sobota, 18 sierpnia 2018

48. Zalewa mnie fala emocji.


"Taki już mamy zwyczaj, że w chwilach wzruszenia uciekamy się do błahych słów i mniej mówimy, niż czujemy. Boimy się powiedzieć za dużo. Dlatego brak nam właściwych słów, gdy nie wypada żartować."~ J.R.R.Tolkien
— Mogłabyś mi coś wyjaśnić ? — Zapytała Hermiona, kiedy wraz z Kirishimą kierowały się w kierunku lochów. Krukoni mieli kolejną dziś lekcję eliksirów, natomiast Hermiona wraz z resztą Gryfonów pierwszą. Na błoniach przesiedziały dobre dwie lekcje, rozmawiając na różne tematy. Od Shakespeare’a zaczynając, przechodząc przez innych znanych Touce mugolskich twórców, przechodząc przez bardziej pospolite tematy jak szkoła, aż do konfliktu między domami. A raczej kończąc rozmową o planie, jaki opracowała Kirishima, aby owy spór zakończyć.
— Pewnie — oświadczyła Krukonka i posłała jej uśmiech. Hermiona wiedziała, że pytanie może nie być odpowiednie, ale naprawdę ciekawiło ją, co się wydarzyło między Touką a Nottem. Skoro z tego, co wywnioskowała z rozmów, byli wręcz parą idealną.
— Dlaczego zerwaliście z Nottem? — Kirishima nie spojrzała na nią, za co Granger była jej wdzięczna, bowiem poczuła, że się rumieni. — Przepraszam za śmiałość, ale… Tak… Zastanawiało mnie to, bo po twoich słowach… Uznałam, że rozumieliście się wręcz…
— Bez słów — zakończyła za nią Touka. Hermiona na nią spojrzała. Ta uśmiechnęła się lekko. — I to dosłownie. — Westchnęła. Granger zamrugała zdezorientowana. Nie zrozumiała tego stwierdzenia. — Słowo “zerwanie” nie jest co do nas odpowiednie. Nie męczyliśmy się ze sobą, nie uznaliśmy, że trzeba to skończyć, bo… “to nie to”, nie zdradziłam go ani on mnie. Właściwie… Choć pewnie ciężko w to uwierzyć, z każdą sekundą było między nami lepiej. — Spojrzała na nią przelotnie, zaciskając dłonie na pasku swojej torebki, a jej oczy zabłysły. Po chwili znów odwróciła głowę, patrząc przed siebie. — Oddałabym wszystko, by móc znów przeżyć choć jeden dzień taki jak dawniej… Ale nie możemy. — Hermiona zorientowała się, że spoglądała na naprawdę samotną osobę. Miała ochotę przytulić ją i chronić przed wszelkim złem, jakie się jej przytrafiło. Touka wyglądała na taką kruchą i delikatną, jak lalka z porcelany, która zaraz może się pokruszyć. Wystarczy mocniej uderzyć. — To wbrew zasadom, jakie przyjęliśmy. Regułom, których nie można złamać… Tylko dzięki nim żyjemy… Tylko dzięki nim tak się męczymy. — Coś ścisnęło serce Hermiony. Touka jednak nie kontynuowała, przystając przy klasie, gdzie znajdowali się już inni uczniowie. W tym koleżanki Kirishimy, które na jej widok się rozpromieniły. — Mam do ciebie prośbę, Hermiono — odwróciła wzrok do Granger, która spojrzała na nią zdziwiona. Touka posłała jej uprzejmy uśmiech. Gryfonka miała wrażenie, że to wykrzywienie warg wcale nie oznacza, że jest szczęśliwa, raczej pomaga ukryć smutek. Tak robiła Hestia. Choć w przypadku Touki, mimo tego uśmiechu widać było, że jest smutna. — Poproś Cormacka o to, żeby dał ci zeszyt. Będzie widział, o co chodzi, kiedy powiesz, że ja cię przysłałam… To co potem zrobisz, zależy od ciebie. — Oświadczyła i spojrzała na książkę Hermiony. — To naprawdę ładne wydanie. Mam nadzieję, że będzie ci służyła przez wiele lat.
— Też bym tego chciała — przyznała Granger. Dosłyszała się czegoś dziwnego w głosie Touki. Jakiejś nostalgii i tęsknoty. Powiedziała to tak, jakby ona już nie mogła przeczytać nawet strofy. Jakby dla niej było już za późno. — Dlaczego akurat ja mam dostać ten zeszyt? — Spytała, kiedy ta już wchodziła do klasy. Krukonka obejrzała się, po czym przystanęła i dopiero, gdy zostały na korytarzu same. Touka odezwała się, a to, co powiedziała, sprawiło, że niewidzialna dłoń zacisnęła się na sercu Hermiony, a jej oczy zabłysły łzami.
— Ponieważ Flora nienawidzi Shakespeare’a.

*

W pierwszym momencie Black pomyślał, że żartuje. Później jednak rozejrzał się po pokoju, w którym siedział. Obrazy były martwe… Nie ruszały się. Herbatę, którą przyniosła Iris musiała zrobić, a potem przynieść własnoręcznie, kwiaty w wazonie więdły, choć mogły przecież kwitnąć, jeśli tylko by tego chciała… Za to zegar nie pokazywał miejsca, w którym znajduje się domownik.
Black nie chciał wierzyć w to, co właśnie sobie uświadomił. Regulus… Był zupełnie kimś innym. Nie tym, za kogo go miał. Był dobry… Od początku do końca. Nie miał wypranego mózgu, kochał, potrafił kochać, nie był kukłą… Był żywy.
— Musiał naprawdę panią kochać, skoro to zupełnie się dla niego nie liczyło.
— Mówiłam panu. On wierzył. Nawet w tak absurdalną rzecz jak to, że charłaczka zdoła zasiąść jako sędzia w Wizengamotcie. Która okazała się prawdą. Nie wiem czy bez niego bym to osiągnęła… Czy odważyłabym się wyjść i pokazać światu. Nie wiem czy bym dziś żyła. — Coś po raz kolejny zacisnęło się na sercu Syriusza. Jednak nie był to ból, a szczęście. Bo to, co mówiła, było wspaniałe. Były to same dobre wieści… Bo Reg nie był zły. Jego mały braciszek nie był zepsuty… Był dobry. Był o wiele lepszy niż sam Syriusz!
— Dziękuję — wychrypiał. Mimo iż od środka przepełniała go radość, to jednak czuł trud wypowiadając to słowo. Wiedział doskonale, że nie jest już w stanie zadośćuczynić Regowi tych wszystkich lat ubliżania. Wyzwisk, obelg. Nie może przeprosić za to, co robił… Ani pochwalić za to, kim był jego młodszy braciszek… Nie miał już okazji, by powiedzieć mu, że jest z niego dumny.
— To wszystkie pytania, jakie ma pan do mnie? — Wyrwała go z zamyślenia Iris. Huncwot pokręcił głową.
— Nie, ale nie wiem, czy chcę znać odpowiedzi. I nie wiem, czy powinienem rozdrapywać pani stare rany.
— To zależy tylko od pytań.
— Wiedziała pani, co planuje Regulus? — Wiedział, że nie powinien. Ale po prostu musiał znać odpowiedź na to pytanie.
— Tak. — Krótkie i proste… Ale sprawiające, że Syriusz musiał zadać kolejne pytanie. I jeszcze jedno, i następne.
— Nie próbowała go pani powstrzymać? Jak to? Przecież pani go kochała! Dlaczego pani na to pozwoliła?
— Zapytałam go… — odparła w końcu i na moment znów zamilkła. Jakby zastanawiając się, jak to wyjaśnić. — Ale wiedziałam co odpowie. Cieszę się z tego, że miałam szansę się pożegnać. — Iris posmutniała jeszcze bardziej i dotknęła swojego pierścienia na palcu. Syriusz spojrzał na niego i zamrugał zdumiony. Znał ten pierścień. W końcu sam posiadał identyczny. — I zdołałam sprawić, by nie miał na końcu wyrzutów sumienia. Ani on, ani ja… Pozwoliłam w spokoju odejść. Przynajmniej ja.
— Był u pani wieczorem czy w nocy?
— W nocy. Zaraz po tym, jak od pana wrócił. — Black opuścił wzrok na swoje dłonie. — Wszystko było jak na co dzień. — Powiedziała, lekko się uśmiechając. — Zjedliśmy kolację, porozmawialiśmy, przesiedzieliśmy do późna przy kominku, rozprawiając o gwiazdach i wszystkich stronach wszechświata, potem czytał mi Dzieje Wielkich Magów, gdy brałam kąpiel. Często tak robiliśmy… Naprzemiennie. Czytane książek umilało nam wieczory… Przed snem kochaliśmy się… Wszystko było tak, jak zawsze, ale wiedziałam, który jest dzień. Obudziłam się, zanim odszedł. Pewnie zrobiłby to samo, co pan u Roxanne. Zniknął bez pożegnania. Ale ja zdążyłam na czas powiedzieć mu po raz ostatni, że go kocham. — Westchnęła rozmarzona, dotykając dłonią pierścienia na palcu. — On… Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło, a później zniknął. Tak jak i jego gwiazdozbiór. — Syriusz drgnął.
— Jego gwiazdy zniknęły? — zapytał zdziwiony. Było to bardzo rzadkie zjawisko. Jego rodzina nie bez powodu nadawała dzieciom imiona gwiazd czy gwiazdozbiorów. Wuj Alfard wyjaśnił mu to, gdy był dzieckiem. Kiedyś na świecie istniały istoty przewyższające magią czarodziejów. Istoty piękniejsze i mądrzejsze od wszystkich ras tego świata. Mające moc kontroli nad ciałami niebieskimi jakimi są gwiazdy, dzięki którym ich moc magiczna była niewiarygodnie silna. Zwykłe klątwy przy ich zaklęciach zdawały się być jedynie mglistym zarysem magii. Tak jak mugole w stosunku do czarodziejów. Tak, czarodzieje mogli jedynie marzyć, by ową łaskę otrzymać. Istoty te poprzez swoje moce były potężniejsze niż reszta, ponieważ pobierały energię z wiecznych gwiazd… Jeden z ich najstarszych przodków zdołał wykraść sekret tych stworzeń, jednocześnie zagwarantowujac sobie nadzwyczajne moce magiczne. Na łożu śmierci nakazał swoim potomkom nazywać dzieci imionami z gwiazd, aby łaska, którą on sam otrzymał, przeszła również i na nich, przypisując tym daną gwiazdę jako własność jednostki… Gdy gwiazda zgasła, oznaczało to, że moc gwizdy została wykorzystana doszczętnie. A osoba, do której należała, nie żyła… Gdy zmarł jego ojciec, nic nie nastąpiło, bowiem przekazał swoją moc potomstwu, które utrzymuje gwiazdozbiór w całości. Regulus był oddzielną gwiazdą… najjaśniejszą w gwiazdozbiorze Lwa. Który musiał wtedy przestać istnieć.
— Tak. Tej nocy, gdy widziałam go po raz ostatni. Ale na jego miejscu po chwili narodziła się nowa gwiazda. Taka, której nigdy nie widziałam, a uwierzy pan, znam się na tym trochę. Nigdy wcześniej nie widziałam tej niebieskiej łuny na niebie zaraz naprzeciw gwiazdozbioru Lwa. Jest zupełnie inna… Wyjątkowa.
— Jak się zwie?
— Ikar.*
*
Wyrzucony z gabinetu Potter postanowił wrócić do dormitorium, gdzie to miał zamiar zrelacjonować Florze i Blaise’owi całe zajście u Snape’a. Zabini założył się z nim wcześniej o butelkę Ognistej Whisky. Twierdził, że Snape nie będzie aż tak ostry, Harry natomiast był wręcz pewien, że Severus będzie się napawał upokarzaniem Pottera i wyśmiewał jego aspiracje życiowe.
— Cholera — mruknął do siebie, wisiał temu dupkowi whisky. Przeszedł przez korytarz, kierując się do Pokoju Wspólnego, kiedy usłyszał głos dobiegający z sali eliksirów. Gdzie chwilę temu lekcje mieli Gryfoni z Krukonami… Którzy jeszcze wszycy nie opuścili klasy.
— Dziękuję, że pokazałeś mi ostatnio Pokój Życzeń. Bardzo mi tym pomogłeś. — Harry przystanął, słysząc głos Kirishimy. Podszedł powoli do drzwi i zerknął do klasy. Cormack siedział na stole przy Touce, która kończyła właśnie przygotowywać jakąś miksturę.
— Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
— Spokojnie. Wszystko przemyślałam.
— Możesz się jeszcze wycofać. — Po tym stwierdzeniu zapadła cisza. Harry nie rozumiał skąd ten smutek w głosie Cormacka… Ostrzegał przed czymś Toukę. Tylko dlaczego mówiąc to, brzmiał w ten sam sposób, co wtedy, gdy na rozprawie powiedział, że ratuje życie Theodorowi? Dlaczego brzmiał jak zranione dziecko?
— Co chcesz w zamian za milczenie? — odparła w końcu. McLaggen westchnął. A Potter był wręcz pewien, że towarzyszyły temu przeczące ruchy głową.
— Odpowiedź na pytanie. Czy ty i Nott znów jesteście razem? — Spojrzała na niego wyraźnie zdziwiona.
— Przecież wiesz doskonale, że to nie jest możliwe... Jednak skąd ten wniosek? Jeśli można spytać — zapytała. Chłopak wzruszył ramionami, patrząc w sufit z uśmiechem. Och, jak Potter dobrze znał ten uśmiech. McLaggen za każdym razem tak wykrzywiał wargi, kiedy wiedział o czymś, z czego rozmówca nie zdawał sobie sprawy. Często robił to w stosunku do Pottera, kiedy ten zadał mu jakieś pytanie.
— Często was razem widuję, a po szkole chodzą plotki, że zaraz po rozprawie przyszedł do ciebie, a nie Carrow… I to późnym wieczorem. Chciałem się tylko upewnić.
— Plotki? — Powtórzyła i pokiwała głową znów patrząc na książkę. — Pewnie stek podobnych bzdur, jakie stara się mi wmówić Harry.
— Potter się ciebie czepiał?
— Można to tak określić — powiedziała smutno, a Potter odsunął się, kiedy McLaggen niebezpiecznie odwrócił głowę w kierunku, gdzie stał. Czyżby go widział? — Dziś trochę się nie dogadujemy… Twierdzi, że Theodor i ja w jakiś sposób się aż za bardzo przyjaźnimy. Sugeruje niedorzeczności.
— Jak na przykład to, że Nott przyszedł do ciebie na nic niezobowiązujący seks.
— Między innymi — powiedziała spokojnie. — To okrutne, jak krzywdzący potrafią być ludzie. Sądziłam, że będąc miłą raczej nie zrażę do siebie innych, teraz jednak okazuje się, że bycie miłą oznacza bycie uważaną za łatwą. To boli.
— Rozmawiałaś o tym z Theodorem?
— Nie i nie mam zamiaru. Po co to rozdrapywać? Gdybyśmy zaczęli mówić, że tak nie jest, ludzie odczytali by to odwrotnie i dopiero byłby problem. Teraz tylko szepczą po kątach. Są nieszkodliwi.
— Ale ci przeszkadzają.
— Odrobinę — przyznała cicho. — Sądzisz, że nie powinnam się z nim widywać?
— To, co sądzę, nie ma znaczenia, jednak wydaje mi się, że zrywanie kontaktu z takiego powodu byłoby dziecinne, a przecież łączy was całkiem sporo. Po co z tym kończyć, skoro kiedyś może się to wam przydać? Tutaj jesteście bezpieczni. Z dala od niej...
— Też wolałabym tego nie kończyć. — Przerwała mu. — Aktualnie mam tutaj tylko jego. Ci, co przyrzekali, że zostaną, odeszli… Ciężko mi z tym...
— On nie obiecywał nic, a został. Teraz widać, komu warto ufać.
— Chyba masz rację — odparła cicho. — Mam nadzieję, że nie będą się nad tym rozdrabniać.
— Jesteś w szkole, gdzie kochają intrygi. Módl się, żeby nie znaleźli artykułów sprzed trzech lat. — Dziewczyna wyprostowała się i spojrzała na niego zdumiona.
— Jest tu takie archiwum?
— A jest — rzucił jakby znudzony, choć dało się słyszeć w jego głosie nutę obawy. — I wiem, że jest tam ten konkretny artykuł. Gdyby wpadł w ręce jakiejś plotkary to lepiej, żebyś była gdzieś daleko od Hogwartu.
— Nott o tym wie?
— Nic mi o tym nie wiadomo. Ale możesz go zapytać. Jest piętro wyżej przy klasie transmutacji.
— Dzięki, Cormack.
— Nie ma za co. Musimy się wspierać — rzucił, a Harry usłyszał odgłosy szybkiego pakowania rzeczy, po czym nastąpił trzask aportacji.
Stał tak przez chwilę, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał. Coś było na rzeczy. Touka chyba przestraszyła się tego, że ktoś może znaleźć artykuł o niej i Nottcie. Tylko dlaczego? Postanowił to jak najszybciej sprawdzić. Nim Touka całkowicie zniszczy dowody. Nim ukryje prawdę. Ruszył naprzód, jednak sekundę później zdrętwiał.
— Nieładnie podsłuchiwać, Potter — obejrzał się za siebie, McLaggen stał przy nim. — Już pędzisz do archiwum, by sprawdzić jak to Touka grzeszyła z Theo? — Zakpił i prychnął, widząc jego minę. — Jesteś żałosny.
— Daruj sobie.
— Niby ci zależy, ale jak przychodzi co do czego, to wszystko niszczysz. Dlaczego przeszkadza ci fakt, że Nott przyjaźni się z Kirishimą? Jesteś zazdrosny czy jak?
— Nie powinni aż tak blisko się zaprzyjaźniać.
— To szlachetne, że martwisz się o Carrow, ale nie sądzisz, że to nie twoja sprawa? — Zapytał z kpiną w głosie. — Nie wiesz czy faktycznie sypia z Touką, a nawet jakbyś wiedział, to co? Poleciałbyś do Flory i powiedział, że miłość jej życia, za którą goni dobre trzy lata stwierdziła, jej nie chce? Widziałeś kiedykolwiek, jak Flora traci nad sobą panowanie? — Harry widział i nie chciał pamiętać tego jednego razu, gdy to się wydarzyło. — Daj spokój. Zamiast się jej czepiać, może po prostu się nią zainteresuj, co? Przyjechała do tej budy tylko ze względu na to, że ją o to poprosiłeś, nie chce tutaj być, a tym bardziej teraz, kiedy nie ma poza Nottem tutaj zupełnie nikogo. Przez ciebie.
— Nie moja wina, że zaatakowali Draco.
— No bo dlaczego niby ty miałbyś być temu winien, prawda? — Ironia wręcz przesiąkała przez głos McLaggena. — Dobrze ci radzę, daj im spokój. Ich związek to przeszłość, nie drąż tematu, bo tylko skomplikujesz sprawę. — Rzucił i machnął ręką, odchodząc a Potter nie wiedział dlaczego, ale jeszcze bardziej chciał zobaczyć artykuł, o którym Gryfon mówił Touce.
*

— Dziękuję. Za wszystko.
— Jeśli miałby pan jakieś pytania, proszę przychodzić. Jeśli będę w stanie, pomogę.
— Właściwie jest już jedna rzecz, o którą chciałbym prosić — oświadczył, zakładając płaszcz. Kobieta uśmiechnęła się lekko i skinęła mu głową zachęcając go by kontynuował. — Jestem od pani starszy o zaledwie cztery lata. Możemy zwracać się do siebie w inny sposób? To nużące. — Brunetka roześmiała się i przytaknęła.
— Nie widzę najmniejszego problemu.
— Dzięki Bogu. — Również się uśmiechnął. — Miło mi było ciebie poznać, Iris.
— Mi również. Choć chyba moja sympatia do ciebie zawsze będzie miała pewne ograniczenia.
— Jak u każdego. — Zaśmiał się lekko i przejechał dłonią po krótko ściętych włosach. — Taki już mój urok. Pojawiam się i niszczę ludziom życia.
— Rudolphus tak nie uważa.
— Wiem… W końcu to on mnie do ciebie wysłał. — Skrzywił się. Iris przytaknęła na znak zrozumienia i spojrzała na swoje obrazy. Black dostrzegł wśród nich portret Regulusa. Zamarł przez chwilę, ale zaraz potem podszedł do niego i uśmiechnął się lekko. — Masz prawdziwy talent, Iris — przyznał, spoglądając w postać uwiecznioną na obrazie. — Wygląda lepiej niż ten prawdziwy.
— Nie masz racji. Miał inne oczy.
— Ciemne. Takie jak każdy w mojej rodzinie.
— Nie. Jego były inne. — Oświadczyła, również spoglądając na portret młodego Blacka. — Chciałabym jeszcze raz w nie spojrzeć. W oczy, których nie powstydziłby się sam diabeł.
— Kiedyś ten dzień nadejdzie.
— Tego nie wiemy. Ale wierzę, że tak będzie. — Uśmiechnęła się, po czym sięgnęła dłonią po coś, co leżało na poduszce, która znajdowała się na komodzie stojącej pod obrazem. Zupełnie jakby było to coś cennego. Coś, o co trzeba dbać, by nie upadło. — Chciał ci go dać, ale nie było okazji… Teraz jest twój. — Włożyła mu do obu rąk przedmiot. A gdy je odsunęła, Syriusz zamarł, widząc srebrne jajo… W którym coś stukało. Syriusz poczuł łzy w oczach…
— Nie mogę go przyjąć.
— Musisz. Bo nie uszanujesz jego woli — wzruszyła ramionami i również zwróciła uwagę na lekko ruszające się jajko. — Lepiej, gdy się pospieszysz. Zaraz się wykluje… A wtedy ciężej będzie go stąd zabrać.
— Jak się nazywał?
— Nie pamiętam jak go zwali w twojej rodzinie, ale tu Regulus nazywał go Aelirenn, to po elficku Biała Róża, jak będzie nazywał się teraz, zależy tylko od tego, jakie imię nadasz mu w chwili wyklucia. Zaczyna teraz zupełnie nowe życie.
— Dziękuję ci, Iris. Do zobaczenia.
— Nie dziękuj mnie. Tylko jemu. — Powiedziała i spojrzała po raz kolejny na portret Regulusa, po czym uśmiechnęła się, kiedy usłyszała huk tuż obok siebie i została w pokoju zupełnie sama. Łzy opuściły jej oczy. Po raz pierwszy od jego śmierci zapłakała.

*
Jeden, drugi, trzeci. Wszystkie artykuły tyczyły się zwycięstw w turniejach pojedynków, zawodach międzynarodowych, czy walkach obstawianych.
Raz, dwa, trzy. Każdy opisany w obszerny sposób, zachwalający postać Kirishimy pod każdym względem. Wyglądu, umysłu, sił magicznych, stylu, charakteru.
Trzy, dwa, jeden…
         Harry zatrzymał się na okładce, zatytułowanej Kirishima Zaskakuje i ziewnął. To był już chyba piąty artykuł o tej samej nazwie, pełen fotografii Touki z pucharem czy inną nagrodą. Przewrócił strony właśnie na ten artykuł i nie zdziwił się widząc to, co przewidywał. Odłożył gazetę i sięgnął po kolejną, stosik był całkiem spory, czego w sumie mógł się spodziewać po postaci Kirishimy. Była wyjątkową wiedźmą, urodzoną do tego w rok Złotego Dziecka, cokolwiek to znaczyło. Harry nie chciał wiedzieć, na chwilę obecną szukał jedynie informacji na temat tego, co mówił McLaggen.
— Harry, co ty robisz? — Potter drgnął i uniósł wzrok do góry, słysząc dawno nie słyszany głos. Dziewczyna stała przy nim, patrząc na jego stół jawnie zdziwiona, jadąc wzrokiem po tytułach artykułów i zmarszczyła brwi. — Po co sprawdzasz te stare gazety?
— Em… Hej Ginny — wybełkotał nieco nieporadnie i odwrócił od niej wzrok, zbierając gazety na dwie kupki. — Nic. Tak tylko byłem ciekaw. Niewiele wiem o Touce, a wszyscy się nią tak zachwycają i…
— Mhmm, szukasz potwierdzenia tej ploty o niej i Nottcie, mam rację? — Potter zamilkł. Dziewczyna pokiwała głową i spojrzała w kierunku głównego holu biblioteki, po czym rzuciła torbę na ziemię i przysiadła się do niego. Harry zdumiał się zachowaniem Weasleyówny, tak po prostu zaczęła z nim rozmawiać, jakby nic się nie stało. Merlinie! Przysiadła się do niego. — Daj spokój, Harry, znamy się nie od dziś. Takie tematy zawsze cię interesowały, a cóż… — Rozsypała gazety po stole i zaczęła patrzeć na okładki, odkładając je na bok. — Powiedziałabym, że lepiej się nie mieszać, ale wiem, że i tak nie posłuchasz. Dlatego proszę. — Wyjęła Czarownicę, gdzie na okładce widniała jakaś dziewczyna w długiej czerwonej sukience całowana przez chłopaka ubranego w garnitur, a wokół nich były tylko migające światła aparatów. Z tego, co Potter widział, to była to walentynkowa okładka roku 1993. Otworzył ją i zaczął szukać w spisie czegoś o Touce, ale tytuły nie skierowały go na nic. Zaczął przeglądać gazetę kartka po kartce, widział tam tylko zdjęcia jakiś gali wręczenia nagród, kilka zdjęć podobnych do tych z okładki, potem kilka rysunków serc, kilka artykułów na temat choroby, jaką jest miłość. Nagle ułyszał rozbawione prychnięcie Ginny i spojrzał na nią zdziwiony. Patrzyła na niego jak na kretyna.
— Co?
— Już ich pominąłeś.
— Jak to? — Zdziwił się i przewrócił kilka kartek w tył. Patrząc na zdjęcia i tytuły artykułów. Weasley pokiwała głową i zamknęła mu gazetę okładką do niego. — Co robisz?
— Patrz — powiedziała, stukając palcem w ruszającą się okładkę. Potter popatrzył na parę, długowłosa dziewczyna ubrana w długą sukienkę wciąż była delikatnie całowana przez bruneta w garniturze. Nawet z takiej odległości było widać, że nie był to namiętny pocałunek, a zwykłe, delikatne muśnięcie warg. Ładne zdjęcie idealnie odzwierciedlało święto, w jakim został wydany numer, choć nie było różowe. Barwy na nim były stonowane, ale było widać, iż ta para naprawdę coś do siebie czuje lub świetnie udaje, że tak jest. Nawet z wyglądu wyglądali jako idealne połączenie, oboje o ciemnych włosach, idealnie jasnej karnacji i czystej cerze, idealnie dopasowani wzrostem, o rysach twarzy szlachetnych i pięknych jak u arystokratów, którymi zapewne byli. Harry patrzył na nich i prawie się uśmiechnął, zastanawiając się, co teraz jest z tą dwójkę, czy nadal są razem, jak im się żyje, czy ich uczucie zardzewiało czy może przetrwało. Patrzył się na nich i patrzył, aż w pewnym momencie poczuł się tak, jakby wylał się na niego kubeł zimnej wody. Chwycił gazetę i przyjrzał się ich twarzom. Nie wierzył w to, co widzi.
— Nie… To żart!? — zapytał, unosząc wzrok do Ginny, która nieco się zaśmiała, najwyraźniej rozbawiona tym, że tak długo zajęło mu rozpoznanie ich, a potem przytaknęła. Potter popatrzył na Toukę z Nottem. Wyglądali inaczej niż teraz, Nott był nieco szczuplejszy i miał ułożone włosy w elegancki nieład, gdzie na co dzień nosi je uczesane głównie w jedną stronę, za to Touka, niższa i o naprawdę długich włosach. W porównaniu z aktualną długością, było nie do pomyślenia, iż miała je kiedyś prawie do pasa.
— Nie sądziłam, że aż tak się zdziwisz. Szukałeś ich z określonego powodu. Pewnie spodziewałeś się czegoś podobnego.
— Tak, ale… Nie tego. Co najwyżej artykułu i jakiś nowinek, ale… — Potter przekartkował gazetę, gdzie były te podobne zdjęcia i teraz rozpoznał w nich swoich przyjaciół. Po przyjrzeniu się faktycznie to byli oni… A artykuł na ich temat zajmował całe dwie strony. Tytuł głosił:
“Wystarczy się wsłuchać w opowieść milczących ust. Bo czasami odpowiedź jest prosta jak nauka słuchania”
... takimi słowami po raz pierwszy odezwała się do nas wszystkich Touka Kirishima, najmłodsza mistrzyni świata w pojedynkach magicznych. Złośliwi mogliby powiedzieć, że owy cud był ukartowany specjalnie na okazję walentynek, jednak jak podają uzdrowiciele, cud, jaki nastąpił podczas przyjęcia, zaraz po gali wręczenia nagród Wybitnych Młodych, był prawdziwy. Gwiazda ringu odzyskała głos zaraz po bajkowym pocałunku księcia z bajki, w rolę którego w tej historii wstąpił jeden z najbliższych przyjaciół naszej Gwiazdy, Theodor Nott, syn Ambasadora Theodora Notta. Pocałunek nastąpił w przypływie chwili, po równie bajecznym tańcu…”
— Nie rozumiem… Touka nie mówiła, że łączyło ją z Nottem aż tyle.
— Może nie chciała o tym mówić.
— Niby dlaczego miałaby? — zapytał, a Ginny wzruszyła ramionami, zerkając na fotografię, gdzie dwójka zawirowała, by przejść w uniesienie i pocałunek. Ten, kto zrobił zdjęcie, musiał być profesjonalistą. Każdy szczegół był idealnie ujęty, nawet trwające ułamek sekundy zdziwienie na twarzy Kirishimy w pierwszej chwili pocałunku, który przerodził się w uśmiech i odwzajemnienie pieszczoty. Fotografia ta w tamtym czasie musiało być wiele warte, a gazety chcące je wykorzystać zmuszone były słono zapłacić za to by je pozyskać, bowiem Touka cieszyła się w tamtym czasie niesamowitą popularnością.
Harry spojrzał na artykuł i zwrócił uwagę na słowa, które sami powiedzieli reporterom.
“ — Czy to oznacza, że panienka Kirishima i pan zostają oficjalnie parą? — Po zadaniu tego pytania brunet posłał mi rozbrajające spojrzenie, miałam wrażenie, jakby odpowiadając, mówił do małego dziecka. Cóż, nie dziwię się, pytanie to było nieco naiwne, jednak w tamtej chwili o tym nie myślałam, cierpliwie czekając na odpowiedź młodzieńca.
— Jak wcześniej zaznaczyła Touka, odpowiedź jest prosta jak nauka słuchania. Proszę więc zebrać się w cierpliwość i zobaczyć, jak wypadki się potoczą.
— Czyli ten niespodziewany zryw z waszej strony niczego nie oznaczał? Mogła to być jedynie magia chwili?
— Wszystko w naszym świecie jest magią, więc to stwierdzenie niespecjalnie odzwierciedla tą sytuację, jednak wiem o co pani chodzi i stwierdzenie tego jednoznacznie byłoby nie na miejscu. Zatańczyłem ze wspaniałą partnerką, doskonałą tancerką, która nauczyła mnie, że trzeba bronić swoich przekonań bez względu na wszystko i uświadomiła, jakim człowiekiem chcę być. — Na kolejne pytanie jednak nie odpowiedział, wracając do panienki Touki, którą reporterzy zasypywali pytaniami zupełnie nie sprowadzającymi się do tego, co zaszło przed momentem, a wyłącznie do odzyskania przez nią cudownie głosu. Jednak dostrzegłam zjawisko z którym spotkałam się po raz pierwszy w mojej karierze. Gdy ten młody chłopak najzwyczajniej w świecie podszedł do dziewczyny, i odszedł z nią w kierunku wyjścia, zupełnie nikt za nimi nie ruszył…”
— Harry, dlaczego ci na tym zależy? — Potter ocknął się i spojrzał na dziewczynę, która przeglądała inne gazety pełne Touki. — Zakochałeś się czy jak? — Harry zapłonął czerwienią.
— Zgłupiałaś? — prychnął, odwracając wzrok do artykułu. — Martwię się i tyle. Piszą tu o rzeczach tak… dwuznacznych, że naprawdę ciężko mi się w tym połapać. Nie wiem, czy był to jednorazowy zryw… choć z tego, co mówiła Touka, to ona i Theodor byli ze sobą… Ale, jeśli tak, to czy wciąż mogą coś do siebie czuć? — Harry mówiąc to zupełnie zapomniał, że rozmawia z Ginny, która przecież nie ma zupełnego pojęcia, o czym on teraz mówił. Nie znała ani Notta, ani Flory. Weasley jednak nie starała mu się przerwać. Widziała, że ta sytuacja naprawdę nim wstrząsnęła. Martwił się. Jak zwykle za bardzo o tych, na którym mu zależało. — Jeśli tak, to co z Carrow? Przecież wszyscy mówią, że Flora i Nott są sobie przeznaczeni, ona męczyła się tak długo, by z nim być i teraz tak po prostu Nott mógłby coś poczuć do swojej dawnej… — zastanowił się nad odpowiednim doborem słów. — Kochanki? To szalone.
— Mówią, że właśnie taka jest miłość — odparła luźno. — Przepraszam, że zachowywałam się w stosunku do ciebie jak skończona idiotka — dodała, zmieniając temat i na niego spojrzała. — Wstyd mi za to. Ty mnie przeprosiłeś, a ja… Cóż. Dałam się prowadzić wpływom innych ludzi. To było głupie. Naprawdę mi przykro. — Harry nie był przygotowany na takie wyznanie, patrzył na śliczną twarz Ginny i zastanawiał się, co właściwie powinien jej odpowiedzieć. Tak nagle przyszła, przeprosiła… pomogła. Nagle i bezinteresownie, mimo iż Harry zeznawał przeciwko Ronowi w Wizengamotcie, mimo iż sprowadził na jej rodzinę mściwość Lucjusza Malfoya, który rozpoczął pogrążanie Artura Weasleya w prasie i ministerstwie - z tego, co mówiła Tonks. Mimo to wszystko, rozmawiała z nim.
— Nic nie szkodzi. Ja też nie byłem często w porządku w stosunku do ciebie. Też byłem głupi.
— Zabini mówił to samo — przyznała, a Harry zamrugał zdziwiony. Weasley westchnęła i na niego spojrzała. — Rozmawiał ze mną ostatnio. Nie powiem, ta rozmowa nie należała ani do miłych, ani specjalnie kulturalnych, ale nieco po niej oprzytomniałam. Widać, że się o ciebie martwi.
— Blaise cię tu przysłał?
— Nie tu. Nie dziś… Miałam z tobą porozmawiać już dawno, ale nie potrafiłam się na to zdobyć. Ta rozprawa… Sam rozumiesz.
— Tak. Pewnie — powiedział szybko i nieco nieporadnie. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Był zdziwiony tym, że Zabini się nim przejął… Że zauważył, iż Potterowi mimo wszystko brakuje niektórych Gryfonów i mimo iż złamał swoje zasady, zrobił to dla niego. Jak prawdziwy przyjaciel.
— Poukładałam sobie to wszystko i stwierdziłam, że byłam dziecinna i głupia. Jesteś moim przyjacielem i powinnam cię wspierać, a nie oceniać i porzucać w chwili, kiedy nas potrzebowałeś… Jak określił to zresztą Zabini, byłam dwulicowym Gryfonem, który patrzył tylko na siebie i swoje problemy. Zaniedbałam ciebie, Hermionę, Lunę… Ich też muszę przeprosić.
— Rozumiem… — uśmiechnęła się, po czym wstała, a Harry zrobił coś, czego sam by się po sobie nie spodziewał. — Zostań… — wypalił, po czym zamilkł i spojrzał na gazetę. — Znaczy… nie… wybacz… tak mi się tylko powiedziało… nieważne…
— W porządku — zaśmiała się lekko i wróciła na miejsce. Zapadła chwilowa cisza. Która była niezręczna. Potter pomyślał nawet, że może faktycznie lepiej by było, gdyby odeszła. Nie czułby w tej chwili tego dziwnego uczucia w żołądku, jakie zwykł w jej obecności. I mimo, iż jeszcze niedawno wydawało mu się, że uczucie do Ginny go już porzuciło, to teraz nie był już tego taki pewny.— Jak chcesz, mogę ci coś o tym opowiedzieć. — Wskazała na artykuł, przerywając milczenie. Harry zamrugał zszokowany. Tego się nie spodziewał.
— Skąd niby masz o tym informacje?
— Jako dziecko chodziłam na zajęcia do pana Kirishimy… Wuj mnie zapisał — dodała. Harry pamiętał opowieść pani Weasley o jej bracie, który zmarł przedwcześnie. Był on aurorem i jego pensja musiała znacznie różnić się od pensji pana Weasleya, przez co mógł pozwolić sobie na zapisanie chrześniaczki na takie lekcje. — Więc znałam Toukę już kiedy byłyśmy małe… Nie lubiłyśmy się. Ciężko było ją lubić… — zamilkła na chwilę i nieco posmutniała. Czego Potter nie rozumiał. Dlaczego tak zareagowała? — Ale obserwowałam, jak funkcjonowała. Była naprawdę dziwnym zjawiskiem. Nawet w świecie magicznym nie często spotyka się osoby nieme...
— Zaskakujące, Weasley, że możesz mu opowiedzieć nie o swoim życiu. — Dziewczyna drgnęła i razem z Harrym spojrzeli w kierunku Notta, który stał z książką w dłoni, patrząc na nich z góry. Obok niego stała Touka, której wzrok skupiony był na stole pełnym gazet o niej samej, a potem na tę, którą Harry trzymał w dłoni. Wydawała się być jednocześnie zszokowana i bardzo tym dotknięta… Oczy się jej zaszkliły, a jej postać zdała mu się wyjątkowo drobna. Zranił ją tym. Widział to. — Jak widzę, nie nauczono cię tak samo jak Pottera, by nie wchodzić z butami w nie swoje sprawy.
— Ja tylko…
— Nie obchodzi mnie to — przerwał jej, po czym także skierował wzrok na stół, a na jego ustach pojawił się kpiący uśmiech. — Naprawdę, Potter? — Zironizował. — To jest to twoje słynne zaufanie do przyjaciół? — Pokiwał głową, patrząc na stertę czasopism, a chwilę później Ginny odskoczyła w bok, Potter również, kiedy wszystkie gazety stanęły w płomieniach. Hałas i zapach spalonych papierów natychmiast przywołał panią Pince, jednak kiedy tylko przyszła na miejsce, stół był pusty, nie pozostał na nim nawet proch, za to Harry i Ginny stali obok powywracanych krzeseł z przerażonymi minami.
— Co tu się dzieje?! W bibliotece nie wywraca się krzeseł!
— Przepraszamy, my tylko... — wydukała Ginny, ale kobieta spojrzała teraz na Theodora.
— Coś się stało, Nott? — zapytała zimno. Ten pokręcił głową.
— Nie, pani profesor. To nic takiego. Chodź. — Zwrócił się do brunetki stojącej obok. Sprawa skończona. — Dziewczyna przytaknęła, po czym dała mu się poprowadzić do wyjścia z biblioteki, a Harry uświadomił sobie, że właśnie teraz stracił zaufanie przyjaciółki, a mógł siedzieć cicho i słuchać się McLaggena.

*

— Masz — Touka chwyciła do dłoni gazetę i uśmiechnęła się lekko. Lubiła to zdjęcie.
— Sądziłam, że wszystkie spaliłeś.
— I niech wszyscy tak sądzą — powiedział i również popatrzył na okładkę. — To podziękowanie za wczoraj. Naprawdę mogłem na ciebie liczyć.
— To drobiazg — odparła, chowając gazetę do torebki. — Zachowałbyś się podobnie.
— Uwierz, że ja bym wykorzystał okazję. — Dziewczyna zaśmiała sie lekko na te słowa , ale po chwili znów posmutniała. — Wiesz… Wydaje mi się, że powinnaś wyjechać. — Uniosła do niego wzrok. — Szkoła to nie miejsce dla ciebie. Dusisz się tu… A teraz nie masz już nawet dla kogo tutaj być. Nie ma Draco, a Potter… Cóż. Zobaczyłaś, jaki jest i jaki był zawsze, pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. On się nie zmieni.
— Nie wierzę, że tak dokładnie sprawdzał wszystkie artykuły o mnie… Że chciał mi udowodnić, że jego chora teoria ma pokrycie. Nawet jeśli to przeczytał, to przecież to nie ma już znaczenia. — Przystanęli na moście dzielącym błonia od zamku. Nie wiedziała dlaczego przyszli akurat tutaj, ale musiała przyznać, że widok był naprawdę niesamowity… I byli tutaj sami.
— Dobrze wiedzieć, że nie robię na tobie wrażenia. — Oświadczył, a ona zaśmiała się lekko. Cóż, tak było zawsze. Ich wygląd nigdy nie miał znaczenia. Nieważne czy był szczupłym, schorowanym, bladym chłopakiem czy dobrze zbudowanym playboyem, którego pragnie każda. Nieważne czy była drobną, niemą dziewczynką o za długich włosach, czy mistrzynią świata w pojedynkach, modelką i kobietą sukcesu, za którą wzdychali i mężczyźni, i kobiety. W stosunku do siebie zawsze brali pod uwagę jedynie swoją relację, a nie wygląd. — I że dbasz o mnie i o to, żebym nie popełniał błędów życia… A zrobienie tego by nim było… Wydaje mi się, że masz rację… Ale gdybyś wtedy mi pozwoliła. Wykonała jeden jedyny gest... Uległbym. — Przyznał, patrząc w przestrzeń. Touka oparła się o barierkę, także patrząc w tamtą stronę. — Jesteś dobrą przyjaciółką.
— A ty dobrym przyjacielem. Wiesz, co dla mnie lepsze.
— Nie byłbym tego taki pewien.
— Ufam ci. — Oświadczyła cicho, po czym machnęła różdżką, z której wydobyła się gromada jaskółek w postaci patronusów. Rozchylił usta w szoku, nigdy nie widział magii mnożenia połączonej z zaklęciem patronusa, a efekt był naprawdę niesamowity. Ale przez ten widok, coś ścisnęło go za serce - pamiętał, że jego ojciec miał dokładnie tego samego patronusa. — I odejdę, ale przed tym chcę, abyś obiecał mi jedną rzecz. — Popatrzył na nią, uśmiechnęła się. — Jutro przeżyjmy jeden dzień wspólnie. Tak jak zawsze chcieliśmy, aby wyglądał, ale jesteśmy zbyt zdystansowani, by taki przeżyć. Jeden jedyny, tak bardzo inny od reszty. — Chwyciła go za rękę, patrząc w gromadę jaskółek, która właśnie poleciała wokół zachodniej wieży, a następnie skierowała się przed siebie, w kierunku horyzontu. Również się uśmiechnął, wiedział, że to ich pożegnanie. Ale z jakiegoś powodu miał po raz pierwszy wrażenie, że jej rola kończy się właśnie się teraz i ona już nie wróci. A on poczuł niesamowitą ochotę po raz ostatni popełnić błąd życia. I się zgodzić.

*

— Potter?
— Hej… Możemy pogadać? — Romilda spojrzała na niego niepewnie. Po chwili milczenia przytaknęła. Gdy tylko Harry zobaczył ją wychodzącą z uczty wieczornej, postanowił z nią porozmawiać. Przed świętami obiecał jej spotkanie… Jednak przez te wszystkie wydarzenia zupełnie o niej zapomniał. Wkrótce mieli opuścić Hogwart. A on wiedział, że już tu nie wróci. Dlatego postanowił dokończyć wszystkie niezamknięte jeszcze sprawy. Choć wiedział, że niektórych po prostu nie da rady zakończyć ot tak, po prostu.
— Coś się stało? — Zapytała, przystając przy nim, a jej koleżanki oddaliły się, co jakiś czas oglądając się za nimi. Harry dostrzegł gdzieś przy nich Krukonki i zabolało go serce, kiedy pomyślał o Touce i tym, co dziś zrobił. Ocknął się z zamyślenia i spojrzał na Romildę. Wyglądała na zdezorientowaną tym spotkaniem. Zresztą Harry się nie dziwił. Nawet przeszło mu przez myśl, że już zapomniała o tym, co jej obiecał i właściwie nie musiał tego robić, ale kiedy ją zobaczył na uczcie, przypomniał sobie o tej sprawie. Zrobiło mu się głupio i uznał, że powinien się wytłumaczyć.
— Chciałem cię przeprosić… Wiesz… Za to, że nasze wyjście… że nie wyszło.
— Pamiętałeś o nim. — Przytaknął. Dziewczyna lekko się rozpogodziła i posłała mu uśmiech. — W porządku, choć szkoda. Naprawdę miałam na nie ochotę. Ale rozumiem… Jesteś w końcu Harrym Potterem. Masz wystarczająco wiele na głowie. — Poczuł miły ucisk w żołądku, cieszyło go, że nie była zła. Choć odczuwał również żal spowodowany jej ostatnim zdaniem. Romilda miała go za kogoś, kto jest bohaterem… Kto zajmuje się planowaniem pokonania Voldemorta, kto walczy ze złem, a wszystko, co robi, ma na celu czynienie dobra. Gdy był Gryfonem, robił właśnie takie rzeczy. Taki Potter zapadł jej w pamięci… Teraz knuł intrygi przeciwko swoim przyjaciołom, wplątywał się w ich życia i psuł porządek… W Slytherinie nie był bohaterem, był zwykłym ciekawskim chłopakiem, który przeszkadza. Wprowadza zamęt...
— Cieszy mnie, że nie jesteś zła. — Odparł, gdy zorientował się, że za długo milczą. Gryfonka zaśmiała się lekko i wskazała przelotnym gestem głowy w bok. Harry dostrzegł tam Ginny, która obok nich przechodziła.
— Idź. — Rzuciła, patrząc nie na niego, a na rudowłosą. — W końcu z tego, co słyszałam, pogodziliście się. Warto tą znajomość pielęgnować. Nie masz mnie za co przepraszać. To miłe, że o mnie pomyślałeś ale… Oboje wiemy, że to by nie wyszło.
— Romilda, naprawdę mi przykro…
— Tak, tak. — Przerwała mu, a kiedy na niego spojrzała, dostrzegł rozbawione ogniki w jej oczach. — Żałujesz. Chciałeś iść na ten spacer. Spać po nocach nie możesz przez myśl o tym, że mnie wystawiłeś. — Machnęła ręką lekceważąco i zaśmiała się cicho. — Daj spokój. Ja się na ciebie nie gniewam. Nie mam o co — oznajmiła, zakładając kosmyk włosów za ucho. — Ale przekaż Nottowi, że jak tylko go spotkam, to mu skopię te jego chude cztery litery. Nie stawił się na trzech spotkaniach. Trzech. Ignorant! Za wiele dla was robię, by mnie tak traktować! — Harry mimowolnie parsknął śmiechem, Romilda była podobna do niego pod jednym względem. Uważała, że Nott to dupek.

*

— Wróciliście do siebie? — Zapytała Hestia, idąc wraz z Touką w kierunku dziedzińca wschodniego. Wracały z Transmutacji. Carrow umówiła się tam z Ivanem, a Touka z Nottem. Kirishima zaśmiała się i pokręciła przecząco głową.
— Nie jest to możliwe, nawet gdybyśmy chcieli — odparła spokojnie i posłała jej życzliwy uśmiech, poprawiając rękaw czerwonej sukienki. Touka zawsze zakładała czerwoną sukienkę, kiedy wychodziła gdzieś z Nottem. Carrow podejrzewała, że to właśnie przez nią Theodor tak bardzo miłuje ten kolor, choć nigdy nikt nie potwierdził jej przypuszczeń. — Idziemy na ostatni spacer. Wiesz… Rozmawiałam dziś rano z dyrektorem. Pozwolili mi opuścić Hogwart.
— Zostawiasz nas?
— Szkoła to nie moja bajka — odparła i wzruszyła ramionami. Hestia westchnęła, coś delikatne ukuło ją w serce, czuła ból, którego nie umiała uzasadnić. Coś w głowie mówiło jej, że jest jeszcze inny powód, dla którego to robi. — Chciałabym po raz ostatni poczuć, że jestem tylko zwyczajną dziewczyną. Która idzie na spacer ze swoim przyjacielem… Kimś normalnym.
— Theodor wie, że właśnie to planujesz?
— Tak. Wczoraj o tym rozmawialiśmy… Nie był zachwycony — wyznała cicho, przejeżdżając dłońmi po ramionach, jakby było jej zimno. — Ale obiecał, że to dla mnie zrobi. Jest naprawdę kochany.
— Tylko dla ciebie — odparła. Przystanęły przy fontannie na dziedzińcu, na którym były same. — Nawet nie wiesz, jak wiele błędów popełnia tylko przez samą myśl o tobie… On za tobą tęskni. Wiesz o tym.
— Ja za nim również — przyznała ciszej i spojrzała w swoje odbicie w tafli wody. Patrzyła na nią smutna dziewczyna. — Ale nie możemy. I oboje o tym wiemy. Nie zrozumiesz tego.
— Nie muszę. Miłość rządzi się własnymi prawami.
— Chyba tak. — Była jeszcze smutniejsza. Nie zaprzeczyła, nie oburzyła się i Hestia wiedziała, że sama by siebie oszukiwała, gdyby zrobiła którąkolwiek z tych rzeczy. Wiedziała bowiem, że oboje czują do siebie właśnie to uczucie. — Uważajcie na niego, jak mnie już nie będzie, dobrze?
— Postaramy się — odparła. Ta jedynie przytaknęła, po czym uśmiechnęła się, widząc bruneta, który właśnie przy nich przystanął.
— Gotowa?
— Jak widać.
Hestia obserwowała, jak ich oczy lśnią. Widziała skrywany w kącikach ust uśmiech. Zaskoczenie na jej twarzy, gdy wyciągnął do niej dłoń. Zadowolenie na jego, kiedy ją przyjęła. Widziała zakochaną parę, która zachowuje się w nieco staroświecki sposób. Jednak pełen elegancji i uroku. Odprowadzała wzrokiem ludzi, którzy są odzwierciedleniem starej arystokracji i patrząc, jak odchodzą, miała w sercu poczucie, że właśnie w tej chwili to, co wszyscy oni i ich rodziny starały się utrzymać resztkami sił, znika.

*

Harry szedł korytarzem, zastanawiając się nad tym, co właściwie powinien zrobić. Od wczoraj nie miał nawet okazji porozmawiać z Touką o tym, co się wydarzyło. W nocy po raz kolejny nie mógł spać,rozmyślając się nad tym wszystkim. Nad nią, nad Ivanem i Hestią, nad tymi wszystkimi spiskami wokół. Nad Snapem i jego słowami. Nad Syriuszem. Zastanawiał się co powinien zrobić, myślał jak zareaguje, gdy w końcu go zobaczy. Po tak długim czasie, znów mógłby się z nim spotkać… Tylko co dalej?
Przystanął, widząc Hestię, która żegnała się właśnie z Ivanem, który deportował się z dziedzińca. Pozostawiając ją tam samą. Potter, nie wiedząc czemu, podszedł do niej, zanim zdążyła odejść.
— Hestia, mogę zadać ci pytanie związane z Luną? — zapytał zamiast przywitania, przystając przy Ślizgonce.
— Lovegood? — powtórzyła zdziwiona i spojrzała na Pottera wyraźnie zdezorientowana. W sumie nic dziwnego, podbiegł do niej i zadał wprost tak osobliwe pytanie. — Dlaczego akurat mi chcesz zadawać pytanie z nią związane? Ginny Weasley byłaby lepsza do odpowiedzi.
— Czyli nie mogę?
— Oczywiście, że możesz. Po prostu to nieco dziwnie, że chcesz pytać o nią akurat mnie.
— To tyczy się też Ivana. — Carrow zmarszczyła brwi. Po czym spojrzała w kierunku wieży Krukonów. — Luna przyjaźni się z nim, mam rację?
— Nie wiem o czym mówisz.
— Wiesz, tylko nie chcesz powiedzieć — Carrow westchnęła i przysiadła na brzegu fontanny znajdującej się pośrodku dziedzińca. Był dziś wyjątkowo piękny dzień. Słońce znajdowało się wysoko na niebie, a ptaki śpiewały wesołe melodie w koronach drzew. Jednak mimo pięknej pogody, uczniom nie spieszyło się, by wychodzić na zewnątrz. Świadczył o tym pusty północny dziedziniec, który zwykł być pełen. — Ginny by mi na to pytanie nie odpowiedziała. Tym bardziej teraz. Neville mówił, że ostatni raz widział je razem jakiś miesiąc temu. Sama mówiła, że zerwała z nimi kontakt i musi ich teraz przeprosić.
— Luna wspominała — powiedziała cicho, a Harry poderwał do niej wzrok, słysząc te słowa. A iskierka nadziei, że dowie się czegoś o Lunie, rozpaliła się w jego sercu. Szczerze mówiąc do teraz nie był pewien tego, czy faktycznie Hestia przyjaźni się z Luną, jak niegdyś powiedział mu Draco, ale teraz to zdanie rozwiało jego wątpliwości. — Weasley odcięła się od Luny, jak i reszty Krukonów. Ktoś nawet mówił, że boi się, iż Krukoni są jak My… Cokolwiek to znaczy.
— Tak. To też mówiła — powiedział cicho, również przysiadając na brzegu fontanny. — Zawsze była indywidualistką, miała przyjaciół, z którymi przebywała bez względu na to, co mówili o nich inni.
— Nie wiem. Nie znam jej — oświadczyła Ślizgonka, spoglądając w niebo. — Luna nie często mówi o Ivanie. On o niej zresztą też nie, ale spędzają ze sobą dużo czasu.
— Wiesz może od jak dawna to trwa?
— Wydaje mi się, że odkąd Luna pojawiła się w szkole. Byli dziwnym widokiem. Trzecioroczniak rozmawiający normalnie z pierwszoroczną. Zresztą zawsze był dziwnym widokiem. Tym bardziej, że nie są rodziną czy sąsiadami.  
— Aż tak długo? — zdumiał się Harry, nigdy nie widział Luny w towarzystwie Ivana. W sumie teraz też ich razem nie widywał publicznie… Jedynie na Mapie Huncwotów, gdzieś na terytorium Krukonów, w jej albo jego pokoju. — Nie widywałem ich razem.
— Ja też nie. Draco tylko kilka razy wspomniał, że niespecjalnie podoba mu się, to iż Lovegood i Ivan się tak dobrze dogadują. Do teraz nie wiem dlaczego tak mu to przeszkadzało.
— Może obawiał się Ivana.
— Każdy się go obawia. To smutne. — Teraz naprawdę wyglądała na przygnębioną. Potter zastanowił się nad jej słowami i musiał przyznać jej rację. To naprawdę było smutne. Chłopak poprzez miłość i moc zabił przypadkiem swojego brata, żył ze świadomością, iż jest dzieckiem, które przyczyniło się jego śmierci. Do tego przez to przestał kochać, stopniowo tracąc duszę i człowieczeństwo. Tak długo starając się zatrzymać te wszystkie emocje wewnątrz siebie, że poprzez tłumienie ich, usunął uczucia. I teraz był kto, co nie ma pojęcia co to radość, smutek czy miłość. — On nie jest diabłem.
— Tyle to i ja wiem — przyznał cicho. — Luna mówiła, że tylko ty możesz go zrozumieć… Słyszałem również o tym, że macie te same patronusy. Przeznaczenie chce, byś z nim była. Kochałaś Draco i teraz tak po prostu będziesz już z Ivanem? Bo tak chce przeznaczenie?
— Odbiegasz od tematu Luny.
— Wybacz. To było nie na miejscu — powiedział szybko, dopiero teraz uświadomił sobie, że zabrzmiał naprawdę bezczelnie, a nawet arogancko.
— Żadne z nas nie chce działać według przeznaczenia, Harry. To nie jest odpowiednia ani bezpieczna droga dla nas, jak i dla świata.
— Co to znaczy?
— Nic. To nieważne — powiedziała i na niego spojrzała. Nie mógł wyczytać z jej oczu, jak i wyrazu twarzy zupełnie nic. — Luna przyjaźni się z Ivanem. — Potwierdziła jego poprzednie słowa. — Proszę cię więc, nie staraj się jej od niego odsuwać. Choć wątpię, by cię posłuchała. Ona wbrew temu, co mówią o niej ludzie, jest wierna swoim przyjaciołom nad wszystko, co o nich sądzą inni. Zresztą sam coś o tym wiesz. Jest jedną z niewielu osób, która wciąż traktuje cię jako Harry’ego, a nie Pottera Zawszonego Ślizgona.
— Dosandie to ujęłaś — przyznał, odwracając wzrok. — Mam im dać spokój?
— Nie masz powodu, by w to ingerować. Przecież nigdy ich nawet razem nie widziałeś, udawaj, że nadal nie widzisz. Ta mapa miesza ci w głowie, Harry, i nie mówię tu tylko o Lunie.
— Zabini ci powiedział? — Przytaknęła. Potter skrzywił się lekko.— I nie reagujesz? Flora jest twoją siostrą. A Nott ją po prostu zdradza. Tak bez wyrzutów sumienia.
— Czy Theodor powiedział ci, że między nim a Touką cokolwiek zaszło? — odpowiedziała pytaniem, a Potter zamilkł. — Czy Kirishima ci się do tego przyznała?
— Nie pytałem…
— Dlaczego?
— Bo… — westchnął i pokiwał głową. Właśnie zrozumiał jej poprzednie zdanie. — Bo to nie moja sprawa… Nie mam powodu, by ingerować w coś, co mnie nie dotyczy.
— Dokładnie.
— Ale jeśli będę milczeć tak jak wy, to on nadal będzie robił co chce i z kim chce, a Flora będzie raniona i zdradzana. Jeśli… nadal będziemy bezczynnie stać i się przyglądać. To twoja siostra! — Zdenerwował się, po czym znów zamilkł i spojrzał na swoje dłonie, które zacisnął w pięści. — Powinnaś chcieć jej dobra.
— Ona nigdy nie reagowała na to, co się działo. A widziała i wiedziała o wszystkim. Nie wspierała mnie. Powiedz mi więc, dlaczego ja mam wspierać ją?
— Bo ty jesteś ponad to. — Oświadczył cicho. — Pamiętam, jak obroniłaś Hermionę, a nie miałaś żadnego powodu, by to robić. Pamiętam, jak powiedziałaś Draco, by zabronił Ślizgonom mnie bić pierwszego wieczora, gdy pojawiłem się w Slytherinie. Jesteś… altruistką.
— Byłam nią, gdy czułam. To przeszłość.
— Nadal czujesz. Nadal się przejmujesz. I nadal kochasz. Gdyby tak nie było, nie podeszłabyś na rozprawie do Lucjusza Malfoya, by zapytać co z Draco. — Popatrzyła na niego. — Nie przejmowałabyś się jego stanem zdrowia. Nie wysyłałabyś do niego listów.
— Skąd ty…
— Do wysyłania listów pożyczasz z sowiarni puchacza śnieżnego. Tak się składa, że należy do mnie. Ma na imię Hedwiga. — Hestia lekko się zarumieniła, po czym odwróciła wzrok w lewo, na korytarz, którym przechodził Snape. Chyba miał nową szatę, ponieważ jej czerń była naprawdę wyrazista i nie gubiła się w szarym korytarzu, jak te, które już wypłowiały. Ale to nie było ważne. — Tęsknisz za nim.
— Nie piszę z Draco, tylko z panią Zabini — oświadczyła cicho. — Mówi mi, jaki jest jego stan zdrowia. Nie odważyłabym się do niego napisać. Nie po tym, co mu zrobiłam.
— To nie była twoja wina.
— Oboje wiemy, że jest inaczej. Ta cała wojna zaczęła się przeze mnie, bo poprosiłam Draco, żeby odstawił przedstawienie, wtedy w Wielkiej Sali. Żeby zdenerwował Rona Weasleya pokazując, że się z tobą przyjaźni. To wszystko zaczęło się, ponieważ miałam głupi kaprys pogrania komuś na nerwach.
— Gdybym obwiniał się za każde słowo, jakie wypowiedziałem w przeszłości, to nie wiem, gdzie bym teraz był. Pewnie w wariatkowie. — Machnął ręką. — Nie chcesz być posłuszna przeznaczeniu. Bo kochasz Draco, a on ciebie, bez względu na to, co było. Bo hej! Odgryzłaś mu skórę na karku, a on i tak wrócił! — powiedział. Carrow wstrzymała oddech, a jej rumieniec powiększył się. — W jego rodzinie nie istnieje takie słowo jak odpuścić. Ma to we krwi. Więc możesz sobie wmawiać, że on cię nienawidzi, możesz mówić, że to wszystko twoja wina, możesz robić naprawdę wiele, ale i tak wiesz, jaka jest prawda. Wiesz, że on cię kocha.
— Uważaj, bo się wzruszę! — prychnął ktoś, a Harry zmarszczył brwi. Bardzo dawno nie słyszał tego głosu bezpośrednio skierowanego do niego. Podniósł wzrok i wstrzymał oddech. Lauren stała bardzo blisko nich. Dziwił się, że nie zauważyli jej przyjścia. — Malfoy i miłość, w dodatku do jej osoby. Bardzo zabawne.
— Czego chcesz?
— Odebrałam właśnie list od Draco — podniosła dłoń z listem, a Carrow zmarszczyła brwi. — Zresztą jak wszyscy. Chciałam zapytać, czy również wybierasz się do Hogsmade, bo nie mam zamiaru iść tam w towarzystwie Notta i twojej przemiłej siostry z powodów tak dobrze nam znanych. A nauczyciele nie wypuszczają do Hogsmeade uczniów samotnie, więc cóż… Chcąc nie chcąc, zostałaś mi ty.
— Malfoy do was napisał?
— To jak? — zapytała, ignorując pytanie Pottera. Jednak Hestia nie ruszyła się z miejsca. — Coś ci jest? Jakoś zbladłaś. — Powiedziała z udawaną troską, po czym uśmiechnęła się do Carrow w bardzo nieprzyjemny sposób. — Chyba że... Ty listu nie dostałaś? — Ślizgonka nadal milczała. Aquilina uśmiechnęła się zimno, po czym najzwyczajniej w świecie odeszła, ale przed tym powiedziała coś, przez co Potter chciał ją poćwiartować na kawałki. Nawet wyjął różdżkę, ale Hestia ją chwyciła i opuściła jego dłoń, kiwając głową. Potter spojrzał na nią, ona tego nie zrobiła, po prostu zeszła z murku i odeszła, pozostawiając go samego na dziedzińcu. A Potter przyrzekł sobie, że jeśli kiedyś Lauren powtórzy coś takiego, to bez względu na to, że jest dziewczyną, da jej w twarz tak mocno, że złamie nos. I wybije kilka zębów.

*

— Na co masz ochotę? — Zapytał Theodor, przechodząc wzdłuż alejek Hogsmeade patrząc po witrynach sklepowych. Ignorował uczniów, którzy co jakiś czas się za nimi oglądali, zresztą jak zwykle. Choć widok ten z całą pewnością musiał być nieco dziwny, cóż… Szli przez alejki Hogsmeade ubrani niecodziennie. Touka miała duszę artystki, nie obchodziło ją to, że ludzie patrzą na nią jak na wariatkę, kiedy to mając lat blisko siedemnaście, chodzi w długiej do ziemi czerwonej sukience z długimi rękawami, zapinaną pod samą szyję i ma w poważaniu to, że ludzie mogą uważać to za mało seksowne lub na to, że przecież grzechem jest zakrywać takie ciało! Touka wiedziała, że jest atrakcyjna, nie potrzebowała, tak jak większość kobiet, dodatkowo eksponować swoich atutów, by wzbudzać pożądanie. Sama jej osoba wystarczała by przyciągać ludzkie spojrzenia.
Nott natomiast ubrany był tak jak kiedyś, gdy wychodzili na spotkania: w elegancki płaszcz i idealnie dopasowane ubrania, włosy zaczesane miał do tyłu, jak na arystokratę przystało. Nie nałożył dziś okularów, natomiast na serdeczny palec prawej dłoni wsunął pierścień rodowy. Nie ukrywał się w cieniu, chcąc tylko przejść niezauważonym przez ulicę, a poruszał się dumnie i z wdziękiem, zwracając tym uwagę innych szkolnych “koleżanek”, znajdujących się w Hogsmeade. Innymi słowy, wyglądali jak książkowy przykład pary idealnej. I oboje w głębi serc tak właśnie o sobie myśleli, ale żadne z nich nigdy nie przyznałoby tego na głos.
— Może na trufle w czekoladzie… Albo na słodycze ze sklepu Zonka, wszyscy je zachwalają… Sama nie wiem, czasu jest tak mało, a tyle opcji do wyboru. — Westchnęła patrząc po sklepach. Przystanęli przy kawiarni pana Stone’a, w której byli niedawno, Touka zastanowiła się przez chwilę. — Zabierzmy coś na wynos. Chciałabym się przejść… W końcu mamy piękny dzień — powiedziała, patrząc na niebo, na którym dzisiejszego dnia nie było nawet jednej chmury. Nie oponował, również nie miał ochoty siedzieć w miejscu, gdzie są tłumy gapiów, nawet jeśli to tak ustronne miejsce, jak kawiarnia pana Stone’a.

*
— Zabini. Draco do ciebie pisał? — Potter wszedł do ich pokoju, od razu zadając to pytanie, którego nie usłyszał w pomieszczeniu nikt poza nim… Za to on sam szybko się zreflektował i również pomieszczenie opuścił. Zwykle wchodził do dormitorium ostrożnie, czasami przystając na chwilę, sprawdzając czy aby Blaise jest sam w pokoju. Już kilka razy miał podobne wpadki jak to, że Zabini zwyczajnie jest z kimś zajęty, więc bywał ostrożny. Zazwyczaj… Teraz jednak znów zapomniał o tym, że owa sytuacja może się powtórzyć. I znów jego oczom ukazała się scena, której wolał nigdy nie oglądać. Zabini był perwersyjnym i sadystycznym typem, jeśli chodzi o sprawy seksu. Nie krył się z tym. Ale Potter naprawdę wolał nie widzieć tych kilku razów, kiedy Blaise realizował swoje fantazje w dormitorium. A tej, którą zastał przed momentem, wolał nigdy nie widzieć…
— Widzimy się potem — usłyszał znajomy głos, po czym drzwi jakiegoś pokoju się zamknęły. Harry dostrzegł Astorię i szybko ją dogonił. Dziewczyna początkowo przystanęła, widząc go po swojej prawej, jednak nie trwało to długo. Zaraz po tym, kiedy i on się zatrzymał, ruszyła naprzód, nie patrząc na niego.
— Nadal jesteś zła? — Widząc, jak jej oczy zabłysnęły ogniem, wiedział, że źle sformułował pytanie. — Story, przepraszam. — Zatrzymała się ponownie i na niego spojrzała. Milczała. On za to poczuł nagłą chęć powiedzenia każdego powodu tych przeprosin. — Za to, co zrobiłem. I za wszystko, co potem powiedziałem… Naprawdę nie wiem, co mnie opętało. Nie chciałem cię zranić.
— W porządku.
— Nigdy nie potraktowałbym cię jak wywłokę, naprawdę mi przykro, że cię zraniłem i sprawiłem ci ból. Jesteś naprawdę wspaniała i piękna, zasługujesz na kogoś dobrego, na księcia z bajki, a ja tak po prostu cię wziąłem i zraniłem. Wiesz co? Powinnaś mnie teraz uderzyć.
— Harry, w porządku.
— Dać mi w pysk tak naprawdę mocno. Touka mówiła, że mam przeczekać, ale nie mogę czekać. Chcę cię naprawdę przeprosić, bo jesteś moją przyjaciółką, a ja cię zdradziłem i sprawiłem ci ból, i…
— Potter! — Harry zamilkł, kiedy podniosła głos. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że to wszystko powiedział, a przecież niczego nie pił, nikt mu nie kazał tego robić, po prostu gdy ją zobaczył, nagle poczuł impuls w sercu. Poczuł, że to odpowiednia chwila, bo w końcu po raz pierwszy od dawna byli w jednym miejscu sami, bez Maxa, bez Touki, Blaise’a i reszty. Miał okazję ją przeprosić i zrobił to, tak po prostu. — W porządku — powiedziała po raz trzeci, Harry dopiero teraz to usłyszał. — Naprawdę. Nie mam do ciebie żalu… Ja też nie byłam w stosunku do ciebie szczera. To była taka chwila, kiedy po prostu oboje zapomnieliśmy. Miałeś rację.
— Nie… Zraniłem cię.
— Nie zraniłeś… Byłam naiwna myśląc, że to będzie najwspanialsza rzecz na świecie. Touka miała rację, żyłam w swoim wymyślonym świecie, całe życie tworząc opowieści o romantykach. — Spojrzała na swoje buty, wyglądała na naprawdę zażenowaną. — Nie widziałam wtedy w tobie Harry’ego. Tylko postać bohatera, którego sobie wyimaginowałam, przepraszam. — Harry w tej chwili zmarszczył brwi. Coś mu tutaj nie pasowało. Astoria nigdy nie powiedziałaby tak otwarcie tego wszystkiego… On też nigdy nie powiedziałby swoich poprzednich słów tak szybko i bez problemu, nie jąkając się nawet. Jeśli chodzi o chwile sprowadzające się do uczuć, zawsze plątał mu się język. I chyba nie tylko on zauważył, że coś jest nie tak, bo po kilku chwilach ciszy Greengrass drgnęła i chwyciła się za usta. Po czym spojrzała na niego wielkimi oczami. Jakby nieświadoma tego, że to wszystko powiedziała.
— Dokładnie — powiedział pewnie, wiedząc co ona teraz odczuwa. I spojrzał w kierunku wyjścia z korytarza. — Możemy porozmawiać u ciebie?
— Tak. Milicenty nie ma — powiedziała krótko, nie patrząc na niego, po czym razem skierowali się w kierunku wyjścia.

*

— Znów się bawisz ludźmi.
— Nie mów, że ciebie to nie bawi — zaśmiał się Ivan, kładąc się na łóżku. Dziewczyna pokiwała głową, wracając do wpatrywania się w sufit wypełniony gwiazdami. W pokoju Ivana ta iluzja była normą. Niezależnie od pory dnia, zawsze miał nad głową niebo usiane gwiazdami. — Zresztą, Potter potrzebował jej na tą chwilę. Zabini pewnie będzie się zabawiał z tymi panienkami przez kilkadziesiąt dobrych minut. A noc się dopiero zaczęła, byłoby przykro, gdyby Potter musiał nocować na korytarzu.
— Istotnie byłoby — przyznała i zamrugała zdezorientowana. Chłopak leżał bokiem, patrząc w jej twarz. — Coś nie tak? — Odpowiedziało jej lekkie wykrzywienie warg do góry.

*

— Miałaś kiedyś poczucie, że tracisz nagle coś bezpowrotnie, a ty nie możesz nic z tym zrobić? — Hermiona odwróciła wzrok znad książki i spojrzała zdziwiona na Cormacka, który patrzył przez okno w kierunku jeziora. — Że wiesz o tym, co nieuniknione, ale stoisz tylko z boku jak wmurowana. I nie masz pojęcia, jak tą barierę przełamać.
— Tak — przyznała ciszej niż zamierzała. — Dosyć często mi się to zdarza… Ale nie mam pojęcia, jak to przezwyciężyć… Wydaje mi się, że za dużo myślę… Ale dlaczego teraz o to pytasz?
— Bo właśnie w tej chwili jestem w takim stanie — odparł i przeniósł wzrok od okna na nią. Granger wyglądała na jeszcze bardziej zdziwioną tym, co usłyszała. — Wiesz… Ostatnio powiedziano mi, abym milczał w sprawie, która zrani wiele osób, w tym również mnie. — Zaczął powoli, ważąc każde słowo. — Jednak przez to, że obiecałem siedzieć cicho, odczuwam coraz większy lęk w związku z tym przyrzeczeniem… Martwi mnie, że niektórzy z nas nie będą w stanie przyswoić sobie tej prawdy… Że popadną w szaleństwo.
— Złamałeś kiedyś daną komuś obietnicę? — Pokręcił przecząco głową, Granger odłożyła książkę i podeszła do parapetu, na którym siedział i tak, jak on spojrzała w kierunku jeziora, wzdłuż którego przechadzała się jakaś para. Uśmiechnęła się delikatnie na ten widok. — Wydaje mi się, że tak powinno pozostać. Bo może plan, jaki ma ta osoba, wcale nie jest tak straszny… Może po prostu musi się to stać, by coś innego się zaczęło. W końcu nigdy nie ma jasnego zakończenia… Świat zawsze będzie szedł naprzód, niezależnie od wszystkiego… Jesteś dobrą osobą, Cormack — odparła. Prychnął cicho, rozbawiony tym stwierdzeniem, więc powtórzyła. — Jesteś naprawdę dobry, wbrew wszystkiemu, co o tobie mówią inni lub ty sam. — Wróciła wzrokiem do pary, gdzie chłopak jakby w piruecie obrócił dziewczynę w czerwonej sukience i znów się uśmiechnęła, zupełnie nie widząc tego, że w oczach Cormacka pojawiły się łzy.

*
Dawna namiętność już w całunach leży,
W jej miejscu władnie siła żądzy nowej;
Piękną przestała być przy Julii świeżej
Piękność, dla której umrzeć był gotowy.
— Dziś jest Romeo kochany i kocha,
W oczach obojga żar jednaki płonie;
Lecz on, w niej wroga przypuszczając, szlocha,
A ona miłość z wędki grozy chłonie.
On się nie zbliży i przed nią nie złoży
Przysiąg serdecznych, uważan za wroga;
I jej, choć w łonie namiętność się sroży,
Zejścia się z lubym zamkniętą jest droga
Lecz w żądzy siła: po wielkich katuszach
Wielką im radość czas zgotuje w duszach. *
Czymże jest więc miłość skoro krzywdzi jedynie?
Miłość w swej prostej i nieśmiałej mowie, powie najwięcej, kiedy najmniej powie. — Touka chwyciła się za serce i westchnęła, robiąc nagły piruet, a jej czerwona sukienka zawirowała niczym strój baletnicy.
Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo! — Wykrzyknęła, zatrzymując się, a na jej policzkach zagościł szkarłatny rumieniec. — Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę! Konflikt, Krew, Miłość, Rodzina Lub jeśli tego nie możesz uczynić...
To przysiąż wiernym być mojej miłości, A ja przestanę być z krwi Kapuletów. — dokończył za nią, a dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie, chwytając go za dłoń. Zwrócił na nie uwagę, czując ciepło w sercu. Tęsknił za tym miłym doznaniem, tęsknił za nią i ich wspólnymi spacerami urozmaiconymi cytowaniem poezji. Touka uwielbiała Shakespeare’a, jakby na przekór temu, w co wierzyła. Niegdyś zaraziła go manią na tego mugolskiego pisarza. Nienawidził go, a jednocześnie jego teksty wprawiały go w zachwyt. Miłował go za każdą strofę, każdy wers, słowo… Bo tak często w jego tekstach dostrzegał samego siebie i podziwiał go za to, że był w stanie opisać słowami wszystkie emocje, jakie nim targały. Pragnął również potrafić wyjawić swoje uczucia na głos. Jednak za każdym razem, gdy próbował, coś mu przeszkadzało. Brakowało odpowiednich sformułowań. Gubił myśli i zachowywał się nienaturalnie… Jednak nigdy nie przyznał się na głos, że zna mugolskie dzieła pisarskie. Nawet Granger, która podarowała mu Makbeta, nie wyjawił tego, że zna go na pamięć, tak jak i kilka innych dzieł Shakespeare’a, w tym Romea i Julię, które tak wielbiła Touka, a które było przez niego jednocześnie znienawidzone i miłowane. Zupełnie jak Shakespeare. Tylko dlatego, że ona była Julią, a on Romeem.
— Theo.
— Hm?
— Chciałabym cię o coś prosić. — Otrząsnął się z zamyślenia i na nią spojrzał. Kirishima przystanęła, spoglądając na ich dłonie i powoli wysunęła swoją rękę. Spojrzała mu w oczy, dotykając delikatnie palcami jego policzka. — Mimo całej miłości, jaką mnie darzysz. Pokochaj kogoś innego, kiedy odejdę. Dobrze?
— O czym ty mówisz?
— Obiecaj, że się zakochasz po raz kolejny.
— Nie mam zamiaru.
— Theodorze — Jego imię w jej ustach brzmiało tak, jakby było dla niej jedynym ratunkiem, jakby pragnęła tylko tego jednego słowa, jakby było jej ostoją. Bo w chwili, gdy je mówiła, miała łzy w oczach, a zaraz po tym wtuliła się w jego ramię. Milczała, a jej serce słyszał tak wyraźnie, szybkie uderzenia pełne bólu i cierpienia, Miłość. Tak, to ona. Bronili się przed nią, uciekali. Jednak i tak nadeszła. I odstąpić od nich nigdy nie zechce. Zawahał się, jednak uniósł do niej dłoń i przejechał delikatnie po jej ciemnych włosach, drugą obejmując w pasie. Po czym wyszeptał, pamiętając o tym, że nigdy nie wolno mówić głośno o miłości.
— Nie ma miejsca we wspólnej dwojga serc przestrzeni
Dla barier, przeszkód. Miłość to nie miłość, jeśli,
Zmienny świat naśladując, sama się odmieni
Lub zgodzi się nie istnieć, gdy ją ktoś przekreśli.
O, nie: to znak, wzniesiony wiecznie nad bałwany,
Bez drżenia w twarz patrzący sztormom i cyklonom -
Gwiazda zbłąkanych łodzi, nie oszacowanej
Wartości, choćby pułap jej zmierzył astronom...
— Miłość to nie igraszka Czasu: niech kwitnące
Róże wdzięków podcina sierpem zdrajca blady -
Miłości nie odmienią chwile, dni, miesiące:
Ona trwa - i trwać będzie aż po sam skraj zagłady.
Jeśli się mylę, wszystko inne też mnie łudzi:*
— Dokończyła za niego, nadal go przytulając. Pragnął ją pocałować. Ale wiedział, że to by wszystko utrudniło. Touka natomiast po raz kolejny zaczęła płakać. Nie rozumiał jej nagłego smutku, jej słów. Dlaczego się żegnała? —
A jeśli kochasz, choć prawdę dostrzegniesz, kochasz tym bardziej, im rychlej odbiegniesz. — Dodała ledwo słyszalnie. Chwycił jej głowę i ucałował delikatnie w czoło. Kirishima uśmiechnęła się lekko, jak dobrze znała ten ruch. — Pamiętaj o mnie, Theo. Dobrze?
— Będę. — Obiecał, a ona posłała mu uśmiech. Choć pragnęła rozpłakać się, czując nagłą panikę. Obawiała się, że obietnicy nie dotrzyma.
*

— Impuls…
— Coś mówiłaś? — zapytał Harry. odrywając wzrok od komiksów Milicenty, która była współlokatorką Astorii. Bulstrode czytała dużo mugolskich czasopism. Było to pewnie skutkiem tego, iż w te wakacje wysłano ją do sierocińca, gdzie musiała się jakoś odnaleźć i dogagać z resztą mugolskich dzieciaków, którym słowo magia jest obce. A, że Milicenta nigdy nie należała do tych delikatnych i drobnych dziewcząt, nie dziwiło Pottera, że najpewniej zaprzyjaźniła się tam z chłopakami, którzy w ich wieku głównie czytają komiksy i grają w gry wideo, czasami uprawiając sporty typu piłka nożna czy koszykówka.
— Impuls, który każe ci coś zrobić wbrew tobie — powiedziała, a Potter zamrugał zdziwiony, kiedy sięgnęła pod łóżko i wyjęła spod niego pudełko z listami. — Nie powiedzielibyśmy tak dużo, gdyby nie impuls. — Wyjaśniła, a on przytaknął i podszedł do niej. Greengrass prędko wertowała koperty, z tego, co Potter zdołał się doczytać, nadawcą prawie wszystkich była Cassandra. — Odpowiedzialny za wiele więcej rzeczy.
— Co to znaczy?
— Malfoy jest podatny na impulsy, zawsze był, ale nigdy nie zrobiłby czegoś tak paskudnego, jak przespanie się z Lauren, tym bardziej, gdy starał się ratować to, co łączyło go z Carrow Zapanowałby nad sobą, gdyby coś nie pchnęło go na tą złą drogę.
— Chcesz powiedzieć, że Draco doświadczył tego samego, co my przed chwilą?
— To tylko moja hipoteza, ale naprawdę ciężko było mi uwierzyć w to, że Draco ot tak po prostu rzuciłby się na Lauren jak niezaspokojone zwierzę, które zwyczajnie bierze, co mu się należy i nie myśli o konsekwencjach. Malfoy całe życie myślał zawsze tylko i wyłącznie o konsekwencjach tego, co robił. Miał tak ponoć od dziecka… Głównie z winy matki, więc nie wierzę — powtórzyła pewnie — że zrobił to z własnej woli. Może przeszła mu przez myśl taka wizja, jednak to, że poszedł za Lauren, to nie mógł być on. Jego zachowanie zaraz po tym wydarzeniu zresztą tylko na to wskazywało. On sam nie wiedział, dlaczego to zrobił — powiedziała i wyjęła jedną z kopert, otwierając ją, po czym szybko przejechała wzrokiem po tekście, a na jej usta wkradł się przelotny uśmiech satysfakcji. — To tylko temu dowodzi — oświadczyła i podała mu list, wskazując na trzeci akapit od dołu. Harry spojrzał na niego i przeczytał: “... sprowokowałam go, jednak on nie zrobił w stosunku do Hestii ruchu, jaki planowałam. Dopiero kiedy porozmawiałam z Ivanem i powiedział, że nie mam się czym przejmować i Draco pod wpływem odpowiedniej chwili wymaże jej to wspomnienie z pamięci, czułam pewność, że tak się stanie…” Harry przerwał czytanie i spojrzał na Astorię, która siedziała obok niego i patrzyła na resztę kopert z nostalgią. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Nie chodziło tutaj o to, że w liście wyjaśniło się, iż to Ivan jest w stanie tak namieszać, by zmusić kogoś do zrobienia lub powiedzenia czegoś, czego nie chce. Sam Potter mógł go podejrzewać, gdy tylko przypomniał sobie, jak Bathory spektakularnie sprawił, że Touka usłyszała myśli Harry’ego tego pamiętnego popołudnia w kawiarni na Pokątnej. Nie… Zdziwił go ten list, w którym wyidealizowana, dobroduszna Cassy pisze Astorii o tym, że prowokowała Malfoya do robienia złych rzeczy. Do usuwania pamięci osobie, na której Malfoyowi zależało. Harry był raz świadkiem takiej sytuacji… nie rozumiał dlaczego Malfoy tak postąpił, ponoć nie był to pierwszy raz, kiedy pozbywał się z pamięci Hestii różnych wspomnień, ale… Teraz ten list powiedział Potterowi, że Draco nie zrobił tego z własnej woli. W tym przypadku tego nie zrobił.
— Ivan się nami bawi — powiedziała Story cicho, gdy nadal milczał. — Sprawia mu to chyba przyjemność… Nie wiem czy warto iść do niego z pretensjami i żądać, by przestał to robić. W końcu my przy Bathorym jesteśmy jedynie nikłym pyłem. Słabym przy jego potędze.
— Dlaczego Cassy chciała usunąć Hestii pamięć? — Greengrass uniosła do niego wzrok zdziwiona tym, że podjął się tego tematu. Potter uniósł kopertę lekko w górę. — Po co chciała, aby Draco to zrobił?
— Nigdy nie lubiły się z Carrow. Głównie z mojego powodu… Cassy twierdziła, że Hestia nie powinna być z Draco… — zamilkła i spojrzała w bok. — Przy każdej okazji prowokowała kłótnie pomiędzy nimi. Odkąd ich znam tak było. Cassandra wykańczała Carrow psychicznie… Nikt poza Hestią oczywiście nie poprze moich słów. Ja to widziałam, sama przyczyniłam się, by Draco wściekał się na Carrow, nie znosiłam jej… Ale wiem, że ją raniłam. Zawsze zdawałam sobie z tego sprawę. I chyba to mnie bolało… Bo w końcu ona nigdy nie zrobiła nic złego przeciw mnie, a tym bardziej przeciwko Cassy. Naprawdę jest Świętą Carrow. — Parsknęła cicho, jakby rozbawiona, Harry również lekko się uśmiechnął. Story miała rację. — Było kilka sytuacji, których nie powinien widzieć nikt poza Draco. Cassandra często żądała od niego, żeby usuwał Hestii te właśnie wspomnienia… Chyba bała się, że jak pozna prawdę, będzie chciała powstrzymać przepowiednie. Cóż…  One i tak się spełnią. W końcu to już się zaczęło.
— Co masz na myśli?
— Cassy była wieszczką. Przepowiadała przyszłość, znała ją… I Draco też ją zna. Wie, że tego nie da się już zatrzymać. Czas pokazał, że tak po prostu musi być, dlatego stracił wzrok, dlatego ojciec Theodora zginął, dlatego Syriusz Black żyje. — Harry na nią spojrzał. Ona również się w niego wpatrywała. — Cassy mówiła nam o tym już wcześniej. Nie znam wielu z jej przepowiedni, ale o tych, o których teraz powiedziałam, wiedziałam. Tak jak i o tej, co stanie się ze mną, jeśli jednak byłabym z Draco, tak jak… — zamilkła na chwilę, Harry miał wrażenie, że Astoria nie chce mu czegoś powiedzieć, dlatego właśnie milczy, szukając odpowiedniego słowa zastępczego. — ...jak chciałam. — Zakończyła cicho i odwróciła zakłopotana wzrok. — Jej przepowiednia bardzo mi się podobała, ale nie chcę dopuścić do jej spełnienia… Może to i głupie, walczyć z przeznaczeniem, jednak nie chcę, by moja opowieść kończyła się w taki… nudny sposób. Nie chcę być kimś, kto przejdzie tylko po powierzchni i nie pozostanie po nim nic, nawet pamięć od strony najbliższych. Chcę być kimś ważnym, Harry… Przynajmniej tak sobie wmawiam.

*

— Znów siedzisz smutna — Hestia drgnęła i spojrzała na Terry’ego, który przysiadł przy niej na trawie. A następnie uśmiechnęła się przelotnie i spojrzała w krajobraz, jaki rozciągał się przed nimi. Zakazany Las wiosną wyglądał naprawdę niesamowicie.
— Kiedy wróciłeś? — zapytała zamiast odpowiedzi.
— Przed momentem. Wyrzucili mnie zaraz przy bramie.
— To już świadczy o tym, że nie potraktowali cię tam dobrze — oświadczyła i skierowała wzrok na jego dłonie. Skóra wokół nich była zdarta i przybierała różowo-czerwoną barwę, za mocno ścisnęli mu kajdanki na nadgarstkach. — Przepraszam za to. — Krukon pokiwał głową i również spojrzał na swoje ręce.
— To nie twoja wina, sam podjąłem się tego, że będę krył Draco i Notta. Odpowiedzialność za to, co robię jest wyłącznie moją sprawą. Nie obwiniam za to ani ich, a tym bardziej ciebie, przecież nic nie zrobiłaś.
— Właśnie za to przepraszam — powiedziała, unosząc do niego swój wzrok. — Że nie zareagowałam… Że nie powiedziałam Draco, żeby cię w to nie wplątywał. Teraz masz problemy z tego powodu… Mogą ci zrobić krzywdę, bo ich kryłeś. To niebezpieczne.
— Jedyne, co mogą to zastraszać, nic innego — powiedział, przejeżdżając lewą dłonią po obolałym nadgarstku. — Wyobrażasz sobie, że podali mi Veritaserum? — prychnął, a dziewczyna rozchyliła usta w niemym “o”. Chłopak pokiwał głową. — Spokojnie. Niczego im nie powiedziałem. Potrafię radzić sobie z tym eliksirem. Polega to głównie na odpowiednim dobieraniu słów, nie kłamie się wtedy, ale nie mówi również prawdy całkowitej, cała odpowiedź jest dwuznaczna.
— W zależności od interpretacji — powiedziała cicho, przytaknął jej. I przyjrzał się, nadal była smutna. Nie lubił, kiedy się smuciła. Zastanowił się przez chwilę i spojrzał w niebo, lekko się uśmiechając.
— Draco mówił, że niczego mi nie mogą udowodnić. A nawet jeśliby chcieli, prawnicy ich zniszczą. Jestem bezpieczny.
— Draco tak powiedział? — Powtórzyła zdziwiona i na niego spojrzała. — Widziałeś się z nim? — Krukon przytaknął, nadal patrząc w niebo. — Jest w domu? Jak się czuje?
— Nie. Nie ma go tu… Zaraz po wyjściu z ministerstwa przejęła mnie pewna aurorka, nie kojarzyłem jej… Deportowała mnie bardzo daleko stąd… Do czasu, aż go nie spotkałem, obawiałem się, że zabrali mnie na kolejne przesłuchanie, ale później wszystko się wyjaśniło — stwierdził cicho. — Draco jest aktualnie na badaniach, Pani Zabini stara się jeszcze trochę skorygować jego wzrok, jednak na wiele liczyć nie możemy… Nosi okulary — dodał po chwili i cicho parsknął. — Całe życie nabijał się z Pottera i jego czterech oczu, a teraz jest taki sam. Karma do niego wróciła, jak widać — Hestia delikatnie się uśmiechnęła i przytaknęła. — Ale czuje się dobrze. Wnioskuje to po tym, jak zaraz po naszej krótkiej rozmowie uprzedził, że jeśli nadal się do ciebie… Jak to określił, dobieram, to połamie mi obie ręce i porozrzuca po całym świecie, żebym do śmierci nie potrafił ich części odnaleźć.
— Nie wierzę.
— Naprawdę tak powiedział — oświadczył i zaśmiał się cicho, po czym nieporadnie przejechał dłonią po włosach. — Wiesz… I tak dla Draco nie jestem żadną konkurencją, nie mam pojęcia, czym tak się przejmuje. Na jego miejscu chyba bardziej obawiałbym się Bathory’ego… Wybacz, jeśli zabrzmiało to grubiańsko.
— Nic nie szkodzi — przyznała cicho. — Jednak nie rozumiem twoich słów, tyczących się Draco. Ciężko mi je zrozumieć.
— Dlaczego?
— Bo dziś wszyscy dostali od niego listy z prośbą o spotkanie… Wszyscy… poza mną. Dlaczego niby miałby ci grozić, skoro nawet nie chce się ze mną spotkać?
— Ten, kto ci to powiedział, musi być w błędzie. Malfoy, nawet gdyby chciał, nie może się z nimi dziś spotkać. Jak wyjeżdżałem, miał iść na kolejną operację… Nie ma opcji, by mógł się tu dziś pojawić. — Carrow zmarszczyła brwi, a Terry się jej przyjrzał i lekko zaśmiał. — To powód twojego smutku? Bo Draco do ciebie nie napisał? — Dziewczyna opuściła zażenowana wzrok. A on po chwili przyglądania się jej, doszedł do zaskakującego wniosku. — Nie miałaś z nim kontaktu odkąd wyjechał, zgadza się? Stąd te pytania… Stąd zachowanie… Martwisz się.
— Oczywiście, że się martwię. — Powiedziała, obejmując ramionami kolana i znów spojrzała w horyzont. — Choć słabo czuje tą emocję, to jednak wiem, że jest… Obwiniałam go za wszystko. Nie dziwię się, że nie chce mnie znać. Ale chciałabym z nim się spotkać, powiedzieć mu wszystko, co leży mi na sercu, znów się pokłócić, a potem przeprosić…
— Więc do niego napisz. Kończymy semestr za niecały miesiąc. Nic cię nie zatrzymuje, żebyś wyjechała do niego na wakacje… Czy może jest inaczej? — Hestia bardzo długo milczała.

*

— List? — Powtórzyła Astoria i pokiwała głową. — Nie. Nie dostałam. Niby dlaczego miałabym?
— Tak jakoś… Lauren dzisiaj podeszła do mnie, gdy byłem z Hestią na dziedzińcu i zapytała ją o to, czy idzie z nią do Hogsmeade na spotkanie, o którym pisał Draco w liście, który wysłał do wszystkich. Carrow listu nie dostała i wydaje mi się, że Lauren o tym doskonale wiedziała.
— Nie przepuści okazji, by dogryźć którejkolwiek Carrow — mruknęła i pokiwała głową, a Potter zamrugał zdziwiony. — Jak teraz o tym mówisz, to Touka mówiła rano Nottowi coś o liście od Draco — powiedziała po chwili zastanowienia. — Chyba chodziło o sprawy związane z pogrzebem jego taty… Ale nie wiem dlaczego niby Lauren miałaby dostać list tego typu. Najlepiej będzie, jesli zapytasz o to samą Kirishimę.
— Ostatnio nie dogadujemy się najlepiej — mruknął, a Story wzruszyła ramionami, kładąc się na swoim łóżku i spojrzała w sufit. — Story?
— Hm?
— Między nami już w porządku?
— Chyba tak… Nie wiem.
— Też ciężko mi to stwierdzić — przyznał, a dziewczyna westchnęła cicho. — Ale naprawdę chciałbym mieć cię wciąż za przyjaciółkę.

*

— Jest panienka pewna?
— Już to ustaliliśmy, dyrektorze — oświadczyła, po czym ukłoniła się, a kiedy wyprostowała się, posłała Albusowi pełen życzliwości uśmiech. — Szkoła to nie miejsce dla mnie. Duszę się tutaj. Muszę ją opuścić. Poza tym, nie chce już więcej sprawiać kłopotów.
— Nie sprawiała panienka żadnych — odparł, a ta jedynie się zaśmiała, wrzucając do kominka Proszek Fiuu.
— Ale sprawię — powiedziała i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, zniknęła w zielonych płomieniach, a Minerwa spojrzała zaskoczona na Dumbledore’a.
— Co miała na myśli?
— Nie mam pojęcia — wyszeptał, a jego spojrzenie skierowało się na Severusa, który milczał, patrząc w okno. Widząc jego postawę już wiedział, dlaczego Snape był przeciwny przyjmowaniu Touki do szkoły. Nie musiał pytać. Po prostu patrząc na Severusa wiedział, że dziewczyna była zupełnie kimś innym niż to pokazywała.

*

— List od Draco to tylko informacja o przyjściu na spotkanie związane z pogrzebem ojca Notta — machnął ręką Zabini. — Dostały go cztery osoby, wliczając w to Notta.
— Chyba nie rozumiem, dlaczego akurat Draco pisze takie formalne listy.
— Słuchaj, Potter. Malfoyowie zawsze byli blisko z Nottami. Theo i Draco są jak bracia. Z racji, iż aktualnie Theodor jest w szkole i w życiu nie miałby możliwości zorganizować pogrzebu czy innego typu uroczystości pochówku, bo po pierwsze, nie ma pojęcia jak się to robi, a po drugie jest tu w szkole, gdzie ma związane ręce, ojciec Malfoya wziął to na siebie. Z tego, co się doczytałem, na spotkaniu będzie dwóch przedstawicieli ministerstwa, opiekunowie prawni każdej z osób zaproszonych na spotkanie, Snape, Flitwick i dyrektor. W taki sposób działa system zwolnień ze szkoły na czas dłuższy niż dzień. Dlaczego Draco wysłał tą informację? Tego nie wiem, może tak się podzielili obowiązkami, albo sam stwierdził, że to załatwi. Ale chyba nie rozumiem twojego zainteresowania tą notką.
— Lauren ją dostała. Zaczepiła popołudniu mnie i Hestię na dziedzińcu, pytając czy ona również wybiera się na spotkanie, o którym pisał Draco. Hestia nie dostała listu… Wtedy nie wiedzieliśmy, o co chodziło, więc Carrow było przykro… Bo Lauren oczywiście nie powiedziała, o co chodzi, twierdząc jedynie, że “wszyscy” dostali ten list.
— Tak. To do niej podobne. — Mruknął tak samo smętnie jak Astoria. — Choć przecież Hestia twierdzi, że Draco się dla niej już nie liczy, więc dziwne, że zareagowała na to w jakikolwiek sposób.
— Wydaje mi się, że jednak jej nadal zależy — powiedział cicho Harry. — Jest nieco zagubiona, fakt. Ale chyba już wraca do normy… Włącza emocje i da się z nią już normalnie rozmawiać… Dało. Dopóki Lauren nie powiedziała jej tych paskudnych słów na koniec.
— To znaczy?
— Nie wygadasz? — Zabini prychnął. Potter westchnął ciężko i powiedział mu to samo, co Lauren powiedziała na pożegnanie Hestii. — Nie dziwię się, że do ciebie nie napisał, Carrow. W końcu kto by chciał znać śmierdzące zwłoki.
— Żartujesz?
— Chciałem ją wtedy przekląć — wyznał Potter i nieco posmutniał. Martwiło go to wszystko. — Naprawdę chciałbym, żeby Malfoy tu był. Wtedy wszystko stałoby się prostsze.
— Pewnie tak. — Zabini zajął się pisaniem eseju, a Harry spojrzał na jego notatki. Blaise był jednym z lepiej uczących się uczniów w szkole. Choć na pozór sprawiał wrażenie osoby, która ma wszystko w poważaniu, a słowo nauka jest dla niego czymś zupełnie obcym, to jednak rzeczywistość była inna. Zabini świetnie znał się na klątwach, był dobry z Transmutacji i Astronomii, a gdyby nie dziennik Księcia Półkrwi, byłby również najzdolniejszym z uczniów w klasie, jeśli chodzi o Eliksiry. Gdyby nie Harry ze swoim dziennikiem, był wręcz pewien, że to Zabini byłby pupilkiem starego Slughorna. W tej dziedzinie nawet Granger nie miałaby z nim szans.
Potter drgnął, przypomniawszy sobie o Hermionie.
— Blaise, pamiętasz kiedy przyszły listy do wszystkich czystokrwistych… Wtedy, po tej akcji z Draco.
— Tak. Listy z prośbą Pansy. — Mruknął, nie unosząc wzroku znad pergaminu, na którym pisał esej. Harry zastanowił się przez chwilę, czy powinien o to pytać. W końcu to była stara sprawa, wszyscy już pewnie o niej zapomnieli… Ale Granger chciała popełnić samobójstwo… Nie bez powodu.
— Myślisz, że ktoś na ten odzew odpowiedział?
— Pewnie tak. Pansy ma spory posłuch w Slytherinie. Po co pytasz?
— Zastanawia mnie to wszystko. Hermiona… Jest wrażliwa. Tylko na zewnątrz wygląda na pewną siebie.
— Granger? Pewną siebie? — Spojrzał na niego, wykrzywiając komicznie brwi. — Nie, nie wydaje mi się — parsknął, wracając do eseju. — Wszyscy wiedzą, że łatwo ją złamać. Kilka obelg, nazwanie jej szlamą i już biegnie zaryczna do łazienki. — Rzucił sucho, maczając pióro w kałamarzu. — Nie wiem, co Nott w niej widzi.
— Też wierzysz tym plotkom o tym, że Theodor i Hermiona… Że coś ich łączy?
— Kto wie. Choć raczej to jednostronne zauroczenie. Nott raczej nie bierze jej na poważnie. Tak jak nie bierze Flory, jak nie brał Dafne czy Lauren. Jemu wciąż zależy na Touce.
— Jak to właściwie z nimi było? — Zapytał. — Nie wyglądają, jakby coś ich łączyło, a jednak wy mówicie, że słowo miłość jest w ich przypadku zbyt banalne. Jeśli tak, to dlaczego się rozstali?
— Przez C.O.D.E… — Rzucił oczywistym tonem, a Harry zamilkł. Czarodziejska Organizacja Dokonująca Eutanazji… Ta nazwa sprawiała, że czuł na plecach zimno. Za każdym razem, kiedy o niej wspominano, czuł, że coś skręca mu wnętrzności. Bo zwykle gdy padała, mowa była o czyjejś śmierci. — Theodor nie chciał jej wplątywać w to wszystko. — Harry ocknął się, zdając sobie sprawę, że Zabini wciąż mu coś tłumaczy. — Członkowie tej organizacji nie mogą mieć bliskich. Nie mają rodzin ani swoich miłości. Są skazani na samotność.
— Czemu?
— Tego nie wiem — wzruszył ramionami. — Mało kto z zewnątrz zna system działania tego stowarzyszenia. Szczerze mówiąc, mało kto chce go znać. Jednak… Tu chodzi o Notta. Który ma przerąbane dwa razy bardziej.
— Przez matkę?
— Dokładnie. — Mruknął, przejeżdżając wzrokiem po pergaminie. — Wracając jednak do Granger. Z tego, co wiem, kilku piątorocznych kilka razy ją zaczepiało. Pewnie wielu innych poza nimi też, ale nie jest to szkodliwe. Zwykłe puste, niczym nieuargumentowane obelgi, mówione tylko po to, żeby komuś dogryźć.
— Dla niektórych te błahe obelgi są czymś naprawdę wielkim.
— Chcesz, żeby przestali? — Parsknął. — Nikt cię tu nie posłucha. A prośbę może odwołać jedynie Pansy… W końcu ona to zleciła. Za to ona, jak wiadomo, z całą pewnością cię nie wysłucha.
— A ciebie? — Spytał, patrząc na Zabiniego. Ten często był widywany w jej towarzystwie, więc Harry miał powody, by sądzić, że Parkinson faktycznie mogłaby spełnić prośbę Blaise’a. — Posłuchałaby, gdybyś ją poprosił?
— Nigdy jej o nic nie prosiłem i nie mam zamiaru tego robić. To nie moja sprawa, Potter. Ja i Pansy to układ i tyle. — Powiedział nieco zimniej, a Harry dostrzegł, że Blaise jest mniej rozluźniony niż zwykle.
— Ona w życiu nie spełni mojej prośby — mruknął, po czym zmarszczył brwi. — O jakim układzie mówiłeś? — Zabini wzruszył ramionami, a Harry nie pytał. Najwyraźniej był to drażliwy temat. — Blaise, proszę cię, zapytaj ją o to. Co ci szkodzi?
— W sumie nic — mruknął do siebie ciemnoskóry i na niego spojrzał. — Ale wisisz mi za to dużą whisky.
— Stoi.

*

Młoda dziewczyna szła korytarzem, patrząc jedynie przed siebie. Uśmiechała się zadowolona. Jej kroki było słychać w całej rezydencji, w której się znajdowała. Stukot obcasów o marmur odbijał się o ściany pustego korytarza. Za to ona była niczym modelka na wybiegu, jednak nie miała publiki. Korytarze były puste, cisza, jaka panowała na nich, była grobowa, nie było w tym domu dzieci, nie było zwierząt czy rodziny.
— Nie musisz tu być. — Zatrzymała się i spojrzała za siebie na postać o ciemno-bordowych włosach i zielonych oczach. Rudolphus posłał jej uśmiech i do niej podszedł. — Viktoria nie zrobi ci krzywdy. Nie musisz tam iść.
— Muszę. — Odparła cicho. Mężczyzna westchnął patrząc w jej oczy, w których nie dostrzegł lęku. Oczy dziecka, które nie bało się niczego. Nawet śmierci. Zdjął z włosów jedną ze spinek i wsunął w jej włosy, upinając tym pasma uciekające z koka na jej twarz. Po czym uśmiechnął się do niej blado i poprawił jej marynarkę.
— Więc idź. Tylko pamiętaj, że jaskółki upadają tylko po to, by sekundę później wzbić się wysoko w górę, ku niebu.
— Będę pamiętała, panie Lestrange. — Odparła i skinęła mu głową, po czym wkroczyła do pustego salonu. Rudolphus poczuł w sercu żal. Bał się, że plan Victorii się nie wypełni… Że właśnie w tej chwili posłał to dziecko na pewną śmierć.

*

— Pansy.
— Zabini — odparła równie kulturalnie, przebierając w książkach, które porozrzucane były po jej dormitorium. Dawnym pokoju jej i Dafne. — Jeśli przyszedłeś się zabawić, to przykro mi. Nie mam dziś dla ciebie czasu. — Och, jak pięknie to ujęła. Tak przedmiotowo traktowała ich znajomość, że czasami chciał chwycić ją w ramiona i krzyknąć, że nie jest rzeczą. Ale nie mógł. Taki zawarli układ. Seks bez zobowiązań i nic poza tym. Zawarli go dawno temu, kiedy oboje kochali tych, których mieć nie mogli. I, jak na ironię, obie te osoby nosiły nazwisko Malfoy. I może w miarę upływu czasu to mogło się zmienić w zauroczenie lub jakieś głębsze uczucie, ale nie zmieniło się. Byli kochankami i znajomymi z roku. To wszystko.
— Sądzisz, że przychodzę do ciebie tylko jeśli chodzi o seks? — Spojrzała na niego, chłopak zamilkł i przejechał dłonią po włosach. — Fakt… Może przychodzę. Ale nie w tym rzecz. Mam do ciebie kilka pytań.
— Pytań czy rozkazów? Jeśli to drugie, marna twoja fatyga.
— Czyli wiesz…
— Mój drogi, ja wiem wszystko pierwsza. — Przekartkowała kolejną księgę, Zabini wrócił na nią uwagę, Pansy od zniknięcia Dafne była jakaś osowiała. Nie umiała znaleźć sobie miejsca, nie spotykała się z resztą Ślizgonek, a po lekcjach zamykała się w swoim pokoju. Zniknięcie Dafne naprawdę ją dotknęło. Zabini spojrzał po książkach, i szybko przebiegł wzrokiem po tutułach. Wszystkie tyczyły się Obrony Przed Czarną Magią.
— Po co ci tyle tych książek? — zapytał, przykucając przy niej, Pansy nie odpowiedziała na jego pytanie, kontynuując temat.
— Nie odwołam prośby gnębienia szlamy. Wcześniej chciałyśmy jej z Greengrass pomóc. Nie spełniła warunków umowy. Do tego chciała zaszkodzić Malfoyowi… Zaszkodziła. — Poprawiła się, krzywiąc przy tym nieznacznie. — Mam nadzieję, że wkrótce dopadnie ją jakiś osiłek i sprawi, że wyląduje w skrzydle szpitalnym. — Blaise rozumiał gorycz Pansy. Przez Pottera straciła przyjaciół, przez Granger, osoba, którą kocha, została skrzywdzona, z winy Gryfonów cały jej porządek runął. — Co byś jeszcze chciał wiedzieć? — Spytała, patrząc na obrazki w książce do obrony przed czarną magią, które przedstawiały wyczarowanie patronusa. — Dlaczego Greengrass uciekła, wpuszczając wcześniej śmierciożerców do szkoły? Czemu Mosby zostawił Seijuuro? Co motywuje Weasleya do gnębienia nas?
— Czyli wiedziałaś o Dafne.
— Wiedziałam. — Odparła, nadal patrząc na ilustrację. Twarz miała pustą, choć oczy pełne smutku i tęsknoty. Pragnęła, by wszystko było tak jak dawniej, widział to. — Ale nie powiem, po co tak się stało. To nie nasz problem… Zajmijcie się własnym życiem.
— Dlaczego więc ty nie potrafisz tego zrobić? — odparł. Pansy znów się uśmiechnęła, tak strasznie przygnębiający miała uśmiech, że chciał ją przytulić. Parkinson wbrew opinii nie była ani zimna ani puszczalska. Sypiała głównie z nim, jak miała taki kaprys. A pod warstwą plotkary kryła się zaszczuta przez rodzinę, delikatna i wrażliwa dziewczyna, której obroną jest atak werbalny. Obrażając innych, buduje cegła po cegle iluzję silnej i nieprzewidywalnej, bezczelnej wręcz jędzy. Wszystko to, by zakryć swoje słabości.
— Bo to moje życie — odparła cicho, zatrzaskując z głuchym hukiem książkę, po czym odłożyła ją i chwyciła za kolejną. — Życie nudnej Pansy, która nie ma nic innego do roboty poza zdobywaniem informacji o innych. Obnażania ich z sekretów. Sprawianie, że każdy jest przede mną jak otwarta księga, mimo iż nie posiadam żadnej nadzwyczajnej mocy, którą bym mogła owe informacje zdobyć, daje mi to satysfakcję, bo sama jestem szara, Zabini. — Chwyciła za kolejną księgę. — Nudna. — Czasami Blaise zastanawiał się, dlaczego nie mówiła do niego po imieniu. Nawet kiedy szczytowała, używała jego nazwiska. W zasadzie dostrzegł, że jedyne osoby, które kiedykolwiek nazywała po imieniu to Dafne i Draco… Choć, jak sięga pamięcią do wydarzeń z minionego roku, to jedynie do Dafne.
— Co musiałbym dla ciebie zrobić, żebyś odpowiedziała mi na tamte pytania?
— A po co chcesz te informacje? Dla Pottera? — Zironizowała, a ciemnoskóry zamilkł. Pansy na niego spojrzała, a oczy miała puste. — Gdzie twoja indywidualność, Zabini? Stałeś się takim samym pieskiem dla niego, jak niegdyś Granger z Weasleyem... Jak cały świat?
— O to jesteś zła?
— Nie jestem zła — powiedziała, wstając z klęczek i podeszła do swojego łóżka. Blaise dostrzegł, że zniknęły z jego obrębu wszystkie ramki ze zdjęciami jej i Dafne, których przecież obie miały pełno. — Tylko rozczarowana.
— Widziałaś co się dzieje w szkole?
— To wina Pottera.
— Posłuchaj...
— Nie. To ty posłuchaj, Zabini. — Przerwała mu, odwracając się w jego stronę, teraz oboje już stali. Dzieliły ich dwa metry. — Z jego winy to wszystko się zaczęło i niech sam sobie z tym radzi. Wiem, co powiesz — dodała, zanim zdążył otworzyć usta. — Jest teraz Ślizgonem. Zgoda. Jest nim. Ale czy którykolwiek Ślizgon nasyłał kiedyś na siebie swoich tylko po to, by wydobyć z nich informacje? Czy którykolwiek Ślizgon łamał reguły, które sam podpisał na wzgląd na swoje znajomości? Czy którykolwiek Ślizgon sprawił kiedykolwiek nam wszystkim tyle cierpienia, co on? Byłeś może w Skrzydle Szpitalnym, kiedy te wasze zakłady się zaczęły? Nie? Och, jaka szkoda… Ja byłam — powiedziała, teraz dzieliło ich kilka centymetrów, Pansy patrzyła na niego chłodno. — Bo jako prefekt musiałam tam być za każdym razem, kiedy któryś z pierwszorocznych trafiał tam przez Gryfonów. Widziałam małe, przerażone smarkule ze złamanymi nogami, widziałam dzieciaki z poparzeniami i ohydnymi ranami na ciele. Widziałam wielkie przerażone oczy dzieci. Malfoy tego nie widział. Nie chciał tego widzieć, będąc zajętym Potterem, Carrow, zakładem i Granger! — Głos miała twardy i stanowczy. Patrzył na nią, czując w sercu ucisk. To wszystko, co mówiła… Było prawdą. Nie chcieli tego widzieć. Byli zbyt zajęci. Zbyt zapatrzeni na to, co działo się wśród niewielkiej ilości osób, zupełnie zapominając o reszcie. Parkinson miała rację.
Kiedy na nią patrzył, widział dziewczynę, z którą kiedyś zawarł pakt. Która była zdesperowana, zła i bezsilna. Teraz już nie widział w niej tamtej Pansy. Wszyscy się zmieniają. I może ona zmieniła się na lepsze, ale on, patrząc na swoje odbicie w jej oczach i zawód, jaki się w nich czaił, wiedział, że zmienił się na gorsze… Że stał się słaby i stracił odporność na wpływy innych, że stracił swój urok i charakter… Jakiekolwiek znaczenie. Bo właśnie teraz, patrząc w jej oczy, przypomniał sobie, że Parkinson kiedyś mówiła do niego po imieniu… Ale po co pamiętać imiona tych słabych, którzy nas rozczarowali?
Pansy odwróciła wzrok, znów podchodząc do swojego łóżka i usiadła na nim w siadzie skrzyżnym, zaklęciem przyzywając kilka innych książek. Było mu wstyd, dlatego jak tchórz, opuścił wzrok na swoje buty..
— Greengrass wykonała zlecenie, chcąc chronić siostrę. Czarny Pan zwrócił na nią uwagę podczas ferii świątecznych, kiedy to młoda postanowiła pójść do Zakonu Feniksa sprawdzić co z Potterem po ataku na dom Malfoya i Carrow. Zrobiła to, aby Czarny Pan zostawił w spokoju tę smarkulę. — Blaise drgnął i spojrzał na Pansy, ona tego nie zrobiła. — Mosby zostawił Seijuuro w chwili, kiedy dowiedział się, że ten pracuje dla C.O.D.E. i na siłę chce wydobyć od niego informacje na temat Zimnej Carrow. Aquilina z Seijuuro szantażują Weasleya wyjawieniem Dumbledore’owi prawdy o tym, co ten zrobił rok temu w Departamencie Tajemnic, jak i faktem, że jeden z jego braci pracuje dla śmierciożerców. Możesz już iść powtórzyć wszystko Potterowi. — Wszystko to powiedziała prawie na jednym wydechu, zupełnie nie akcentując emocjonalnie słów, jakby mówiła o czymś bardzo nudnym. Zrobiła to specjalnie. Wiedział to. Zabini skierował się do wyjścia. I tak nie sądził, żeby Pansy chciała z nim jeszcze rozmawiać. Skoro i tak oboje wiedzieli, że powie Potterowi to, co teraz mu wyznała. Kiedy miał już rękę na klamce, usłyszał jeszcze jedno zdanie. Które, z niewyjaśnionego powodu, sprawiło, że coś w nim pękło. — Nasza umowa jest już nieaktualna, Zabini. Nie masz po co tutaj wracać. — “Jesteś tchórzem, Blaise. Jesteś słaby. Żałuję, że cię poznałam”, przeszło mu przez myśl, a oczy zapłonęły ogniem. Wyszedł z pokoju i trzasnął drzwiami. A przecież wystarczyło tylko się do niej odwrócić i zobaczyć łzy opadające na strony obrony przed czarną magią. Wystarczyło się wsłuchać w to błaganie w jej głosie, w cichą prośbę, żeby udowodnił, że tak nie jest. Zaprzeczyć. Unieść się honorem. Zrobić cokolwiek... To tylko odrobina poświęcenia, a bolało ją, że nie był w stanie oddać nawet tyle.

*

 Gdy była młodsza, często tutaj przebywała, jednak wtedy ten dom należał do kogoś innego, a ona sama również… była inna. Salon był prawie pusty, jedynie pośrodku stał stół, na którym leżała mapa kraju. Pochylał się nad nią mężczyzna w czarnych szatach i nagiej białej czaszce.
 Przeszła przez pokój i skłoniła się, po czym stanęła wyprostowana w ciszy patrząc na Czarnego Pana. Voldemort wpatrywał się w mapę i przesunął palcem po części Londynu w stronę Glasgow, a następnie Liverpoolu, tworząc tym świetlisty trójkąt, który utworzył się poprzez linię, jaka ciągnęła się za jego palcem w chwili przesuwania nim po mapie.
— Nie miałaś zostać do końca roku szkolnego? — zapytał i uniósł wzrok do dziewczyny. Touka uśmiechnęła się delikatnie i za przyzwoleniem podeszła do stołu, po czym położyła teczki tuż naprzeciw niego.
— Nie było takiej potrzeby. Wszystko się udało bez większych komplikacji. Harry jest nad zwyczaj naiwny.
— To wiem od zawsze — oświadczył, chwytając jedną z teczek i dotknął opuszkami palców liter, przymykając na sekundę oczy. Po otworzeniu przez moment były całkowicie białe, jednak chwilę później znów otworzyły się ich cienkie niczym u kota źrenice, otoczone turkusową otoczką. — Dumbledore postanowił mnie zniszczyć w taki prymitywny sposób. — Pokiwał głową, odkładając pierwszą z teczek i spojrzał na inne. Jednak nie dotknął ich. Przesuwając w bok i znów spojrzał na mapę, gdzie widniał Hogwart. — Stary głupiec… A jeszcze głupszy dzieciak. Potter tak po prostu ci to powiedział?
— Nie specjalnie się z tym kryje. Wśród ludzi, którymi się otacza, jest to informacja jawna. Nikt jednak nie podziela jego entuzjazmu co do tego pomysłu. Ślizgoni nie myślą jak on. Są racjonalistami, idee Pana są wśród nich przyjmowane neutralnie.
— Pięknie to ujęłaś — uśmiechnął się zimno. — Krótko i dosadnie. Racjonalni ludzie nie buntują się sile wyższej. Tylko grają tam, gdzie jest korzyść, a ona coraz bardziej wpływa na moją stronę. — Postukał palcem po mapie, a dziewczyna zerknęła w miejsce Glasgow, które otoczyła czarna plama. — Okazuje się, że Złote Dziecko, mające moc pokonania mnie — zironizował. — Jest jedynie naiwnym chłopcem z marzeniami, które nigdy się nie spełnią. Z twojego pierwszego raportu wyniosłem całkiem sporo, reszta jak mniemam jest równie interesująca, — Wskazał różdżką resztę teczek. — Twoja prośba zostanie spełniona. Theodor nie poniesie konsekwencji za czyny, których dostąpił się przeciw mnie i śmierciożercom. — Dziewczyna ukłoniła się bardzo nisko. Tom spoglądał na nią i machnął ręką, każąc jej się wyprostować. — Zrobiłaś więcej niż wymagałem. Nie jesteś głupia. Na coś liczysz? Czy może chciałabyś jeszcze o coś prosić? Masz prawo, bo to nie koniec twojego raportu. — Touka skinęła głową, po czym jeszcze bliżej podeszła do stołu, a jej wzrok padł na Hogwart.
— Mam jeszcze jedną równie ważną swemu sercu osobę, co Theodor. Choć nie… Draco jest dla mnie niczym brat. Chciałabym prosić o tą samą łaskę ułaskawienia, co dla Theodora. — Oświadczyła cicho i spojrzała na Czarnego Pana. Nie ujrzał w jej oczach lęku, naprawdę go szanowała i była gotowa na karę za tak zuchwałą prośbę. Bardzo pod tym względem przypominała mu kobietę, którą kiedyś poznał, jednak później zniszczył… I zapewne tylko z tego powodu się zgodził.
— Zdajesz sobie sprawę z tego, że możesz tego nie przeżyć?
— Doskonale.
— Odwaga, jaką sobą prezentujesz, jest naprawdę godna podziwu. Szkoda, że większość moich podwładnych nie potrafi się takową kierować.
— To nie odwaga — odparła, a on znów na nią spojrzał. Uśmiechnęła się w nieco nieporadny sposób i równie delikatnym, i pełnym ostrożności gestem dotknęła spinki, którą podarował jej pan Lestrange. — Tylko głupota i naiwność. Nie mam pewności, że jeśli zginę, Pan dotrzyma przyrzeczenia. Poświęcam się bez pewności, że łaska na nich spłynie.
— Mógłbym ci teraz kazać błagać o wybaczenie, poprzez klątwy za to zuchwałe stwierdzenie nazwania mnie kłamcą — powiedział, ale patrząc na nią, uśmiechnął się zimno. — Ale jesteś zbyt przydatna. — Wyciągnął do niej dłoń, a brunetka uniosła swoją, podając mu srebrzysty diadem w kształcie orła z szafirem w środku, który zmaterializował się w jej dłoni, w chwili, kiedy mówiła o swojej głupocie. Voldemort odłożył go obok teczek i popatrzył na mapę. — Dlaczego tak ci na nich zależy? Są tylko słabymi czarodziejami, ktoś taki jak ty powinien mieć w nich swój posłuch, zamiast poświęcać się dla pyłu, którym są.
— Ktoś taki jak ja to również nikły pył. Ozdobiony w piękne piórka, silniejszy od reszty jednak to nadal tylko pył. Nic nie znaczy w porównaniu ze światem, który zmienia się z każdą sekundą. Ja jestem tylko kolejną, która przeszła po jego powierzchni.
— Przeszła… — powtórzył. — Zakładasz, że już jesteś martwa.
— I Pan, i ja wiemy doskonale, że nie przeżyję podwójnej dawki tej klątwy. Że już jestem bezużyteczna. — Voldemort nie pamiętał, by jakikolwiek z jego zwolenników z taką swobodą to powiedział, zupełnie nie przymuszony, pewny tego, że tak jest.
— Nie musisz przyjmować tych klątw, wystarczy, że zmienisz prośby.
— To moja decyzja, niezależnie od tego jak bardzo ta propozycja mogłaby być dobra dla mnie samej, nie przyjmę jej. Jedyne, czego pragnę, to wolności dla ich dwójki. Ponieważ to uczucie, jakim ich darzę, jest równie głupie, co moja odwaga. Dzięki nim dane mi było zrozumieć, czym jest prawdziwe życie, zupełnie inne od klosza, pod którym niegdyś żyłam. Chcę im za to podziękować w ten, a nie inny sposób. Może i padnę za chwilę martwa przed Panem i stanę się bezużyteczną rzeczą nadającą się jedynie na posiłek dla węża, to jednak wierzę, że moja prośba zostanie spełniona.
— Tak będzie. — Nie przyznał, iż mu zaimponowała. Patrzył na dziewczynę, która jeszcze nie weszła w dojrzałość, a która stoi przed nim bez cienia strachu, gotowa umrzeć, by tylko ocalić bliskich. Zdająca sobie sprawę z tego, jak naiwna i głupia jest jej prośba. I pewnie tylko z tego powodu nie chciał jej zabijać. Bo pokazała, że jest gotowa żyć i umierać dla ideałów, jakie sobie obrała. — Gdybyś faktycznie umarła — uśmiechnęła się delikatnie słysząc to. — Masz jeszcze swoje ostatnie życzenie. Czy jest coś, co chcesz, by się stało, gdy twoje ciało padnie tu martwe, a oni staną się wolni?
— Tylko jedno. — Voldemort słysząc jej prośbę, szczerze się uśmiechnął, szanował idealistów.

*
                                                                       muzyka

Draco cicho syknął, czując pieczenie w lewym ramieniu… Drgnął, dotykając ręki i odpiął rękaw koszuli, podwijając go w górę. To, co nastąpiło później sprawiło, że upadł zszokowany na ziemię, a jego oczy zaszkliły się łzami, nie potrafił w to uwierzyć.

*
Theodor upuścił pióro w połowie pisania notatki, czując nieprzyjemny ucisk na lewym przedramieniu. Flora spojrzała na niego zdziwiona tym, że nagle przestał pisać, a następnie skierowała wzrok na jego zaciśniętą lewą rękę, która dziwnie drżała. Ale on nie zwrócił na to uwagi, patrzył na tablicę, gdzie nagle notatka została zmyta, a uczniowie jęknęli nie zdążając jej przepisać. A jego oczy powiększyły się, kiedy na tablicy został zapisany tekst, który tak dobrze znał. Snape dostrzegł jego zachowanie. Kiedy również odwrócił wzrok, by spojrzeć na tablice, gdzie to po przeczytaniu tekstu, wśród uczniów przebiegł szum rozmów, było już słychać dźwięk krzesła upadającego na ziemię, a następnie trzaskanie drzwiami.
 Harry wpatrywał się w napis i bał się tego, dlaczego pojawił się on teraz na tablicy. Bał się, ponieważ Nott wybiegł z klasy, trzymając się za lewe przedramię.

*

Chłopak przebiegł przez korytarz główny, co jakiś czas przystając i patrząc przerażonym wzrokiem w stronę, gdzie powinien się skierować, gdzie uciec. Co zrobić. Zawrócił i pobiegł w kierunku mostu, który prowadził na błonia. Po drodze kogoś minął, nie wiedział kogo, ale słyszał swoje imię, a potem głośne kroki, ktoś za nim biegł. Ale niedługo, był za szybki. Minął miejsce, gdzie po raz ostatni rozmawiał z Touką, wbiegł na puste błonia i drżącą dłonią podwinął rękaw lewej ręki. Natychmiast musiał odsunąć ją od twarzy , kiedy to zaczęły wylatywać z niej świetliste ptaki, wzbijające się w górę. Ślizgon upadł na kolana mimo, iż nie czuł bólu. Siedział patrząc w górę na stworzenia opuszczające jego przedramię, otaczając go białym światłem, które odgrodziło go od świata. Teraz widział tylko setki jaskółek i zaczął płakać. Nie chciał ich widzieć, nie chciał, by opuszczały jego przedramię, nie chciał, by ratowały go przed jego błędem życia! Chciał go popełnić. Pragnął to zrobić. Teraz. Krzyknął. Ale te wzbiły się w górę, lecąc w kierunku horyzontu. Światło opadło, a on pozostał sam, patrząc na swoje puste lewe przedramię. A łzy po prostu lały się z jego oczu, tak po prostu płakał. Drżał, krzyczał. Bardzo długo krzyczał, że chce popełnić ten jeden jedyny błąd życia. I chce powiedzieć jej, że ją kochał! Że kochał jej uśmiech, jej śmiech, jej oczy i włosy, że kochał, gdy patrzyła na niego wyrozumiale, jak i to, że kochał ją, kiedy milczała. Ponieważ czasami odpowiedź jest prosta jak nauka słuchania. A on od zawsze pragnął słuchać tego, co ma do powiedzenia serce niemej dziewczyny, która go kochała.





* Szekspir:
Romeo i Julia
Sen nocy letniej
Makbeth
Hamlet
No i to by było na tyle.
Szalone? Tylko trochę... Początkowo miały to być dwa oddzielne rozdziały, jednak po konsultacji z moją betą Jasmine - której jeszcze raz dziękuję za pomoc - stwierdziłyśmy wspólnie, że lepiej połączyć dwa w jeden. Jestem zadowolona z efektu, a wy jak sądzicie?

Według głosowania, następny rozdział objaśniający będzie o Touce, i pojawi się w najbliższym czasie zaraz przed 49.

Dziękuję, że jesteście i pozdrawiam!
Cissy

3 komentarze:

  1. Cześć, cześć! Przepraszam, że przychodzę z tak wielkim opóźnieniem, ale już jestem!
    Zacznę od tego, że jest mi cholernie żal Flory. Wiesz, może wcześniej dawałam znaki, że nieszczególnie ją lubię i gdybym poznała kogoś takiego w rzeczywistości, to również trzymałabym się z dala, ale… ale. Flora jest bardzo dobrze zarysowaną postacią – mimo wszystko podobało mi się to, że wyróżniała się na tle innych postaci swoim chłodem i opanowaniem. Bardzo dobrze ukazałaś przeciwieństwo bliźniaczek – wyobrażałam je sobie jako ogień i lód, tak kompletnie różne osoby, ale jednak w jakiś sposób się dopełniające. W pewnym sensie również podziwiałam Florę; kocham, gdy bohaterowie powieści odznaczają się rozsądkiem, chłodem i sprytem i jakby na to nie patrzeć, Carrow taka jest. Możliwe, że lubię ją bardziej niż Hestię. Dlatego też zrobiło mi się przykro, gdy przeczytałam, iż Teo potraktował ją jak inne puste panienki. Ba, może nie tyle przykro, co kompletnie tego nie rozumiem. Przez całe opowiadanie pokazywałaś, że Flora nie da sobie w kaszę dmuchać, a w ostatnim rozdziale stało się zupełnie na odwrót. Wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić. Nie wierzę, że Flora tak po prostu pozwoliła sobą pomiatać, nie ona. Krzywię się za każdym razem, gdy to wspominam.
    Swoją drogą, Potter nie jest wcale lepszy. Tak, kurczę, cieszyłam się z jego charakterku, który ukazał na rozprawie (mimo że palnął głupotę stulecia), a teraz znowu wrócił do dawnego poziomu – leży płasko na ziemi i poleruje buty innych. Jezu, jak można być takim ch*jem, za przeproszeniem. Przez ostatnie rozdziały trzymałam się za głowę i modliłam się: nie rób tego, nie rób tego, błagam, nie bądź idiotą. Był. Po całości.
    Według mnie nierozważnie poprowadziłaś jego postać. Raz pokazujesz, że przejawia odrobinę rozsądku, a chwilę potem Potter knuje za plecami przyjaciół. Przecież to nie jest Harry! Przez cały czas trwania opowiadania tak naprawdę nie wgłębiałaś się w jego psychikę, ponieważ skupiałaś się również na innych bohaterach, przez co znamy tylko pośrednio jego myśli dotyczące niektórych sytuacji. Nie do końca pamiętam jego przemyślenia na przestrzeni całego bloga, jednakże taka zmiana, czyli z ufnego przyjaciela na, spójrzmy prawdzie w oczy, zdrajcę, wypadałaby być wyraźnie zaakcentowana. Gdzie się podział ten Potter, który chronił Draco przed Weasleyem; który stwierdził, że fakt, iż Malfoy ma Mroczny Znak, nie czyni z niego złego człowieka i wreszcie; który mimo różnicy domów starał się utrzymywać kontakt z Granger i Weasleyem, nie wiedząc jeszcze o tym głupim zakładzie Rona? Kiedy stał się kimś tak okrutnym, że nasyła na siebie własnych znajomych?
    A właśnie – nasyłanie na siebie znajomych. Możliwe, że poplątałam się w akcji, jednakże nie do końca pamiętam, by Harry umyślnie coś takiego robił. Może Pansy wyolbrzymia, a może ja nie tego nie rozumiem. Dobra, Potter inteligencją się nie wyróżnia, ale nie jest okrutny – nie dałby przez siebie skakać swoim przyjaciołom do gardeł. To do niego niepodobne.
    Właściwie, odczuwam coraz większą niechęć do Harry’ego. Chciałabym ujrzeć go w dobrym świetle, jako naprawdę miłego, sprytnego i odważnego chłopaka, a nie ciepłą kluchę, głupca i zdrajcę w jednym, tak jak jest teraz. Można stwierdzić, że spłyciłaś jego charakter. Normalny Potter raczej nie zdradziłby osobie, która nie dość, że nie należy do Zakonu Feniksa, to jeszcze nie znajduje się w kręgu zaufanych ludzi Dumbledore’a tajemnicy o horkruksach. Wciąż mam nadzieję, że Harry się zrehabilituje, bo jest jeszcze nadzieja; nikła, ale jednak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poza tym zaczynam się wahać – dałaś nam wiele znaków, że może Harry to nie ta osoba, która ma pokonać Voldemorta; Draco, który poszedł do Dumbledore’a, Touka i słowa Czarnego Pana. I właściwie nie wiem, którą stronę obrać, gdyż z jednej strony dalej myślę, że to Potter, a z drugiej, że to ktoś inny (czyżby Touka? Ale zaraz do tego przejdę). Choćby nie wiem, jak bardzo wierzyła w to pierwsze, to zaraz znowu zaczynam poddawać to w wątpliwość. Bo, och, to takie oczywiste, że nie bez powodu dałaś, iż Touka urodziła się tego samego dnia co Harry, przez co może być tym dzieckiem z przepowiedni (ale znowuż nie wiemy nic o tym, jakoby jej rodzice sprzeciwili się trzy razy Voldemortowi – a jeśli sprzeciwili, to czemu teraz działa na jego rzecz, no chyba że to szpieg; ale w takim razie dlaczego oddała mu jego horkruksa? Za dużo pytań). Tak, może to będzie Potter, jeśli tylko jego charakter się ustabilizuje i sam nabierze odrobiny asertywności i umiejętności. Przede wszystkim chciałabym przeczytać o jego nauce czarnej magii – z czego miło by było, gdyby sam po nią sięgnął bez pomocy Grindelwalda, choć to też ciekawa opcja – i historii magii. Nie wiem czemu, ale spodobał mi się fakt, że Narcyza uczyła go w wakacje właśnie tego ostatniego przedmiotu i oklumencji. Pasuje mi to do jego postaci, szczególnie wraz ze zmianą wyglądu. Właśnie wyobraziłam sobie Pottera, który jest najlepszym uczniem u Binnsa; który posiada tak rozległą wiedzę, że inni mogą mu tylko pozazdrościć… ach, marzenie.
      Krótko mówiąc, chciałabym inteligentnego, zadziornego, sprytnego, odważnego i wiernego swoim przyjaciołom Pottera (oczywiście z nutką asertywności, o czym już wspominałam!). Ale chyba będę mogła jedynie pomarzyć :’)
      Touka i Nott… Nie kupuję tego. Kompletnie nie czułam między nimi chemii, miałam wrażenie, że ich miłość jest, bo… bo jest. Tak znikąd. Oczywiście podobały mi się drobne smaczki, jak cytowanie Szekspira, odzyskanie mowy, wspólny spacer. To mnie bardzo złapało za serce, ale oprócz tego nie czułam nic. Ich sceny były raczej bezosobowe, bez żadnej głębi. Ktoś inny mógłby powiedzieć, że to piękna historia miłosna, lecz nie dla mnie. Scena, w której Touka niejako poświęca się dla przyjaciół również nie wywołała we mnie szczególnych emocji. Ale to, jak na wszystko zareagowali Nott, Draco i Harry… ach, miód na me serce. Jestem zadowolona z tego efektu, choć mam głupie wrażenie, że Teo wkurzy się o to na Harry’ego, bo poniekąd on również był winny odejściu Touki.
      (Moje serce właśnie podskoczyło, gdy wyobraziłam sobie całą trójkę chłopaków w jednym pokoju, rozmawiających i palących papierosy. Matko, ale piękne wyobrażenie).
      Co do Touki samej w sobie, nie uważam, by była tą złą. Sama napisałaś, że to twoja ulubiona postać, a ja wierzę, że nie bez powodu. Właściwie postrzegam ją w odcieniach szarości. Ale może poczekam na rozdział wyjaśniający, bo po prawdzie chętnie bym o niej przeczytała, by w końcu zrozumieć co nią kierowało. I mam nadzieję, że to będzie piękna historia, tak jak Belli i Rudolfa. Wciąż ją mile wspominam.

      Usuń
    2. Proszę, wyjustuj tekst i dodaj akapity, bo strasznie ciężko się bez nich czyta. Poza tym imiona i nazwiska postaci piszesz raz po angielsku, jak po polsku. Wybierz jeden, najlepiej polski i w nim pisz nazwy – Bellatriks, Rudolf, Teodor, Dafne. Czasami się nie da, co zrozumiałe, jak np. Cormac, tyle że zauważyłam, że jego imię zapisujesz jako Cormack, a to błąd. Radzę czasami patrzeć na internecie na ich prawidłowe nazwiska, czy jest polska wersja, czy nie. I niezmiennie opisy, więcej opisów, a szczególnie miejsca i myśli, bo w kluczowych momentach, jak np. ostatni fragment z Teo, bardzo ładnie opisujesz emocje. Gdybyś jeszcze rozszerzyła to na inne aspekty, byłoby dobrze. Może nie do końca dowalać wszystko w jednym miejscu, jak to zrobiłaś w drugiej części procesu, gdy nagle zarzuciłaś nas masą tekstu o wyglądzie pomieszczenia, tylko dozować przyjemności, rozmieścić to pomiędzy dialogami (dlatego też tak bardzo lubię miniaturkę o Rudolfie i Belli – była idealna pod każdym względem).
      Więcej Syriusza, Astorii, ogółem wszystkich Ślizgonów. Jest jeszcze tysiąc myśli, które chciałabym zapisać, jak przyjaźń Harry’ego i Blaise’a, Pansy i Blaise’a, ogółem wszystkiego, ale znowu czas goni, a ja się już rozpisałam >.< Weny, weny, niech Potter zmądrzeje i jeszcze raz weny!
      Pozdrawiam,
      CanisPL

      Usuń