piątek, 4 stycznia 2019

52. Sentyment



Sentymentalizm zawsze jest pierwszą oznaką oporu wobec postępu
— To się stało tak nagle — wyszeptała, siedząc na łóżku Ivana i patrzyła w swoje schorowane dłonie. — Ciało odrzuciło twoją magię.
— Nikt cię nie zaatakował? — pokręciła głową. Chłopak spojrzał na lustro i przygryzł lekko dolną wargę. Ktoś musiał zerwać łącze… Tylko kto był na tyle uzdolniony, by w ogóle je wychwycić? Przecież jego magia była niewykrywalna dla zwykłego czarodzieja… W takim razie ten ktoś musiał być nadzwyczajnym. — Nie martw się, niedługo wszystko wróci do normy — powiedział bardziej do siebie niż do niej i odwrócił wzrok do Ślizgonki, która patrzyła na niego nieprzekonana. Uśmiechnął się i podszedł do niej, przytulając ją, po czym pogładził jej głowę, na której lśniły srebrzyste pasma włosów. Dziś rano przybierające jeszcze barwę mlecznej czekolady. — Naprawię cię.
— W jaki sposób?
— Kiedy wyzbędziesz się uczuć, pomogę ci pobierać energię ze świata. — Uniosła do niego przerażone spojrzenie, znów się uśmiechnął. — Nie mamy zmor, Hestio, a to oznacza, że aby żyć… musimy brać od świata tyle, ile się da… głównie życie. — Po jej bladych policzkach popłynęły łzy. Przytulił ją, patrząc bez wyrazu na jej stan. Biedna, zagubiona duszyczka jeszcze nie wiedziała, co ich czeka.

*

— Potter, zaczekaj. — Harry obejrzał się za siebie i zamrugał zdziwiony, widząc Notta kierującego się w jego stronę. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, co tym razem wymyślił chłopak. Po ich ostatniej wymianie zdań nie odezwali się do siebie słowem. Nie mieli zresztą po co, to co padło w Skrzydle Szpitalnym musiało się wydarzyć, prędzej lub później… I mimo poczucia winy, nie miał za co przepraszać Ślizgona. Chłopak zatrzymał się przy nim i rozejrzał. — Idziesz na ucztę?
— Tak… Jest dwunasta. — Machnął ręką. Nott pytał go o taką głupotę zamiast przechodzić od razu do rzeczy? Było to co najmniej do niego niepodobne. Skinął mu głową i zwrócił uwagę na dziedziniec, a Harry, widząc Wielki Dąb przypomniał sobie swój drugi dzień w Slytherinie i rozmowę z Nottem o tym, że Slytherin zawsze pojmowany będzie za dom morderców, że niezależnie od ich starań, to się nie zmieni.
— Obiecaj mi tylko jedną rzecz — powiedział z wyraźnym trudem. Harry zamrugał zdumiony jego tonem, wyczuł w nim powagę i groźbę, ale również obawę. — Bez względu na wszystko, na Zakon, Dumbledore’a, przyjaciół... — Spojrzał na niego, a Pottera coś uderzyło od środka. Może to z uwagi na mordercze spojrzenie, a może z powodu jego słów, których przecież nigdy nie spodziewałby się po Theodorze. — Nie daj się zabić. — Nie miał zamiaru.

*

— Wyglądasz na zmęczonego, Albusie. — Mężczyzna nie uniósł szybko wzroku do rozmówcy, kończąc w spokoju czytać. Listy rodziców ze skargami nie miały końca. Kiedyś sądził, że to sprawka Lucjusza, że podjudza Radę Nadzorczą i to z jego winy tak się na niego uwzięli. Malfoy nie sprawuje tej funkcji już od dobrych kilku lat i wychodzi na to, że bez niego są jeszcze gorsi. Westchnął i zdjął z nosa okulary połówki, po czym spojrzał w górę i uśmiechnął się lekko, widząc nieco rozmazaną sylwetkę dawnego sprzymierzeńca. Nie pomyliłby Gellerta z nikim innym. Po prostu nie umiał.
— Nie przypominam sobie, bym wypisywał zezwolenie na twoje przenoszenie się do Hogwartu swobodnie… — powiedział, przecierając skronie zmęczonym ruchem. — Pamiętaj, że poza nami tylko członkowie Zakonu wiedzą, że jesteś na wolności.
— To że potrafię wykorzystać sieci teleportacyjne tuż przed ich zamknięciem po deportacji czarodzieja nie znaczy, że jestem wolny. Doskonale postarałeś się o to, by mi to odebrano. — Uniósł niby przypadkiem prawą dłoń wyżej, gdzie na jego nadgarstku widniała cienka metalowa obręcz z dwirecytu. Przekleństwo magów. Wystarczą trzy drobne kamienie, a cała moc magiczna zamiera, nie potrafiąc wydobyć się z maga. Do tego obręcz była objęta klątwą stałego przylepca, przez co mężczyzna był całkowicie bezbronny. Jak mugol… Jednak mimo tego nie działała w stu procentach na Gellercie. Może i moc magiczna została w nim uśpiona, jednak moce Nadzwyczajnego nawet nie drgnęły. Mógł używać magii bezróżdżkowej, jak i leczyć rany bez nawet dotknięcia palcami różdżki… Na którą w tej chwili spoglądał. Albus również zwrócił uwagę na pałeczkę leżącą tuż obok jego prawej dłoni.
— Tyle wspomnień. — Albus spojrzał na Gellerta i założył okulary. Ten uśmiechał się lekko. Podszedł do biurka i wyciągnął dłoń po różdżkę… Jednak tuż przed chociażby muśnięciem jej palcami, odsunął rękę i obszedł fotel, kierując się do prywatnej biblioteki Dumbledore’a. — Ten mężczyzna z Grimmauld Place… Ma predyspozycje. — Zmienił nagle temat. Albus również wstał i podążając wzrokiem za byłym przyjacielem. Grindelwald już rozłożył się wygodnie w jego fotelu, trzymając jakieś opasłe tomisko w dłoniach. — Szkoda, że nie poznaliśmy go wtedy…
— Rozpamiętujesz przeszłość, tracąc przez to przyszłość.
— Moja rola skończyła się w przeszłości. Teraz tylko czekam na śmierć, Albusie… A ty łaskawie dajesz mi umierać w spokoju. — Przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu, opierając ją o zagłówek fotela. Albus przypomniał sobie chłopaka, którego poznał pewnego pięknego lata… Dzieciaka, który zmienił jego życie i pewnie gdyby nie on… Wciąż byłby w Dolinie Godryka… I nie osiągnął w życiu zupełnie niczego. — Nurmengard nie jest tak przytulny jak ten gabinet.
— Nie umrzesz tutaj. A z całą pewnością nie teraz. Nasze plany się zmieniły. Zagrasz nową rolę.
— Czyli miała rację — parsknął cicho i otworzył księgę. Albus zmarszczył brwi i lekko przekrzywił głowę w bok. — Była pani Malfoy. To ty tu rozdajesz role, nie Voldemort, nie my sami… Ty decydujesz o tym, co lepsze dla świata. Odcinasz pewne latorośle, inne sądzisz w donicach, a wszystko to — Uniósł do niego spojrzenie, a w jego oczach ukazał się podziw, ale i coś na kształt zachwytu. Wiedział, co powie, jednak nie przerwał mu. Nie było sensu się wykłócać, w końcu… — Dla większego dobra*.

*

Narcyza przejechała wzrokiem po rodzinnym gobelinie, zatrzymując wzrok na swojej matce, Druelli. Twarz była wyblakła i rozmyta, ledwie widoczna na starym materiale, w przeciwieństwie do wielu innych postaci. Black dostrzegła nawet pewną zależność między portretami przodków uwiecznionych na drzewie genealogicznym. Postaci istotniejsze lub takie, które według mniemania rodziny były ich chlubą, jak na przykład Fineas Black, były wyraziste, mimo upływu lat. Postaci, które nie zasłużyły na uznanie, a jednak nie wyklęte, były blade, szare, słabo widoczne. Natomiast zdrajcy… Jej wzrok pojechał na dziurę wypaloną tuż między nią a Bellatriks. Zdrajców nie było. Nie istnieli dla nikogo. Znów przejechała wzrokiem do swojej matki. Zatrzymała się na jej panieńskim nazwisku i uniosła go nieco wyżej, gdzie linie rozjeżdżały się na gałęzie i dzieliły na kolejne mniejsze. Dostrzegła brata swojej matki, którego linia łączyła się z Burke, a z ich linii pojawił się Evan, obok którego była wypalona dziura.
— Meadows — mruknęła cicho Narcyza, krzywiąc się, jakby połknęła cytrynę. A wspomnienie, które wczoraj odzyskała, pojawiło się w jej myślach. Wspomnienie Lucjusza. Gdzie Evan… Nie zwracał na nią uwagi, a ona na niego. Tak jak i poprzednie, gdzie Malfoy i ona się spotkali. Jak mogła to zniszczyć? Przecież… Miała szansę wieść wspaniałe życie. Być zakochaną, mieć męża, który ją kocha, wychować dzieci według tradycji, ale z ciepłem, jakiego ona nie doznała. Gdzie to wszystko zgubiła? Gdzie popełniła błąd? Kiedy Evan i ona… Kiedy to wszystko się zmieniło?
— Mówienie do siebie chyba nie jest dobrym znakiem w twoim wieku. Starzejesz się? — Spojrzała na Syriusza, opierającego się o framugę drzwi salonu. Włożył dłonie do kieszeni spodni i również przeniósł wzrok na gobelin, dokładnie w miejsce, na które wcześniej patrzyła. Dostrzegła w jego oczach sekundowy błysk. Żalu? Tęsknoty? Ciężko jej było określić to coś. Jednak potem zmarszczył brwi, jakby coś ważnego sobie uświadomił.
— Kuzyn z pierwszej linii. — Oświadczył i przeniósł na nią swój wzrok, spodziewała się słów karcących, oceniających, pogardliwych wręcz. W końcu ona i Evan byli kochankami, a przecież byli rodziną i to aż zbyt bliską. To tak jakby… przespała się z Syriuszem. Na samą myśl poczuła dreszcz, pierwszy raz ta myśl pojawiła się w jej umyśle i zdała sobie sprawę, że czuje się słaba, a coś ściska jej żołądek… — Jakie to uczucie? — Zapytał zamiast tego. Narcyza odwróciła wzrok i wzruszyła ramionami.
— Nie pamiętam… Ale pewnie wkrótce będę mogła odpowiedzieć ci na to pytanie — dodała, przypominając sobie o fiolkach. Jedna z nich z całą pewnością zawiera takie wspomnienie.
— A pamiętasz jakiekolwiek uczucie, gdy byłaś z kimś sama? Nie pytam o Rosiera tylko o… Zauroczenie.
— Pamiętam moją ostatnią podróż do Hogwartu. Lucjusz odprowadził mnie na peron, życzył powodzenia, pożegnał. Jak w jakiejś banalnej opowieści o miłości. — Dodała ciszej i spojrzała na swoje imię. Nie była już połączona z Lucjuszem, łącząca ich nić zniknęła. Ciągnęły się dwie, Draco i Cassy, które z drugiej strony łączyły się z Malfoyem. — To jedno z niewielu wspomnień, jakie zachowałam w głowie… Jedyne, które pozwalało mi wyczarować patronusa. — Syriusz rozchylił zdziwiony usta. Black odsunęła się od gobelinu, podchodząc do kominka i usiadła w fotelu stojącym tuż obok niego. — Dlaczego pytasz?
— Zastanawiało mnie czy jest z tobą aż tak źle, by usunąć z siebie miłość. W końcu po tym, co zrobiłaś, wszystkiego można się po tobie spodziewać.
— Miłość a zauroczenie to dwa różne uczucia… Można w kogoś wpatrywać się maślanym wzrokiem, jednak w środku wiedzieć, że się go nie kocha, a to jedynie chwilowa fascynacja. Można też poczuć coś od pierwszego wejrzenia… Tak było z tobą i Roxanne, mam rację? — Syriusz nie odpowiedział. Narcyza uśmiechnęła się blado, jednak bez kpiącego wykrzywienia warg, uśmiech ten był raczej pełen zrozumienia. Pojęła wymowną ciszę i chyba ją to ucieszyło, bo jej późniejsze słowa sprawiły, że coś ciepłego rozlało się w jego brzuchu. — Gdy będziesz miał okazję, nie zmarnuj jej. — Przymknęła oczy. Black spojrzał na rozdzieloną linię Narcyzy i Lucjusza, i ze wstydem stwierdził, że nie odczuwa żalu.

*

— Czy mi się zdaje, czy Snape wygląda jakoś inaczej?
— Co mu się stało w oczy? — Harry uniósł wzrok znad swojego talerza, słysząc rozmowę Grega i Vincenta. Kto jak kto, ale oni raczej rzadko zwracają uwagę na kogokolwiek. Nie byli specjalnie bystrzy, a tym bardziej spostrzegawczy, a bez Malfoya także zupełnie zagubieni. Jednak sprawa nie tyczy się Crabbe’a i Goyle’a, a tego o czym mówili. Bo skoro nawet oni dostrzegli jakąś zmianę w opiekunie ich domu, to rzeczywiście, zmiana musiała być wyraźna. Potter odchylił się lekko do przodu, by lepiej widzieć i zamrugał zdziwiony. Goyle się nie mylił… Oczy Snape’a… były zielone. Soczyście zielone, a przecież doskonale wiedział, że są ciemne, bardzo ciemne, wręcz czarne. Potter tak wiele razy patrzył w nie z nienawiścią, że pamiętał doskonale jakiej są barwy. I to nie były jego oczy… Ale widział już dwa razy w życiu tak soczyście zielony odcień oczu. Pierwszy na portrecie Salazara Slytherina, drugi… Harry drgnął, przypominając sobie Lestrange’a. I poczuł nieprzyjemny dreszcz na swoich plecach.
— Modły diabła. — Usłyszał i odwrócił wzrok do Flory, która tak jak kilka innych osób, również zwróciła uwagę na Snape’a.
— Co to takiego? — Zapytała cicho Astoria. Flora spojrzała na nią i zaczęła wyjaśniać.
— Klątwa wykorzystywana przez czarnoksiężników. Czarodzieje stosują ją, kiedy są już w najgorszym położeniu z możliwych. Jest… jakby to określić. Ostatnim Życzeniem? Tak. To dobre określenie. Oznacza to, że jeśli wykonasz rytuał poprawnie, możesz poprosić diabła o jedną rzecz, która się spełni.
— Diabła? — Prychnął Zabini. — Niedorzeczność.
— Nazywaj to jak chcesz, większość określa siły nieczyste w ten sposób — mruknęła i spojrzała na swoje prawe ramię, gdzie wśród tatuaży znajdował się też odwrócony symbol krzyża. — Klątwa przez większość zapomniana, nic dziwnego, jest bardzo niebezpieczna.
— Jak każde zaklęcie — rzucił Harry. Carrow pokręciła głową.
— Ta bardziej. Powodzenie jego wykonania jest bardzo niskie, jeśli źle sprecyzujesz prośbę, odwróci to przeciw tobie… Ta klątwa… myśli. — Powiedziała cicho. — Potrafi przetworzyć twoje słowa i zmienić ich znaczenie. Dlatego mało kto z niej korzysta… a dowodem na jej użycie jest właśnie to… Zmiana koloru oczu na barwę klątwy uśmiercającej, jakby chcąc pokazać wszystkim, że ta osoba użyła właśnie tego zaklęcia. Jakby klątwa chciała zaznaczyć sobie teren, pokazać, że ta postać jest już pochłonięta przez piekło… W średniowieczu nie chcieli grzebać ludzi z tym kolorem oczu. Twierdzono, że byli nosicielami sił nieczystych i nie zasługują na spoczynek. — Zasłoniła swoje ramię rękawem szaty. — Że to demony, które są skazane na wieczną tułaczkę. — Harry zmarszczył brwi i obejrzał się za Snape’em, który prowadził właśnie rozmowę z McGonagall. Ona także wyglądała na zaniepokojoną, zasypując go pytaniami, na które Severus jej nie odpowiadał. Spojrzał natomiast na Pottera. Przez sekundę Harry poczuł zimno przebiegające przez jego plecy, widząc to spojrzenie, dziwnie żywe jak na Snape’a… Który jednak po krótkiej chwili odwrócił je w stronę Minerwy. — Harry — Potter rozejrzał się i zwrócił uwagę na Zabiniego, który na niego patrzył. Po ich ostatniej rozmowie nie miał okazji pogadać, przeprosić, ani jego, ani Astorii, ani nikogo innego. Poza Florą… Nott to inna sprawa. — Pogadaj ze swoimi — powiedział, a Harry dostrzegł w jego spojrzeniu zdecydowanie. — Nie chcę, żeby się zdziwili na mój widok. — Potter poczuł, jak coś chwyta go za serce. Blaise postanowił wstąpić do Zakonu. Pomóc mu pokonać Voldemorta. Mimo uprzedzeń, mimo niechęci do ludzi i swoich przekonań, przemógł się. Dla niego… by walczyć o świat bez Czarnego Pana… By wybrać jego stronę. Czy to jest przyjaźń? Bezwarunkowa, prawdziwa… Harry poczuł, że to przyjemne uczucie się zmienia, nagle nie może oddychać, uderzył go fakt, że gdyby Zabini tego nie zrobił, nie byliby już przyjaciółmi… Że sam Harry odciąłby się od niego, od Ślizgonów… tylko dlatego, że wybrali inną stronę. Był samolubny. Co gorsza… To dowodziło temu, że nie był ich przyjacielem, ponieważ on sam… Miał warunek. Bycie dobrym. Jeśli ktoś opowiadał się za stroną ciemności, nie mógł już dłużej być jego przyjacielem, a stawał się wrogiem. Skinął mu głową, ten wrócił do posiłku, a Harry dostrzegł skierowane na niego smutne spojrzenie Astorii. Nie chciał jej tracić, ale i tak prędzej lub później będzie musiała to zrobić. Obawiał się, że jeśli nie będzie to strona Zakonu… to kiedyś będzie musiał uznać ją za wroga i... skrzyżować z nią różdżki. Chciał coś powiedzieć, jednak zdał sobie sprawę, że nie wie co. Nie miał pomysłu jak zacząć rozmowę, obawiał się, że gdy się odezwie, powie coś, czego będzie żałował. Bał się… że już teraz ją straci.
— Ej, wszystko w porządku? Jesteś cała blada. — Dobiegł ich bardzo zaniepokojony głos Milicenty Bulstrode. Jak wszystkim było wiadomo, Mili nie należała do specjalnie wrażliwych czy dziewczęcych. Była potężną, niezbyt urodziwą dziewczyną, która jednym uderzeniem pięścią mogłaby rozgromić dwóch takich postury Pottera nawet się przy tym nie męcząc. Jej wrażliwość można by zmieścić w łyżeczce do herbaty, dlatego też jej słowa, tak jak wcześniej słowa Grega i Vince'a, przyciągnęły spojrzenia na osobę, o której mówiono. I Harry musiał przyznać, że faktycznie, siódmoroczna Ślizgonka była niebezpiecznie biała, patrząc na list w swoich dłoniach. który przed momentem przyleciał wraz z pojedynczą sową w ich kierunku, jednak wcześniej, z uwagi na zamieszanie wokół ich opiekuna, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Do teraz. Milicenta wyrwała jej list, tamta wciąż się nie poruszała, a jej oczy zaczynały szklić się od łez. Bulstrode z początku miała zirytowaną minę, nagle rozchyliła usta, a jej buzia stała się smutna, nagle nadając jej bardzo dziewczęce rysy. Jednak zanim zdążyła coś powiedzieć, dziewczyna podniosła się i wyszła, odprowadzana wzrokiem wielu osób. Czekali. Milicenta jednak nie spieszyła się, by coś wyjaśnić patrząc za znikającą dziewczyną, a później na list. Milczała dosyć długo, po czym zacisnęła dłoń na pergaminie, a jej knykcie strzeliły, kiedy uniosła wzrok… Na Pottera.
— Dlaczego nas tak nienawidzisz? — Zapytała, a Harry pierwszy raz od bardzo dawna usłyszał tego typu ton skierowany do niego przez zupełnie obcą osobę. Poprzednie razy były kiedy był jeszcze w Gryffindorze, gdy posądzano go o bycie wężoustym, kiedy trafił do Turnieju Trójmagicznego czy kiedy uważano go za wariata po tym, jak Voldemort powrócił.
— Mili, co się stało? — Odezwał się pierwszy Tony Urquhart. Dziewczyna należała do jego roku, Travers… Hannah, tak chyba się nazywała.
— Drugi pocałunek dementora. To się stało.

*

— Ej Travers… Travers, zaczekaj. — Dziewczyna zatrzymała się, zaciskając dłonie w pięści i odwróciła się, a na jej ustach pojawił się kpiący uśmiech.
— Wujaszek Yaxley kazał ci mnie nagle niańczyć? — Mruknęła. Theodor wzruszył ramionami, przystając przy niej.
— Nie bądź głupia, on tylko za nas poręcza — skinęła głową i obejrzała się za siebie, na korytarzu nie było chwilowo nikogo poza nimi.
— Dziwny człowiek — mruknęła, otulając się rękami, jakby było jej zimno. — Wychował mnie jak własną córkę, a przecież z ojcem nigdy nie mieli dobrej relacji. Z twoim też nie, a jednak po tym, co stało się ostatnio… Nie jest złą osobą, ale nie jesteś tu po to, by mówić o wuju, prawda?
— Nie.
— Więc? — Nott przejechał dłonią po karku i westchnął.
— Chodzi o twojego ojca. Reakcja mnie zaskoczyła, znałaś go ledwie rok, a jednak wyszłaś z Wielkiej Sali jakby była to bardzo bliska ci osoba… Nie rozumiem.
— Czego? — Nie odpowiedział, brunetka przyjrzała mu się i pokręciła głową. — Uczuć? — Skinął głową niechętnie. Ślizgonka uśmiechnęła się, rozbawiona tą reakcją. Nott, który podchodzi do niej pytając o uczucia… zadziwiające zjawisko. — W czasie tego roku zdobyłam namiastkę rodziny, nie wiem czy to pojmiesz, ale w życiu nie byłam tak szczęśliwa. Miałam kogoś… kto mnie kocha bezwarunkowo — zaśmiała się i spojrzała w dziedziniec główny, gdzie przechadzała się jakaś para Krukonów. — Przeprosił za te lata, wyjaśnił jak to się stało, dlaczego zabił… mówił o miłości mamy, o tym jak zginęła i o tym, jak bardzo żałuje, że nie mógł patrzeć jak dorastam. Z początku było ciężko… W końcu był mi zupełnie obcy, jednak w wakacje zrozumiałam, że życie jest zbyt krótkie, by nienawidzić, do tego po raz pierwszy miałam rodzica… Wuj nie był zły, ale nigdy się nie wyczuwało tego, że mu na tobie zależy. Zresztą wiesz, jest bardzo oszczędny w uczuciach. — przytaknął. — Pytasz dlaczego tak zareagowałam? A przecież to oczywiste. To mój ojciec. Niezależnie od wszystkiego, kocham go… Może przez wzgląd na twoją relacje z rodzicami tego nie dostrzegłeś, ale jeśli coś utracisz i nagle to odzyskujesz, pragniesz cieszyć się tym jak najbardziej możesz… A gdy nagle po raz kolejny ci to odbierają... Nie rozumiesz. Dlaczego? Co zrobiłeś źle… A to boli… A teraz wybacz, chcę być sama. — Nie ruszył się z miejsca. Ślizgonka zmarszczyła nieelegancko brwi. — Coś jeszcze? — Theodor z początku nie odpowiedział, jakby bijąc się z myślami, później jednak uniósł do niej głowę, uśmiechnął się w sposób, jakiego nigdy u niego nie widziała, po czym po prostu odszedł. A Hannah pomyślała, że mimo swojej dorosłej postawy, w środku wciąż jest małym, zagubionym chłopcem. I nie wiedząc dlaczego, ucieszyło ją to.

*

Draco ziewnął cicho. Po tym przypadkowym odkryciu profesor zwołał do sali kilku innych współpracowników, którzy zajmowali się numerologią kwantowo cząsteczkową i wraz z nimi wnikliwie badał pozostawione pośrodku sali równania Draco, jego samego odsuwając na bok. Tylko co jakiś czas zadawali mu pytania tyczące się jego spostrzeżenia, a co poniektórzy próbowali obalić jego teorię, w co skrycie Malfoy wierzył. Nie chciał rozgłosu wokół swojej osoby. Nie miał zamiaru wychodzić poza szablon przeciętnego ucznia i gdyby nie ta dziewczyna, tak by się stało. Zwrócił uwagę na brunetkę, która z zainteresowaniem i jawnym zadowoleniem spoglądała na dyskutujących profesorów. Nie odezwał się do niej od popołudniowej rozmowy. Od prawie sześciu godzin siedzieli w klasie, nie dostając pozwolenia na wyjście, on musiał tu być. Ona niekoniecznie… jednak została przy nim.
— Dlaczego nie pójdziesz do domu? — zapytał, oderwała wzrok od starszych magów i na niego spojrzała.
— Wyjść? — zdziwiła się. — W połowie przełomowego odkrycia? Kpisz sobie chyba. — Wyszczerzyła do niego zęby i znów spojrzała na kadrę. — Jeśli twoja teoria się sprawdzi, zostaniesz kimś wielkim, Malfoy. Może nawet od razu dają ci posadę w Hangarze 312 — Draco słyszał tylko pogłoski o H312. Skupisko największych mózgów świata magii w jednym miejscu. W tajnym międzynarodowym ministerstwie wiedzy badano każdą dziedzinę magii. Od właściwości ziół po łączność telekinetyczną między magami a innymi istotami. Znajdowali się w niej ludzie, którzy zapisują się na kartach historii, a w szkołach czyta się o nich książki. Ludzie, którzy zmieniają losy świata.
— Zabawna jesteś — prychnął lekceważąco i oparł się wygodniej o krzesło, na którym siedział patrząc ze znudzeniem na profesorów. — To jedynie hipoteza, zaraz pewnie ją podważą. Nie jestem wielkim umysłem, tak naprawdę nie wiem co tutaj robię. Nie byłem nawet w piątce uczniów wybitnych, na moim miejscu powinni być zdolniejsi uczniowie. Nie ja.
— Za skromny jesteś — Malfoy znów się zaśmiał. — Może jest inaczej?
— Wiele można o mnie powiedzieć, ale z pewnością nie to, że jestem skromny… — uśmiechnął się i zerknął na nią, kiedy przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Wyglądała jakby nad czymś się zastanawiała, jednak chwilę później westchnęła i pokręciła głową. — Więc słucham. — Rzucił. — Po czym wnioskujesz, że jestem… skromny.
— Oni starają się rozgryźć twoje równanie od dobrych sześć godzin — wskazała dłonią nauczycieli. — A uczyli ludzi, których my czcimy w tym świecie jak bogów! Rozwiązałeś to w kilka sekund, wielcy magowie głowią się nad tym od wieków, do tego ci wielcy — podkreśliła — nie zauważyli tego podstawowego błędu. Wiesz to wszystko, a mimo to twierdzisz, że to nic takiego. Ponadto twierdzisz, że się mylisz, ale gdyby tak było oni — znów spojrzała na starszych magów — wyśmialiby cię po minucie. Minęło sześć godzin… wiesz, że masz rację. Gdybyś nie wiedział, poszedłbyś do domu.
— Czekam, bo nie pozwolili mi wyjść, póki nie skończą tego sprawdzać — poprawił ją, ta parsknęła cicho.
— Nie lubisz być w centrum uwagi, co? — Malfoy wzruszył ramionami. W przeszłości, która teraz wydawała mu się tak odległa, był. Pokolenie Złotych Dzieci… Pokolenie Wybrańca. Kiedy był dzieckiem, była moda… której matka bardzo uległa. Musiał być najlepszy, musiał spełniać wymagania, miał być chlubą rodziny… Był. Później miał tego po prostu dosyć. Chciał zaprzyjaźnić się z Potterem, bo to on byłby w centrum uwagi, nie on… Nie otrzymywał Wybitnych, choć znał materiał na pamięć, nie wychodził poza szablon, bo obiecał sobie, że do tego nie wróci. Pogodził się z tym, że Potter jest wybawcą, jednak kiedy go odrzucił, rujnując tym jego plan, często chciał robić im na złość, pokazać, że przecież to nic takiego być kimś wielkim… Ale to tylko czasami, później przypominając sobie, jakie to okropne, gdy wszyscy spoglądają ci na ręce. Na każdy twój krok. Jak mają cię za wzór. Potter powtarzał, że nie jest nikim specjalnym. Mimo tego kim był, sam się nie czuł wyjątkowy. I to chyba była jedyna rzecz, która ich łączyła…
— Złe wspomnienia — mruknął, kiedy ta nadal się w niego wpatrywała. — Wolę być szary.
— Dlaczego?
— Bo wtedy nikt nie patrzy mi na ręce. — Dziewczyna zaśmiała się cicho i westchnęła. Chciał zapytać o jej imię, jednak nie czuł, by ta chwila była odpowiednia.
— Tutaj nikt nie będzie tego robił, Draco — oznajmiła cicho patrząc przed siebie. — Ani oceniać według pryzmatu rodziny. — Drgnął. — Wiem coś o tym. I powiem ci, że nie warto udawać. Urodziłeś się kimś wielkim, bądź nim. Bo to twoje przeznaczenie, po co je marnować na życie w pryzmacie normalności? — mrugnęła do niego, po czym odwróciła wzrok na jego równanie. — Skoro można zostać kimś wielkim w tej opowieści.

*

— Już spakowany? — Harry podniósł głowę znad kufra i spojrzał w stronę drzwi, gdzie stała Astoria. Trzymała w rękach książkę do transmutacji. Wyglądała na równie zmartwioną co rankiem.
— Wolę teraz niż później biegać w kółko i szukać rzeczy — odparł, skinęła mu głową i obejrzała się za siebie. Weszła do środka zamykając za sobą drzwi. Panowała niezręczna cisza. Harry przeczuwał, co za chwilę nastąpi. Rozmawiał już z Maxem, który powiedział, że pozostaje neutralny. Jak i wcześniej z Florą i Blaisem… Choć rozmowa z Zabinim była raczej niewerbalna, podczas śniadania… po prostu oznajmił, że jest z nim. Bez względu na wszystko. Natomiast Astoria… — Nie musisz wybierać — powiedział, czując że wielka gula zatyka mu gardło. Greengrass uśmiechnęła się przelotnie, jednak ten uśmiech był kpiący i zimny, tający smutek, którego nie dały ukryć oczy. Przeszła przez pokój i usiadła na łóżku Zabiniego.
— Przeczysz sam sobie, Harry — odparła, kładąc na kolanach książkę do transmutacji. Harry dopiero patrząc na nią zdał sobie sprawę z tego, że oczekuje od niej za dużo… “Przecież to tylko dziecko”, usłyszał gdzieś z tyłu swojej głowy. I faktycznie, była nim. Jednak on w jej wieku już spotkał się oko w oko z Voldemortem… Wiek nie ma nic do rzeczy, a jednak… nie był w stanie porównywać siebie i jej. Ona była niewinna, nie zniszczona cierpieniem czy śmiercią bliskich. Jej oczy nie zaznały widoku ludzi padających przed nią martwymi. Jej pojęcie świata, dobra i zła było zupełnie inne niż jego. — Nie chcieli, żebym ci mówiła. — Odezwała się jeszcze słabiej. — Draco, Cassy… w szczególności ona. — Harry podniósł się z kolan i podszedł do niej siadając obok. Milczeli przez chwilę, aż w końcu zdobyła się na dokończenie. — Ta opowieść się już wydarzyła… Jest spisana w książkach, które teraz są u twojego wuja. — Harry spojrzał na nią, nie wiedząc o czym ona mówi. Greengrass skwapliwie wpatrywała się w podręcznik do transmutacji. — Żyjemy w innej opowieści, gdzie trafiłeś do Slytherinu, by zapobiec tragedii. Jako Gryfon nie podołałeś wyzwaniu. Jako Krukon i Puchon również… A przecież wszystko wydaje się proste… Wiemy o Horkruksach, Harry. I nie tylko my. Każdy, kto przeczytał te książki. I wiedzą, gdzie ich szukać… — Spojrzała na niego, a Harry widział w jej oczach strach, bała się mu powiedzieć coś, przez co oboje będą cierpieć. — I założę się, że już ich tam nie ma. — Potter poczuł jak jego serce zamiera. — Nie ożenisz się z Ginny Weasley. — Coś złapało go za serce. — Nie będziesz miał trójki cudownych dzieci. Ron i Hermiona się nie pobiorą, Snape nie powie ci prawdy o twojej rodzinie, Theodor już nigdy nie spotka Touki, Zabini nie zostanie uzdrowicielem, a Draco nie będzie miał pięknego syna o oczach błękitu oceanu. Voldemort wygra… Bo musi wygrać… Dla dobra przyszłości.
— Oszalałaś. — Wyszeptał, nawet nie wiedział kiedy chwycił ją za ramiona i potrząsnął. — Wygrać?! Jego wybierasz?!
— Harry...
— To cię zgubi! On, Draco, Cassandra! Chcecie nas wszystkich pozabijać! — Wbił palce w jej ramiona, a ona mimo starań nie zdołała się wyrwać. Nagle czuł wściekłość, ból rozdzierał go od wewnątrz, a serce krwawiło. To nie mogła być prawda. — Dla dobra przyszłości?! Jakiej przyszłości?! Przecież on nas zabije! Wszystkich, którzy mu się przeciwstawią! Przyszłości?! Czyjej?! Waszej rasy?! Oczyszczenia waszej ziemi od szlamu?! Takiej przyszłości chcesz? Chodników pełnych trupów?! — Wrzasnął, rzucając nią o łóżko i sam wstał na równe nogi. Nie wierzył jej. Nie chciał, ale te słowa przekonały go w jednym. Wybrała stronę. — Wynoś się. — Syknął. — Wynoś! — Krzyknął po raz kolejny, głęboko w sercu dziękując, że jego różdżka leży daleko od niego, bo z całą pewnością żałowałby gdyby teraz ją trzymał.
— Mówili, że nie zrozumiesz — mruknęła, podnosząc się i rozmasowała ramiona, uniosła głowę do góry i dmuchnęła we włosy opadające jej na twarz. — Dla mnie to wszystko nie ma znaczenia. Ty, Draco… Nieważne, co wybiorę. — Spojrzała mu prosto w oczy, a on w jej dostrzegł coś na kształt bólu, nie mówiła mu o czymś… — Więc mogę dla odmiany wziąć twoją stronę, Potter. Ty zarozumiały, egoistyczny dupku. — Nie wiedział, kiedy zaczął płakać.

*

Tony westchnął, zamykając drzwi swojego dormitorium i wypuścił ze świstem powietrze. Rozmowy z Lauren nigdy najlepiej mu nie szły, a zerwanie z nią Paktu Rodów, mimo jej biernej decyzji nie należało do najprostszych. Mimo opuszczenia domu nie został wyklęty, zobowiązania względem rodu wciąż na nim ciążyły… Porzucenie ich ot tak niosły za sobą konsekwencje, nie tyle do niego, co do Lauren i jej rodziny… Kiedy panna porzuci mężczyznę, nic się nie dzieje, jednak kiedy jest na odwrót inne rody stwierdzają, wbrew wszelkiej logice, że z kandydatką jest coś nie tak. Czarodziejskie rody są zbyt staroświeckie, kobiety nigdy nie miały w nich siły przebicia. Mimo starań, nie są brane na poważnie przez większość społeczeństwa.
— Gdzie zabrali Dafne? — Chłopak zamrugał i spojrzał na swoje łóżko, wcześniej zbyt zajęty własnymi myślami, przeszedł przez pokój zupełnie nie zwracając uwagi na to, czy ktokolwiek znajduje się w dormitorium, a była w nim osoba, której w życiu tutaj nie widział i widzieć się nie spodziewał.
— Dafne? — Zapytał zdziwiony. Parkinson zmrużyła oczy, wstając.
— Niebieskie oczy, blondynka, krótko ścięte włosy. Mieliście razem inicjacje, czyż nie?
— Skąd ty…
— Gdzie jest Greengrass? — Zapytała chłodniej. Urquhart się zmieszał, patrząc w jej zimne oczy. Parkinson mogła mu narobić problemów, całą masę.
— Dlaczego pytasz o to mnie?
— Bo Nott nie dał mi tego, co chciałam — warknęła. Była zdesperowana, widział to. Zresztą trudno było nie dostrzec, że Pansy bez Draco i Dafne się zmieniła, chodziła nerwowa i zła, a od kilku dni i smutna. Dziewczyny szeptały, że płacze po lekcjach w łazienkach i że nic nie je od dłuższego czasu. — Malfoy mnie olał… Wiem o tobie. Więc pytam.
— Jesteś zdesperowana. — Odwróciła wzrok, zaciskając dłonie w pięści. — Ale coś za coś… — Przeszedł obok niej i podszedł do łóżka wyjmując spod niego swój kufer. — Przy inicjacji byliśmy we dwójkę, przydzielono nas jako… partnerów? Mieliśmy razem wykonywać misję niezbędną do inicjacji… Gdzieś tam po drodze powiedziano nam, że to nas wiąże… Nie bardzo mnie to obchodziło. W sumie nadal nie obchodzi, ale dostałem informację, że została przydzielona Avery’emu na szkolenie. Co w sumie wydało mi się dziwne, bo naszą dwójkę miał uczyć… wuj — powiedział po krótkiej pauzie, jakby zdając sobie sprawę, że mówi za dużo. — Niewiele tam pisze, ale może coś ci się rzuci w oczy. — Podał jej kopertę, a Pansy skinęła mu głową. — To tyle, co mogę zrobić. Będziesz milczeć?
— To zależy od odpowiedzi. — Urquhart zmarszczył brwi. Parkinson schowała kopertę do torby i uniosła do niego wzrok, a jej ciemne oczy zabłysły. — Dlaczego? — Tony nie spodziewał się niczego innego. Posłał jej ten sam uśmiech co ostatnio Lauren, po czym powiedział.
— Dla wolności.

*

— Spóźnieni.
— Pociąg utknął w Westhammilon. Stado centaurów wbiegło na tory. — Pani Zabini prychnęła z rozbawieniem. Następnie uściskała syna i uśmiechnęła się radośnie. Harry nie spodziewał się tak otwartej reakcji pani Zabini. Nie wyglądała na kogoś, kto… Publicznie okazuje uczucia.
— Dobrze cię widzieć — oświadczyła, odsuwając od siebie syna i położyła wypielęgnowaną dłoń na lewej piersi wzdychając zadowolona. O tak. Pani Zabini świata nie widziała poza swoim synem, który dawał jej powód do zadowolenia. Skończył rok szkolny ze świetnymi wynikami w nauce. Miała być z czego dumna.
— Mamo…
— No dobrze już, dobrze — zaśmiała się ponownie, po czym zwróciła uwagę na Pottera, który rozglądał się po peronie w poszukiwaniu kogoś z Zakonu. Tonks powiedziała, że ktoś po niego przyjdzie, choć przed wyjazdem ona sama nie wiedziała, kto konkretny. — Pan Potter.
— Dzień dobry — skinął czarownicy głową, starając się nie patrzeć zbyt długo w jej głęboki dekolt. Pani Zabini była ucieleśnieniem ideału. Była wysoką kobietą o posturze modelki, jednak z wystarczająco uwydatnionymi krągłościami w odpowiednich partiach ciała. Miała piękną twarz i długie ciemne włosy, które mimo iż była ciemnoskóra, nie wydawały się sztywne i twarde, a gładkie i puszyste. A ubrana była, jakby ledwo co wyszła z wybiegu.
— Dla mnie z pewnością — odparła i znów spojrzała na swoje oczko w głowie, a przez myśl Pottera przeszło wspomnienie ciotki Petunii, która mili się do swojego ukochanego synka. Jednak tylko przez chwilę, ponieważ pani Zabini zaraz po tym okazaniu uczucia względem syna spojrzała na zegarek. — Za dwadzieścia minut mam wywiad i sesję w Nowym Yorku, dasz sobie radę?
— Mamo nie mam dwóch lat. Trafię do domu.
— Tak, tak, wiem — westchnęła jakby z nostalgią, chyba wolałaby, żeby Blaise faktycznie miał te dwa latka i był od niej całkowicie zależny. — Na stole w kuchni jest ciasto. Nie jedz go. — Oznajmiła suchym tonem, wyjmując swoją różdżkę. Blaise skinął głową patrząc na jej dłonie, a Harry zastanawiał się co w nich takiego nadzwyczajnego, że Zabini w tak intensywny sposób stara się coś dostrzec. Marszcząc przy tym brwi.
— Co z Rogersem? — Zapytał, a kobieta na sekundę zamarła. Po czym uśmiechnęła się do syna i pieszczotliwie dotknęła dłonią jego policzka. Harry przypomniał sobie, że zna to nazwisko. Pan Rogers był szefem departamentu finansów, kiedyś Percy opowiadał o nim, gdy Harry spał u Rona, tuż przed mistrzostwami świata w Quidditchu. Był on - według Percy’ego - człowiekiem sukcesu!
— Nie jedz ciasta. Wieczorem ma wpaść mój stary znajomy. To jego ulubione. — Po czym zniknęła, a Zabini wypuścił powietrze ze świstem. Potter zastanowił się przez chwilę czy powinien zaczynać temat, jednak Blaise najwyraźniej sam postanowił odpowiedzieć mu na niezadane pytanie.
— Rogers był mężem matki…
— Był?
— Był — odparł po prostu, wodząc wzrokiem po ludziach na peronie, którzy biegali we wszystkie strony szukając swoich bliskich. — Chyba zmarł… Matka nie ma pierścionka.
— I mówisz o tym tak spokojnie? — zdziwił się Harry. — Dlaczego nic ci nie powiedziała?
— Nie lubiłem się z gościem. W sumie dobrze, że już go nie ma. Niesamowicie mnie drażnił tym swoim pedantycznym zachowaniem — wzruszył ramionami i uśmiechnął się patrząc przed siebie. Harry również tam spojrzał. Stała tam Astoria, która właśnie witała się z rodzicami. Pan Greengrass wyglądał na sympatycznego czarodzieja, uśmiechał się i miał życzliwy wyraz twarzy, natomiast pani Greengrass… Już nie. Przypominała Potterowi zatroskaną matkę, która boi się o swoje dzieci i z całych sił stara zachować je przy sobie… Stwierdził to po tym, gdy wzięła w objęcia Astorię i ze łzami w oczach ją uścisnęła. Minęła długa chwila, póki Greengrass zdążyła się wyswobodzić z “klatki”. — Kiedyś ją udusi — parsknął Zabini, a Potter skinął mu na znak, iż się z nim zgadza. — Właściwie, Potter… Jak niby mam dołączyć do Zakonu? — Zapytał, a Harry przypomniał sobie, że zapomniał porozmawiać o tym z Dumbledorem.
— Jeszcze nie dali mi wytycznych — skłamał gładko. Blaise jedynie skinął mu głową i również, jak poprzednio jego matka, spojrzał na zegarek na lewym nadgarstku. — Wybierasz się gdzieś?
— Nie. Sprawdzam czas.
— W jakim celu?
— Żeby wiedzieć, która jest godzina — parsknął ciemnoskóry, wodząc wzrokiem po samotnych dziewczynach szukających swoich rodzin. — Potter, nie zadawaj głupich pytań. Mam wolną chatę tylko dla siebie. Myślisz, że taka okazja zdarza się często? — Potter wzruszył ramionami. — Jak znam życie, matka przyjdzie z tym swoim kolegą koło północy, do tego czasu zdążę się jeszcze z kimś spotkać. Może z Lissą, albo z Reną. Rena ma ładne nogi. — Przyznał, patrząc na dziewczynę rozglądającą się z dezorientacją po peronie.
— Czy ty myślisz czasami o czymś innym niż o sposobach na podrywanie lasek?
— Czasami — powiedział Zabini i nagle zamilkł. Harry spojrzał na Pansy, która witała się z jakimś czarodziejem, najpewniej był to jej ojciec, mieli bardzo podobne rysy twarzy. Harry nie pytał Blaise’a, o co ten pokłócił się z Parkinson. Wolał w ogóle nie podejmować jej tematu, ponieważ w takich chwilach Zabini stawał się bardzo drażliwy. — Daj znać jak dostaniesz już te wytyczne. Adres mojej sowy znasz… Cześć. — Zanim Potter zdążył mu odpowiedzieć, czy chociażby jakoś zareagować, Zabini już odszedł w stronę Pansy, przy której później przystanął, z uśmiechem witając się z panem Parkinsonem. Harry widział złość na twarz Pansy, najwyraźniej Blaise obmyślił inny sposób by wpaść w łaski dziewczyny i Potterowi nie wydawał się on wcale dobry. Miał wrażenie, że tym czynem… Zabini jedynie bardziej się pogrąży. Rozejrzał się po peronie w poszukiwaniu reszty. Notta nie znalazł, nic dziwnego, ten pewnie deportował się zaraz po wyjściu z pociągu. Hestia wraz z Ivanem również gdzieś przepadli, choć wcześniej widział ich przy peronie 8 i 2/4, Astoria wraz z rodzicami również odeszła, natomiast Flory dziś nawet nie widział. Gdzieś w oddali widział Ginny, która szła gdzieś z Hermioną, jednak również nie dostrzegł nikogo innego z rodziny Weasley, więc najpewniej same postanowiły jeszcze się gdzieś… Potter uśmiechnął się, rodzice Granger już na nią czekali. Odwróci wzrok od dziewczyn i obejrzał za siebie. Żadna ze znajomych twarzy członków zakonu nie rzuciła mu się w oczy. Spojrzał na zegarek. Już dawno ktoś powinien tutaj być. Chwycił za rączkę kufra i odszedł nieco od tłumu, skąd miał lepszy wgląd na cały peron.
— Nigdy nie przepadałem za tłumami, a ty? — Zagadnął ktoś, Potter drgnął i spojrzał w bok. O ścianę, tuż obok niego stał czarodziej odziany w czarne szaty… Z długimi bordowymi włosami upiętymi w warkocz i oczami barwy soczystej zieleni.
— Również nie… — wykrztusił, odwracając wzrok w bok i rozglądając się. Tak jak przy jednym z poprzednich spotkań, nikt nie zwrócił uwagi na śmierciożercę stojącego obok niego. Jak ludzie mogli być tak głupi by nie widzieć zagrożenia?
Rudolphus Lestrange uśmiechnął się, wodząc wzrokiem po ludziach spieszących do wyjścia.
— Co… Pan tutaj robi?
— Wzięło mi się na wspomnienia. — Odparł po prostu. Było to tak banalne kłamstwo, że Harry prawie się zaśmiał. Zresztą czego się spodziewał? Że ten powie mu prawdę? Lestrange był zbrodniarzem i śmierciożercą, do tego kłamcą. Tylko głupiec by mu zaufał. — Założyłeś pierścień — zauważył. Potter popatrzył na ozdobę noszoną na serdecznym palcu. Szczerze mówiąc zupełnie o niej zapomniał. Mimo swojej wielkości, nie zawadzała mu, nie była ciężka ani nie rzucała się w oczy… łatwa do przeoczenia.
— Tak jakoś wyszło — powiedział ciszej niż zamierzał, nagle zmieszany podjętym tematem. Lestrange uśmiechnął się ponownie i westchnął nostalgicznie, spoglądając w dym.
— Współczuję straty przyjaciółki. To musiał być poważny cios.
— Naprawdę to pana obchodzi?
— Czemu nie… Ból to fascynujący stan. — Odparł, a jego oczy zabłysły jakby radością. Potter poczuł dreszcz przebiegający po jego plecach. Lestrange wywoływał u niego stany lękowe, poprzez swój maniakalny uśmiech i swobodę, z jaką mówił o śmierci. — Pozwala robić rzeczy, o których w normalnych okolicznościach człowiek boi się nawet myśleć. Czyż nie pięknym jest wybudzenie odwagi poprzez cierpienie? Wykorzystanie każdej komórki swojego ciała i umysłu by tylko wyzbyć się bólu? Osiągnięcie potęgi, by zagłuszyć krzyk w sercu?
— Jest pan szalony.
— Często to słyszę — odparł cicho. — Nie mniej niż ty. Tylko jeszcze tego nie wiesz.
— Nigdy nie będę taki jak pan.
— Bella też tak mówiła — rzucił i spojrzał Harry’emu w oczy, uśmiechając się w inny sposób. Nieco opiekuńczy i zatroskany. Potterowi przyszedł na myśl Remus, uśmiechał się w podobny, pełen dobroduszności sposób, zupełnie jak teraz ten śmierciożerca. — Możesz próbować, ale prędzej czy później będziesz musiał pojąć, że to część ciebie, Harry. — To były jego ostatnie słowa przed zniknięciem, a gdy się rozpłynął Potter poczuł, że wskakuje na niego duże, czarne, włochate stworzenie spuszczone ze smyczy… I teraz już wiedział, że nie jest to War.

*

— Dumbledore wie, że… przyszliście? — Zapytał Harry ciągnąc kufer przez mugolski peron. Pani Black spojrzała na niego wzrokiem pełnym pożałowania, który od razu mówił, że Albus nie ma pojęcia o tym, że to ona i Syriusz odebrali go z peronu. Harry spojrzał na psa idącego na smyczy tuż obok nogi Narcyzy… Wyglądał w tej postaci niczym War, pies, którego pozostawiła w Malfoy Manor. Rasowy wzór ideału, wyszkolony… zupełnie inaczej niż ponurak, jakiego Potter zapamiętał. Nieprzystrzyżonego charta, który skacze i gryzie, co zechce i kogo zechce. Jednak byli po mugolskiej stronie, tutaj obowiązuje zakaz chodzenia z psami wolno puszczonymi. Muszą zawsze być na smyczy. I tej reguły się trzymali. Przynajmniej chwilowo. Choć Potter nie mógł wyjść z szoku tym potulnym zachowaniem od strony Syriusza, wydawało mu się, że Black robiłby wszystko, by tylko dopiec bądź upokorzyć kuzynkę, bez względu na okoliczności i postać. Wiele musiało się zmienić od tamtego czasu.
— Dyrektor wie tyle, ile powinien. Uczeń został odebrany z peronu. Nieistotne przez kogo — powiedziała kobieta, poprawiając torebkę zawieszoną na lewym ramieniu, której pasek nieco opadł na dół. — Natomiast ty nie powinieneś oddalać się od peronu, na którym się umawiałeś z tą… aurorką. — Oświadczyła po krótkiej pauzie. A Harry dostrzegł, że pies przewrócił głową, jakby chcąc przewrócić teatralnie oczami. — W tym zamieszaniu nieuważny obserwator mógłby pomyśleć, że cię nie ma i deportować się z powrotem do kwatery głównej, gdzie najpewniej wzniósłby alarm.
— Naprawdę jestem aż taki ważny dla Zakonu?
— Dla Dumbledore’a — mruknęła, robiąc niezbyt ładną minę. Pani Narcyza bardzo brzydko się krzywiła. — Ciesz się, że dla niego ograniczenie widoczności to nie problem. — Dodała, patrząc na psa, gdy przystanęli na pasach tuż przy King’s Cross, by przejść na drugą stronę ulicy, gdzie Potter w ciemnej uliczce kilka metrów dalej, dostrzegł Remusa. — Wierny pies zawsze znajdzie tego, na kim mu zależy. — Rzuciła sucho puszczając go ze smyczy, a gdy zapaliło się zielone światło ten pobiegł nieco do przodu, a Harry wraz z Narcyzą skierowali się w stronę Remusa. Tuż przed deportacją Harry dostrzegł Syriusza w swojej ludzkiej formie i nie potrafił powstrzymać uśmiechu na jego widok. Przypomniała mu się jedna z rozmów, które przeprowadził z Touką i której obiecał, że spróbuje wybaczyć Syriuszowi to, co zrobił. Była to jego ostatnia obietnica jej dana i miał zamiar jej dotrzymać.

*

— Pansy, kwiatuszku, nie mówiłaś, że Blaise i ty się spotykacie.
— Bo tak nie jest.
— Gdybyś napisała wcześniej pojechałbym na tę konferencję klątw tnących do Berlina. W szkole pewnie nie mieliście zbyt wiele prywatności — ciągnął Dorian Parkinson przechodząc przez salon i położył przed nią szklankę z sokiem. Pansy westchnęła cicho, ojciec jak zwykle zupełnie nie słuchał tego, co ma ona do powiedzenia. Spojrzała na sok. Jak i nigdy nie pamiętał o tym, że ma ona alergię na sok z dyni. — Długo to już trwa?
— To w ogóle nie trwa.
— Zawsze wydawało mi się, że dobrze się z nim dogadujesz. Zabini to miły chłopak… — Parkinson prychnęła rozbawiona tym stwierdzeniem, wiele można było powiedzieć o tym dupku, ale nie to, że jest miły. Jej ojciec oczywiście nie zauważył tej reakcji, zresztą jak zawsze. — Dobrze wiedzieć, że się tobą zaopiekował ktoś odpowiedni. Już się martwiłem, że nigdy nie znajdziesz chłopaka, zupełnie tak jak ta twoja Dafne. Szalona dziewczyna, nie powinnaś się z nią już zadawać, kwiatuszku, ona sprowadzi na ciebie tylko problemy.
— Greengrass nie chodzi już do szkoły.
— O tym właśnie mówię! — Oburzył się. “Akurat to usłyszałeś, co?”, pomyślała, powstrzymując się przed powiedzeniem tego na głos. — Rzucić edukację i uciec! Hańba dla nas! Nigdy nie wspominaj nikomu, że się z nią zadawałaś. Tak będzie lepiej. Trzymaj się Zabiniego, to dobry chłopak… Może zdążę jeszcze na tę konferencję… w sumie to tylko jeden dzień zwłoki. A to cały najbliższy tydzień… Tak. Idę zarezerwować hotel, kwiatuszku, dasz sobie radę bez papy przez tydzień?
— Właściwie…
— Napiszę do Zabiniego, że wyjeżdżam — Oświadczył z radością. — Wolę go uprzedzić. Wiesz kwiatuszku, jak chłopcy boją się ojców swoich dziewczyn. Ha! Do dziś pamiętam jak bałem się twojego dziadka… Tak. Twoja matka miała bardzo rezolutnego ojca. Gdzieś tu jeszcze mam bliznę — wskazał na swoje plecy i zanim Pansy zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, aportował się. A Parkinson pomyślała, że gdy Zabini tylko przejdzie próg jej domu, to ona zostawi mu bliznę na twarzy!



*Dla większego dobra - to hasło, które miało usprawiedliwiać poczynania Gellerta Grindelwalda w dążeniu do władzy. Pomysłodawcą sloganu był najprawdopodobniej dawny przyjaciel czarnoksiężnika – Albus Dumbledore. Hermiona Granger powiedziała Harry'emu Potterowi, że hasło to zostało wyryte nad wejściem do Nurmengardu.



No i skończyliśmy pierwszy tom! Jak wrażenia? Bo ja jestem (co dziwne) zadowolona. Podzielcie się proszę swoją opinią i pozdrawiam! Dziękuję Jasmine za poprawienie tekstu, jak i wam za stałą współpracę oraz aktywność w komentarzach jak i mailach, jesteście świetni!


Dziękuję i do następnego!
CISSY

PS. Ankieta nadal jest aktywna, zachęcam do komentowania, na "ulubieńca miesiąca", który będzie kolejnym bohaterem rozdziału objaśniającego.








1 komentarz:

  1. Przeczytałam w ciągu dwóch dni wszystkie rozdziały i muszę przyznac ze WOW! Niesamowicie się wciągnęłam, także życzę dużo weny i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
    Buzaiki <3
    A.

    OdpowiedzUsuń