środa, 17 sierpnia 2016

17. Chcąc chronić najbliższych, musisz cierpieć.


"Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­myka się w sobie."~ Jan Twardowski

Rozpędzona mosiężna kula. Uderzyła w Notta odrzucając go w tył tak mocno, że nawet gdy Theodor puścił miotłę, przeleciał jeszcze pewną odległość do tyłu do czasu, aż uderzył ciałem w trybuny.
         Na boisku zapadła cisza. Nikt się nie odzywał wlepiając wzrok dziurę, w jednej z wież przeznaczonych dla kibiców Ravenclowu, która dziś, na całe szczęście, była pusta... w walącą się wieżę, która sypała się w dół. Cisza ta trwała przez jakieś dziesięć sekund bo po tym czasie Astoria dostrzegła Florę, która biegła w stronę walącej się wieży.
            Greengrass wpatrywała się z szokiem w to co się dzieje wokoło. Ślizgoni zaczęli opuszczać powietrze lądując. Dyrektor i reszta nauczycieli deportowali się pod wieżę krzycząc za Carrow, że ma natychmiast wracać, ale ona już ich najwyraźniej nie słyszała będąc w środku. Blaise nie ruszył się z miejsca patrząc z rozszerzonymi źrenicami w ruiny a Astoria widziała w jego oczach przerażenie i strach. Po raz pierwszy widziała go w takim stanie, i dopiero teraz uświadomiła sobie co się naprawdę dzieje.
                 Wieża została zawalona. Obydwoje wylądowali patrząc na ruiny wieży, skąd wciąż nikt nie wychodził. A nauczyciele wraz z dyrektorem wyraźnie się o coś kłócili zamiast działać. I właśnie w tym momencie z jakiejś szczeliny wyleciał czarny kruk, na widok którego dziewczyna drgnęła.
            To był kruk Flory. Astoria rozpoznała go jedynie po charakterystycznym zakrzywionym dziobie. A kiedy to zrobił Blaise usiadł na murawę zwracając tym ruchem uwagę graczy.
— Jak ty możesz siedzieć spokojnie kiedy oni... — zamilkła widząc wzrok chłopaka. Czarnoskóry pokiwał głową kładą miotłę na ziemię.
— Chyba nie sądzisz, że jest słaby? — parsknął — Więcej wiary w tą dwójkę.— zamrugała spoglądając następnie szczątki wieży i zwątpiła.

*


— I coś ty narobił? — zapytała klękając przy nieprzytomnym Theodorze, który był cały ubrudzony własną krwią. Coś wystawało mu z żebra a przebity bok uwalniał z siebie strumienie krwi. Spojrzała na ruiny nad nimi i westchnęła zastanawiając się co ma zrobić. Jeśli będzie chciała go uleczyć, sama tu zemdleje. Anthony zakazał jej jakiegokolwiek dużego wysiłku. Ostatnio straciła bardzo dużo mocy, a perspektywa utknięcia w takim miejscu była bardzo niebezpieczna dla życia ich dwójki. Wyjście z tego gruzowiska zajmie jej co najmniej pięć minut. Nie było opcji żeby to się udało. Nad nimi coś zadrżało. 
— Dlaczego jesteś taki głupi? — spytała cicho przykładając lewą rękę do krwawiącego boku a jej dłoń oplotła czarna mgła.

*


Kiedy Hestia pojawiła się na boisku ono było już praktycznie puste. Dumbledore ogłosił że mecz został zawieszony na czas nieokreślony, a wszyscy uczniowie zasiadający na trybunach zostali poproszeni o natychmiastowy powrót do szkoły. Tak jak i drużyny. Ale Astoria nie miała zamiaru nigdzie iść. Tak jak i reszta z drużyny Slytherinu. Blaise wciąż siedział na zamarzniętej trawie wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Eddy patrzył się w gruzy ze strachem w oczach.
            McLaggen, który przyszedł wraz z Hestią na boisko, starał się nie dopuścić rozwścieczonej dziewczyny w stronę dyrektora i reszty w efekcie czego oberwał od niej w twarz. Carrow wykorzystała sytuację wyrywając się z jego uścisku i pobiegła w stronę wieży jednak w połowie stanęła, kiedy to Flora wyszła z ruin lewitując przy sobie nieprzytomnego chłopaka, ale kiedy tylko zauważyła, że wyszli na murawę puściła go, samej mdlejąc.
                Teraz wszyscy zerwali się na nogi biegnąc w ich stronę.
— Coś jest nie tak — powiedział Snape sprawdzając różdżką ciała obojga — Pan Nott nie jest uszkodzona wręcz w ogóle, jedynie lekkie pęknięcie w żebrach, co jest niewyobrażalne po tak mocnym uderzeniu. Jednak Pani Carrow straciła bardzo dużo energii w bardzo krótkim czasie, zupełnie jakby coś w środku go zaatakowało. — Wszystkie spojrzenia przeniosły się na ruiny wieży.
— Wygląda na to, że coś tam w środku odebrało jej energię — powiedział ze zgrozą Flitwick.
— Albusie weźmy ich do Poppy. Ona na pewno...
            — Hej! — wiele osób odwróciło wzrok na górę gdzie to delikatnie nad ziemią na miotle lewitował chłopak o blond włosach. Astoria zmarszczyła brwi, znała tą miotłę. — Potter z Malfoyem chyba się utopili — rzucił sucho Ivan i przeczesał szybkim ruchem ręki włosy, Wszyscy patrzyli na niego z szokiem... No. Prawie wszyscy. Tony pomógł pani Pomfrey przetransportować nieprzytomnych ślizgonów do skrzydła szpitalnego. Biorąc przy tym Carrow na ręce i deportował się z nią.
— Co pan plecie panie Bathory?! — oburzyła się McGonagall a chłopak wzruszył ramionami patrząc w niebo.
— Potter wpadł do środka jeziora, a Malfoy skoczył za nim jak głupi— powiedział w sposób jakby mówił o pogodzie.— Tak chwilę siedziałem, ale nie wypłynęli, więc stwierdziłem, że trzeba wam powiedzieć.
            —Stwierdził pan?! — Wrzasnęła McGonagall kiedy tylko Dumbledore wraz ze Snapem, deportowali się z boiska. Chłopak zupełnie ją zignorował schodząc z miotły i podał ją wstrząśniętej Astorii. Była to miotła Pottera. Rozejrzał się po wszystkich i zatrzymał swój wzrok na zapłakanej Hestii. Podszedł do niej i uśmiechnął delikatnie.
— Choć ze mną na chwilkę — oznajmił i dotknął jej dłoni. Dziewczyna przytaknęła. Po chwili wychodząc z nim z boiska. Milczał przez chwilę znów zwracając uwagę na bure chmury i uśmiechnął się po raz kolejny. Hestia nigdy nie rozumiała dlaczego ten chłopak zawsze to robił. A w szczególności wtedy, kiedy właśnie powinien być przerażony.— Wiedziałaś? — zapytał oczywistym tonem a Carrow zrobiła wielkie oczy, na co zaśmiał się cicho. — Nie, że wpadną do wody — parsknął. — To wiedziałem ja — dodał cicho i zachichotał. Hestia spojrzała w kierunku jeziora, chciała tam biec. Z drugiej strony chciała już być przy Florze i wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku. A musiała stać tutaj. Wraz z Ivanem, który brał tą całą sytuację za jakiś dowcip! — Czy wiedziałaś, że twój ex jest Śmierciożercą — przeciągnął z rozbawieniem.
— Ucisz się — syknęła patrząc za siebie, na co chłopak zdumiał się. Hestia nigdy nie zwracała się do nikogo z taką złością jak w tej chwili zrobiła to do niego, spodobało mu się to.
— Nie jestem okrutnikiem. Nie powiem nikomu — dziewczyna przełknęła ślinę. – Mogę nawet dopilnować żeby nikt się o tym nie dowiedział do czasu, aż sam nie postanowi się do tego przyznać – przytaknęła nieznacznie, jednak nie wyglądała na przekonaną jego słowami. — Ale ty w zamian nie będziesz się odzywać w sprawie Notta — Ślizgonka podniosła do niego zszokowany wzrok.
— Co masz na myśli? — chłopak posłał jej urocze spojrzenie, przestraszyła się go.
— Na razie nic szczególnego — oznajmił wyjmując do niej dłoń i zanim zdążył tylko dotknąć jej głowy, by tylko ją po niej poklepać, jak małą dziewczynkę. Odsunęła się o krok. Na co zaśmiał się jedynie. — Znajdziesz ich dwójkę za trzy minuty — machnął dłonią, która przez kilka chwil otoczyła biała mgła. —  Przy wielkim dębie. Wiesz gdzie to jest prawda? — przytaknęła. — Więc się pospiesz. Bo jeśli przed tobą znajdą ich nauczyciele... — dziewczyna rzuciła się przed siebie na co roześmiał się głośno. I westchnął cicho. Kochał Florę nad życie, ale zupełnie nie rozumiał tego, jak jej siostra może tak łatwo dawać się podpuszczać. Były całkowicie inne.

*


— Kurwa Potter dlaczego z ciebie taka panienka — warknął chłopak wyciągając Harry'ego, za ubrania z wody a sam opadł na piasek biorąc głęboki wdech. Dopiero po tej chwili spojrzał na Harry'ego, ten nadal się nie ruszał, a do tego był blady jak ściana. — Nosz kurwa! — syknął klękając i dotknął jego karku po czym zdrętwiał. Nie miał tu różdżki. Jak niby miał przywrócić mu oddech!? Rozejrzał się dookoła i zrobił wielkie oczy widząc Hestię, która wybiegła w tej samej chwili z lasu. Cała była poobdzierana i pokaleczona. Ale to nie miało najwyraźniej dla niej najmniejszego znaczenia.
            — Draco! — krzyknęła podbiegając i natychmiast uklękła przy Potterze — Czy on..
— Nie mam tu róż... Co robisz?! — zdumiał się kiedy ta rozpięła szatę Pottera i przyłożyła mu do klatki piersiowej dłonie.
— Masaż serca — oznajmiła szybko robiąc trzydzieści ucisków i odchyliła głowę Harry'ego nieco w górę. A chłopak nagle przypomniał sobie ten dziwny mugolski sposób ratowania ludzi.
— Hestia... O nie!
— Draco zostaw! — odkrzyknęła kiedy zatkał usta Pottera ręką. — Tak trzeba!
— Nie będziesz go całować!
— Tylko wpuszczę mu powietrze do ust! — Wrzasnęła patrząc mu w oczy. Oddychała szybko i gwałtownie a jej ręce zaciskały się na jego dłoni, którą siłą usunęła z twarzy nieprzytomnego chłopaka. — Chcesz żeby umarł? — Szepnęła, po czym ponownie odchyliła głowę Harry'ego, pochyliła się i zamknęła oczy.
            W tym samym czasie odnalazł ich Dumbledore, wraz ze Snepem, a zastali widok tak dziwny i nieprawdopodobny, jak wszystkie wydarzenie, które miały dziś miejsce.
            Harry odepchnął Malfoya kaszląc mocno i przechylił się w bok by wypluć na piach śmierdzącą wodę z jeziora. Hestia siedziała na przeciwko Malfoya patrząc na niego z niedowierzaniem, ale i lekkim rozbawieniem, jednak nie mogła długo o tym myśleć, ponieważ kilka chwil po tym jak  Harry wypluł wodę na piach, blondyn pociągnął ją do siebie i pocałował, w tak strasznie łobuzerski i zachłanny sposób jak nigdy wcześniej. Prawie roześmiała się mu w usta, nie wierzyła w to, że był aż tak o nią zazdrosny.
            Były Gryfon czuł się bardzo, ale to bardzo dziwnie, kiedy to patrzył na scenę rozgrywaną tuż nad nim... Dosłownie nad nim. Leżał akurat w takim miejscu, że widział dokładnie moment, kiedy Malfoy wkłada swój język do ust dziewczyny. Nie mówił, że nie był to widok pociągający, Hestia wyglądała w tej chwili naprawdę czarująco. Ale mimo wszystko. Właśnie uratowali go przed jedną z najgłupszych według niego śmierci. Za nimi — jak teraz dostrzegł — stali dwaj profesorowie. Natomiast Draco zdawał się nie chcieć za żadne skarby świata tego przerwać.
            — Malfoy, rozumiem, że jesteś niesamowicie wstrząśnięty tym całym zajściem, ale przyjemności może odłóż na później — wtrącił kąśliwie Snape, a Albus zachichotał cicho. W tej chwili wszystkie te wydarzenia wydawały się Harry'emu niesamowicie groteskowe.
                 Chłopak niechętnie wykonał polecenie nauczyciela, po czym Hestia odwróciła bardzo zarumieniona wzrok. Potter zdołał podnieść się do pozycji siedzącej i popatrzył najpierw na nią, potem na nauczycieli a na końcu Malfoya.
— Jesteś najbardziej pojebanym, popieprzonym, i szalonym idiotą jakiego miałem nieprzyjemność poznać Malfoy— oznajmił a chłopak zamrugał ze zdziwieniem, za to Hestia parsknęła głośno.
           Potter nie wiedział teraz dlaczego w tej chwili o tym pomyślał, ale to przypomniało mu lata kiedy był jeszcze gryfonem. Trójka przyjaciół, która wpakowała się w tarapaty. On najwięcej poszkodowany, bo jakby inaczej, Malfoy był o wiele mądrzejszą i mniej wystraszoną wersją Rona, który rzucił się za nim do jeziora pełnego trytonów, za to Hestia była Hermioną, kimś  kto myślał całkowicie trzeźwo kiedy robi się gorąco.
            — Tak — odchrząknął Dumbledore a Potter na niego spojrzał, staruszek uśmiechnął się uprzejmie. — Panno Carrow proszę dopilnować aby obaj dotarli do Pani Pomfrey, trzeba sprawdzić czy aby na pewno wszystko z nimi w porządku.
— W co wątpię — dodał Snape patrząc na przemoczonych chłopaków ze skrzywieniem.— Spróbujcie się zostać w Skrzydle Szpitalnym na noc. Taki esej dam wam do napisania, że ręce wam wszystkim poodpadają — warknął po czym odwrócił się i zniknął z hukiem. Dumbledore zaśmiał się delikatnie.
— Cieszę się, że chociaż wasza dwójka jest cała i zdrowa — oznajmił po czym również zniknął. A obaj parsknęli śmiechem, Hestia jednak nawet nie zdobyła się na uśmiech, nagle stając się smutną.
— Hestia? — Malfoy spoważniał spoglądając na dziewczynę ze zmartwieniem. — Coś się stało? — po tym pytaniu Harry przypomniał sobie to co przed momentem powiedział Dumbledore, i również popatrzył na dziewczynę z oczekiwaniem.
— Theo i Flora trafili do skrzydła szpitalnego — powiedziała cicho a Harry zmarszczył brwi słysząc imię siostry Carrow. Przecież Flora nie brała udziału w meczu... Dlaczego tam trafiła?
— Jak to... — zamilkł kiedy objęła się ramionami jakby było jej zimno. — Co z nimi?
— Theo oberwał z tłuczka centralnie w kręgosłup — obaj skrzywili się niemiłosiernie. — I uderzył w trybuny  z taką mocą, że zrobił w niej dziurę — obaj zrobili olbrzymie oczy. — Flora pobiegła za nim, by wyjąć go przed zawaleniem się wieży. Zdążyła ale — przełknęła ślinę z trudem — Coś poszło nie tak. I padła nieprzytomna. Nie wiem co się z nią dzieje. Chciałam iść sprawdzić ale dowiedziałam się, że wpadliście do jeziora i... — westchnęła ciężko opuszczając wzrok na piasek. Obaj milczeli przez chwilę, aż w końcu Malfoy się odezwał.
— Więc sprawdźmy, co z nimi — podniósł się podając rękę dziewczynie, która przyjęła nią i uśmiechnęła się delikatnie. Harry również wstał i skierował z dwójką w kierunku szkoły. Już dawno nie przeżył tak dziwnego meczu... Chyba od trzeciego roku, kiedy to dementor zrzucił go z miotły!
            — Nie chcę się wtrącać — powiedział powoli z drapieżnym uśmiechem na ustach przez co dwójka pozostałych ślizgonów zwróciła na niego uwagę. Sam Potter nie wiedział dlaczego zaczął ten temat, ale uznał, że najlepiej będzie rozładować całe napięcie i nieprzyjemną atmosferę jaka w tej chwili powstała. — Ale to wasze okazanie uczuć… Chyba sprawia, że do siebie wraca...
— Draco tylko zmywał twój smak z ust Harry — zaśmiała się Hestia przez co Potter zamrugał zszokowany, a kiedy jej słowa do końca do niego dotarły, odskoczył jak oparzony przejeżdżając rękami po ustach i plując na piach śliną, czując że zaraz zwymiotuje. Malfoy zrobił mu usta, usta?! — Miałam niby zrobić to ja... Ale szybciej dałby ci umrzeć niż mi ciebie dotknąć.
— Bez szczegółów — mruknął blondyn a Ślizgonka przytaknęła, i zamilkła. Potter przestał pluć i przemyślał to co potem powiedział. Wiedział, że to nieco ryzykowne. Ale on lubił ryzyko!
— Byłeś, aż tak zazdrosny, żeby dać mi umrzeć?! — zaśmiał się a chłopak spiorunował go wzrokiem. — Oj, wydaje mi się, że masz mocno przerąbane kochana! — spojrzał na zaskoczoną dziewczynę. — Skoro nawet w takiej chwili nie pozwolił ci się zbliżyć do innego chłopaka to już współczuję wszystkim pozostałym adoratorom!
— Skończyłeś? — Warknął na co Potter zaśmiał się z rozbawieniem, oj nie. On się dopiero rozkręcał.
— Będziesz ją śledził?
— Jesteś idio...
— Już to robisz — dodał a dziewczyna zarumieniła się delikatnie.— No weź Draco! Przecież jesteśmy tu sami. Przyznaj, że byłeś zazdrosny.
— Nie miałem o co.
— No to dlaczego jej nie pozwoliłeś? — żachnął się. — Oboje nie mielibyśmy koszmarów!
— Daj mi spokój.
— Powiedz dlaczego! — Zaśmiał się i skrzywił lekko kiedy ten nagle się zatrzymał a Potter wpadł na jego plecy, a następnie przetarł dłonią obolały nos cofając się o krok. — A tobie co?
            — Hestia możesz nas na chwilę zostawić?
— Ale profesor...
— Zaczekaj w Skrzydle. Zaraz przyjdziemy — oznajmił całkowicie spokojnie na co dziewczyna jedynie przytaknęła. Za to kiedy tylko oddaliła się na odległość odpowiednią, by ich nie słyszeć, Malfoy westchnął. — Po co to robisz? — mruknął nie odwracając się do niego a Potter zamrugał.
— Ale co?
— Po co zadajesz to niewygodne pytanie? — powiedział chłodno a Harry zamrugał i przetarł oczy zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Tylko się droczę — oznajmił na co blondyn pokiwał głową. Harry obszedł go i stanął obok, spoglądając mu w wyraz jego twarzy. Był tak samo pusty jak zwykle, ale oczy błyszczały od setki tysięcy emocji. — Malfoy?
— Tak jestem— powiedział po prostu a Harry nie zrozumiał o co mu chodzi. — Jestem cholernie o nią zazdrosny — Potter zrobił wielkie oczy. Naprawdę zdziwił się tą bezpośredniością ze strony Malfoya. — Zerwaliśmy. To nie powinno tak wyglądać — powtórzył po raz któryś. — A wczorajsze spotkanie w Hogsmade nie powinno skończyć się tak jak się odbyło. — Mruknął chłodno.
— A niby jak się skończyło? — Spytał ostrożnie, chłopak milczał przez chwilę a następnie odwrócił wzrok i zacisnął dłonie w pięści.
— Przeze mnie Boot trafił do Skrzydła Szpitalnego — Potter zamrugał. Faktycznie Terry wczoraj tam wylądował. Cały przerażony. Ze złamaną lewą ręką. Jednak cała afera wokół Katie sprawiła, że wiele osób, zwyczajnie o nim zapomniało.
— Jak to przez ciebie? — spytał powoli, nie bardzo wiedząc jak to odbierać. — Pobiłeś go? — przytaknął nieznacznie. — Z powodu Hestii? — ponowił poprzedni ruch.
— Ona nic nie wie. Więc jej nie uświadamiaj — oznajmił a Harry przytaknął, chłopak przejechał dłonią po prawym przedramieniu. — To takie głupie — przyznał podnosząc wzrok.— Był nieco schlany. A w barze ludzie robią różne rzeczy jak są napici — mruknął cicho. — Zwyczajnie ją zaprosił do tańca — Harry zmarszczył brwi, naprawdę tylko to było powodem tego, iż Malfoy wysłał Terryego do skrzydła?! — Zjechał nieco niżej pasa... i mnie tym zirytował.
— Żartujesz sobie prawda?
— Nie. Mówię całkowicie poważnie.
— Pobiłeś kolesia, bo będąc napitym dotknął tyłka twojej byłej! — wyrzucił a Malfoy spojrzał na niego przez co chłopak westchnął chcąc się uspokoić. — Ile ty wypiłeś?
— Byłem trzeźwy.
— Że jak?! — spojrzał na blondyna jak na kompletnego kretyna, ten jedynie wzruszył ramionami, patrząc w kierunku jeziora. — Jesteś pojebany.
— Jestem zazdrosny — przyznał po raz kolejny. — A to przed chwilą sprawiło, że będę zazdrosny prawdopodobnie jeszcze bardziej niż przed tym— dodał z dziwnym uśmiechem. — Nawet nie wiedziałem, że tak umie — oświadczył ścierając palcem jej szminkę z kącika swoich ust.
— Brakuje ci tego czego nie możesz robić bo... — zamilkł kiedy chłopak pokiwał głową.
— Rzadko kiedy okazywaliśmy sobie z Hestią uczucia w jakiś specjalny sposób, jest na to za delikatna — rzucił sucho a Potter zmarszczył brwi. Hestia wyraźnie dziś była bardzo zarumieniona, kiedy Malfoy ją pocałował. Może było to zażenowanie. A może faktycznie ją tym zawstydził? — Nie chodzi o to, że czegoś nie mogę jej zrobić. Zrobię to, nawet jeśli będzie się upierać przy przyjaźni. — "Tak nie działa przyjaźń" pomyślał Harry. — Chodzi o to, czego nie mogę jej powiedzieć nie będąc z nią w związku, czego nie robiłem chyba już od roku a co może powiedzieć jej każdy inny chłopak.
— To znaczy co?
— Wiele rzeczy — mruknął, wyglądał na zirytowanego. — Nawet błahego komplementu nie mogę wykrztusić — westchnął. — Jestem jej byłym. To byłoby nie na miejscu.
— Jesteś też jej przyjacielem.
— Tym bardziej dziwnie by to wyglądało — powiedział zaraz jak Harry skończył to krótkie zdanie.— Tylko przez to go uderzyłem. Bo po prostu powiedział jej coś miłego. Rękę złamałem tak całkiem przypadkiem... Żeby zapamiętał gdzie ma je trzymać.
— Naprawdę z tobą kiepsko — wypowiedział spoglądając na kumpla a ten po chwili przytaknął. Potter ucieszył się w środku z tego gestu. Najważniejsze było, że zdawał sobie sprawę ze swojego stanu. Teraz Potter musiał mu tylko pomóc nad tym zapanować.— Może... Powinniście od siebie odpocząć? — Ślizgon popatrzył na niego nie bardzo rozumiejąc, Potter zastanowił się przez chwilę. No tak, nie było to proste. Chodzili do tej samej klasy, uczęszczali na te same zajęcia, byli w jednym domu, byli przyjaciółmi od dzieciństwa... Ale jednak był sposób żeby nieco od siebie odpoczęli jednocześnie się od siebie nie oddalając.
— Wymień się rolami z Nottem. — powiedział na co Malfoy wydawał się jeszcze bardziej nie wiedzieć o co mu chodzi. — Rozmawiałem z niektórymi osobami — powiedział spoglądając na niego.— Nott i Carrow nie tylko w mojej opinii są uznawani za parę — wyjaśnił. — Niech Nott po przebywa nieco w towarzystwie Hestii, a ty Flory. W ten sposób oni pozbędą się podejrzeń, że są parą, a ty nieco opanujesz te wszystkie emocje.
— Nott nie bez powodu przebywa z Florą i często się z nią oddala — powiedział blondyn kiwając głową. — On zwyczajnie Hestii nie lubi — Potter zamrugał. Nigdy nie dostrzegł tego, że Nott jest nieuprzejmy względem Hestii. Astorii, i owszem. Ale Hestii nigdy się nie czepiał.
            Blondyn ruszył w kierunku szkoły, a Harry zrobił to zaraz za nim. Czekając aż ten coś doda. I zrobił to. Zaraz kiedy weszli na most prowadzący do Hogwatru.
— Według niego Hestia jest zwyczajnie za wesoła i za miła. Może to i racja. Ale nie jest sztuczna jak twierdzi Theo. Nic nie mówi, ponieważ wie, że mnie nie przekona, a nie chce robić jej przykrości nie tylko ze względu na mnie ale i Florę. Hestia bierze bardzo dosłownie wiele słów — westchnął cicho. — Dlatego też jest taka niewinna. Ludzie nie lubią oglądać jak się smuci. A bardzo często to robiła kiedy tylko zostawaliśmy sami — Potter przyjrzał się Malfoyowi. Jego barwa głosu zmieniła się na nieco zawiedzioną. — To moja wina. Nie zaprzeczę... Spodziewałem się, że do tego prędzej czy później dojdzie. Nie traktowałem jej tak jak kiedyś. Ani tak jak na to zasługiwała. A teraz tego żałuję. — mruknął ciszej. —To przeradza się w zazdrość, nad którą nie umiem zapanować— oznajmił sucho. — Często docenia się coś dopiero kiedy się to straciło, tak samo jest z ludźmi. — Potter wiedział doskonale o czym mówił w tej chwili chłopak, przypomnieli mu się Dursleyowie. Tych których za życia nienawidził, a których po śmierci mu zabrakło. — Sam widzisz jaka jest Hestia, prawda? Widziałem jak na nią patrzysz kiedy się do ciebie zwraca — dodała Potter odwrócił wzrok.
— Nie wiem o czym mówisz.
— Rumienisz się wtedy Potter — parsknął a Harry spojrzał zawstydzony na podłogę. Naprawdę to robił? Hestia była miła, fakt. Milszej osoby w życiu nie spotkał. Do tego jeszcze atrakcyjna oraz mądra, i mimo, iż chodziła z największym dupkiem w szkole, zdawała się być niewyobrażalnie niewinna. Kto by się nią nie zainteresował? — Nie powiem, irytuje mnie to. Ale nie wyglądasz na kogoś kto odbija innym dziewczyny — powiedział spokojnie a Potter nieznacznie przytaknął na co tamten jedynie klepnął go w plecy. Harry spojrzał na blondyna ze zdziwieniem. — To dobrze. Bo już chciałem ci przywalić — wyszczerzył się a Potter parsknął, dostrzegł Gryfonów naprzeciwko nich. I od razu zrozumiał dlaczego Malfoy podczas takiej... Szczerej rozmowy, zachował się w tak nietypowy dla siebie sposób.
— Pokonałbym cię z zamkniętymi oczami!
— A kto się prawie utopił?! — powiedział tak głośno i sarkastycznie, że Potter po prostu nie potrafił się nie uśmiechnąć. — Wisisz mi za to skrzynkę Ognistej!
— Jeszcze czego! — wyminęli ich na co uczniowie domu lwa natychmiast zaczęli między sobą rozmawiać.  — Że też im się to nie znudzi — powiedział Potter na co tamten jedynie wzruszył ramionami.
            Reszta drogi minęła im dosyć szybko. Rozmawiali na błahe tematy. Nie wracając do rozmowy sprzed chwili kiedy napotkali Gryfonów. Najwyraźniej Draco uznał, że nie ma powodu by do tego wracać. A kiedy pojawili się w Skrzydle Szpitalnym. Potter doszedł do wniosku, iż również. Widok Flory potwierdził mu tylko to, że dziewczyna nie ma zamiaru, odpocząć od Notta.
            — Na Merlina! Potter! Malfoy! Jak wy wyglądacie! — Pani Pomfrey natychmiast do nich podbiegła z różdżką w dłoni i machnęła nią kilkakrotnie, oboje poczuli powiew, i nie minęło nawet pięć sekund, kiedy ich ubrania wyschły. —Siadać mi tutaj! Już was sprawdzę! — rozkazała machając dłonią na jedno z łóżek.
— Niech Pani jego sprawdzi, ja czuję się dob...
— Niech Pan nie plecie głupstw Panie Malfoy! —oburzyła się Poppy. — Pani Carrow mówiła, że rzucił się Pan za nim do jeziora! A gdybyście trafili na trytony!? Albo broń Boże skały!? Też by Pan machał na to ręką?! — Chwyciła Pottera za głowę następnie machając różdżką przy jego oczach. Potem otworzyła mu usta a na końcu zwróciła uwagę na dłonie. — Co to jest?! — chwyciła natychmiast je do rąk, spoglądając na zadrapania i krew, która sączyła się delikatnie z prawej.
— Coś, co myślałem że było zniczem, mnie pogryzło — rzucił lekceważąco, na co Pielęgniarka natychmiast pobiegła do swojego gabinetu. — Rany, ale z niej panikara — mruknął i rozejrzał się po pomieszczeniu, było tu już kilku Graczy, większość z Gryffindoru, jednak nie licząc Notta, był tu jeszcze jeden Ślizgon, choć Richard wyglądał całkiem sprawnie, właśnie podnosił się z łóżka i wiązał swoje buty. Obok niego czekała jakaś dziewczyna, trzymając jego miotłę. Nic poważnego najwyraźniej się nie wydarzyło.  Wzrok chłopaka pojechał do Terry'ego, który czytał książkę w jednym z oddalonych od niech łóżek. Jego prawa ręka była poowijana w bandaże, a na policzku miał kilka krwiaków. Potter pokiwał głową i zwrócił uwagę na ostatnią osobę tkwiącą w Skrzydle. Katie Bell leżała jak martwa, w ostatnim łóżku. Twarz miała białą a jej drobna sylwetka sprawiała, iż w białej pościeli wyglądała jak nieboszczyk.
— Mówiłem, że czuję się dobrze! — Harry zwrócił uwagę na Dracona, który wyrwał z uścisku pielęgniarki lewą rękę. Za to kilka eliksirów lewitowało nad ich głowami, mieszając się. Zanim Potter zdołał coś powiedzieć, jedna z fiolek wylała mu się na rękę. Syknął niesamowicie, jednak ten ból był tylko chwilowy, po tym czasie krew przestała ciec a zadrapania zniknęły.
— Panie Malfoy! Proszę się opanować! Chcę tylko sprawdzić czy aby na pewno wszystko w porządku!
— Mówię, że tak! – Pielęgniarka chwyciła go za lewą rękę na co syknął jak prawdziwy jadowity wąż.
            — Theo! – Pomfrey natychmiast odwróciła głowę w kierunku Notta, który zupełnie bez powodu, zaczął krwawić. Malfoy szybko wstał, a Harry zaraz za nim poderwał się z łóżka, spoglądając na bezwładne ciało chłopaka, które samo się kaleczyło. Przypomniało mu to jak Flora miała atak, wyglądało to zupełnie tak samo.
            Pani Pomfrey natychmiast podbiegła do nieprzytomnego chłopaka i zaczęła machać nad nim różdżką mamrocząc różnorakie formuły. Flora siedziała zaciskając rękę na jego dłoni i patrząc na niego z niedowierzaniem. Sama nie wyglądała za dobrze, była bledsza niż zwykle, wyglądała na słabą, i bardzo przemęczoną. Jednak teraz również i przerażoną. Najwyraźniej tak jak i reszta, nie miała pojęcia, co się dzieje. Przecież przed chwilą zwyczajnie leżał... a teraz drgał i krwawił, wykrzywiając się w bólu, mimo iż żadnego dźwięku z siebie nie wydał.
            Hestii załzawiły się oczy. Zakryła usta dłonią i odruchowo odsunęła się kiedy Draco na nią spojrzał. Potem jeszcze o krok... Aż w końcu...
— Hestia zaczekaj! – Harry spojrzał na Malfoya, który wybiegł ze Skrzydła Szpitalnego za Carrow, która nie wiedząc dlaczego, to zrobiła. Potter popatrzył na Florę, która zupełnie nie zwracała na to uwagi, patrząc tylko na Notta. Który w tej chwili znów jedynie leżał. Drgania ustały a krwawienie i rany po prostu zniknęły, mimo iż zaklęcia Pomfrey wcześniej zupełnie na nie działały.
            — Co to było? – wykrztusił Dean, siedzący nieopodal łóżka Notta. Tak jak wszyscy, był w wyraźnym szoku, tego zajścia – Przecież... Wszystko było w porządku.
— Tego spróbujemy się dowiedzieć Panie Thomas – powiedziała kobieta przecierając czoło rękawem szaty, ponieważ pojawiły się na nim krople potu. Nic dziwnego. Musiała bardzo szybko reagować, a w jej wieku niektóre rzeczy bardzo męczyły. Do tego miała dużo pacjentów, którymi musiała się zająć. A była tutaj zupełnie sama. – Jak Pana noga?
— Pobolewa, ale chodzić raczej mogę – oznajmił chłopak a kobieta pokiwała przecząco głową.
— Zostajesz dwa dni. Tak jak pan panie Simson – Richard zatrzymał się tuż przy wyjściu odwracając zdziwiony wzrok do pielęgniarki. Według Pottera, wyglądał całkiem nieźle. – Muszę sprawdzić jeszcze kilka rzeczy – wskazała łóżko a chłopak westchnął z rezygnacją. Pożegnał się z dziewczyną oddając jej z powrotem swoją miotłę i skierował się we wskazane przez Poppy miejsce. – A ty Potter – chłopak wzdrygnął się kiedy to powiedziała. Snape już powiedział co im zrobi jeśli będzie musiał pozostać na noc w Skrzydle... Nie chciał aż tak cierpieć pisząc esej.— Możesz iść – Harry odetchnął z ulgą. – Jeśli – Potter znów się wyprostował – przyprowadzisz mi tu Malfoya. Bezczelny szczeniak, sądzi, że ominą go eliksiry... O nie. Taki mu uwarzę, że na długo mnie popamięta – mruknęła kierując się w stronę swojego Gabinetu, a chłopak wzdrygnął się na same te słowa. Poppy zabrzmiała w tamtej chwili bardzo złowrogo. – Aha, Panno Carrow – ślizgonka odwróciła wzrok w kierunku starszej kobiety. – Proszę znów nie zarywać przy nim nocy. Profesor Snape opacznie to wszystko potem odczytuje – dziewczyna przytaknęła, tamta jedynie uśmiechnęła się uprzejmie i zamknęła drzwi gabinetu.
            Potter podszedł do ślizgonki, przystając przy niej. I uśmiechnął w myślach patrząc na jej dłoń, która za nic w świecie nie chciała puścić chłopaka.
— W poprzednich latach często tu trafiał – odpowiedziała na niezadane pytanie. Harry zamknął usta. Właśnie chciał się zapytać o czym mówiła Pomfrey – Może jego kondycja się poprawiła ale... Cóż... Powiedzmy, że pech go nie opuszcza – oznajmiła cicho i westchnęła. – Pewnie zaraz tu wpadnie. – Dodała ponuro, a Potter zmarszczył brwi, nie rozumiejąc tych słów.
— Kto?
— Ona – machnęła głową na drzwi. Przez, które właśnie w tej chwili, wpadła Lauren. Potter zdziwił się widząc tutaj Aquilinę, która przecież. Ostatnio coraz rzadziej przebywała w towarzystwie Notta. Flora puściła chłopaka dyskretnie odsuwając rękę zanim dziewczyna zdążyła do nich podejść.
— Co z nim? – spytała szybko patrząc na Carrow z oczekiwaniem. Potter nie lubił tego jak Lauren zwracała się do ludzi. Tonem pełnym wyższości i dziwnego rodzaju pretensji. Brunetka jedynie wzruszyła ramionami.— Kpisz sobie prawda? – prychnęła a dziewczyna nie odpowiedziała. –Wyciągnęłaś go z gruzowiska, siedzisz tu odkąd mecz się skończył i jedyne na co cię stać w odpowiedzi to marne wzruszenie ramionami? – Syknęła zaciskając dłonie w pięści.
— O co się jej czepiasz? Mogłaś tu być.
— Zamknij się Potter – mruknęła , nie zaszczycając go spojrzeniem. – Mów prawdę Carrow.
— Jest tak jak widzisz. Leży nieprzytomny – oznajmiła pusto dziewczyna. – Nie obudził się od tamtego momentu, dostał niezrozumiały dla wszystkich atak i jest bardzo słaby. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
— Dlaczego to on tu leży a nie ty – powiedziała zimno, a nawet Terry, siedzący po drugiej stronie skrzydła szpitalnego, spojrzał w kierunku Lauren z szokiem. Aquilina zabrzmiała z taką pogardą i nienawiścią do Flory, jak gdyby ta jej kogoś zabiła.
            — Przesadziłaś Lau...
— W porządku– przerwała Potterowi Flora wstając. — Przywykłam – oznajmiła spokojnie.
— Ale...
— Naprawdę to nic takiego. Słyszałam już gorsze epitety na swój temat z jej ust – powiedziała chłodno. Potter wyczuł niesamowicie silne napięcie jakie w tej chwili stworzyło się pomiędzy dwoma ślizgonkami. Ludzie mówili, że te dwie nawet się lubią. Prawda jednak była zupełnie inna. Obie pałały do siebie wręcz nienawiścią.
— Może zamiast udawać kogoś kim nigdy nie będziesz, wrócisz do swojego walniętego krukona? – zagadnęła z zimnym uśmiechem Aquilina a Ślizgonka spiorunowała ją wzrokiem.– Ach tak – chwyciła się teatralnie za serce. – On też cię nienawidzi — dziewczyna opuściła wzrok. Potter zmarszczył brwi kiedy Lauren się uśmiechnęła, nie spodobało mu się to. – Już Mosbyego popsułaś. Theo daj spokój – mruknęła ciszej. – I tak już wystarczająco mu zaszkodziłaś. – Zanim Harry zdążył zareagować, Carrow wyszła.
            — Jesteś Podła – Odezwał się cichy, dziewczęcy głos, a wszyscy spojrzeli w kierunku Gryfonki, która podnosiła się na łóżku do pozycji siedzącej. Dean natychmiast zerwał się ze swojego siedzenia, podbiegając do bladej dziewczyny i ją wyściskał. Katie Bell jednak zaraz po tym czynie, powróciła wzrokiem do przewodniczącej.— Od trzeciego roku dosyć często pomagam Pani Pomfrey przy chorych – mruknęła a wiele osób zrobiło zdziwione miny. Potter jednak przypomniał sobie, że faktycznie. Często tu widywał Katie kiedy, z jakiegoś powodu, trafiał do skrzydła szpitalnego. – I jakoś nigdy cię tu wcześniej nie widziałam. Ona za to jest za każdym razem. Niezależnie od tego czy jest zwykłym schorowanym Nottem czy przystojniakiem z szóstego roku – mruknęła zirytowana. – Dla ciebie nie ma znaczenia on sam. Tylko jego wygląd. Jesteś pusta Lauren.
— Kto ci dał prawo mówi...
— Carrow chociaż się stara. Co ty dla niego zrobiłaś? – dziewczyna zamilkła na co Katie jedynie się uśmiechnęła. Potter był pod wrażeniem słów Bell. Dziewczyna, która jeszcze kilka chwil temu wydawała mu się być głupiutką koleżanką Lavender, teraz wyraźnie mu zaimponowała. Postawiła się Lauren. A do tego czynu mało kto był zdolny.
— Nie masz pojęcia kim ona jest.
— I mnie to nie obchodzi – wzruszyła ramionami Gryfonka. – Ważne, kim dla niego jest – wskazała Notta, samej wstając. Lauren zamilkła na co Potter uśmiechnął się chłodno. W tej chwili Katie pięknie jej dokopała. – Odwiedziny w skrzydle szpitalnym trwają do godziny szesnastej. Mamy siedemnastą. Jeśli nie chcesz minusowych punktów za nieprzestrzeganie regulaminu. To lepiej już pójdź. – dodała podchodząc do drzwi gabinetu Poppy. – W końcu nie możesz narażać stanowiska – przeciągnęła a Ślizgonka zacisnęła dłonie w pięści po czym wyszła z Sali, trzaskając drzwiami.

*


— Hestia, co się dzieje? – Chłopak wziął głęboki wdech pochylając się nad ziemią. Dogonienie Hestii okazało się być nie lada wyzwaniem. Zdążył ją złapać, dopiero przy wschodnim dziedzińcu. – Dlaczego wybiegłaś?
— Ja... – zamilkła na moment. – Się przestraszyłam – powiedziała ciszej a chłopak podniósł do niej swój wzrok, wahała się.
— O Theo? Przecież wiesz, że da sobie radę.— Pokiwała przecząco głową, na co zamrugał zdziwiony. – Wiesz coś o tym ataku?
— Nie! – krzyknęła nagle. Draco zastygł nie rozumiejąc jej nagłego wybuchu. Dlaczego, tak się zdenerwowała? – Nic nie wiem – powiedziała nie spoglądając na niego. Chłopak westchnął, zwracając uwagę na miejsce na linii mostka, gdzie to trzymała dłoń, jakby chcąc coś odruchowo chwycić do ręki. Malfoy odwrócił wzrok. Czuł wstyd.
— W porządku – powiedział cicho. – Jeśli nie chcesz. Nie mów. Tylko się nie denerwuj. Nie sprawdzę ci myśli... Obiecuję, że tego już nigdy więcej nie zrobię – Carrow opuściła dłoń i podniosła do niego swój wzrok. On tego nie zrobił.
— Boję się, że ktoś się dowie – powiedziała ledwo słyszalnie a on podniósł do niej swój wzrok.– Że coś ci zrobią a ja nie będę mogła nic na to poradzić – dodała ze łzami w oczach przygryzając zębami dolną wargę. – Jestem taka słaba – oznajmiła i zacisnęła oczy, nie pozwalając się uwolnić łzą. Za często pokazywała tę wadę — podniosła do niego zdziwiona wzrok, kiedy to wyjął różdżkę. Malfoy westchnął cicho i nią wymierzył w kierunku jej głowy.— Draco? – szepnęła z szokiem.
— Ufasz mi?
— Przecież wiesz, że tak! – oznajmiła szybko, jej oddech przyspieszył. Bała się. – Co chcesz zrobić?
— Nic specjalnego – powiedział cicho a Ślizgonka drgnęła. – Po prostu nie chcę żebyś się tym zadręczała.
— To znaczy co... – zamilkła kiedy opuścił wzrok. – Nigdy bym cię nie wydała!
— Nie o to chodzi – zniżył różdżkę kiedy się do niego wtuliła.
— To ty mi nie ufasz.
— Przecież wiesz że to kłamstwo.— Zacisnęła mocniej dłonie na jego szatach. – Tak po prostu będzie lepiej
— Ile zapomnę? – szepnęła. – Jak wiele mi odbierzesz?
— Tylko wymażę go ze wspomnień. Będziesz spoko...
— Nie chcę! – Przerwała mu odsuwając się i spojrzała mu w oczy z upartością. – Nie masz mojej zgody! – Podniósł różdżkę do góry, na co odsunęła się o krok. — Nie możesz...
— Obliviate – jedyne co ujrzał to jej wielkie zapłakane oczy, które po chwili zmieniły się w całkowicie zdezorientowane. Dziewczyna rozejrzała się dookoła i chwyciła się za głowę.
— Co się stało? – Zapytała kiedy schował różdżkę. – Co mi zrobiłeś? – Dodała z oskarżeniem a on uśmiechnął się lekko i pogłaskał ją po głowie. – Draco. Co mi zrobiłeś? – Powtórzyła spoglądając na niego z szokiem.
— Prawda czy Kłamstwo?
— Kłamstwo – oznajmiła bez zastanowienia, a on uśmiechnął się ponownie. Zawsze w to grali kiedy zadawała niewygodne pytania. Wtedy mogła wybrać, czy naprawdę chce się dowiedzieć prawdy, czy też woli żyć w nieświadomości. Zawsze wybierała wszystko tak, że jemu to odpowiadało... Zawsze wybierała kłamstwo.

*


— Potter a ty znowu podsłuchujesz – głos Zabiniego sprawił, że Harry oderwał wzrok od dziewczyny spoglądając na kumpla, który stał teraz obok niego patrząc na parę przy fontannie.
— Gdybym cokolwiek słyszał może i mógłbyś to nazwać podsłuchiwaniem – odparł Harry a przez twarz Zabiniego przeszedł cień uśmiechu.
— To da się załatwić – powiedział wyjmując z kieszeni trzy dziwne wtyki, które wyglądały na zatyczki do uszu. Jedną rzucił daleko przed siebie,Harry  był wręcz pewien że upadła ona gdzieś blisko Malfoya, drugą włożył sobie do ucha a trzecią podał Potterowi. – Weasleyowie wynaleźli bezprzewodową i pomniejszoną wersję gumo ucha – wyjaśnił widząc minę Pottera i następnie poprawił „zatyczkę” w prawym uchu. Harry szybko włożył sobie zatyczkę do ucha i drgnął odwracając głowę w prawo. Głos który wydobył się z urządzenia był tak wyraźny jakby Hestia stała blisko niego.
            — ...Boję się, że ktoś się dowie – powiedziała cicho Hestia a Harry wymienił spojrzenie z Blaisem –Że coś ci zrobią a ja nie będę mogła nic zrobić. —Potter wytrzeszczył wzrok, kiedy to Draco wyjął różdżkę..
— Ufasz mi? – Harry ponownie spojrzał w bok. Nie podobało mu się, że słyszy Malfoya tak blisko swojego ucha. Chwilę później Harry wytrzeszczył oczy nie wierząc w to co chłopak jej zrobił. Jak mógł... Kto dał mu prawo to zrobić. W dodatku Hestii!
                  Zabini klepnął Harry’ego w plecy i pociągnął szybko w kierunku jakiejś pustej klasy, ponieważ Draco i Hestia właśnie skierowali się w ich kierunku. Potter posłusznie wszedł do pomieszczenia, a kiedy drzwi kliknęły opadł na ławkę. Nadal nie potrafił uwierzyć w to, że Malfoy wymazał jej pamięć! Jednak o czym?
— Coś ci zrobią jak się dowiedzą – powtórzył, na co Zabini spojrzał na niego z po wątpieniem. Potter przypomniał sobie o swoich dawnych podejrzeniach dotyczących Malfoya. A dzisiejsze zajście w Skrzydle Szpitalnym dało mu jednoznacznie do zrozumienia co Draco posiada na lewym przedramieniu…
— Zabiję go – powiedział pewnie na co Blaise spojrzał na niego i pokiwał głową – zabiję jak psa! – Syknął z nienawiścią. Blaise westchnął opierając się o jedną z ławek, nie miał pojęcia, jak wyjaśnić Potterowi, dlaczego Draco to zrobił.

*


               Flora odwróciła głowę słysząc otwieranie drzwi skrzydła szpitalnego. Było już, po ciszy nocnej. Dziewczyna usłyszała kroki i co jakiś czas przystawanie przy łóżku gdzie ktoś spał. Światło z różdżki było blade, ledwo widoczne, przez co osoba ta musiała dobrze opanować zaklęcie Lumos, skoro jest w stanie zmieniać jasność światła padającego z różdżki. Na początku przeszło jej przez myśl, że to któryś z nauczycieli, jednak ten pomysł szybko został przez nią porzucony. Ponieważ, po co którykolwiek psor miałby przychodzić oglądać uczniów w nocy? Dodatkowo ruchy tej osoby były takie jakby kogoś szukała... Więc przyszła w odwiedziny do jednego z pacjentów.
               Ślizgonka dosłyszała zrezygnowane westchnięcie po czym kroki obok parawanu za którym siedziała. Ucichły jednak one po krótkiej chwili, a potem usłyszała jedynie obracanie się na pięcie i znów dźwięk szuranych butów w swoim kierunku. Zastanawiała się nawet przez chwilę, czy nie powinna się ukryć pod łóżkiem, ale szybko porzuciła ten pomysł. Po co ma się ukrywać? Nie robi nic złego.
               Po chwili zza parawanu wyszła dziewczyna z różdżką w dłoni. Na początku zupełnie nie zauważając Flory, za co Carrow była jej nawet wdzięczna. Ponieważ jej mina w tej chwili była co najmniej dziwna.
— Ja... Merlinie co ja robię – westchnęła podchodząc do szafki i położyła na niej jakąś książkę. Flora zamrugała zdziwiona. Nigdy nie spodziewałaby się takiego gestu ze strony tej dziewczyny. Jej zachowanie było w stosunku do niego dziwne. Tym bardziej, że była znienawidzoną przez ich rocznik, zarozumiałą Gryfonką, której wszyscy mieli dość...A tym bardziej Theo. – Za późno powiedziałam Dumbledoreowi, za późno... — Zacięła się na chwilę — Nie zdążył powstrzymać tłuczków. – Powiedziała jakby się tłumaczyła i przygryzła dolną wargę patrząc na ślizgona. – To przeze mnie Ron cię tu wsadził – dodała ciszej. – Przepraszam – szepnęła opuszczając głowę na dół. Jednak po chwili jej wzrok pojechał do jego rąk. Najpierw lewej, później prawej... a później trzeciej.
               Hermiona odskoczyła z cichutkim piskiem spoglądając na Florę z szokiem a także przerażeniem. Najwyraźniej ją wystraszyła. Jej oczy były olbrzymie, niczym dwa galeony, twarz blada a różdżka w jej dłoni wyraźnie zadrżała.
— Wyrzuty sumienia?– Oznajmiła ślizgonka a oczy Hermiony zalśniły. Ta uśmiechnęła się do niej chłodno następnie odwracając wzrok na twarz chłopaka. – Niepotrzebnie. Wiedział co planuje Weasley – rzuciła pusto a usta Hermiony otworzyły się w niemym: „o”. – Wydajecie się głupi, ale dla bezpieczeństwa zawsze macie plan B, prawda? – Granger spojrzała w dół, a rumieniec zażenowania pojawił się na jej policzkach. – Nieomylna wiara w strategię, którą podrzucił wam Potter z Malfoyem wydawała się wam być nieco zbyt dziwna, dlatego też upewniliście się co zrobić jeśli okazałaby się blefem – kontynuowała cicho. – Atak otwarty. Idiotyzm – parsknęła. – Jednak wyniki się liczą czyż nie?
— Dlaczego mówisz to, jakbym miała coś wspólnego z tym całym planem – zapytała cicho nadal na nią nie patrząc. Flora nie spojrzała na nią zwracając uwagę na książkę, którą Granger tu przyniosła.
— Bo sama czujesz się winna, temu co się wydarzyło – oznajmiła spokojnie. Hermiona zacisnęła dłonie w pięści. – Jednak nie rozumiem – dodała powoli. – Jesteś Gryfonką. Nie... jesteś mugolską Gryfonką – uzupełniła z chwilą pauzy. – Po co żałujesz Ślizgona? Tym bardziej takiego, który cię obraził, i który jest synem człowieka, który próbował was złapać w Departamencie Tajemnic? – Hermiona nie spodziewała się, że Carrow wspomni o ojcu Theodora. Było to dla niej wyraźne zdziwienie.
— Bo tak trzeba – odpowiedziała cicho. – Nieważne czy mnie obraził, czy jest Ślizgonem, czy synem Śmierciożercy. Te tłuczki zostały przeklęte na niego, ponieważ Ron zrobił to chcąc dać mu nauczkę za to, iż ze mną rozmawiał. Ponoszę za to odpowiedzialność – podniosła do niej swój wzrok. – Chciałam go tylko przeprosić.
— To nadal dziwne – odpowiedziała Carrow. Hermiona westchnęła odwracając wzrok. – Do Malfoya też byś przyszła? – Kasztanowłosa prychnęła jak rozwścieczona kotka, na co tamta uśmiechnęła się w myślach. – Więc dlaczego do niego przyszłaś? Nie chodzi o to co powiedziałaś. Przyszłaś z innego powodu.
— Niby jakiego? – oburzyła się dziewczyna.
— Tego chcę dowiedzieć się ja – odparła spokojnie brunetka znów kładąc swoją rękę na dłoni chłopaka a Hermiona niekontrolowanie drgnęła. Flora zmarszczyła brwi. – Granger?
— Nie mam innych powodów – powiedziała ostro ale widziała, że tamta jej nie uwierzyła. – Nie muszę ci się tłumaczyć – stwierdziła patrząc za siebie. – Jesteś tylko jego znajomą... Co? – spytała ciszej widząc jej wzrok. Tamta nie odpowiedziała skupiając się na Ślizgonie. – Jest po ciszy nocnej.— zaczęła po chwili.
— I co z tego?
— Nie wolno tu przebywać tak późno – powiedziała z zakłopotaniem. Już spodziewała się, że Carrow jej wypomni, że przecież ona też tu jest, ale dziewczyna tego nie zrobiła.
— Wiem – mruknęła pusto. – Ale Pani Pomfrey pozwala mi go pilnować. Miał atak. 
— Wybudził się? – Granger odsunęła się o krok, bojąc się, że ten za moment otworzy oczy i ją zobaczy. Takiego upokorzenia chyba by nie przeżyła!
— Nie ale ma problemy zdrowotne—  Granger znów zwróciła uwagę Notta ,po czym odwróciła wzrok po raz kolejny. – Nie bój się, ja będę milczeć – spojrzała ukradkiem na chłopaka. Bez okularów był jeszcze przystojniejszy niż wcześniej. Granger pokiwała głową odpędzając od siebie te myśli i odwróciła się na pięcie następnie kierując się do wyjścia. – Jeśli będziesz miała okazję. Ubierz czerwoną sukienkę, którą kupiłaś w Hogsmade.
— Skąd ty...
— Po prostu ubierz – przerwała jej i już się do niej nie odezwała zwracając uwagę na chłopaka. Hermiona nie miała pojęcia dlaczego Carrow powiedziała jej coś takiego w tej chwili... Dlaczego w ogóle to powiedziała? I skąd wiedziała, że kupiła sobie sukienkę?
               Gryfonka wyszła a Flora westchnęła cicho i zwróciła uwagę na książkę którą tamta przyniosła. Nie znała takiej okładki. Ale znała tytuł... Co roku chodzili z Cassy na tą sztukę do teatru. Macbeth. Cassy nigdy im tego nie powiedziała, ale jest to sztuka na podstawie mugolskiej księgi, którą właśnie dostał Nott. To miała być przepowiednia? Czy może po prostu dała mu pierwszą, lepszą książkę którą miała pod ręką?
               — To przez nią skrzywdziłeś Dafne? – Spytała cicho opierając się o łóżko i pochyliła kładąc czoło na swoje ramię. – Nie wiem co ci chodzi po głowie. Ale będę cię wspierać niezależnie od tego co postanowisz – szepnęła przymykając oczy. – W końcu jesteśmy przyjaciółmi – stała się senna. – Zrobię wszystko, byś był szczęśliwy. – mruknęła, całkowicie nieświadomie a sen zmrużył jej powieki. Dziś słyszała w głowie przepiękną melodię, która dawała jej ukojenie, w tym całym bólu.

*


Remus rozglądał się po domu, w którym błądził już od dłuższego czasu. Nie wiedział gdzie jest i w jakim celu. Zastanawiał się nawet kilkakrotnie, czyżby coś pomylił wchodząc w kominki? Miał znaleźć się w Mark Village, w domu Nimphadory. Jednak to, gdzie przebywał aktualnie, z całą pewnością nie było to miejsce. Dom Tonks był mały i skromny, nieco dziwacznie ustrojony. Teraz znajdował się w wielkiej rezydencji z równie ogromnym ogrodem. Wszystkie pokoje mimo, iż każdy inny, utrzymywane były w ciemnych barwach: granatu, bordo, zgniłej zieleni a nawet czerni. Jedynie jeden pokój był inny. Biały. Był to pokój z całą pewnością dziewczęcy, urządzony właśnie w taki sposób, ale Remus nie widząc tam nikogo, ani niczego co mogłoby nakierować go na trop gdzie się znajduje po prostu wyszedł z niego, nadal szukając poszlak. Idąc po schodach przed oczami mignął mu wystraszony skrzat domowy, którego nie zdążył zatrzymać.
               Westchnął z rezygnacją i skierował się do wyjścia ale właśnie w tej chwili drzwi otworzyły się. Remus szybko schował się za jakimś pomnikiem czując przyspieszone bicie serca. Bał się, że jeśli to sprawka Ministerstwa, to na pewno trafił do domu śmierciożercy. A jeśli tak jest... to marny jego los.           
— No przecież mówię ci, że wszystko z nim w porządku. Nie musisz się o nic martwić, w Slytherinie ma się dobrze.
— Jakoś w to wątpię! – mruknął drugi głos a Remus zamarł, znał go bardzo dobrze. – Ale niech ci będzie – odparł już spokojnie. – Skoro twierdzisz, że jest bezpieczny to muszę ci chyba podziękować.
— U nas za rzeczy mało istotne się nie dziękuje. Robię to tylko dla siebie – powiedział spokojnie drugi mężczyzna a kroki ucichły, za to Remus zmarszczył brwi słysząc te słowa. Również ten skądś kojarzył choć nie miał pojęcia skąd. Teraz już nie bał się wykrycia. Spytacie dlaczego? Odpowiedź jest całkiem prosta. Ponieważ nawet jeśli go nie zobaczą, on w porywie emocji wyjdzie zza pomnika i da w twarz jednemu z nich.
— Jaki masz niby zysk w tym, że Chłopiec Który Przeżył jest bezpieczny? Twój Pan z pewnością by cię hojnie wynagrodził za oddanie mu dzieciaka– po holu rozniósł się głośny, melodyjny ,męski, śmiech.
— Wynagrodził?! – Powtórzył z rozbawieniem mężczyzna. – Czy kazał żonie mnie zabić? – dodał i prychnął. – Powiem ci coś. Twoja kuzynka wykona każde zadanie niezależnie od tego kto stanie jej na przeszkodzie. Jest taka jak Rosier. Nie zawaha się. — Zapadła chwilowa cisza— Czarny Pan ucieszyłby się gdybym oddał mu Pottera? Owszem. Ale za moimi plecami wmówiłby Belli, że chciałem być od niej lepszy, i że podskoczy na najwierniejszą kiedy się mnie pozbędzie.
— Zawsze uważałem, że nie zdajesz sobie sprawy z tego jak niebezpieczna jest Bella – oznajmił spokojnie Syriusz a Rudolphus znów lekko się roześmiał. Remus po tej wymianie zdań był pewien, że Syriusz rozmawia z mężem Bellatrix… Tylko dlaczego? Syriusz go nienawidził tak jak Bellatrix i całej swojej rodziny. – Że jesteś zaślepiony tym chorym uczuciem , które do niej darzysz.
— Bo jestem – odparł spokojnie. – Ale Bella a Czarny Pan to nie to samo. Może zrobi wszystko co jej każe ale ja nadal widzę w niej jedynie zagubioną nastolatkę, którą niestety popchnąłem na tą drogę.
— Czyli to twoja wina – powiedział Syriusz jakby rozwikłał jakąś trudną łamigłówkę, a Remus był pewien, że Rudolphus właśnie teraz przytaknął. — Ale mi nie przeszkadza to co robi. Sam lepszy nie jestem…
— Kiedy ona mnie prawie zabiła ty uratowałeś – mruknął Syriusz przerywając mu. – Nie musiałeś tego robić i nadal nie wyjaśniłeś po co? Żebym tu siedział i się męczył nie mogąc nawet zobaczyć Harry’ego? Użerać się z tym piekielnym światem przez kolejne lata?! – Podniósł głos. Lupin sam był zdziwiony tym wszystkim. A w jego umyśle przypomniało mu się wyznanie Pottera z wakacji. Gdzie to spotkał Lestrangea na ulicy Białego Niedźwiedzia. I tamten go nie dostrzegł... Albo raczej udawał, że nie dostrzegł. Remus miał tą przyjemność lub nieprzyjemność, spotkać kilkakrotnie Rudolphusa. Nie był on głupi, mimo iż często wydawał się być zupełnie nieobecny. Lestrange robił wszystkim na złość... Nawet Czarnemu Panu, któremu to służył. Wiedział to ponieważ kiedyś właśnie ten go ocalił. A miał świetną okazję skrócić go o głowę, jedną ze swoich zabawek... Więc może... Może Rudolphus miał swój własny plan na to wszystko? Może w rzeczywistości celowo nie zwrócił uwagi na Harry'ego... Skoro, skoro ocalił w Departamencie Tajemnic Syriusza przed śmiercią. Ocalił tego, który nienawidził swojej rodziny i jego samego całym sobą.  – Po co to zrobiłeś Lestrange?— Remus drgnął, otrząsając się z zamyślenia .
— Bo pewna osoba poprosiła mnie żebyś nie zginął. – Zaległa cisza, którą przerwały jedynie spokojne i wyważone kroki a potem otwieranie drzwi. – Mała dziewczynka, która nigdy nie widziała cię na oczy – zaśmiał się lekko.
— Czemu ?
— Bo ponoć kiedyś miałeś być jej chrzestnym – odparł na odchodne a drzwi zamknęły się. Remus wyszedł bezszelestnie zza pomnika. Spoglądając na plecy Syriusza. Tamten wyglądał nieco inaczej niż go zapamiętał. Ściął włosy… i ubierał się też bardziej nowoczesne szaty, ale zachowywał się tak samo jak kiedy byli w Hogwarcie. Nic go nie zmieniło. Nawet Azkaban. Syriusz zawsze pozostawał dzieciakiem.           
— Pewnie chodziło mu o Cassandrę Malfoy – powiedział, przedzierając swój głos przez tą cholerną gulę w gardle, która sprawiała, że nie umiał się wcześniej odezwać. Black drgnął, po chwili się do niego odwracając i zastygł patrząc Remusowi w oczy. Ten również to zrobił. Z jakiegoś powodu już nie chciał mu przywalić, teraz widząc go żywego, cała złość przeszła, a kamień spadł z serca Lupina kiedy na niego patrzył. Jego przyjaciel żyje… To jest ważne.
— Remus – powiedział ledwo słyszalnie. – Jak… Skąd ty… Wiedziałeś, że Lestrange mnie…?
— Nie miałem pojęcia – przerwał mu a ten zamilkł. – Sądziłem, że nie żyjesz – zaczął powoli układając sobie wszystko w głowie — że Bellatrix cię zabiła… Ale ty wcale nie wpadłeś za zasłonę śmierci prawda? Rudolphus uratował cię w chwili kiedy spadałeś i zabrał z miejsca bitwy…— Syriusz spojrzał w podłogę niczym mały chłopiec, wyraźnie było mu wstyd. I powoli przytaknął. —  Wszyscy byli załamani. Nimphadora jest do dziś. Harry popadł w depresję kiedy to kilka tygodni po twojej: „śmierci” jego cała rodzina zginęła – Syriusz nie wyglądał na zaskoczonego jego słowami. – A to że tu trafiłem z całą pewnością nie był przypadek – powiedział po chwili ciszy a Black podniósł zdziwiony wzrok. – Ktoś tego chciał... Ale nie o to tutaj chodzi – Syriusz zastygł czując gorycz w głosie przyjaciela. –  Czemu kazałeś nam myśleć, że jesteś martwy? – W holu po raz kolejny zapadła grobowa cisza.




Lol. Co ja tu piszę! Ma—sa—kra!Rozdział króciutki, zawiły i znów wiele komplikujący. Ale spokojnie. Już dawno z tego wybrnęłam... a przynajmniej tak mi się w tej chwili wydaje. xd

Mam do was informację, o którą, mam nadzieję, że nie będziecie się gniewać.
Z racji iż moje postacie są nieco chaotyczne, a wiele rzeczy dotyczy się ich nieznanej przeszłości relacji z innymi postaciami. Co jakiś czas będą dodawane rozdziały, w których wyjaśniać będę  życie, przeszłość i relacje, wybranego z bohaterów mojej opowieści. Będą one trochę wstrzymywały... lub niekoniecznie, akcję z mojej opowieści, ale jest to konieczne by iść dalej... przynajmniej w moim mniemaniu jest to ważne, żeby całkowicie nie zrobić wam wody z mózgów.

Na dziś to tyle. Dziękuję, że jesteście kochani!
Pozdrawiam
~ Dorothy

3 komentarze:

  1. Kolejny rozdział jak zwykle doskonały, historia coraz ciekawiej się rozwija i ogólnie jest coraz lepiej(chociaż było kilka małych błędów w tekście). Powodzenia w pisaniu i życzę w dalszym czytaniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie przeżyłam szok!
    Faktycznie rozdziały wyjaśniające przeszłość bohaterów się przydadzą.
    Myślałam, że to będzie rozdział zaspokajający mój głód po ostatnim zakończeniu rozdziału, a tu proszę... Znów jestem głodna ;)
    Dużo weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakkolwiek zawsze staram się domyślić, co może być w kolejnym rozdziale, tak zawsze mi to nie wychodzi... To nieco frustrujące, aczkolwiek miło jest poczuć ten element zaskoczenia. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością! I życzę oczywiście ogromu weny :)

    OdpowiedzUsuń