niedziela, 28 kwietnia 2019

55. Rozmowy o tym co będzie

Ludzie, w przeciwieństwie do zwierząt, nigdy nie są pewni swoich decyzji. Zamiast poddawać się instynktowi zawsze analizują czyny, które popełnili, zastanawiają się ”co by było gdyby?” i szukają korzyści, jakie wypłynęły z tego, co mogli mieć, a czego nie mają z racji podjętego wyboru. A pytanie, które w kółko zadaje sobie każdy z nas to dlaczego? Dlaczego byłem tak głupi? Dlaczego nie wybrałem tamtej strony? Dlaczego porzuciłem tą, a nie inną osobę sądząc, że tak będzie lepiej? Dlaczego zdecydowałem się żyć tak a nie inaczej. I właśnie wtedy, kiedy tak sobie gdybasz, doświadczasz czegoś jeszcze, pośród plątaniny myśli, gdzieś w małej szufladce znajdującej się w twoim umyśle, masz odpowiedź. Prostą, choć ciężką do zrozumienia w chwili, gdy starasz się zapanować nad setkami wątpliwości i pytań. Odpowiedź na pytanie dlaczego jest prosta. Robisz to dla większego dobra. Dobra, które ty sam definiujesz. Zrywasz z kimś więź, bo w tamtej chwili sądzisz, że tak będzie lepiej, robisz to instynktownie, bo ty sam, gdzieś w głębi siebie wiesz, że tak właśnie jest. Wybierasz drogę, którą chcesz iść, może kiedyś ją zmienisz, ale to również jest twoja decyzja. Mniej lub bardziej zależna od tego, kim tak naprawdę chcesz być. Od nikogo innego. Możesz próbować się tłumaczyć, możesz mówić, że to nie tak, jednak najczęściej, to właśnie tak. Robimy różne rzeczy, bo czujemy, że tak właśnie będzie lepiej. Że to kiedyś się rozwinie i w przyszłości okaże się, że faktycznie, było to dla ciebie większe dobro. Nawet jeśli poniesiesz porażkę, nawet jeśli upadniesz, a świat znienawidzi, ty sam wiesz, że taką właśnie rolę chciałeś odegrać. I właśnie wtedy zdasz sobie sprawę z tego, że to, co zrobiłeś naprawdę było dla większego dobra, może nie ogółu, a dla ciebie samego.
— Coś się stało? — Hestia oderwała wzrok od tekstu i uniosła go do chłopaka, który właśnie się nad nią pochylał. Nie patrzył na nią, a na zeszyt, który trzymała w rękach. — Powinno mi być za to wstyd. — Oznajmił, prostując się, Carrow zwróciła uwagę na słowa, które przed momentem przeczytała i lekko się zarumieniła, zażenowana. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że ten dziennik mógł należeć do niego. Były tutaj stosy ksiąg i pamiętników wszelkiego rodzaju, datowanych na dziesiątki i setki lat przed ich narodzinami, nie przypuszczała, że jeden z nich może należeć do niego.
— Nie powinieneś, to, co napisałeś, było piękną refleksją. — Wyszeptała, nie wiedząc dlaczego jej głos przeszedł do tak cichego tonu, jakby bała się mu to wyznać. Ivan posłał jej uśmiech i pogładził delikatnie po włosach. — Naprawdę nie żałujesz żadnej z decyzji?
— Żałuję — przyznał spokojnie. — Ale wiem, że nic to nie da. Nie ma sensu się nad tym rozdrabniać, muszę wykorzystać resztki uczuć na coś bardziej produktywnego niż żal i poddawanie się wątpliwościom. To co było to przeszłość, nie radzę w nią ingerować nawet jeśli masz okazję. Bo sam dobrze wiem, że to, co dzieje się ze śmiertelnikami w chwili, gdy coś nie wyjdzie, jest straszniejsze niż to, co jesteś w stanie sobie wyobrazić.
— Spotkałeś kogoś, kto tego doświadczył? — Skinął jej głową, nie mówiąc nic. Carrow zamknęła zeszyt i przejechała palcami po okładce dziennika. Był stary… bardzo stary. Jego strony były pożółkłe, a okładka zniszczona. Nie wyglądał na dziennik kogoś w wieku Ivana.
— Pokaż dłoń. — Hestia ocknęła się i na niego spojrzała. Blondyn ujął jej prawą dłoń i przejechał palcem po linii życia, wywołując tym ruchem dziwnego rodzaju dreszcz. Nie sądziła, żeby zrobił jej krzywdę, nie bała się go, jednak z jakiegoś powodu poczuła niepokój, kiedy to zrobił. On nie zwrócił na to większej uwagi, patrząc uważnie po linii i dopiero kiedy puścił jej dłoń, przeniósł uwagę na jej oczy. — Szybko umrzesz. — Przyznał, wciąż patrząc w jej oczy. W jego nie dostrzegła niczego. — Za szybko — dodał i nachylił się, całując ją w czoło. — Nie zmarnujmy czasu, który ci pozostał.
— Dla większego dobra?
— Dokładnie tak.

*

— Kawy? — To pierwsze, co usłyszała, wchodząc do pokoju. Nie było żadnego “wygrałam”, “długo ci to zajęło”, “miejmy to z głowy”. Po prostu zapytała o kawę… Carrow przymknęła drzwi i podeszła do biurka, za którym siedziała ciemnowłosa wiedźma. Właśnie machając różdżką w stronę kawiarki, z której nalała się kawa do dwóch filiżanek stojących już na blacie.
— Nie przyszłam tu na kawę, pani Nott.
— Już dawno nie noszę tego nazwiska. — Odparła spokojnie. Flora skinęła głową i przysiadła w fotelu naprzeciwko kobiety, tamta obserwowała ją bez wyrazu. Carrow starała się nie pokazywać uczuć, jednak nie szło jej tak dobrze jak zamierzała. Bała się i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Victoria to widzi. Wyczuwała strach… Przynajmniej tak powiedział jej kiedyś Theodor podczas ich nielicznych rozmów o jego matce. — Jaki jest powód twojej wizyty?
— Ścigała mnie pani. Uznałam, że ułatwię sprawę. — Victoria zmarszczyła brwi.
— Wiedziałam, gdzie jesteś.
— Póki Theodor przy mnie trwał, tak właśnie było. — Przyznała, przytakując i dotknęła swojego prawego ramienia. — Teraz jednak obserwacja mojej osoby mogłaby się skomplikować. Czy w przypadku takiego obrotu sprawy zarząd nie wymusza na pani mojej egzekucji?
— Zarząd to ja — odparła z rozbawieniem i oparła się wygodniej o swój fotel, patrząc na nią wzrokiem matki, która doskonale wie, że ją okłamujesz. — Nie przyszłabyś upominać się o śmierć, Carrow, jesteś słabym dzieckiem, które odczuło chęć zagrania na czas. Zaimponowania komuś, kto jest właśnie w najtrudniejszym momencie swojego życia. Zależy ci na kimś, kto cię okłamywał cały czas, kto tobą manipulował i zwyczajnie się bawił. Na kimś, komu przyjdzie cię zabić, jeśli tylko wychylisz się ciut za mocno. Przyszłaś się upomnieć, ale nie o swoją śmierć. Chcesz się potargować. Zgrywasz odważną, ale ja widzę lęk. Nie podołasz.
— Skoro wiedziała pani, że chcę to zrobić. Dlaczego zgodziła się pani na spotkanie?
— Obawiam się dzieci twojego pokroju, Carrow — odparła po prostu, a Flora zamilkła. — Stanowicie zagrożenie, które trzeba utylizować, zanim będzie za późno. Zaproponowałaś mi spotkanie, kulturalną rozmowę bez gapiów, przemocy i presji środowiska. Wiem doskonale, że nie jesteś zdolna zabić, jeśli nie masz ataku mocy, a owych stanów nie możesz wywołać u siebie na zawołanie, więc spotkanie nie wydało mi się w żadnym stopniu nieodpowiednie. Co więcej, ułatwiasz całą sprawę. Bo zdajesz sobie sprawę z tego, że za kilka minut będziesz martwa, prawda?
— To jedyna słuszna opcja w pani repertuarze, więc tak.
— Nie sądzę. — Victoria uśmiechnęła się zimno, obserwując zmiany na twarzy Ślizgonki, była spokojna, jednak nie potrafiła do końca ukryć strachu. Rozchwiała się od ich ostatniego spotkania, coś w środku niej pękło i z jakiegoś powodu wiedziała, że to Theodor jest tego powodem. — Chcesz go wpędzić w jeszcze większe poczucie winy?
— Nie. Chcę rozwiązać swój problem.
— Skoro ten jeden nie może cię kochać i akceptować to pójdę się zabić? Bezsensowna śmierć. Nie chce mi się bawić w twoje gierki, Carrow, masz kilka powodów pojawiając się tutaj, jednak ani jeden nie tyczy się twojej śmierci, więc przejdź do rzeczy, bo marnujesz mój czas.
— Zna pani przyszłość, więc wie pani, co się z nami stanie, jeśli moce nadzwyczajnych nie zostaną zneutralizowane. — Oświadczyła, zakładając nogę na nogę. — Moja przewyższa niektóre jednostki, mogę spróbować pochłonąć ich moce na rzecz utrzymania w szachu Dzieci Końca do czasu ich naturalnej śmierci. Mnie nie zaatakują, a Koniec nie nadejdzie.
— Jednak pojawi się jednostka przewyższająca magią wszystkich, nie potrafiąca nawet zapanować nad własnymi uczuciami przy jednym zawodzie miłosnym. — Odpowiedziała jej chłodno kobieta. — Wszystko by grało, Carrow, gdyby nie ten szczegół. Jesteś niestabilna emocjonalnie, a co za tym idzie także magicznie. Wszystko to jest połączone ze sobą jedną poplątaną nicią, nie możesz rozdzielić uczuć i magii, możesz co najwyżej pozbyć się jednego z czynników. Magii wyjąć z ciebie się nie uda, ale uczucia… nie jest to niemożliwe.
— Co ma pani na myśli?
— Istnieją sposoby na wyzbycie się emocji, uśpienie ich lub wyjęcie, w zależności od upodobania, nie ma to nic wspólnego z wyzbyciem się duszy, stosuje się to raczej jako lek.
— Lek przeciw emocjom?
— Przeciw słabościom. — Odpowiedziała sucho, biorąc łyk kawy. — Jednak jeśli chcesz się targować, musisz mieć o co. Oddasz się nam do eksperymentów w zamian za co?
— Pozostawienia Theodora samemu sobie. Z dala od C.O.D.E. — Flora poczuła dreszcz na ciele, kiedy ujrzała uśmiech Victorii. Sposób, w jaki to zrobiła, przywodził jej na myśl wyszczerzenie zębów wygłodniałej pumy, która za moment zaatakuje.
— W porządku.
— Słucham?
— Zostawimy go samemu sobie. — Powtórzyła już się nie uśmiechając i napiła kawy. — Chyba że z własnej, nieprzymuszonej woli stwierdzi, że chce w tym tkwić.
— Nie sądzę, by chciał.
— Nie znasz go — powiedziała, a w jej głosie Carrow dosłyszała się takiej pewności siebie, że nie śmiała jej zaprzeczyć, jak i nawet się odezwać. Chciała wtrącić, że z pewnością zna go lepiej niż ona, ale wiedziała, że pewnie tak nie jest. W końcu dopiero niedawno dowiedziała się, że ten cały czas ją sprawdzał. A podobno byli przyjaciółmi...

*

Zegar wybił piętnastą, kiedy to Esmeralda ujrzała u progu swojego domu postać, której nigdy nie spodziewałaby się w tym miejscu, tym bardziej w tej chwili… Nie spodziewała się również kiedykolwiek zetknąć z ową postacią będąc prawie pijana, w samym szlafroku, z kochankiem czekającym w salonie, gdzie właśnie mieli kończyć jeść sushi i zabierać się z pewnością za ciekawsze rzeczy niż jedzenie.
— Przeszkadzam? — Esmeralda wygięła usta w krzywym uśmiechu, podchodząc do blondynki. Kobieta była ubrana schludnie, ze zgrabnie zaczesanymi włosami do tyłu, jak miała zresztą w zwyczaju, wychodząc gdzieś poza swoją bibliotekę, pomalowana nudno, w sztywnej, zupełnie nic nie eksponującej szacie wyjściowej. Elegancka i zimna, bez poczucia ekspresji Narcyza psuła swoją osobą ekspresyjność domu, w którym się znajdowała. Była jak wyjęta z innej bajki i tak też po części było. Obie były dwoma różnymi opowieściami, których nie łączyło absolutnie nic.
— Jak zwykle. — Odparła, zakładając dłonie pod biustem. Black przemilczała uwagę Zabini, jednak ta wiedziała, że ją tym dotknęła. — Ale nie rozdrabniajmy się nad tym. Cel twojej wizyty jest, jak mniemam, bardzo istotny, skoro pofatygowałaś się wyjść do ludzi ze swojej szczelnie zamkniętej bańki, w której siedzisz od rozwodu.
— Nie wiem skąd pomysł siedzenia w jakiejś bańce, jednak to nieistotne i bez znaczenia. Powód mojej wizyty, jak słusznie zauważyłaś, jest istotny. A przynajmniej być powinien. Jest nim twój pierworodny. — Zabini odwróciła wzrok w kierunku salonu.
— Nie tutaj. — Oświadczyła wskazując schody. — Pierwsze drzwi po lewej. Zaraz do ciebie dołączę.
— Niechciani goście?
— Jedynym takim jesteś ty. — Odparła równie nieprzyjemnie, kierując się w stronę salonu, natomiast Narcyza poszła na górę. — Postaraj się nie szpiegować, Black, jeśli dotkniesz choćby jednej z teczek, jakie leżą na moim biurku, zabiję cię.
— Wierzę na słowo, Esmeraldo — odparła, będąc już w połowie schodów, Zabini spojrzała na nią ostatni raz, po czym pokręciła głową i wróciła do salonu, gdzie przy stole wciąż siedział Rabastan. Szkoda, dzień zapowiadał się całkiem miło.

*

— Możliwości klątwy Cruciatus są o wiele bardziej złożone niż można przypuszczać. Rzecz jasna używany jest najczęściej do torturowania, ponieważ wysyła falę paraliżującej energii, która sprawia niewyobrażalny ból przeciwnikowi, jednak nie uśmierca, a co za tym idzie, można nad nią deliberować. Skoro poza sprawianiem niesamowitego bólu jest również w stanie odwrócić działanie klątwy Obliviate, to teoretycznie mogłaby, przy odpowiednim nakierowaniu energii, pomagać rozwiązywać i inne problemy.
— Klątwa niewybaczalna ma pomagać rozwiązywać problemy? — Odparł Gelert, a Syriusz zamilkł, wracając wzrokiem do tekstu, zażenowany i zły z powodu tego jak to, co powiedział zabrzmiało. Spędzali po kilka godzin dziennie w bibliotece, pochłaniając wiedzę zawartą w czarnomagicznych księgach. Ostatnio studiował klątwę Cruciatus, z przerażeniem dostrzegając, że rzeczy, które są o niej napisane, nie wprawiają go w zdegustowanie, a fascynują. Co więcej, zaczynał rozumieć dlaczego Bellatriks tak bardzo lubi ją rzucać na innych. Widok ludzi, których wszelkie bariery zostają złamane, a on ukazuje poprzez to prawdziwego siebie oraz swoją żałość, musi być czymś naprawdę niezwykłym. Mimo nienawiści, jaką do siebie żywią, Syriusz zdaje sobie sprawę z tego, że oboje nienawidzą łgarzy, a co za tym idzie, zawsze pragną ich zdemaskować. — Takie z pewnością było jej założenie — dodał Grindelwald nie unosząc wzroku znad księgi, którą czytał. — Mało kto wymyślając klątwę pragnie nią zabijać innych. Samą klątwę uśmiercającą stworzono przez przypadek. Aramejski magomedyk, Fress bodajże, pragnął pozbyć się paskudnej narośli, która osiadła na klatce piersiowej jego żony. Była badaczką magicznych stworzeń, jedno z nich się do niej przyssało i nie chciało puścić. Próbował kwasów, eliksirów i innych metod, jakie były dotychczas znane światu. Jednak skoro nie skutkowały postanowił stworzyć klątwę, która to po prostu usunie. Połączył więc klątwę znaną jako Avida, co z łaciny oznacza chciwy, a niegdyś była używana jako klątwa tak zwanego ”ostatniego życzenia”. Była bardzo niebezpieczna, czarodzieje używali jej na łożu śmierci, a wszelkie rzeczy w ich otoczeniu mogły stać się czymkolwiek tylko zapragnęli. Tak podobno powstał pierwszy zmieniacz czasu… Jednak to tylko teorie historyków magii, klątwy tej nie używano już od setek lat i nikt nie wie, jaki ruch nadgarstka trzeba wykonać, by ją poprawnie rzucić. Jak mówiłem, tylko na łożu śmierci możesz się do niej uciec i tylko wtedy działa, bo oddajesz całą moc magiczną w to, co stworzyłeś. Wracając jednak, klątwę Avida połączono z zaklęciem Cadaver, czyli trup. Miała ona zastosowanie u kapłanów przygotowujących zwłoki do ceremonii pogrzebu. Stosowane jest zresztą nadal, by martwi prezentowali się należycie po śmierci, zatrzymuje bowiem rozkładanie się ciała. Trup może leżeć pod ziemią nawet pięćset lat, a kiedy go odkopiesz pozostaje nietknięty i zwierzęta go nie ruszą… Dlatego też wielu magom zależy na inferiusach. Kiedy ożywi się ciało dobrze zbudowanego mężczyzny, można wznieść wiele popłochu wśród społeczeństwa. Jednak znów odbiegam od tematu. Połączenie tych dwóch klątw i lekka wada wymowy Fressa spowodowała “usunięcie przeszkody”, ale przez to, że stwierdził, iż lepiej będzie usunąć stworzenie bezpośrednio z żony, aby później je zbadać, postanowił wycelować różdżką w małżonkę, aby nie naruszyć, a jedynie odseparować tę fascynującą i upartą istotę od kobiety… Eksperyment się powiódł, stworzenie zostało odczepione od pani Fress, klątwa uśmiercając ją, zabezpieczyła jednocześnie ciało na wypadek rozkładu, przez co żadne stworzenie nie chciało z niej czerpać pożywienia. Więc tracąc żywiciela, po prostu ją puściło… A Avada Kedavra pojawiła się na świecie jako klątwa uśmiercająca. Zabawne, prawda? — Blondyn uniósł wzrok do Syriusza, który siedział jak wmurowany. Sądził, że ten sobie z niego w tej chwili kpił, jednak wiedział też, że Grindelwald nie ma powodu, by to robić. Do tego to on sam uczył go magii, jak i pomagał poznawać jej historię, jednak… Ta opowieść była tak absurdalna, że faktycznie uznał ją za zabawną. Zastosować na żonie nieznane sobie zaklęcie, by nie naruszyć magicznego stworzenia… Chyba tylko skończony kretyn by na coś takiego wpadł.
— Nawet bardzo — mruknął, chcąc uciąć temat. Gelert jednak nie miał zamiaru na tym poprzestać. Zamknął swoją książkę i spojrzał na Syriusza, który powrócił do tekstu, a przynajmniej starał się to zrobić. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, Grindelwald wykorzysta tą chwilę na rozpoczęcie wpajania mu idei, których Syriusz wolałby do siebie nie dopuścić i z którymi walczył od dziecka. Jednak to kim był, gdzie się urodził, zawsze do niego wracało. Miał predyspozycje, jak niegdyś powiedział mu wuj Alphard, bo jego gwiazda należała do najjaśniejszych, a jednocześnie znajdowała się w najciemniejszym zakątku Układu Słonecznego. Mógł być potężnym magiem… a raczej czarnoksiężnikiem, ponieważ potrafiłby opanować każdą, nawet najbardziej mroczną dziedzinę magii, a to nie jest przywilej, który przypada każdemu. Grindelwald to wiedział, stąd ta propozycja, tyle że… Black nie chciał się w tym mroku zatracić. Nie chciał być jak Bella, jego matka i cała masa innych osób należących do jego rodziny.
— Czara, którą Albus pragnie wypełnić, jest zbyt głęboka. Wiesz o tym, prawda? — Black zmarszczył brwi i uniósł do niego wzrok, starszy mag na niego nie patrzył, wodząc wzrokiem po suficie. — Nadchodzą dla was ciężkie czasy. Potrzeba wam innowacji. Czegoś nowego, Zakon w końcu składa się z garstki aurorów, kur domowych i dzieci. Sądzisz, że sobie poradzicie z tym, co nadchodzi?
— Coraz rzadziej. — Przyznał szczerze. Cóż. Takie były realia. Czarny Pan tworzył armię, oni nie mieli praktycznie nikogo. — Co proponujesz?
— Historia niejednokrotnie potwierdziła, że nie ilość jest najważniejsza. — Oznajmił, uśmiechając się jakby z nostalgią, a jego złote oczy zalśniły na kilka chwil. — Skoro z wieśniaczki można zrobić damę, to z garstki amatorów da się stworzyć wojowników będących w stanie pokonać oddziały Czarnego Pana, jak i czegoś o wiele gorszego.
— Nie wiem, czy taka garstka będzie w stanie to zrobić.
— Mówią, że wystarczy chcieć, a cały wszechświat będzie pomagał realizować owe życzenie. Tylko trzeba dać coś od siebie. Musicie naprawdę czegoś pragnąć, tak bardzo, że wszelkie bariery pozostawicie za sobą, wyzbędziecie się ich. Dla większego dobra. — Kiedy Syriusz dostrzegł, że się z nim zgadza, nawet nie próbował czuć obaw. Po tylu latach pozwolił wrzucić się do tego czarnego dołu i zjednoczyć z mrokiem. Nie ma sensu walczyć… Skoro sam dobrze wie, że całe życie się oszukiwał, bo właśnie ciemność jest mu przeznaczona.

*

— Nie mam wiele czasu, więc przejdź do rzeczy. — Narcyza odwróciła wzrok do Esmeraldy, która właśnie zamykała drzwi swojego gabinetu. Ubrana wciąż w to samo, co wcześniej, nawet nie okazała szacunku gościowi, by ubrać się należycie do konwersacji o interesach. Nie żeby spodziewała się po niej czegoś innego, w końcu Esmeralda zwykła mieć bardzo… luźne podejście do swoich rozmówców. — Gdzie Blaise?
— W bezpiecznym miejscu.
— Nie ma go tutaj, więc wątpię, by tak było. — Odparła chłodno i usiadła w fotelu za biurkiem, patrząc na nią spod długich rzęs.
— Jesteś zbyt pewna siebie sądząc, że to miejsce jest bezpieczne. Weszłam tutaj bez większego problemu, twój gość, jak mniemam, również.
— Moi goście nie powinni cię obchodzić, Black. — Prychnęła odgarniając niesforny kosmyk włosów z twarzy. Nawet teraz prezentując sobą tą wręcz perwersyjną pewność siebie, blondynka skrzywiła się, jednak kontynuowała.
— Twój syn cię zostawił. Nie chcesz go odzyskać?
— Zrobię to i bez twojej pomocy. — Powiedziała chłodno. — Ale skoro sama przyszłaś, słucham. Bo jak zgaduję, nie ma nic za darmo.
— Nie ma — przyznała, patrząc teraz w swoją prawą dłoń. — Utrzymujesz wciąż kontakt z Lucjuszem, prawda? — Gdyby tylko uniosła wzrok do kobiety naprzeciwko, ujrzałaby w jej oczach ogień, który jednak zgasł po chwili, a ona prychnęła rozbawiona.
— Boisz się z nim spotkać samej? Jakoś mnie to nie dziwi.
— Nie chodzi o samo spotkanie. Potrzeba mi czegoś, co do niego należy. — Podniosła do niej wzrok. — Konkretniej włosów.
— Jak ci nie wstyd. — Wyprostowała się, piorunując ją wzrokiem. — Nie dość mu zaszkodziłaś przez te dwadzieścia lat, że chcesz jeszcze się pod niego podszywać?
— Muszę dostać się do domu Belli, nie mogę pojawić się tam we własnej postaci, bo… Delikatnie rzecz ujmując, pragnie mnie przekląć albo zabić. Dopiero kiedy poznam jej faktyczny stan, mogę spróbować pojawić się i spełnić warunki owego spotkania. To sprawa między rodzeństwem, wątpię byś zrozumiała.
— Blaise ma tutaj wrócić.
— Wróci, jeśli będzie chciał.
— Ha! Ta umowa jest bezsensowna, ja mam zrobić coś tak ryzykownego dla ciebie i jeszcze nie mieć z tego żadnej korzyści?
— Twój syn pragnie walczyć, Esmeraldo. To coś, na co ty nigdy się nie zdobędziesz.
— Nawet nie wiesz jak bardzo w tej chwili bluźnisz. — Powiedziała, a jej głos stał się cichy, przez co Narcyza poczuła, że faktycznie myli się. Nie znała Zabini, była przyjaciółką Lucjusza, która co chwila ma nowego męża. To wszystko… Ale wiedziała o jej przeszłości, która po tym, jak uciekła, podobno bardzo krótko była wymarzona… Kobieta przed nią żyła w sposób, jakiego ona nigdy sobie nie mogła wyobrazić. Z całą pewnością walczyła… pytanie brzmi z kim? Ludźmi? Czy samą sobą?
— To jego życie.
— Pozwoliłabyś Draconowi walczyć? — Narcyza nie odpowiedziała.
*

— To wszyscy? — Blaise parsknął, patrząc na fotografię ukazującą członków Zakonu Feniksa. — Kpisz sobie, prawda? — Harry pokręcił głową, ciemnoskóry skrzywił się, znów spoglądając na dwie fotografie, jedna była stara i znał tylko piątkę żyjących jej członków, druga natomiast była świeża i… nie przybyło ich wielu, co gorsze była to banda Gryfonów. — Sądziłem, że to będzie nieco inaczej wyglądało…
— Zakon jest bardzo nieufny w stosunku do kogoś z zewnątrz.
— Co nie znaczy, że nie przydałoby się im kilku nowych doświadczonych magów. Spójrz na to, Potter, kto tu tak naprawdę potrafi walczyć? Moody? Może, ale nie oszukujmy się, jest już stary. Matka Draco w życiu nie pójdzie na front, będzie raczej zajmowała się strategiami. A gromadka Weasleyów… Wybacz, ale nie widzę tego za dobrze.
— Bliźniaki świetnie radzą sobie w defensywie.
— Dwóch na dwustu śmierciożerców po szkoleniach. — Odparł Zabini, opierając się o bok łóżka. Siedzieli w pokoju zajmowanym przez Pottera czekając na obiad, po którym miało odbyć się kolejne spotkanie związane z Blaisem. Zakonowi nie odpowiadało to, że ten się tutaj pojawił. Nie przyjmowali zresztą pozytywnie również informacji o tym, że Harry chciałby wprowadzić do Zakonu również kilka innych osób… ze Slytherinu. Słowo to zdawało się być zakazane w tym środowisku. Kiedy słyszeli nazwiska niektórzy członkowie krzywili się, a większość wyrażała swoją opinię na głos, wchodząc tym na wojenną ścieżkę z Narcyzą. Która mimo porzucenia świata arystokratów wciąż owe środowisko szanowała i nie pozwalała na bezpodstawne oczernianie poszczególnych postaci, o których była mowa, wbrew jej własnej opinii. Na ten przykład, mimo niechęci do Astorii broniła jej rodzinę, a o obu Carrow wyrażała się w sposób nawet przyjazny, głównie o Hestii, jednak na temat mocy Flory również kilkukrotnie wspomniała. Jak i o tym, że byłaby przydatna, gdyby tylko udało się ją nakłonić do wstąpienia do Zakonu. Blaise miał rację, było u nich za mało ludzi doświadczonych w magii do tego stopnia, by bronić innych. Sam Harry musiał przyznać, że nie zna zbyt wielu klątw, zawsze stosując te najbardziej przydatne, na naukę bardziej rozwiniętych potrzeba czasu, którego on nie ma… Mimo tytułu Wybrańca i Tego, Który Ma Moc Pokonania Czarnego Pana wcale się nie czuł na to gotów. Nie miał na koncie setek stoczonych walk, nie potrafił rozróżniać trucizn, nie miał predyspozycji do noszenia tego tytułu, nie to co…
— Touka powinna tutaj być. — Blaise poderwał głowę do góry, słysząc te słowa. Harry ocknął się właśnie w tym momencie, kiedy ten się ruszył, wcześniej nawet nieświadom tego, co powiedział. Dopiero teraz uświadamiając sobie, że faktycznie tak sądził. Ona dałaby radę. Miała przecież moc, pokonywała w swoim życiu niejednego maga. Czytał o tym w artykułach. Widział na fotografiach. Słyszał od Ślizgonów i innych ludzi, którzy ją znali. Żyła po to, by pokonać zło… A jednak to on z ich dwójki żył. — Nie wierzę, że ot tak śmierciożercy ją zaatakowali i zabili. To zbyt głupia śmierć jak na nią…
— Zasadniczo każda śmierć jest idiotyczna — westchnął Zabini, patrząc w okno, za którym zaczął padać deszcz. — Ale nie tylko tobie akurat w tej coś nie gra… W końcu Nott szybko pogodził się z jej śmiercią.
— Co masz na myśli?
— Wiedział, że ona musi umrzeć. — Harry otworzył szeroko oczy, patrząc na niego z niedowierzaniem. Zabini przejechał dłonią po karku, rozmasowując go. — Albo dowiedział się już po, że tak po prostu musi się stać.
— Nie rozumiem.
— Touka była dla niego najważniejsza na świecie, nie pozwoliłby tak po prostu jej odejść. To tylko moja hipoteza, ale myślę, że po tym, co się stało, Nott postanowił to naprawić. Miał zmieniacz czasu, mógł temu zapobiec, ale… — Wypuścił ze świstem powietrze i spojrzał na niego smutno. — Ona mu zabroniła. Myślę, że tak właśnie było. Pożegnali się tak, jak powinni, w ten pieprzony romantyczny sposób jak na końcu jakiejś banalnej opowieści o miłości. Wyjaśniła, że tak po prostu musi być i zniknęła, pozostawiając go z poczuciem, że nie ma w tym jego winy, a ma żyć dalej… Byłoby to bardzo do niej podobne — zaśmiał się cicho. — Uwielbiała tego typu powieści, ale nie o to chodzi. Tylko o samą śmierć. Anonim przekazał prasie informację, że została zabita z twojej winy. Tyle wiemy. Jednak jeśli tak, społeczeństwo powinno dostać jej zwłoki. Natomiast kto je widział? Nie ma ich. Nie było pogrzebu, wiem to, bo z pewnością zostałbym na niego zaproszony. Ojciec Touki nie zorganizował pochówku, dlaczego?
— Bo nie otrzymał ciała…
— Touka była zbyt mocna na to, by po prostu umrzeć.
— Sugerujesz, że… ona może żyć? — Zabini wzruszył ramionami, spoglądając w podłogę.
— Poszedłbyś z własnej woli na śmierć wiedząc, że to niczego nie zmieni? — Pokręcił głową. Blaise westchnął… przyjrzał mu się przez chwilę, po czym powiedział coś, przez co Potter poczuł się jakby uderzono go w twarz. — Nie dawała również powodów swojemu Panu, by ten ją zabił.
— Żartujesz…
— Nie. Była śmierciożercą… miałem nikomu nie mówić, ale skoro to nie ma już większego znaczenia to czemu nie? Touka była po ciemnej stronie, Harry, ale nie znaczy to, że nie była również po jasnej. Znajdowała się w obydwu naraz, określając to jako Szarą Strefę.
— Dlaczego? — Potter nie wiedział nawet, kiedy jego głos zadrżał z przejęcia i nieco zaskrzeczał. — Touka?! Jak? Przecież ona… była wojowniczką! Osiągnęła mistrzostwo w walce… Niektórzy twierdzili, że to ona ma moc pokonania Voldemorta, a ona w tym czasie… to nie ma sensu!
— Może i miała moc, ale jest coś takiego jak wybór, Harry. Uznała najwyraźniej, że… to nie jej rola… I odstąpiła od niej, robiąc to, co uznała za słuszne.
— Co słusznego jest w wyborze Ciemności?
— Zapytaj tych, którzy w niej tkwią, z pewnością odpowiedzą ci na to pytanie lepiej ode mnie. — Rzucił i poklepał go w ramię. — Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że jeszcze o niej usłyszymy… Cassy zawsze powtarzała, że wielcy ludzie po prostu nie znikają, tylko czekają, aż zacznie się akt, w którym przyjdzie im wystąpić. Touka nie obawiała się śmierci, bo umrzeć nie mogła. — Podniósł się z ziemi, pozostawiając Pottera z oczami wielkimi jak spodki. — Mistrz pojedynków chroniony jest klątwą Starszych, którą złamać można tylko raz na dwa lata podczas mistrzostw. Tylko wtedy, podczas ostatecznej walki, w której musi wziąć udział, mistrz pojedynków może stracić życie… Nie była głupia, Harry, musiała mieć plan. Zawsze miała i zawsze realizowała go do końca. Nott również to wie, dlatego odpuścił.
— Wróci.
— Usilnie w to wierzę — przyznał, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Wciąż patrzył w okno, za którym na oknie siedziała jaskółka i uśmiechnął się lekko. — Jednak nie możemy czekać na zbawienie sami. — Dostrzegł na ulicy Hermionę Granger w towarzystwie ciemnowłosego maga, którego znał. — Potrzebny nam nauczyciel, który owego mistrza stworzył. — Harry podniósł się z podłogi, również patrząc na ulicę, a jego serce zatrzymało się na sekundę.
— Pan Kirishima.






* No i mamy 55, co sądzicie? Przesadziłam? Czekam na waszą opinię! Tekst poprawiła wspaniała Jasmine! Pozdrawiam i życzę miłego dnia PS. Jeśli chcecie dostawać powiadomionka o nowych rozdziałach, zostawcie w komentarzach maile.

3 komentarze:

  1. Hej, hej!
    Rozdział bardzo mi się podobał. Chyba nikogo nie zdziwię, jak powiem, że najbardziej zachwyciła mnie część z Syriuszem. On, uczący się historii czarnej magii i samych mrocznych zaklęć? Jestem trzy razy na tak! Nie muszę chyba dodawać, jak bardzo uwielbiam relację Syriusza z Grindelwaldem. Są wspaniali, a Black w tym rozdziale szczególnie przypadł mi do gustu. Mam nadzieję, że bardziej rozwiniesz ten wątek w następnym rozdziale. Szkoda, że Florę czeka koniec >.< Może to dziwne, ale naprawdę ją polubiłam. Dobrze współgrała z Harrym, mogłam wyczuć, że się lubią. A tu bum, Carrow ma umrzeć. Szkoda. Dużo by zdziałała.
    Ogółem trochę się przeraziłam, gdy zobaczyłam tę ścianę tekstu, w której Gellert tłumaczył powstanie Avady. Mogłabyś to na przykład rozbić na mniejsze części, wplatając do tego wypowiedzi Syriusza, które byłyby dobrymi przerywnikami. Zabrakło mi też uczuć w rozmowie między Narcyzą i Esmeraldą. Mamy tam dialog za dialogiem dialogiem przeplatany, przez co nie mogłam wczuć się w sytuację. Popracuj odrobinę nad opisami, szczególnie właśnie między dialogami, aby urozmaicić tekst.
    Ogółem to czekam na więcej Syriusza i Gellerta, a także Harry'ego i Blaise'a. Lubię te pary. Wciąż mam głupią nadzieję, że może jednak Potter jakoś dogada się ze Ślizgonami, ale coraz mniejsze są na to szanse. No chyba że nagle zmądrzeje. Przydałby się Zabini, który walnąłby go w łeb.
    Ja chcę dostawać powiadomienia. Mojego maila znasz, więc nie będę go podawać :D A z rozdziałem nie przesadziłaś. Mam tylko pytanie: dlaczego taki krótki?! To do ciebie niepodobne.
    Pozdrawiam!
    CanisPL

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Również, bardzo spodobał mi się wspomniany przez ciebie fragment. W Syriuszu zawsze brakowało mi tej ciemności, niezależnie od tego czy przeciwstawił się rodzinie, niektóre rzeczy są utkwione w nich genetycznie... Żaden Black według mnie, każdy ma w sobie tyle samo dobra co zła jednak często owe "zło" wcale nim nie jest. Nie chcę przez to powiedzieć, iż "ciemna strona mocy" jest czymś dobrym, jednak z całą pewnością nie niesie za sobą jedynie zła i cierpienia, co zresztą podkreślam prawie w każdym moim rozdziale. Postać, która ma to udowadniać to Touka, która była w szarej strefie... I Theodor poniekąd, ale to zupełnie inna historia.
      Co do Flory, nie powiem, że się z nią nie żegnamy, bo poniekąd tak jest, ale to nie czas ani miejsce na takie spoilery XD
      Co do Narcyzy i Esmeraldy, czas na ich długą i pełną emocji rozmowę nadejdzie już wkrótce, obiecuję... i tak, zdaję sobie sprawę z tego, że jest bardzo mało opisów jak i jest mi źle na serduszku z racji iż rozdziały są tak krótkie, jednak poprawię się. (Taką mam przynajmniej nadzieję)
      Zabini który daje Potterowi w łeb? Hm... gdzieś to już miałam. Cierpliwości, kubeł zimnej wody jeszcze mu na głowę spadnie.

      Dziękuję, że jesteś i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Jestem tu, aby poświadczyć, co ten wielki rzucający zaklęcie zrobił dla mnie. Nigdy nie wierzę w rzucanie zaklęć, dopóki nie miałem ochoty tego spróbować. Ja i mój mąż mieliśmy wiele problemów z życiem razem, on nie zawsze będzie mnie uszczęśliwiał, ponieważ zakochał się w innej kobiecie poza naszym małżeństwem Starałem się, żeby mój mąż opuścił tę kobietę, ale im więcej z nim rozmawiam Im bardziej mnie zasmuca, tym moje małżeństwo popadło w rozwód, ponieważ nie zwraca na mnie uwagi. Tak więc z całym tym bólem i niepokojem, postanowiłem skontaktować się z tym rzucającym zaklęcia, aby sprawdzić, czy wszystko może się między mną a mężem wytrenować. ten czar DR PEACE powiedział mi, że mój mąż jest naprawdę w wielkim bałaganie, że był czarującą magią, więc powiedział mi, że zrobi wszystko jak zwykle. kontynuował i rzucił zaklęcie dla mnie, po 3 dniach rzucił zaklęcie na mojego męża, który całkowicie się zmienił, przyszedł przepraszając mnie i mówiąc, jak mnie potraktował, że nie wiedział, co robi, ja i mój mąż wracamy Naprawdę dziękuję DR PEACE za przywrócenie mojego męża do siebie, chcę, żeby wszyscy skontaktowali się z nim dla tych, którzy mają jakiekolwiek problemy w związku z problemami związanymi z małżeństwem i związkami, rozwiąże to dla ciebie. Jego adres e-mail jest tutaj: doctorpeacetemple@gmail.com
    WhatsApp: +2348059073851
    Viber: +2348059073851

    OdpowiedzUsuń