sobota, 24 sierpnia 2019

58, Troska


"Odrobina troski jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła" 





Strumienie wody spływały po jej ciele, zmywając ze skóry krew. Dźwięk był cichy. Pozwalał choć na sekundę wyciszyć te wszystkie głosy w jej głowie. Opanować bicie serca i zapobiec czemuś, co można określić mianem “krzyku duszy”. Mówili, że jej nie miała. Że dawno zapomniała, czym jest człowieczeństwo. Że jest szalona, zła… Zła… ZŁA…

— Zło to pojęcie względne.

Roześmiała się na te słowa, wbijając palce w ramiona i przymknęła oczy, gdy poczuła dotyk na swoich plecach, a następnie zapach bzu. Coś gęstszego od wody rozlało się na jej włosach. Siedziała tak, wsłuchując się w szum wody i skupiając na palcach masujących jej głowę. Oddychała miarowo i wdychała zapach bzu… Tak bardzo przypominał jej ogród w rodzinnym domu, gdzie rósł prawie w każdym wolnym miejscu.

— Dlaczego ciągle przy mnie jesteś? — wyszeptała, przejeżdżając paznokciami po ramionach, rozdrapując świeże rany i skrzywiła się z bólu. — Możesz odejść… Kazałam ci to zrobić.

— To chyba oczywiste — odparł cicho.

— Nie zmienię się.

— Wiem. — Odwróciła się do niego, a jego dłonie zsunęły się do ramion. Przesuwał delikatnie po świeżych ranach, dotykając Mrocznego Znaku na przedramieniu, aż dotarł do zaciśniętych na kolanach palców, po czym splótł z nimi swoje.

— Starałam się… — syknęła, wbijając paznokcie w jego dłonie. Nawet się nie skrzywił. — Tak bardzo się starałam! Dlaczego?! — Zaczęła się szarpać, ale nie pozwolił jej wstać. Szybko przyciągnął ją do siebie i objął. Uderzyła go. Ugryzła. Krzyczała i wiła się, chcąc uwolnić… Później opadła z sił i płakała, by znów się wyrywać. A Rudolphus siedział tak, trzymając ją w ramionach i nie puszczając. Siłą nie pozwalając się jej wyswobodzić. Mówił wszystko to, czego nikt inny jej nigdy nie powie. Uspokajając i czekając… Na co właściwie? Aż się opanuje? Aż zaśnie? Aż w końcu otrzeźwieje… ale od czego właściwie? To nie klątwa czy eliksir, nie alkohol czy narkotyk, a obłęd. Tylko czasami ustępował miejsca racjonalizmowi kobiety, którą kiedyś poznał. Ostatnimi czasy… coraz rzadziej.

— Gdzie Narcyza? — wyszeptała nagle, podrywając głowę do góry, a on pocałował jej dłonie. — Czy Snape ją już przyprowadził? — Podniosła głos, zrywając się na równe nogi. Rudolphus westchnął, podnosząc się i skrzywił, kiedy strzeliło mu w kościach… Czuł się stary i zmęczony, jednak nie mógł tego przyznać. Nie miał na to czasu.

— Najpierw się ubierz — powiedział cicho, patrząc na kobietę. Stała przed nim całkowicie naga, z włosami, z których szampon jeszcze do końca nie został zmyty. Która gotowa była deportować się gdziekolwiek, by tylko znaleźć swoją siostrzyczkę. Rudolphus dziękował temu, że uwierzyła w brednie o tym, że Grimmauld Place 12 stoi całkowicie puste od śmierci Blacka. Nie wiedział jak skończyłaby się jej wizyta w tamtym miejscu, dziesięciorgiem trupów członków Zakonu, czy jednym… Jej.

— Ale…

— Usiądź. Pomogę ci. — Oświadczył cicho i wskazał szafkę obok lustra. Bella patrzyła na niego uważnie przez dłuższą chwilę, nieufnie wręcz. W końcu podeszła we wskazane miejsce i usiadła, nadal nadal go obserwując. Przyzwał zaklęciem ręcznik, bieliznę, jedną z sukni i parę butów. Ostatnio o nich zapomniał, co skończyło się okaleczonymi od szkła stopami jego żony, oraz masą klątw i wyzwisk, kiedy wybiegła z domu boso.

Zaczął przygotowywać ją do wyjścia… Jakby miał pod opieką małą dziewczynkę.

— Ma jej dotyk. — Oświadczyła, kiedy wycierał jej włosy. Przez sekundę mogło się wydawać, że mówiła od rzeczy, jednak Rudolphus wiedział, o co jej chodziło. Odkąd tylko wrócili od Malfoyów, co chwilę wspominała Draco.

— I kiedyś miał jej oczy… przed przeszczepem.

— Tak… Faktycznie. Zapomniałam o tym. — Przyznała cicho, obserwując jego dłonie. — I krzywi się też tak samo brzydko co ona. Tak naprawdę mało w nim Malfoya. Poza kłakami i tą karnacją prawie wcale nie widzę podobieństwa.

— Zapomniałaś, jak wyglądał Lucjusz w jego wieku? Są przecież niesamowicie podobni. — Odpowiedział, wycierając teraz jej ramiona, jednocześnie szepcząc klątwy leczące rany. Bella zdawała się tego nie widzieć, znów zatapiając się w myślach. Przez moment panowała cisza. Którą w chwili, kiedy zapiął zamek sukni, przerwał huk aportacji. A gdzieś z głębi domu dobiegł ich głos… Na dźwięk którego kobieta niemalże zeskoczyła z blatu i pobiegła na dół. Rudolphus natomiast patrzył jeszcze przez chwilę w lustro i chwycił zawieszkę swojego naszyjnika. Błagał, by w to uwierzyła.



*



— Wybitnie uzdolniony.

Wynik z OWUTEMÓW nawet go nie zdziwił. Skinął głową, odbierając dokumenty podawane mu przez urzędnika Ministerstwa, który uśmiechał się do niego życzliwie. “Sztuczny”, przeszło mu przez myśl, widząc jak oczy mężczyzny płoną. Najwidoczniej takie wyniki z OWUTEMÓW nie były czymś częstym, skoro w spojrzeniu czarodzieja doszukał się nawet zazdrości.

— Chyba nawet przez moment nie pomyślałeś, że mogłoby być inaczej, prawda, Cattermole? — Prychnął Yaxley, a Theodor prawie uśmiechnął się, widząc nagłe przerażenie mężczyzny, który natychmiast zaczął przytakiwać.

— Oczywiście, że nie! Przecież… To syn Notta, prawda? Nic dziwnego, że taki zdolny. Theodor zawsze cenił sobie wiedzę ponad wszystko, tak…

— Na nas pora, chłopcze — przerwał ostro Corban, mierząc maga wzrokiem pełnym pogardy i otworzył drzwi, machając dłonią na Notta. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, wuj prychnął zirytowany. — Że też wciąż trzymają pospólstwo na takich stanowiskach. — Pokręcił głową. Theodor milczał. — Kiedy wszystko się zacznie, będzie pierwszym, którego się stąd pozbędę.

— Zacznie? — Powtórzył chłopak. Wuj posłał mu zadowolony uśmiech.

— Masz rację, chłopcze. Już się zaczęło. — Przyznał z zadowoleniem, zakładając dłoń za plecy i ukłonił się jakiejś czarownicy, jak miał w zwyczaju. Nie stosował zwykłego skinienia głową… Nie przy prawdziwie urodziwych kobietach. — Potrzeba jedynie czasu. — Uzupełnił, zadowolony i na niego spojrzał. — Rozmawiałem z kilkoma osobami… Po ujrzeniu tych wyników z pewnością będą brali twoją kandydaturę poważnie.

— Nie wiem, jak się wujowi za to odwdzięczę.

— Nie musisz, chłopcze. Byłem to winny twojemu ojcu. Poza tym… Mam do was sentyment. — Oświadczył, choć wcale nie brzmiał, żeby faktycznie tak było. Głos miał równie chłodny, co zwykle. “Oszczędny w uczuciach”, przeszło chłopakowi przez myśl. — Mam tylko nadzieję, że Hanie powiedzie się w przyszłości równie dobrze, co tobie — dodał, a Theodor lekko się skrzywił. Bo kiedy pomyślał o Travers… Nie sądził, by tak było. Wuj był ich prawnym opiekunem. Mógł decydować o wielu rzeczach. Jak na przykład o przyszłości dziewczyny. Znając jego plany, wątpił, by się jej spodobały.

— Nie sądzę, wuju, aby spełnieniem jej marzeń było bycie wierną żoną arystokraty. — Powiedział cicho, przypominając sobie o “wizytach” kilku znajomych wuja, każdy z nich miał syna w wieku Travers. Dwóch Krukonów, jeden Ślizgon… Niby ma wybór między nimi, co i tak jest już zaskakująco dobroduszne, jeśli chodzi o wuja, jednak zupełnie nieprzydatne w tym przypadku.

— Nie musi być wierna. Wystarczy, że będzie żoną. To zabezpieczenie, Theodorze. Każdy ojciec młodej damy ci to powie.

— To po co małżeństwo, skoro nie chce się być wiernym? — Zapytał. Corban parsknął cicho, jakby to było oczywiste i Nott przeczuwał jego kolejne słowa.

— Dla interesu, mój drogi. Wszystko dla dobrego, starego interesu.

— Bez uczuć?

— Są zbyteczne. — Theodor już nie odpowiedział. I tak za dużo mówił. A wiedział, że wuj nie lubił, kiedy ktoś z nim dyskutuje. Poprawił teczki trzymane w dłoniach i już chciał zapytać Corbana o szczegóły tyczące się stanowiska, które tak skrupulatnie stara się dla niego załatwić. Zaskoczył go jednak, przystając i kładąc mu dłoń na ramieniu. — Nie znaczy to, że ty sam masz się ich wyzbyć. — Nagle spoważniał, patrząc mu w oczy. Nott poczuł, jak coś ściska go w żołądku. — Choć są tacy, którzy każą ci inaczej. — Były Ślizgon opuścił wzrok na teczki. — Twój ojciec nie chciał, byś stał się tym samym, co ona, wiesz o tym, prawda?

— Tak, wuju. — Głos nagle ugrzązł w jego gardle.

— Byłby z ciebie teraz bardzo dumny… Zresztą, ja również jestem. — Wrócił do swojego neutralnego, zadowolonego, ale chłodnego głosu, znów ruszając przed siebie. — Chodź, chłopcze. Trzeba jakoś uczcić twoje wejście w dorosłość.

Nott stał jeszcze przez chwilę w miejscu, otrząsając się wreszcie i uśmiechnął pod nosem, spoglądając w dokumenty. Touka byłaby szczęśliwa widząc, że właśnie zafundował sobie bilet do wolności.



*



— Pewnie w to nie uwierzycie, ale… Nott mi pomógł. — Harry wraz z Blaisem wykrzywili komicznie brwi. Granger lekko przygryzła dolną wargę i zgarnęła opadające na jej twarz włosy za ucho. — Ostatnio… — zamilkła na moment, zastanawiając się, jak to ubrać w słowa. Mówienie o snach raczej nie brzmiało wiarygodnie… a wręcz dziecinnie. Spojrzała na Pottera, który wpatrywał się w nią z napięciem wymalowanym na twarzy, a później na Zabiniego. Wyglądało na to, że jej nie wierzył. Cóż… nie ufali sobie. Nie mieli ku temu podstaw, więc jego zachowanie nawet jej nie zdziwiło. — Spotkałam go w Esach i Floresach. Zaczęliśmy rozmawiać, jednak po chwili nastała cisza… Gdzieś z tyłu, ktoś mówił o artykule z Proroka tyczącym się śmierci Touki… Nott wtedy… Wtedy powiedział mi, że wojna nas przerośnie, jeśli nie będziemy potrafili się bronić… Powiedział, żebym zaszła do pana Kirishimy i powołała się na niego… Zrobiłam to, a on się zgodził.

— Benedict nie należy do osób, które przyjmują propozycje od byle kogo. — Mruknął Blaise, opierając się o bok łóżka. Obaj z Harrym siedzieli na podłodze w starym pokoju, który zajmowali. Granger siedziała na dywanie naprzeciwko nich. Nie czuła się pewnie, odkąd wróciła z Tonks do Zakonu. A tym bardziej, kiedy Harry poprosił ją, by wyjaśniła, jak udało się jej tego przekonać Benedicta Kirishimę do przyjścia tutaj. Nie potrafiła dobrze kłamać, ale powiedzenie prawdy, taką, jaką była, wydawało się jej naiwne oraz miało wielkie prawdopodobieństwo niepowodzenia. Mówienie o snach… nie było specjalnie wiarygodne. Nie w jej przypadku.

— Mówiłam, Nott kazał powołać się na niego.

— I Benedict o nic nie pytał?

— Nie… Po prostu wstał i powiedział, że mam go tutaj zaprowadzić. — To akurat było prawdą. Kiedy przyszła na salę treningową, skończył właśnie zajęcia z młodszą grupą swoich podopiecznych. Podczas kiedy ona przygotowała się na długą przemowę dotyczącą tego, dlaczego powinien pomóc Zakonowi, on po prostu się zgodził. Wyglądał na bardzo zmęczonego.

— Czy to było rozsądne przyprowadzać go do serca Zakonu? Mam wrażenie, że przyprowadzacie tu kogo popadnie. To kwestia czasu, aż któryś z waszych gości podkabluje i zwalą się tutaj śmierciożercy. — Oświadczył chłodno chłopak, na co Granger wzdrygnęła się.

— Wprowadzamy tu tych, którym ufamy. Pan Kirishima, po tym, co się wydarzyło, raczej nie wybierze tamtej strony. Najprawdopodobniej kieruje nim zemsta, dlatego zgodził się pomóc. — Odpowiedział mu Potter, wodząc wzrokiem po suficie.

— Co nie zmienia faktu, że panuje tutaj chaos. Może jestem tu od niedawna, ale codziennie słychać kłótnie między wami. Jak możecie współpracować, będąc ciągle w jakimś konflikcie? — Mruknął. Harry lekko się skrzywił, w tej kwestii nie mógł się obronić. Tylko podczas spotkań, w których uczestniczył Dumbledore, Zakon był… w miarę możliwości, spokojny. Na co dzień wyglądało to nieco inaczej. A kłótnie między członkami to już rutyna dnia codziennego. Jednak szczerze mówiąc, największe spięcia były między panią Weasley a Blackiem, a nie tak, jak się spodziewał, między Syriuszem i byłą panią Malfoy czy Snapem.

O co się kłócą, tego Potter nie wiedział, ale trwało to zwykle długo, przy akompaniamencie rzucanych zaklęć i przedmiotów. Od dwóch dni był względny spokój. Po ostatniej kłótni Molly nie pojawiała się w Kwaterze Głównej. Natomiast ostatnia “sprzeczka” odbyła się dziś między Snapem a Kingsleyem. Potter spojrzał z ukosa na Zabiniego i wypuścił ze świstem powietrze.

— Skoro już do tego nawiązaliśmy… — Zaczął powoli, ważąc każde słowo. Wiedział, że musi to odpowiednio rozegrać. Nie miał pewności, jakiej reakcji powinien się spodziewać. Mimo tego, że sądził, iż zna Zabiniego, ten często zachowywał się w sposób przeczący temu, kim był i w co wierzył. Dlatego w kwestii tak delikatnej sprawy, jak ta, którą chciał podjąć Potter, nie miał pewności, jak zareaguje. Musiał to dobrze rozegrać. W końcu chodziło o ich przyszłość. — Z tego, co mówiła Narcyza… Twoja mama nie była zachwycona, słysząc, że tutaj jesteś.

— Skąd ta nagła refleksja, Potter? — prychnął Zabini. Harry spojrzał na Hermionę, która przyglądała się Potterowi nieco zdezorientowana. Mówili o Theodorze i panu Kirishimie, nagła zmiana na temat matki Blaise’a musiała wydawać się dziwna.

— Kiedyś mówiłeś, że jest mściwa… Pani Black zresztą też — dodał ciszej. Blaise przymrużył niebezpiecznie oczy. Harry uznał to za żółte światło, jednak ciągnął dalej. — Oświadczyła, że nie będzie się mieszać, ale… Sam wspominałeś, że współpracuje z ludźmi, którzy są po drugiej stronie. Do tego mówiłeś, że gdyby miała wybór, wolałaby, abyś był śmierciożercą niż członkiem Zakonu… Nie zastanawiało cię dlaczego?

— Nie rozmawiałem z nią o tym. — Powiedział po prostu, odwracając wzrok do okna. Głos miał zimny i szorstki, jakby chciał szybko zakończyć tą ten temat. Potter się nie dziwił, chodziło w końcu o jego matkę. — Nie miałem czasu.

— Pozostaje kwestia jej zemsty.

— Narcyza mówiła, że obiecała się nie mieszać.

— Wierzysz jej?

— To moja matka, Potter. — Harry zamilkł, kiedy głos Blaise’a przybrał ostry ton. — Znam ją. A kiedy ona coś obiecuje, zawsze tego dotrzymuje, rozumiesz? — Brunet skinął głową. — To dobrze… Mam nadzieję, że nie będziesz już insynuował podobnych bzdur. — Podniósł się z ziemi i skierował do wyjścia. — Mimo że ją zostawiłem, wciąż jest moją matką i nie radzę jej przy mnie obrażać. — Harry wiedział, jak bardzo wyczulony na temat Esmeraldy jest Zabini. Pamiętał jak kiedyś okaleczył Zeaka Martina, Krukona, który razem z Potterem trafił do Slytherinu, po tym, jak ten wypowiedział swoje przypuszczenia, że to matka Zabiniego była winna śmierci jego ojca, jednego z ojczymów Blaise’a.

— Po prostu byłem ciekaw, skąd ta nienawiść do Zakonu. — Rzucił, zanim zamknął za sobą drzwi. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu Potter podniósł wzrok na Granger, która wciąż mu się przyglądała. Westchnął cicho i oparł się o kolumnę łóżka. — Musiałem go zainteresować tym tematem. — Wyjaśnił powoli. — Nie wiem, czy to dobre… ale powinien znać prawdę.

— Wiesz dlaczego Esmeralda tak nienawidzi Zakonu?

— Wiem — wykrztusił. Granger spojrzała na swoje dłonie i skinęła głową. — Ale boję się, jak Blaise zareaguje na prawdę.

— Ty jakbyś zareagował? — Harry pamiętał, co zrobił, słysząc kiedyś rozmowę, w której posądzili Syriusza o śmierć jego rodziców. Pamiętał, jak ból rozrywał mu serce, a on pragnął zemsty…

— Pewnie rzuciłbym się z różdżką do ataku. Ale Blaise mimo wszystko jest rozsądniejszy niż ja…



*



— Co to ma być? — Spytała, unosząc zdumiona brwi. — Masz randkę z trupem? Po cholerę przychodzisz do prosektorium z kwiatami?

— Są jego urodziny, więc… Pomyślałem, że razem pójdziemy na cmentarz. — Jeśli wcześniej sądził, że zaskoczył ją swoim pojawieniem się, to teraz wyglądała, jakby ktoś uderzył ją w twarz. To go bardzo zaskoczyło. — To aż takie dziwne?

— Tak — powiedziała, spoglądając na róże w jego dłoniach. Może i były pospolite, ale lubiła je. Przypominały jej o ludziach, każdy z nich potrafi ranić. Nawet jeśli wygląda na kruchego i niewinnego. — Nawet bardzo, zaczekaj tu, tylko się przebiorę — dodała, przechodząc do gabinetu. Przystanęła przy drzwiach i na niego spojrzała. — Dziękuję za pamięć. — Przytaknął jedynie, a ona zniknęła za drzwiami. Rabastan usiadł na półce przy misie z wodą. Czuł, że ponowne zdobycie przyjaźni Esmeraldy będzie o wiele trudniejsze niż stanie się jej kochankiem. O wiele, wiele trudniejsze.



*



— Syriusz?

— Mogę wejść? — Kobieta skinęła lekko głową, odsuwając się na bok. Black jeszcze raz obejrzał się za siebie, po czym wszedł do środka. Miał wrażenie, że odkąd pojawił się na Knights Kingdom ktoś go obserwuje. Nie żeby się tego przestraszył, był bardziej zirytowany. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli ktoś go rozpozna, może zrobić się nieciekawie. Na tej ulicy mieszkał Yaxley i kilku innych popleczników Voldemorta. Spotkanie Blacka z którymkolwiek z nich jest bardzo niepożądane. — Przeszkadzam? — Zapytał, kiedy drzwi się zamknęły, a on odetchnął z lekką ulgą.

— Nie. Herbaty? — Odparła, wskazując dłonią wejście do salonu.

— Poproszę. — Iris przytaknęła i odeszła w stronę kuchni. Syriusz natomiast wszedł do salonu, który zmienił się nieco, odkąd był w nim po raz ostatni. Stosy książek znajdujących się wtedy na ziemi zniknęły, a pomieszczenie wydawało się świeższe i mniej przytłaczające, bez masy obrazów poukładanych przy ścianach. Został tylko jeden. Syriusz postąpił kilka kroków w stronę portretu Regulusa i przygryzł lekko dolną wargę… Zadawał sobie w myślach pytanie, dlaczego właściwie tutaj przyszedł. Przejechał wzrokiem po sylwetce brata… Cieszył się w tej chwili, że obraz był namalowany w typowo mugolski sposób, bez ingerencji magii, która nadałaby mu cechy tego, kogo ukazywał. Choć w głębi siebie zastanawiał się, co ten powiedziałby na jego widok.

Usłyszał dźwięk tłuczonej porcelany i drgnął, po czym poszedł w stronę kuchni.

— Coś się stało? — Zapytał, wchodząc tam. Kobieta uniosła wzrok znad rozbitej filiżanki i pokręciła głową, zbierając większe kawałki. Syriusz w pierwszym odruchu chciał po prostu wyjąć różdżkę i zrobić nią jeden obrót, by ją złożyć, ale w tym momencie wydawało mu się to nieodpowiednie i wręcz niegrzeczne. Iris była charłakiem, używanie magii przy tak błahych czynnościach, mając do dyspozycji takie pokłady energii było przez większość z nich uznawane za marnotrawstwo. — Zaczekaj, pomogę ci z...

— Nie trzeba. To już wszystkie większe kawałki. — Przerwała mu, wyrzucając porcelanę do śmietnika. — Niezdara ze mnie — powiedziała, podchodząc do szafki. Wyjęła nową filiżankę i nalała do niej herbaty z imbryka. — Ale miło z twojej strony, że zapytałeś. Szczerze mówiąc, nie tego spodziewałam się po… — Zamilkła na chwilę. Syriusz nie winił jej za to. Miała powody, by go oceniać… Kilka naprawdę poważnych powodów. — Po tobie. — Dokończyła, odkładając naczynie na bok, a Black dostrzegł na jej dłoni coś dziwnego.

— Co ci się stało w rękę? — Zapytał. Kiedy otwierała mu drzwi, nie miała na dłoniach czarnych linii przypominających tatuaże. Wiedział to, bo zawsze patrzył na nie ludziom. Może to i dziwaczne, ale wolał zawsze upewnić się, czy osoba, z którą miał do czynienia, nie ma w dłoniach czegoś niebezpiecznego… Jego rodzina posiadała wiele przedmiotów, które, z pozoru niewinne, mogły wyrządzić innym krzywdę, przekląć ich, a nawet zabić. Nie sądził, by Iris kiedykolwiek chciała go zaatakować, jednak tutaj nie chodziło o nią. Po Azkabanie to natręctwo się nasiliło i patrzył na dłonie każdemu, kogo spotkał, a dopiero potem się witał…

— Nic, co powinno cię obchodzić — odparła. Wyminęła go, trzymając w rękach tacę i z powrotem poszła do salonu. Black stał przez chwilę, patrząc na miejsce, gdzie leżała wcześniej filiżanka i zdał sobie sprawę z tego, że jest za późno. Ten, kto go obserwował, już zaczął działać. — Herbata ci wystygnie.

— Idę. — Rzucił, kierując się w jej stronę. Musiał dowiedzieć się, kto ją tak przeklął.



*



— Możesz zająć tą sypialnię. — Astoria przytaknęła lekko w podziękowaniu. Barty posłał jej jedynie przelotny uśmiech i odszedł, mówiąc coś o tym, że zbliża się pora na herbatę, więc jak tylko się rozpakuje, ma zejść na dół. Greengrass wydawało się to zabawne. Jak i cała ta sytuacja… I ci ludzie. Barty Crouch Junior był dla Brytyjczyków martwy od kilku lat. A jednak chodził po ulicach zupełnie się nie kryjąc z tym, kim jest. Ludzie mijali go i nie zwracali zupełnie uwagi na to, że mężczyzna, którego mają za nieboszczyka, jest wśród nich. Do tego on sam… Był inny. Astoria wiedziała, że była to sprawka Cassandry, ona jedna potrafiła przekonać ludzi do swoich idei, powodując tym nawet zmianę stron, jak stało się właśnie w przypadku Croucha. Mężczyzny, którego uznali za szaleńca, do końca oddanego Czarnemu Panu. Za czarnoksiężnika i mordercę… Zupełnie innego po jednym spotkaniu z Cassandrą.

Greengrass otworzyła drzwi pokoju, który miał stać się jej sypialnią. Nie był duży, chociaż do małych również nie należał. Prosty, utrzymany w barwach gołębiej szarości, z białymi meblami i długimi, jasnymi firanami zasłaniającymi podłużne okno. Zza niego widać było ogród pełen białych róż. Słońce wdzierało się do środka, oświetlając łóżko z rzeźbionymi w secesyjne wzory kolumnami. Cały pokój wydawał się bardzo niewinny, jakby przygotowany na to, by mieszkała w nim drobna dziewczynka, która spędza swój wolny czas na czytaniu poezji… Astoria tak robiła, jednak nie była drobną ani uroczą dziewczynką, jak kiedyś. Choć w głębi siebie chciałaby wrócić do czasów, gdy chodziła jeszcze do Beauxbatons i była damą w każdym tego słowa znaczeniu.

— Czas na nową rolę. — Oświadczyła sama do siebie, przechodząc przez pokój i zaczęła się rozpakowywać. Mimo to gdzieś w głębi serca wiedziała, że będzie tego żałować.



*



— Co cię tu sprowadza? — Zapytała Iris, wygładzając starannym ruchem zagięcie na swojej sukni. Przypominała mu dziewczęta, jakie znał, będąc jeszcze szczeniakiem. Damy zasiadające przy stole, które nie miały nigdy nic do powiedzenia, a raczej… ich opinia nie była według dorosłych istotna. Damy z dobrego domu, zawsze ciche i usłużne.

— Ostatnio nie zadałem wszystkich pytań dotyczących… Regulusa. — Oświadczył po chwili wahania. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową, chwytając filiżankę herbaty i napiła się. Syriusz powtórzył jej ruch.

— Co chciałbyś wiedzieć? — Zapytała, spoglądając mu w oczy. Spojrzenie to znów wprawiło go w zmieszanie. Jej oczy barwy zaklęcia uśmiercającego odbierały mu głos, resztki zdrowego rozsądku, hipnotyzowały, nie pozwalając wykrztusić słowa, a wszystkie razy, gdy na własne oczy widział użycie tej klątwy, pojawiały się w jego myślach. Śmierć, śmierć, śmierć… Odwrócił spojrzenie na swoją filiżankę.

— Po pierwsze, chciałem cię przeprosić. — Iris przekrzywiła głowę w bok. Syriusz wypuścił ze świstem powietrze. — Rozmawiałem ostatnio z chłopcem… który popełnił podobne błędy do moich… Porzucił wielu ludzi… Nie zadośćuczynił krzywd… Tylko on jest młody, a jego czyny mogą zostać jeszcze naprawione… Moje nie. — Przymknął na chwilę oczy, starając się opanować. Nie sądził, że przyznanie się do tego będzie takie trudne. — Bo może gdyby nie moja duma… nie poszedłby tam, a ty nie żyłabyś w ciągłej żałobie… Nie naprawię tego, jedyne, co mogę to przepraszać raz po raz, w nieskończoność, mając nadzieję, że to coś zmieni, ale to niczego nie zmieni, bo… — Zamarł, czując ciepło na nadgarstku. Otworzył oczy i dostrzegł, że jego drżąca dłoń rozlała sporą ilość herbaty na talerzyk… Iris przechwyciła naczynie i odłożyła, wciąż trzymając jego nadgarstek. Kucała przy nim, trzymając jego dłonie i wpatrywała się w niego tymi przerażającymi oczami. Tak jaskrawymi i soczyście zielonymi, jakich nigdy nie widział. Nawet oczy Harry’ego nie przybierały tak intensywnej barwy zieleni jak jej. Siedzieli tak w ciszy, póki jego dłonie nie przestały drżeć, a on pod wpływem tego spojrzenia… opanował się.

— W porządku? — Zapytała cicho. Black skinął głową, a wtedy puściła go i wróciła na swoje miejsce. — Przeszłość zawsze będzie częścią ciebie, Syriuszu. Musisz się z nią pogodzić, inaczej zawsze będzie ci ciężko o niej mówić.

— Jak mam pogodzić się z tym, że Reg nie żyje z mojej winy? Że moi przyjaciele nie żyją, bo nie przejrzałem planów zdrajcy? Że Roxanne przez moją głupotę przeżyła piekło Azkabanu?! Jak?!

— Nie krzykiem. — Były Gryfon zamarł. Iris spojrzała ponad jego ramię. Syriusz wiedział, co się tam znajduje. Portret jego brata nie był magiczny, nie mógł jej nic poradzić… — Nie mogłeś przewidzieć tego, co się stanie. Nie miałeś wpływu na decyzję Regulusa, bo chciał się tylko pożegnać. Nie miałeś wpływu na to, że Peter was zdradzi, bo był waszym przyjacielem i nie posądziłbyś go o coś takiego. Nie jesteś winny temu, że Roxanne trafiła do Azkabanu, bo nie była oskarżona o współpracę z tobą, a z Bartym Crouchem Juniorem. Może i masz w tym jakiś udział, ale nie możesz obwiniać się za to, co ich spotkało. Czasu nie cofniesz. Choć wiem, że dla was jest to możliwe, ale…

— Cena bywa zbyt wysoka. — Dokończył za nią, a Alder przytaknęła. Syriusz zwrócił uwagę na jej dłoń… tatuaże. — Skąd wzięły się te znaki? Nie miałaś ich wcześniej.

— Mówiłam. To nie twoja sprawa.

— Może i nie mogłem pomóc im. — Podniósł na nią wzrok. — I to, co ich spotkało, to nie moja wina… Jednak teraz z całą pewnością ją ponoszę, bo to znamię nie jest przypadkowe. Kiedy tutaj szedłem czułem, że ktoś mnie obserwuje, a kilka minut później ktoś cię przeklął… Nie wmówisz mi, że to się ze sobą nie łączy.

— Odpuść sobie, znam kogoś, kto pozbędzie się klątwy. — Zapewniła, chwytając za filiżankę. — Pozbywał się gorszych, więc… ta to drobiazg. Nie patrz tak, jestem sędzią. Ryzyko zawodowe — oświadczyła, znów biorąc łyk herbaty. — Wróćmy do twoich pytań.

— Jak się poznaliście? — Iris uśmiechnęła się delikatnie, po czym spojrzała na niego, a Syriusz miał przeczucie, że będzie to opowieść inna niż wszystkie te mówiące o miłości.



*



— Co ci strzeliło do głowy? — Bella objęła siostrę, wdychając jej słodki zapach i przymykając oczy. Jej Narcyza tutaj była. Cała i zdrowa. — Nie waż się robić tego nigdy więcej. Nigdy… Jak… Jak tamta…

— Nie będę — oświadczyła cicho, ale chłodno blondynka. Nie okazywała skruchy… Jak zwykle zresztą. — Severus powiedział, że mnie szukasz.

— Wiedziałam, że wie, gdzie jesteś! — Syknęła, odsuwając ją od siebie, a jej oczy zabłysły. — Przebrzydły gad.

— Musiałam odpocząć… Dużo się działo.

— Tak. Cassy. Rozwód. Ta sprawa z Draco… ale już jest dobrze. — Chwyciła jej dłonie. — Jestem tutaj. I nie pozwolę, by coś cię skrzywdziło… Coś nie tak? — Zapytała nagle smutna widząc, że oczy Narcyzy błysnęły. Ta otwierała i zamykała usta, jakby zastanawiając się, co jej odpowiedzieć, ostatecznie zamykając je i kręcąc głową. Bella posłała jej opiekuńczy uśmiech, czując nagły skurcz w żołądku. Przekonali ją, by do niej wróciła. Wszystko już musi być dobrze. — Wiesz. Insynuowali mi, że przeszłaś na stronę Zakonu. Wyobrażasz sobie?! — Zaśmiała się, na co Narcyza prychnęła.

— Znikasz na chwilę, a już cię o coś posądzają — odparła. Bella natychmiast przytaknęła, ciągnąc ją do salonu.

— To samo mówiłam, ale nikt mnie nie słucha. Mają mnie za obłąkaną. Twierdzą, że oszalałam. Zabawne, prawda? — Spojrzała na nią. Narcyza milczała. Lestrange nie przejęła się tym, wręcz brutalnie sadzając ją w fotelu. — Czarny Pan ucieszy się na twój powrót.

— Czarny Pan? — powtórzyła wolniej kobieta, lekko rozciągając sylaby w sposób, jaki nie był do niej podobny. Jednak Bella również zdawała się tego nie zauważać, usiadła na oparciu fotela i pogładziła ją po głowie, niczym małą dziewczynkę.

— O tak! Pewnie słyszałaś o tym, co wyrabia Lucjusz. Spalił posiadłość i to akurat w momencie, gdy Czarny Pan chciał mu zaproponować stworzenie w niej swojej kwatery głównej!

— Faktycznie szkoda — mruknęła kobieta z nutą sarkazmu. Lestrange i tego zdawała się nie słyszeć, ciągnąc dalej swój monolog, a jej palce raz po raz przeczesywały złote pasma włosów Narcyzy.

— Do tego jego działania zagraniczne nie przynoszą tak dobrych efektów, jak chcieliśmy.

— Nie rozumiem. Co ja mam do tego?

— Jak to co? — zdziwiła się, patrząc na siostrę. — Najprawdopodobniej Czarny Pan nakaże ci go sprzątnąć.

— Czy ty siebie słyszysz? — Zapytała, wstając na równe nogi i spojrzała na nią z szokiem. — To mój… — Zamilkła, jakby coś sobie uświadamiając. Bella spoglądała w jej oczy i zmarszczyła brwi, widząc w nich ogień.

— Mój?

— To był mój mąż — mruknęła ciszej, opuszczając wzrok na podłogę. — Nie odeszłam, bo z nim było coś nie tak… Tu chodzi o mnie, Bella. Są krzywdy, których nie da się odkupić… ale zabicie go nic nie da. Tylko pogorszy sprawę.

— Nie możesz sprzeciwić się woli Czarnego Pana.

— Otóż mogę. — Bellatriks zamarła. — I robię to. Właśnie teraz.

— Zabije nas wszystkich.

— Trudno. Nie przyłożę do tego ręki… Co cię tak bawi? — Mruknęła, kiedy Bellatriks roześmiała się na głos. A dźwięk ten zaczął odbijać się echem po pustych korytarzach rezydencji. Bella wstała i zamknęła ją w uścisku. — Bella?

— Kiedy uciekła Andromeda? — Wyszeptała, zaciskając mocniej dłonie na ramionach siostry.

— Co?

— Powiedz. — Wbiła paznokcie w jej ramiona.

— W dzień urodzin ojca.

— Co się stało na przyjęciu zaręczynowym Botta?

— Rudolph porwał cię sprzed ołtarza.

— Co mam na prawej łopatce?

— Bliznę po tym, jak klątwa Syriusza uderzyła cię podczas atakowania domu Weasleyów w osiemdziesiątym pierwszym. — Bella zaśmiała się cicho. Jej dotyk stał się delikatny, a ucisk wręcz opiekuńczy. Oparła głowę o ramię siostry, znów wdychając jej słodki zapach. Nie widziała tego, że oczy jej młodszej siostry lśnią przerażeniem, wpatrzone prosto w Rudolphusa, który wypuścił z ulgą powietrze. Bardzo niewiele brakowało.



*



— Reg?! Co ci się stało? — Narcyza oderwała wzrok od książki, spoglądając na kuzyna z szokiem. Regulus wszedł do pokoju cały ubrudzony krwią i prochem, a na policzku miał kilka zadrapań. Z jednej strony nie powinno ją to dziwić, biorąc pod uwagę akcje śmierciożerców, na które był wysyłany młody Black. Ale Regulus zwykł wracać tak, jakby wrócił ze spotkania, schludny, czysty, porządnie uczesany. Teraz był przeciwieństwem samego siebie.

— Wilkołak. Długo by opowiadać. — Oświadczył i obejrzał się za siebie. — Chodź. To tylko moja kuzynka. — Narcyza zamrugała zdezorientowana, po czym zdziwiła się, gdy z korytarza powoli weszła dziewczyna, ubrudzona tak samo, jak Regulus. — Usiądź. Zaraz podam ci jakiś eliksir. Powinien zadziałać.

— Naprawdę nie musisz…

— Za późno zareagowałem, mogło ci się coś stać — oświadczył sucho, a dziewczyna nie odpowiedziała. Wydawała się być w wieku Barty’ego Croucha, ale Narcyza nie kojarzyła jej ze szkoły, a taką nietypową urodę z całą pewnością by zapamiętała. Brunetka podeszła do kominka i usiadła na skraju stojącego przy nim fotela. Zawstydzona, trzymała dłonie na kolanach, jakby bała się czegokolwiek dotknąć.

— Powiedziałeś wilkołak — Narcyza podjęła temat. — A przecież mówiłeś, że idziesz do ministerstwa.

— Bo tak było. Wracając, musiałem załatwić kilka rzeczy na mieście, a na jednej ulicy nagle wybuchł popłoch.

— A ty, zamiast interesować się sobą, oczywiście poszedłeś tam, gdzie było najgoręcej. — Dokończyła za niego zirytowana. Nie lubiła, kiedy Regulus się wychylał, wtedy bardzo przypominał jej Syriusza i Andromedę, a nie chciała stracić kolejnego kuzyna. — Głupi jesteś.

— Jak uważasz. — Odparł spokojnie i podszedł do brunetki, podając jej eliksir. Spojrzała na niego niepewnie, po czym wypiła za jednym razem wszystko, ale stało się coś dziwnego… a raczej nie stało. Eliksir nie podziałał. Obrażenia wciąż oszpecały jej ładną buzię. Regulus zmarszczył lekko brwi i spojrzał na eliksir. Również się napił, jego zadrapania od razu zniknęły.

— Nietolerancja? — zdziwiła się Narcyza. — To bardzo dziwne. Tym bardziej w tym wieku.

— Możesz nie komentować? — mruknął Regulus i spojrzał na dziewczynę, która siedziała ze spuszczoną głową. — Jak ci na imię?

— Iris… Iris van Alder. — Oświadczyła, a chłopak zastanowił się przez chwilę.

— Jesteś córką Alderów z Glasgow? — Przytaknęła. — Co tu robisz?

— Mieszkam. Jestem niezależna.

— Dziwne jak na te czasy — mruknęła Narcyza. Dziewczyna wyglądała na jeszcze bardziej zestresowaną.

— Narcyzo, wyjdź.

— Słucham?

— To mój pokój, nie powinno cię tu być. A ja chcę ją o coś zapytać… na osobności. — Dodał. Black podniosła się z miejsca i wyszła. Gdy tylko drzwi kliknęły, chłopak machnął różdżką, wyciszając pomieszczenie, po czym westchnął i przykucnął przy dziewczynie. — Pokaż mi różdżkę.

— Co takiego?

— Różdżkę — powtórzył cicho. — Twoją, tą, którą kupiłaś u wytwórcy różdżek, gdy miałaś jedenaście lat. Chcę ją zobaczyć.

— W jakim celu?

— W celu rozwiania wątpliwości co do twojego pochodzenia. — Podniosła na niego wzrok, a jej oczy zalśniły łzami. Chłopak zacisnął lewą dłoń w pięść i wziął głęboki wdech. — Jak trafiłaś do tego świata?

— Chyba nie rozumiem.

— Nie masz różdżki, nie umiesz się bronić, eliksiry na ciebie nie działają. Nie jesteś czarownicą. — Oznajmił, a dziewczyna wnet znów się zgarbiła i opuściła głowę. Sądził, że chciała zakryć łzy, ale nie płakała. Zgarnięcie włosów za ucho, odkrywające twarz, tylko potwierdziło, że nie chciała się kryć. — Zapytam jeszcze raz. Jak się tu znalazłaś?

— Urodziłam się.

— Nie polepszasz swojej sytuacji — powiedział nieco zimniej. — Teraz nie jest tu bezpiecznie, jeśli ktoś się zorientuje, zabiją cię. Mugole tacy jak ty…

— Proszę, nie mów do mnie w ten sposób. — Szepnęła, a chłopak zamilkł. Zadrżała. — Nie nazywaj mnie tak… Nie jestem mugolem. Nie chcę nim być. I nigdy nie będę.

— Ale…

— Iris to moje prawdziwe imię, nazwisko i ród również.

— Alderowie nie mają dzieci.

— Owszem, mają. Mnie… jedyną córkę.

— Gdyby tak było, pokazałabyś różdżkę bez problemu. Twoje kłamstwo tu się kończy.

— Co mam zrobić, byś mi uwierzył?

— Nic. Nie muszę ci wierzyć. Muszę jedynie bezproblemowo cię stąd wyprowadzić.

— Dokąd?

— Do świata mugo…

— Nie jestem mugolem.

— Czym w takim razie jesteś? — Znów ujrzał łzy w jej oczach. Szepnęła coś niezrozumiałego, przez co był zmuszony poprosić ją o powtórzenie.

— Jestem charłakiem. — Otuliła się ramionami. — Rodzice wolą ukrywać w tajemnicy fakt, iż mają dziecko, skoro… jest prawie mugolem. Mój ród jest dość znany, a to sprawiłoby, że pozycja rodziny…

— Spadnie — dokończył. Iris przytaknęła. — Dlatego jesteś tak daleko od domu?

— Tak. Kupili mi mieszkanie w zachodniej dzielnicy, tam mieszkam i się uczę.

— Czego niby? Skoro czarownica z ciebie żadna.

— Prawa. — Rozchylił usta ze zdziwienia. — Chcę iść na prawo…

— I sądzisz, że cię przyjmą?

— Nikt nie musi znać prawdy. — Chłopak wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.— Egzamin polega na obronie jednego ze zbrodniarzy, nie na używaniu magii. Nie muszę nawet pokazywać różdżki.

— A jeśli ktoś pozna prawdę?

— Pewnie mnie wyrzucą. — Oświadczyła cicho. Regulus podniósł się i rozejrzał po pokoju. Przejechał dłonią po twarzy. — Pójdę już. Przepraszam za kłopot i… dziękuję. — Dodała, wstając. Ukłoniła się lekko, po czym skierowała się do wyjścia.

— Masz teoretyczne pojęcie o klątwach? — Spojrzała na niego i powoli skinęła. — Tych czarnomagicznych również? — Ponowiła swój ruch. Ruszył w jej stronę i otworzył drzwi. — Odprowadzę cię. Możemy pomóc sobie nawzajem. — Nie odpowiedziała, nie miała pojęcia, do czego zmierzał.



*

— Och… — Wymsknęło się Regulusowi, gdy wszedł do mieszkania dziewczyny… A raczej do biblioteki. Wszędzie, gdzie nie spojrzeć były księgi, starsze i młodsze, grube i te cienkie, wypełnione po brzegi tym, co potrzebne, by pracować dla ministerstwa w dziale przestrzegania prawa… Wiele z nich nie było legalnych. Black wiedział to, widząc kilka, które sam miał w domu i których treść była zakazana przez ówczesną władzę.

— Wybacz za bałagan, ale moje życie opiera się głównie na nauce. — Oświadczyła, zabierając jego płaszcz i powiesila go na wieszaku. Zaprowadziła Regulusa do salonu, gdzie, jeśli to możliwe, ksiąg było jeszcze więcej. Było tam również miejsce, by na spokojnie usiąść i odpocząć. Panował tu względny porządek. — Napijesz się czegoś?

— Nie jest to konieczne — odparł, rozglądając się po pomieszczeniu. Nigdy nie widział takiego mola książkowego… Sam uważał się za miłośnika ksiąg, jednak widząc to, uświadomił sobie, że przy niej wypada blado. Iris uśmiechnęła się delikatnie, po czym i tak zniknęła za drzwiami, by po chwili przynieść kawę, ale też i butelkę wina wraz z kieliszkami. Wszystko przyniosła sama na tacy… I wtedy Regulus poczuł dreszcz. Był sam na sam z osobą zupełnie niemagiczną. Obudziła się w nim niechęć, jaką wpoili mu rodzice. Zdołał ją powstrzymać w chwili, kiedy spojrzał w jej oczy. Nie miały w sobie cienia smutku czy goryczy… Były radosne.

— Wybacz. Nawyk. Jeśli nie chcesz to nie pij, ale pomyślałam, że to byłoby niegrzeczne z mojej strony, gdybym nic nie podała.

— Wszystko to przeczytałaś? — Zmienił temat, gdy zapadła między nimi cisza. Dziewczyna przytaknęła, siadając w fotelu. Wciąż wyprostowana, jednak nie ze stresu, tak samo jak on, była tego nauczona.

— Jaka konkretna klątwa cię interesuje? — Zapytała i także spojrzała na księgi.

— Coś, co dzieli duszę… Nie wiem jak to opisać. Coś z nią robi, przez co dana osoba nie może umrzeć. Złoty Środek na nieśmiertelność.

— Chcesz żyć wiecznie?

— Nie ja. — Zamilkła i zastanowiła się chwilę. Podniosła się i zaczęła przebierać w książkach, a Regulus pomyślał, że to zajmie wieki. — Czego szukasz?

— Książki Regisa Fileniego, poświęcił parę rozdziałów Klątw Niepokornych na coś, co przypomina mi to, co opisałe… Och! — Odsunęła się o krok, kiedy jedna z książek nagle wyleciała spomiędzy innych, sprawiając, iż reszta upadła z łoskotem na ziemię.

— Wybacz…

— Nic nie szkodzi. — Odwróciła się do niego, trzymał w dłoni księgę, której szukała. — Od rozdziału dwudziestego do trzydziestego. — Dodała, kiedy ją otworzył. — Opisuje nieśmiertelność, którą można uzyskać przez pozostawianie wspomnień w innych ludziach… Wykorzystuje się przez to pamięć o sobie w innych. — Wyjaśniła i zaczęła przekładać książki, szukając kolejnej, która opisywałaby zabiegi tego typu. — To nielegalna klątwa, która wywiera skutki psychiczne na osobach, które są do tego wykorzystywane. Ostatni raz odnotowano użycie tego zaklęcia trzysta lat temu, gdy to nijaki Claus Horton obchodził tysięczne urodziny, a osoby przebywające w jego otoczeniu umierały, popadając wcześniej w szaleństwo. Gdy odizolowano go od nich, zmarł w niecałe pięć godzin.

— Wszystko to pamiętasz? Jak? — W odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami i wyciągnęła następną księgę. — Kolejny jest kamień filozoficzny, który przedłuża życie, za jego pomocą można kamień zamienić w złoto i stworzyć eliksir życia, jednak nie jest to udowodnione naukowo. Posiadacz jedynego znanego kamienia, Nicolas Flamel, nie użył go w ten sposób, przez co nie wiadomo, czy dzięki niemu można być nieśmiertelnym. — Podała mu kolejną księgę. — Następny…

— Szukam czarnomagicznej klątwy… Do której trzeba kogoś zabić, by utworzyć część nieśmiertelności. — Iris spojrzała na niego, a jej oczy zalśniły. Zdziwił ją tymi wytycznymi..

— Czy... Mogę wiedzieć po co?

— Nie. — Skinęła głową i znów spojrzała na księgi, dotykając ich delikatnie palcami. — Wiesz już o jakiej klątwie mówię, prawda? — Przytaknęła. Regulus odłożył dwie poprzednie pozycje i podszedł do niej. Usiadł obok, także patrząc tylko na księgi. — Boisz się mi to powiedzieć?

— Trochę — oświadczyła i popatrzyła na jego dłonie, blade i gładkie, wydawały się czyste od ciężkiej pracy czy morderstw. Nie wydawał się być kimś złym, każde zło pozostawia piętno na człowieku w postaci niedoskonałości, chłopak przed nią wydawał się jej być piękny i niewinny. Nie chodziło o buzię, która faktycznie była ładna, a o wyraz twarzy. Nie widać było złowrogiego błysku w jego oczach, kpiącego uśmiechu gdzieś w kącikach ust, jadu w głosie czy okrucieństwa w czynach… — Widziałam cię już kiedyś. W rezydencji Richardsów. — Powiedziała cicho. Regulus zbladł, wspominając swoją drugą misję dla Voldemorta. Była pierwszą i ostatnią tak krwawą, jakiej doświadczył za swojej kilkuletniej kariery śmierciożercy.

— Mimo to wpuściłaś mnie do swojego domu… — powiedział ciszej niż zamierzał, po czym na nią spojrzał, Jakież wielkie było jego zdziwienie, kiedy posłała mu uśmiech. — Dlaczego?

— A czemu ochroniłeś mnie przed wilkołakiem? — Odpowiedziała pytaniem. — Po co chciałeś opatrzyć moje rany? — Znów się uśmiechnęła. — Nie jesteś złym człowiekiem. Gdybyś nim był, los innych byłby ci obojętny — odwróciła wzrok na księgi i ze sterty wyjęła kolejną. Z szarą okładką, która miała wygrawerowany napis “Tylko Śmierć przyniesie Nieśmiertelność”. Regulus nawet nie zwrócił na nią uwagi, spoglądając tylko na dziewczynę, która wprawiła go w stan szoku, niezdecydowania i… niedowierzania. Właśnie poprzez jej słowa. Widziała to, co zrobili z Richardsami, a mimo to nie miała go za złą osobę. — Nie winię cię za to, co się wydarzyło w domu mojej ciotki. To nie była twoja wina. — Podała mu książkę, a błysk w jej zielonych oczach nieco przygasł. — Zrobisz, co uważasz za słuszne. To w końcu twoja decyzja.

— To była… Bliska tobie ciotka?

— Nikt nie jest mi bliski. Jestem inna… — Zamilkła na chwilę i starannym ruchem wygładziła zagięcie swojej sukienki. — To mnie powinniście wtedy zabić, nie ich. Plotki o trzymaniu niemagicznej istoty w domu były słuszne. Nie rozumiem dlaczego oni za to odpowiedzieli, a nie ja. Czemu ten śmierciożerca i mnie nie zabił, mimo iż miał ku temu sposobność. — Wyraz jej twarzy był smutny, a Regulus przyłapał się na tym, że się jej przygląda. Opuścił więc wzrok na jej dłonie, zawstydzony tym, jak uważnie studiował mimikę jej twarzy... Ruch kącików ust, zmianę błysku w seledynowych oczach czy nawet delikatne opadnięcie kosmyka włosów. — Ale wtedy uświadomiłam sobie pewną rzecz. — Dodała po chwili, a on drgnął. — Też jesteście jedynie ludźmi. Czujecie. Macie swoje życia i problemy. Pod etykietą śmierciożercy jest również człowiek. O czym inni zapominają. — Odwróciła wzrok i podniosła się. Regulus nie odpowiedział, patrząc na te wszystkie księgi i coś go dźgnęło w sercu. Ta dziewczyna chce jedynie udowodnić światu, że nawet jako charłak ma znaczenie, że ona również ma uczucia i marzenia, i że mimo wszystko, też jest częścią tego świata. Dostrzegł podobieństwo między nimi. Oboje chcieli coś udowodnić. Chcieli pokazać, że nie powinno oceniać się książki po okładce.

— Jak w takim razie się utrzymujesz? Masz pracę? — Zmienił temat, podnosząc się. Pokręciła głową.

— Ojciec wszystko opłaca, w zamian za to nie mówię o moim powiązaniu więzami krwi z nimi. Choć nie ma z tym problemu, ludzie nie pytają, bo nie mają po co. Chodzę kupować książki i wracam tutaj. Zwykle nie rozmawiam z innymi.

— Słychać — przyznał. Głos miała cichy i nieco zachrypnięty, jakby dawno go nie używała. — Długo tak tu mieszkasz?

— Odkąd skończyłam trzynaście lat — powiedziała spokojnie. — Trochę czasu już minęło… Egzaminy mogę zdawać dopiero mając dwadzieścia lat, więc pozostał jeszcze rok.

— Nie chodziłaś do żadnej szkoły?

— Nie istnieje szkoła dla charłaków — powiedziała z rozbawieniem i uśmiechnęła się do niego. — Poza tym, nawet gdyby taka była, nie poszłabym do niej. Złamałabym obietnicę daną ojcu, zgłaszając się do takiej instytucji. Splamiłabym dobre nazwisko mojego rodu.

Chłopak popatrzył na księgę w swojej dłoni i zastanowił się przez chwilę. Nie powinien o to pytać, ale bardzo ciekawiła go jedna rzecz.

— Nie próbowałaś zakończyć tego życia?

— A chcesz je skrócić? — spytała. Drgnął, gdy na niego spojrzała. Nie opierałaby się, gdyby spróbował, widział to w jej oczach, nie bała się śmierci. Stali tak chwilę, a Regulus po raz pierwszy poczuł, jak coś zaciska się na jego piersi. Odbiera dech… a serce bije jak szalone. Dobrowolnie dałaby mu się uśmiercić.

— Nie — powiedział cicho. Iris znów się uśmiechnęła i podeszła do stolika, chwytając za imbryk z kawą, po czym nalała sobie do filiżanki.

— To dobrze. Bo naprawdę chcę spróbować zrealizować swoje marzenie.



*



Jeśli chcesz coś zmienić, musisz działać. Nic nie da bezczynne stanie w miejscu i przyglądanie się temu, co przelatuje ci przez palce. Nie możesz pozwolić, by twoje życie takie się stało. Niczym podmuch wiatru, który jest tylko przez chwilę i po sekundzie zniknie, udając, jakby nigdy go nie było. Musisz pracować, dążyć do celu tak długo, aż stanie się rzeczywistością. A kiedy to nastąpi… Dopiero wtedy będziesz mógł odejść. W spokoju, bez poczucia winy, że nie spróbowałeś zawalczyć o siebie i swoje szczęście. Świat należy do odważnych i tylko od nich tak naprawdę zależą losy świata.

— Rozluźnij się. To nie boli.

— Kłamie pan. — Mężczyzna prychnął na tą uwagę. Flora obserwowała go bardzo uważnie. Odkąd tylko Victoria ją tutaj umieściła, chciała uciec. Anthony w jej środku powtarzał, że powinna wiać, bo może się to skończyć tragicznie. Zdawała sobie z tego sprawę. Jednak czy miała wybór? Była w sercu C.O.D.E., a stąd nikt nie wychodzi żywy… Ma szansę tylko wtedy, jeśli pójdzie na układy. Carrow wolałaby tego nie robić, nigdy! Jednak jeśli przez to Theodor ma odzyskać spokój… To warto. “Ta niepoprawna miłość cię zaślepia!” usłyszała w głowie głos Anthony’ego. “Poświęcisz się jak Kirishima i co? Co ci to da!?”

— Żeby przyjąć drugą grupę KG41 musisz wyzbyć się uczuć, do tego zastosuję na tobie Rozczłonkowanie Resa. — Wyjaśnił czarodziej smętnym głosem, wyjmując z szuflady biurka dwa noże różnej długości i fiolkę z jakimś eliksirem. — Zabieg nie jest specjalnie bolesny, jeśli nie stawiasz oporu obcej magii w swoim organizmie.

— A jeśli będę stawiała?

— Przeżyjesz piekło — powiedział po prostu, patrząc na nią beznamiętnie. W podobny sposób spoglądali na nią ludzie stąd. Nie uśmiechali się, widząc, że mają Nadzwyczajnego w swoich rękach, ani nie okazywali lęku, przyglądając się jak jej dłonie zapalają się czarny płomieniem. Miasto kukieł było idealną nazwą dla siedziby C.O.D.E., jednak czy i ona chciała stać się tak bezduszna jak oni wszyscy? “Wycofaj się”, znów usłyszała głos… i musiała przyznać, że jakaś cząstka niej właśnie to chciała zrobić. Uciec. Jednak była zbyt słaba, by przebić się przez zdesperowane, zakochane serce Flory, która pragnęła być przydatna. Która chciała ocalić tego, na którym jej zależy, niezależnie od tego, czy on tego chce czy też nie.

Drgnęła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Odwróciła wzrok w tamtą stronę i zamrugała zdezorientowana… Nie spodziewałaby się go spotkać w takim miejscu, a z pewnością nie w tej chwili.

— Dzięki, Stan — powiedział do kogoś, kto zamknął za nim drzwi, a jego spojrzenie od razu padło na czarodzieja stojącego przy biurku. Nawet nie zwrócił na nią uwagi. — Victoria kazała mi asystować. — Oświadczył, a ten skinął głową, wracając do wyjmowania narzędzi. Chłopak przeszedł przez pokój, nadal na nią nie patrząc i zaczął aplikować do trzonków noży fiolki z miksturami.

— To twoja kara? Zawiodłeś ją?

— Nie raz — odparł spokojnie, odkładając pierwszy z noży. — To adekwatna kara.

— Znacie się, prawda? — Mężczyzna zadał kolejne pytanie, wskazując dłonią Florę. Chłopak wciąż nie odwrócił się w jej stronę, skupiając się na swojej pracy. Skinął jedynie głową.

— Dosyć dobrze — przyznał. Flora nie dosłyszała emocji w jego głosie. Musiał naprawdę umieć trzymać je na wodzy. Czego, szczerze mówiąc, by się po nim nie spodziewała. — Słyszałem o tej dziwnej koncepcji pochłaniania KG41. To właściwie możliwe?

— Postaramy się to określić, ale do tego trzeba wyzbyć się przeszkody blokującej przepływ magii. Mała nie panuje nad sobą, przez co jest niebezpieczna. Wyjmiemy z niej emocje i dopiero wtedy podejmiemy się próby. — Odparł spokojnie tamten, odbierając od niego nóż i przyjrzał mu się, marszcząc brwi. Zerknął na Florę. — Tu przyda się coś prostszego.

— Mam iść po inny?

— Nie trzeba. Sam to zrobię — odparł mag i wyszedł. Kiedy tylko drzwi kliknęły, Flora usłyszała wypuszczane ze świstem powietrze, a jej spojrzenie zetknęło się z błękitnymi oczami McLaggena.

— Zgłupiałaś do reszty? — Zapytał, klękając przy niej i zaczął rozpinać pasy wiążące jej dłonie. — Co za szaleństwo kazało ci tu przyjść?

— Cormack…

— Zresztą nie mów. Nie chcę wiedzieć. Musisz stąd wyjść, zanim wrócą. Rooby da nam trochę czasu.

— Zaraz… on wyszedł, bo… bo tak ustaliliście?

— Wisiał mi przysługę. — Odpowiedział, uwalniając jej nadgarstki. — Jak i kilku innych. Wyjście B32 jest teraz pozbawione ochrony. Jeśli się pospieszysz, wyprowadzę cię stąd i… Flora? — Zamilkł przy drzwiach widząc, że ona nadal siedzi w miejscu. — Carrow, co ty robisz?

— Jestem tutaj z własnej woli.

— Postradałaś zmysły?! — Podniósł głos, a Ślizgonka pokręciła głową. — Carrow, oni cię zabiją.

— Lub pomogą przechwytywać moce Nadzwyczajnych.

— Sądzisz, że jak to się skończy, kiedy zbierzesz je wszystkie? — Jego głos pełen był rozczarowania. — Pozbędą się ciebie. Bo będziesz niewygodna. Pomyślałaś o tym?

— Takie jest moje przeznaczenie.

— Do diabła z przeznaczeniem! — Zirytował się nagle i wziął wdech, podchodząc do niej. Wyciągnął dłoń. — Chodźmy stąd.

— Dokąd? — prychnęła. — Znajdą nas i zabiją. Tutaj czuję, że żyję, przynajmniej przez…

— Chwilę — zakończył za nią i spojrzał na zegarek, noszony u prawej ręki. Flora dostrzegła, jak jego oczy zabłysły. Czas się kończył. — Nott jest tego wart? — Zapytał. Carrow uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami.

— Nie mam pewności. Ale jest moim przyjacielem. Jedynym, jakiego miałam. Więc nie wiem czy on sam jest tego wart, jednak sądzę, że to jedyne, co mogę dla niego zrobić, zanim nasze drogi się rozejdą.

— Układy z Victorią są pełne kruczków. — Poinformował ją. Flora skinęła mu głową. Cóż. Nie spodziewała się niczego innego. — Oszuka cię, a ty zdasz sobie z tego sprawę, będąc już w zbyt głębokim dole, by z niego uciec.

— Zaryzykuję — powiedziała cicho. Cormack westchnął i spojrzał na noże. — Dam radę. — Zapewniła go. Pokręcił głową. — Nie wierzysz we mnie?

— Nie — powiedział po prostu, a Carrow parsknęła cicho. Cóż. Przynajmniej nikogo nie oszukiwał. — To cię rozerwie. — Flora zamilkła, a Gryfon spojrzał na nią i westchnął cicho, kucając przy niej. — Jesteś słaba, Carrow. — Chwycił za pas, ale zamarł tuż przy zapięciu jej nadgarstka. — Dlaczego wszyscy idziecie za przeznaczeniem?

— Bo historia pokazała, że walka z nim nie ma sensu. — Odparła cicho. McLaggen nie odpowiedział, zapinając jej dłonie. Flora poczuła zimno w środku, z jakiegoś powodu bardzo chciała, aby Cormack ją teraz przytulił.



*



— Pansy? — Dziewczyna otarła łzy i powoli odwróciła się do rozmówczyni, którą okazała się być pani Zabini. Towarzyszył jej mężczyzna, którego Pansy nie kojarzyła. Przeciętnej urody brunet z ciemnymi oczami i dziwnie bladą cerą. Nie uśmiechał się, ale nie był również poważny, wyraz jego twarzy był nijaki. Natomiast z jakiegoś powodu czuła dreszcz przebiegający po jej ciele, kiedy ich spojrzenia się ze sobą zetknęły. I nie był to nieprzyjemny dreszcz. Co bardzo ją zdziwiło. — Skarbie, co ty tu robisz? — Zapytała, a jej wzrok powędrował do nagrobka. Zamarła. — Dorian… Jak?

— Na konferencji w Berlinie był atak… nadal szukają sprawców. Zabito wielu magów.

— Przykro mi. — Parkinson skinęła jedynie głową. — Gdybym tylko wiedziała, co się stało... Jeśli będziesz potrzebowała jakiejś pomocy. Zawsze ją ode mnie otrzymasz.

— To bardzo hojne z pani strony. — Parkinson skinęła i podniosła wzrok. Esmeralda patrzyła na nią z troską, jaką Pansy zawsze pragnęła ujrzeć w oczach swojego ojca, ciotki… kogokolwiek. Mimo wielu opinii na temat Esmeraldy, Pansy nigdy w życiu nie uważała jej za złą osobę. Właśnie przez to spojrzenie. — Jeśli mogę o coś prosić...

— Tak?

— Niech pani powie Blaise’owi, żeby zostawił mnie w spokoju… Już na zawsze. — Esmeralda opuściła smutna wzrok, chwytając powoli jej dłonie. Pansy widziała jak ciężko jej to przychodzi. Pani Zabini ją lubiła… nieraz jej mówiła, że bardzo chciałaby, aby jej przyjaźń z Blaisem zaowocowała czymś więcej.

— Obawiam się, że nie mogę spełnić twojej prośby. — Pansy zamrugała, zdezorientowana. — Bo widzisz… Różnica zdań doprowadziła do tego, że uciekł z domu.

— Uciekł? — powtórzyła, a jej głos dziwnie zaskrzeczał. — Od pani? — dodała, chcąc się upewnić. Wiedziała, że Zabini jest nierozważny, wiedziała, że krzywdzi wiele osób, w tym ją samą, jednak nigdy nie posądziłaby go o to, że dla Pottera porzuci własną matkę. — Dlaczego?

— Z pewnością powód zbliżony jest do tego, przez który sama nie chcesz się z nim widzieć… Jeśli nie ten sam. — Odsunęła dłonie i zwróciła uwagę na swojego towarzysza. Pansy zauważyła, jak oczy obojga zabłysły, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały. Pansy chyba po raz pierwszy w życiu dostrzegła tego typu spojrzenie u pani Zabini, która zwykła nie zwracać większej uwagi na swoich mężów. Traktując ich bardziej jak służbę niż obiekty zainteresowań. — Mimo to służę ci wsparciem o każdej porze dnia i nocy. — Znów spojrzała na Pansy. Ślizgonka skinęła głową, po czym pożegnały się i każda poszła w swoją stronę. Odchodząc, usłyszała cichą uwagę mężczyzny, która niosła za sobą przestrogę… Spojrzała za siebie na oddalającą się parę i musiała przyznać mu rację. Niezależnie od tego kim jesteś, powinieneś mieć kogoś, o kogo się troszczysz.



*



— Siris, nie mówiłeś, że znacie Rudolphus Lestrange — Black uniósł wzrok znad czytanej książki na Fleur, wpatrującą się w jego rodzinny gobelin z wielkimi oczami. Spojrzał na podobiznę Rudolphusa i wzruszył ramionami, wracając do czytania. Harry również zwrócił uwagę na Francuzkę i przekrzywił lekko głowę w bok. Wyraz jej twarzy nie ukazywał przerażenia czy zdegustowania a… zachwyt.

— Nie ma czym się szczycić. Na moim miejscu też nie wspominałabyś, że znasz którekolwiek z Lestrange’ów. — Powiedział sucho, a dziewczyna zmarszczyła brwi.

— Niekonieczni.

— To, kim był nie ma znaczenia, Fleur. Powinnaś dorosnąć. — Blondynka spochmurniała jeszcze bardziej, zaciskając dłonie w piąstki, jednak po chwili opuściła je, zrezygnowana. Potter obserwował na przemian ją i Blacka, nie rozumiejąc tej wymiany zdań. — Jeśli się nie mylę, wspominanie o nim w Wielkiej Brytanii wciąż jest zakazane.

— Dobrzi, że nie jestem z Wielkiej Britanii — mruknęła, po czym westchnęła, odwracając się od gobelinu i zamrugała lekko zdezorientowana, widząc spojrzenie Pottera. — Coś nie tak, Harii?

— To ja się pytam co jest nie tak. — Odparł. Black albo bardzo dobrze go ignorował, albo faktycznie był zbyt zajęty lekturą, by jakoś zareagować. — O co chodzi z panem Lestrange?

— Ty nie wisz kim jest Rudolphus Lestrange?!

— Kim był, Fleur. — Upomniał ją Syriusz. — Był. Teraz to tylko zwykły śmierciożerca i członek mojej rodziny. Nikt więcej.

— Możi dla Brytów — prychnęła, a Syriusz to przemilczał. Potter skierował więc całą uwagę na Fleur. Która naprawdę wydawała się czymś dotknięta. — We Francji to nazwisko wciąż coś znaczi!

— Tylko dlatego, że jesteście zbyt wrażliwi na sztukę. — Narcyza weszła do pokoju z filiżanką herbaty. — Dla was człowiek może być łotrem, oszustem, a nawet mordercą i usprawiedliwicie go, jeśli tylko jest artystą. Naiwne podejście.

— Przynajmni nie zabijamy ich twórzczość, cenzurujac wszystki, co sie ich tyczy.

— Artystą? — Powtórzył Potter. — Co pan Lestrange ma wspólnego ze sztuką?

— Widzi! Oto, co waszi pokolenia tracą przez te zakazy!

— Tu się zgodzę… Przynajmniej wasze dziedzictwo kulturowe nie cierpi. — Skinęła głową kobieta, przysiadając obok Pottera na kanapie i napiła się herbaty.

— Nie rozumiem. — Wyznał cicho, a Narcyza uniosła dłoń, kiedy Fleur otwierała usta, by zapewne mu wyjaśnić. Najwyraźniej uznała, że to zbyt wiele zbyt skomplikowanych angielskich słów jak dla niej… Fleur to zrozumiała i skinęła głową, po czym wyszła z pokoju.

— Nic dziwnego. Rząd upewnił się, żebyście nie wiedzieli wielu rzeczy i nie pamiętali o wielu ludziach. W szczególności o tych, którzy mieli jakąkolwiek styczność z Czarnym Panem. — Harry przypomniał sobie opowieść Narcyzy o Anastasii. Królową pamiętali tylko ci, którzy żyli w czasach, gdy ta rządziła, nowy rząd wymazał pamięć o niej poprzez usunięcie jej z historii. Z obrazów i książek, gazet i plakatów, a nawet pamięci niektórych ludzi… Najwyraźniej nie tylko o niej. — Rudolphus był kompozytorem. Niektórzy nazywali go największym odkryciem muzycznym naszych czasów. Jego muzyka była wyjątkowa, a orkiestry w filharmoniach wystawiały jego utwory na scenach całego świata… Był gwiazdą, Potter, której blask nie gasł…

— A potem upadł, a ministerstwo zdeptało jego nazwisko i dobre imię. Wymazując go z historii muzyki, gdzie zajmował zasłużone sobie miejsce. — Powiedział Syriusz. Harry na niego spojrzał. Był… smutny. — W tym kraju jest martwy. Dla Brytów nie istnieje… I już nigdy nie będzie. Postarali się, by tak było. Żadne dziecko nie kojarzy jego nazwiska w ten sposób, jak kiedyś… Teraz jest mordercą i śmierciożercą. I pozostanie nim dla was już zawsze.

— To okrutne.

— Tak… Co to było, jak ojciec dowiedział się, że Bella chce wyjść za muzyka. — Wspomniała Narcyza i napiła się. Syriusz parsknął cicho. — Niepoważny, mówił. Mimo nazwiska nie zdoła zadowolić takiej wiedźmy jak ona… Później nikogo nie szanował bardziej niż Rodolphusa…

— Lucjusza też szanował bardziej za pieniądze niż jego osobowość.

— Twoja matka nie była lepsza.

— Była trzy razy gorsza — prychnął. — Jednak jeśli chodzi o twojego szwagra… To inna bajka. Ubóstwiała go.

— Był czarujący.

— Wciąż jest. — Black prychnęła, a Syriusz wzruszył ramionami. — Nie możesz zaprzeczyć. Rudi się nie zmienia. Nadal potrafi owinąć sobie wokół palca każdego… poza Bellą. — Zamknął książkę i machnął różdżką, przyzywając butelkę Ognistej Whisky. — Ta miłość wpędzi go do grobu.

— Pewnie tak — mruknęła. Słysząc tą wymianę zdań, Harry poczuł się, jakby ktoś uderzył go w twarz. Nigdy nie sądził, by pan Lestrange był sławny… w zasadzie nigdy nie myślał o nim w takim aspekcie. Nie zastanawiał się nad jego przeszłością, zawodem… nad tym, kim był. Znał go tylko z opowieści i kilku spotkań. A każde z nich było zupełnie inne i rozbrajające. Z jednej strony był śmierciożercą, z drugiej kilka razy go ocalił. Nie chciał go zabić… Jakby było w nim więcej niż jedna osoba… Potter nie zastanawiał się również nad tym, czym mógł zajmować się pan Lestrange. Fakt, w jednym ze wspomnień pani Malfoy widział go przy fortepianie, jednak nigdy nie połączyłby tego z jego zawodem. Jeśli miałby strzelać powiedziałby, że pewnie pracuje w Ministerstwie Magii na jakimś niesamowicie dobrze płatnym stanowisku. Jednak nie łączyłby go nigdy ze światem sztuki… chociaż w sumie nie wiedział dlaczego nie. Tym bardziej smutny wydał mu się fakt, że “zabili artystę” z takich powodów. Chęć zapomnienia złych czasów to jedno, jednak zrezygnowanie z dziedzictwa kulturowego na rzecz polityki wydawało mu się po prostu głupie. To tak, jakby mugole nagle usunęli z historii Szekspira tylko dlatego, że osobą, która wielbiła jego twórczość była królowa Elżbieta I Tudor. Za panowania której Anglia wiele wycierpiała, jak i przeżyła wiele konfliktów zbrojnych z Francją, Szkocją i Hiszpanią.

— Ciekawe, czy za tym tęskni. — Wyrwało się Potterowi, a oboje Blacków zwróciło na niego uwagę. — Pan Lestrange — dodał powoli. — Z tego, co mówicie… był kimś wielkim.

— Nie chodzi o samą sławę — oznajmiła sucho Narcyza. — A poczucie wolności. Rudolphus był szczęśliwy, gdy widział, że jego twórczość zapisuje się na kartach historii. Każdy zresztą by był. Odebranie mu lat życia to jedno. Odebranie miejsca w historii... To coś, z czym nikt z nas na jego miejscu nie chciałby się pogodzić.

— Więc oszalał…

— Raczej zastygł w przeszłości. — Rzucił Syriusz i znów się napił. — Rudi z Bellatriks pod jednym względem nigdy nie będą się różnić. Są szaleńcami. Może i Lestrange nie zachowuje się tak, jak twoja obłąkana siostra… — Narcyza zmarszczyła brwi. — Jednak nie zmienia to faktu, iż nim jest i pozostanie. Sprawia pozory, całkiem niezłe muszę przyznać, ale wystarczy spojrzeć mu w oczy… — Harry drgnął, kiedy Syriusz zastygł, jakby zobaczył ducha. Obejrzał się za siebie, jednak nikogo nie było.

— Syriusz? — Black na niego spojrzał i zamrugał zdezorientowany, po czym uśmiechnął się do niego w niepokojący dla Pottera sposób. — Wszystko dobrze?

— Lepiej, Potter, jeśli wyjdziesz. — Odezwała się Narcyza, patrząc prosto w oczy Blacka, którego zabłysły. Coś było nie tak. — Musimy coś przedyskutować.

— Właśnie teraz?

— Tak... I zawołaj Lupina.

— To nie będzie konieczne.

— Nie pytałam cię o zdanie — odwarknęła Blackowi, który parsknął cicho i zarzucił nonszalancko nogę na nogę, rozsiadając się wygodniej w fotelu, który zajmował.

— Idź, Harry. Narcyza ma rację, musimy o czymś porozmawiać.

— Jesteś pewien, że wszystko dobrze?

— Tak. Po prostu na chwilkę odpłynąłem, po Azkabanie to się zdarza.

— Ale dlaczego nagle mam wychodzić?

— Zadajesz za dużo pytań. — Harry popatrzył na Narcyzę, której spojrzenie było surowe. — Idź. Po. Lupina. — Nakazała ostro, a Harry spojrzał na Syriusza, a później znów na nią… Wstał szybko i wybiegł z pokoju. Coś złego się działo… Drzwi kliknęły, a Black natychmiast wyjęła różdżkę.

— Mierzysz we mnie jak we wroga. — Posłał jej serdeczny uśmiech, a Narcyza poczuła ucisk w sercu. — Cissy, daj już spokój.

— Wyjdź z niego.

— Nawet nie próbuje mnie wyrzucić.

— Nie uwierzę w to — powiedziała z trudem, co Black skomentował cichym chichotem. Westchnął i napił się whisky.

— Całkiem niezła. Dawno już nie czułem smaku czegokolwiek w ustach.

— Masz zamiar przejąć jego ciało?

— Jest całkiem wygodne, ale źle byś się czuła, patrząc na mnie w tej postaci.

— Nie powinno cię tu być… Powinieneś odejść. Dawno temu, kiedy Lucjusz…

— Tak jak i ty — przerwał jej chłodno, a Narcyza zamarła. Syriusz przestał się uśmiechać, odkładając powoli szklankę na stolik. — Powinnaś odejść od niego wtedy, albo jeszcze wcześniej, przed tym nieszczęściem. Powinnaś go porzucić. Dać spokój, miałaś mnie, po co było ci krzywdzenie jego?

— Kochał mnie.

— A ty jego nie. — Oświadczył, a jego głos był niczym lód. — To nie odpowiedź, Black… Wiedziałem, że tak to się skończy. Od początku nie byłaś wobec niego szczera. Bo jesteś złą osobą, Cissy… — powiedział, a Black zamarła. Tak jak i prawdziwy Syriusz, nagle zaprzestając walki z natrętnym demonem… To, co powiedział Evan, zamurowało ich. W ten sposób Evan, lata temu, określił Lucjusza przy Arturze Weasleyu, chcąc wymusić na nim, by przekazał to Narcyzie… Co miało spowodować odejściem Black od Malfoya. — Dobrze, że to już koniec.

— Tobie nie chodzi o mnie… — Wyszeptała, a różdżka w jej dłoni zadrżała. Syriusz posłał jej ciepły uśmiech i pogładził po włosach.

— Nigdy nie chodziło. — Oznajmił spokojnie. — W całym swoim życiu. Chciałem tylko jednego, aby się w końcu od ciebie uwolnił. Cieszę się, że moje plany się ziściły… — Podniósł się, podchodząc do gobelinu rodzinnego i uśmiechnął się szerzej. — Choć sądziłem, że stanie się to w innych okolicznościach. — Przyznał, patrząc na datę śmierci córki Lucjusza.

— Nic nigdy… Nigdy…

— Nic do ciebie nie czułem — skończył za nią, obserwując portret Lucjusza połączony z Narcyzą tylko przez linię Draco. — Chciałem się ciebie pozbyć. To wszystko.

— Dlaczego? — Zaśmiał się na to pytanie. Spojrzał na nią, siedziała wciąż w tym samym miejscu, a jej oczy lśniły łzami. — Dlaczego więc byłeś i mówiłeś, że… — Evan skrzywił się, czując Syriusza. Pies chciał odzyskać ciało… więc je oddał. W chwili, kiedy drzwi otworzyły się i wszedł przez nie Lupin.









No i mamy piękną 58!
Co o niej sądzicie? Dajcie znać w komentarzach, jak i piszcie o kim chcielibyście przeczytać nowy rozdział objaśniający, który pojawi się już po naszym okrągłym rozdziale sześćdziesiątym!
Dziękuję Jasmine za poprawienie tekstu, jesteś wielka!
Pozdrawiam!
CISSY





2 komentarze:

  1. HEJ! Jestem od niedawna czytam twojego bloga i muszę przyznać, że mega mnie wkręcił! Uwinęłam się z nim w dwa dni z krótką przerwą na sen XD niektóre rozdzialy sa bardzo dlugie, co mnie bardzo ucieszylo, nie przepadam za krotkimi :c Zauważyłam, że w trakcie pisania czesto tracilas i znow mialas nowe bety, nie powiem tekst nieco na tym ucierpiał z racji iz wiele rozdzialow lezy niepoprawionych, ale rozumiem ze proszenie o dodatkowe poprawianie starych tekstow bety ktora zajmusie sie obecnym tekstem moze byc klopotliwe. Sama do niedawna pisałam bloga i wiem ze to nie jest za dobre.

    Co do samego rozdziału. Draco podający się za Cissy... Padłam! Naprawdę mnie w tej chwili kupiłaś! Z początku myslalam ze to luzjusz ale przewinęłam rozdziały do tyłu i z rozmowy wynikało ze to jednak musi być Draco. Ogółem kocham go w twojej opowieści, nie jest zbyt melodrmatyczny ale i nie jest skonczonym dupkiem. Cieszy mnie rowniez ze nie jest w tej opowiesci to ani drarry ani dramione. Osobiscie nic do tych par nie mam ale milo poczytac o czyms zupelnie neutralnym.

    Wspomnienie Iris bardzo mi się podobało. Syriusz miał rację, to nie jest banalna opowieść o miłości. Ogółem postać Iris wydaje mi sie tutaj konieczna, nie tylko ze wzgledu na to, ze jako jedyna jest powiedzieć Syriuszowi jakąkolwiek prawdę o jego bracie, ale wydaje mi się, że zagra jeszcze ciekawszą rolę. Pojawiła się już w końcu na procesie Harry'ego w sprawie Draco i nie wydaje mi się, byś dodała ją tam przypadkowo.

    Cormack pomagający Florze... Kocham! Twój McLaggen jest zupełnie inny od tego kanonicznego a jednocześnie niesamowicie mi go przypomina. Z zachowania, charakteru, tekstów... ale jest kierowany w stronę tego ktory mysli a nie bezmózgiego mięśniaka który jest po prostu zwinny i sliczny... Jego relacja z Nottem była szczera. Przynajmniej w to wierzę. A to jak z ociąganiem wykonywal swoje zadanie wzgledem c.o.d.e. również kazalo mi myslec ze nie jest im do konca wierny... w sumie... jak na irpnie wszyscy z code zdaja mi sie nie chciec tam byx co w sumie mnie nie dziwi, to paskudna organizacja! I mam nadzieje ze Carrow przejrzy na oczy albo ze cormack to zrobi! W sumie byloby ciekawym gdyby jakos ich relacja sie rozwinela...

    Evan, Evan... Matko! Nie wiem co o tym powiedzieć. Z początku wszystkich nas przekonywalas ze on i Narcyza się kochali. Ba! ZE oboje byli w sobie zakochani a teraz... z rozdzialu na rozdzial mialam takie: "COOOOOOO?!" "ale jak to?!". W końcu to osobliwe, zeby zostal przy zywych tylko dla luzjusza. Przyjaźń, przyjaźnią no ale bez przesady!


    ŻYCZĘ WENY I MAM NADZIEJĘ, ŻE WKRÓTCE POJAWI SIĘ NOWY ROZDZIAL!
    POZDRAWIAM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dopiero teraz przy dodawaniu nowego rozdziału zauważyłam, że dołączyłaś!
      Witam cię i bardzo cieszę się z tego komentarza! To bardzo miłe widzieć, że dołączył ktoś nowy C:

      Nie wiem od czego zacząć więc pójdę po kolei.
      Zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre rozdziały mają braki ale jak słusznie zauważyłaś, ciężko znaleźć mi kogoś, kto mógłby się tym zająć a mojej kochanej baty nie chcę zasypywać tymi starymi rozdziałami :C ma masę pracy i jestem jej niezmiernie wdzięczna za to, że poprawia te nowe! <3

      Cieszy mnie, że moja wersja bohaterów (jak i ci nowi) przypadła ci do gustu! Gdzieś na początku już uprzedzałam, że skupiam się tutaj bardziej na postaciach drugo i trzecioplanowych z racji iż w książkach jak i adapracjach zostały one potraktowane "po macoszemu", jak i w większości blogów... No chyba, że mowa tutaj o Draco... na niego fani mają maaaasę pomysłów, mniej lub bardziej przypadających do gustu. Najczęstrze wspomniałaś, dramione i drarry to klasyki internetu, najczęściej bardzo przewidywalne :C Ciężko natrafić na opowieść naprawdę dobrą nie zbierającą na wymioty ze słodkości (przynajmniej tak odczuwam czytając kilka dramione) choć oczywiście nie jest to reguła, bo znam wiele naprawdę dobrych Drarry jak i Dramione, których historia wręcz porywa! Jednak jeśli chodzi o inne postacie… nawet wśród fanów ich opowieści są nic nieznaczące. Są by zrobić tło, to wszystko, a przecież one wszystkie mają tak szeroki wachlarz możliwości, że aż szkoda nie wykorzystać ich potencjału! Sama uwielbiam to robić, mimo iż na niektóre, pomysł przychodzi mi nawet tygodniami. Wkładam powolutku daną postać i gdzieś później dopiero ją rozwijam, tak było właśnie w przypadku Cormacka czy Iris, o której wspomniałaś, a która jak zgadłaś ma całkiem istotną rolę do odegrania w tym całym przedstawieniu. Nie tylko ze względu na to iż jako jedyna tak naprawdę znała Regulusa ale i w późniejszym rozwinięciu opowieści.

      Dziękuję, że jesteś!
      Pozdrawiam!

      Usuń