — Nie mam się czego bać.
— Pewnie jest nieco mniej przerażający niż istoty, które widzisz, ale on jednak nie ma duszy.
— I tylko z tego powodu mam go traktować gorzej? — spytała, zatrzymując się na środku korytarza, Harry również to zrobił i na nią spojrzał. Luna zabrzmiała na naprawdę zdziwioną, a jej oczy stały się smutne. — Bo nie ma duszy?
— To pozbawia go człowieczeństwa.
— Wiele z tych, którzy mają duszę, są mniej ludzcy od niego — Potter spojrzał na ziemię, zrobiło mu się wstyd.
Przekreślił Ivana, bo usłyszał o nim kilka przerażających rzeczy. Były prawdziwe, jednak Lovegood miała rację. Harry przesadził, traktując go jak nikogo wartościowego. Nawet nie jak zwierzę, tylko jako potwora. Który skazany jest na samotność, który nie powinien istnieć.
— Przepraszam, nie powinienem tego mówić.
— Nie mnie powinieneś za to przepraszać. — Harry przytaknął, za to dziewczyna westchnęła i do niego podeszła. — Harry. Co się dzieje? — Zapytała cicho. Potter pomyślał o tym  „potworze” i o tym, że Hestia również się nim staje. Czuł lęk. Strach przed tym, że potwory mogą tworzyć się wbrew woli osoby. Że nie są niczym uwarunkowane. Że nawet najniewinniejsza osoba na ziemi może się nim stać.
— Powiedziałaś, że tylko on potrafi zrozumieć to, co czuje Hestia… To znaczy, że on i ona... Są sobie przeznaczeni? — Przytaknęła, a on zgarbił się i spojrzał w okno. — I Draco tak po prostu na to pozwolił? Coś tu nie gra.
— Nie można uciekać przed przeznaczeniem. Sam coś o tym wiesz. Im bardziej starasz się od niego odsunąć, ono szybciej się do ciebie przysuwa. A uwierz, nie tylko Draco to przeszkadza — Potter uniósł do niej zdumiony wzrok, Luna uśmiechnęła się tylko. — Ivan nigdy nie chciał i nie chce kochać Hestii. Nie czuje z nią powiązania. Nie w tej historii.
— Co to znaczy? — Na to pytanie już mu nie odpowiedziała. Machnęła na niego jedynie ręką, po czym najzwyczajniej w świecie obróciła się na pięcie i odeszła, nadal spoglądając w sufit.

*

Flora przystanęła, widząc, że Theodor również to zrobił. Odwróciła się i posmutniała. Odkąd zobaczyła go dzisiejszego ranka, chłopak prawie się nie odzywał. Szedł cicho, niczym cień, nie zagadywał ani nie zaczynał rozmowy. Po prostu był obok, nosząc jej książki, jak to miał w zwyczaju. Cały czas był pochłonięty swoimi myślami. Teraz stał przy parapecie, odkładając na niego tomy ksiąg. I z zamyśleniem się w nie wpatrywał.
Carrow podeszła bliżej, patrząc na niego z obawą. Przyjaciel zachowywał się dosyć osobliwie. Milczeli przez chwilę, aż w końcu na nią spojrzał, a oczy wciąż miał smutne.
— Flora, czy ty mnie kochasz? — Zapytał.
Ot tak po prostu, jakby to było pytanie o pogodę czy esej dla Snape’a. Zupełnie nie zwracając uwagi na powagę tego pytania. Jakby te słowa nie robiły na nim żadnego wrażenia. Ona stała jak wmurowana, nie wytrzymując spojrzenia i również skierowała wzrok na książki. Wiedziała, że tym czynem mu odpowiedziała. Bo jak sam często powtarzał, odpowiedź jest prosta jak nauka słuchania. Jednak mówiąc to nigdy nie miał na myśli zwykłej rozmowy. Było jej wstyd, że wbrew pozorom była taka sama, jak reszta głupiutkich dziewcząt. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Łatwo było ją rozgryźć.
— Po co teraz o to pytasz? — Wykrztusiła. Wzruszył ramionami i spojrzał gdzieś przed siebie. Po czym poprawił okulary. — Rozczarowałam cię?
— Trochę. — Odparł spokojnie. Przytaknęła. Cóż… Byli przyjaciółmi, wiedzieli o sobie naprawdę wiele rzeczy. Jak na przykład to, że on jej nie nigdy pokocha. Wiedziała to. Odkąd po raz pierwszy - jak jeszcze byli dziećmi - zobaczyła z nim Toukę, wiedziała, że Nott wpadł w zbyt głęboki dół, by być w stanie poczuć miłość do kogoś innego. Sam jej to kiedyś przyznał, żaląc się na Dafne, która cały czas łudziła się, że to się zmieni.
— Przepraszam.
— Nie masz za co. To silniejsze od nas — odparł po prostu. Carrow znów przytaknęła. Nie umiała na niego spojrzeć, bała się. Chciała stąd uciec. Zapaść się pod ziemię ze wstydu. Bo właśnie to teraz odczuwała. Tak jak i poczucie winy. — Chcesz? — Usłyszała jedynie, było to zupełnie pozbawione emocji pytanie, tak proste, a zarazem wprawiające ją w osłupienie. Popatrzyła na niego, nie wiedząc o czym mówi, a przecież znała go na tyle dobrze, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, o co mu chodzi. Był księciem z bajki, nie lubił, kiedy kobiety się smuciły. W stosunku do niej nie był inny, wiedziała, że przez to ukrywa swoje lęki. Wykorzystuje moment, by zakryć to, co sam czuje, dezorientując wszystkich dookoła. A naiwne kobiety sądzą, że chodzi o nie same. O ich problemy, ich ból, strach. Że się nimi przejmuje. Rzeczywistość była inna. I ona to wiedziała.
— Dupek z ciebie, wiesz? — Uśmiechnął się i na nią spojrzał. Nie różniła się niczym od reszty, chciała mieć choć na chwilę księcia z bajki tylko dla siebie.

*

— Na co tak patrzysz? — Harry otrząsnął się i spojrzał na Toukę, która właśnie przy nim przystanęła. Skierowała wzrok w miejsce, gdzie wcześniej się wpatrywał, i ujrzała tam Notta, który właśnie pochylał się nad Carrow. — Są razem?
— Chyba nie. Nie wiem. Stąd niczego nie słychać.
— Jednak zwróciłeś na nich uwagę. — Powiedziała i na niego spojrzała. Potter odwrócił od niej swój wzrok. Nie dał rady patrzeć w jej oczy. Nie po tym, co widział wczoraj na mapie. — Harry, dziwnie się od rana zachowujesz. Coś się stało?
— Zdaje ci się — rzucił szybko, po czym zastanowił się szybko… Nie wiedział, co miał powiedzieć, żeby nie zapadła ta krępująca cisza. — To zwykła ciekawość. Lubię patrzeć na szczęśliwe pary. A oni wyglądają na naprawdę szczęśliwych. Wiesz, bardzo długo wszyscy czekaliśmy na to, aż się zejdą — stwierdził i znów odwrócił wzrok, kiedy ten przyparł Florę do parapetu, nie przerywając pocałunku Czuł wstręt do Theodora. — Słuchaj… Nie czujesz się… Zazdrosna? — Zapytał, gdy ruszyli w kierunku sali eliksirów, gdzie mieli wspólne zajęcia.
— Dlaczego niby miałabym się tak czuć?
— Mówiłaś, że łączy was więź. — Zaczął niepewnie, nie chciał się wygadać, ale… Musiał mieć pewność co do tego, że Touka i Nott wczoraj to zrobili. — Nie wmówisz mi, że się nie przywiązałaś. — Kirishima zaśmiała się cicho. Harry nie widział w swoim pytaniu niczego zabawnego. Tym bardziej, że Blaise powiedział mu o związku jej i Notta.
— Ja i Theodor to przeszłość, nasza relacja nie jest inna jak tylko przyjacielska.
— Skoro tak twierdzisz. Wydawało mi się, że ot tak po prostu nie da się zapomnieć… przeszłości. Nie boli cię to? — Zapytał cicho, dziewczyna wzruszyła ramionami. Potter zastanowił się przez chwilę. Może faktycznie przesadzał. Przecież to była przeszłość. Nie powinien tak myśleć. Touka przecież niczego nie starała się zrujnować. Nott nie był w związku. — Wybacz za tamte słowa, były nie na miejscu.
— Nie zadałeś ich bez powodu. — Spojrzała na niego, a Potter uśmiechnął się nieporadnie.
— Nie. Nie zadałem.
— W porządku, Harry. Po prostu to przyznaj.
— Nie mam cię za złą osobę — powiedział. — Ale powinniście przestać. — Dodał, odwracając wzrok w bok. — Albo przynajmniej lepiej się z tym kryjcie.
— Co? — Krukonka zatrzymała się gwałtownie. On również przystanął, rozejrzał się, na korytarzu było kilka osób. Chwycił ją za rękę, po czym zaprowadził do pustej klasy. Skoro i tak się już wygadał, to niech przynajmniej się wyjaśni, co konkretnie jest między nią a Nottem. — O czym ty mówisz?
— Nie mam cię za złą osobę — powtórzył. — Ale wydaje mi się, że… Nie powinniście tego robić nawet jako przyjaciele.
— To przeszłość — powiedziała pewnie, a on zacisnął dłonie w pięści. Jak mogła kłamać mu prosto w oczy? — Poza tym, widziałeś. Kocha teraz Florę, więc…
— Kocha? — powtórzył wściekły. — Skoro to wiesz, to dlaczego i tak tego nie szanujesz? Dlaczego on sam tego nie szanuje?
— Harry…
— Twierdzisz, że przyjacielski seks to tylko zabawa, wmawiałaś mi to. Ale ty nie masz pojęcia o miłości. Gdyby tak było… Gdybyś faktycznie rozumiała, czym jest to uczucie, nie próbowałabyś go omotać jak pierwsza lepsza zdzira. — Zamilkł w chwili, gdy to powiedział. Rozpędził się, za bardzo zdenerwował… Nie zapanował nad irytacją i złością spowodowaną tym lekkim podejściem do miłości. Nie miała prawa mówić o kochaniu, skoro sama zachowywała się w sposób zupełnie pozbawiony moralności. Patrzył na nią, a ona wpatrywała się w niego z wielkimi oczami pełnymi łez. Zranił ją tym… ale musiał powiedzieć prawdę. — Widziałem was wczoraj na mapie… Zaraz po rozprawie. Będę milczał, ale tylko ze względu na Florę… Nie chcę jej ranić.
— Nie szanujesz prywatności innych.
— Prywatności? Naprawdę chcesz mnie uczyć dobrych manier po tym, co zrobiłaś?
— A co takiego zrobiłam? — zapytała, Potter zamilkł. — Czego nie powiesz Florze? — Jej głos dziwnie słabł, gdy mówiła te zdania. — Sądziłam, że jesteś inny… Ale ty oceniasz mnie tak samo jak reszta — chłopak zamarł.
— Touka, ja tylko... Zaczekaj! — Krzyknął za nią, gdy wybiegła z klasy. Poszedł za nią, jednak kiedy znalazł się na korytarzu, usłyszał jedynie huk aportacji i już jej nie było. — Kirishima!
— Nie drzyj się — Potter odwrócił wzrok na Pansy, która kierowała się wraz z Blaisem w jego kierunku. — Jest ledwo po dziesiątej. Ludzie nie są przyzwyczajeni do tak głośnych dźwięków o tej porze.
— I po co za nią wołałeś? — dodał Zabini przystając przy nim. Po czym zmarszczył brwi. — Ty chyba nie… Potter, jesteś kretynem.
— Chciałem się tylko upewnić.
— I co? Sądziłeś, że ci się przyzna?
— Nie miała pojęcia, o czym mówię — powiedział cicho. Blaise pokiwał głową, patrząc na Parkinson, która przyglądała się Harry’emu ze zmarszczonym czołem. — Właściwie to… wydaje mi się, że oni wcale nie…
— Pansy, mogłabyś poszukać Touki? — przerwał Potterowi Zabini. Dziewczyna przewróciła teatralnie oczami, ale posłuchała się go i poszła przed siebie. Za to Zabini wygłosił Harry’emu takie kazanie o moralności, jakiego nigdy wcześniej nie dostał nawet od Hermiony.

*

— Gdzie Touka? Nigdy nie opuszcza uczty — spytała Hestia, patrząc za stół Krukonów. Na lekcje Touka przyszła w towarzystwie Pansy, jednak tylko na eliksiry. Później już Potter nigdzie jej nie zauważył. Mimo iż przechodził często obok miejsc, w których Krukoni mieli zajęcia, Kirishimy nigdzie nie widział. Czuł poczucie winy z powodu tego, co powiedział. Nie powinien jej osądzać, nie mając ku temu podstaw. — Theo, byłeś wczoraj u niej, prawda?
— Byłem — odpowiedział Nott, nawet nie spoglądając na nią. — Ale nie czuła się źle. Jej zachowanie również było normalne. Nie wyglądała na chorą.
— Potter widział się z nią rano — Harry drgnął, kiedy Zabini klepnął go otwartą dłonią po plecach i uśmiechnął się zimno, kiedy wszyscy spojrzeli właśnie na niego. To była kara za brak taktu ze strony Harry’ego. Wiedział to. — Zauważyłeś coś dziwnego w jej zachowaniu?
— Niespecjalnie — mruknął. — Była normalna. Taka jak na co dzień.
— To po co za nią krzyczałeś, gdy wybiegła z klasy, w której byliście?
— Zabini…
— Pokłóciliście się? — spytała Hestia i nawet wydała mu się przejęta, co u niej ostatnio było rzadkością. Potter zaobserwował, że emocje u Hestii stają się bardzo oszczędne… Zanikają.
— Można to tak nazwać… Trochę na nią naskoczyłem… Do teraz nie wiem czy słusznie.
— W sumie można się tego po tobie spodziewać — Harry spojrzał na Notta, który go ignorował, biorąc do ręki kielich z sokiem dyniowym. — W końcu gdy się rozkręcisz, nie wiesz, kiedy przestać.
— Coś insynuujesz?
— No nie wiem... Na rozprawie nie potrafiłeś się powstrzymać, by nie wspomnieć przy nich o tym, że Draco miał kontakt z Granger, mimo iż sam zaznaczał, że mamy siedzieć w tej sprawie cicho.
— Ja przynajmniej nie mam niczego do ukrycia. Na przykład na rękach — odparł zły, znów czując, że się rozpędził. Blaise pokiwał głową, a bliźniaczki prawie w tym samym momencie spojrzały na swoje półmiski z jedzeniem. Nott patrzył na Pottera w milczeniu, w ten dziwny sposób. Jakby chciał go zabić lub poćwiartować. Pokazać, jakim niewdzięcznikiem jest Harry. W końcu zdradził Czarnego Pana dla Pottera. Dla tego, który wrzucił mu ojca do Azkabanu, zdradził dla kogoś, przez kogo później zabito mu ojca.
— Co powiedziałeś Touce? — Zapytał zamiast ripostować, czym Harry się zdziwił.
— Prawdę o tym, że nie powinno się robić pewnych rzeczy nawet z uwagi na przyjaźń — odparł, patrząc mu w oczy, Theodor prychnął i napił się soku.
— Nie dałeś jej wyjaśnić?
— Co tu niby było do wyjaśniania?
— Na przykład to, że Touka nie jest dziwką, Potter. — Harry zamarł. Theodor pokiwał głową i odstawił kielich. — Przyjechała do tej szkoły tylko ze względu na ciebie, nie chciała tego. Ale się przemogła, a teraz nie słucha od ludzi niczego innego, jak tylko tego, że jest wstrętną wilą, która mami i wykorzystuje każdego, na kogo wpływa jej magia. To jej powiedziała Greengrass, to powiedziałeś jej ty i Zabini — Blaise spojrzał w bok. — To samo powiedziała jej Hestia i Flora — Harry zdziwił się, słysząc, że bliźniaczki w ten sam sposób oceniały Kirishimę, co reszta. — Nigdy nie miała kontaktu z ludźmi. Nie tylko ze względu na to, że tak o niej mówili, ale bała się ich. Przez ten strach była chora. Nie wiesz, co to znaczy być samotnym, Potter. Co to znaczy nienawidzić wszystkich i bać się odezwać, by tylko nie naskoczyli na ciebie z pretensjami, złością i irytacją. Wszyscy macie ją za dziewczynę, której całe życie to zwycięstwa, a by cokolwiek zdobyć wystarczy jedno spojrzenie. — Harry pamiętał, jak Touka opisała siebie przy ich pierwszym spotkaniu, teraz dopiero dostrzegł, że był w tym żal, a nie zadowolenie. — Bo tak jest wam wygodniej.
— Theo…
— Pójdziesz ją przeprosić — przerwał Florze, nadal patrząc na Pottera. — Bo nawet nie wiesz, co mogłeś spowodować tymi oszczerstwami.
— Skąd ta złość? — Odparł i to był jego błąd. Widział to w pełnym nienawiści spojrzeniu Notta. W spojrzeniu kogoś, kto pragnął teraz wstać, wyszarpać za ubrania Pottera z Wielkiej Sali i zabić go najgorszą klątwą, jaką znał. Widział to… Ale zanim tamten zdążył zrobić cokolwiek, do sali zaczęły wlatywać sowy z popołudniową pocztą.
*

Hermiona przystanęła, widząc na błoniach samotnie siedzącą Krukonkę. Spojrzała na zegarek. Za dwie minuty zaczynały się zajęcia, a z tego, co wiedziała, znając plany uczniów na pamięć, wszyscy Krukoni mieli dziś zajęcia do późnego popołudnia. „Może się zamyśliła”, przeszło jej przez myśl, kiedy obserwowała ciemnowłosą wpatrującą się w Zakazany Las. Wzruszyła ramionami, kierując się w stronę biblioteki, Krukoni nie leżeli pod jej opieką. To sprawa Terry’ego, że niektórzy nie przestrzegają reguł i mają w nosie lekcje. „Jesteś prefektem” przystanęła, oglądając się za dziewczyną. „To twój obowiązek”. Westchnęła, zawracając.
Kiedy weszła na błonia i podeszła nieco bliżej, zdała sobie sprawę z tego, że to nie zwykła Krukonka. Poznała ją po pozie. Żadna inna dziewczyna w szkole nie miała tak pełnej gracji postury jak ona. Nawet dziewczyny z czarodziejskich arystokracji nie zachowywały się jak damy. Ona… Nawet siedząc na trawie wyglądała, jakby pozowała do obrazu jakiemuś malarzowi. Nic dziwnego, że dziewczyny nazywały ją Księżniczką. Przypominała ją i według Granger nie było to coś negatywnego.
— Masz teraz lekcje. — Touka oderwała wzrok od lasu i na nią spojrzała. Hermiona dostrzegła w jej spojrzeniu smutek, który jednak szybko zniknął. A Kirishima przytaknęła, po czym znów spojrzała przed siebie.
— Tak. Wiem — odparła cicho. Gryfonka zamrugała nieco zbita z tropu i spojrzała na zegarek ponownie. Właśnie zaczęły się jej zajęcia.
— Nie wybierasz się na nie?
— Powinnam?
— Tak — odparła oczywistym tonem, szczerze zdziwiona pytaniem Kurkonki. Zabrzmiała jakby zupełnie ją to nie obchodziło. — Opuszczanie zajęć może odbić się na twojej edukacji.
— Edukacji? — Powtórzyła i uśmiechnęła się przelotnie. — Nie sądzę.
— Może teraz tego nie widzisz, ale…
— Nigdy wcześniej nie chodziłam do szkoły. — Przerwała Hermionie, a dziewczyna zamilkła, zdziwiona tymi słowami. „Jak to nie chodziłaś?” — A rzeczy, których was uczą teraz, poznałam i opanowałam mając lat jedenaście. Te zajęcia niczego nie wnoszą w moją wiedzę. Nie widzę sensu na nie chodzić.
— To po co tu przyjechałaś? — Spytała. Touka znów się uśmiechnęła i na nią spojrzała.
— Bo mnie o to poproszono. — Odparła cicho. Głos miała smutny i pełen żalu. Żałowała tej decyzji. Hermiona to widziała. — To Shakespeare? — Zapytała, zwracając uwagę na książkę, którą Granger trzymała w ręce. Gryfonka drgnęła i spojrzała na okładkę, była tak zdziwiona tym pytaniem, że zupełnie zapomniała, co właściwie trzyma w dłoni. Popatrzyła na tytuł i skinęła powoli głową.
— Tak… Sen nocy letniej. — Twarz Touki nagle się rozpromieniła, a jej oczy zabłysły radosnymi ognikami.
— Mogę? — Spytała radośnie i wyciągnęła dłoń do Granger. Hermiona podała jej książkę, a Krukonka natychmiast spojrzała na okładkę. — To nowe wydanie? Nigdy wcześniej takiego nie widziałam.
— Sprzed kilku lat… — Granger naprawdę nie wiedziała, jak powinna zareagować. Touka była arystokratką. Czarownicą wsławioną w walkach magicznych. Śliczną, czystokrwistą dziewczyną szanowaną wśród społeczeństwa… A czytała mugolską literaturę. Ot tak po prostu… Naprawdę niesamowite zjawisko. — Rodzice dali mi ją na święta. — Dodała i obejrzała się za siebie. Lekcje się już zaczęły.
— Wygląda na całkiem nową. Musisz o nią naprawdę dbać.
— Kilka zaklęć i przestała się psuć — odparła, przysiadając się i przyjrzała się Kirishimie.
Touka przejeżdżała swoimi smukłymi palcami po nadruku nazwiska autora, a jej usta wykrzywiały się w delikatnym uśmiechu.
Rzekłem, że zrosło się z mym sercem twoje,
I jedno mamy dziś serce oboje.
Dwie dusze łączy też jedna przysięga,
Żyje w nich szczerość, fałsz ich nie dosięga. — Hermiona rozchyliła usta w niemym „o” słysząc te słowa z ust dziewczyny. Touka drgnęła i na nią spojrzała, a jej policzki przykrył delikatny rumieniec. — Wybacz… Nie mogłam się powstrzymać. — Powiedziała ciszej, oddając jej książkę. Granger nadal patrzyła na nią zdziwiona. Jednak szybko się otrząsnęła, zdając sobie sprawę z tego, że zapadła między nimi niezręczna cisza.
— Znasz się na mugolskiej literaturze? — Zapytała z trudem, nadal nie potrafiąc wyjść z podziwu, że zacytowała fragment wcześniej wspomnianego dzieła bez pomyłki czy przerwy na zastanowienie się, ot tak po prostu, jakby znała go na pamięć.
— Znam to za duże słowo. Czytałam kilka dzieł wielkich mugolskich pisarzy i poetów, a Shakespeare… Cóż dużo mówić. Skradł moje serce. — Wyznała i posłała jej życzliwy uśmiech, znów patrząc na książkę. — To naprawdę ładne wydanie. Ja mam tylko te z szesnastego wieku. Mają już brzydkie strony. Nawet magia już na nie nie działa.
— Masz takie wydanie? — Hermiona poczuła, jak coś ściska jej serce. Marzeniem dla niej było chwycić do dłoni tak stare wydanie tego autora. Krukonka wzruszyła ramionami.
— Moja rodzina kolekcjonowała takie rzeczy, gdy jeszcze była moda na mugolską literaturę… kilka setek lat temu — dodała i cicho się zaśmiała. — Ale teraz te książki nie są tak dostępne. Ciężko dostać coś takiego od ręki. Dlatego dziwi mnie to, że masz tak nową książkę.
— Moi rodzice są mugolami. Nie jest to takie niedostępne. — Touka na nią spojrzała wyraźnie zdziwiona. Hermiona rozumiała, o czym mówiła Kirishima. Dla niej, jako osoby czystokrwistej, zdobycie takiej książki musi być nieco bardziej kłopotliwe. Nie miała pojęcia o świecie mugolskim. O ich walucie, zwyczajach… Pewnie nawet w księgarni powiedziałaby coś, czego przeciętny mugol by nie zrozumiał. Za to w świecie magicznym nie ma takich książek. Hermiona to wie, pamiętając, że kiedyś próbowała kupić Pieśni niewinności Williama Blake’a, które w normalnej księgarni mugolskiej są na górnych półkach zaraz obok Shakespeare’a. W Esach i Floresach zaś sprzedawca zapytał jej, czy to jakiś nowy pisarz.
— Szczęściara z ciebie — powiedziała Krukonka, wprawiając Hermionę w jeszcze większy stan osłupienia. — Ja posiadam jedynie Makbeta, Romea i Julię, Sen nocy letniej i Hamleta. Ty masz pewnie dostęp do wszystkich jego dzieł, wliczając w to Burzę i Kleopatrę… Och, jakbym chciała przeczytać Kleopatrę, a później cytować ją z podziałem na role… — Zamilkła nagle i ponownie zarumieniła się, jakby zażenowana swoimi słowami. — Przepraszam. Znów zaczęłam mówić dziwne rzeczy — Hermiona po raz pierwszy spotkała w tym świecie osobę tak zachwyconą mugolską poezją. Kirishima wspomniała nawet o tych mniej znanych tytułach, jak Burza. Do tego dodała, że chciałaby ją cytować… To musiało oznaczać, że zna je wszystkie na pamięć. Tak jak wcześniej wypowiedziała bezbłędnie fragment Snu nocy letniej.
— Nie szkodzi. Uważam, że to piękne… Wiesz. Pierwszy raz spotykam osobę, która tak zachwyca się Shakespearem. Nawet w świecie mugolskim jest mało ludzi, aż tak się nim pasjonującym, że są w stanie cytować pełne strofy… Chyba większość z tych, którzy to potrafią to aktorzy, którzy grają postacie z tych dzieł. Jednak zwykły czytelnik… Powiem ci, że nawet ja tak nie umiem. — Przyznała. Krukonka uśmiechnęła się, patrząc z iskrzącymi życiem oczami w niebo. — Sama cytujesz wszystkich?
— Słucham?
— Mówiłaś, że chciałabyś cytować Kleopatrę z podziałem na role.
— Ach. To. Nie. To byłoby żenujące. — Zaśmiała się cicho. — Podzieliłam się swoją miłością do mugolskiej poezji z Romeem. — Odparła, a Hermiona zamrugała zdziwiona. — Ja jestem Julią. — Uzupełniła i westchnęła cicho. — Wiele bym dała, by znów przejść się z nim wzdłuż Sekwany, cytując najpiękniejsze strofy Hamleta. Gdzie Theodor wypowiada jego słowa przy grobie Ofelii z taką pasją, jakby jego serce faktycznie krzyczało z rozpaczy. Jak mówi do Julii, że dla niej wyrzecze się wszystkiego, jak…
— Theodor? — Hermiona prawie nie słyszała innych słów wypowiedzianych przez Toukę, patrząc na nią i starając się zrozumieć, co właściwie powiedziała… Bo miała wrażenie, że powiedziała Theodor… I to właśnie było całkowicie rozbrajające. — Czy ty mówisz… Że Theodor Nott zna na pamięć dzieła Shakespeare'a? — Musiała się upewnić. Brzmiało to tak fantazyjnie, że po prostu musiała mieć pewność, że mowa tu o tym Ślizgonie. Przyjacielu Malfoya. Kimś, kto nienawidzi mugoli.
Kirishima znów na nią spojrzała i przytaknęła, ponownie dotykając powoli książki Hermiony, ale jej uśmiech był inny. Pełen nostalgii. I Hermiona mimo tego, że chciała krzyknąć: „Jak to możliwe?!” lub coś podobnego, widząc jej nieuzasadniony smutek zamilkła. Touka zdawała się cierpieć.
— Ale to było dawno. — Wyszeptała cicho. Po chwili otrząsnęła się i na nią spojrzała, a potem zamrugała zdziwiona, jakby w ciągu tej sekundy twarz Gryfonki stała się zupełnie inna. — Ty jesteś Hermiona Granger? — Zapytała, a Gryfonka nieznacznie przytaknęła. Również zdając sobie sprawę z tego, że dopiero teraz ma pierwszy raz styczność z Kirishimą w cztery oczy. — Wcześniej chyba nie było okazji. — Wyciągnęła do niej dłoń. — Miło mi cię poznać. Wiele się tu o tobie mówi. — Granger przyjęła jej dłoń i uścisnęła, co brunetka skomentowała pięknym uśmiechem. — To ciebie ocalił Theodor, prawda? Ostatnio… W łazience. — Hermiona poczuła, że się czerwieni. Dziewczyna powiedziała to tak, jakby pytała o jakąś błahostkę.
— Skąd… Kto ci o tym powiedział? — Wykrztusiła. Nott obiecał, że nikomu o tym nie powie. Za to Kirishima teraz… Ot tak jej o tym przypomniała.
— Lovegood. — Machnęła dłonią całkowicie obojętnie. — Właściwie już wcześniej chciałam z tobą porozmawiać. Jednak tyle się działo, że zupełnie wypadło mi to z głowy. Wiesz, ta sprawa z rozprawą, miałaś wtedy wiele na głowie.
— Chciałaś ze mną rozmawiać? — Zamrugała zdziwiona. — Dlaczego?
— Chciałabym pomóc wyciszyć ten konflikt między domami. Wiem, że dopiero co się w szkole pojawiłam… I w sumie szybko stąd zniknę, jednak uznałam, że w Hogwarcie powinien zapanować pokój. I tak już przyszło nam żyć w niespokojnych czasach. Po co sprawiać dodatkowe kłopoty? — zagadnęła. Hermiona naprawdę była pod wrażeniem osoby Kirishimy. Nie dość, że była piękna, mądra i wysportowana, to do tego miała dobre serce, była wrażliwa i tolerancyjna… Granger patrząc na nią widziała postać idealną. Złote Dziecko, w każdym stopniu. Bez skazy. — …zem z Theodorem uznaliśmy, że nie ma potrzeby, by mieszać w to wszystkich — kontynuowała, wyrywając tym samym Hermionę z zamyślenia. — Wystarczy, że prefekci zaczną wykorzystywać swój autorytet w domach, by wszystko jakoś ułożyć. Wiem, że to nie jest proste, jednak sądzę, że warto spróbować.
— Tak… Masz rację. Tylko dziwi mnie, że Nott się w to włącza. Znaczy… Niespecjalnie się tym konfliktem przejmował. On ogólnie mało czym się przejmuje. — Wydukała cicho, nieco zażenowana faktem, iż ośmieliła się powiedzieć coś takiego przed… z tego, co zrozumiała, byłą dziewczyna Theodora.  
— Tak. Nie lubi mieszać się w politykę, ja zresztą też nie, ale to wyjątkowa sytuacja. Więc zgodził się pomóc. — Znów zwróciła uwagę na niebo. Hermiona również tam spojrzała. Zobaczyła jaskółki spadające w dół, które tuż przy ziemi wzlatywały wysoko w górę. Ponad chmury. Hermiona patrząc na nie zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy w życiu nie widziała, by jaskółka upadła czy zderzyła się z ziemią. Zawsze zdołają w ostatniej chwili wzbić się w górę. — Nie obwiniaj się za jego ojca, Hermiono. To nie była twoja wina.
— Skąd ty…
— Po prostu tego nie rób — przerwała jej cicho. — On cię nie wini… Choć wiem, że czujesz inaczej. Uwierz, w tej chwili naprawdę jestem jedyną osobą, która rozumie to, co czujesz. — Spojrzała na nią i posłała jej uśmiech. — Bo z mojej winy zabili mu siostrę.
*

Harry wziął głęboki wdech, nie lubił gabinetu Snape’a. Kojarzył mu się z lekcjami oklumencji, z lekcjami eliksirów, a głównie z osobą Nietoperza i chyba ten ostatni argument najbardziej drażnił Pottera. Fakt, iż to właśnie Severus Snape jest właścicielem owego, nieprzyjemnie wyglądającego gabinetu, który wręcz odzwierciedlał samego opiekuna jego domu.
Potter siedział teraz na krześle, które znał tak dobrze ze szlabanów i wszelkiego rodzaju innych „spotkań” z opiekunem domu. Jak szlabany, na których otrzymywał od profesora Snape’a liczne nagany, reprymendy, kazania na temat moralności, ubliżenia skierowane nie tyle do samego Harry’ego, co do jego ojca i podobieństwa Wybrańca do tego półgłówka.  Siedział i czekał, aż skończy czytać jego wyniki SUM-ów. Do końca roku szkolnego każdy uczeń szóstego roku musiał zgłosić się do opiekuna domu w sprawie wyboru swojego przyszłego zawodu, aby dostosować naukę lekcji na roku siódmym stricte pod OWUTEMY z najliczniej punktowanych przedmiotów. Harry był ostatnim Ślizgonem ze swojego roku, który zgłosił się do Snape’a, dwa miesiące po tym, jak zrobił to uczeń przedostatni, którym był Zeak Martin - były Krukon, za którym niegdyś Snape również nie przepadał.
Severus zdawał się nawet nie patrzeć na jego oceny, po jego skrzywionej minie raczej wnioskował, że patrzył na rubrykę, gdzie Potter wpisał zostanie Aurorem. Już rok temu Snape powiedział mu, że nigdy nie będzie miał szans nim zostać, mając tak niskie oceny z Eliksirów, które są jednym z najlepiej punktowanych przedmiotów. Jednak Sumy poszły Potterowi nieźle. I to Snape również wiedział.
— Co skłania cię do bycia akurat Obrońcą Ludzkości, Potter? — Zapytał, akcentując z ironią przedostatnie słowa. Harry poczuł wzbierającą się w nim złość, ale starał się zignorować sarkazm w głosie profesora i, w miarę możliwości, grzecznie mu odpowiedzieć.
— Biorąc pod uwagę czasy, w jakim przyszło nam żyć, stwierdziłem, że dobrą alternatywą byłoby, aby w miarę sprawnych Aurorów było jak najwięcej. Patrzyłem niedawno na kadrę aurorską tego okresu, miejsca w niej zajmują czarodzieje zdolni, jednak już zbliżający się do emerytur. A to, jak sądzę, znacznie obniża wydajność całego departamentu… Profesorze. — Dodał po krótkiej pauzie, prosząc w duchu, by owa wypowiedź zadowoliła Snape’a. Flora trenowała z nim ją rankiem. Za co był jej bardzo wdzięczny, jednak… czy wystarczy?
— Spojrzałeś na kadrę? Zaskakujące — zironizował, nadal patrząc w jego papiery. — Profesor Slughorn zachwala twoje niebywałe zdolności w eliksirach, zaskakujące, że ja, nauczając cię dobre pięć lat, owych zdolności nie dostrzegłem w ogóle. Jednak jeśli utrzymasz owy „poziom” do OWUTEM’ów, jak i zdasz egzaminy z obecnym stopniem u profesora Slughorna, jest nikła nadzieja, że twoja dziecięca fantazja się ziści. — Potter siedział jak wmurowany, czy Snape go właśnie pochwalił? Nie… Niemożliwe. Mimo całego sarkazmu, jaki wkładał w tą wypowiedź i tego, że przecież kpił z marzenia Pottera, to jednak zabrzmiał, jakby był zadowolony z jego wyników… Czy to aby nie jest sen?! — Z Zaklęć profesor Flitwick również nie ma co do ciebie zastrzeżeń, z mojego przedmiotu jakoś wychodzisz na prostą, jednak Transmutacja… — Potter jęknął w myślach, oczywiście! Musiało być jakieś ale. Zawsze. A to, że ma zadowalający z Transmutacji, było wręcz świetnym pretekstem, by się nad Potterem poznęcać. — ...jest na wyższym poziomie niż twojego ojca, który mimo całej swojej niekompetencji aurorem został, więc nie powinieneś mieć większych problemów, aby utrzymać tą, jakże szlachetną, rodzinną tradycję. — Mruknął, zatrzaskując teczkę i mu ją oddał. Harry, który był w jeszcze większym szoku niż poprzednio, z trudem zdołał się otrząsnąć, by w odpowiednim czasie odebrać papiery od opiekuna domu, nie wprawiając go tym w irytację. — Jeśli przyszły semestr nastanie, będziesz miał lekcje wyłącznie z tych czterech przedmiotów. — Oświadczył i machnął dłonią, a Harry powoli wstał. Jednak przystanął przy drzwiach, odwracając się w kierunku profesora.
— Jeśli nastanie? — powtórzył, Snape uniósł do niego znudzony wzrok.
— To aż tak dziwne?
— Nie… — zaciął się, przez co Severus zmarszczył brwi i spojrzał w kierunku portretu Salazara Slytherina. — Profesorze… Draco powiedział mi o czymś, co Zakon zapomniał mi przekazać. — Zaczął powoli. Snape strzelił na palcach. Harry wiedział, że cierpliwość Severusa się kończy. Ale wiedział również, że kto jak kto, ale Snape, w przeciwieństwie do reszty, nie będzie wymyślał banalnych kłamstw, by oszukać Pottera, tym bardziej, że Severus dobrze znał Malfoya i obaj wiedzieli, że Malfoy nie kłamał. — Syriusz żyje. To oznacza, że na wakacje wracam do niego, a nie do pani M… Narcyzy, zgadza się?
— Siadaj — powiedział mężczyzna. Potter wrócił na swoje miejsce i spojrzał na opiekuna domu, ten uparcie wpatrywał się w pustą ramę obrazu Slytherina. — O czym Malfoy ci jeszcze powiedział?
— Tylko o tym.
— Łżesz.
— Nie. Mówię prawdę. Nie mówił o niczym innym związanym z Zakonem. — Przyznał Potter. Snape zwrócił na niego uwagę, a jego ciemne oczy utkwiły w osobie Pottera, przez moment Ślizgon pomyślał, że ten chce użyć oklumencji, ale tak się nie stało.
— Draco nie kłamał. A Zakon nie mówił ci o tym celowo — odparł spokojnie. — Blacka znaleźli w towarzystwie jego rodziny, którą również miałeś już wątpliwą przyjemność spotkać. — Harry przytaknął, myśląc o Bellatriks. — Musieli sprawdzić, czy jest czysty i czy nie działa pod wpływem Imperiusa. Zakon już mu nie ufa. To powód, dla którego cię o nim nie poinformowali.
— Nie ufają Syriuszowi? Przecież… On nigdy by nie zdradził… Wolałby zginąć niż zdradzić!
— Aż tak zapadły ci w pamięć jego słowa z trzeciego roku, co, Potter? — Warknął, a Harry spojrzał w blat stołu. O tak, Snape wiedział, gdzie dźgnąć, by wywołać poczucie winy, wtedy rzucił w Snape’a zaklęciem ogłuszającym we Wrzeszczącej Chacie, by móc przeprowadzić rozmowę z Syriuszem, w czym owy profesor skutecznie mu przeszkadzał. — Black zdradził w swoim życiu tych, którym na nim zależało. Nie znasz jego przeszłości… Nie przerywaj mi — dodał, zanim Harry zdążył mu odpyskować. — Powiedział ci tyle, ile chciał, żebyś wiedział. Wiedzieliśmy, co robił w przeszłości. Więc każdy z nas był w stanie uwierzyć w to, że mógł zdradzić Zakon. Ale tak. Opieka nad tobą z powrotem wraca do niego. Po ukończeniu tego roku szkolnego wracasz na Grimmauld Place 12.
— A Ron… On też ma nadal wstęp do Zakonu?
— Weasley, mimo wszystko, wciąż jest zaangażowany w życie Zakonu. W końcu jego cała rodzina się w nim znajduje. Co według mnie jest przejawem ignorancji i stwarza głównie zagrożenie, to jednak Dumbledore twierdzi, że potrzeba nam każdej z tych rudych głów. Więc ani ty, ani nikt inny nie ma prawa wykłócać się w tej sprawie.
— Nawet Narcyza?
— W szczególności Narcyza. — Odparł, jednak kiedy Potter chciał o coś jeszcze zapytać, Snape zakończył temat i bezceremonialnie kazał mu opuścić gabinet. Co Potter zrobił, i tak nadużył już cierpliwości Snape’a. I wiedział, że na więcej nie może sobie pozwolić. Nie był głupi, tylko rozsądny.
*

— Pani… Alder? — Syriusz wypowiedział te słowa z długą pauzą pomiędzy obiema częściami. Gdy to drzwi otworzyła mu czarownica na wskroś przypominająca mu Roxane. Nie z koloru włosów, bo te były czarne niczym smoła, nie z koloru oczu, które nie były błękitne jak niebo w dzień, lecz zielone jak szmaragd, również nie z cery, bo ta nie była czysta, a pełna piegów, choć mających w sobie urok. Nie… przypominała mu Roxane z kształtu twarzy, wzrostu, a w szczególności takiego blasku, który ją otaczał. Choć lepszym określeniem byłoby użycie słowa aury. Kobieta bowiem miała w sobie coś, przez co od razu czuło się, że… Spotkało się dobrą osobę.
Jej reakcja również była nieco opóźniona. Kiedy mu otworzyła, zamarła, a jej oczy powiększyły się i zaszkliły łzami. Za to z rąk wypadło coś, co w nich trzymała. Chyba był to kot, ponieważ chwilę później to coś wskoczyło w krzaki, przez co oboje się otrząsnęli.
— Zapraszam — powiedziała, nie potwierdzając swojego nazwiska. Syriusz powoli przeszedł przez próg domu i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to obrazy… Bardzo podobne do tego, który wisiał w pokoju jego brata. — Proszę poczekać w salonie. Zaraz przyjdę — oświadczyła, wskazując drzwi po prawej, po czym sama skierowała się w głąb korytarza.
Syriusz posłuchał się jej i poszedł do wskazanego przez nią pomieszczenia. Od razu usiadł w fotelu i spojrzał na swoje dłonie. „Jeszcze masz szansę się wycofać”, pomyślał powstrzymując drżenie rąk. Miał wątpliwości co do tego, czy chce się dowiedzieć prawdy o Regulusie… W końcu to już przeszłość. Nie powinien do niej wracać. Ale odkąd przeczytał książki Cassy, pragnął poznać motyw postępowania swojego brata.
— Spodziewałam się tu naprawdę wielu gości. Ale nie pana. — Usłyszał, po czym uniósł wzrok. Kobieta przeszła przez pokój i podała najzwyklejszą w świecie herbatę o siedemnastej.
— Wie pani kim jestem?
— Wiem… — Ucięła i usiadła w fotelu. — Jednak nie rozumiem, po co pan tutaj przyszedł.
— Pytania mi kazały.
— Rozumiem.
— Odpowiada pani bardzo krótko, zupełnie jakby odczuwała pani do mnie niechęć... Czyżbym kiedyś już panią spotkał?
— Nie sądzę. — Podniosła na niego wzrok, a Black drgnął, ta zieleń przeszywała go niczym zaklęcie uśmiercające. — W każdym razie nie mnie i nie osobiście… Pyta pan o niechęć. Proszę darować. Możliwe, że to nawyk, jaki nabyłam przez lata pracując jako sędzia w Wizengamotcie… Nawet nie wie pan, jak wielki wstręt można zacząć odczuwać do innych, pracując przy tych wszystkich fałszywych ludziach.
— Uwierzy pani, że jestem w stanie to pojąć. — Odparł. Brunetka skinęła mu głową i chwyciła za filiżankę, biorąc łyk napoju. On zrobił to samo. Z jakiegoś powodu nie obawiał się tego pić. Chyba po raz pierwszy od dawna napił się herbaty bez strachu przed trucizną lub wlanym do środka eliksirem prawdy.
— Choć… — Powiedziała. — Może i odczuwam do pana niechęć. Lub żal... A nawet złość. Ale realnie spowodowaną zwykłym ludzkim odruchem, nie przykrą sytuacją dotyczącą mnie bezpośrednio.
— Powiedziano mi… — Zastanowił się na chwilę. — Powiedziano mi, że wie pani coś o Regulusie Blacku. — Oświadczył z trudem. Dostrzegł jak z opóźnieniem odkłada filiżankę na talerzyk, a go na stolik kawowy, oddzielający kobietę od Syriusza.
— Tak powiedziano… — milczała przez chwilę, aż wzięła wdech i wyprostowała się. Po czym wzięła wdech i wyprostowała się. — Czego tyczy się owe „coś”? — Spytała, podnosząc na niego wzrok. Syriusz zastanowił się przez chwilę, przed wejściem tutaj miał setki pytań. Teraz nie potrafił odnaleźć nawet jednego.
— Jego śmierci.
— Śmierci? — Powtórzyła, a jej pytanie zabrzmiało, jakby było w tym coś zabawnego. — Obchodzi cię jedynie jego śmierć? Tylko to, jak zmarł? Chcesz mieć pewność, że gryzie piach? Tak jak zresztą powinna już dawno cała twoja rodzina? Tylko ona cię obchodzi, Syriuszu Black? — Jej pytania były zirytowane, pełne goryczy i bólu. Była poruszona zadając każde z nich… Z każdym coraz bardziej. Syriusz poczuł wyrzuty sumienia, najwyraźniej rozdrapał tym pytaniem jej rany. Nie sądził, że ją to dotknie.
— Wybaczy pani, że ją zdenerwowałem. — Spróbował powoli, choć było mu ciężko. — Powinienem zacząć od czegoś innego… Nie sądziłem, że zareaguje pani w taki sposób… Jak pani go poznała?
— Nie obchodzi to pana.
— Nie potrafię długo grać… — Zamilkł i pokiwał głową. — Właściwie w ogóle. — Przyznał, patrząc na swoją dłoń, która, jak dostrzegł, lekko zadrżała. — Więc byłbym wdzięczny, gdyby mi pani nie utrudniała tego typu stwierdzeniami… Oczywiście, jeśli tylko pani chce, odejdę. Nie musi pani odpowiadać na żadne z moich pytań, jeśli…
— Nie znajdzie pan jego grobu, jeśli o to chodzi — przerwała mu, znów biorąc do dłoni filiżankę. Głos miała cichy i smutny, ale już nie był zły. — Nie ma grobu ani pomnika, nie ma krzyża czy swojej kopki ziemi. Nie pozostało po nim nic. Poza wspomnieniami. Dla każdego innymi. Nikłymi bądź trwałymi, jakby to zdarzyło się wczoraj. Nieistotnymi lub takimi, które wyryły się w sercu i nie chcą odejść… Ma pan rację. Jego życie to przeszłość. Każdy odbiera jednak ją inaczej… W zależności od tego, jak postrzegał jego osobę za życia. Pan, jak zgaduję, nic o nim nie wiedział — oświadczyła to, patrząc mu prosto w oczy. — Skoro przyszedł pan tutaj pytać o to, jak zginął.
— Chcę po prostu zrozumieć jego działania. — Wyznał z trudem. Ta kobieta tak wiele mu zarzucała. Tak wiele mówiła. Raniła każdym pytaniem, każdym zdaniem… każdym wypowiedzianym słowem. Zasłużył na to… Ale nie był gotowy na tak mocny atak. — Były zupełnie inne niż bym się po nim spodziewał. — Kontynuował ważąc słowa. Obserwowała go, jakby starając się dostrzec w nim fałsz. Było to niesamowicie stresujące. — Może i ma pani rację, że go nie znałem tak, jak powinienem znać, ale myli się pani co do tego, że jest dla mnie tylko nikłym wspomnieniem.
— Czyżby? — Powtórzyła chłodno, jej głos zupełnie nie pasował do tego tonu. Miała zbyt delikatną i dźwięczną barwę, by mówić w złości. Przez to, że się złościła… W Blacku budziły się wyrzuty sumienia. A te starał się zagłuszyć od lat. — Proszę mi powiedzieć od kiedy?
— Słucham?
— Od kiedy Regulus ma dla pana znaczenie, hm? — Zabolało. O wiele bardziej niż się spodziewał. Poczuł szczypanie w oczach… Łzy. Brunetka jednak nie odwróciła spojrzenia, patrząc na niego w ten sam sposób. — Od zawsze? Proszę nie wmawiać mi kłamstw. Gdyby tylko nie dowiedział się pan o tym, że poświęcił życie, by zdobyć ten piekielny medalion, do końca miałby go pan za złoczyńcę, tchórza i nieudacznika! — Spojrzała gdzieś ponad głowę Syriusza i przygryzła na moment dolną wargę. — Za nikogo, kto wart jest wspomnienia. —  Wyszeptała, a głos nieco jej zadrżał. — Nie obchodził on pana… Mimo iż on pana szanował zawsze. Nie chciał się do tego przyznać, ale tak było.
— Tego również pojąć nie mogę. Nie byłem dobrym bratem. — Po raz pierwszy wypowiedział to słowo. Iris drgnęła na dźwięk tych słów i na niego spojrzała. — Nie miał mnie za co podziwiać. Zraniłem go nie raz, nie dwa. Pałałem do niego nienawiścią nawet w dniu jego śmierci. — Kobieta zamarła w bezruchu. — Ale wszyscy powtarzają, że on mnie nie nienawidził. Dlaczego? — Uniósł do niej wzrok, czuł łzy w oczach, choć nie pozwalał się im uwolnić, to wiedział, że to tylko kwestia czasu. Oczy go szczypały. Serce biło jak szalone. Wspomnienia uderzały w umysł raz po raz, sprawiając ból. Bo wszystko tak strasznie bolało. — Czemu on mnie nie, skoro ja jego i reszty szczerze nienawidziłem? Proszę mi na to odpowiedzieć… Choć wiem, że zasłużyłem, by żyć w tej drażniącej niewiedzy. Proszę okazać litość, tak jak ja nie potrafiłem okazać jej jemu, gdy przyszedł się pożegnać. Proszę!
— Bo wierzył — powiedziała cicho, przez co Syriusz zamilkł. Iris przejechała wzrokiem po jego sylwetce, zatrzymując wzrok na dłoniach, nie przyozdobionych żadną ozdobą. Syriusz wyrzucił pierścień rodowy, gdy jeszcze chodził do szkoły. Nie mogła tam zobaczyć nawet śladu po nim czy innej ozdobie. Jego dłonie już dawno nie miały na sobie czegoś podobnego… Tylko wyblakłe już tatuaże. Pamiątki po Azkabanie. — Po prostu wierzył do końca, że to się zmieni. Był marzycielem. Pokładał nadzieję w rzeczach nieosiągalnych i niemożliwych do spełnienia, ale ją miał. I za to ci, którzy go znają, szanują go, za to ich wspomnienia są silne. Bo pokazał, że nigdy nie można porzucać nadziei na to, że może jutro będzie lepiej, że jutro wszystko się zmieni… Że jutro nastanie. — Znów wróciła do jego twarzy. — Nie wiem, czy pan rozumie, czym jest miłość. Ale nią właśnie obdarzał pana brat, nawet wtedy, gdy pan ranił jego. — Serce Blacka biło jak szalone. Oczy były olbrzymie jak spodki, a ból rozrastał się na jego rękach, nogach, żołądku, krtani… Paraliżował. Nie pozwalał się poruszyć… Syriusz sam go wywołał, przypominając sobie wszystkie te razy, kiedy mówi bratu, że jest zatęchłym śmierciożercą, że jest nic nie wartym idiotą, który nie potrafi walczyć, że jest tchórzem, że lepiej by było, gdyby był martwy, bo jest tak bardzo nieprzydatny światu, że lepiej by się nie narodził… — Wie pan. Często chciałam, by przestał wierzyć akurat w to, że pan się zmieni — Syriusz spojrzał na Iris, ona w końcu odwróciła od niego wzrok. — Bo wiedziałam, że to sprawia mu ból. Za każdym razem, gdy wspominał, że pana spotkał… Widziałam cierpienie w jego oczach, nie powinno go tam być nigdy. Nie chciałam, by je odczuwał. Bo patrząc na niego w tym stanie, sama pogrążałam się w smutku, nie wytrzymując tego, że może być pan tak podłą osobą. — Wyszeptała pełnym żalu głosem. — Nie pojmowałam, jak można nienawidzić kogoś tak bardzo, że aż chce się jego śmierci! Minęły lata… A ja nadal tego nie rozumiem. To był pański brat. A pan traktował go gorzej niż zwierzę.
— Kim pani dla niego była? — Zapytał w końcu. Zły, zrozpaczony i zirytowany, że jakaś zupełnie obca mu kobieta wykrzykuje o nim te wszystkie rzeczy, wściekły na to, że mówi mu prawdę, której nie chce przyjąć do wiadomości, prawdę, która boli.
— Nie wiem. — Syriusz zamarł, gdy ujrzał jej łzy. Patrzyła w okno płacząc, a jej głos nagle był cichy i smutny, tak dźwięczny i melodyjny, jakby zaraz miała zacząć śpiewać. — Do dziś nie wiem, kim dla niego byłam… Ale wiem, że mnie kochał. A ja kochałam jego… Do końca, a nawet dłużej, bo wciąż go kocham. Moje wspomnienie nie gaśnie i wątpię, by kiedykolwiek zgasło. Wszystko pamiętam tak, jakby działo się przed momentem.
— Nie sądziłem, że jest do tego zdolny — przyznał cicho. Złość nagle go opuściła… Po jej słowach nie potrafił się złościć, nawet przez to, co wcześniej powiedziała. Ona straciła miłość swojego życia. A nie zrobiła nic złego… Może gdyby wtedy powiedział mu, że nie musi tego robić… może wtedy by został… Może by jeszcze żył. — Nasza matka wyprała nam mózgi jeszcze w dzieciństwie — wyjaśnił cicho. Przypominając sobie wszystkie monologi Walburgi tyczące się instytucji, jaką jest rodzina i zasad, jakie obowiązują małżonków. — Prawdziwa miłość jest przereklamowana. Ten, kto się zakocha, jest słaby. Bierze się ślub tylko po to, by przedłużyć linię rodzinnej krwi. Nie ma czasu na szukanie prawdziwej miłości, a kandydaci są ograniczeni.
— Pan nie kochał nikogo? — Zapytała, Syriusz prychnął na to pytanie. W tej chwili, nie wiedząc dlaczego, naprawdę czuł rozbawienie.
— Kochałem. — Przyznał, wzruszając ramionami. — Ale ja byłem inny. Nigdy nie słuchałem rodziców.
— Zabawne — powiedziała i na niego spojrzała, a na jej ustach zakwitł delikatny uśmiech,  pełen rozbawienia pomieszanego z ironią, co nieco zbiło go z tropu. Miała powód, by tak się uśmiechać? — Bo miłość ponoć jest jedna. Pan miał dwie jednocześnie.
— Regulus, jak widzę, nie szczędził szczegółów na opowiadaniu o mnie.
— Nie dowiedziałam się tego od niego — powiedziała spokojnie. — Tylko od jednej z pana lubych. Którą również pan skrzywdził.
— Roxanne…
— Zgadza się. Bezpośrednio od niej. Chciał pan mieć dwie jednocześnie, czy w ramach „buntu” obie zranić i zostawić jak ostatnie wywłoki?
— Nie ma pani pojęcia o tej sytuacji.
— A pan o tym, co mnie łączyło z pańskim bratem — „Mogę uwierzyć, że Regulus ją pokochał. Zawsze mieliśmy bardzo podobny gust”, przeszło mu przez myśl, słysząc jej wypowiedź, odważną i szczerą do bólu, twardą i niezależną. Nie stawiającą ultimatum. Ripostę, której sam Syriusz by się nie powstydził.
— Był dobry?
— Słucham?
— Czy był dla pani dobry — powtórzył nad wyraz spokojnie. Szczerze mówiąc, nie wiedział dlaczego o to pytał. Po prostu nagle czuł chęć upewnienia się co do Rega… Czy faktycznie mógł być dobrym człowiekiem, mimo iż należał do śmierciożerców… Tak jak wcześniej mówił mu Rudolphus.
— Nigdy nie spotkałam równie dobrej osoby — odpowiedziała bez mrugnięcia powieką. Syriusz uśmiechnął się i chwycił za swoją filiżankę, po czym napił. Iris również uniosła swoją i się napiła, wcześniej patrząc na niego przez chwilę. I również lekko się uśmiechnęła, Black przyznał, że nie sposób się nie zakochać. To wszystko, co sobą zaprezentowała w tym krótkim czasie sprawiło, że naprawdę zrozumiał Regulusa. To była niesamowita kobieta. Inna niż reszta fałszywych i sztucznych czarownic czystej krwi.
— Miał najwyraźniej szczęście — powiedział po chwili ciszy. — Że spotkał panią, a nie jakąś lafiryndę, która głosi ideologię taką, jaką wyznawała nasza matka.
— Nie sądzę, by mnie polubiła.
— Żartuje pani? Ona nikogo nie lubiła — Iris nie zdołała powstrzymać uśmiechu, który wkradł się na jej usta, Syriusz lekko się zaśmiał. — Poza tym wątpię, by miała cokolwiek do mówienia w tej sprawie. Z tego, co pamiętam, ojciec miał niegdyś interesy z Olgierdem Alderem, pani stryjem… Więc przy tak dobrym nazwisku i statusie krwi pani charakter nie powinien mieć dla niej żadnego znaczenia. Te rzeczy wystarczyłyby, aby obgadywała panią za plecami, a nie bezpośrednio przy pani. — Iris znów lekko się uśmiechnęła i pokiwała głową.
— Nawet mimo to nie sądzę, by mnie zaakceptowała. Nie spełniam wymagań.
— To znaczy?
— Nie jestem czarownicą.




Zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam
CASSY

3 komentarze:

  1. A to niespodzianka. Wracam po wyjeździe i chcę skomentować zaległy rozdział, a tu bach. XD Poczekam aż zostanie poprawiony! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
  2. O kurde... Przepraszam ale naprawdę nie wiem co mam o tym myśleć.
    Nott i Touka? Fakt podejrzewałam coś podobnego, dodawałaś do tego już kilka aluzji w poprzednich rozdziałach, jak i zwykle kiedy chodzi o sprawy miłosne zaznaczałaś, że Nott nie bierze an poważnie dziewczyn. Cóż... taki jego urok, ale teraz... Łał. Przyznam, że sama nie wiem co myśleć. Fakt. Lubię obie te postacie, i w sumie cieszę się, że Nott postawił na Toukę a nie na Carrow... Ohhh jak ja nie lubię Flory! Scena, w której "łaskawie" ją pocałował wywołała we mnie diaboliczny śmiech, naprawdę. Śmiałam się jak głupia, a przecież powinnam jej współczuć... w końcu potraktował ją jak zwykłą naiwną dziewczynkę, z którą można zrobić wszystko.

    Cieszę się, że zaczęli pojawiać się bohaterowie Jo o których zdawało mi się, że zapomniałaś. Rozmowa Pottera i Luny była krótka -przez co pozostawiła niedosyt- ale bardzo mi się podobała, mam nadzieję, że częściej będziesz dodawać takie wzmianki.
    "— To pozbawia go człowieczeństwa.
    — Wiele z tych, którzy mają duszę, są mniej ludzcy od niego "
    Po prostu ubóstwiam ten fragment!

    Syriusz, Syriusz, Syriusz. No, jestem naprawdę ciekawa co z tego wyjdzie. Twój świat jest tak rozległy a rozbudowanie poszczególnych bohaterów na takim poziomie, że najpewniej każdy z nich mógłby mieć oddzielnego bloga po kilkadziesiąt rozdziałów. Serio. Postać Iris już się pojawiła wcześniej, prawda? Była sędzią na rozprawie Weasleya... chyba, że coś mi się pomieszało. Ale opis jej postaci by się zgadzał. Jednak jeśli tak... to co oznacza słowo "nie jestem czarownicą"? Charłaczka? A może jakaś inna istota, jak Nadzwyczajny czy ohh sama już nie wiem. Jednak bardzo ciekawi mnie to co dla nas przyszykujesz. Osoba Syriusza naprawdę mnie zaskoczyła. Jego rozmowa z Rudolphusem w pokoju brata, naprawdę pchnęła go do działania. Sądziłam, że zignoruje radę, ale jednak odważył się i poszedł do Iris... I chwała mu za to!

    Astoria! No nareszcie! Mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniesz i włożysz z powrotem w szeregi GŁÓWNYCH bohaterek swojego opowiadania. Po tej felernej sprawie z Harrym wiele o niej ucichło... W sumie chyba z winy obydwojga. Potter jej unikał, a ona jego. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Że Story po prostu nie chciała narazić się na cierpienie. Jednak dlaczego ją wykluczyłaś aż tak? Fakt było o niej kilka wzmianek. Naprawdę zachwyciły mnie: "listy do zmarłej" w których raz po raz widać, że Story popada w coraz większy smutek. Potem to samobójstwo... Merlinie! Naprawdę spodziewałam się tam Story a nie Hermiony ale z drugiej strony, po tym jak okazało się, że to Granger przeczytałam kilka rozdziałów wstecz i faktycznie dawałaś aluzje co do tego, że Hermionę coś gnębi. Rozmowa jej i Notta w bibliotece gdzie sama nazwała się szlamą a w jej przemyśleniach ukazywały się myśli takie jak :"lepiej byłoby gdyby nie żyła, nie sprawiałaby problemów itd" przecież same sugerowały, że dziewczyna sobie nie radzi. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, głównie temu, że późniejsza scena mną wstrząsnęła a jednocześnie niesamowicie uradowała. Nigdy nie zapomnę jak Nott powiedział jej : "nie jesteś szlamą, tylko czarownicą" Po prostu mistrzostwo!

    Co do reszty. Cieszy mnie, że znalazłaś Betę! Szkoda, że poprzednia zrezygnowała, ale śledząc na bieżąco twój blog, można na to natrafić dość często. Zupełnie nie rozumiem dlaczego... Życzę wam udanej współpracy i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Fiona

    OdpowiedzUsuń