sobota, 14 września 2019

59. Trochę o rodzinie

 Astoria spojrzała zawstydzona na swoją filiżankę herbaty.

Przed momentem w środku domu rozbrzmiał huk aportacji, a to oznaczało, iż gospodyni właśnie wróciła. O czym chwilę później poinformował ją Barty, zapewniając, że do nich dołączy, jak tylko się przebierze, co zwykła robić po pracy. Greengrass w tym momencie poczuła się niezbyt komfortowo. Barty nie sprawiał problemu, spotkała go już kilkakrotnie, będąc u Cassy. Ciotkę Draco natomiast zobaczy po raz pierwszy i… obawia się tego. Dlaczego? Sama nie wie. Zna Malfoyów. Wyrachowanych i zimnych arystokratów. Każdy z nich nosi maskę obojętności i ocenia ludzi w ten zuchwały, chłodny sposób, ma manierę bycia powściągliwym, jak i zdystansowanym, nie śmieje się, ale często krzywi z niezadowolenia. Spotkała w życiu dwa przypadki “innych Malfoyów”. Jednym była Cassy, natomiast drugim - jej babka, Amanda Malfoy, która z zachowania i dziwacznych opowieści bardziej przypominała jej Lovegood z jej podkręconymi historyjkami. Ale Roxanne była siostrą pana Lucjusza… Nie śmiała nawet myśleć o tym, że wiele się od niego różni, bo wydało się jej to dziwne, a wręcz niestosowne. Szanowała pana Malfoya, bez względu na wszystko. Rodzice zawsze powtarzali jej, że Lucjusz, mimo wielu wad, jest dobrym człowiekiem. Astoria w miarę upływu lat i obserwacji popierała ich zdanie. Dlatego też, dowiadując się o siostrze, nie była w stanie zwizualizować sobie kogoś innego niż wierną kopię Lucjusza… Dopiero kiedy ta pojawiła się w kuchni, Greengrass zdała sobie sprawę, jak głupia była.
— Widziałeś może gdzieś moją ulubioną bra… O! Hej. — Astoria zapłonęła rumieńcem, spoglądając w swoją filiżankę. — Mogłeś uprzedzić, że będziemy mieć gościa. — Oświadczyła, znikając, a Astoria przygryzła dolną wargę. Gdzieś z głębi domu rozniósł się miękki dźwięk rzucania czegoś na ziemię.
— To nagła wizyta. Uprzedzano nas, że może przyjść w każdej chwili.
— Tak, ale mogłeś powiedzieć to, jak już weszłam do do… Jest! — Znów rozległy się kroki, a Roxanne pojawiła się w pokoju w czarnej braletce, zakrywając nią swoją nagość… Przynajmniej w pewnym stopniu. Była koronkowa i wiele nie zakrywała, jednak ciotka Draco nie zdawała się mieć z tym żadnego problemu. — To nie wypada przed gościem pojawiać się prawie nago — oznajmiła, patrząc na Barty’ego, który zaśmiał się cicho, machając różdżką i przyzwał do niej jeszcze szlafrok. Spojrzała na niego, a później przewróciła oczami i nałożyła go na ramiona. On również był prześwitujący.
— Herbaty?
— Poproszę. — Przytaknęła, siadając na jednym z wysokich stołków przy blacie kuchennym. Wyciągnęła dłoń do dziewczyny siedzącej naprzeciwko, która nieśmiało uniosła do niej wzrok. — Roxanne — przedstawiła się. — Tytułami nie będę cię zanudzała. — Wyszczerzyła do niej piękne i równe zęby. Astoria słyszała o pani Roxanne kilka lub nawet kilkanaście opowieści od Cassy. Spodziewała się spotkać wiedźmę nie wyglądającą na swój wiek, jednak… nie do tego stopnia. Pani Malfoy bowiem wyglądała na niewiele starszą od niej… A była tylko rok młodsza od ojca Draco.
— Astoria Greengrass. — Uścisnęła jej drobną dłoń, która okazała się ciepła. Zamrugała zdziwiona, patrząc na nią. To było nietypowe dla Malfoyów… Zresztą jak cała Roxanne. Kobieta puściła jej rękę i sięgnęła po filiżankę, którą postawił przed nią Barty.
— Dziękuję, mój drogi — uśmiechnęła się czarująco i wzięła łyk, wzdychając lekko. — Mięta z eliksirem spokoju… W każdym razie Draco mówił, że przyjdziesz, jednak muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś. Sądziłam, że nastąpi to nieco później. Wybacz za ten niekulturalny ruch z mojej strony. Zwykle… — “A skąd Draco to wiedzia… Jestem idiotką”, Greengrass pobladła nagle, przestając słuchać Roxanne. Oczywiście domyślała się tego, kto mógł być po drugiej stronie korespondencji, niezaprzeczalnie on był na szczycie listy osób, które mogły to robić, jednak co chwilę skreślała go, pisząc o… uczuciach. Tym bardziej pamiętając, jak się “pożegnali”. Teraz przez jej umysł przeszły te listy… wiadomości o sprawach tak intymnych, jak przyjaźń czy miłość… zwierzała mu się… Merlinie! Napisała mu o Potterze! — Coś nie tak, skarbie? Strasznie zbladłaś. — Powiedziała zaniepokojona Malfoy, wyrywając ją z zamyślenia. — Barty, też zrób jej mięty, wygląda na poruszoną.
— Nie trzeba, ja… znaczy… Po prostu jestem nieco zmęczona i… Pójdę już spać. Przepraszam. — Zsunęła się z krzesła i lekko dygnęła, jak przystało na małą damę, po czym wyszła z kuchni, a chwilę później dało się słyszeć bieg po schodach.
— Powiedziałam coś nie tak? — Zapytała Roxanne, patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem siedziała Ślizgonka.
— Wydaje mi się, że Draco zapomniał jej o czymś wspomnieć… I chce wyjaśnić tą sprawę.
— Niby o czym? Jest tutaj, znała adres i nie wyglądała na zdziwioną ani przerażoną… no… może nie na przerażoną. Uprzedzaj! — fuknęła jak rozzłoszczona kotka na Barty’ego. Posłał jej uspokajający uśmiech i podniósł się, całując ją w czoło. Roxanne westchnęła. — Ile ona ma lat?
— Piętnaście.
— Co z jej rodziną?
— Porzuciła ją dla chłopca… Nauczysz ją walki i obrony fizycznej, ja psychicznej, a później podstawisz idealnego żołnierza dla Zakonu.
— Pamiętam, co obiecaliśmy Cassy, jednak… Ta mała to dziecko. Sądzisz, że podoła wojnie?
— Myślę, że będzie musiała to zrobić. Wojna już się zaczęła.
— I to w dodatku w momencie, kiedy postanowiliśmy wrócić. — Napiła się herbaty i znów westchnęła. — Mamy ją wyszkolić… czy wychować?
— Najlepiej zrobić obie rzeczy.
— Nie wiem, jak być rodzicem — spojrzała na niego z obawą. Barty uśmiechnął się.
— Spokojnie. Przez rok uczyłem w szkole, wiem, jak sobie z nimi radzić. — Machnął ręką, a Roxanne zaśmiała się na te słowa. Wiedziała doskonale, że i on nie ma pojęcia, jak nim zostać, ale chyba właśnie na tym polegał plan Cassy, by nauczyć ich, jak być kimś, kim nigdy nie zostali… Ze względu na utraconą przeszłość.

*

— Od początku. — Remus przejechał zmęczonym ruchem dłoni po twarzy, spoglądając na Blacków, którzy wydawali się wstrząśnięci. Syriusz był cały blady, jak zresztą zawsze po tym, kiedy To się działo. Dłonie mu lekko drżały, a on co jakiś czas dotykał lewej piersi, jakby upewniając się, że to jego ciało i to on ma nad nim władzę. Z Narcyzą natomiast było inaczej. Po “wizytach” Evana zwykle była roztrzęsiona, zapłakana i pełna żalu oraz poczucia winy. Teraz siedziała osłupiała, patrząc na swoją prawą dłoń, której ozdobą był sygnet rodu Blacków… I tylko on. — Pojawił się ot tak po prostu, bez wcześniejszego wspominania osób związanych z Narcyzą? Pamiętajmy, że zwykł pojawiać się, kiedy któreś z was zaczynało temat rodziny.
— Mówiliśmy Harry’emu o przeszłości Rudolphusa, coś wspomnieliśmy o Lucjuszu, ale była to chwila, później znów wracaliśmy do tematu. Pojawił się zupełnie nagle… Nie żeby wcześniej to robił, jednak miał ku temu powody. Teraz nie. — Wyjaśnił Syriusz, unosząc wzrok na przyjaciela. Lupin oparł się o drzwi, patrząc na nich, a później skierował wzrok na gobelin Blacków. — Do tego… coś było nie tak. — Zaczął ostrożnie Łapa, patrząc na kuzynkę. — Wydaje mi się, że wciągaliśmy błędne wnioski...
— To znaczy?
— Otóż…
— Nie chodzi mu o mnie. — Przerwała Narcyza, podnosząc się i podeszła do okna patrząc w nie. Założyła ręce, jakby było jej zimno. — Nigdy nie chodziło.
— Nie rozumiem. Przecież wy się…
— Jednostronnie. — Remusowi także przerwała. Zamilkł, a Syriusz napił się whisky. — On mnie nie kochał, Lupin… Czego nie byłam świadoma. On grał! — Zaakcentowała zimniej, choć nie podniosła głosu. — Grał na moich uczuciach. Bawił się… Zupełnie jak ja Lucjuszem. — Wyszeptała, a jej oczy zalśniły. Jednak żaden z nich tego nie dostrzegł. Grał w jej grę. Tylko po co?
— Powiedział, że chciał, aby zostawiła Malfoya?
— Tak.
— Podał powód?
— Powiedział jej coś podobnego, co niegdyś Arturowi… Tylko “winnym” była inna osoba. Konkretniej, sama ona. Nazwał Narcyzę złą osobą, która według niego na Lucjusza nie zasługiwała.
— Poświęcił prawie całe życie na to, a teraz wciąż tu pozostaje z takiego powodu? — Znów odezwał się Remus. — Dlaczego miałby? Pomyślmy nad tym. — Zwrócił się także do Narcyzy, która wciąż stała w miejscu. — Jaki sens jest w marnowaniu sobie życia, jak i śmierci!? — podkreślił — W takim celu? Evan był nieco szalony, tak. Jednak to zbyt wiele. Podobno było tak już w szkole… Zakochałaś się w nim w szkole, tak? — Narcyza nie drgnęła. — Wtedy jeszcze był normalnym uczniem, nie zbzikowanym poplecznikiem Voldemorta. Mówiąc, że grał od tak dawna… Ciągnąc to przez przeszło dwadzieścia lat… Poświęcając tej idei z pewnością jakiś fragment duszy… nie mógł przecież mieć na celu zranienia Cissy.
— Mu nie chodzi o mnie! — Powtórzyła, odwracając się do nich, a Remus zamilkł. Kobieta cała drżała. — Czego nie rozumiesz, Lupin?! Czego nie potrafisz pojąć w tych kilku słowach?! Chciał mnie odciąć od Lucjusza, bo jestem zła?! To była tylko gra… żeby osiągnąć cel. On nigdy mnie nie kochał. — Opuściła wzrok na ziemię, zakrywając zaszklone oczy. Zmarnowała dla tej miłości życie… Mogła poświęcić ją komuś innemu, komuś, kto by ją odwzajemnił, własnym dzieciom… Natomiast ona kochała. Kochała jego, bezustannie o nim myśląc. Zajmował jej myśli, mieszał w umyśle. Niszczył psychicznie, żeby w końcu odpuściła zobowiązania względem rodziny i zostawiła Lucjusza…
— Właśnie tego nie rozumiem. — Powiedział łagodniej Lupin. — Dlaczego jako najlepszy przyjaciel Lucjusza, chciał pozbyć się jego miłości do ciebie? Przecież wiedział, co on do ciebie czuje.
— Myślę, że chciał mu coś udowodnić — oświadczyła cicho i odwróciła wzrok na gobelin, w który poprzednio wpatrywał się Evan. — Wiedział, że nie kocham Lucjusza. Z początku mnie nie lubił, a później powiedział, że po prostu bał się do mnie podejść, bo jest nieśmiały… Nie był. To była gra. — Wpatrywała się w rozerwaną linię rodzinną. — Był wiernym przyjacielem.
— Zrujnował mu życie. Gdzie tu widzisz wierność? — Mruknął Syriusz, a ona uśmiechnęła się przelotnie.
— Ostatnio… — Zamilkła na moment, a Syriusz wyprostował się. Narcyza rzadko nie wie, co powiedzieć, chyba że… nie chce czegoś powiedzieć lub omija część prawdy. — Ostatnio gdy rozmawiałam z Lucjuszem, powiedział, że chodzi na grób Evana. — Obaj mężczyni zamrugali zszokowani. — Po co chodzi na grób kogoś, kogo zabił? — Mruknęła. — Bo popełnił błąd i tego żałuje. Bo zabił przyjaciela, który chciał go chronić przed bólem jednostronnej miłości. Bo w chwili, kiedy go zabijał, jego przyjaciel powiedział mu, że sprawi, aby właśnie Lucjusz zaznał szczęścia i spokoju. To wierność. — Podniosła do nich wzrok, a ich oczy lśniły z niedowierzania. — Wierność tak silna, że przełamała wszelkie bariery logiki. On chce go chronić. Dlatego tu był i jest. Żeby Lucjusz już nigdy nie był nieszczęśliwy… z mojej winy.
— Narcyzo, to…
— Nie, Luniu, ona ma rację. — Lupin na niego spojrzał, a Syriusz ponownie dotknął dłonią swojej klatki piersiowej. — Kiedy był wewnątrz mnie, czułem to… On naprawdę nie chciał niczego innego. Mówiąc, że jego plan w końcu się ziścił… był szczęśliwy. A to, czy tutaj wróci, zależy jedynie od Narcyzy i jej decyzji.
— Nie wróci — powiedziała, patrząc kuzynowi w oczy, a Black dostrzegł w jej tęczówkach ból. Wiedział, że ominęła sporo szczegółów rozmowy z Lucjuszem. Nie podała również, kiedy owa pogawędka miała miejsce, jak i o czym konkretnie rozmawiali. — Postarałam się o to… by Lucjusz znienawidził mnie tak bardzo, że nigdy więcej się do mnie nie odezwie… Zapomni. Evan nie będzie miał więc po co wracać.
— Ta rodzina nie zapomina.
— Uwierz mi na słowo, Lupin. Nikt nie chciałby trzymać w głowie kogoś, kto cię tak skrzywdził, jak ja jego.
— Ja skrzywdziłem Roxanne. — Oboje spojrzeli na Syriusza, który przejechał dłonią po włosach. — A mimo to ostatnio tu przyszła.
— Jak. To. Przyszła? — Remus wstał na równe nogi. Black lekko się skrzywił. — Mówiliście, że tylko osoby powiązane z wami krwią mogą to zrobić. — Syriusz skrzywił się bardziej i spojrzał na nich.
— Nie dokończyłem ostatnio swojej opowieści, Narcyzo… — Spojrzał na nią. — Jak wspominałem… Osoby wymazane z gobelinu jak ja się nie liczą. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie ma w końcu tutaj niczego, prawda? — Wskazał na płótno, gdzie w jego miejscu znajdowała się wypalona czarna dziura, bez żadnej innej nici.
— Czy ty… Czy ty i Roxanne…
— W pewnym sensie. — Spojrzał na swoje nogi, kiedy tamta dwójka zamarła. — Już po waszym ślubie — dodał, przygryzając wargę do krwi. — Kilka dni przed śmiercią Jamesa i Lily, zaręczyliśmy się. — Dodał, a kobieta wraz z Remusem zamilkli. Wilkołak stał w miejscu, spoglądając na niego z jawnym szokiem. Nie wierzył. Nie chciał wierzyć w to, że Black nie wspomniał mu o czymś takim… O czymś tak istotnym! — Jednak nic więcej. Dałem jej jedynie pierścień rodowy, który i tak prawie nic nie znaczy. To wszystko.
— Są przeklęte. Każdy posiadający pierścień może tu wejść — oznajmiła Narcyza, siadając obok niego i zmarszczyła brwi. Lucjusz dostał jeden od jej ojca. — To przynajmniej tłumaczy, dlaczego Lucjusz, mimo rozwodu, wszedł tu wczoraj bez problemu.
— Lucjusz co?! — Remus odwrócił się gwałtownie od Syriusza w stronę Narcyzy, która zbladła. — Jak to wszedł tutaj?! Mówiliście, że zajmiecie się tymi zabezpieczeniami!
— To stara magia. Uspokój się, poradzimy sobie z tym.
— Jak to poradzicie!? Jak mamy wam ufać, skoro w każdej chwili mogą zwalić się nam na głowę…
— Śmierciożercy? — Syriusz zamknął oczy, nawet nie podnosząc wzroku do osoby, która właśnie to powiedziała. Jeśli ten zrobił to specjalnie, zabije go. — Tak, to byłoby straszne.
— Długo tu jesteś? — Mruknął Remus, a Gellert wzruszył ramionami, przechodząc przez pokój.
— Tak głośno się kłóciliście, że cały Zakon was z pewnością usłyszał. — Machnął ręką, po czym zrobił zamyśloną minę. — Jak dobrze, że obecnie jesteśmy tu tylko my, Potter, Zabini i ta mugolska dziewucha… Ach i jakaś setka portretów, w tym portret dyrektora szkoły. Ale nimi się nie przejmujmy, Albus już wcześniej nas podsłuchiwał. — Dodał ozięble i zasiadł w fotelu. Patrząc na nich swoimi złotymi oczami z zainteresowaniem. — Ciekawa z was rodzina.
— Chciałeś powiedzieć, walnięta — mruknął Black, znów biorąc porządny łyk whisky.
— Nie używa się takich słów przy damie — oświadczył patrząc na Narcyzę, która go zignorowała. — Jednak może coś w tym jest. Choć nie sądzę, że to coś złego. Szaleństwo doprowadza nas do stanów, gdzie wszelkie bariery zostają zamazane.
— Gdzieś to już słyszałem — powiedział Syriusz, patrząc na maga, a ten posłał mu uśmiech.
— Bo jest wielu świadomych wyjątkowości tego stanu.
— Przejdź do rzeczy — mruknął, a Grindelwald posłał mu uśmiech. — Po co przyszedłeś?
— Po sprawdzeniu i przeanalizowaniu umysłów kilku członków Zakonu... Dla bezpieczeństwa — dodał, kiedy wszyscy spojrzeli na niego wściekli. — Natknąłem się na kilka spotkań waszego przyjaciela z byłym mężem Narcyzy… Uznałem, że wam to powiem, bo obaj dżentelmeni, jak na wrogów, mają wiele wspólnego.
— Którego?
— Artura. — W pokoju zapadła długa cisza.

*

Draco wyszedł z łazienki. wypuszczając ze świstem powietrze. Zimny prysznic nic nie dał. Jego serce wciąż waliło jak szalone. Ciotka Bella... Była obłąkana. Tak… Przecież wiedział to od początku, a mimo to tam poszedł… i nie żałował.
Pójście tam było równie szalone, co ona sama. Jednak po tym przepytywaniu, po wbijaniu w jego ciało ostrych paznokci, w chwilach, kiedy nie była czegoś pewna i po dziwacznych zrywach, gdzie nagle celowała w niego różdżką, twierdząc, że nie jest jej siostrą… Po dobrych trzech godzinach tych dziwnych stanów, uspokoiła się. Nie do końca, ale prowadziła z nim normalną rozmowę, rozprawiała o planach Czarnego Pana, nie nawiązywała już do Lucjusza. To był test. Chciała wtedy sprawdzić jego reakcję, do czego się przyznała. Jej oczy lśniły, a usta wyginały się w uśmiechu. I mimo iż spojrzenie było pełne obłędu, to uśmiech go nie przerażał… Sam uwierzył w to, że Narcyza mogłaby jej jeszcze pomóc. Samą swoją obecnością. Wiedział, ile wytrzyma jego eliksir, a mimo to siedział z nią dalej. Wiedział, że może go nawet zabić… mimo to wciąż prowadził konwersację. Widział, że wuj przyszedł odwrócić uwagę Belli, by mógł zażyć nową dawkę, ale go powstrzymał. To nie było w porządku… A kiedy eliksir przestał działać, błysk w jej oczach zniknął, a uśmiech się zmienił. Zastygła na chwilę, patrząc na niego. Chciał ją przeprosić, ale wtedy posłała mu uśmiech, jaki widział u niej po raz pierwszy w życiu. Tak delikatny i niewinny, pełen wdzięczności… Doceniła to, co zrobił. Że się jej nie bał, że zaryzykował przyjście pod postacią Narcyzy i tak bardzo starał się nią być tylko po to, by poczuła się lepiej. A teraz kiedy widziała jego postać zamiast jakoś zareagować. Wytknąć mu, zbesztać cokolwiek… po prostu dolała mu herbaty i wróciła do przerwanej konwersacji. Jej głos może nawet stał się bardziej wesoły. Ciężko mu było to stwierdzić, bo wtedy przeżywał szok. Myśl o tym, że wciąż żyje, wydała mu się wręcz abstrakcyjna.
Otrząsnął się z zamyślenia, przechodząc przez pokój i zwrócił uwagę na orła, siedzącego na parapecie. Było to dziwne, bo jego korespondencja z Astorią miała odstęp dwóch dni, nigdy dłużej ani mniej. Natomiast ten list przyszedł niecały dzień po tym, jak odpisał. Przetarł ręcznikiem mokre włosy, wolną ręką otwierając okno i spojrzał na zwierzę, które od razu kiedy tylko usiadło pokazało mu swoją nogę. Rozwiązał wstążkę, odbierając kopertę, a orzeł wleciał mu do pokoju, zasiadając na szafie i przyglądał mu się uważniej.
— Co się stało, Story? — zapytał cicho, otwierając kopertę i spojrzał na tekst.

Jeśli piszesz do kogoś słowa swojej krwawiącej duszy, masz nadzieję, że ktoś po drugiej stronie Cię rozumie i chce dla Ciebie jak najlepiej. Pragnie Ci pomóc w świecie, który jest dla Ciebie zbyt wielki i przerażający do ogarnięcia. Wspiera Cię i prowadzi ku dobrej drodze…
Kiedy osoba, której zaufałeś, okazuje się zwykłym kłamcą, zostajesz sama pośrodku świata, w którym tylko jedna osoba Cię utrzymywała. Bo jej ufałeś, bo mogłeś powierzyć sekrety. Naprawdę cieszyło mnie pisanie tych listów, przelewanie ran duszy na papier, gdzie odlatywały. Nie liczyło się do kogo. W końcu Cassy nie żyła. Nie mogła mi na nie odpowiedzieć. Mógł być to ktokolwiek… Nawet ty, Draco.
Problem polega na tym, że odpisywać na czyjąś korespondencję z tą samą manierą, podrabianiem pisma i podpisem własnej siostry już nie jest w porządku. Bezcześcisz tym pamięć o niej i jej osobę, bezwstydnie podszywając się pod kogoś, kim nie jesteś.
Szczerość… Czy była w tych listach choć odrobina szczerości? Czy pisałeś tylko to, co odpisałaby mi Cassy? Chciałabym móc wierzyć, że napisałeś to, co czujesz, jednak pamiętam nasze pożegnanie… a raczej jego brak I właśnie to nie pozwala mi myśleć, że tak rzeczywiście jest… To przykre, jednak wydaje mi się, że tak właśnie musi być. To mój ostatni list do Cassy.
Story

PS. Twoje wujostwo jest bardzo sympatyczne, jednak nie zatrzymam się u nich na długo, nie chcę sprawiać problemów. Mimo wszystko, dziękuję Ci za pomoc.

Nie mógł jej winić. Już nie. Kiedyś była prowokatorką, przez nią kłócił się z Hestią, na prośby Cassy wchodziła z butami w jego życie, bo ta dała jej książki, w których on i Astoria… byli. Potrafili kochać. Przelali tą miłość na kogoś innego. Byli szczęśliwi… Ale w tamtych książkach nie było Cassy, Astoria nigdy nie była w Hogwarcie, tam spotkali się już po wojnie. Gdy on był w niesławie i uniknął więzienia, bo na jego rzecz zeznawał sam Harry Potter, a ona była młodszą siostrą Dafne. Tyle. Nie napisali w tamtych książkach nic innego. Nie była nikim istotnym, tylko siostrą Daf. Szukał w innych opowieściach, zawsze kończył z nią, zawsze w ten sam sposób, nigdy nie miała znaczenia. Pojawiała się tam i znikała. W ósmej, już na siódmej stronie została uśmiercona. Ktoś, kogo kochał szczerą miłością, nie mógł nic nie znaczyć… Teraz wszystko się zmieniło, oboje będą coś znaczyć, tylko... Tylko czasami chciałby znaleźć w tamtych książkach kilka stron lub chociaż jedną, o tym zwykłym nudnym życiu. Bo szczerze mówiąc, nic nie wydawało mu się bardziej fascynujące niż właśnie to. Chciałby też usłyszeć banalną opowieść o miłości. Bo niby dlaczego nie? Czy one wszystkie muszą zawsze wprawiać innych w zachwyt?
— Przepraszam, Story — powiedział, patrząc na list i usiadł przed biurkiem, chwytając za pusty pergamin. — To nudne życie z “siostrą Dafne” z pewnością było czymś przyjemnym.

*

Harry wszedł powoli do pokoju, który zajmowała Hermiona. Dochodziły stamtąd dźwięki rozmowy. Jej i Zabiniego. Jednak nie była sprzeczka, a raczej żywa dyskusja na temat działań magomedyków podejmujących się klątwy, której Potter nawet nie był w stanie wymówić. Miała jakąś chorą łacińską nazwę. Wszedł do środka, przysiadając na łóżku, które zajmowała pozostała dwójka. Kiedy się pojawił, spojrzeli na niego, po chwili jednak wracając do konwersacji.
— ...nie twierdzę, że nie jest to przydatna klątwa, jednak jej zastosowanie jest o wiele bardziej obszerne w innej dziedzinie niż magomedyka. To klątwa transmutująca, co więcej, może wywołać nieodwracalne skutki na kościach czarodzieja!
— Dlatego właśnie Granger magomedykami nie zostają kretyni pokroju twojego Roniusia! — odpowiedział, na co Hermiona zrobiła oburzoną minę, jednak po chwili musiała przyznać mu rację.
— To nie jest żaden “mój Roniuś” — warknęła mimo to, a Zabini prychnął, kładąc się na plecy. — Coś insynuujesz, Zabini? — mruknęła. Harry na nich spojrzał. O tak. Mina Blaise’a od razu zdradzała, co zaraz rozpęta i Potter nie miał pewności, czy chce tego słuchać.
— Bo niby nie chodziłaś do niego do skrzydła szpitalnego?
— To mój przyjaciel! — Oburzyła się. Spojrzał na nią znudzony, zakładając rękę za głowę i zaczął wyliczać.
— Który cię niejednokrotnie zwyzywał, oczerniał i prawie cię pobił. Był zazdrosny o każdego chłopaka, który się do ciebie zbliżył, nawet o samego Pottera — prychnął, pokazując go palcem, a Harry nie mógł się z nim nie zgodzić. Tak było. — Później wciskał ci jakąś bajkę o tym, jaka to jesteś ważna, chcąc wymusić na tobie, byś odrobiła za niego lekcje, bo jest zbyt wielkim idiotą, by samemu to zrobić. Do tego niejednokrotnie obrażał twoich bliskich, znów wracam do Pottera, jak i Hestii. A ty stałaś z boku, czasami płacząc jak małe dziecko, jednak milczałaś. Normalna Ślizgonka… Normalna dziewczyna posłałaby takiego chłopaka w diabli, ale nie ty… Bo przecież twój Roniuś nie wiedział, że robi coś źle.
— On nie jest mój! — powtórzyła głośniej i zacisnęła dłonie w pięści, a kilka mebli niebezpiecznie zadygotało. Takie rzeczy często się zdarzały pod wpływem stresu czarodziejów. Kiedy nie mieli kontroli, natomiast mocy aż w nadmiarze.
— Nareszcie, Granger. — Hermiona zamrugała, kiedy posłał jej uśmiech. — Draco miał rację, zbyt potulna byłaś przez ten rok. A temperament to ty przecież masz… nie chowaj go. Przyda ci się na wojnie. — Klepnął ją w kolano, a ona odsunęła się nieco, mierząc go wzrokiem. — Oczywiście, że Roniuś nie jest twój. Masz o wiele lepszy gust.
— Co ty niby wiesz o moim guście? — mruknęła, zakładając dłonie pod biustem. Zabini zwrócił na to uwagę, uśmiechając się krzywo i spojrzał na Pottera, który pokręcił głową. Mówienie tego wprawi ją w zawstydzenie i zaczerwienienie aż po cebulki włosów, a później nastąpi krzyk i piskliwe zaprzeczanie prawdzie. Już to przerabiał. Ale Blaise nie…
— W szkole krąży wiele plotek, Granger. Od najlepszego szukającego świata, przez niegrzecznych Gryfonów, docierając do siedliska węży, gdzie zainteresowanie było aż dwukrotnie większe niż gdzieś indziej. To jak Granger, chcesz ze mną porozmawiać o Krumie, McLaggenie, Nottcie czy Malfoyu?
— Malfoy?! — Hermiona wstała na równe nogi, patrząc na niego z jawnym oburzeniem, jak i zniesmaczeniem. — Skąd ci u licha wziął się Malfoy, Zabini!
— Wpadłaś — Gryfonka zamrugała, słysząc stwierdzenie Pottera, który uśmiechnął się do niej przepraszająco, kiedy Blaise zaczął śmiać się w głos, a jego oczy zalśniły iskierkami rozbawienia.
— W jakim sensie?
— Tą hipotezę kiedyś rzuciła mi Dafne. Nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że chociażby połowa jest prawdą. — Oznajmił Zabini i posłał jej uroczy uśmiech. — No, Granger, pogadajmy jak dziewczyna z chłopakiem. Który najlepiej całuje?
— Zabini, jesteś niepoprawny!
— Zakładam, że Cormack. Ma największe doświadczenie.
— Całowałeś się z nim? — mruknęła, a on roześmiał się, kręcąc głową.
— Za to z jego uroczymi kochankami a i owszem — oświadczył w odpowiedzi. Dziewczyna zrobiła zdegustowaną minę. — Chociaż muszę przyznać, że do Notta wzdycha każda panna, której uda się go do tego namówić. Najgorzej chyba jest określić Draco. Mało dziewcząt dostąpiło tego zaszczytu — zaakcentował, na co Potter parsknął głośno. — Naprawdę! Na palcach jednej ręki można zliczyć. — Prychnął, po czym spojrzał na Pottera i Granger, którzy wyglądali na zdziwionych. — Co?
— Malfoy.
— No Malfoy — oznajmił spokojnie. — Co w tym takiego dziwnego? — Harry wzruszył ramionami, patrząc na swoje dłonie. Wiedział, że Malfoy długo był z Hestią w związku, jednak sądził, że na tytuł Casanovy, jaki miał w Hogwarcie, trzeba sobie zapracować. A tu Blaise mówi o maksymalnie pięciu dziewczynach.
— Podrywacz raczej powinien mieć tego więcej na koncie.
— Podrywacz? — powtórzył i prychnął. — To ja nim jestem. Ciężko sobie na to zapracowałem!
— Jesteś obrzydliwy.
— Mówiłabyś inaczej, złotko, gdybyśmy byli tu teraz sami — posłał jej oczko, na co Granger skrzywiła się prawie tak samo brzydko, jak Narcyza. — No, Hermionko, czego się wstydzisz? Wybraniec chyba ma prawo wiedzieć, komu ma dać w pysk, jeśli ten w przyszłości złamałby ci serce. — Zrobił niewinną minę, na co Harry cicho zachichotał.
— Tak… Blaise ma rację. — Pokiwał głową z poważną miną, a Granger zrobiła jeszcze bardziej oburzoną minę. — To ważne… wiedzieć… takie rzeczy… Ty pytałaś mnie o Cho… O Ginny zresztą też.
— Jak możesz w tej chwili wyciągać te stare sytuacje?! — warknęła, on posłał jej słodki uśmiech, a Granger zauważyła, że wyniósł od węży więcej niż się spodziewała. Manipulator. — Nott — mruknęła w końcu, na co obaj parsknęli głośno. — I co was tak bawi?!
— Twoja twarz! — powiedział ciemnoskóry. Hermiona odwróciła głowę w stronę lustra i szybko zakryła się rękami. Była czerwona jak pomidor. — No chodź, Granger! Chodź do nas. Coś na to poradzimy — zawołał, kiedy ta zaczęła lekko bić dłońmi o policzki, chcąc najpewniej się jakoś tego pozbyć.
— Jesteś potworem, Zabini.
— Słyszałem już gorsze epitety na swój temat — oznajmił, ciągnąc ją na łóżko i odciągnął jej dłonie od twarzy. Położył na nich swoje, różnica polegała na tym, że jego były jak kostki lodu. Zamarła na sekundę czy dwie, by po chwili opanować się, a kiedy odsunął ręce, a ona znów spojrzała w lustro, jej twarz przybierała już normalne kolory. — No Potter, dosyć już naśmiewania się z koleżanki. — Rzucił, kiedy Potter wciąż chichotał.
— Dobrze, już dobrze! — rzucił, kiedy otrzymał uderzenie z poduszki od Granger. — I jak było?
— Co jak było?
— No z Nottem.

— Dlaczego o to pytasz?
— Ty pytałaś! — Hermiona wypuściła wściekła powietrze i wzruszyła ramionami. — Mowę ci odebrało?
— Coś w tym stylu. Był bardzo czuły, jeśli już musisz to koniecznie wiedzieć, Potter.
— Włożył ci język?
— Jesteście jak dwie plotkary! — Oburzyła się, oni spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. — Owszem… może… na chwilę… — Mówiąc to, za każdym razem otwierała szeroko usta, jakby chciała śpiewać albo nabrać powietrza przed zanurzeniem się w wodzie… — Zależy kiedy.
— Kiedy? — Harry zmarszczył brwi, a Zabini, który znów położył się wygodnie na łóżku, usiadł. — Było tego więcej?
— I tak i nie… drugiego nie pamiętam… byłam nieprzytomna.
— Pocałunek księcia z bajki obudzi każdą królewnę — powiedział Zabini tonem, jakby opowiadał baśń i machając ręką, runął na łóżko. — Co powiesz na to, Potter, żeby rzucić to całe ratowanie świata, położyć się i przespać wszystko, czekając na wymarzoną pannę z bajki?
— Umrzesz, zanim jakaś tu po ciebie przyjdzie — odpowiedział Potter, a Hermiona tym razem zaśmiała się głośno, wyobrażając sobie tego typu scenę, gdzie role się odwracają. I to mężczyźni czekają, aż wybranka ich ocali i z jakiegoś powodu, bardzo jej się ona spodobała. 

*

Tony po raz któryś wypluł krew, która napłynęła mu do ust, krzywiąc się przy tym mocno. Strażnicy w Azkabanie byli czymś o wiele gorszym niż mógł się spodziewać. Był tu od niedawna, a zdążyli kilkukrotnie pogruchotać mu szczękę, wylać na plecy wrzątek, wyrwać paznokcie w typowo mugolski sposób, jak i torturować klątwami, które na pozór wcale nie są groźne. Nigdy nie sądził, że będzie darł się wniebogłosy po prostym Diffindo lub wymiotował po Aguamenti. A to właśnie robił, a każdy kolejny dzień był gorszy od poprzedniego, bo do tych wszystkich kar z dnia na dzień dochodziło nie jedna czy dwie, a pięć kolejnych. Na początku było pięć kar, następnego dnia dziesięć… Po tygodniu miał wrażenie, że się zabije. Jednak nie mógł. Nie miał jak… ani czym. Mógł tylko czekać, aż przez ból zemdleje i nie będzie już tego czuł ani pamiętał. Przynajmniej przez tą chwilę.
— Już rano? — wyszeptał, patrząc na swoją celę, kiedy otworzyły się drzwi, ale nie pojawił się w nich strażnik. A czarodziej, którego Tony już spotkał w przeszłości, natomiast za nim stała dziewczyna spoglądająca w swoje buty. Blondynka, niebieskie oczy, ładna buzia… Dafne.
— No chodź, bohaterze. — Oświadczył Avery, patrząc na niego ze skrzywieniem. — Wyglądasz jak sto nieszczęść. — Rzucił, przechodząc dalej. Tony powoli podniósł się z ziemi. Była Ślizgonka odsunęła się ostrożnie, kiedy do niej podszedł, a Urquhart zamrugał zdumiony… Strażników nie było, a wszyscy więźniowie byli właśnie wypuszczani przez śmierciożerców. Spojrzał na swoje ramię i przypomniał sobie swoją rozmowę z Rabastanem Lestrange.

— Czy Czarny Pan daje tę wolność?
— Daje i zabiera. To piękna cecha ludzi wielkich, mogą zrobić z nami, co
tylko zechcą, ale mogą nam również ofiarować wszystko, czego tylko zapragniemy.
Twojej matce dał wolność… A kiedy zniknął, odebrano jej ją.

Uśmiechnął się szerzej, nigdy nie pozwoli na to, by mu ją odebrano po raz drugi. Będzie z Czarnym Panem do końca. Nie pozwoli obalić jego rządów. Bo właśnie on, teraz, bez żadnego powodu dał mu coś, o czym chłopak marzył od zawsze.
— Czy to nie piękne, Dafne? — Zapytał, patrząc na blondynkę, która stała obok, wyprostowana jak struna nawet na niego nie patrząc. Zamilkł na chwilę, widząc wyraz jej twarzy. — Nie cieszysz się? Czarny Pan nas ocalił!
— Muszę iść — powiedziała zamiast odpowiedzi, wciskając mu jakąś różdżkę w dłoń i poszła w stronę ich dowódcy. Tony odprowadził ją wzrokiem. Dafne zmieniła się od szkoły… Tylko nie wiedział, czy na lepsze.

*

Kiedy Flora otworzyła oczy, pierwsze, co zobaczyła to sowę, która uważnie się jej przypatrywała. Sowę o wielkich, żółtych ślepiach, wlepionych w nią… patrzyła na nią. Carrow zauważyła, że nie czuła względem niej niczego, strachu ani zdziwienia… żadnego uczucia pozytywnego czy negatywnego. Po prostu na nią patrzyła, choć widziała, że ta obca jej sowa powinna ona ją zainteresować.
— Obudziłaś się. — Odwróciła wzrok do Cormacka wylegującego się na kanapie. Teraz patrzył prosto na nią, ręce wciąż miał wyciągnięte do góry, trzymając w nich książkę.
— Nosisz okulary — zauważyła zamiast zareagować na jego uwagę. Parsknął cicho i wzruszył ramionami, podnosząc się, a książkę odrzucił na bok.
— Nie wyglądam w nich tak ponętnie jak Nott, ale nie używam ich po to, aby polepszyć swój wygląd, a wzrok. — Zaśmiał się lekko. Carrow tego nie zrobiła, choć wiedziała, że z pewnością by się uśmiechnęła na taką uwagę. McLaggen zawsze potrafił rozśmieszać. Nawet ją samą. Chłopak zmarkotniał i spojrzał w górę, gdzie obok sowy Carrow dostrzegła swojego kruka.
— Anthony…
— Wyszedł zaraz po zabiegu. Był wykończony, zdążył jedynie zmienić się w ptaka, ale raczej potrwa chwilę, zanim pojawi się znów jako człowiek.
— Rozumiem. Przepraszam, An, że cię naraziłam. — Ptaszysko zignorowało ją, wylatując przez otwarte okno, chwilę później w jego ślady poszła sowa, a Carrow popatrzyła na Cormacka. Dziwnie się czuła. — Poczucie zbliżone do tego, gdy czasami się zamyślisz i nie wiesz, co konkretnie powinieneś czuć. Nie potrafisz tego zdefiniować. To tak już zostanie?
— Sądziłem, że wiesz, na co się piszesz — oznajmił siadając obok. Carrow wzruszyła ramionami. Nie wiedziała co myśleć, bo niczego nie czuła. Ta myśl wydała się jej paskudna, ale nie mogła się wzdrygnąć czy skrzywić.
— Sądziłam, że to je lekko zablokuje, a nie całkiem się ich pozbędzie.
— Usypia je. Jednak nikt nie wie, jak je obudzić… więc może masz rację… Jesteś idiotką.
— Uprzedzałeś.
— I zdania nie zmieniam — powiedział, patrząc na Carrow i westchnął. — Wiesz, czego również już nie poczujesz? — Spojrzała na niego, a on uśmiechnął się lekko i wyciągnął do niej dłonie, zgarniając delikatnym ruchem włosy opadające na jej twarz. Połaskotały ją lekko, a jego palce musnęły jej skórę, Wiedziała, że ten dotyk powinien być miły. Ale czuła sam dotyk. Żadnych powiązanych z nim emocji. — I co?
— Nic. — Spojrzała w jego oczy. Wciąż nic. Widziała różne odcienie błękitu, wiedziała, że zależy to od rodzaju światła, jednak powinny wprawiać ją w zachwyt. Wiedziała, że są piękne, jednak nie odczuwała tego zachwytu… Spojrzała na jego usta i znów uniosła wzrok.
— Nott mnie zabije, jeśli zacznę całować jego przyjaciółkę. — Posłał jej uśmiech, odczytując wszystko z ruchu jej oczu. — Chyba że ona faktycznie tego chce.
— Chce sprawdzić, czy chociaż to zadziała, bo jej myśli błądzą, a ona nie może zacząć płakać ani histerycznie się śmiać. — Odparła, patrząc mu w oczy i nie czuła, aby te pokryła cienka powłoka łez… a jej głos stał się taki nieczuły i zimny. Bez odczuwania emocji nie mogła nim modulować w zależności od nich.
— Ledwo się obudziłaś i już żałujesz. — Oświadczył cicho i wyjął różdżkę, robiąc nią dwa kółka w powietrzu. Klucz w drzwiach przekręcił się, a okna zamknęły, zasuwając za sobą zasłony. Zapanował półmrok.
— Zrób coś, Cormack — powiedziała równie zimno, a w głowie poczuła ukłucie. Bardzo nieprzyjemne. — Cokolwiek.
— Robię — oznajmił, odkładając różdżkę i znów wyciągnął do niej dłonie. Jego oczy błyszczały, ale nie radością. Przypominał jej raczej smutnego chłopca. Nachylił się nad jej szyją i powoli musnął wargami wrażliwe miejsce za uchem. — Nic. — Oznajmiła, a jego ręka chwyciła jej kark, lekko go odsłaniając. Kiedyś lubiła tą pieszczotę, skąd o tym wiedział, nie miała pojęcia, jednak nie miało to znaczenia. Liczyło się to… że nie działała. — Dlaczego mnie nie pocałujesz w usta? — zapytała, odgarniając włosy na drugi bok i położyła się, patrząc mu w oczy, bo on wciąż siedział w tym samym miejscu.
— Usta są najmniej wrażliwe po zabiegu. Wydałoby ci się to najohydniejszą rzeczą na świecie właśnie przez to, iż nie czujesz niczego z nim związanego. Jeśli nie czujesz, to myślisz. Za dużo myślisz nad wspomnieniem uczuć, ale ci nie wychodzi, więc myślisz nad tym, co się dzieje i stwierdzasz, że to ohydne. Nie odczuwasz zdegustowania, tylko racjonalnie to stwierdzasz, myślisz nad tym dłużej i nie chcesz tego robić, choć nie wiesz dlaczego.
— Skąd to wiesz?
— Nie chcesz wiedzieć — odpowiedział, patrząc w jej oczy i uśmiechnął się lekko. — Nic?
— Nic. — Gryfon zmienił nieco pozycję i powoli wsunął dłonie pod jej bluzkę, nie odrywając spojrzenia od jej oczu, sunął w górę, aż się zatrzymał. Robił to wszystko bardzo wolno i spokojnie. Nie z obawą, raczej rozwagą. Nie chodziło tu o niego i to, co on czuł, a o Florę i brak właśnie tego. — Dlaczego stosujesz te metody? — Zapytała, obserwując, jak się nad nią pochyla i schodzi z całowaniem do jej odsłoniętych obojczyków. Z pewnością musiało to być miłe uczucie. — Rzucenie klątwy Cruciatus nie byłoby bardziej efektowne?
— Nie szukamy nieprzyjemnych odczuć.
— Sądziłam, że zależy nam na jakichkolwiek — odpowiedziała, a chłopak westchnął, podnosząc się i na nią spojrzał, po czym chwycił za różdżkę i wycelował prosto w jej lewą pierś patrząc na nią wzrokiem wszystkowiedzącego.
— Chcesz? — Zapytał, a jego oczy były chłodne. Nie był Cormackiem, jakiego znała na co dzień. Ani tym, który przed momentem był tak pomocny i spokojny. Spojrzała na różdżkę. Nigdy nikt nie przeklął jej tą klątwą. Jednak jeśli ma coś poczuć, może warto spróbować.
— A dasz radę? — Zapytała, nie musiała go zachęcać ani mówić tego drugi raz. Zrobił krótki obrót nadgarstka, a z jego ust wydobyła się formuła zaklęcia. Czerwone światło wystrzeliło z różdżki, wbijając się w jej ciało. Natomiast ona wciąż leżała w tym samym miejscu, bez chodźby błysku w oczach. — Rzuciłeś we mnie Cruciatusem.
— Sama chciałaś — odpowiedział, odkładając różdżkę na bok, a ją podniósł do pozycji siedzącej, zaczynając poprawiać starannie jej nieco naruszoną bluzkę.
— Dlaczego nie wrócisz do tamtego sprawdzania?
— Ja nie mam tak wiele czasu w wakacje, co ty, skarbie — odparł spokojnie. — Muszę dziś jeszcze napisać sprawozdanie, zanieść do zarządu, przejść inspekcję kilku domów, poszukać nowych Nadzwyczajnych. Zneutralizować zagrożenie i pójść na trening umysłu. — Skończył wymieniać, jednocześnie odsuwając od niej swoje szorstkie dłonie. — Victoria upomni się o ciebie jutro lub w przyszłym tygodniu. Teraz odpoczywaj. To coś, co nie przypada każdemu. W kuchni jest skrzat, musisz coś zjeść.
— Gdzie właściwie jesteśmy?
— Chwilowo u mnie. — Rzucił, zarzucając na ramiona skórzaną kurtkę. — Gdzie cię przeniosą później, to zależy już od Victorii.
— Dlaczego przeniesiono mnie tutaj?
— Bo inaczej zostałabyś w tamtej sali — odparł po prostu i na nią spojrzał. — Nie rozrabiaj, Carrow. Będę lekko po północy. — Rzucił, podchodząc do kominka.
— Dziękuję, McLaggen.
— Nie masz za co. Nott by mi głowę ukręcił, gdybym ci nie pomógł — parsknął i posłał jej oczko, po czym zniknął w płomieniach, a Flora pomyślała, że Cormack musi mieć naprawdę wiele dobroci w sercu, skoro przygarnął Potwora pod swój dach.

*

— Zaręczyłeś się z Roxanne? — Zapytał Remus, kiedy Narcyza w towarzystwie Grindelwalda wyszli z salonu, rozmawiając o tym, co Gellert widział w umyśle Artura. Owszem, ich również się to dotyczyło. Weasley był ich przyjacielem. Jednak Syriusz stwierdził, że lepiej, jeśli tą sprawą zajmie się Narcyza. W końcu to ona powinna znać Malfoya najlepiej i wiedzieć o tym, czego mogły tyczyć się owe układy jej byłego męża i Artura.
— Ciężko określić to czymś tak mocnym, a jednocześnie trudno inaczej to nazwać — westchnął Black, patrząc w ogień palący się w kominku. — Nasza relacja miała setki upadków, jak i ponownych powstań. Nic nigdy nie było z nami pewnego, zostawiałem ją, później wracałem z podkulonym ogonem, a ona przyjmowała mnie albo przeklinała. I tak w kółko. — Zaśmiał się na te wspomnienia, po czym jego oczy lekko przygasły. — Wtedy… gdy nasze życia były najbardziej zagrożone, pod jakimś impulsem dałem jej to żelastwo. Nie znaczyło dla mnie wiele, ale było jedyną materialnie istotną rzeczą, jaką wtedy posiadałem. — Zwrócił uwagę na swoje wytatuowane ręce. — Kazałem jej go pilnować, póki po niego nie wrócę.
— Zapytała dlaczego?
— Zapytała — westchnął i uśmiechnął się lekko. — A ja jej odpowiedziałem. Choć lepiej byłoby, gdybym tego nie zrobił. Wyrzuty sumienia by mnie nie teraz nie zabijały od środka. — Westchnął cicho i spojrzał na Remusa. — Kobiety są w stanie zbyt wiele przejść dla miłości. — Oznajmił. — Są w stanie przejść każde piekło, by dotrzymać obietnicy, jaką ci dały… z wierności. Czy to nie głupie?!
— Nie. — Black zamilkł, słysząc jego odpowiedź i znów spojrzał w ogień. — Wciąż ma pierścień?
— Tak…
— A czy wciąż cię kocha?
— Nie wiem. — Chwycił się za głowę. — Powinna chcieć zabić. Za wszystkie te krzywdy powinna mnie zabić i postarać się, by zepchnąć mnie to najstraszniejszego dołu w odmętach Hadesu… A jednak nic nie wskazuje na to, że chce to zrobić. Droczy się… pojawia i znika, zanim zdążę jej dosięgnąć. Znęca się nade mną, jednak nie w sposób okrutny. Raczej się bawi, jak to miała w zwyczaju… Ta miłość zresztą też jest określana tym mianem tylko dlatego, że nie wiemy, jak inaczej to określić. Nie mogliśmy żyć ze sobą, ale życie bez siebie również nas na dłuższą metę męczyło… Jednak jeśli by mnie wtedy naprawdę kochała to dlaczego powiedziała Narcyzie, żeby wyszła za Lucjusza?
— Kto ci powiedział?
— Sama Cissy — mruknął i zmarszczył brwi, widząc jak Remus uśmiechnął się przelotnie.— Co? — Lupin spojrzał na niego, co jeszcze bardziej zirytowało animaga. — O co chodzi?
— Nigdy nie słyszałem, byś mówił do niej zdrobnieniem. — Syriusz pobladł. — Nie ma w tym nic złego. Jest w końcu twoją kuzynką… i jedyną rodziną.
— Ty jesteś moją rodziną, ty i Harry… może jeszcze Nimfadora, ona jest tylko…
— Jedyną, która tak naprawdę jest w stanie pojąć, co teraz czujesz. — Przerwał mu Lupin i poklepał po plecach. — Nie bój się mówić, że jest inaczej. — Oznajmił i podał mu coś. Syriusz parsknął cicho, widząc tabliczkę czekolady. Pewne rzeczy pozostają niezmienne. — Nie daj przeszłości zamazać przyszłości.
— I co? — prychnął z goryczą w głosie. — Mam tak po prostu rozmawiać z nią normalnie? Żartować? Śmiać się? To nie ten typ człowieka, Remusie. Ona zaprzepaściła bycie szczęśliwą już będąc dzieckiem. Już wtedy oni wszyscy zbyt nią zawładnęli. Odebrali własne zdanie i wpoili żelazne zasady. Nauczyli, jak być powściągliwą damą i dobrą panią domu.
— Wiele można o niej powiedzieć, jednak te dwie rzeczy akurat wychodzą jej paskudnie.
— Tylko przy nas — parsknął Black na uwagę przyjaciela. — Przy nich… tych kukłach. Jest taka sama… A kiedyś, lata temu. Gdy była jeszcze małą dziewczynką. Potrafiła się śmiać… później to zniknęło.
— Może czas jej to przypomnieć? — Zagadnął, a Black nawet nie potrafił sobie wyobrazić dorosłej, śmiejącej się szczerze Narcyzy. Wywołanie uśmiechu na jej ustach było rzeczą nieziemsko trudną, a śmiech… raczej już w niej wymarł lata temu. — Jednak chyba nie mówiliśmy o Narcyzie.
— Nie… Nie mówiliśmy.
— Może warto spotkać się z Roxanne? — Syriusz na niego spojrzał. — Mówisz, że tu przychodzi, jednak jest na tyle krótko, byś zdążył z nią porozmawiać. Pojawia się i miesza, dając o sobie znać… 

— Czego mogłaby chcieć?
— To już powinieneś wiedzieć ty. — Oświadczył, wstając i posłał mu uśmiech. - Idę porozmawiać z Narcyzą o Arturze. Dołącz za chwilkę. Trzeba wyjaśnić tę sprawę.
— Oby było co wyjaśniać.
— Dokładnie.

*

Astoria pogładziła powoli główkę ptaka, uśmiechając się do niego smutno i odwiązała list przyczepiony do jego nóżki… Przejechała delikatnie po kopercie, wygładzając jej rogi i westchnęła. Draco szybko jej odpisał, jednak czy ona powinna to czytać? Obiecała, że to jej ostatni list, jednak co jeśli w środku tego będzie coś, na co zechce odpowiedzieć? Będzie musiała złamać dane sobie przyrzeczenie lub żyć z palącym uczuciem jego spełniania. Zwróciła uwagę na ptaka, który się jej przyglądał, jakby oczekując na to, by znów wyruszyć w drogę.
— Odpocznij — powiedziała cicho, nawet jeśli przeczyta list, nie odpisze. A zwierzę i tak wystarczająco dużo się dziś nalatało. Czytała, że deportacja zwierząt za granicę nie należy do najprzyjemniejszych dla tych biedactw. Ptak przyfrunął na szafę i usunął się tam w cień, przysiadając i przymknął oczy. Greengrass znów przeniosła uwagę na kopertę w swojej dłoni. Wstała i podeszła do komody, otwierając szufladę i włożyła ją do środka. Po czym wypuściła ze świstem powietrze, zamykając ją. Tak jest lepiej.





Dawno mnie tutaj nie było za co bardzo przepraszam :c Co sądzicie o tym rozdziale? Podzielcie się w komentarzach! Dziękuję kochanej Jasmine za poprawienie tekstu, jesteś Wielka! Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz